***Sheila***
Wciąż stałam w miejscu,
kiedy wszedł do środka. Byłam wściekła. Uwierzyłam, że zdołam do niego
przemówić, że nawet on ma w sobie jakąś lepszą stronę. Przecież stworzył dla
mnie jezioro. Kiedy odzyskałam przytomność, czując wodę w każdej komórce mojego
ciała i się wynurzyłam, siedział pod drzewem i uważnie mnie obserwował. Czekał,
by przekonać się, czy przeżyłam. Chyba mu ulżyło. Jak mogło mu ulżyć, skoro był
takim draniem?! Pomyślałam o naszej rozmowie, próbując ułożyć sobie wszystko w
głowie.
Był miły. Zaskakująco
miły i spokojny. Kiedy gniew nie wypełniał jego oczu, nie czułam strachu. Mimo
wszystkiego, co mi zrobił, nie bałam się przy nim usiąść. Po raz pierwszy
naprawdę wydawał się zagubiony, a ja pomyślałam, że miałam rację. Że po prostu
bardzo cierpiał i bronił się w tak paskudny sposób. Było mi go szkoda. A potem
pokazał mi bliznę. Zamknęłam oczy, wspominając ten widok. Ogromna. Skóra w
tamtym miejscu była twarda i chropowata, rana musiała być głęboka i nierówna.
Postrzępiona. Nawet nie potrafiłam wyobrazić sobie, jak wielki ból odczuwał,
kiedy mój ojciec go ranił. Jak w ogóle znalazł w sobie siłę, by uciec?
Powiedział, że wygląda paskudnie. Tak wiele wycierpiał, a wstydził się blizny.
Naprawdę uważał, że go szpeciła? Pokręciłam głową, znów czując łzy napływające
do oczu. Wtedy również z całych sił starałam się nie płakać. Nie chciałam, by
widział moje łzy. Nie zrozumiałby, uznał to za litość. A przecież to nie było
tak. Po prostu nikt nie powinien tak cierpieć...
Westchnęłam i
pociągnęłam nosem. Gdyby chociaż odpuścił... pokręciłam głową, by wymazać z
pamięci obraz tej blizny. Zapomnieć, jaka była w dotyku. I jak ciepłe było jego
ciało. Potarłam oczy. Co robić?
Obejrzałam się na
jezioro. Najchętniej bym do niego wróciła. To jedyne miejsce na terenach
zamkowych, w którym czułam się względnie bezpieczna. Ale on oczekiwał, że wejdę
za nim. Dotknęłam włosów. Jak mam pomoc bliskim? Czy w ogóle mogę coś zrobić?
Weszłam do środka,
ociągając się i zamknęłam za sobą drzwi. Zalała mnie ciemność. Skrzywiłam się i
zamrugałam kilka razy. Nie lubiłam ciemności, przerażała mnie. Nigdy nie byłam
pewna, co kryje się w mroku. Żyjąc w zamku diabła przez kilka miesięcy, dość już
widziałam i zyskałam pewność, że wszystko to, czego się boimy, gdy zgaśnie
światło, jest prawdziwe. I ma podobnych sobie krewnych.
- Długo jeszcze
będziesz się grzebać? Czy wolisz mieszkać na schodach?
- Przecież idę –
odparłam, szukając go wzrokiem. Stał na szerokich, rzeźbionych schodach. - Nie
musisz zachowywać się jak gbur. Opłakuję moje włosy, do wczoraj były naprawdę
ładne, wyobraź sobie... - Weszłam na schody.
Zerknął na mnie i oparł
się o barierkę.
- W tej fryzurze lepiej
wyglądasz. A jak będziesz marudzić, że nierówno, to podetnę jeszcze z drugiej
strony.
Posłałam mu ponure
spojrzenie, mijając go na schodach. Nie miałam zamiaru kontynuować tej
dyskusji. Sądził, że jest zabawny. Proszę bardzo, nie będę się kłócić. Poza tym
miał więcej argumentów, które niekoniecznie mi się podobały.
- Dam sobie radę sama.
Kiedy chwycił mnie za
ramię, niemal podskoczyłam. Zebrałam odwagę i spojrzałam na niego.
- Zajmij jedną z
sypialni w środkowej części zamku. - Wskazał mi komnaty na wprost. - Lepiej dla
ciebie, byś przez najbliższą godzinę stamtąd nie wychodziła. Chyba, że chcesz
pogawędzić z Lucyferem. - Wszedł na piętro.
Rozejrzałam się, ale
żadne drzwi nie wyglądały zachęcająco. Nigdzie nie było napisane: pokój dla
nimfy. Zerknęłam za Dorianem.
- Obojętnie który? -
zapytałam, zaglądając do jednego z pokoi.
- Poza tym po twojej
lewej. Chyba, że chcesz mieć towarzystwo – odparł, idąc wgłąb korytarza.
Towarzystwo? Zerknęłam
na pokój po lewej. Ściana w ścianę? Z Dorianem? Na pewno nie. Minęłam kilka
drzwi na prawo i w ten sposób trafiłam do mojego własnego pokoju. W każdym razie
na jakiś czas. Zajrzałam do środka. Nie był ciemny, to główny plus. Nie
podobała mi się tylko bliskość Doriana. Chciał mieć mnie na oku, to pewne.
