***Sheila***
To
głupie, ale noc spędzona w ramionach Doriana przekonała mnie, by włożyć sweterek
z długim rękawem. Sposób, w jaki patrzył na mnie, gdy miałam na sobie tylko
koszulkę... podobał mi się, ale także peszył. Nadal nie zdecydowałam, co
bardziej.
Właśnie
dlatego postanowiłam włożyć czerwoną prostą sukienkę sięgającą mi niemal kostek
i obcisły czarny sweterek. Przeczesałam włosy i przyjrzałam się swojemu
odbiciu. Nie jest łatwo podobać się mężczyźnie i jednocześnie go nie kusić, ale
tak musiało zostać. Uśmiechnęłam się do młodej kobiety w lustrze i opuściłam
łazienkę, kierując się w stronę jadalni. Służba krzątała się w pośpiechu,
zatrzymując tylko na moment, by złożyć mi pokłon. Dopiero po chwili zauważyłam,
czym się zajmowali. Główny hol był przybrany czerwonymi wstęgami i białymi
kwiatami umieszczonymi w dużych, wysokich dzbanach. Ozdabiali dom na jutrzejszy
dzień. Mój ślub.
Przełknęłam
ślinę i czym prędzej zbiegłam ze schodów. Wdech i wydech, spokojnie. Przecież
to nic wielkiego. Tylko dzień, który odmieni całe moje życie. Kiedy weszłam do
jadalni, Dorian siedział już przy stole. Ubrany w jasną koszulę zapinaną na
guziki i dżinsy wyglądał naprawdę dobrze. Mokre włosy i cień zarostu, którego
się nie pozbył, tylko dodawały mu urody. I ten uśmiech, którym mnie obdarzył.
Usiadłam na wskazanym przez niego krześle; moja szklanka już była napełniona
wodą.
-
Jak ci się podoba? - zagadnął mnie. Nie musiał precyzować, wiedziałam, że miał
na myśli dekoracje.
-
Są piękne. Tylko czy aby nie za dużo?
-
Skąd, to ważna ceremonia. - Uśmiechnął się i sięgnął po widelec. - Wszystko
powinno być wyjątkowe. - Wsunął do ust kawałek naleśnika i przełknął. - Nie
stresuj się tak, pisklątko. Zbladłaś.
Och.
Aż tak to po mnie widać? Niedobrze. Potarłam policzki, by nadać im koloru i
uśmiechnęłam się. Na pewno już jest lepiej.
- Jak wspomniałeś, to ważny dzień. - Upiłam
łyk wody.
-
Nie martw się, wszystko pójdzie świetnie. - Podsunął mi talerz z naleśnikami. -
Zjedz śniadanie, potem zatańczymy.
-
Tak, z pewnością, po prostu... to wszystko dzieje się tak szybko. - Posłusznie
przełożyłam jeden naleśnik na swój talerz. Widok dekoracji zestresował mnie na
tyle, że straciłam apetyt.
-
Szybko? Minął już tydzień odkąd ci się oświadczyłem, w tym czasie tak wiele się
wydarzyło. Jutro, za miesiąc czy za rok, dzień przed ślubem zawsze będziesz
czuła to samo, Sheilo. A pojutrze będzie po wszystkim. - Posłał mi uśmiech i
zjadł kolejny kawałek.
Po
wszystkim. Nie podobały mi się te słowa. Po. Obróciłam widelec w dłoni i
odłożyłam go, spoglądając na Doriana. Po wszystkim. To brzmiało jak koniec. Czy
tak było?
-
Po wszystkim? Tak po prostu?
-
Po całym stresie, moje pisklątko. Po ceremonii. Będziemy już małżeństwem. Bo
chyba najbardziej ceremonii się obawiasz, prawda? Kolejne dwa dni wesela nie
będą dla ciebie już takie stresujące.
Jak
mu wyjaśnić, że nie sama ceremonia jest przerażająca, ale właśnie to, co ma po
niej nastąpić? Ceremonia była końcem mojego dawnego życia i początkiem nowego,
nieznanego.
-
Po prostu... nie wiem, co czeka mnie później. To całkowicie zmieni moje życie i
trochę się stresuję – powiedziałam powoli. - Rozumiesz mnie?
-
Później... Masz na myśli tuż po ceremonii, czy ogólnie małżeństwo? - Sięgnął po
butelkę z winem.
-
Małżeństwo. To dość... duża zmiana.
