Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

8.05.2016

Rozdział XIII. Część 3

 ***Sheila***

    Późnym popołudniem Piekło wydawało się dziwnie ciche i spokojne. Varys wyjaśnił, że jest to spowodowane trybem życia ludzi, do którego wiele demonów się dostosowuje. To był czas, kiedy ludzie kończyli pracę czy szkołę i wychodzili na miasto, może szykowali się na wieczór. Inaczej mówiąc, idealna okazja dla kusicieli, wypatrujących nowych ofiar. Kręcili się więc w kawiarniach, sklepach czy multipleksach. Biurokraci, jak ich nazywano, z kolei mieli wychodne, by na kilka godzin odpocząć od papierowej roboty, bo wieczorem zawsze pojawiało się wiele nowych spraw – efekt działań kusicieli. Ci, którzy przybywali na wezwanie, rzucali klątwy lub żerowali poprzez strach, odsypiali przed nocną zmianą. Stąd czas popołudniowy był najspokojniejszym dla Piekła.
    Ulica była niemal pusta, tylko czasem mijaliśmy kogoś z teczką pod pachą. Kluby dla odmiany serwowały dania obiadowe i desery, przez szybę dostrzegłam grupkę kobiet zajadających się ciastem. Napotkałam spojrzenie jednej z nich i poczułam przeszywające mnie dreszcze. Jej źrenice miały kształt klepsydry i ni z tego ni z owego zaczęły się obracać.
    - To banshee, bywają upiorne, ale nie są szczególnie groźne – wyjaśnił mi Varys, widząc moje spojrzenie. - Masz ochotę na deser, dziewczyno?
    - Czemu nie – zgodziłam się. - Uwielbiam słodycze. Moglibyśmy usiąść przed lokalem, a ty przy okazji wyjaśniłbyś mi panujący tu klimat.
    Demony może i czasem mnie przerażały, ale zaczęłam się do nich przyzwyczajać. Jednak nie mogłam tego powiedzieć o pogodzie, która wymykała się mojemu pojmowaniu. Było jasno, lecz nigdzie nie widziałam słońca, kiedy padało, nigdzie nie było chmur, nigdy nie wyczułam wiatru. Nie czułam nawet promieni na skórze.
    - Tego nie da się wyjaśnić, to Piekło, panują tu dziwne zasady. - Wzruszył ramionami i kupił nam po porcji ciepłej szarlotki z lodami. - Mnie natomiast dziwi to, że jesteś córką Azazeala, a mimo to nie byłaś wcześniej w Piekle.
    - Byłam, raz – przyznałam, próbując deser. - Kilka dni po tym, jak odnalazłam ojca. Otworzyłam niewłaściwe drzwi i przeżyłam małe załamanie. Nie byłam gotowa na to, co zobaczyłam. Od tamtej pory tata trzymał mnie z dala od Piekła, a ja nie miałam nic przeciwko.
    - Nie miałaś pojęcia o tym, jaki świat może być okrutny. To normalne.
    Wzruszyłam ramionami i włożyłam do ust kolejny kawałek ciasta. Prawda wyglądała tak, że ojca poznałam na pół roku przed przebudzeniem Doriana, co oznaczało dla mnie szybki kurs przystosowawczy. Życie nimfy w niczym nie przypominało tego, z czym musiałam radzić sobie teraz.
    Odwróciłam się, czując na sobie wzrok banshee; może i nie była groźna, ale niepokojąca na pewno. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, jej źrenice znów zaczęły się obracać. Wpatrywałam się w nie jak zahipnotyzowana, nigdy dotąd nie widziałam równie osobliwych oczu. Spojrzenie kobiety przesunęło się na Varysa, klepsydry przyspieszyły i znów skupiły się na mnie. Wtedy zaczęła krzyczeć.
    Jej piskliwy wrzask omal mnie nie ogłuszył. Skrzywiłam się i pochyliłam, próbując zasłonić uszy. Podskoczyłam, czując palce Varysa zaciskające się na moim ramieniu. Poderwał mnie z krzesła.
    - Szybko, wynosimy się stąd! - rozkazał, starając się przekrzyczeć banshee.
    - Co się stało?!
    - Później, nie mamy czasu! - Pociągnął mnie w stronę wyjścia. Chciałam zapytać, dlaczego po prostu nas nie teleportuje, skoro tak się spieszy, ale on zaczął biec ulicą, ciągle ściskając moje ramię. Cieszyłam się, że mam dość dobrą kondycję, inaczej pewnie ciągnąłby mnie po ziemi.