Teraz już na pewno nie ucieknę. Nie przejdę niezauważona obok jego pokoju. Poza
tym nie podobało mi się, że będę mieszkała zaledwie kilka pokoi dalej. Tak
blisko mężczyzny. Mężczyzny, który zbyt często pozwalał, by kierował nim gniew.
Który chciał zabić mojego ojca. Wciąż nie powiedział, że pozwoli mi żyć, kiedy
przestanie mnie potrzebować.
Nie miałam jednak
wyjścia. Cicho zamknęłam za sobą drzwi. Pokój był ładny. Ściany miały
jasnoniebieski kolor i doskonale pasowały do dużych białych okien o niskich,
szerokich parapetach. Pomiędzy oknami stało łóżko. Duże, zaścielone śliczną
niebieską pościelą z falbankami i stosem jasnych poduszek u wezgłowia.
Niebieskie, białe, różowe i zielone. Na łóżko spływał biały baldachim.
Zerknęłam na dużą szafę stojącą przy drzwiach, śliczne biurko, nad którym
wisiało duże lustro w srebrnej ramie, eleganckie krzesło, regał, na którym
leżało kilka książek. Szezlong przed łóżkiem. I świece, wszędzie stały świece.
- Bardzo piękna klatka
– szepnęłam, opadając na łóżko. Jednakże wciąż klatka.
Położyłam się,
opierając o poduszki. Były takie miękkie, że od razu pomyślałam, jak miło będzie
tam spać. Oczywiście, o ile uda mi się zapomnieć, kto mieszka tuż obok.
Przewróciłam się na bok.
Nie
ma szans, bym o tym zapomniała.
Obudziło mnie pukanie.
Potarłam oczy i zerknęłam na drzwi. Byłam pewna, że to nie Dorian, on by nie
pukał. W takim razie kto? Odetchnęłam głęboko i poszłam otworzyć. Gdy to
zrobiłam, napotkałam spojrzenie jasnych oczu ładnej blondynki. Uśmiechnęła się
i uniosła wyżej tacę, jakby chciała tym sposobem obwieścić: obiad!
Wpuściłam służącą,
która w milczeniu postawiła tacę na biurku, natomiast na łóżku ułożyła trzy
miękkie koce.
- Dziękuję. - Posłałam
jej uśmiech. Skinęła głową bez słowa. Postanowiłam spróbować jeszcze raz. Jeśli
Dorian okaże się jedyną osobą, z którą dane mi będzie tu rozmawiać, oszaleję. -
Mam na imię Sheila.
Znów skinęła głową.
Nie, tak nie będzie. Podeszłam bliżej.
- Widziałam, jak
pracujesz w ogrodzie. Przydałoby się więcej kwiatów, prawda?
- On chyba nie lubi
kwiatów – odparła cicho. - Lepiej jedz, panienko, potrzebujesz sił. -
Przyjrzała mi się uważnie. - Wyglądasz o wiele lepiej, kiedy trzyma cię w
ludzkich warunkach.
Parsknęłam i usiadłam
przy biurku. Zerknęłam na służkę, kiedy ta otworzyła jedno z tych wielkich
okien. Zaskrzypiało, jak przystało na stare zamczysko. Ciekawe czy do
otworzenie go było potrzeba tyle siły, na ile wyglądało. Hm, nie, ta kobieta
była drobna, nie mogła mieć dużo siły. Zatem to tylko efekt wizualny.
- On niczego nie lubi.
I proszę, nie nazywaj mnie panienką. Wystarczy Sheila. - Spojrzałam na talerz.
- Wygląda smacznie. - Sięgnęłam po widelec i znów skierowałam wzrok na drobną
blondynkę. - Jak ci na imię?
- Służbie nie wolno
spoufalać się z państwem...
- Nie jestem państwem.
Jestem niewolnicą – dodałam, naśladując ton Doriana. Kobieta spojrzała na mnie
z uśmiechem. Zachichotałam. - No więc? Jestem tu trochę samotna, sama
rozumiesz... miło byłoby zamienić parę słów z kimś normalnym, kogo nie rajcują
gierki w pana i władcę.
- Marie – dała za
wygraną. - Mam na imię Marie. I chętnie z panienką porozmawiam, ale lepiej by
Pan się nie dowiedział.
Zerknęła w stronę
drzwi. Bała się go. To zrozumiałe, jednak to ja powinnam być tą, która drży o
swoje życie. Ona mu służyła, powinien dobrze ją traktować. Czyżby Dorian był
tyranem? Zmarszczyłam brwi i odłożyłam widelec, nie tknąwszy potrawy. Podeszłam
do dziewczyny i dotknęłam jej ramienia, uśmiechając się uspokajająco.
- Krzywdzi was?
Marie gwałtownie
potrząsnęła głową, jej jasne włosy unosiły się przy każdym ruchu. Zaprzeczyła
zbyt gwałtownie jak na mój gust. Postanowiłam nie naciskać. Dowiem się w swoim
czasie. I tak nie mogłabym jej pomóc. Westchnęłam i usiadłam na łóżku.
