***Dorian***
Dzisiejszy dzień śmiało mogłem
uważać za udany. Co prawda, nie znalazłem jeszcze Beliala, ale schwytałem jego
poddanego, potem spędziłem dzień z siostrą i na koniec dogadałem się z Sheilą.
Sheila. Mała śliczna nimfa, uparta i
wytrwała. Uciekła z zamku Azazeala. Musiał się tego zupełnie nie spodziewać,
inaczej nigdy by jej na to nie pozwolił. Według jej słów, był naprawdę
wściekły. Poczułem satysfakcję. Wyszło nawet lepiej, niż się spodziewałem. Mój
wróg żyje, owszem, ale i tak zadałem mu znaczący cios. Nie tylko dlatego, że
ukochana córeczka wybrała mnie zamiast niego, ale przede wszystkim urażona duma
– on, władca połowy Piekła, nie potrafił zapanować nad własnym dzieckiem. Jego
jedyna córka – a przynajmniej oficjalnie jedyna, kto go tam wie? - przeszła na
stronę wroga. Tego się z pewnością po niej nie spodziewał.
Usiadłem na łóżku, przypominając
sobie dzisiejszy wieczór. Gdy ujrzałem ją zapłakaną, początkowo miałem zamiar
zniechęcić nimfę do ojca, uświadomić, jak ją potraktował. Zmieniłem jednak
strategię. Byłem pewien, że zacznie go bronić i szukać jego zalet. W końcu
zdenerwuje się i licho weźmie nasze porozumienie. Nie chciałem jej zagniewanej.
Uznałem więc, że najlepiej będzie ją pocieszyć. Dać odrobinę bliskości i mimo
że pokusa pocałunku była ogromna, powstrzymałem się. Mogłaby się wystraszyć, a
tego nie chciałem. Już wkrótce będę całował jej kuszące usteczka. Ale nie dziś.
Nie zdziwiła mnie, gdy zdecydowała,
że sypialnię będziemy dzielić dopiero po ślubie. Jeśli się uprze, poczekam.
Tydzień to nie tak długo... no dobrze, może i długo, jak się ma śliczną
dziewczynę pod nosem; dobrze, że miałem silną wolę.
Początkowo nie byłem przekonany, czy
powinienem ją uświadamiać, jak bardzo jej pragnę. Przyszło mi do głowy, że
mogłaby to wykorzystać przeciwko mnie, ale natychmiast odrzuciłem tę myśl. Nie
Sheila. Wydawała się zupełnie nieświadoma swojego uroku, lepiej więc, by
zdawała sobie z niego sprawę. Unikniemy nieporozumień.
Przypomniałem sobie, jaka była zła,
gdy dowiedziała się o barmance. Skoro miała pretensje o jeden pocałunek, czyżby
była o mnie zazdrosna? Najwyraźniej sama nie miała co do tego pewności.
Uspokoiła się dopiero, gdy zapewniłem ją, że nie popieram zdrady. W ogóle nie
przyszło mi do głowy, żeby mieć żonę i kochanki. Nie byłem przecież inkubem, a
jedyna kobieta, jakiej obecnie pragnąłem, była moją narzeczoną. Wolałem też ją
uświadomić, co zrobię z kimś, komu choć przez myśl przejdzie, by mi ją zabrać.
Drobna, śliczna nimfa była tylko moja. A za tydzień już całkowicie, w każdym aspekcie.
Wziąłem zimny prysznic, by nieco
ochłonąć. Sheila nie powinna ciągle zajmować moich myśli, a jednak nie
potrafiłem skupić się na niczym innym. Świadomość, że jest niedaleko, zaledwie
kilka drzwi dalej, sama ta myśl sprawiała, że krew szybciej krążyła w moich
żyłach.
Po prysznicu położyłem się do łóżka
i postanowiłem zająć głowę czym innym. Belial. Już wkrótce go dopadnę. Po
wizycie w barze udaliśmy się z Varysem do dwóch demonów, które początkowo
zarzekały się, że nie mają pojęcia, gdzie można znaleźć Mizkuna, ale demon
strachu szybko wyciągnął z nich odpowiedzi. Sami nie kontaktowali się nigdy ze
swym panem, Belialem, za to często mieli styczność z jego bezpośrednimi
sługami, w tym z demonem amuletów. Na koniec zginęli tak, jak zasłużyli, służąc
nieodpowiedniemu diabłu.