Choć
to później też brzmi stresująco, skoro wspomniałeś... Sięgnęłam po szklankę i
upiłam duży łyk wody.
-
Zmiany są nieuniknione, Sheilo. A małżeństwo ze mną chyba nie wydaje już ci się
taką straszną zmianą, prawda? - Nalał wina do swojego kieliszka i zerknął na
mój. - Wina?
Skinęłam
głową. Genialny pomysł, upiję się i w ogóle nie będę musiała walczyć ze
stresem. Idiotyczna myśl.
-
Nie straszną, ale ogromną. Zmieni wszystko. - Westchnęłam. - Absolutnie
wszystko. Przecież my się jeszcze poznajemy...
Nalał
mi odrobinę wina do kieliszka.
-
Słyszałem, że nie można się poznać tak, żeby nie można już było bardziej.
Zawsze będziemy się poznawać, moje pisklątko. I nie będzie to aż taka ogromna
zmiana, pewne rzeczy się nie zmienią, nadal będziesz tu mieszkać, nadal
będziesz panią tego domu, tylko już bardziej oficjalnie.
-
Mieszkam tu trochę ponad tydzień, Dorianie. To nadal jest zmiana – uściśliłam,
sięgając po kieliszek. Żałował mi tego wina, zdecydowanie.
-
Dla mnie też, nigdy wcześniej nie miałem żony – powiedział i upił łyk. - Ale
poradzimy sobie, Sheilo.
Tak,
wierzyłam w to całym sercem. Co nie zmieniało faktu, że obawiałam się tego
wszystkiego, co miało nadejść. Sięgnęłam po widelec i zjadłam kęs naleśnika.
Uznałam, że najlepiej będzie, jeśli się pospieszę i po prostu zacznę działać.
Dzięki temu nie będę rozmyślać, a gdy nie będę rozmyślać, nie będę się tak
bała. Tak zrobię, postanowiłam, wkładając do ust jeszcze kawałek.
-
A co to za taniec? Ten, którego masz mnie nauczyć?
-
Taniec żywiołów. Obrazuje początek naszej rasy, początek wszystkiego. Szybko
się nauczysz. - Uśmiechnął się, kończąc śniadanie. - I powinniśmy też wybrać
naszą wspólną sypialnię.
Kawałek
ciasta utknął mi w gardle. Chrząknęłam i popiłam go resztą wina z mojego
kieliszka. No tak, jak mogłam zapomnieć o sypialni.
-
Myślałeś już o tym?
-
Oboje mieliśmy wybrać, więc jeszcze się nie zastanawiałem. W którym skrzydle
byś chciała sypialnię, moje pisklątko? A może gdzieś na środku?
Sypialnia.
Wspólna. Ojej.
-
W którym... nie wiem, chciałabym, żeby była jasna i miała łazienkę...
-
Jest tu takich całkiem sporo. - Uśmiechnął się i dopił wino z kieliszka. -
Możemy się przejść i obejrzeć, potem wybierzemy.
Nieszczególnie
stresoodporne zajęcie, ale i tak musieliśmy to zrobić. Dokończyłam naleśnika i
podsunęłam Dorianowi kieliszek.
-
Na drogę.
Nalał
mi pół kieliszka i wstał.
- Tylko żeby ta droga z
kieliszkiem nie stała się nagle zbyt stroma.
-
Mówisz, jakbym miała upić się kieliszkiem wina.
-
Coś wspominałaś, że masz słabą głowę. - Podał mi ramię, więc przyjęłam je i
wstałam. Wzięłam kieliszek i ruszyliśmy w stronę holu.
-
No tak, ale to jeden kieliszek, prawda?
-
Prawda. W razie czego będę cię łapał. - Zerknął na mnie z rozbawieniem.
Pokręciłam głową i cmoknęłam go w policzek, nim weszliśmy na schody. Dekoracji
przybywało, silne ramię Doriana z pewnością było nieocenioną pomocą.
-
Jaki chciałbyś pokój?
-
Przestronny, wygodny i taki, w którym oboje byśmy się dobrze czuli – odparł po
namyśle.
-
Z dużym oknem – uzupełniłam, upijając łyk wina.
-
Dobrze. - Weszliśmy po schodach i skierowaliśmy się w stronę pokoi. Dorian
pchnął pierwsze drzwi na lewo, a ja zajrzałam mu przez ramię.
-
Ładnie. Myślę, że najlepiej będzie pozostać na tym piętrze. No i... pokój chyba
powinien być duży...
