Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

27.12.2014

Rozdział X



***Sheila***
            Wciąż stałam w miejscu, kiedy wszedł do środka. Byłam wściekła. Uwierzyłam, że zdołam do niego przemówić, że nawet on ma w sobie jakąś lepszą stronę. Przecież stworzył dla mnie jezioro. Kiedy odzyskałam przytomność, czując wodę w każdej komórce mojego ciała i się wynurzyłam, siedział pod drzewem i uważnie mnie obserwował. Czekał, by przekonać się, czy przeżyłam. Chyba mu ulżyło. Jak mogło mu ulżyć, skoro był takim draniem?! Pomyślałam o naszej rozmowie, próbując ułożyć sobie wszystko w głowie.
            Był miły. Zaskakująco miły i spokojny. Kiedy gniew nie wypełniał jego oczu, nie czułam strachu. Mimo wszystkiego, co mi zrobił, nie bałam się przy nim usiąść. Po raz pierwszy naprawdę wydawał się zagubiony, a ja pomyślałam, że miałam rację. Że po prostu bardzo cierpiał i bronił się w tak paskudny sposób. Było mi go szkoda. A potem pokazał mi bliznę. Zamknęłam oczy, wspominając ten widok. Ogromna. Skóra w tamtym miejscu była twarda i chropowata, rana musiała być głęboka i nierówna. Postrzępiona. Nawet nie potrafiłam wyobrazić sobie, jak wielki ból odczuwał, kiedy mój ojciec go ranił. Jak w ogóle znalazł w sobie siłę, by uciec? Powiedział, że wygląda paskudnie. Tak wiele wycierpiał, a wstydził się blizny. Naprawdę uważał, że go szpeciła? Pokręciłam głową, znów czując łzy napływające do oczu. Wtedy również z całych sił starałam się nie płakać. Nie chciałam, by widział moje łzy. Nie zrozumiałby, uznał to za litość. A przecież to nie było tak. Po prostu nikt nie powinien tak cierpieć...
            Westchnęłam i pociągnęłam nosem. Gdyby chociaż odpuścił... pokręciłam głową, by wymazać z pamięci obraz tej blizny. Zapomnieć, jaka była w dotyku. I jak ciepłe było jego ciało. Potarłam oczy. Co robić?
            Obejrzałam się na jezioro. Najchętniej bym do niego wróciła. To jedyne miejsce na terenach zamkowych, w którym czułam się względnie bezpieczna. Ale on oczekiwał, że wejdę za nim. Dotknęłam włosów. Jak mam pomoc bliskim? Czy w ogóle mogę coś zrobić?
            Weszłam do środka, ociągając się i zamknęłam za sobą drzwi. Zalała mnie ciemność. Skrzywiłam się i zamrugałam kilka razy. Nie lubiłam ciemności, przerażała mnie. Nigdy nie byłam pewna, co kryje się w mroku. Żyjąc w zamku diabła przez kilka miesięcy, dość już widziałam i zyskałam pewność, że wszystko to, czego się boimy, gdy zgaśnie światło, jest prawdziwe. I ma podobnych sobie krewnych.
            - Długo jeszcze będziesz się grzebać? Czy wolisz mieszkać na schodach?
            - Przecież idę – odparłam, szukając go wzrokiem. Stał na szerokich, rzeźbionych schodach. - Nie musisz zachowywać się jak gbur. Opłakuję moje włosy, do wczoraj były naprawdę ładne, wyobraź sobie... - Weszłam na schody.
            Zerknął na mnie i oparł się o barierkę.
            - W tej fryzurze lepiej wyglądasz. A jak będziesz marudzić, że nierówno, to podetnę jeszcze z drugiej strony.
            Posłałam mu ponure spojrzenie, mijając go na schodach. Nie miałam zamiaru kontynuować tej dyskusji. Sądził, że jest zabawny. Proszę bardzo, nie będę się kłócić. Poza tym miał więcej argumentów, które niekoniecznie mi się podobały.
            - Dam sobie radę sama.
            Kiedy chwycił mnie za ramię, niemal podskoczyłam. Zebrałam odwagę i spojrzałam na niego.
            - Zajmij jedną z sypialni w środkowej części zamku. - Wskazał mi komnaty na wprost. - Lepiej dla ciebie, byś przez najbliższą godzinę stamtąd nie wychodziła. Chyba, że chcesz pogawędzić z Lucyferem. - Wszedł na piętro.
            Rozejrzałam się, ale żadne drzwi nie wyglądały zachęcająco. Nigdzie nie było napisane: pokój dla nimfy. Zerknęłam za Dorianem.
            - Obojętnie który? - zapytałam, zaglądając do jednego z pokoi.
            - Poza tym po twojej lewej. Chyba, że chcesz mieć towarzystwo – odparł, idąc wgłąb korytarza.
