Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

18.07.2015

Rozdział XV. Część 2

***Sheila***
           To głupie, ale noc spędzona w ramionach Doriana przekonała mnie, by włożyć sweterek z długim rękawem. Sposób, w jaki patrzył na mnie, gdy miałam na sobie tylko koszulkę... podobał mi się, ale także peszył. Nadal nie zdecydowałam, co bardziej.
            Właśnie dlatego postanowiłam włożyć czerwoną prostą sukienkę sięgającą mi niemal kostek i obcisły czarny sweterek. Przeczesałam włosy i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Nie jest łatwo podobać się mężczyźnie i jednocześnie go nie kusić, ale tak musiało zostać. Uśmiechnęłam się do młodej kobiety w lustrze i opuściłam łazienkę, kierując się w stronę jadalni. Służba krzątała się w pośpiechu, zatrzymując tylko na moment, by złożyć mi pokłon. Dopiero po chwili zauważyłam, czym się zajmowali. Główny hol był przybrany czerwonymi wstęgami i białymi kwiatami umieszczonymi w dużych, wysokich dzbanach. Ozdabiali dom na jutrzejszy dzień. Mój ślub.
            Przełknęłam ślinę i czym prędzej zbiegłam ze schodów. Wdech i wydech, spokojnie. Przecież to nic wielkiego. Tylko dzień, który odmieni całe moje życie. Kiedy weszłam do jadalni, Dorian siedział już przy stole. Ubrany w jasną koszulę zapinaną na guziki i dżinsy wyglądał naprawdę dobrze. Mokre włosy i cień zarostu, którego się nie pozbył, tylko dodawały mu urody. I ten uśmiech, którym mnie obdarzył. Usiadłam na wskazanym przez niego krześle; moja szklanka już była napełniona wodą.
            - Jak ci się podoba? - zagadnął mnie. Nie musiał precyzować, wiedziałam, że miał na myśli dekoracje.
            - Są piękne. Tylko czy aby nie za dużo?
            - Skąd, to ważna ceremonia. - Uśmiechnął się i sięgnął po widelec. - Wszystko powinno być wyjątkowe. - Wsunął do ust kawałek naleśnika i przełknął. - Nie stresuj się tak, pisklątko. Zbladłaś.
            Och. Aż tak to po mnie widać? Niedobrze. Potarłam policzki, by nadać im koloru i uśmiechnęłam się. Na pewno już jest lepiej.
             - Jak wspomniałeś, to ważny dzień. - Upiłam łyk wody.
            - Nie martw się, wszystko pójdzie świetnie. - Podsunął mi talerz z naleśnikami. - Zjedz śniadanie, potem zatańczymy.
            - Tak, z pewnością, po prostu... to wszystko dzieje się tak szybko. - Posłusznie przełożyłam jeden naleśnik na swój talerz. Widok dekoracji zestresował mnie na tyle, że straciłam apetyt.
            - Szybko? Minął już tydzień odkąd ci się oświadczyłem, w tym czasie tak wiele się wydarzyło. Jutro, za miesiąc czy za rok, dzień przed ślubem zawsze będziesz czuła to samo, Sheilo. A pojutrze będzie po wszystkim. - Posłał mi uśmiech i zjadł kolejny kawałek.
            Po wszystkim. Nie podobały mi się te słowa. Po. Obróciłam widelec w dłoni i odłożyłam go, spoglądając na Doriana. Po wszystkim. To brzmiało jak koniec. Czy tak było?
            - Po wszystkim? Tak po prostu?
            - Po całym stresie, moje pisklątko. Po ceremonii. Będziemy już małżeństwem. Bo chyba najbardziej ceremonii się obawiasz, prawda? Kolejne dwa dni wesela nie będą dla ciebie już takie stresujące.
            Jak mu wyjaśnić, że nie sama ceremonia jest przerażająca, ale właśnie to, co ma po niej nastąpić? Ceremonia była końcem mojego dawnego życia i początkiem nowego, nieznanego.
            - Po prostu... nie wiem, co czeka mnie później. To całkowicie zmieni moje życie i trochę się stresuję – powiedziałam powoli. - Rozumiesz mnie?
            - Później... Masz na myśli tuż po ceremonii, czy ogólnie małżeństwo? - Sięgnął po butelkę z winem.
            - Małżeństwo. To dość... duża zmiana.