-
Sprawdźmy zatem kolejny – zaproponował Dorian.
-
Nie masz żadnych konkretnych wymagań? Nie wiem... kolor ścian, wielkie łóżko,
sekretarzyk... ?- zerknęłam na niego, nie puszczając jego ramienia.
-
Ściany... byle nie białe. Wielkie łóżko to dobry pomysł. A co do mebli, w razie
czego można je przenieść.
Zaśmiałam
się, tak, to bardzo ułatwiało sprawę. Wybrać pomieszczenie i ustawić w nim, co
się chce. Przyjrzałam się rzędom drzwi i wskazałam te dokładnie pośrodku między
moją, a jego sypialnią. Pół na pół.
-
Mam wrażenie, że ten będzie dobry.
-
Sprawdźmy. - Otworzył drzwi i przepuścił mnie pierwszą. Weszłam do środka,
rozglądając się. Pokój był duży i przestronny, ściany miały ładny odcień
fioletu, a tę na wprost drzwi zdobiło duże okno z niskim, szerokim parapetem.
Zerknęłam na Doriana.
-
Duże okno jest.
-
Jak dla mnie w porządku – stwierdził, rozglądając się po pokoju. No dobrze,
skoro miał do powiedzenia tylko tyle, nie pozostało mi nic innego, jak
kontynuować oględziny.
-
Mamy tu dużą, jasną szafę, szafki nocne przy łóżku, które zdecydowanie jest
wielkie. I ma baldachim. Komody...
Do
tego miękki dywan i bajeczny żyrandol, dodałam w myślach, wciąż się
rozglądając. Wyglądało dobrze; w rogu pokoju ustawiono też stolik i dwa fotele.
-
Podoba mi się – oświadczyłam.
-
W takim razie mamy wybraną sypialnię. - Dorian objął mnie w pasie i pocałował w
policzek.
Uśmiechnęłam
się, odstawiłam kieliszek i oparłam o mojego narzeczonego, przykrywając jego
dłonie swoimi. Zatem to już. Tutaj. Nasza sypialnia. Moja i jego. Nasze łóżko.
Dobra boginko.
-
Naprawdę się nie stresujesz? - zagadnęłam.
-
Nie – odparł po namyśle. - Może dlatego, że wiele razy byłem na podobnych
ceremoniach.
-
Ale to nie to samo – zaoponowałam. - Tamte ceremonie pieczętowały losy twoich
przyjaciół, nie twój.
-
Owszem, dlatego ta będzie o wiele ważniejsza dla nas. - Spojrzał na mnie. - Ale
to nie powód, by się stresować.
Westchnęłam.
Może miał rację, jednak dla mnie wiele to nie zmieniało. Z pewnością
przesadzałam, sama nie rozumiałam własnych obaw. To był Dorian, kochałam go,
nie powinnam bać się małżeństwa z nim.
Obróciłam
się w jego ramionach i oparłam policzek o jego pierś.
-
Pewnie tak – zgodziłam się cicho.
Przytulił
mnie do siebie i przesunął dłonią po moich włosach.
- Cały czas będę przy
tobie, moje pisklątko.
Uśmiechnęłam
się, obejmując go w pasie. Uwielbiałam, kiedy mnie obejmował. I ten jego
zapach...
-
Wiem, Dorianie. Tak jak ja przy tobie.
Pochylił
się i pocałował mnie delikatnie w usta. Przyciągnęłam go bliżej, nie
przerywając pocałunku. Momenty takie jak ten, gdy skrywał mnie w ramionach,
sprawiały, że czułam się najbezpieczniej w całym świecie. Pocałunek
natomiast... pocałunek był tym, co rozgrzewało moje serce. I nie tylko serce,
uznałam, gdy jego dłoń przesunęła się po moich plecach.
-
Taniec? - podsunęłam jednym tchem.
Uśmiechnął
się.
- Zatańczmy zatem, moja
śliczna nimfo.
-
Tutaj? - zdziwiłam się.
-
Nie, w sali. - Wciąż mnie obejmując, skierował się w stronę drzwi. Wyszliśmy
zatem z sypialni i ruszyliśmy korytarzem. Widziałam już salę balową, jednak nie
miałam wtedy odpowiedniego nastroju na zwiedzanie. Postanowiłam, że tym razem
przyjrzę się lepiej. W końcu już jutro to będzie mój dom.