Mizkun mieszkał w całkiem dużej
rezydencji i miał mnóstwo służby. Był demonem około trzydziestki o krótkich,
równo przystrzyżonych włosach i bystrych małych oczkach. Przyjął nas bez
wahania, twierdząc, że chętnie pomoże. Na pytanie o Beliala zaprzeczył, żeby
miał z nim cokolwiek wspólnego. Okazało się też, że jest bardziej odporny na
Varysa niż inne demony. Być może dlatego, że się znali, a może posiadał jakiś
szczególny amulet. Nie wnikałem w szczegóły ich znajomości, ale skoro mój wojownik
uważał go za zdrajcę i winnego, nie miałem wątpliwości, że miał rację.
Zabraliśmy go zatem do lochu. Po godzinie tortur nadal uparcie zaprzeczał, by
miał jakikolwiek związek z Belialem. Ponieważ w każdej chwili mogła wrócić
Genie, przełożyłem przesłuchanie do jutra. Byłem pewien, że prędzej czy później
go złamię. Może być później, zawsze uważałem tortury za ciekawy wynalazek. Z
tego co wiem, wymyślili go moi przodkowie.
Czas spędzony z Genevieve minął mi
szybko, za szybko. Pokazała mi mnóstwo rzeczy, a to zaledwie niewielka część
tego, co powinienem wiedzieć o współczesnym świecie. Kupiliśmy koszule bez
guzików, też gustowne, choć mimo wszystko te z guzikami wydawały mi się
elegantsze. Potem wybrałem sukienkę dla Sheili. Czerwoną, gdyż byłem ciekaw,
jak będzie wyglądała w tym kolorze. I długą, pamiętając, że takie właśnie lubi.
Tego dnia zjedliśmy z siostrą pizzę,
przepyszne danie z wielu składników, babeczki i lody – o dziwo, naprawdę były
słodkie. Genie obiecała, że w najbliższym czasie zabierze mnie do kina – czegoś
podobnego do telewizji, tylko o wiele większego – i w inne miejsca,
które koniecznie powinienem poznać.
Na koniec przeszliśmy się po parku,
a Genevieve opowiadała, co się z nią działo po wojnie. Było tam wiele wzmianek
o „Azzie”, ale powstrzymałem się od komentarza. Cztery tysiące lat przyjaźni
trudno złamać w jeden dzień. W końcu nadarzy się okazja, może kiedyś ją okłamał
lub to zrobi, wtedy go zdemaskuję. Póki co, pozostało mi czekać, obserwować i
strzec mojej siostry.
Na razie i tak miałem przewagę nad
diabłem. Wkrótce zostanę mężem jego córki, a on może się tylko wściekać. Albo
zaakceptuje Sheilę jako moją żonę, albo ją straci. Oba wyjścia nie były dla
niego pomyślne.
Sheila. Moje myśli znów
powróciły do niej. Westchnąłem zrezygnowany i przymknąłem oczy, poddając się
ostatecznie i pogrążając w myślach o mojej słodkiej nimfie.
Kiedy się obudziłem, słońce było już
dość wysoko. Przebrałem się – tym razem włożyłem koszulę bez guzików, co
znacznie zaoszczędziło mój czas – po czym zszedłem na śniadanie. Dowiedziałem
się, że Sheila już zjadła i jest w ogrodzie.
Początkowo miałem zamiar udać się do
mojego więźnia, ale zmieniłem zdanie. Nimfa zwykle przebywała w jeziorku, ogród
był zarośnięty i mało ciekawy. Przypomniałem sobie, że miałem się nim zająć w
wolnej chwili. Ciekawe, co robiła tam Sheila? Po posiłku postanowiłem to
sprawdzić.
Odpowiedź na swoje pytanie dostałem,
gdy wszedłem za bramę ogrodu. Moja narzeczona klęczała na ziemi i czymś w niej
grzebała. Obok leżały woreczki z roślinkami. Spora część ogrodu była już
uporządkowana z chwastów.
- Sheilo? - Podszedłem do niej.
Podniosła wzrok i wytarła pot z czoła, pozostawiając na nim brązową smugę.
Powiedziała mi ciche dzień dobry i znów zaczęła grzebać w twardej ziemi, krzywiąc
się z wysiłku.
- Sadzisz kwiaty? - Zerknąłem na
rośliny.
- Tak. Jest tu tak ponuro, że
pomyślałam sobie... Mam nadzieję, że nie jesteś zły? - Spojrzała na mnie
niepewnie. Przyglądałem się jej przez chwilę. Nieco umorusana, wyglądała
zabawnie, a jednocześnie uroczo.
- Też myślałem, żeby zrobić tu
porządek. Mogę ci pomóc? - Uklęknąłem obok niej. - To irysy?
Skinęła głową.
- Tak napisali na opakowaniu.