            Towarzystwo? Zerknęłam na pokój po lewej. Ściana w ścianę? Z Dorianem? Na pewno nie. Minęłam kilka drzwi na prawo i w ten sposób trafiłam do mojego własnego pokoju. W każdym razie na jakiś czas. Zajrzałam do środka. Nie był ciemny, to główny plus. Nie podobała mi się tylko bliskość Doriana. Chciał mieć mnie na oku, to pewne. Teraz już na pewno nie ucieknę. Nie przejdę niezauważona obok jego pokoju. Poza tym nie podobało mi się, że będę mieszkała zaledwie kilka pokoi dalej. Tak blisko mężczyzny. Mężczyzny, który zbyt często pozwalał, by kierował nim gniew. Który chciał zabić mojego ojca. Wciąż nie powiedział, że pozwoli mi żyć, kiedy przestanie mnie potrzebować.
            Nie miałam jednak wyjścia. Cicho zamknęłam za sobą drzwi. Pokój był ładny. Ściany miały jasnoniebieski kolor i doskonale pasowały do dużych białych okien o niskich, szerokich parapetach. Pomiędzy oknami stało łóżko. Duże, zaścielone śliczną niebieską pościelą z falbankami i stosem jasnych poduszek u wezgłowia. Niebieskie, białe, różowe i zielone. Na łóżko spływał biały baldachim. Zerknęłam na dużą szafę stojącą przy drzwiach, śliczne biurko, nad którym wisiało duże lustro w srebrnej ramie, eleganckie krzesło, regał, na którym leżało kilka książek. Szezlong przed łóżkiem. I świece, wszędzie stały świece.
            - Bardzo piękna klatka – szepnęłam, opadając na łóżko. Jednakże wciąż klatka.
            Położyłam się, opierając o poduszki. Były takie miękkie, że od razu pomyślałam, jak miło będzie tam spać. Oczywiście, o ile uda mi się zapomnieć, kto mieszka tuż obok. Przewróciłam się na bok.
            Nie ma szans, bym o tym zapomniała.
            Obudziło mnie pukanie. Potarłam oczy i zerknęłam na drzwi. Byłam pewna, że to nie Dorian, on by nie pukał. W takim razie kto? Odetchnęłam głęboko i poszłam otworzyć. Gdy to zrobiłam, napotkałam spojrzenie jasnych oczu ładnej blondynki. Uśmiechnęła się i uniosła wyżej tacę, jakby chciała tym sposobem obwieścić: obiad!
            Wpuściłam służącą, która w milczeniu postawiła tacę na biurku, natomiast na łóżku ułożyła trzy miękkie koce.
            - Dziękuję. - Posłałam jej uśmiech. Skinęła głową bez słowa. Postanowiłam spróbować jeszcze raz. Jeśli Dorian okaże się jedyną osobą, z którą dane mi będzie tu rozmawiać, oszaleję. - Mam na imię Sheila.
            Znów skinęła głową. Nie, tak nie będzie. Podeszłam bliżej.
            - Widziałam, jak pracujesz w ogrodzie. Przydałoby się więcej kwiatów, prawda?
            - On chyba nie lubi kwiatów – odparła cicho. - Lepiej jedz, panienko, potrzebujesz sił. - Przyjrzała mi się uważnie. - Wyglądasz o wiele lepiej, kiedy trzyma cię w ludzkich warunkach.
            Parsknęłam i usiadłam przy biurku. Zerknęłam na służkę, kiedy ta otworzyła jedno z tych wielkich okien. Zaskrzypiało, jak przystało na stare zamczysko. Ciekawe czy do otworzenie go było potrzeba tyle siły, na ile wyglądało. Hm, nie, ta kobieta była drobna, nie mogła mieć dużo siły. Zatem to tylko efekt wizualny.
            - On niczego nie lubi. I proszę, nie nazywaj mnie panienką. Wystarczy Sheila. - Spojrzałam na talerz. - Wygląda smacznie. - Sięgnęłam po widelec i znów skierowałam wzrok na drobną blondynkę. - Jak ci na imię?
            - Służbie nie wolno spoufalać się z państwem...
            - Nie jestem państwem. Jestem niewolnicą – dodałam, naśladując ton Doriana. Kobieta spojrzała na mnie z uśmiechem. Zachichotałam. - No więc? Jestem tu trochę samotna, sama rozumiesz... miło byłoby zamienić parę słów z kimś normalnym, kogo nie rajcują gierki w pana i władcę.
            - Marie – dała za wygraną. - Mam na imię Marie. I chętnie z panienką porozmawiam, ale lepiej by Pan się nie dowiedział.
            Zerknęła w stronę drzwi. Bała się go. To zrozumiałe, jednak to ja powinnam być tą, która drży o swoje życie. Ona mu służyła, powinien dobrze ją traktować. Czyżby Dorian był tyranem? Zmarszczyłam brwi i odłożyłam widelec, nie tknąwszy potrawy. Podeszłam do dziewczyny i dotknęłam jej ramienia, uśmiechając się uspokajająco.
            - Krzywdzi was?