Zeszliśmy
bocznymi schodami, mijając wazony pełne kwiatów ustawione na co trzecim
schodku. Służba nie traciła ani chwili, dekorując posiadłość. Jak to możliwe,
że wszystko potoczyło się tak szybko? Ja jako żona... to niedorzeczne,
doprawdy. A jednak.
Największe
zaskoczenie czekało mnie, gdy Dorian otworzył masywne, dwuskrzydłowe drzwi
prowadzące do sali. Ona również była ozdobiona. Okna przysłaniały złote
zasłony, z sufitu zwisały girlandy, a każdym rogu ustawiono mosiężne fontanny.
Jednak to unoszące się w powietrzu ogniki przykuły moją uwagę. Maleńkie i
trochę większe, białe i niebieskie, niepołączone z niczym, a więc stworzone za
pomocą magii. Niesamowite.
-
Jak byłam mała, matka opowiadała mi o takim zjawisku, nazywała je błędnymi
ognikami – odezwałam się cicho, wychodząc na środek sali. - Mówiła, że są żywe.
I że zwodzą nocnych wędrowców, którzy im zawierzą. - Obejrzałam się na Doriana,
który ruszył w moją stronę.
-
Tak, to właśnie takie ogniki – potwierdził i objął mnie w pasie. Usłyszałam
pierwsze dźwięki nieznanej mi wcześniej melodii.
-
Będą nas zwodzić? - usłyszałam własny szept.
Nie
miałam pojęcia, skąd wydobywa się melodia, nigdy wcześniej też jej nie
słyszałam, ale było w niej coś pięknego.
-
Nas? W jaki sposób? - Pokręcił głową. Wyciągnął lewą dłoń. - To tylko ozdoba.
Podałam
mu prawą dłoń, lewą kładąc na jego ramieniu.
-
Wiesz ilu wędrowców utonęło w moim jeziorze dzięki tej ozdobie?
-
Mogę kazać je wyrzucić, jeśli ci się nie podobają – odparł Dorian, zerkając na
nasze nogi. - Długa ta sukienka...
-
Nie, mogą zostać. - Również spojrzałam na moje nogi. - A to tego tańca
potrzebna jest krótka?
-
Nie będę widział, czy dobrze stawiasz kroki. No trudno, jakoś sobie poradzimy.
Westchnęłam
i wysunęłam się z jego ramion. Podciągnęłam trochę sukienkę i przewiązałam
wstążką, by się nie zsunęła.
-
Lepiej?
-
Lepiej. - Uśmiechnął się i ponownie objął mnie w pasie.
-
No dobrze. Zatem mów co i jak.
-
Poprowadzę cię. Najpierw powoli, potem powtórzymy trochę szybciej. Dobrze?
Żaden
problem, jeśli chodziło o taniec, byłam naprawdę pojętną uczennicą.
Przytaknęłam i Dorian zrobił pierwszy krok. Nietrudno było go naśladować.
Sekwencja kroków, obrotów, splatania dłoni, ukłonów i innych gestów, które w
połączeniu stanowiły niepowtarzalne widowisko. Taniec nie należał do prostych,
jednak udało mi się go opanować. Cieszyłam się, że dawniej lubiłam tańczyć,
gdyby nie to, nigdy nie nauczyłabym się tego w jeden dzień.
Wykonywałam
ruchy, wsłuchując się w melodię i głos mojego partnera, który instruował mnie i
tłumaczył znaczenie poszczególnych gestów. Taniec w istocie przypominał walkę
żywiołów.
-
Doskonale, moje pisklątko – pochwalił Dorian, gdy samodzielnie wykonałam
pierwszą i drugą część układu. - Teraz trzecia...
Odetchnęłam
i przygotowałam się do kolejnej porcji wysiłku. Pozostały mi sekwencje
powietrza i ognia, spodziewałam się, że ta ostatnia będzie najtrudniejsza.
- Jestem gotowa.
Być
może działo się to za sprawą tańca, a może po prostu miłego towarzystwa, ale
czas mijał nieubłaganie. Nawet nie dostrzegłam, kiedy słońce wspięło się
wysoko, zwiastując południe. Moja sukienka wirowała niczym kielich czerwieni,
kiedy obracałam się, to mijając Doriana, to podążając ku niemu. Przy każdej
kolejnej próbie kroki stawały się dla mnie jak oddechy, wykonywałam je
automatycznie, bez najmniejszego wysiłku. Mogłabym spędzić tak cały dzień,
gdyby nie służka, która pojawiła się w drzwiach i pokornie skłoniła głowę.