            Choć to później też brzmi stresująco, skoro wspomniałeś... Sięgnęłam po szklankę i upiłam duży łyk wody.
            - Zmiany są nieuniknione, Sheilo. A małżeństwo ze mną chyba nie wydaje już ci się taką straszną zmianą, prawda? - Nalał wina do swojego kieliszka i zerknął na mój. - Wina?
            Skinęłam głową. Genialny pomysł, upiję się i w ogóle nie będę musiała walczyć ze stresem. Idiotyczna myśl.
            - Nie straszną, ale ogromną. Zmieni wszystko. - Westchnęłam. - Absolutnie wszystko. Przecież my się jeszcze poznajemy...
            Nalał mi odrobinę wina do kieliszka.
            - Słyszałem, że nie można się poznać tak, żeby nie można już było bardziej. Zawsze będziemy się poznawać, moje pisklątko. I nie będzie to aż taka ogromna zmiana, pewne rzeczy się nie zmienią, nadal będziesz tu mieszkać, nadal będziesz panią tego domu, tylko już bardziej oficjalnie.
            - Mieszkam tu trochę ponad tydzień, Dorianie. To nadal jest zmiana – uściśliłam, sięgając po kieliszek. Żałował mi tego wina, zdecydowanie.
            - Dla mnie też, nigdy wcześniej nie miałem żony – powiedział i upił łyk. - Ale poradzimy sobie, Sheilo.
            Tak, wierzyłam w to całym sercem. Co nie zmieniało faktu, że obawiałam się tego wszystkiego, co miało nadejść. Sięgnęłam po widelec i zjadłam kęs naleśnika. Uznałam, że najlepiej będzie, jeśli się pospieszę i po prostu zacznę działać. Dzięki temu nie będę rozmyślać, a gdy nie będę rozmyślać, nie będę się tak bała. Tak zrobię, postanowiłam, wkładając do ust jeszcze kawałek.
            - A co to za taniec? Ten, którego masz mnie nauczyć?
            - Taniec żywiołów. Obrazuje początek naszej rasy, początek wszystkiego. Szybko się nauczysz. - Uśmiechnął się, kończąc śniadanie. - I powinniśmy też wybrać naszą wspólną sypialnię.
            Kawałek ciasta utknął mi w gardle. Chrząknęłam i popiłam go resztą wina z mojego kieliszka. No tak, jak mogłam zapomnieć o sypialni.
            - Myślałeś już o tym?
            - Oboje mieliśmy wybrać, więc jeszcze się nie zastanawiałem. W którym skrzydle byś chciała sypialnię, moje pisklątko? A może gdzieś na środku?
            Sypialnia. Wspólna. Ojej.
            - W którym... nie wiem, chciałabym, żeby była jasna i miała łazienkę...
            - Jest tu takich całkiem sporo. - Uśmiechnął się i dopił wino z kieliszka. - Możemy się przejść i obejrzeć, potem wybierzemy.
            Nieszczególnie stresoodporne zajęcie, ale i tak musieliśmy to zrobić. Dokończyłam naleśnika i podsunęłam Dorianowi kieliszek.
            - Na drogę.
            Nalał mi pół kieliszka i wstał.
            - Tylko żeby ta droga z kieliszkiem nie stała się nagle zbyt stroma.
            - Mówisz, jakbym miała upić się kieliszkiem wina.
            - Coś wspominałaś, że masz słabą głowę. - Podał mi ramię, więc przyjęłam je i wstałam. Wzięłam kieliszek i ruszyliśmy w stronę holu.
            - No tak, ale to jeden kieliszek, prawda?
            - Prawda. W razie czego będę cię łapał. - Zerknął na mnie z rozbawieniem. Pokręciłam głową i cmoknęłam go w policzek, nim weszliśmy na schody. Dekoracji przybywało, silne ramię Doriana z pewnością było nieocenioną pomocą.
            - Jaki chciałbyś pokój?
            - Przestronny, wygodny i taki, w którym oboje byśmy się dobrze czuli – odparł po namyśle.
            - Z dużym oknem – uzupełniłam, upijając łyk wina.
            - Dobrze. - Weszliśmy po schodach i skierowaliśmy się w stronę pokoi. Dorian pchnął pierwsze drzwi na lewo, a ja zajrzałam mu przez ramię.