Wybacz, nie do końca znam się na kwiatach. Ale Varys mówi, że te naprawdę
ładnie pachną.
- W którym miejscu je posadzimy? -
Sięgnąłem po opakowanie. Co prawda sadzenie kwiatków nie było moim ulubionym
zajęciem, ale bezczynne siedzenie i przyglądanie się jak Sheila pracuje raczej
byłoby bezcelowe. Kobiety zawsze lubiły mężczyzn, które rzucają się im z pomocą.
Odgarnęła włosy za ucho i wskazała
mi klomb otoczony sadzonkami.
- Myślę,
że tu będzie dobrze. Pod względem kolorystycznym.
Uklepała
ziemię wokół sadzonki i poprawiła sukienkę, która podwinęła się na tyle, by
odsłonić łydki. Musiała być przewrażliwiona na tym punkcie. Może zacząć kupować
jej krótkie sukienki? A najlepiej coraz krótsze. Stopniowo. Wtedy pewnego dnia
może założy nawet taką odsłaniającą kolana.
-
Zgadzam się. Robiłaś to już kiedyś?
-
Raz, z Genevieve. To ona zajmuje się... - umilkła i wbiła wzrok w ziemię. Na
moich oczach entuzjazm opuścił jej twarz. - To ona zajmowała się kwiatami.
- Ja
często widziałem, jak to robi. Jeśli nie spędzała czasu w książkach, to
wychodziła sadzić kwiaty lub wyrywać chwasty. Dzięki niej mieliśmy naprawdę piękny
ogród. - Uśmiechnąłem się do niej, odgarniając ziemię.
-
Tak, my... to znaczy tata też. - Sięgnęła po kolejną sadzonkę, nie odpowiadając
na mój uśmiech. Włożyła cebulkę kwiatową w zrobioną przeze mnie dziurę, jej
dłoń musnęła moją. - Kwiaty dodają ogrodowi życia, nie sądzisz?
-
Zdecydowanie. A jakie są twoje ulubione kwiaty?
-
Nie wiem. Te, które rosną przy wodzie. Kaczeńce, jaskry, lilie wodne... - Znów
odgarnęła włosy, które uparcie opadały jej na twarz. - Ale lubię każdy gatunek.
Chciałabym zrobić bramę z róż... - Zerknęła na mnie.
-
Bramę do ogrodu? - zainteresowałem się, jednocześnie notując w myśli, by przy
najbliższej okazji zdobyć dla niej bukiet wymienionych kwiatów. Skinęła głową.
-
Marzy mi się taki prawdziwy ogród, z kwiatami, krzewami, może huśtawka na
drzewie... albo taka duża, jakie ludzie mają przed domami... I fontanna,
wyglądałaby cudownie... - Umilkła i spojrzała na mnie spłoszona. - Przepraszam.
Ja tak tylko, te kwiaty wystarczą...
-
Myślę, że szybko ożywiłabyś to miejsce. Podobają mi się twoje pomysły. -
Mówiłem absolutnie szczerze. - Ogród powinien być miejscem, w którym można
posiedzieć, podziwiać piękno przyrody, więc fontanna jak najbardziej. Huśtawka
też ciekawie brzmi, cokolwiek to jest. Kwiaty, krzewy, brama z róż... Tak
zrobimy.
-
Naprawdę? - Spojrzała na mnie ze zdumieniem, ale też z nadzieją. I radością,
która rozświetliła jej oczy.
-
Oczywiście. - Włożyłem dolną część rośliny w ziemię i zasypałem. - Tylko pokaż
mi, co w którym miejscu powinno być, na początek wszystko rozplanujemy.
- I
postawimy tam fontannę...? - Wskazała miejsce otoczone młodymi brzozami.
Skinąłem głową.
-
Dobrze, tam fontanna. A... huśtawka? Czym jest?
-
To... coś jak krzesło, tylko zawieszone na długiej lince. Na przykład na
drzewie. Są też takie duże, z miękkimi poduszkami, stawia się je na ziemi, ale
mają daszek i może na nich siedzieć kilka osób... - Uśmiechnęła się ciepło. -
Dziękuję, Dorianie.
- To
już wiem, o czym mowa. - Również się uśmiechnąłem. - To gdzie ta mniejsza
huśtawka, na którym drzewie? Ta duża może pod tamtym, w cieniu? -
zaproponowałem, wskazując na rozłożysty orzech.
-
Idealnie. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - A mała... może na tym wielkim
dębie? - Oparła się o mnie, najwyraźniej nie do końca zdając sobie z tego sprawę,
po czym zamknęła oczy. - Już wyobrażam sobie, jak miło będzie usiąść i napawać
się zapachami kwiatów...