Poklepałam miejsce obok siebie.
- Więc chyba możesz
chwilę odpocząć? Albo ja mogę w czymś pomóc? Przydałoby mi się jakieś zajęcie.
Marie posłała mi
pobłażliwe spojrzenie i pokręciła głową.
- Nie zajęcie tu
potrzebne, panienko, lecz odpoczynek. Wykorzystaj ten czas, bo kiedy wróci,
może nie być miły.
Nie da się ukryć,
Dorian rzadko bywał miły. Objęłam się ramionami, czując chłód z dziedzińca. A
może to wspomnienie gniewnych oczu sprawiło, że zrobiło mi się zimno.
- Nie lubisz go.
Wzruszyła ramionami.
- Co tu lubić,
panienko, jestem tylko służką, wykonuję pracę. - Wskazała mi talerz. - Zjedz. -
Potem spojrzała na moje nagie ramiona i westchnęła. - Nie dał panience innego
stroju, prawda?
Zerknęłam na sukienkę.
Sama zrobiłam ją z wody, nimfy często korzystały z tej magii, kiedy chciały
wyjść z jeziora. Niestety była to prosta magia, nie potrafiłam zrobić sobie, na
przykład, sweterka.
Uśmiechnęłam się i
wzruszyłam ramionami.
- Jest w porządku. Nie
marznę. - Może odrobinę skłamałam, ale tylko odrobinę.
Dziewczyna pokręciła
głową, jeszcze raz przypomniała mi o jedzeniu i wyszła wykonywać swoje
obowiązki.
Spojrzałam na tacę, ale
nie czułam głodu. Naprawdę potrzebowałam zajęcia. Zerknęłam za okno. Ile
spałam? Godzina już minęła? Mogę wyjść? Powinnam była zapytać Marie.
Raz kozie śmierć. Albo
nimfie. Wyszłam z pokoju po cichu, rozejrzałam się i znów poczułam się jak
uciekinier. Odetchnęłam. Spokojnie, idę tylko pozwiedzać. Może zajrzę do
kuchni? Albo do ogrodu? Ruszyłam korytarzem w prawo, jak najdalej od sypialni
Doriana.
Mijałam zamknięte
drzwi, nie mając odwagi, by zerknąć do pokoi. Miałam nadzieję, że w końcu
trafię do wyjścia. Dlatego nie lubię zamków. Zbyt wiele korytarzy, w których
można się zgubić.
Szłam dalej. I szłam. I
szłam. Mruczałam pod nosem niezadowolona, ale szłam dalej. Postanowiłam, że
otworzę pierwsze lepsze drzwi. Może trafię na inny korytarz, który mnie
wyprowadzi...
Jak pomyślałam, tak
zrobiłam. Pchnęłam dwuskrzydłowe, masywne drzwi. Zaskoczyło mnie, że otworzyły
się tak łatwo.
Moim oczom ukazała się
duża sala pełna instrumentów. Weszłam, rozglądając się urzeczona. Oczywiście
zwróciłam uwagę na pianino. Genevieve uczyła mnie grać, uwielbiałam spędzać z
nią wieczory.
Usiadłam przy pianinie.
Nigdy nie grałam sama. Genevieve zawsze siedziała obok i dodawała mi otuchy.
Wierzyła we mnie. Poczułam, że do oczu napływają mi łzy. Tak bardzo za nią
tęskniłam. Za lekcjami muzyki i jazdy konnej. Za szermierką z Lexem. Za
rozmowami z ojcem. Za balami, gdy tańczyłam w jego ramionach. Za wujkiem
Rafaelem, którego tata nigdy nie chciał wpuścić do zamku.
Łzy płynęły już po
moich policzkach, gdy przesunęłam palcami po klawiszach. Pewnie już nigdy ich
nie zobaczę. Być może wkrótce wszyscy zginą. Rozpłakałam się, chowając twarz w
ramiona. Nie mogę ich stracić. Nie mogę.
Poderwałam się, słysząc
skrzypnięcie. Ktoś był w korytarzu. Wstałam powoli i małymi kroczkami podeszłam
do drzwi. Przyłożyłam do nich ucho i nasłuchiwałam. Rozpoznałam głos Doriana.
Rozmawiał z kimś ze służby. Miałam nadzieję, że nie szuka mnie. Niestety,
musiałabym uchylić drzwi, by wyłapać słowa, a na to nie miałam odwagi.
Czekałam, aż głosy ucichną i rozlegną się kroki. Dopiero wtedy wróciłam do
pianina.
Zagrałam krótką
melodię, którą pomogła mi wymyślić Genevieve, ale nie potrafiłam zmusić się, by
odtworzyć całą piosenkę. Rozejrzałam się. Na parapecie ustawiono pozytywki.
Uśmiechnęłam się i podeszłam, oglądając jedną po drugiej. Były niesamowite.