-
Proszę mi wybaczyć, ale pańska siostra oczekuje w salonie. - Kobieta podniosła
wzrok i spojrzała na Doriana. - Twierdzi, że ma gdzieś zabrać panienkę Sheilę.
-
Powiedz, że zaraz przyjdzie – usłyszałam odpowiedź Doriana i służka czym
prędzej odeszła. - Najwyższa pora, by sprawić ci suknię, pisklątko. - Pocałował
mnie lekko i uśmiechnął się tak, jak tylko on potrafił.
-
Suknię? - Och, no tak. Całkowicie wyleciało mi z głowy, że muszę mieć suknię.
Na ślub zawsze wybierało się inny strój, taki, który nosi się tylko raz.
Westchnęłam. No dobrze, to tylko sukienka. - Jak sobie życzysz.
-
Każę przygotować dziś coś specjalnego na kolację – dodał, podnosząc moją dłoń
do ust. Skinęłam głową. Romantyczna kolacja ostatniego dnia naszego
narzeczeństwa.
-
Ze świecami – poprosiłam i pocałowałam go krótko. - Genevieve czeka, więc...
-
Idź i uściskaj ją ode mnie. - Uśmiechnął się i puścił moją dłoń. - Nie wracaj
zbyt późno.
Roześmiałam
się i obiecałam wrócić przed wieczorem. Przed kolacją. Pocałowałam go jeszcze
raz i wybiegłam z sali, nie chcąc, by Genevieve czekała. Cieszyłam się, że będę
mogła spędzić trochę czasu tylko z Genie. Potrzebowałam tego, miałam nadzieję,
że rozmowa z drugą kobietą rozwieje moje obawy.
Podciągnęłam
poły sukienki, która wysunęła się spod wstążki, w biegu pokonując długie
korytarze. Wybiegłam zza rogu, nie zastanawiając się, że nie jestem jedyną
osobą w tym zamku. Zapłaciłam za to zderzeniem z twardym męskim ciałem, po
którym bez wątpienia nastąpiłby kontakt pierwszego stopnia z podłogą, gdyby
Varys nie chwycił mnie za ramię.
-
Wszystko dobrze, dziewczyno?
-
Tak, tak, dziękuję. I przepraszam, czasem zachowuję się tak nieodpowiedzialnie,
nawet nie pomyślałam, że możesz...
-
Nic mi nie jest, dziewczyno. Spójrz na mnie i zastanów, czy byłabyś w stanie
mnie uszkodzić. Nawet gdybyś się postarała.
Przesunęłam
po nim wzrokiem. Po jego szerokich ramionach, twardym brzuchu, długich
umięśnionych nogach. Miał rację, nie powaliłabym go nawet, gdybym bardzo
chciała. Zarumieniłam się, zdając sobie sprawę, że nazbyt długo się w niego
wpatruję.
-
No więc, dokąd ci tak prędko, dziewczyno?
-
Genevieve ma mi pomóc wybrać suknię... - wyjaśniłam, podnosząc wzrok. Varys
splótł ramiona na piersi i spoglądał na mnie z góry.
-
No tak, jutro wielki dzień. Musisz być szczęśliwa.
-
No chyba muszę – odparłam, nim zdołałam ugryźć się w język. Nie powinnam była
tego mówić. Panny młode zawsze promieniały szczęściem, mnie natomiast pożerał
strach. - To znaczy jestem. Oczywiście, że jestem.
Uniósł
brew, dając mi do zrozumienia, że nie do końca uwierzył. Pochylił się, a nasze
oczy znalazły się na tym samym poziomie.
-
Zapomniałaś, z kim rozmawiasz, dziewczyno. Czuję twój strach.
No
jasne. Głupia nimfa. Przygryzłam wargę i wysiliłam się na szeroki uśmiech.
-
Bzdury opowiadasz. Niby czego miałabym się bać?
-
Ty mi powiedz – zniżył głos.
Westchnęłam.
-
Stresuję się. Jutro odmieni się moje życie. Wszystko stało się dość nagle, a
więc tak, trochę się boję.
Powoli
skinął głową i odsunął się, bym mogła przejść.
-
Jeśli wciąż będziesz się bała i zechcesz pomówić...
-
Znajdę cię – dopowiedziałam i pocałowałam demona strachu w policzek, ten na
którym miał bliznę . - Dziękuję.