I
twoimi pocałunkami, dodałem w myśli, zastanawiając się, czy to dobry moment.
- A
to wszystko dzięki tobie i twoim pomysłom, moje pisklątko – powiedziałem.
Zarumieniła
się uroczo i spuściła wzrok.
-
Dziękuję, że się zgodziłeś.
-
Czemu miałbym się nie zgodzić? - Posadziłem kolejny kwiatek.
Wzruszyła
ramionami i również wróciła do sadzenia.
- To
twój dom, możesz urządzać go jak chcesz, zamiast słuchać tego, co marzy się
jakiejś tam nimfie...
- To
nasz dom, Sheilo – odparłem poważnie. Nadal sobie tego nie uświadomiła? - Nie
mam nic przeciwko, żebyś urządziła go po swojemu. Masz bardzo dobry gust.
Przez
chwilę całą uwagę poświęcała roślinom i już myślałem, że się nie odezwie, gdy
nagle podniosła te swoje wielkie oczy i nasze spojrzenia się spotkały.
-
Nasz, tak, racja. To aż dziwne, nazywać to miejsce domem. Naszym. Wiesz...
Czasem mam wrażenie, że to tylko sen. Ty i ja...
-
Zły, czy dobry sen? - spytałem ją, zanim zdążyłem pomyśleć, że odpowiedź może
mi się nie spodobać. Spojrzała na mnie i wybrała kilka nowych sadzonek.
-
Sny nie zawsze są dobre lub złe. Czasem są po prostu... nierealne. Niektóre
wzbudzają lęk, bezradność.
Dotknąłem
jej dłoni.
-
Nadal wzbudzam w tobie lęk, Sheilo?
-
Ty, cała ta sytuacja... Nigdy nie byłam tak bezradna i niepewna, co przyniesie
jutro. W dodatku... Zdaje się, że poza tobą nie mam już nikogo. - Odetchnęła
głęboko i zabrała się za kopanie kolejnego dołu. - Ta sytuacja mnie przeraża.
-
Nieprawda, wciąż masz przyjaciółkę. To że twój ojciec nie chce zaakceptować
twojej decyzji, nie znaczy, że straciłaś przyjaciół... - Posadziłem kolejną
roślinę.
- Ale już tam nie wrócę –
zaoponowała, uklepując ziemię. - Więc coś straciłam. Wiele. I nie wiem, czego
oczekiwać, będąc z tobą. Nie przywykłam do tego, że jesteś taki miły...
Westchnąłem.
- Jak mam cię przekonać, że cię nie
skrzywdzę, Sheilo? I że naprawdę chcę, byś czuła się tu dobrze, bezpiecznie i
bym codziennie mógł podziwiać twój śliczny uśmiech?
- Wierzę ci. Ale... nigdy nie byłam
zaręczona. To dla mnie nowe doświadczenie, tym dziwniej się czuję, że... że
ledwie cię znam.
- Dziwne teraz panują zasady, jeśli
trzeba znać się parę lat, by się zaręczyć. - Wzruszyłem ramionami. - Mnie
wystarczy to, co widzę, słyszę i wiem o tobie, moje pisklątko. To ostatnia
roślina? - Sięgnąłem po kwiat. - Wyszło całkiem dobrze, prawda? - Zerknąłem na
efekty naszej pracy.
- Nie są dziwne, po prostu
zaaranżowane małżeństwa były modne wiele lat temu. - Otrzepała ręce i posłała
mi uśmiech. - Myślę, że wyszło wspaniale.
- Też mi się podoba. - Zerknąłem na
nią i uśmiechnąłem się. Miała ziemię na rękach, na nosie, na policzku i nawet
odrobinę na czole, a mimo to nadal wyglądała uroczo. - Trochę brudna ta robota
– stwierdziłem. - Też jestem taki umorusany w ziemi?
Zerknęła na moją twarz, potem
przesunęła wzrokiem niżej aż do moich dłoni.
- Nie jest źle, myślę, że ziemię z
ubrania da się strzepać, poza tym ubrudziłeś tylko ręce. Moment... - Pochyliła
się w moją stronę i wyciągnęła dłoń, delikatnie pocierając mój policzek. -
Miałeś odrobinę ziemi tutaj.
- To może umyjemy się w jeziorku? -
zaproponowałem. - Nie pływałem od... od bardzo, bardzo dawna.
Przez twarz Sheili przemknęła cała
gama emocji. Radość, ekscytacja, potem pojawiło się zwątpienie i smutek.