Otworzyłam małe pudełeczko z baletnicą i uśmiechnęłam się słysząc melodię z
Jeziora łabędziego. Uwielbiałam tańczyć, balet był moją pasją. Gdy nie
pływałam, tańczyłam.
Zamknęłam oczy,
wspominając, jak próbowałam nauczyć przyjaciela układu z tego baletu. Radził
sobie znakomicie w tańcach towarzyskich, ale balet nie był jego mocną stroną.
Uśmiechnęłam się na samą myśl.
Odstawiłam pozytywkę i
stanęłam na palcach, odtwarzając zapamiętane ruchy. Ugięcie kolan, ramiona,
dłonie, podskok, obrót...
Wykonałam jeszcze kilka
kroków, każdy coraz to szybciej. Wybiłam się do piruetu, w trzech obrotach
znalazłam się przy drzwiach, akurat w chwili, gdy muzyka ucichła. I wpadłam na
niego.
Dorian chwycił mnie w
pasie, jakby chciał mnie podtrzymać. Zawsze zachowywałam równowagę, ale nie
mógł tego wiedzieć. To było nawet miłe z jego strony, uchroniłby mnie przed
upadkiem.
- Tańczące pisklątko.
Niecodzienny widok – powiedział, patrząc na mnie wzrokiem, którego nie
potrafiłam odgadnąć. Nie było z nich złości, ale... coś prymitywnego. Jak wilk
czający się na jagnię. Niedobrze.
- Przepraszam, jeśli
cię tym zdenerwowałam... - odezwałam się cicho. Nadal mnie nie puścił, poza tym
to spojrzenie... poczułam, że ogarnia mnie panika.
Zastanawiał się przez
chwilę, w końcu mnie puścił, podsunął sobie fotel i umościł się w nim wygodnie.
- Zatańcz jeszcze raz,
Sheilo.
Pokręciłam głową,
rumieniąc się.
- Tańczę dla
przyjemności, nie dla publiki.
- Więc wyobraź sobie,
że mnie tu nie ma. Śmiało, pisklątko. Jedną melodię z pozytywki.
Co za uparty typ.
Przygryzłam wargę. Nie potrafiłam tańczyć, gdy ktoś na mnie patrzył. To mnie
krępowało. Poza tym... oglądałam kiedyś z Genevieve taki film, w którym była
scena z tańczącymi niewolnicami. Nie podobało mi się, że Dorian mógł traktować
mnie tak samo.
- Nie chcę.
- Nie pytałem, czy
chcesz. Po prostu zatańcz. Tak jak wcześniej. - Zmarszczył brwi. Wciąż mówił
spokojnie, ale dostrzegłam błysk gniewu w jego oczach. Struchlałam. - Nie lubię
się powtarzać. Dwa razy wyczerpuje moją cierpliwość. Za trzecim może zrobić się
nieprzyjemnie.
Odwróciłam wzrok. Nie
chciałam znów trafić do lochu. Wiedziałam, że kolejnego napadu gniewu z jego
strony mogę nie przeżyć. Zamknęłam oczy i podeszłam do pozytywek.
Nie płacz, powtarzałam
sobie, unosząc wieczko jednej z nich.
Muzyka, która rozniosła
się po sali, była inna. Egzotyczna. Żałowałam, że nie wybrałam Jeziora
Łabędziego. Na myśl znów przyszły mi te niewolnice. Za późno na zmianę decyzji.
Uniosłam ramiona, poruszając nadgarstkami i biodrami w jednym rytmie. Tylko raz
tańczyłam taniec brzucha.
- Wystarczy. - Wstał
gwałtownie. Jego spojrzenie wywołało we mnie dreszcze. Odetchnęłam, gdy
odwrócił wzrok, ale za chwilę znów na mnie spojrzał. - Widzisz? Nie było to
wcale takie trudne. Masz chyba taniec we krwi. Wszystkie nimfy potrafią tak
tańczyć?
- Nie – odparłam,
obejmując się ramionami. - Tylko moja matka.
- Więc masz to po
matce. Jesteś do niej podobna? - Skierował się do drzwi.
Tak, wyjdź, błagam.
Zostaw mnie samą.
- Wszyscy mówią, że
tak.
Wyszedł na korytarz i
spojrzał na mnie.
- Chodź ze mną, Sheilo.
Zamarłam. Na filmach o
tańczących niewolnicach to nie kończyło się dobrze. Jednocześnie bałam się, że
jeśli odmówię, to się wścieknie. Ruszyłam za nim niepewnie.
- Dokąd?
- Mam dla ciebie
zadanie. W lewym skrzydle. Jest bardziej przystępne, prawe składa się głównie
ze współczesnych wynalazków.
Odetchnęłam z ulgą i
zrównałam się z nim.
- Wynalazków?
Skinął głową.
- Jutro cię tam
zaprowadzę, zobaczymy, na ile jesteś zorientowana we współczesnym świecie.
Przeszliśmy długi
korytarz, w końcu Dorian zatrzymał się przy drzwiach na samym jego końcu.
Zatrzymałam się obok i czekałam. Starałam się też nie myśleć o tamtym filmie.