            - Ładnie. Myślę, że najlepiej będzie pozostać na tym piętrze. No i... pokój chyba powinien być duży...
            - Sprawdźmy zatem kolejny – zaproponował Dorian.
            - Nie masz żadnych konkretnych wymagań? Nie wiem... kolor ścian, wielkie łóżko, sekretarzyk... ?- zerknęłam na niego, nie puszczając jego ramienia.
            - Ściany... byle nie białe. Wielkie łóżko to dobry pomysł. A co do mebli, w razie czego można je przenieść.
            Zaśmiałam się, tak, to bardzo ułatwiało sprawę. Wybrać pomieszczenie i ustawić w nim, co się chce. Przyjrzałam się rzędom drzwi i wskazałam te dokładnie pośrodku między moją, a jego sypialnią. Pół na pół.
            - Mam wrażenie, że ten będzie dobry.
            - Sprawdźmy. - Otworzył drzwi i przepuścił mnie pierwszą. Weszłam do środka, rozglądając się. Pokój był duży i przestronny, ściany miały ładny odcień fioletu, a tę na wprost drzwi zdobiło duże okno z niskim, szerokim parapetem. Zerknęłam na Doriana.
            - Duże okno jest.
            - Jak dla mnie w porządku – stwierdził, rozglądając się po pokoju. No dobrze, skoro miał do powiedzenia tylko tyle, nie pozostało mi nic innego, jak kontynuować oględziny.
            - Mamy tu dużą, jasną szafę, szafki nocne przy łóżku, które zdecydowanie jest wielkie. I ma baldachim. Komody...
            Do tego miękki dywan i bajeczny żyrandol, dodałam w myślach, wciąż się rozglądając. Wyglądało dobrze; w rogu pokoju ustawiono też stolik i dwa fotele.
            - Podoba mi się – oświadczyłam.
            - W takim razie mamy wybraną sypialnię. - Dorian objął mnie w pasie i pocałował w policzek.
            Uśmiechnęłam się, odstawiłam kieliszek i oparłam o mojego narzeczonego, przykrywając jego dłonie swoimi. Zatem to już. Tutaj. Nasza sypialnia. Moja i jego. Nasze łóżko. Dobra boginko.
            - Naprawdę się nie stresujesz? - zagadnęłam.
            - Nie – odparł po namyśle. - Może dlatego, że wiele razy byłem na podobnych ceremoniach.
            - Ale to nie to samo – zaoponowałam. - Tamte ceremonie pieczętowały losy twoich przyjaciół, nie twój.
            - Owszem, dlatego ta będzie o wiele ważniejsza dla nas. - Spojrzał na mnie. - Ale to nie powód, by się stresować.
            Westchnęłam. Może miał rację, jednak dla mnie wiele to nie zmieniało. Z pewnością przesadzałam, sama nie rozumiałam własnych obaw. To był Dorian, kochałam go, nie powinnam bać się małżeństwa z nim.
            Obróciłam się w jego ramionach i oparłam policzek o jego pierś.
            - Pewnie tak – zgodziłam się cicho.
            Przytulił mnie do siebie i przesunął dłonią po moich włosach.
            - Cały czas będę przy tobie, moje pisklątko.
            Uśmiechnęłam się, obejmując go w pasie. Uwielbiałam, kiedy mnie obejmował. I ten jego zapach...
            - Wiem, Dorianie. Tak jak ja przy tobie.
            Pochylił się i pocałował mnie delikatnie w usta. Przyciągnęłam go bliżej, nie przerywając pocałunku. Momenty takie jak ten, gdy skrywał mnie w ramionach, sprawiały, że czułam się najbezpieczniej w całym świecie. Pocałunek natomiast... pocałunek był tym, co rozgrzewało moje serce. I nie tylko serce, uznałam, gdy jego dłoń przesunęła się po moich plecach.
            - Taniec? - podsunęłam jednym tchem.
            Uśmiechnął się.
            - Zatańczmy zatem, moja śliczna nimfo.
            - Tutaj? - zdziwiłam się.
            - Nie, w sali. - Wciąż mnie obejmując, skierował się w stronę drzwi. Wyszliśmy zatem z sypialni i ruszyliśmy korytarzem. Widziałam już salę balową, jednak nie miałam wtedy odpowiedniego nastroju na zwiedzanie. Postanowiłam, że tym razem przyjrzę się lepiej. W końcu już jutro to będzie mój dom.