            Marie gwałtownie potrząsnęła głową, jej jasne włosy unosiły się przy każdym ruchu. Zaprzeczyła zbyt gwałtownie jak na mój gust. Postanowiłam nie naciskać. Dowiem się w swoim czasie. I tak nie mogłabym jej pomóc. Westchnęłam i usiadłam na łóżku. Poklepałam miejsce obok siebie.
            - Więc chyba możesz chwilę odpocząć? Albo ja mogę w czymś pomóc? Przydałoby mi się jakieś zajęcie.
            Marie posłała mi pobłażliwe spojrzenie i pokręciła głową.
            - Nie zajęcie tu potrzebne, panienko, lecz odpoczynek. Wykorzystaj ten czas, bo kiedy wróci, może nie być miły.
            Nie da się ukryć, Dorian rzadko bywał miły. Objęłam się ramionami, czując chłód z dziedzińca. A może to wspomnienie gniewnych oczu sprawiło, że zrobiło mi się zimno.
            - Nie lubisz go.
            Wzruszyła ramionami.
            - Co tu lubić, panienko, jestem tylko służką, wykonuję pracę. - Wskazała mi talerz. - Zjedz. - Potem spojrzała na moje nagie ramiona i westchnęła. - Nie dał panience innego stroju, prawda?
            Zerknęłam na sukienkę. Sama zrobiłam ją z wody, nimfy często korzystały z tej magii, kiedy chciały wyjść z jeziora. Niestety była to prosta magia, nie potrafiłam zrobić sobie, na przykład, sweterka.
            Uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami.
            - Jest w porządku. Nie marznę. - Może odrobinę skłamałam, ale tylko odrobinę.
            Dziewczyna pokręciła głową, jeszcze raz przypomniała mi o jedzeniu i wyszła wykonywać swoje obowiązki.
            Spojrzałam na tacę, ale nie czułam głodu. Naprawdę potrzebowałam zajęcia. Zerknęłam za okno. Ile spałam? Godzina już minęła? Mogę wyjść? Powinnam była zapytać Marie.
            Raz kozie śmierć. Albo nimfie. Wyszłam z pokoju po cichu, rozejrzałam się i znów poczułam się jak uciekinier. Odetchnęłam. Spokojnie, idę tylko pozwiedzać. Może zajrzę do kuchni? Albo do ogrodu? Ruszyłam korytarzem w prawo, jak najdalej od sypialni Doriana.
            Mijałam zamknięte drzwi, nie mając odwagi, by zerknąć do pokoi. Miałam nadzieję, że w końcu trafię do wyjścia. Dlatego nie lubię zamków. Zbyt wiele korytarzy, w których można się zgubić.
            Szłam dalej. I szłam. I szłam. Mruczałam pod nosem niezadowolona, ale szłam dalej. Postanowiłam, że otworzę pierwsze lepsze drzwi. Może trafię na inny korytarz, który mnie wyprowadzi...
            Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Pchnęłam dwuskrzydłowe, masywne drzwi. Zaskoczyło mnie, że otworzyły się tak łatwo.
            Moim oczom ukazała się duża sala pełna instrumentów. Weszłam, rozglądając się urzeczona. Oczywiście zwróciłam uwagę na pianino. Genevieve uczyła mnie grać, uwielbiałam spędzać z nią wieczory.
            Usiadłam przy pianinie. Nigdy nie grałam sama. Genevieve zawsze siedziała obok i dodawała mi otuchy. Wierzyła we mnie. Poczułam, że do oczu napływają mi łzy. Tak bardzo za nią tęskniłam. Za lekcjami muzyki i jazdy konnej. Za szermierką z Lexem. Za rozmowami z ojcem. Za balami, gdy tańczyłam w jego ramionach. Za wujkiem Rafaelem, którego tata nigdy nie chciał wpuścić do zamku.
            Łzy płynęły już po moich policzkach, gdy przesunęłam palcami po klawiszach. Pewnie już nigdy ich nie zobaczę. Być może wkrótce wszyscy zginą. Rozpłakałam się, chowając twarz w ramiona. Nie mogę ich stracić. Nie mogę.
            Poderwałam się, słysząc skrzypnięcie. Ktoś był w korytarzu. Wstałam powoli i małymi kroczkami podeszłam do drzwi. Przyłożyłam do nich ucho i nasłuchiwałam. Rozpoznałam głos Doriana. Rozmawiał z kimś ze służby. Miałam nadzieję, że nie szuka mnie. Niestety, musiałabym uchylić drzwi, by wyłapać słowa, a na to nie miałam odwagi. Czekałam, aż głosy ucichną i rozlegną się kroki. Dopiero wtedy wróciłam do pianina.
            Zagrałam krótką melodię, którą pomogła mi wymyślić Genevieve, ale nie potrafiłam zmusić się, by odtworzyć całą piosenkę. Rozejrzałam się. Na parapecie ustawiono pozytywki. Uśmiechnęłam się i podeszłam, oglądając jedną po drugiej. Były niesamowite. Otworzyłam małe pudełeczko z baletnicą i uśmiechnęłam się słysząc melodię z Jeziora łabędziego. Uwielbiałam tańczyć, balet był moją pasją. Gdy nie pływałam, tańczyłam.