Otworzył drzwi i
pańskim gestem zaprosił mnie do środka. Teraz to zgrywa dżentelmena, a
wcześniej chciał się bawić w niewolnice...
- Trzeba tu trochę
posprzątać. Wytrzeć kurze, poukładać...
Zajrzałam do środka i
oniemiałam. Biblioteka. Nie tak duża jak ta należąca do Genevieve, ale i tak
była ogromna. I bardzo zaniedbana.
- Tego muszą być
miliony... - odezwałam się, wchodząc do środka i rozglądając wokół. Wyobrażałam
sobie, że moje oczy muszą być wielkie jak spodki.
- Masz na to parę dni.
Lubisz takie miejsca, pisklątko? - Przyglądał mi się z zaciekawieniem.
Ach. Najpierw
niewolnica, teraz służąca. Ależ to sobie wszystko obmyślił. Zdjęłam z półki
jedną z książek i zdmuchnęłam z niej kurz.
- Moja przyjaciółka
zaraziła mnie miłością do książek. Rozczaruję cię, ona ma ich więcej.
- A więc musi być kimś
bogatym lub potężnym. - Oparł się o jeden z regałów przylegających do ściany.
- Twierdzi, że zbierała
je całe życie. Jest bogata. I silna. - Westchnęłam. - I wspaniała.
Zdjęłam z półki stos
książek i sięgnęłam po szmatkę.
- Jest tylko twoją
przyjaciółką czy przyjaciółką rodziny?
Zerknęłam na niego ze
złością, nim wytarłam kolejną książkę.
- Jest silniejsza, niż
myślisz. Mnie możesz więzić, z nią by ci się nie udało.
- No patrzcie, jaka
podejrzliwa nimfa. Skąd pomysł, że bym ją zaraz uwięził? - Patrzył na mnie
przez chwilę, potem nagle zmarszczył brwi. - Chyba, że jest ważna dla twojego
ojca.
Ułożyłam książki w
stosiki. Alfabetycznie i gatunkowo. Zdjęłam z półki kolejne. Miałam ochotę
odgryźć sobie język. Dlaczego byłam taką idiotką i wspomniałam o Genevieve?
- Jest ważna dla mnie.
- Hm... - Przez chwilę
milczał, tylko mnie obserwując. - Nie zapomnij zrobić sobie przerwy na posiłek.
Wrócę wieczorem, bądź grzeczną nimfą. - Odwrócił się w stronę drzwi.
Odłożyłam książkę na
stos, trochę zbyt głośno.
- Grzeczną nimfą?
Czyli, że nie zatopić ci zamku?
Parsknął śmiechem i
obejrzał się na mnie.
- Dokładnie. Szkoda
biblioteki.
- Biblioteki nie ruszę.
Ale co do reszty nie obiecuję. - Zerknęłam na niego, znad kolejnej książki. -
Wychodzisz z zamku?
- Nie będę dostępny
przez jakiś czas. Ale bez obaw, nie zdążysz zatęsknić, pisklątko.
Parsknęłam i sięgnęłam
po kolejną książkę, starannie wycierając ją z kurzu. Czułam, że spędzę w tej
bibliotece wiele dni, jeśli mam doprowadzić ją do odpowiedniego stanu. Dorian
był tego świadom i jeszcze się ze mnie naśmiewał. Albo był dziś wyjątkowo
zadowolony, albo wyjątkowo irytujący. Jeszcze nie zdecydowałam.
- Będę usychać, książę
z bajki – mruknęłam, zdmuchując kurz z okładki.
Roześmiał się i
wyszedł, zostawiając mnie wśród milionów książek. Westchnęłam, zerkając na
wysokie regały. Dzięki Genevieve kochałam książki i tak naprawdę nie miałam
Dorianowi za złe, że przydzielił mi takie zadanie. Prawdę mówiąc, wystarczyłoby
jedno krótkie proszę z jego strony i zajęłabym się tym z chęcią. Gdyby nie był
taki apodyktyczny i traktował mnie jak osobę wolną, nie niewolnicę.
Musiałam opracować
system. Książki pięły się po sam sufit, od ściany do ściany, a ich ułożenie nie
miało żadnego sensu. Romanse obok książek kucharskich i encyklopedii. Botanika
obok horroru i komiksów. Najwyraźniej ten, kto mieszkał tam wcześniej, odkładał
książki, gdzie popadnie, nie zawracając sobie głowy tym, by jeszcze kiedyś je
znaleźć. Nie znalazłam także żadnego katalogu, więc pewnie go nie prowadzono.
Postanowiłam, że sama go zrobię. Podeszłam do biurka, w szufladzie znalazłam
kilka dużych zeszytów. Wzięłam pięć i pióro. Pewnie za mało, ale zaczyna się
małymi krokami. Podsunęłam sobie drabinę i zaczęłam zdejmować książki. Właśnie
tak. Zdejmę wszystkie, wytrę i będę układać według gatunków i autorów.
Zanotowałam w każdym zeszycie po jednym gatunku literackim i przydzieliłam po
jednym regale. Na początek powinno wystarczyć.