Uczucia mojej nimfy były jak otwarta księga, jednak miałem wrażenie, że
napisano ją w nieznanym mi języku. Zaproponowałem jej kąpiel, coś, co nimfa
powinna lubić najbardziej, rozumiałem więc pozytywne emocje, ale ich zmiana
wydała mi się dziwna.
- Ja... ja zwykle pływam sama... -
wyjaśniła, wpatrując się w swoje dłonie. Uniosłem brwi. - No bo... - zerknęła
na mnie i westchnęła. - Nie mam co ubrać...
- Myślałem, że pływasz w sukniach z
wody? - zdziwiłem się.
Posłała mi na poły rozbawione, na
poły zmieszane spojrzenie.
- A ty
kąpiesz się w spodniach i koszuli?
- Nie, ale zawsze wychodziłaś w
sukience. W czym się teraz wszyscy kąpią? - Popatrzyłem na nią w zamyśleniu.
- Kupują takie obcisłe kolorowe
stroje przypominające bieliznę. - Wyruszyła ramionami. - Czasem dwuczęściowe,
czasem takie, które zakrywają też brzuch. A czasem ludzie są naprawdę pomysłowi
i dodają sobie płetwy na stopy.
- Płetwy? - Uniosłem brwi z
rozbawieniem. - A więc udają nie tylko ptaki, ale i ryby? - Pokręciłem głową. -
Bardzo niewygodnie jest pływać w sukience z wody? - Nie liczyłem na to, że
zgodzi się popływać ze mną nago, ale w mokrym ubraniu również wyglądała bardzo
ponętnie.
- Nie mam pojęcia – odparła, odwracając
wzrok i rumieniąc się uroczo. - Nigdy nie pływałam w sukience.
- A chciałabyś ze mną popływać,
Sheilo? Przez chwilę? - Nie poddam się tak łatwo, postanowiłem.
- W ubraniu? - upewniła się.
- Bez ubrania nawet nie proponuję –
odparłem z poważną miną, choć coraz bardziej bawiło mnie jej zażenowanie.
- I masz szczęście – mruknęła,
wstając i otrzepując sukienkę. Czerwoną, tę, którą dla niej wybrałem. Tak jak
myślałem, świetnie do niej pasowała.
Również wstałem, otrzepałem się
nieco i spojrzałem oczekująco na nimfę. Ruszyła w stronę jeziora, zerkając na
mnie przez ramię. Wciąż wydawała się nieco speszona, ale widziałem także radość
wiążącą się z kąpielą.
Poszedłem za nią, uśmiechając się
nieznacznie. Zatrzymaliśmy się dopiero nad brzegiem jeziorka. Tak dokładnie to
ja się zatrzymałem, Sheila wbiegła do wody, niemal natychmiast zanurzając się
po szyję. Zdjąłem koszulę, spodnie i w samej bieliźnie poszedłem w jej ślady.
Rozbawiła mnie, grzecznie odwracając wzrok, gdy się rozbierałem. Spojrzała na
mnie dopiero, gdy znalazłem się przy niej. Znad wody wystawały jej zaledwie
ramiona i szyja. Mokre włosy ładnie ułożyły się na karku. Przesunąłem dłonią po
swoich, odgarniając je do tyłu. Potem rozejrzałem się dookoła. Jezioro było
duże, ale ciche, spokojne... za sztuczne.
- Czegoś tu brakuje, prawda? -
spytałem Sheili. Rozejrzała się i podpłynęła bliżej.
- Życia, Dorianie. Roślinność jest
niewielka, mam wrażenie, że rozwija się tylko wtedy, gdy tu jestem. Ale nie ma
ryb. Nie ma niczego, co by tu żyło.
- Masz rację. - Zerknąłem na nią. -
Jakie są twoje ulubione ryby?
- Lubię wszystkie – uśmiechnęła się
ciepło. - Tata miał staw z karpiami koi, były niesamowite. - Położyła się na
wodzie, wystawiając twarz do słońca.
Na moment straciłem wątek, gdy
czerwony materiał mokrej sukienki uwydatnił jej kobiece kształty. Już wkrótce
poczuję je dokładnie pod swoimi rękami, już niedługo... Tymczasem musiałem
działać powoli i bardzo ostrożnie.
Niechętnie odwróciłem wzrok,
wyciągnąłem rękę zanurzając ją do połowy w wodzie, po czym otworzyłem niewielki
wir, z którego wypłynęła ławica karpi.
Zdumiona Sheila ponownie zanurzyła
się w wodzie i rozejrzała się, podziwiając mijające ją koi. Kilka otarło się o
jej nogi, na co zareagowała radosnym śmiechem. Spojrzała na mnie roziskrzonymi
oczami.