    Biegłam co sił, wszystkie pytania kłębiły mi się w głowie, lecz nie odważyłam się ich zadać, jeszcze nie. Nagle Varys się zatrzymał, a ja omal na niego nie wpadłam.
    - Co się...?
    Nie dokończyłam, nie musiałam, bo otoczyła nas grupa składająca się z sześciu ubranych na czarno postaci. Mieli kaptury, przez co nie mogłam dobrze dojrzeć ich twarzy, niektórzy nosili czarne, powykrzywiane maski. W dłoniach trzymali miecze, topory i maczety, jeden miał włócznię.
    Varys zaklął, co o wiele dobitniej uświadomiło mnie o zagrożeniu, w jakim się znaleźliśmy. Varys nigdy nie używał takiego słownictwa, na pewno nie przy mnie. Pociągnął mnie za siebie tak, że niemal dotykałam jego pleców.
    - Trzymaj się mnie, dziewczyno – rozkazał.
    Skinęłam głową, choć nie mógł tego zobaczyć. Nie wiedziałam, dlaczego demony postanowiły nas napaść, nie miałam jednak wątpliwości, że mieli naprawdę złe zamiary. Trzech napastników skoczyło ku nam jednocześnie. Varys odepchnął mnie z linii ataku i wyjął miecz, odpierając przeciwników. Z jego gardła wyrwało się gardłowe warczenie.
    - Nie radzę – było to jedyne ostrzeżenie skierowane pod adresem demonów. Cofnęły się o krok, a na ich twarzach dostrzegłam strach. Przemienioną twarz Varysa widziałam tylko przez ułamek sekundy, lecz nigdy nie zapomnę tego widoku. Tych czarnych oczu pochłaniających nadzieję i wszystko co dobre wewnątrz mojego serca. Paraliżujących. Skóry, która zmieniła się w obsypujący popiół. I moich najskrytszych lęków, które stanęły mi przed oczami. Niemal poczułam, jak Samael znów ciska mną o ścianę z lustrem, a szkło wbija się w moje ciało. Zobaczyłam Doriana, którego spojrzenie wyrażało tylko furię, i zlatujące z Nieba anioły. Zaczęłam krzyczeć, gdy jeden z anielskich mieczy przebił jego ciało, a krew trysnęła z ust.
    Wszystko ustało nagle, a ja klęczałam na ziemi. Varys ściskał moje ramię.
    - Przepraszam. Ale nigdy więcej nie patrz na mnie, gdy walczę.
    Odetchnęłam głęboko i skinęłam głową. Nie dostrzegł tego, bo już odwrócił się i zaatakował któregoś z zakapturzonych. Z wściekłym wrzaskiem ściął mu głowę, lecz tamtemu udało się go zranić. Dwa ciała już leżały na ziemi, nie miałam wątpliwości, że ci byli martwi. Koło dłoni jednego z nich leżał sztylet, chwyciłam go i podniosłam się, przypominając sobie wszystkie treningi. Widząc, że Varys walczy z dwoma przeciwnikami, rozejrzałam się za trzecim. Dostrzegłam go już w locie, po tym jak skoczył w moją stronę. Opadłam na ziemię i przeturlałam się, czego najwyraźniej się nie spodziewał, i rzuciłam sztyletem. Trafiłabym w ramię, gdyby nie złapał ostrza w ostatniej chwili. Uśmiechnął się paskudnie i zrobił krok w moją stronę. Nie spodziewał się ataku z innej strony, dlatego nie zdołał uchylić się po raz drugi, gdy miecz Varysa wbił się w jego pierś.
    - Miałaś trzymać się mnie! - skarcił mnie demon strachu, nim wrócił do walki z ostatnim przeciwnikiem. Wtedy spod płaszcza nieznajomego wysunęła się macka, która błyskawicznie owinęła się wokół szyi Varysa; druga oplotła jego ramiona i pierś, uniemożliwiając mu obronę.     Usłyszałam trzask łamiących się kości i wrzasnęłam.