            Zeszliśmy bocznymi schodami, mijając wazony pełne kwiatów ustawione na co trzecim schodku. Służba nie traciła ani chwili, dekorując posiadłość. Jak to możliwe, że wszystko potoczyło się tak szybko? Ja jako żona... to niedorzeczne, doprawdy. A jednak.
            Największe zaskoczenie czekało mnie, gdy Dorian otworzył masywne, dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do sali. Ona również była ozdobiona. Okna przysłaniały złote zasłony, z sufitu zwisały girlandy, a każdym rogu ustawiono mosiężne fontanny. Jednak to unoszące się w powietrzu ogniki przykuły moją uwagę. Maleńkie i trochę większe, białe i niebieskie, niepołączone z niczym, a więc stworzone za pomocą magii. Niesamowite.
            - Jak byłam mała, matka opowiadała mi o takim zjawisku, nazywała je błędnymi ognikami – odezwałam się cicho, wychodząc na środek sali. - Mówiła, że są żywe. I że zwodzą nocnych wędrowców, którzy im zawierzą. - Obejrzałam się na Doriana, który ruszył w moją stronę.
            - Tak, to właśnie takie ogniki – potwierdził i objął mnie w pasie. Usłyszałam pierwsze dźwięki nieznanej mi wcześniej melodii.
            - Będą nas zwodzić? - usłyszałam własny szept.
            Nie miałam pojęcia, skąd wydobywa się melodia, nigdy wcześniej też jej nie słyszałam, ale było w niej coś pięknego.
            - Nas? W jaki sposób? - Pokręcił głową. Wyciągnął lewą dłoń. - To tylko ozdoba.
            Podałam mu prawą dłoń, lewą kładąc na jego ramieniu.
            - Wiesz ilu wędrowców utonęło w moim jeziorze dzięki tej ozdobie?
            - Mogę kazać je wyrzucić, jeśli ci się nie podobają – odparł Dorian, zerkając na nasze nogi. - Długa ta sukienka...
            - Nie, mogą zostać. - Również spojrzałam na moje nogi. - A to tego tańca potrzebna jest krótka?
            - Nie będę widział, czy dobrze stawiasz kroki. No trudno, jakoś sobie poradzimy.
            Westchnęłam i wysunęłam się z jego ramion. Podciągnęłam trochę sukienkę i przewiązałam wstążką, by się nie zsunęła.
            - Lepiej?
            - Lepiej. - Uśmiechnął się i ponownie objął mnie w pasie.
            - No dobrze. Zatem mów co i jak.
            - Poprowadzę cię. Najpierw powoli, potem powtórzymy trochę szybciej. Dobrze?
            Żaden problem, jeśli chodziło o taniec, byłam naprawdę pojętną uczennicą. Przytaknęłam i Dorian zrobił pierwszy krok. Nietrudno było go naśladować. Sekwencja kroków, obrotów, splatania dłoni, ukłonów i innych gestów, które w połączeniu stanowiły niepowtarzalne widowisko. Taniec nie należał do prostych, jednak udało mi się go opanować. Cieszyłam się, że dawniej lubiłam tańczyć, gdyby nie to, nigdy nie nauczyłabym się tego w jeden dzień.
            Wykonywałam ruchy, wsłuchując się w melodię i głos mojego partnera, który instruował mnie i tłumaczył znaczenie poszczególnych gestów. Taniec w istocie przypominał walkę żywiołów.
            - Doskonale, moje pisklątko – pochwalił Dorian, gdy samodzielnie wykonałam pierwszą i drugą część układu. - Teraz trzecia...
            Odetchnęłam i przygotowałam się do kolejnej porcji wysiłku. Pozostały mi sekwencje powietrza i ognia, spodziewałam się, że ta ostatnia będzie najtrudniejsza.
            - Jestem gotowa.
            Być może działo się to za sprawą tańca, a może po prostu miłego towarzystwa, ale czas mijał nieubłaganie. Nawet nie dostrzegłam, kiedy słońce wspięło się wysoko, zwiastując południe. Moja sukienka wirowała niczym kielich czerwieni, kiedy obracałam się, to mijając Doriana, to podążając ku niemu. Przy każdej kolejnej próbie kroki stawały się dla mnie jak oddechy, wykonywałam je automatycznie, bez najmniejszego wysiłku. Mogłabym spędzić tak cały dzień, gdyby nie służka, która pojawiła się w drzwiach i pokornie skłoniła głowę.