- Jak to
zrobiłeś?
- Magia, pisklątko. - Uśmiechnąłem
się szeroko. - Przeniosłem je. Od razu tutaj raźniej, prawda?
- Są wspaniałe! Dawno nie widziałam
ich aż tylu! - Znów rozejrzała się za rybami. - Zostaną tu?
- Jeśli tylko zechcesz – odparłem,
podpływając bliżej.
- O tak, chciałabym... Ale nie
zabrałeś ich nikomu, prawda?
- Te nie miały właściciela –
odparłem krótko. Uniosła jedną brew, ale zaraz potem się rozpromieniła,
obracając się, kiedy okrążyło ją kilka koi. Chyba nie zamierzała wypytywać. -
Czy moja śliczna narzeczona ma jeszcze jakieś życzenia? - spytałem z lekkim
uśmiechem, podpływając jeszcze bliżej, ale wciąż na taką odległość, by nie
miała powodu się odsunąć.
Zachichotała i sama pokonała
dzielącą nas odległość, po czym objęła mnie spontanicznie.
- Nie,
dałeś mi wszystko, o co poprosiłam i nawet więcej. Dziękuję.
Spojrzałem w jej oczy, przepełnione
radością.
- To dla mnie przyjemność, sprawiać
ci radość, Sheilo. - Wyciągnąłem dłoń i dotknąłem jej wilgotnego policzka.
- Wierzę ci. Sama nie wiem dlaczego,
ale wierzę. Nigdy nie sądziłam, że będziesz wobec mnie taki... miły i
troskliwy.
Patrzyła
na mnie z powagą, ale radość nie opuściła jej oczu. Uśmiechnąłem się i
spojrzałem na jej twarz, na te kuszące usteczka. Postanowiłem zaryzykować.
Pochyliłem się odrobinę i dotknąłem ustami jej ust. Powoli, sprawdzając jej
reakcję.
W
pierwszej chwili znieruchomiała, jakby ten pocałunek ją zszokował. Wstrzymała
oddech, ale się nie odsunęła. Delikatnie głaszcząc ją po policzku, kontynuowałem.
Smakowała jeszcze lepiej, niż myślałem. Powoli całowałem jej wargi, ostrożnie
dołączając język, cały czas tłumiąc namiętność. Czułość, to powinna poczuć w
tym pocałunku. I na razie nic więcej. Powoli rozluźniła się w moich ramionach i
niepewnie odpowiedziała na mój pocałunek. Po chwili wahania również mnie
objęła.
Jej
reakcja, jej dotyk, to wszystko sprawiło, że poczułem wyraźnie, jak bardzo ją
pragnę. Pogłębiłem pocałunek, a drugą ręką przesunąłem powoli po jej włosach.
Mimo postanowienia, pokusa była zbyt silna i pocałunek stał się bardziej
namiętny. Najwyraźniej zbyt namiętny, bo odsunęła się, wciąż opierając dłonie o
moją pierś.
- Nie tak
szybko, proszę...
Wciągnąłem
powietrze, odzyskując panowanie nad sobą. Spojrzałem w jej oczy, starając się
nie patrzeć niżej.
-
Dobrze. Powoli. Nie chciałem cię wystraszyć – zapewniłem.
Dotknęła
ust i przesunęła po nich palcem. Ten gest ani trochę mi nie pomógł. Odetchnęła
głęboko i w końcu skinęła głową.
- Więc to
takie uczucie...
Zamrugałem,
przez chwilę nie widząc, co powiedzieć. Nietrudno było się domyślić, że nie
miała nigdy żadnego mężczyzny, ale pocałunek?
-
Nigdy wcześniej się nie całowałaś, Sheilo?
Pokręciła
głową, spuszczając wzrok. Nagle wydawała się taka bezradna. I zmieszana.
-
Nigdy nie było mężczyzny, który byłby mi bliski... Wszystko, każdy twój
dotyk... Wszystko to jest dla mnie nowe.
Nigdy
żaden mężczyzna nie próbował jej pocałować. Byłem pierwszy. Nie wiem czemu, ale
ta myśl, choć zaskakująca, bardzo mi się podobała.
- A
więc to twój pierwszy pocałunek, moje pisklątko – powiedziałem, biorąc jej
drobną dłoń w swoją. - Masz moje słowo, że nie będę się spieszył. Chcę ci dać
jak najwięcej przyjemności. - Uniosłem jej dłoń do ust i pocałowałem.