Uśmiechnęłam
się, widząc jego zdumione spojrzenie i dłoń wędrującą do policzka, po czym
ruszyłam korytarzem, tym razem ograniczając się do szybkiego marszu. Genevieve
nadal na mnie czekała, a ja naprawdę potrzebowałam rozmowy z inną kobietą.
Siedziała
w jednym z tych miękkich foteli, które tak lubił Dorian, dłonie miała splecione
na kolanach, wzrok utkwiony gdzieś daleko, przez co miałam wrażenie, że jej
myśli są jeszcze dalej. To była jedna z tych cech właściwych prastarym istotom
takim jak ona. Potrafiła znieruchomieć i odpłynąć gdzieś daleko, jakby czas i
świat nie miały dla niej znaczenia. Nie lubiłam, gdy tak robiła. Owszem kochałam
ją, była dla mnie niczym siostra, jednak w chwilach takich jak ta, po moich
ramionach przebiegały dreszcze.
-
Genevieve? - zagadnęłam, by wyrwać ją z odrętwienia. Zamrugała i po chwili jej
spojrzenie skupiło się na mnie. Wstała, witając mnie uśmiechem, po czym objęła
mnie jak za każdym razem, gdy się witałyśmy.
-
Wyglądasz przepięknie, Sheilo. - Uśmiechnęła się, a ja spuściłam wzrok, czując
wykwitające na moich policzkach rumieńce. Genevieve była najpiękniejszą
kobietą, jaką kiedykolwiek widziałam. Jej włosy zawsze układały się jak należy,
oczy błyszczały, a smukła sylwetka przykuwała męskie spojrzenia. Mimo to
powtarzała, że to ja jestem piękna. - Gotowa na wielki moment?
-
Masz na myśli suknię czy zakupy?
Roześmiała się i wzięła mnie pod
ramię, kierując się do wyjścia. Jeszcze nim opuściłyśmy zamek, zaczęła
opowiadać o tym, co musimy kupić. A mnie znów zrobiło się słabo.
Suknia
była niesamowita. Nigdy nie miałam sobie tak wiele materiału, podobnie jak
nigdy dotąd nie czułam się tak odsłonięta. Odetchnęłam głęboko, sprawdzając,
czy materiał się utrzyma. Nie zsunęła się ani o milimetr, co było dobrym
znakiem. Cofnęłam się o krok i przyjrzałam swojemu odbiciu. Suknia składała się
z ciasnego gorsetu w dwóch odcieniach bieli – jasnego w tle i ciemniejszego w
postaci spiralnych wzorów ozdobionych maleńkimi lśniącymi klejnotami, z
wiązaniem z boku, oraz rozłożystej spódnicy z długim rozcięciem. Od pokazania
wszystkim dolnych partii ciała chroniły mnie tylko dwa małe zapięcia – o dziwo
bardzo skuteczne. Materiał spódnicy zdobiły setki, jeśli nie tysiące maleńkich
diamentów, lśniąc w blasku sklepowych lamp. Całości dopełniały drobinki
brokatu, przez co suknia kojarzyła mi się z gwiazdą, która spadła z nieba. Ja
sama tak wyglądałam. Jak gwiazda, która może spadła z nieba, ale nadal nie
straciła swojego blasku. W tej sukni, z szeroką, brylantową kolią na szyi i
jedwabnym szalem na ramionach czułam się naprawdę piękna.
-
Czegoś brakuje – usłyszałam i spojrzałam na Genevieve. Marszczyła brwi
lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu. - No tak! Welon!
Podeszła
do ekspedientki i wymieniła z nią kilka cichych słów; mnie nie pozostawało nic
innego jak tylko czekać. Kiedy wróciła, miała w dłoniach nieduże pudełko.
Położyła je na stoliku i otworzyła, a moim oczom ukazał się przepiękny,
srebrzysty diadem z przypiętym do niego długim welonem. Wstrzymałam oddech.
-
Teraz spójrz w lustro – szepnęła mi Genevieve, nakładając diadem na moją głowę.
Posłuchałam. Diadem zsuwał się na moje czoło, po bokach przypominał splatające
się z sobą spirale, z przodu zaś przechodził w małe, lśniące łezki. Westchnęłam
z zachwytu. - Myślę, że teraz jest idealnie. - Przyjaciółka uśmiechnęła się z
zadowoleniem. Skinęłam głową.