            - Proszę mi wybaczyć, ale pańska siostra oczekuje w salonie. - Kobieta podniosła wzrok i spojrzała na Doriana. - Twierdzi, że ma gdzieś zabrać panienkę Sheilę.
            - Powiedz, że zaraz przyjdzie – usłyszałam odpowiedź Doriana i służka czym prędzej odeszła. - Najwyższa pora, by sprawić ci suknię, pisklątko. - Pocałował mnie lekko i uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafił.
            - Suknię? - Och, no tak. Całkowicie wyleciało mi z głowy, że muszę mieć suknię. Na ślub zawsze wybierało się inny strój, taki, który nosi się tylko raz. Westchnęłam. No dobrze, to tylko sukienka. - Jak sobie życzysz.
            - Każę przygotować dziś coś specjalnego na kolację – dodał, podnosząc moją dłoń do ust. Skinęłam głową. Romantyczna kolacja ostatniego dnia naszego narzeczeństwa.
            - Ze świecami – poprosiłam i pocałowałam go krótko. - Genevieve czeka, więc...
            - Idź i uściskaj ją ode mnie. - Uśmiechnął się i puścił moją dłoń. - Nie wracaj zbyt późno.
            Roześmiałam się i obiecałam wrócić przed wieczorem. Przed kolacją. Pocałowałam go jeszcze raz i wybiegłam z sali, nie chcąc, by Genevieve czekała. Cieszyłam się, że będę mogła spędzić trochę czasu tylko z Genie. Potrzebowałam tego, miałam nadzieję, że rozmowa z drugą kobietą rozwieje moje obawy.
            Podciągnęłam poły sukienki, która wysunęła się spod wstążki, w biegu pokonując długie korytarze. Wybiegłam zza rogu, nie zastanawiając się, że nie jestem jedyną osobą w tym zamku. Zapłaciłam za to zderzeniem z twardym męskim ciałem, po którym bez wątpienia nastąpiłby kontakt pierwszego stopnia z podłogą, gdyby Varys nie chwycił mnie za ramię.
            - Wszystko dobrze, dziewczyno?
            - Tak, tak, dziękuję. I przepraszam, czasem zachowuję się tak nieodpowiedzialnie, nawet nie pomyślałam, że możesz...
            - Nic mi nie jest, dziewczyno. Spójrz na mnie i zastanów, czy byłabyś w stanie mnie uszkodzić. Nawet gdybyś się postarała.
            Przesunęłam po nim wzrokiem. Po jego szerokich ramionach, twardym brzuchu, długich umięśnionych nogach. Miał rację, nie powaliłabym go nawet, gdybym bardzo chciała. Zarumieniłam się, zdając sobie sprawę, że nazbyt długo się w niego wpatruję.
            - No więc, dokąd ci tak prędko, dziewczyno?
            - Genevieve ma mi pomóc wybrać suknię... - wyjaśniłam, podnosząc wzrok. Varys splótł ramiona na piersi i spoglądał na mnie z góry.
            - No tak, jutro wielki dzień. Musisz być szczęśliwa.
            - No chyba muszę – odparłam, nim zdołałam ugryźć się w język. Nie powinnam była tego mówić. Panny młode zawsze promieniały szczęściem, mnie natomiast pożerał strach. - To znaczy jestem. Oczywiście, że jestem.
            Uniósł brew, dając mi do zrozumienia, że nie do końca uwierzył. Pochylił się, a nasze oczy znalazły się na tym samym poziomie.
            - Zapomniałaś, z kim rozmawiasz, dziewczyno. Czuję twój strach.
            No jasne. Głupia nimfa. Przygryzłam wargę i wysiliłam się na szeroki uśmiech.
            - Bzdury opowiadasz. Niby czego miałabym się bać?
            - Ty mi powiedz – zniżył głos.
            Westchnęłam.
            - Stresuję się. Jutro odmieni się moje życie. Wszystko stało się dość nagle, a więc tak, trochę się boję.
            Powoli skinął głową i odsunął się, bym mogła przejść.
            - Jeśli wciąż będziesz się bała i zechcesz pomówić...