    Dobiegłam do nich w kilku susach i zanim zdążyłam zastanowić się, co właściwie robię, skoczyłam demonowi na plecy. Chyba się tego nie spodziewał, bo na chwilę stracił równowagę, ale nie uwolnił mojego przyjaciela. Wierzgnęłam, gdy spróbował dosięgnąć mnie ręką. Kątem oka dostrzegłam sztylet wiszący mu koło pasa, zsunęłam się nieznacznie, na jedną krótką chwilę objęłam go nogami i z całej siły kopnęłam demona piętą, mając nadzieję, że jego budowa ciała jednak trochę przypomina ciało każdego mężczyzny. Przypominała, najczulsze miejsce miał tam, gdzie wszyscy. Kiedy jęknął i sięgnął ręką do krocza, chwyciłam sztylet i wbiłam go w jedną z macek. Jego krew miała dziwny żółtawy kolor, ale wrzask z całą pewnością był ludzki.
    Może i byłam szybsza i zwinniejsza, lecz kiedy mnie z siebie zrzucił, mogłam tylko upaść na plecy. Na szczęście moja szaleńcza szarża zadziałała, bo Varys zdołał się uwolnić. Jednym ruchem wbił miecz w czaszkę demona, a ten, charcząc, osunął się na ziemię. Varys także.
    Poderwałam się i dobiegłam do przyjaciela. Cały był we krwi, a tam, gdzie owinęły macki, miał nieduże liczne ranki, z których wydobywała się żółtawa maść.
    - Przepraszam – jęknął.
    - Nic nie mów, już dobrze – szepnęłam. - Wrócimy do zamku i zajmę się tobą, nic nie mów.
    Sama nie do końca wierzyłam tym obietnicom, Varys z trudem oddychał, a rany wyglądały okropnie. Nie miałam też pojęcia, jak zabrać go do domu. Musiałam wezwać pomoc i to prędko.
    - Zostań ze mną, nie zamykaj oczu, dobrze? Varys, proszę, nie zamykaj oczu.
    - Uciekaj – szepnął, patrząc na coś za moimi plecami. Zmusił się, by usiąść i pociągnął mnie za siebie. Obejrzałam się, oczekując jeszcze jednego demona i próbowałam wymacać jakiś ostry przedmiot.
    Ale to nie był demon. Stał tam diabeł i nie był to nikt z podwładnych mojego ojca. A więc to musiał być Belial.
    - Wzruszające. A teraz, moja droga, bądź tak dobra i chodź ze mną. Inaczej będę brutalny.
    - Nie tkniesz jej – warknął Varys, próbując się podnieść, ale go powstrzymałam. Był ledwie przytomny, nie mógł walczyć z Belialem.
    Diabeł zachichotał, widząc mój gest. Był to okropny dźwięk, przypominał zgrzyt starego zamka. Skrzywiłam się. Ten śmiech pasował do Beliala, odzianego w ciemne, luźne szaty, sprawiające wrażenie ulubionego stroju każdego menela.
    - Nie? A kto mnie powstrzyma? Ty? - Zrobił krok w naszą stronę.
    - Ja – usłyszałam znajomy głos, a w następnej chwili V'lane skoczył między nas. Zakręcił mieczem nad głową, a klinga lekko zalśniła. Rozpoznałam anielskie ostrze, jedyne, poza tym nasączonym mocą Panów, które mogło zranić diabła.
    Wahanie, które zagościło na twarzy Beliala, zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Dobył miecza i wykonał ruch, jakby chciał krążyć wokół V'lane'a, lecz ten mu na to nie pozwolił. Nie wykonał ani jednego ruchu, pozwalającego diabłu przybliżyć się do mnie i Varysa, który zwiotczał w moich ramionach. Z przerażeniem obserwowałam, jak jeden z moich przyjaciół toczy bój na śmierć i życie z silniejszym przeciwnikiem i nasłuchiwałam oddechu drugiego.
    Tylko raz widziałam taką walkę. Wtedy był to tylko sparring między Lexem a moim ojcem. Tym razem końcem potyczki mogła być śmierć. Ruchy V'lane'a były tak płynne, jakby tańczył, pomimo całej brutalności, jaką obaj wkładali w atak, poruszał się z gracją i wdziękiem. Robił uniki szybciej, niż Belial zadawał ciosy, atakował jak drapieżnik, który potrafi przewidzieć każdą reakcję przeciwnika. Jego miecz lśnił jasnym blaskiem, kiedy uderzał o wrogą klingę. Wpatrywałam się w nich jak oczarowana i nagle zdałam sobie sprawę, że Belial cofa się przed atakami mojego przyjaciela. V'lane wygrywał, już kilkukrotnie zranił diabła, a z każdą chwilą walczył coraz lepiej. Belial zrozumiał to kilka chwil później, z całej siły odparował cios i... rzucił się do ucieczki.