            Zamknęłam oczy, wspominając, jak próbowałam nauczyć przyjaciela układu z tego baletu. Radził sobie znakomicie w tańcach towarzyskich, ale balet nie był jego mocną stroną. Uśmiechnęłam się na samą myśl.
            Odstawiłam pozytywkę i stanęłam na palcach, odtwarzając zapamiętane ruchy. Ugięcie kolan, ramiona, dłonie, podskok, obrót...
            Wykonałam jeszcze kilka kroków, każdy coraz to szybciej. Wybiłam się do piruetu, w trzech obrotach znalazłam się przy drzwiach, akurat w chwili, gdy muzyka ucichła. I wpadłam na niego.
            Dorian chwycił mnie w pasie, jakby chciał mnie podtrzymać. Zawsze zachowywałam równowagę, ale nie mógł tego wiedzieć. To było nawet miłe z jego strony, uchroniłby mnie przed upadkiem.
            - Tańczące pisklątko. Niecodzienny widok – powiedział, patrząc na mnie wzrokiem, którego nie potrafiłam odgadnąć. Nie było z nich złości, ale... coś prymitywnego. Jak wilk czający się na jagnię. Niedobrze.
            - Przepraszam, jeśli cię tym zdenerwowałam... - odezwałam się cicho. Nadal mnie nie puścił, poza tym to spojrzenie... poczułam, że ogarnia mnie panika.
            Zastanawiał się przez chwilę, w końcu mnie puścił, podsunął sobie fotel i umościł się w nim wygodnie.
            - Zatańcz jeszcze raz, Sheilo.
            Pokręciłam głową, rumieniąc się.
            - Tańczę dla przyjemności, nie dla publiki.
            - Więc wyobraź sobie, że mnie tu nie ma. Śmiało, pisklątko. Jedną melodię z pozytywki.
            Co za uparty typ. Przygryzłam wargę. Nie potrafiłam tańczyć, gdy ktoś na mnie patrzył. To mnie krępowało. Poza tym... oglądałam kiedyś z Genevieve taki film, w którym była scena z tańczącymi niewolnicami. Nie podobało mi się, że Dorian mógł traktować mnie tak samo.
            - Nie chcę.
            - Nie pytałem, czy chcesz. Po prostu zatańcz. Tak jak wcześniej. - Zmarszczył brwi. Wciąż mówił spokojnie, ale dostrzegłam błysk gniewu w jego oczach. Struchlałam. - Nie lubię się powtarzać. Dwa razy wyczerpuje moją cierpliwość. Za trzecim może zrobić się nieprzyjemnie.
            Odwróciłam wzrok. Nie chciałam znów trafić do lochu. Wiedziałam, że kolejnego napadu gniewu z jego strony mogę nie przeżyć. Zamknęłam oczy i podeszłam do pozytywek.
            Nie płacz, powtarzałam sobie, unosząc wieczko jednej z nich.
            Muzyka, która rozniosła się po sali, była inna. Egzotyczna. Żałowałam, że nie wybrałam Jeziora Łabędziego. Na myśl znów przyszły mi te niewolnice. Za późno na zmianę decyzji. Uniosłam ramiona, poruszając nadgarstkami i biodrami w jednym rytmie. Tylko raz tańczyłam taniec brzucha.
            - Wystarczy. - Wstał gwałtownie. Jego spojrzenie wywołało we mnie dreszcze. Odetchnęłam, gdy odwrócił wzrok, ale za chwilę znów na mnie spojrzał. - Widzisz? Nie było to wcale takie trudne. Masz chyba taniec we krwi. Wszystkie nimfy potrafią tak tańczyć?
            - Nie – odparłam, obejmując się ramionami. - Tylko moja matka.
            - Więc masz to po matce. Jesteś do niej podobna? - Skierował się do drzwi.
            Tak, wyjdź, błagam. Zostaw mnie samą.
            - Wszyscy mówią, że tak.
            Wyszedł na korytarz i spojrzał na mnie.
            - Chodź ze mną, Sheilo.
            Zamarłam. Na filmach o tańczących niewolnicach to nie kończyło się dobrze. Jednocześnie bałam się, że jeśli odmówię, to się wścieknie. Ruszyłam za nim niepewnie.
            - Dokąd?
            - Mam dla ciebie zadanie. W lewym skrzydle. Jest bardziej przystępne, prawe składa się głównie ze współczesnych wynalazków.
            Odetchnęłam z ulgą i zrównałam się z nim.
            - Wynalazków?
            Skinął głową.
            - Jutro cię tam zaprowadzę, zobaczymy, na ile jesteś zorientowana we współczesnym świecie.
            Przeszliśmy długi korytarz, w końcu Dorian zatrzymał się przy drzwiach na samym jego końcu. Zatrzymałam się obok i czekałam. Starałam się też nie myśleć o tamtym filmie.