            - Znajdę cię – dopowiedziałam i pocałowałam demona strachu w policzek, ten na którym miał bliznę . - Dziękuję.
            Uśmiechnęłam się, widząc jego zdumione spojrzenie i dłoń wędrującą do policzka, po czym ruszyłam korytarzem, tym razem ograniczając się do szybkiego marszu. Genevieve nadal na mnie czekała, a ja naprawdę potrzebowałam rozmowy z inną kobietą.
            Siedziała w jednym z tych miękkich foteli, które tak lubił Dorian, dłonie miała splecione na kolanach, wzrok utkwiony gdzieś daleko, przez co miałam wrażenie, że jej myśli są jeszcze dalej. To była jedna z tych cech właściwych prastarym istotom takim jak ona. Potrafiła znieruchomieć i odpłynąć gdzieś daleko, jakby czas i świat nie miały dla niej znaczenia. Nie lubiłam, gdy tak robiła. Owszem kochałam ją, była dla mnie niczym siostra, jednak w chwilach takich jak ta, po moich ramionach przebiegały dreszcze.
            - Genevieve? - zagadnęłam, by wyrwać ją z odrętwienia. Zamrugała i po chwili jej spojrzenie skupiło się na mnie. Wstała, witając mnie uśmiechem, po czym objęła mnie jak za każdym razem, gdy się witałyśmy.
            - Wyglądasz przepięknie, Sheilo. - Uśmiechnęła się, a ja spuściłam wzrok, czując wykwitające na moich policzkach rumieńce. Genevieve była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałam. Jej włosy zawsze układały się jak należy, oczy błyszczały, a smukła sylwetka przykuwała męskie spojrzenia. Mimo to powtarzała, że to ja jestem piękna. - Gotowa na wielki moment?
            - Masz na myśli suknię czy zakupy?
            Roześmiała się i wzięła mnie pod ramię, kierując się do wyjścia. Jeszcze nim opuściłyśmy zamek, zaczęła opowiadać o tym, co musimy kupić. A mnie znów zrobiło się słabo.
            Suknia była niesamowita. Nigdy nie miałam sobie tak wiele materiału, podobnie jak nigdy dotąd nie czułam się tak odsłonięta. Odetchnęłam głęboko, sprawdzając, czy materiał się utrzyma. Nie zsunęła się ani o milimetr, co było dobrym znakiem. Cofnęłam się o krok i przyjrzałam swojemu odbiciu. Suknia składała się z ciasnego gorsetu w dwóch odcieniach bieli – jasnego w tle i ciemniejszego w postaci spiralnych wzorów ozdobionych maleńkimi lśniącymi klejnotami, z wiązaniem z boku, oraz rozłożystej spódnicy z długim rozcięciem. Od pokazania wszystkim dolnych partii ciała chroniły mnie tylko dwa małe zapięcia – o dziwo bardzo skuteczne. Materiał spódnicy zdobiły setki, jeśli nie tysiące maleńkich diamentów, lśniąc w blasku sklepowych lamp. Całości dopełniały drobinki brokatu, przez co suknia kojarzyła mi się z gwiazdą, która spadła z nieba. Ja sama tak wyglądałam. Jak gwiazda, która może spadła z nieba, ale nadal nie straciła swojego blasku. W tej sukni, z szeroką, brylantową kolią na szyi i jedwabnym szalem na ramionach czułam się naprawdę piękna.
            - Czegoś brakuje – usłyszałam i spojrzałam na Genevieve. Marszczyła brwi lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu. - No tak! Welon!
            Podeszła do ekspedientki i wymieniła z nią kilka cichych słów; mnie nie pozostawało nic innego jak tylko czekać. Kiedy wróciła, miała w dłoniach nieduże pudełko. Położyła je na stoliku i otworzyła, a moim oczom ukazał się przepiękny, srebrzysty diadem z przypiętym do niego długim welonem. Wstrzymałam oddech.
            - Teraz spójrz w lustro – szepnęła mi Genevieve, nakładając diadem na moją głowę. Posłuchałam. Diadem zsuwał się na moje czoło, po bokach przypominał splatające się z sobą spirale, z przodu zaś przechodził w małe, lśniące łezki. Westchnęłam z zachwytu. - Myślę, że teraz jest idealnie. - Przyjaciółka uśmiechnęła się z zadowoleniem. Skinęłam głową.