Sapnęłam, kładąc na
stoliku kolejny stos książek. Były ciężkie, za każdym razem, gdy zdejmowałam je
z półki i przenosiłam na środek sali, czułam to wyraźniej. Obejrzałam się,
słysząc skrzypnięcie drzwi. W pierwszej chwili pomyślałam, że to Dorian
postanowił sprawdzić, czy nadal pracuję, ale nie znałam mężczyzny, który wszedł
do środka. Jasne, niemal białe włosy nosił związane na karku; były nawet
dłuższe od moich. Jego prawy policzek szpeciła duża postrzępiona blizna. Nosił
prosty czarny strój, a przy pasie miał przytroczony miecz. Zatrzymał się przy
ścianie i przyjrzał mojemu dziełu.
- Nie wierzę, że
naprawdę kazał ci to robić – odezwał się czystym, dźwięcznym głosem.
- Nie wierzę, że kazał
mnie pilnować – odcięłam się, uznając, że jest strażnikiem.
Musiałam trafić w
sedno, bo uśmiechnął się leniwie i oparł o ścianę, chowając ręce do kieszeni.
Zatem nie tylko mam uporządkować całą bibliotekę, ale także robić to pod
czujnym okiem strażnika. Parsknęłam, wracając do pracy. Wdrapałam się na
drabinę, by zdjąć kolejne książki.
- Masz zamiar przenieść
je wszystkie? - usłyszałam zaciekawiony głos. Wzruszyłam ramionami. A miałam
inne wyjście? Wziąć połowę?
- Muszę je wyczyścić i
skatalogować, a później ułożyć na odpowiednich półkach – odparłam, schodząc z
drabiny ze stosem lektur w ramionach. Prawie je upuściłam, gdy drabina się
zachwiała, ciągnąc mnie w dół. Odetchnęłam, gdy przytrzymały mnie silne
ramiona. Zeszłam na podłogę i podziękowałam skinieniem głowy.
- Daj mi je – mruknął
strażnik, odbierając mi książki. - Siadaj i wycieraj. Możesz je zapisywać w tym
swoim kajeciku, ja będę nosił.
Spojrzałam na niego
zdumiona. Naprawdę oferował mi swoją pomoc? Wskazałam mu, gdzie ma położyć
książki, a sama sięgnęłam po ścierkę.
- Dlaczego mi pomagasz?
- To ciężkie,
dziewczyno – odparł, zdejmując z półki książki. Wziął ich dwa razy więcej niż
ja. - Poza tym nie chcemy, żebyś się potłukła, prawda? - Położył książki u
moich stóp.
Uśmiechnęłam się
szeroko, starannie wycierając kurz z okładek i wpisując kolejne pozycje do
zeszytów. Jednak nie wszystkie demony są takie złe, nawet te tutaj. Marie była
dla mnie miła. Ten mężczyzna postanowił mi pomóc, chociaż nie musiał. I wcale
nie traktował mnie jak niewolnicę.
- Mam na imię Sheila.
- Varys – przedstawił
się, niosąc kolejne tomiszcza. - Demon strachu.
Zerknęłam na niego,
wycierając okładkę jakiegoś romansu. Strach. W porównaniu z Dorianem demon taki
jak Varys to mały pikuś. Nie wydawał się przerażający.
- Nie jesteś straszny.
Uniósł brwi, kładąc
przede mną książki. Niby od niechcenia przesunął palcem po bliźnie, sprawiając,
że zniekształciła się jeszcze bardziej. Uśmiechnął się przy tym diabolicznie,
zapewne liczył na to, że się zlęknę. Jeszcze czego.
- Nie jesteś –
powtórzyłam, poklepując go lekko po zabliźnionym policzku.
Zobaczyłam drgnienie w
jego oczach, potem ten blask rozpłynął się w uśmiechu. Prawdziwym, nie takim,
który miał mnie zastraszyć. Stuknął palcem w jedną z okładek.
- To przeczytaj,
dziewczyno.
Z ciekawością zerknęłam
na książkę. Jane Eyre. Roześmiałam się i odłożyłam książkę na bok.
Znałam tę pozycję, Genevieve również kiedyś ją czytała. Mówiła, że Jane była
podobna do mnie, potrafiła zjednać sobie wszystkich dzięki dobremu sercu. Chyba
naprawdę powinnam przeczytać tę książkę. O ile Dorian mi pozwoli.
Pracowaliśmy zgodnie,
od czasu do czasu coś komentując. Komentowałam głównie ja, Varys nie był
gadatliwy, ale zauważyłam, że lubi mnie słuchać. Zawsze, gdy go zagadywałam, na
jego twarzy pojawiał się uśmiech. Odpowiadałam mu tym samym. To był dobry
dzień. Pomimo wszystko.
Czas spędzony z Varysem
sprawił mi wiele przyjemności. Demon strachu przypominał mi trochę Lexa. Silny
i milczący, wolał słuchać niż mówić, ale często się śmiał. Głównie ze mnie, ale
to był dobry śmiech. Radosny. Nie sądziłam, by miał ku temu liczne powody.