Owszem,
było idealnie. Nigdy dotąd nie wyglądałam tak dobrze.
-
Dziękuję.
-
Drobiazg. Nie możesz mieć taniej sukienki na własnej ceremonii zaślubin. Dorian
wyjaśnił ci, jak to będzie wyglądało?
Przytaknęłam.
Wyjaśnił nawet więcej, niż chciałam wiedzieć. Odwróciłam się od lustra i
ostrożnie usiadłam na miękkiej sklepowej kanapie. Podciągnęłam poły sukni,
spoglądając na białe, szklane pantofelki, które Genevieve kazała mi włożyć.
Wyglądały pięknie, co mnie nie dziwiło, zaskakująca natomiast była wygoda, jaką
w nich czułam. Mój wzrok przeniósł się z butów na pierścień zdobiący moją dłoń.
Poświęciłam trochę czasu na znalezienie informacji dotyczących symbolu, który
przedstawiał. Wszystkie historie brzmiały bardzo romantycznie, w
przeciwieństwie do tego, że mężczyzna, który mi go podarował, bo nie chciałam myśleć
o tym jako o zmuszaniu mnie do noszenia jego symboli, nie potrafił żywić wobec
mnie tych wszystkich romantycznych emocji.
-
Jak ten symbol trafił do twojego rodu? - zagadnęłam Genevieve, wiedziona
nadzieją, że być może ona rozwieje moje wątpliwości.
Zerknęła
na pierścień, nie przestając poprawiać moich włosów. Tylko dzięki jej odbiciu w
sklepowym lustrze, miałam pewność, że moje pytanie w ogóle do niej dotarło.
-
To stara legenda. Bajka, dla małych dzieci – odparła, układając welon i
przenosząc dłonie ma moje ramiona. - Ludzie lubią domyślać sobie znaczenia,
których nie ma.
-
Ale jakieś chyba musiało być, prawda? - Nie dawałam za wygraną.
Powoli
skinęła głową i odnalazła moje spojrzenie w lustrze.
-
Powiadają, że pierścień ten został wykuty przez jednego z nas dla kobiety,
której zapragnął najbardziej na świecie. Mówią, że ją kochał.
Spojrzałam
na pierścień, zastanawiając się, czy to możliwe, by w istocie symbolizował
miłość? Miłość i ród Panów? A Dorian tak po prostu mi go dał? Sam mówił, że
nigdy mnie pokocha...
-
Wierzysz w to? Że ktoś z twojego rodu...
Genevieve
westchnęła i usiadła w fotelu naprzeciwko. Poprawiła włosy spod których
prześwitywały srebrzyste kolczyki w kształcie płatków śniegu.
-
Kiedyś, wiele lat temu. Ale poza pierścieniem nic nie wskazywało na to, że
możemy prawdziwie kochać. Widzisz... chyba nawet ten, który stworzył pierścień,
nie wierzył. Pragnął kobiety z obcego rodu, a ona postawiła mu warunek. To nie
była prosta historia miłosna, jeśli taką chciałabyś usłyszeć. Ona należała do
rodu sidhe, potrafiła zmieniać postać. Mówią, że była w ciele łabędzia, gdy
nasz przodek ją schwytał zauroczony jej urodą. Kiedy ją wypuścił, wracała, a
między nimi rodziło się coraz silniejsze uczucie. On pragnął jej. Ona chciała
być jedyną i mieć równe mu prawa.
Prawa
równe mężczyznom, nic nadzwyczajnego w obecnych czasach, jednak wtedy, w rodzie
tak krwawym... Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale Dorian żył
właśnie w tamtych czasach. Okrutnych, barbarzyńskich. Nawet nie przyszło mi do
głowy, że mógłby być wierny dawnym zwyczajom. Nie zachowywał się jak ci, o
których krążyły opowieści... przez większość czasu. Jednak dla niego tamte
zwyczaje nie są dawne. Odruchowo dotknęłam skóry pod obojczykiem, przypominając
sobie, co mówił o ślubnych tradycjach. One wciąż w nim były, a ja nawet się nad
tym nie zastanawiałam. Jednocześnie zawsze był mi życzliwy. Troszczył się o
mnie, odkąd postanowił wziąć mnie na żonę. Bez pytania o moje zdanie.
Zmarszczyłam brwi. Uznawał mnie za równą sobie... prawda?
-
I zgodził się? - chciałam wiedzieć.
Skinęła
głową, ujmując moją dłoń; obie spojrzałyśmy na pierścionek.