    Widząc, że V'lane zamierza go gonić, krzyknęłam jego imię. Odwrócił się, tracąc szansę na pochwycenie zbiega.
    - Varys potrzebuje pomocy, jego serce zwolniło tak bardzo, że... że... - Zdałam sobie sprawę, że szlocham, a moja twarz jest mokra od łez. Nie mogłam stracić Varysa.
    - Już w porządku, królewno, zabiorę was stąd. - Podszedł i przyklęknął na jedno kolano. Rzucił okiem na mnie i przyjrzał się ranom Varysa. Zaklął szpetnie i pospiesznie sprawdził puls. Bez ostrzeżenia chwycił mnie za ramię i wszystko nagle się rozmyło.
    Klęczałam na dywanie w naszym salonie i trzęsłam się jak zmarznięte dziecko. Usłyszałam krzyk V'lane'a wzywającego pomoc. Sama nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Kątem oka dostrzegłam Leanne opadającą na kolana tuż obok ciała Varysa. Mówiła coś, ale nie potrafiłam rozróżnić słów, byłam w zbyt wielkim szoku. Miałam krew najlepszego przyjaciela na rękach i ubraniu, przyjaciela, który właśnie umierał. Wiem, że płakałam, nie umiałam przestać. Ktoś podciągnął mnie na nogi i ukrył w ramionach. Mówił coś, ale nadal nie mogłam zrozumieć sensu tych słów. Minęły może dwie sekundy, nim rozpoznałam głos Doriana, ale dla mnie to była wieczność, w czasie której to Leanne, a nie ja, zajmowała się Varysem.
    - Te macki – szepnęłam. - Coś było w mackach...
    - Trucizna – szybko wyjaśnił V'lane. - Ale bardzo trudno o antidotum.
    Mój mąż jeszcze przez chwilę tulił mnie w ramionach, następnie odsunął na odległość ramion i przyjrzał mi się uważnie.
    - Ta krew... nie jest twoja, prawda? - zapytał. - Nie jesteś ranna? - W jego głosie słyszałam niepokój. Kiedy spojrzałam na niego, w oczach dostrzegłam troskę i gniew.
    - Nie, mnie nic nie jest, ale Varys... - Spojrzałam na przyjaciela. - Musimy mu pomóc, szybko...
    Zerknął na demona strachu.
    - Co to za trucizna? Kto to zrobił? - Wciąż trzymając mnie w objęciach, podszedł do Varysa.
    - Jeden z twoich demonów, jak mniemam. - V'lane tylko zerknął na Doriana. - Samu. W ich ciele zamiast krwi płynie jad, śmiertelny dla większości istot.
    Uklękłam obok Varysa, Leanne natychmiast kazała mi uciskać jedną z ran, sama próbowała nasmarować inną jakąś zielonkawą maścią.
    - To były nasze demony, po prostu na nas napadli. Jak to wyleczyć?
    - Moje medykamenty mogą tylko zatrzymać truciznę na jakiś czas. Nie mogę zrobić nic więcej – szepnęła Leanne. Spojrzałam na Doriana.
    - Na jak długo? Może do tego czasu uda się zdobyć antidotum – zaproponował mój mąż po chwili namysłu.
    - Nie wiem, godzinę?
    - Antidotum można pozyskać tylko z żywego osobnika, a ten był martwy – przerwał V'lane. - Przykro mi, ale...
    - Pył! - olśniło mnie. - Mamy pył z anielskich skrzydeł. - Posłałam Dorianowi błagalne spojrzenie.
    - Tak, możemy go użyć. - Skinął głową. - Powinien pomóc.
    - Przyniesiesz?
    Dorian wyciągnął rękę, a pudełeczko z pyłem zmaterializowało się na jego dłoni. Podał mi je.
    Otworzyłam wieko, ale ręce tak mi się trzęsły, że V'lane musiał zabrać pudełko. Rozpuścił trochę pyłu w wodzie, którą wlał Varysowi do ust. Razem z Leanne wtarłyśmy trochę pyłu w rany. Wiedziałam, że działa, bo pierś Varysa zaczęła unosić się i opadać w miarowym tempie.