            Owszem, było idealnie. Nigdy dotąd nie wyglądałam tak dobrze.
            - Dziękuję.
            - Drobiazg. Nie możesz mieć taniej sukienki na własnej ceremonii zaślubin. Dorian wyjaśnił ci, jak to będzie wyglądało?
            Przytaknęłam. Wyjaśnił nawet więcej, niż chciałam wiedzieć. Odwróciłam się od lustra i ostrożnie usiadłam na miękkiej sklepowej kanapie. Podciągnęłam poły sukni, spoglądając na białe, szklane pantofelki, które Genevieve kazała mi włożyć. Wyglądały pięknie, co mnie nie dziwiło, zaskakująca natomiast była wygoda, jaką w nich czułam. Mój wzrok przeniósł się z butów na pierścień zdobiący moją dłoń. Poświęciłam trochę czasu na znalezienie informacji dotyczących symbolu, który przedstawiał. Wszystkie historie brzmiały bardzo romantycznie, w przeciwieństwie do tego, że mężczyzna, który mi go podarował, bo nie chciałam myśleć o tym jako o zmuszaniu mnie do noszenia jego symboli, nie potrafił żywić wobec mnie tych wszystkich romantycznych emocji.
            - Jak ten symbol trafił do twojego rodu? - zagadnęłam Genevieve, wiedziona nadzieją, że być może ona rozwieje moje wątpliwości.
            Zerknęła na pierścień, nie przestając poprawiać moich włosów. Tylko dzięki jej odbiciu w sklepowym lustrze, miałam pewność, że moje pytanie w ogóle do niej dotarło.
            - To stara legenda. Bajka, dla małych dzieci – odparła, układając welon i przenosząc dłonie ma moje ramiona. - Ludzie lubią domyślać sobie znaczenia, których nie ma.
            - Ale jakieś chyba musiało być, prawda? - Nie dawałam za wygraną.
            Powoli skinęła głową i odnalazła moje spojrzenie w lustrze.
            - Powiadają, że pierścień ten został wykuty przez jednego z nas dla kobiety, której zapragnął najbardziej na świecie. Mówią, że ją kochał.
            Spojrzałam na pierścień, zastanawiając się, czy to możliwe, by w istocie symbolizował miłość? Miłość i ród Panów? A Dorian tak po prostu mi go dał? Sam mówił, że nigdy mnie pokocha...
            - Wierzysz w to? Że ktoś z twojego rodu...
            Genevieve westchnęła i usiadła w fotelu naprzeciwko. Poprawiła włosy spod których prześwitywały srebrzyste kolczyki w kształcie płatków śniegu.
            - Kiedyś, wiele lat temu. Ale poza pierścieniem nic nie wskazywało na to, że możemy prawdziwie kochać. Widzisz... chyba nawet ten, który stworzył pierścień, nie wierzył. Pragnął kobiety z obcego rodu, a ona postawiła mu warunek. To nie była prosta historia miłosna, jeśli taką chciałabyś usłyszeć. Ona należała do rodu sidhe, potrafiła zmieniać postać. Mówią, że była w ciele łabędzia, gdy nasz przodek ją schwytał zauroczony jej urodą. Kiedy ją wypuścił, wracała, a między nimi rodziło się coraz silniejsze uczucie. On pragnął jej. Ona chciała być jedyną i mieć równe mu prawa.
            Prawa równe mężczyznom, nic nadzwyczajnego w obecnych czasach, jednak wtedy, w rodzie tak krwawym... Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale Dorian żył właśnie w tamtych czasach. Okrutnych, barbarzyńskich. Nawet nie przyszło mi do głowy, że mógłby być wierny dawnym zwyczajom. Nie zachowywał się jak ci, o których krążyły opowieści... przez większość czasu. Jednak dla niego tamte zwyczaje nie są dawne. Odruchowo dotknęłam skóry pod obojczykiem, przypominając sobie, co mówił o ślubnych tradycjach. One wciąż w nim były, a ja nawet się nad tym nie zastanawiałam. Jednocześnie zawsze był mi życzliwy. Troszczył się o mnie, odkąd postanowił wziąć mnie na żonę. Bez pytania o moje zdanie. Zmarszczyłam brwi. Uznawał mnie za równą sobie... prawda?
            - I zgodził się? - chciałam wiedzieć.