            Otworzył drzwi i pańskim gestem zaprosił mnie do środka. Teraz to zgrywa dżentelmena, a wcześniej chciał się bawić w niewolnice...
            - Trzeba tu trochę posprzątać. Wytrzeć kurze, poukładać...
            Zajrzałam do środka i oniemiałam. Biblioteka. Nie tak duża jak ta należąca do Genevieve, ale i tak była ogromna. I bardzo zaniedbana.
            - Tego muszą być miliony... - odezwałam się, wchodząc do środka i rozglądając wokół. Wyobrażałam sobie, że moje oczy muszą być wielkie jak spodki.
            - Masz na to parę dni. Lubisz takie miejsca, pisklątko? - Przyglądał mi się z zaciekawieniem.
            Ach. Najpierw niewolnica, teraz służąca. Ależ to sobie wszystko obmyślił. Zdjęłam z półki jedną z książek i zdmuchnęłam z niej kurz.
            - Moja przyjaciółka zaraziła mnie miłością do książek. Rozczaruję cię, ona ma ich więcej.
            - A więc musi być kimś bogatym lub potężnym. - Oparł się o jeden z regałów przylegających do ściany.
            - Twierdzi, że zbierała je całe życie. Jest bogata. I silna. - Westchnęłam. - I wspaniała.
            Zdjęłam z półki stos książek i sięgnęłam po szmatkę.
            - Jest tylko twoją przyjaciółką czy przyjaciółką rodziny?
            Zerknęłam na niego ze złością, nim wytarłam kolejną książkę.
            - Jest silniejsza, niż myślisz. Mnie możesz więzić, z nią by ci się nie udało.
            - No patrzcie, jaka podejrzliwa nimfa. Skąd pomysł, że bym ją zaraz uwięził? - Patrzył na mnie przez chwilę, potem nagle zmarszczył brwi. - Chyba, że jest ważna dla twojego ojca.
            Ułożyłam książki w stosiki. Alfabetycznie i gatunkowo. Zdjęłam z półki kolejne. Miałam ochotę odgryźć sobie język. Dlaczego byłam taką idiotką i wspomniałam o Genevieve?
            - Jest ważna dla mnie.
            - Hm... - Przez chwilę milczał, tylko mnie obserwując. - Nie zapomnij zrobić sobie przerwy na posiłek. Wrócę wieczorem, bądź grzeczną nimfą. - Odwrócił się w stronę drzwi.
            Odłożyłam książkę na stos, trochę zbyt głośno.
            - Grzeczną nimfą? Czyli, że nie zatopić ci zamku?
            Parsknął śmiechem i obejrzał się na mnie.
            - Dokładnie. Szkoda biblioteki.
            - Biblioteki nie ruszę. Ale co do reszty nie obiecuję. - Zerknęłam na niego, znad kolejnej książki. - Wychodzisz z zamku?
            - Nie będę dostępny przez jakiś czas. Ale bez obaw, nie zdążysz zatęsknić, pisklątko.
            Parsknęłam i sięgnęłam po kolejną książkę, starannie wycierając ją z kurzu. Czułam, że spędzę w tej bibliotece wiele dni, jeśli mam doprowadzić ją do odpowiedniego stanu. Dorian był tego świadom i jeszcze się ze mnie naśmiewał. Albo był dziś wyjątkowo zadowolony, albo wyjątkowo irytujący. Jeszcze nie zdecydowałam.
            - Będę usychać, książę z bajki – mruknęłam, zdmuchując kurz z okładki.
            Roześmiał się i wyszedł, zostawiając mnie wśród milionów książek. Westchnęłam, zerkając na wysokie regały. Dzięki Genevieve kochałam książki i tak naprawdę nie miałam Dorianowi za złe, że przydzielił mi takie zadanie. Prawdę mówiąc, wystarczyłoby jedno krótkie proszę z jego strony i zajęłabym się tym z chęcią. Gdyby nie był taki apodyktyczny i traktował mnie jak osobę wolną, nie niewolnicę.
            Musiałam opracować system. Książki pięły się po sam sufit, od ściany do ściany, a ich ułożenie nie miało żadnego sensu. Romanse obok książek kucharskich i encyklopedii. Botanika obok horroru i komiksów. Najwyraźniej ten, kto mieszkał tam wcześniej, odkładał książki, gdzie popadnie, nie zawracając sobie głowy tym, by jeszcze kiedyś je znaleźć. Nie znalazłam także żadnego katalogu, więc pewnie go nie prowadzono. Postanowiłam, że sama go zrobię. Podeszłam do biurka, w szufladzie znalazłam kilka dużych zeszytów. Wzięłam pięć i pióro. Pewnie za mało, ale zaczyna się małymi krokami. Podsunęłam sobie drabinę i zaczęłam zdejmować książki. Właśnie tak. Zdejmę wszystkie, wytrę i będę układać według gatunków i autorów. Zanotowałam w każdym zeszycie po jednym gatunku literackim i przydzieliłam po jednym regale. Na początek powinno wystarczyć.