Jej
oddech zdążył już się wyrównać, ona sama również wydawała się spokojniejsza.
Zdobyła się nawet na uśmiech. Przez moment miałem wrażenie, że znów podziękuje,
ale tego nie zrobiła, jakby ugryzła się w język. Zamiast tego wolną dłonią
przesunęła po moim ramieniu, przez chwilę badała każdy mięsień, a potem
zerknęła na mnie zarumieniona.
- O
nic więcej nie proszę – odezwała się w końcu. Uśmiechnąłem się.
-
Jeśli choć przez chwilę poczujesz, że coś jest dla ciebie za szybko, powiedz.
Czasem mogę tego nie wyczuć. A teraz... Chcesz jeszcze popływać tu sama, czy
wyjdziesz ze mną z jeziorka? - Uznałem, że jeśli zostanę z nią dłużej, moje
obietnice o nie śpieszeniu się będą nierealne.
-
Dopiero przyszliśmy... - zaprotestowała, jednak widziałem, że byłaby gotowa
pójść ze mną, gdybym wyraził takie życzenie.
-
Mam parę spraw do załatwienia, ale ty możesz zostać. - Podpłynąłem do brzegu. -
Zobaczymy się na obiedzie?
Skinęła
głową, nie ruszając się z miejsca. Wydawała się odrobinę zdezorientowana, ale
nie powiedziała ani słowa. Wyszedłem na brzeg i sięgnąłem po ubranie.
- W takim
razie do zobaczenia, moje pisklątko. - Założyłem spodnie i obejrzałem się na
nią. Jej ciche do widzenia było ostatnim, co usłyszałem, nim dała nura pod
wodę. Odwróciłem się i ruszyłem w stronę lochów.
Mizkun
nie był dzisiaj za bardzo rozmowny. Początkowo mi to nie przeszkadzało. Gdyby
od razu wszystko powiedział, pewnie bym go po prostu zabił, a tak... miałem
pole do popisu.
Najpierw
uświadomiłem mu, że nie ma szans na przeżycie, a jak umrze i kiedy – zależy
tylko od niego. Milczał, ale czułem od niego strach, widziałem lęk w jego
spojrzeniu. Uśmiechnąłem się. Nadeszła pora.
Zacząłem
od zerwania mu mięśni. Jeden z demonów, którego stworzyłem, demon bólu i
cierpienia, zawiesił więźnia za ręce związane z tyłu, przez pęta przewiązał
linę, przeciągając ją przez przymocowany do sufitu hak. Gdy demon pociągnął za
wolny koniec liny, ręce Mizkuna zaczynały wyginać się w stronę pleców. Powoli,
by za szybko nie wyłamać mu rąk ze stawów.
-
Łamanie rąk to tradycyjna tortura na wstęp – pouczyłem go. - Czujesz, jak
mięśnie naciągają się, coraz bardziej i bardziej? Dziś jestem łaskawy, na tym
poprzestanę, jeśli powiesz, gdzie ukrywa się Belial? Co o nim wiesz? - zacząłem
przesłuchanie.
-
Nie mam z nim nic wspólnego – warknął zapytany, zaciskając zęby, gdy demon bólu
pociągnął mocniej za linę. Nie ponowiłem pytania. Stałem i przyglądałem się ze
spokojem, jak na skutek coraz silniejszego podciągania, kości więźnia wyskakują
ze stawów. Skinąłem, by przestał dopiero, gdy ręce demona amuletów znalazły się
równolegle do głowy.
Kazałem
przywiązać więźnia do drewnianego pala. Przesłuchanie wymagało najwyraźniej
ostrzejszych metod. Tym lepiej. Demon bólu rozpoczął odcinanie fragmentów
ciała. Najpierw pierś. Po pięciu cięciach ponowiłem konwersację:
-
Nie sądzisz, że wycinanie skóry demonom jest ciekawe? Tkanki w końcu zaczynają
odrastać, kiedy dociera się do końca, te pierwsze fragmenty są już niemal
gotowe na powtórkę. Dzięki temu można to robić całymi dniami i nocami, bez
przerwy. Oczywiście, gdybym obciął jakąś bardzo ważną część ciała, mogłaby nie
odrosnąć. - Uśmiechnąłem się przeciągle. - Co wiesz o Belialu?
-
Nic, naprawdę – jęknął Mizkun. Skinąłem, by demon bólu kontynuował. Po dwóch
godzinach więzień wydawał jedynie przeciągłe jęki, a jego ciało wyglądało jak
obdarty kawał mięsa. Mimo to nadal utrzymywał, że jest niewinny.