    - Będzie musiał to odespać – mruknął V'lane, a potem posłał mi uśmiech. - Ale wyliże się.
    Wyrwał mi się szloch spowodowany gwałtowną ulgą. Dorian zerknął na mnie.
    - Usiądź, moje pisklątko, cała się trzęsiesz. - Podsunął mi krzesło.
    - Zabiorę Varysa do jego pokoju – zaproponował V'lane. Ledwie skinęłam głową i już ich nie było.
    Leanne podała mi szklankę wody. Przyjęłam ją z wdzięcznością i upiłam łyk.
    - Powinnam pójść do Varysa...
    - Powinnaś ochłonąć i się uspokoić. Ja pójdę. - Leanne przytuliła mnie, jakbyśmy były przyjaciółkami od zawsze. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i patrzyłam, jak moja współlokatorka wchodzi po schodach.
    - Opowiesz mi, co się stało, Sheilo? - Dorian wziął ode mnie pustą szklankę i odstawił na stół. - Czemu was zaatakowano?
    Usiadłam na kanapie, a on zajął miejsce tuż obok. Wytarłam oczy, by znów się nie rozpłakać.
    - Nie wiem dlaczego. Jedliśmy ciasto, kiedy spojrzała na nas kobieta o dziwnych oczach, banshee. Wtedy Varys chwycił mnie za ramię i zaczęliśmy uciekać. Otoczyli nas kawałek dalej.
    - Dobrze, że udało wam się stamtąd wydostać, gdyby coś ci się stało... - Spojrzał na mnie, a w jego oczach błysnął tak dobrze znany mi gniew. - Chcieli cię zabić czy... porwać?
    - Nie jestem pewna, Varys przez cały czas mnie osłaniał. - Opowiedziałam mu o napaści. Gdy doszłam do momentu, kiedy tamten demon omal nie zabił Varysa, znów zaczęłam płakać. Skuliłam się i wtuliłam w ramiona Doriana. Potrzebowałam go teraz, jego siły i opieki. - Uratował mnie, mimo ran zabił tego demona. Ale potem... ktoś się pojawił. Chciał mnie zabrać. - Spojrzałam na Doriana. - Jestem niemal pewna, że to był Belial. Varys był ledwie przytomny, na szczęście znalazł nas V'lane.
    - Niemożliwe, założyłem osłony, bariery, gdyby nawet udało mu się tam dostać, wiedziałbym o tym. - Pokręcił głową. - Jeśli jednak to był Belial, dowiem się, kto zdradził i jakim cudem przemknął bez mojej wiedzy.
    - To musiał być on. Był silny i pewny siebie... ale V'lane wygrał. Pokonał go, ale nie mógł go gonić... bo go potrzebowałam. - Pociągnęłam nosem. - Tam było tyle krwi...
    - V'lane pokonał Beliala? - Dorian zmarszczył brwi. - Diabła? W jaki sposób?
    - W walce na miecze. Jest równie dobry jak mój ojciec. Jakby urodził się z mieczem w dłoni.
    - I Belial uciekł? - zdziwił się Dorian. - W takim razie V'lane musiał być naprawdę dobry, albo diabeł ma słabe pojęcie o walce na miecze.
    - Belial wiedział, co robi. Ale zorientował się, że przegrywa i postanowił skończyć wcześniej. - Wzruszyłam ramionami. Anne właśnie przyniosła dzbanek z herbatą i rozlała ją do kubków. Sięgnęłam po swój i upiłam łyk.
    - Powinienem tam pójść, dowiedzieć się, kto tym razem zdradził i czemu nie wyczułem intruza w Piekle. Poradzisz sobie? - Spojrzał na mnie z troską.
    - Tak, ale nie idź sam.
    Prychnął.
    - Na mnie nie działają takie trucizny, Sheilo. Nie musisz się o mnie bać, zapewniam cię, że nic mi nie grozi.
    - Ale się boję. To może być pułapka. Proszę, nie idź sam. - Ścisnęłam jego dłoń.
    - Pułapka? W moim Piekle? Na mnie? - Pokręcił głową. - Ale jeśli to cię uspokoi, mogę wziąć V'lane'a.
    - Uspokoi. - Odstawiłam kubek i przytuliłam Doriana, całując go w policzek. - Wiesz, jak bardzo cię kocham, prawda?
    Objął mnie i pocałował w czoło.