Wywnioskowałam także, że nie miał wielu przyjaciół. Budził strach, głównie za
sprawą blizny. Świat nie jest sprawiedliwy, pomyślałam, przyglądając mu się,
gdy układał książki na najwyższej z półek, podczas gdy ja zajmowałam się tą na
dole. Gdyby świat był sprawiedliwy, nikt nie wykluczyłby tego mężczyzny tylko
dlatego, że był oszpecony. Pomyślałam o pięknym obliczu Doriana i o tym, jaki
potrafił być okrutny. Varys pod maską groźnego strażnika ukrywał dobre serce.
- To dlatego masz białe
włosy? - zagadnęłam, wkładając książkę na półkę. - Ze strachu?
Roześmiał się i
zeskoczył z drabiny, lądując tuż obok mnie. Zdjął z półki notes i mi go podał.
- Dziewczyno, to mnie
się boją.
- Oj tam, oj tam.
Znów odpowiedział
śmiechem i pomógł mi się podnieść. Pracowaliśmy kilka godzin bez przerwy i
musiał już iść. Zaproponował, że zaprowadzi mnie do pokoju i przyśle kogoś z
posiłkiem, ale nie byłam głodna ani zmęczona. Chciałam jeszcze popracować, na
co zgodził się po namyśle, jednak on sam miał inne zadania i nie mógł mi dłużej
towarzyszyć. Uprzedził, że za chwilę ktoś przyjdzie zająć jego miejsce.
Skinęłam głową i
wróciłam do pracy. Już mi nie przeszkadzało, że ktoś tu będzie. Nie wszyscy są
tacy jak pan tego zamku, być może znów uda mi się porozmawiać z kimś miłym.
Odprowadziłam Varysa wzrokiem i wróciłam do stosu książek ułożonego na środku
biblioteki. Przejrzałam je i skrupulatnie zanotowałam, nucąc pod nosem.
To zaskakujące, biorąc
pod uwagę niewolę i zamiary Doriana, ale byłam szczęśliwa. Po raz pierwszy
odkąd mnie uprowadzono, czułam się dobrze. Miałam pod ręką wodę, było mi
ciepło, spędziłam czas z miłym mężczyzną i miałam tylko dla siebie całą
bibliotekę. Mogłam ułożyć wszystko, jak tylko chciałam. Uśmiechnęłam się,
odgarniając włosy za ucho. Tak, to był dobry dzień. Stwierdziłam, że popracuję
jeszcze ze dwie godzinki i pójdę popływać. Mój uśmiech stał się szerszy.
Kiedy pojawił się nowy
strażnik, właśnie stałam na parapecie, siłując się z zasłoną. Potrzebowałam
więcej światła, a żarówki nie działały. Będę musiała poprosić o nowe. W końcu
udało mi się wpuścić do środka więcej słońca. Zadowolona zeskoczyłam na podłogę
i posłałam uśmiech wysokiemu czarnowłosemu mężczyźnie, który przyglądał mi się
od drzwi.
- Witaj. Mam na imię
Sheila, a ty?
- A ty jesteś
niewolnicą i nie mam zamiaru wdawać się z tobą w dyskusje – odpowiedział
chłodno.
Wydęłam wargi, postanawiając,
że o żarówki poproszę Varysa lub Marie. Ten tu mi nie pomoże, a nie miałam
zamiaru się prosić.
- Nie jesteś fajny –
mruknęłam i wróciłam do układania.
Przyglądał mi się przez
cały ten czas, co wkrótce zaczęło mnie niepokoić. Patrzył tak jak Dorian, gdy
przyłapał mnie na tańcu. Tylko... bardziej. To spojrzenie mnie przerażało,
wwiercało się we mnie głęboko. Bałam się go, żałowałam, że zostałam z nim sama.
Nie usłyszałam, kiedy
się poruszył. Pochyliłam się po kolejny stos książek i nagle poczułam jego
dłonie na biodrach. Wyprostowałam się gwałtownie i odwróciłam, unosząc książkę
gotową, by się nią zamachnąć.
Uśmiechnął się
przeciągle. Jego twarz była idealna, a mimo to uśmiech budził we mnie same
negatywne emocje. Nie był prawdziwy, jak uśmiech Varysa. Cofnęłam się o krok.
- Coś ty taka
płochliwa? Chciałem pomóc.
Nie chciał, podszepnął
mi zdrowy rozsądek. Nie, nie chciał mi pomóc.
- Obmacując mnie? To
mało pomocne – odezwałam się odważnie. Miałam nadzieję, że jeśli nie okażę
strachu, wróci na swoje miejsce. Jednak on, zamiast się cofnąć, podszedł
bliżej.
- Myślę, że mogłoby być
bardzo pomocne... - Wyciągnął rękę, a ja uderzyłam plecami o regał, próbując
cofnąć się jeszcze bardziej. Strażnik uśmiechnął się ponownie i dotknął mojego
policzka, pochylając się nade mną. Czułam jego oddech. Nie był przyjemny,
podobnie jak dotyk.
- Przepuść mnie, muszę
wracać do pracy.
- Popracujmy razem -
zaproponował, obejmując mnie w pasie jedną ręką i przyciągając do siebie.