            Skinęła głową, ujmując moją dłoń; obie spojrzałyśmy na pierścionek.
            - Oto dowód jego zamiarów. Nasz lud nie lubił mieszać krwi, przez co uzyskanie zgody obu stron nie należało do łatwych zadań. - Dotknęła pierścienia. - To symbole. Każdy z elementów.
            Przytaknęłam. Czytałam o tym.
            - Miłość, wierność... - zaczęłam wymieniać.
            - Nie. To interpretacje ludzi. Claddagh nie ma nic wspólnego z romantycznymi mrzonkami. Nie zapominaj, że moja rasa nie wierzyła w miłość. Wszystko wyglądało inaczej. Dłonie to umowa zawarta między dwoma rodami. Porozumienie. Serce – dotknęła kamienia – to oznaka lojalności, choć początkowo miało symbolizować wierność.
            Porozumienie i lojalność, tylko tyle. O wiele bardziej podobała mi się wersja ludzi.
            - A korona?
            - Władza. I wspaniałość rodu Panów. Pierścień musiał zadowolić starszyznę, a mój lud był raczej... próżny. Przykro mi, jeśli szukałaś czegoś więcej.
            Westchnęłam i wzruszyłam ramionami. Nie powinnam była oczekiwać niczego więcej. Wstałam, posyłając Genevieve uspokajający uśmiech.
            - Byłam tylko ciekawa. - Podeszłam do lustra, ostatni raz podziwiając suknię. - Skoro mamy już wszystko, chyba czas wracać, nie sądzisz?
            - Tak – mruknęła, również wstając. - Ale jest coś jeszcze, czego nie kupiłyśmy.
            Uniosłam pytająco brwi, nie wiedząc, co może mieć na myśli, a wtedy posłała mi to spojrzenie mówiące wszystko i nic. Uśmiechnęła się, biorąc mnie pod ramię.
            - Oczywiście brakuje jeszcze odpowiedniej bielizny.
 
 

13 komentarzy:

  1. Sweterek z długim rękawem - lol. xD Przynajmniej odpowiednia bielizna już jest w planach.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sweterki też mogą być fajne. ^^

      Usuń
    2. Przynajmniej ten był obcisły. ^^

      Usuń
  2. Bardzo dziękuję za rozdział i info. Przygotowania idą pełną parą, ciekawe czy nastąpią jakieś zakłócenia na ślubie. A na razie trzeba cieszyć się z zakupów, które chyba każda kobieta uwielbia (szczególnie, gdy ma pełny portfel). Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, jaki suknia, no, no! Że też nasza Sheila się w niej nie zgubiła! ;)
    Bielizna, hihi ;) Dorianowi pewnie się spodoba ;) Wyobrażam sobie minę Sheili jak to usłyszała! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaraz nam Varys zakocha się w dziewczynie, o ile już się nie zakochał. Genie jest dość tajemniczą personą, nie mogę jej rozszyfrować. W Prologu było pisane o jej odmienności od reszty Panów. I teraz tak się nad tym zadumałam - dlaczego jest inna i czy ma to związek z tym pierwotnym pierścieniem claddagh? Jej, minął w końcu ten tydzień. Dla Sheili pewnie dość szybko, jednak u nas upłynęło kilka niedzieli. Ciekawe, czy wśród gości (niekoniecznie zaproszonych) nie pojawią się czasem jacyś wrogowie Doriana, by zakłócić ceremonię. Dziękuję za rozdział i czekam na następny. Pozdrawiam, Agnieszka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka niedziel - cóż za eufemizm ;)

      Usuń
    2. Istotnie, minęło sporo czasu odkąd Dorian powziął zamiar poślubienia Sheili. Niekiedy czas się dłużył w oczekiwaniu na kolejny rozdział.

      Usuń
    3. Już niedługo nasza cierpliwość zostanie wynagrodzona :)

      Usuń
    4. Varys i Sheila są dość blisko, to prawda. A co do Genevieve już niedługo będzie można poznać ją trochę lepiej. :)

      Usuń
  5. dziekuje , juz czekam na noc poslubna , jesli Dorian dobrze sie spisze to przestanie nam sie dziewczyna obawiac tego małżeństwa, ale za nim do tego dojdzie jeszcze slub przed nimi. suknia piekna , dodatki takze , czas na ceremonię...

    OdpowiedzUsuń