    - Wiem, mój skarbie. Poradzę sobie z tym, dopilnuję, byś była bezpieczna.
    - Ty bądź bezpieczny – poprawiłam go. - I wróć w jednym kawałku.
    - To na pewno. - Zerknął na V'lane'a, który właśnie wyszedł od Varysa.
    - Wyliże się – poinformował nas, schodząc ze schodów. Zatrzymał się koło nas i nalał trochę herbaty do pustego kubka. - Trzymasz się, królewno?
    Skinęłam głową.
    - Dziękuję ci, V'lane.
    - Podobno pokonałeś Beliala w walce na miecze – odezwał się Dorian. - I zmusiłeś go do ucieczki. Imponujące.
    - Na tym polega moja praca. Jestem tu dzięki umiejętnościom, nie ładnej buźce. - Usiadł w fotelu. - Problemem jest to, jak dostał się do Kręgu.
    - Ktoś go musiał wprowadzić, najwyraźniej zdrajców jest więcej. Mimo to, powinienem go wyczuć. Jak mógł się tak dobrze zamaskować? - Dorian pokręcił głową.
    - Są różne rodzaje magii maskującej, czegoś musiał użyć. - V'lane wzruszył ramionami.
    - Wszystkie, które znam, nie powinny zadziałać. Ale tym zajmiemy się później, najpierw odkryjemy, kto jest zdrajcą. - Wstał i zerknął na mnie. - Nie wiem, kiedy wrócę, to może zająć trochę czasu.
    - Poradzę sobie, przecież jestem w domu. - Posłałam mu słaby uśmiech.
    V'lane dopił herbatę i również wstał.
    - Zgaduję, że będę potrzebny.
    - Owszem. - Dorian spojrzał na mnie. - Dopilnuję, by to się nigdy więcej nie powtórzyło, Sheilo – zapewnił. Wstałam i pocałowałam go po raz ostatni.
    - Bo jestem twoim skarbem? - zapytałam szeptem, spoglądając mu w oczy.
    Uśmiechnął się i pochylił do mojego ucha.
    - Wiesz, niektóre smoki gromadzą skarby przez większość życia – szepnął – a ja swój znalazłem dopiero po czterech tysiącach lat.
    Poczułam ciepło w sercu. Dorian często prawił mi komplementy, ale to, co usłyszałam od niego tego dnia, było czymś więcej, znacznie więcej. Napełniało mnie nadzieją, że naprawdę jestem dla niego kimś wyjątkowym.
    - Chyba było warto, co?
    - Tak, zdecydowanie. - Pocałował mnie ponownie. - Pora iść, przed nami sporo do zrobienia. - Zerknął na V'lane'a.
    - Proponuję zacząć tam, gdzie go widzieliśmy – zaczął V'lane. Uścisnęłam dłoń Doriana i ruszyłam na górę, nie chcąc im przeszkadzać.
    Varys dochodził do siebie w zadowalającym tempie. Leanne rozcięła mu koszulę i nakładała bandaże, gdy weszłam do jego sypialni. Nie mogła wiedzieć, że dzięki działaniu anielskiego pyłu nie były konieczne. Podeszłam bliżej, chcąc zapytać, czy mogę jakoś pomóc, lecz ledwie zdołałam otworzyć usta, zaraz je zamknęłam. Dzisiejsze rany nie powinny zostawić blizn, jednak i bez tego miał ich zbyt wiele. Tak wiele blizn na ciele jednego mężczyzny.
    - Nie miał łatwego życia – odezwała się Leanne, gdy spostrzegła mój wzrok. Zwijała właśnie bandaże, a to znaczyło, że już skończyła.
    - Nie, nie miał – zgodziłam się. Okryłam Varysa kocem i złożyłam pocałunek na jego czole. - Ale to przeszłość.
    - Zależy ci na nim – zauważyła. Skinęłam głową. - A jemu na tobie. Widziałam, jak na ciebie patrzy.
    Zerknęłam na nią, nie wiedząc, co ma na myśli. Wiedziałam, że Varys mnie lubi, ale to normalne, skoro byliśmy przyjaciółmi.
    - Jak patrzy?
    - Jakbyś była najjaśniejszą z gwiazd, najpiękniejszym kwiatem... Och. Nie zauważyłaś? Myślałam, że coś jest między wami...
    Zamrugałam.
    - Jesteśmy przyjaciółmi, nic więcej, a Varys nie... - Umilkłam, a Leanne uniosła brwi. W końcu wzruszyła ramionami.