Zaparłam się rękami. Serce waliło mi jak szalone. Musiałam się stamtąd
wydostać, natychmiast. - Jesteś bardzo ładna, wiesz?
- Puść mnie! -
Szarpnęłam się, ale on tylko wzmocnił uścisk, przesuwając dłoń na moje
pośladki. Sapnęłam i znów spróbowałam się wyrwać, ale wykorzystał to,
popychając mnie na regał i wpijając się w moje usta. Jego dłonie zacisnęły się
na mojej sukience i usłyszałam trzask materiału.
Nie, nie, to mi się
śni, to koszmar, to nie może być prawda...
- Panienko...? -
rozległ się cichy głos od strony drzwi. - Mott! Puść ją, ty dzika bestio!
Demon obejrzał się
przez ramię, a ja przez chwilę odetchnęłam z ulgą. Marie stała w drzwiach,
mierząc go wściekłym spojrzeniem. W rękach trzymała tacę z posiłkiem, pewnie
dowiedziała się, że chcę pracować dłużej.
- Zjeżdżaj, głupia,
jestem zajęty. Ty tylko niewolnica.
- Ale jego niewolnica,
Mott.
Demon, zwany Mottem
parsknął i machnął ręką. Niewidzialna siła wyrzuciła Marie z pomieszczenia,
zamykając za nią drzwi. Zbladłam. Boże, nie, proszę, nie. Zaczęłam krzyczeć.
Jednocześnie usłyszałam podniesiony głos zza drzwi. Kolejny trzask materiału
został zagłuszony hukiem wyważanych drzwi.
Nie do końca
rozumiałam, co się działo, ale demon mnie puścił. Upadłam na podłogę, czując
łzy spływające po mojej twarzy. Dostrzegłam go kątem oka. Varys. To on wyważył
drzwi i odciągnął ode mnie Motta. Najwyraźniej użył sporo siły, bo drugi demon
patrzył na mnie wściekle jednym okiem, drugie pokrywało naprawdę duże limo.
Pierwszy strażnik pochylił się nade mną z zaniepokojoną miną.
- Dziewczyno?
- Zostaw to biedne
dziewczę – ofuknęła go Marie, gdy podskoczyłam pod jego dotykiem. Przepchnęła
się, chyba chciała mnie objąć, a może okryć, nie byłam pewna. Nie czekałam.
Musiałam wydostać się z tego pomieszczenia, dlatego też zerwałam się na nogi i
wybiegłam co sił.
- Sheilo! - usłyszałam jeszcze głos Varysa i szept Marie, by zostawił mnie w spokoju. Byłam jej za to wdzięczna, lubiłam Varysa, ale chciałam być sama. Chciałam znaleźć się jak najdalej od Motta. Na terenie zamku było tylko jedno takie miejsce. Wybiegłam na dziedziniec i wskoczyłam do jeziora, już w locie zlewając się z wodą. Tylko tak mogłam się uspokoić i choć na chwilę przestać czuć. W tamtej chwili bardzo nie chciałam czuć czegokolwiek. Wtopiłam się w wody jeziora, pragnąc zostać tam na zawsze.
Mam nadzieję, że Dorian ukaże Motta. Najlepiej śmiercią.
OdpowiedzUsuńNiecierpliwie czekam na następny rozdział.
A to się okaże w niedzielę.:)
UsuńNasza mała nimfa miała pełen wrażeń dzień. Bardziej ciekawi mnie jednak to, co porabiał wówczas Dorian. ^^
OdpowiedzUsuńRozrabiał. :D
UsuńRozdział ciekawy i bardzo długi, co cieszy. Zauważyłam mały błąd, pisze się szezlong. :p
OdpowiedzUsuńNasz błąd. :D Dzięki, a sumie miałyśmy nawet poprawione, ale nam się pliki pomieszały, więc gdyby nie Ty, to długo byśmy nie znalazły, dzięki jeszcze raz.:)
UsuńTak się zastanawiam, że chyba Mott dostanie po pysku od Doriana. Niewolnica, bo niewolnica, ale jego i nie sądzę, aby ktokolwiek inny mógł ją sobie wykorzystywać i karać poza nim ;) Aż jestem ciekawa co Dorian zrobi :)
OdpowiedzUsuńŻyczę Wam dziewczyny udanej zabawy w Sylwestra i wspaniałego Nowego Roku! :)
Tak myślałam, kiedy się nasza ulubiona czytelniczka pojawi. :D I powiem Ci po cichu: Dorian nie lubi się dzielić.^^
UsuńSzczęśliwego Nowego Roku!:)
Zazdroszczę jej zajęcia, serio :) Nie żebym pozwoliła się za to zniewolić* ale g r a t i s chętnie bym się takiego zadania podjęła. Oczywiście współczuję jej, że nie była w stanie obronić się przed Mottem, ale zacieram już rączki, bo zapewne Dorian, nie puści mu tego płazem^^ Tylko jedna kara, przychodzi mi na myśl, ale ciiii...bo w sumie szkoda by było, gdyby tak od razu go unicestwił :D
OdpowiedzUsuń