            Sapnęłam, kładąc na stoliku kolejny stos książek. Były ciężkie, za każdym razem, gdy zdejmowałam je z półki i przenosiłam na środek sali, czułam to wyraźniej. Obejrzałam się, słysząc skrzypnięcie drzwi. W pierwszej chwili pomyślałam, że to Dorian postanowił sprawdzić, czy nadal pracuję, ale nie znałam mężczyzny, który wszedł do środka. Jasne, niemal białe włosy nosił związane na karku; były nawet dłuższe od moich. Jego prawy policzek szpeciła duża postrzępiona blizna. Nosił prosty czarny strój, a przy pasie miał przytroczony miecz. Zatrzymał się przy ścianie i przyjrzał mojemu dziełu.
            - Nie wierzę, że naprawdę kazał ci to robić – odezwał się czystym, dźwięcznym głosem.
            - Nie wierzę, że kazał mnie pilnować – odcięłam się, uznając, że jest strażnikiem.
            Musiałam trafić w sedno, bo uśmiechnął się leniwie i oparł o ścianę, chowając ręce do kieszeni. Zatem nie tylko mam uporządkować całą bibliotekę, ale także robić to pod czujnym okiem strażnika. Parsknęłam, wracając do pracy. Wdrapałam się na drabinę, by zdjąć kolejne książki.
            - Masz zamiar przenieść je wszystkie? - usłyszałam zaciekawiony głos. Wzruszyłam ramionami. A miałam inne wyjście? Wziąć połowę?
            - Muszę je wyczyścić i skatalogować, a później ułożyć na odpowiednich półkach – odparłam, schodząc z drabiny ze stosem lektur w ramionach. Prawie je upuściłam, gdy drabina się zachwiała, ciągnąc mnie w dół. Odetchnęłam, gdy przytrzymały mnie silne ramiona. Zeszłam na podłogę i podziękowałam skinieniem głowy.
            - Daj mi je – mruknął strażnik, odbierając mi książki. - Siadaj i wycieraj. Możesz je zapisywać w tym swoim kajeciku, ja będę nosił.
            Spojrzałam na niego zdumiona. Naprawdę oferował mi swoją pomoc? Wskazałam mu, gdzie ma położyć książki, a sama sięgnęłam po ścierkę.
            - Dlaczego mi pomagasz?
            - To ciężkie, dziewczyno – odparł, zdejmując z półki książki. Wziął ich dwa razy więcej niż ja. - Poza tym nie chcemy, żebyś się potłukła, prawda? - Położył książki u moich stóp.
            Uśmiechnęłam się szeroko, starannie wycierając kurz z okładek i wpisując kolejne pozycje do zeszytów. Jednak nie wszystkie demony są takie złe, nawet te tutaj. Marie była dla mnie miła. Ten mężczyzna postanowił mi pomóc, chociaż nie musiał. I wcale nie traktował mnie jak niewolnicę.
            - Mam na imię Sheila.
            - Varys – przedstawił się, niosąc kolejne tomiszcza. - Demon strachu.
            Zerknęłam na niego, wycierając okładkę jakiegoś romansu. Strach. W porównaniu z Dorianem demon taki jak Varys to mały pikuś. Nie wydawał się przerażający.
            - Nie jesteś straszny.
            Uniósł brwi, kładąc przede mną książki. Niby od niechcenia przesunął palcem po bliźnie, sprawiając, że zniekształciła się jeszcze bardziej. Uśmiechnął się przy tym diabolicznie, zapewne liczył na to, że się zlęknę. Jeszcze czego.
            - Nie jesteś – powtórzyłam, poklepując go lekko po zabliźnionym policzku.
            Zobaczyłam drgnienie w jego oczach, potem ten blask rozpłynął się w uśmiechu. Prawdziwym, nie takim, który miał mnie zastraszyć. Stuknął palcem w jedną z okładek.
            - To przeczytaj, dziewczyno.
            Z ciekawością zerknęłam na książkę. Jane Eyre. Roześmiałam się i odłożyłam książkę na bok. Znałam tę pozycję, Genevieve również kiedyś ją czytała. Mówiła, że Jane była podobna do mnie, potrafiła zjednać sobie wszystkich dzięki dobremu sercu. Chyba naprawdę powinnam przeczytać tę książkę. O ile Dorian mi pozwoli.
            Pracowaliśmy zgodnie, od czasu do czasu coś komentując. Komentowałam głównie ja, Varys nie był gadatliwy, ale zauważyłam, że lubi mnie słuchać. Zawsze, gdy go zagadywałam, na jego twarzy pojawiał się uśmiech. Odpowiadałam mu tym samym. To był dobry dzień. Pomimo wszystko.