    - Jasne. - Uśmiechnęła się i lekko ścisnęła moje ramię. - W każdym razie wyjdzie z tego, rany się goją. Powinnaś odpocząć. Ja go popilnuję, mogę zostać w zamku do nocy.
    - Wracasz do drzewa?
    Przytaknęła.
    - Moja więź z drzewem nie jest jeszcze dość silna, bym mogła spędzać noce gdzie indziej. Ale to jeszcze trzy, cztery godziny. Możesz się położyć.
    Podziękowałam jej, jeszcze raz spojrzałam na Varysa i wyszłam. Bardzo chciałam skorzystać z rady nowej przyjaciółki i po prostu zatopić się między poduszkami, otulić kołdrą i zasnąć, ale musiałam odłożyć tę przyjemność na później. Zamiast tego poprosiłam Anne o ciepły posiłek i miękkie koce. Przyniosła wszystko z pytającym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała. Zabrałam talerz i z kocem pod pachą ruszyłam po podziemi zamku.
    Lochy były ponure, brakowało tam prądu, więc drogę oświetlały staroświeckie kandelabry. Musiała działać na nie magia, bo świece zapalały się, nim do nich doszłam. W podziemiach nie było okien, a mimo to czułam dokuczliwy chłód i przeciąg. Mijałam puste cele, a jedynym, co docierało moich uszu, był dźwięk obcasów uderzających o posadzkę.
    - Czy mogę w czymś pomóc, pani?
    Podskoczyłam, słysząc za plecami chłodny, męski głos. Odwróciłam się i ujrzałam jednego ze strażników Doriana. Spróbowałam przypomnieć sobie jego imię. Strażnicy zwykle trzymali się na uboczu, dlatego nie znałam ich zbyt dobrze.
    - Daniel – przypomniałam sobie. - Właściwie to tak, możesz mi pomóc. Szukam więźnia, demona amuletów.
    - Mizkuna. - Skinął głową. - Czy pan wie, że...?
    - Że tu jestem? - weszłam mu w słowo. - Nie ma nic przeciwko. Wskażesz mi drogę?
    Skłonił się z szacunkiem i ruszył przodem. Zatrzymał się przy jednej cel, wyjął klucze i otworzył drzwi. Weszłam do środka.
    Demon, którego tam więziono, był w opłakanym stanie. Był brudny, posiniaczony i zakrwawiony, siedział na podłodze, skuty w bardzo niewygodnej pozycji. Natychmiast kazałam Danielowi go rozkuć. Posłał mi powątpiewające spojrzenie, więc powtórzyłam rozkaz, przypominając, że jestem panią tego zamku. W końcu oswobodził Mizkuna i stanął obok.
    - A teraz wyjdź – rozkazałam.
    - Nie mogę, to mój obowiązek, by...
    - Twoim obowiązkiem jest wykonywanie moich poleceń. On nie jest w stanie mnie skrzywdzić, Danielu. Więc wyjdź. Zawołam cię, jeśli będziesz potrzebny.
    Mruknął coś pod nosem i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Podeszłam do Mizkuna i rzuciłam mu koce. Posłał mi nieufne spojrzenie.
    - Nie będziesz już dręczony – oznajmiłam mu. Wyciągnęłam rękę z talerzem. Nie wziął go, tylko na mnie patrzył. - Zjedz, na pewno jesteś głodny. Nie ma w tym nic szkodliwego, słowo. Chcę tylko, żebyś się posilił. - Mówiłam cichym, spokojnym głosem i czekałam. W końcu wziął talerz niepewnym gestem. - Mam na imię Sheila. Jestem żoną Doriana.
    - Potwór znalazł sobie piękną żonę – odezwał się schrypniętym głosem.
    - Nie jest potworem – zaprzeczyłam. - On tylko... Czasem nie panuje nad swoim gniewem. Ale ma mnie, teraz ja jestem jego sumieniem. I chcę ci pomóc.
    Nie odpowiadał na moje pytania, tylko czasem na mnie zerkał, jakby spodziewał się, że próbuję go jakoś oszukać. Jadł jak ktoś, kto od dawna nie miał nic w ustach. Podsunęłam mu szklankę z wodą, w myślach jak mantrę powtarzając, że mój mąż nie jest potworem. I mówiłam. Opowiedziałam demonowi amuletów o mojej propozycji, a przede wszystkim, co mu oferuję. Wolność. Koniec z udręką i strachem. Słuchał uważnie, lecz mi nie ufał, widziałam to w jego oczach.