-
Oto dowód jego zamiarów. Nasz lud nie lubił mieszać krwi, przez co uzyskanie
zgody obu stron nie należało do łatwych zadań. - Dotknęła pierścienia. - To
symbole. Każdy z elementów.
Przytaknęłam.
Czytałam o tym.
-
Miłość, wierność... - zaczęłam wymieniać.
-
Nie. To interpretacje ludzi. Claddagh nie ma nic wspólnego z romantycznymi
mrzonkami. Nie zapominaj, że moja rasa nie wierzyła w miłość. Wszystko
wyglądało inaczej. Dłonie to umowa zawarta między dwoma rodami. Porozumienie.
Serce – dotknęła kamienia – to oznaka lojalności, choć początkowo miało
symbolizować wierność.
Porozumienie
i lojalność, tylko tyle. O wiele bardziej podobała mi się wersja ludzi.
-
A korona?
-
Władza. I wspaniałość rodu Panów. Pierścień musiał zadowolić starszyznę, a mój
lud był raczej... próżny. Przykro mi, jeśli szukałaś czegoś więcej.
Westchnęłam
i wzruszyłam ramionami. Nie powinnam była oczekiwać niczego więcej. Wstałam,
posyłając Genevieve uspokajający uśmiech.
-
Byłam tylko ciekawa. - Podeszłam do lustra, ostatni raz podziwiając suknię. -
Skoro mamy już wszystko, chyba czas wracać, nie sądzisz?
-
Tak – mruknęła, również wstając. - Ale jest coś jeszcze, czego nie kupiłyśmy.
Uniosłam
pytająco brwi, nie wiedząc, co może mieć na myśli, a wtedy posłała mi to
spojrzenie mówiące wszystko i nic. Uśmiechnęła się, biorąc mnie pod ramię.
-
Oczywiście brakuje jeszcze odpowiedniej bielizny.
Sweterek z długim rękawem - lol. xD Przynajmniej odpowiednia bielizna już jest w planach.;)
OdpowiedzUsuńSweterki też mogą być fajne. ^^
UsuńPrzynajmniej ten był obcisły. ^^
UsuńBardzo dziękuję za rozdział i info. Przygotowania idą pełną parą, ciekawe czy nastąpią jakieś zakłócenia na ślubie. A na razie trzeba cieszyć się z zakupów, które chyba każda kobieta uwielbia (szczególnie, gdy ma pełny portfel). Pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńJuż niedługo wszystko się wyjaśni. ;)
UsuńWow, jaki suknia, no, no! Że też nasza Sheila się w niej nie zgubiła! ;)
OdpowiedzUsuńBielizna, hihi ;) Dorianowi pewnie się spodoba ;) Wyobrażam sobie minę Sheili jak to usłyszała! :D
Mina pewnie byłaby bezcenna.:)
UsuńZaraz nam Varys zakocha się w dziewczynie, o ile już się nie zakochał. Genie jest dość tajemniczą personą, nie mogę jej rozszyfrować. W Prologu było pisane o jej odmienności od reszty Panów. I teraz tak się nad tym zadumałam - dlaczego jest inna i czy ma to związek z tym pierwotnym pierścieniem claddagh? Jej, minął w końcu ten tydzień. Dla Sheili pewnie dość szybko, jednak u nas upłynęło kilka niedzieli. Ciekawe, czy wśród gości (niekoniecznie zaproszonych) nie pojawią się czasem jacyś wrogowie Doriana, by zakłócić ceremonię. Dziękuję za rozdział i czekam na następny. Pozdrawiam, Agnieszka :)
OdpowiedzUsuńKilka niedziel - cóż za eufemizm ;)
UsuńIstotnie, minęło sporo czasu odkąd Dorian powziął zamiar poślubienia Sheili. Niekiedy czas się dłużył w oczekiwaniu na kolejny rozdział.
UsuńJuż niedługo nasza cierpliwość zostanie wynagrodzona :)
UsuńVarys i Sheila są dość blisko, to prawda. A co do Genevieve już niedługo będzie można poznać ją trochę lepiej. :)
Usuńdziekuje , juz czekam na noc poslubna , jesli Dorian dobrze sie spisze to przestanie nam sie dziewczyna obawiac tego małżeństwa, ale za nim do tego dojdzie jeszcze slub przed nimi. suknia piekna , dodatki takze , czas na ceremonię...
OdpowiedzUsuń