            Czas spędzony z Varysem sprawił mi wiele przyjemności. Demon strachu przypominał mi trochę Lexa. Silny i milczący, wolał słuchać niż mówić, ale często się śmiał. Głównie ze mnie, ale to był dobry śmiech. Radosny. Nie sądziłam, by miał ku temu liczne powody. Wywnioskowałam także, że nie miał wielu przyjaciół. Budził strach, głównie za sprawą blizny. Świat nie jest sprawiedliwy, pomyślałam, przyglądając mu się, gdy układał książki na najwyższej z półek, podczas gdy ja zajmowałam się tą na dole. Gdyby świat był sprawiedliwy, nikt nie wykluczyłby tego mężczyzny tylko dlatego, że był oszpecony. Pomyślałam o pięknym obliczu Doriana i o tym, jaki potrafił być okrutny. Varys pod maską groźnego strażnika ukrywał dobre serce.
            - To dlatego masz białe włosy? - zagadnęłam, wkładając książkę na półkę. - Ze strachu?
            Roześmiał się i zeskoczył z drabiny, lądując tuż obok mnie. Zdjął z półki notes i mi go podał.
            - Dziewczyno, to mnie się boją.
            - Oj tam, oj tam.
            Znów odpowiedział śmiechem i pomógł mi się podnieść. Pracowaliśmy kilka godzin bez przerwy i musiał już iść. Zaproponował, że zaprowadzi mnie do pokoju i przyśle kogoś z posiłkiem, ale nie byłam głodna ani zmęczona. Chciałam jeszcze popracować, na co zgodził się po namyśle, jednak on sam miał inne zadania i nie mógł mi dłużej towarzyszyć. Uprzedził, że za chwilę ktoś przyjdzie zająć jego miejsce.
            Skinęłam głową i wróciłam do pracy. Już mi nie przeszkadzało, że ktoś tu będzie. Nie wszyscy są tacy jak pan tego zamku, być może znów uda mi się porozmawiać z kimś miłym. Odprowadziłam Varysa wzrokiem i wróciłam do stosu książek ułożonego na środku biblioteki. Przejrzałam je i skrupulatnie zanotowałam, nucąc pod nosem.
            To zaskakujące, biorąc pod uwagę niewolę i zamiary Doriana, ale byłam szczęśliwa. Po raz pierwszy odkąd mnie uprowadzono, czułam się dobrze. Miałam pod ręką wodę, było mi ciepło, spędziłam czas z miłym mężczyzną i miałam tylko dla siebie całą bibliotekę. Mogłam ułożyć wszystko, jak tylko chciałam. Uśmiechnęłam się, odgarniając włosy za ucho. Tak, to był dobry dzień. Stwierdziłam, że popracuję jeszcze ze dwie godzinki i pójdę popływać. Mój uśmiech stał się szerszy.
            Kiedy pojawił się nowy strażnik, właśnie stałam na parapecie, siłując się z zasłoną. Potrzebowałam więcej światła, a żarówki nie działały. Będę musiała poprosić o nowe. W końcu udało mi się wpuścić do środka więcej słońca. Zadowolona zeskoczyłam na podłogę i posłałam uśmiech wysokiemu czarnowłosemu mężczyźnie, który przyglądał mi się od drzwi.
            - Witaj. Mam na imię Sheila, a ty?
            - A ty jesteś niewolnicą i nie mam zamiaru wdawać się z tobą w dyskusje – odpowiedział chłodno.
            Wydęłam wargi, postanawiając, że o żarówki poproszę Varysa lub Marie. Ten tu mi nie pomoże, a nie miałam zamiaru się prosić.
            - Nie jesteś fajny – mruknęłam i wróciłam do układania.
            Przyglądał mi się przez cały ten czas, co wkrótce zaczęło mnie niepokoić. Patrzył tak jak Dorian, gdy przyłapał mnie na tańcu. Tylko... bardziej. To spojrzenie mnie przerażało, wwiercało się we mnie głęboko. Bałam się go, żałowałam, że zostałam z nim sama.
            Nie usłyszałam, kiedy się poruszył. Pochyliłam się po kolejny stos książek i nagle poczułam jego dłonie na biodrach. Wyprostowałam się gwałtownie i odwróciłam, unosząc książkę gotową, by się nią zamachnąć.
            Uśmiechnął się przeciągle. Jego twarz była idealna, a mimo to uśmiech budził we mnie same negatywne emocje. Nie był prawdziwy, jak uśmiech Varysa. Cofnęłam się o krok.
            - Coś ty taka płochliwa? Chciałem pomóc.
            Nie chciał, podszepnął mi zdrowy rozsądek. Nie, nie chciał mi pomóc.
            - Obmacując mnie? To mało pomocne – odezwałam się odważnie. Miałam nadzieję, że jeśli nie okażę strachu, wróci na swoje miejsce. Jednak on, zamiast się cofnąć, podszedł bliżej.
            - Myślę, że mogłoby być bardzo pomocne... - Wyciągnął rękę, a ja uderzyłam plecami o regał, próbując cofnąć się jeszcze bardziej. Strażnik uśmiechnął się ponownie i dotknął mojego policzka, pochylając się nade mną. Czułam jego oddech. Nie był przyjemny, podobnie jak dotyk.
            - Przepuść mnie, muszę wracać do pracy.