    - Dopilnuję, byś dostawał posiłki, każę przynieść też poduszki. Bez względu na to, czy cokolwiek powiesz.
    - Przysięgasz, że mnie wypuścicie? Masz taki wpływ na tego potwora?
    - Nie jest potworem – zaprzeczyłam ze znużeniem. - Ale tak, przysięgam. Dorian nie będzie cię ścigał, nie wyśle też nikogo twoim śladem. Jest jednak warunek, będziesz musiał zawrzeć pakt, że odejdziesz i nie będziesz próbował się mścić. Kolejnym warunkiem Doriana jest to, że zostaniesz tu, póki on nie znajdzie Beliala. Dostaniesz łóżko, ciepłe ubrania, regularne posiłki i wszystko, co potrzebne. Musisz nam tylko powiedzieć, co wiesz.
    Wahał się, nadal uważał, że kłamię. Nie mogłam jednak przekonać go bardziej. Musiał mi zaufać.
    - Mówisz, jakby to wszystko było takie proste. Jakby ten potwór, którego masz za męża, był zdolny do okazania łaski. Wiesz w ogóle, co mi zrobił? Na jakie męki mnie skazał? Mam ci powiedzieć, jak go bawiło, kiedy te małe potwory pożerały mnie żywcem?
    Zaniemówiłam. Wiedziałam, że Dorian potrafił być okrutny, jednak to, co opisał mi Mizkun, przechodziło jakiekolwiek pojęcie. Nie potrafiłam i nie chciałam wyobrażać sobie, na jakie męki skazał go mój mąż. Mimo to wysłuchałam wszystkiego, co miał do powiedzenia i obiecałam, że to się zmieni. Nie obchodziło mnie, czy będzie współpracował, nie zamierzałam pozwolić, by mój mąż stał się potworem, a obraz wykreowany przez Mizkuna był aż nadto klarowny. Miałam zamiar dopilnować, by tortury się skończyły.
    W końcu zabrałam puste naczynia i podeszłam do drzwi. Może niczego nie osiągnęłam, ale jednak ze mną rozmawiał, a to już coś. Postanowiłam, że wrócę i znów spróbuję go przekonać.
    - Sheilo.
    Zatrzymałam się, słysząc głos demona. Spojrzałam na niego.
    - Jeśli dasz mi trochę czasu, przemyślę twoją propozycję.
    A jednak coś ugrałam. Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. Opuściłam lochy pełna nadziei, że uda mi się ocalić tego nieszczęśnika. Rozkazałam, by zaniesiono Mizkunowi poduszki i odtąd regularnie go karmiono. Zakazałam też kolejnych tortur. Zajrzałam jeszcze do Varysa, spał, więc wreszcie mogłam odpocząć.
 
 

7 komentarzy:

  1. dziekuje , jak widac Sheili udało sie dostac do demona, a Leanie wydała sie ze zobaczyła uczucia Varysa do S, ciekawi mnie kto znów zdradziła Doriana, cos duzo tych ataków, zdrajców ostatnio:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorian zdobył Piekło przypadkiem, nie walczył o nie, po prostu podpadł mu Samael i nawet nie pomyślał, co się wtedy stanie. A demony nie są zadowolone z takiego władcy, bo zawsze rządził diabeł, a tu się napatoczył taki. Dlatego te zdrady będą, póki nie udowodni, że nadaje się na władcę. Tak w skrócie :)

      Usuń
  2. Abra-Cadabra8 maja 2016 12:51

    Sheila walcząca z demonami - robi się coraz ciekawiej.;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję.Mam nadzieję,że Dorian zrobi porządek w swoim piekle.Napaść na jego żonę powinna go zmobilizować do stanowczego działania.Musi poszukać zdrajcę i przykładnie go ukarać.Varys zakochany w Sheili?to ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
  4. Że Varys kocha się w Sheili dostrzegłam już dawno :D Ale myślałam, że może przesadzam, ale w sumie narracja jest taka, że czego Sheila nie dostrzeże, my możemy tylko się domyśleć :) Ale demonicznie było w tym rozdziale, i Sheila, miłosierna samarytanka w każdym calu ^^

    OdpowiedzUsuń