            - Popracujmy razem - zaproponował, obejmując mnie w pasie jedną ręką i przyciągając do siebie. Zaparłam się rękami. Serce waliło mi jak szalone. Musiałam się stamtąd wydostać, natychmiast. - Jesteś bardzo ładna, wiesz?
            - Puść mnie! - Szarpnęłam się, ale on tylko wzmocnił uścisk, przesuwając dłoń na moje pośladki. Sapnęłam i znów spróbowałam się wyrwać, ale wykorzystał to, popychając mnie na regał i wpijając się w moje usta. Jego dłonie zacisnęły się na mojej sukience i usłyszałam trzask materiału.
            Nie, nie, to mi się śni, to koszmar, to nie może być prawda...
            - Panienko...? - rozległ się cichy głos od strony drzwi. - Mott! Puść ją, ty dzika bestio!
            Demon obejrzał się przez ramię, a ja przez chwilę odetchnęłam z ulgą. Marie stała w drzwiach, mierząc go wściekłym spojrzeniem. W rękach trzymała tacę z posiłkiem, pewnie dowiedziała się, że chcę pracować dłużej.
            - Zjeżdżaj, głupia, jestem zajęty. Ty tylko niewolnica.
            - Ale jego niewolnica, Mott.
            Demon, zwany Mottem parsknął i machnął ręką. Niewidzialna siła wyrzuciła Marie z pomieszczenia, zamykając za nią drzwi. Zbladłam. Boże, nie, proszę, nie. Zaczęłam krzyczeć. Jednocześnie usłyszałam podniesiony głos zza drzwi. Kolejny trzask materiału został zagłuszony hukiem wyważanych drzwi.
            Nie do końca rozumiałam, co się działo, ale demon mnie puścił. Upadłam na podłogę, czując łzy spływające po mojej twarzy. Dostrzegłam go kątem oka. Varys. To on wyważył drzwi i odciągnął ode mnie Motta. Najwyraźniej użył sporo siły, bo drugi demon patrzył na mnie wściekle jednym okiem, drugie pokrywało naprawdę duże limo. Pierwszy strażnik pochylił się nade mną z zaniepokojoną miną.
            - Dziewczyno?
            - Zostaw to biedne dziewczę – ofuknęła go Marie, gdy podskoczyłam pod jego dotykiem. Przepchnęła się, chyba chciała mnie objąć, a może okryć, nie byłam pewna. Nie czekałam. Musiałam wydostać się z tego pomieszczenia, dlatego też zerwałam się na nogi i wybiegłam co sił.
            - Sheilo! - usłyszałam jeszcze głos Varysa i szept Marie, by zostawił mnie w spokoju. Byłam jej za to wdzięczna, lubiłam Varysa, ale chciałam być sama. Chciałam znaleźć się jak najdalej od Motta. Na terenie zamku było tylko jedno takie miejsce. Wybiegłam na dziedziniec i wskoczyłam do jeziora, już w locie zlewając się z wodą. Tylko tak mogłam się uspokoić i choć na chwilę przestać czuć. W tamtej chwili bardzo nie chciałam czuć czegokolwiek. Wtopiłam się w wody jeziora, pragnąc zostać tam na zawsze.
 
 

9 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że Dorian ukaże Motta. Najlepiej śmiercią.
    Niecierpliwie czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nasza mała nimfa miała pełen wrażeń dzień. Bardziej ciekawi mnie jednak to, co porabiał wówczas Dorian. ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział ciekawy i bardzo długi, co cieszy. Zauważyłam mały błąd, pisze się szezlong. :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nasz błąd. :D Dzięki, a sumie miałyśmy nawet poprawione, ale nam się pliki pomieszały, więc gdyby nie Ty, to długo byśmy nie znalazły, dzięki jeszcze raz.:)

      Usuń
  4. Tak się zastanawiam, że chyba Mott dostanie po pysku od Doriana. Niewolnica, bo niewolnica, ale jego i nie sądzę, aby ktokolwiek inny mógł ją sobie wykorzystywać i karać poza nim ;) Aż jestem ciekawa co Dorian zrobi :)

    Życzę Wam dziewczyny udanej zabawy w Sylwestra i wspaniałego Nowego Roku! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak myślałam, kiedy się nasza ulubiona czytelniczka pojawi. :D I powiem Ci po cichu: Dorian nie lubi się dzielić.^^

      Szczęśliwego Nowego Roku!:)

      Usuń
  5. Zazdroszczę jej zajęcia, serio :) Nie żebym pozwoliła się za to zniewolić* ale g r a t i s chętnie bym się takiego zadania podjęła. Oczywiście współczuję jej, że nie była w stanie obronić się przed Mottem, ale zacieram już rączki, bo zapewne Dorian, nie puści mu tego płazem^^ Tylko jedna kara, przychodzi mi na myśl, ale ciiii...bo w sumie szkoda by było, gdyby tak od razu go unicestwił :D

    OdpowiedzUsuń