Demon
amuletów doskonale zdawał sobie sprawę, że w momencie, gdy powie prawdę, nie
będzie już potrzebny i po prostu zginie. Wolał więc znosić tortury i żyć. Z
pewnością nie czekał na ratunek; któż miałby przyjść mu z pomocą? Tutaj nikt
nie mógł wejść ani wyjść bez mojej wiedzy. Niemożliwe więc, by na to czekał.
Tak mocno trzymał się życia? Wydawał się dość wytrzymały na ból.
Jednak
każdy ma granice wytrzymałości. Miałem zamiar odkryć je u Mizkuna. A przede
wszystkim uświadomić mu, że lepsza będzie dla niego szybka śmierć niż długie,
bolesne katusze w moim lochu.
Kiedy
w końcu uznałem, że na dzisiaj koniec, spojrzałem na dzieło mojego demona.
Wiedziałem, że jutro więzień znów będzie cały, choć nadal obolały i mocno
poraniony. Regeneracja przez resztę dnia i nocy wystarczyła, by już od
następnego poranka można było zastosować nowy zestaw tortur. Jednakże moją
uwagę zwróciła twarz demona amuletów, niemal nienaruszona. Sięgnąłem po nóż.
-
Uśmiechnij się, jutro będzie kolejny dzień i nowe męki, chyba, że powiesz
prawdę. Ale zrób mi tę przyjemność i pozaprzeczaj jeszcze trochę, dawno się tak
dobrze nie bawiłem. No dalej, uśmiechnij się. - Nie zrobił tego, chciałem być
wyrozumiały, ale skoro nie spełnił tak prostej prośby, naprawdę musiałem mu w
tym pomóc. Naciąłem mu kąciki ust, po czym cofnąłem się i użyłem mocy. Mizkun
zawył z nagłego bólu, gdy jego wnętrze zaatakował ogień. Nacięcie rozciągnęło
się, sięgając niemal przez cały policzek, sprawiając wrażenie szerokiego
uśmiechu. - Od razu lepiej – stwierdziłem, odkładając nóż i wychodząc z celi.
Gdy umyłem
ręce i przebrałem się, nadeszła pora obiadu. Sheila przyszła do jadalni zaraz
po mnie. Powitałem ją uśmiechem i zaprosiłem do stołu. W czasie obiadu moja
narzeczona nie była zbyt rozmowna. W takiej sytuacji, postanowiłem po posiłku
udać się do miasta, zapowiedziałem, że wrócę wieczorem. Skinęła tylko głową.
Przed wyjściem odwróciłem się jeszcze i pocałowałem ją lekko w usta. Była
wyraźnie zaskoczona, może nawet zdezorientowana, ale uznałem, że wieczorem ją o
to zapytam.
Miasto,
które postanowiłem obejrzeć, nazywało się Paryż. Gdy poprzednim razem
zwiedzałem Irlandię, wśród wielu reklam różnych nieznanych mi w większości
rzeczy, znalazło się ogłoszenie zachęcające do wycieczek właśnie do Paryża.
Było
to całkiem spore miasto, ale nie znalazłem tam niczego ciekawego. Ludzie wciąż
się śpieszyli, wsiadając do najprzeróżniejszych pojazdów. Zainteresował mnie
dopiero tunel, po jednej stronie ludzie wchodzili, po drugiej wychodzili.
Wszedłem także, by zobaczyć, co jest w owych podziemiach. Napis głosił: metro.
Kolejny
pojazd, którym ludzie się przemieszczali, miał rozsuwane drzwi i pełno
pasażerów. Wsiadłem do niego, by zaspokoić ciekawość, zająłem miejsce przy
oknie i przejechałem kawałek. Na jednej ze stacji wsiadło tylu ludzi, że zrobił
się tłok. Mało tego, ciągle rozmawiali i to o banalnych lub mało zrozumiałych
dla mnie sprawach. Ich emocje były tak nudne, że postanowiłem nieco je ubarwić.
Najlepiej odrobiną strachu.
Najpierw
pojawiła się mgła. Powoli unosiła się w górę, aż coraz więcej osób zaczęło
zwracać na nią uwagę. Potem doszły opary. Kiedy pierwsze osoby zaczęły łzawić,
pasażerowie masowo stłoczyli się pod drzwiami. Metro zatrzymało się, ale drzwi
zostały zamknięte. Nie byłem pewien, jaki mechanizm je otwiera, lecz nietrudno
było mi je zablokować. Ktoś próbował wybić szybę, po chwili już grupa ludzi
waliła w okna jak opętani. Wszystkich ogarnęła panika.
Siedziałem
i spokojnie się temu przyglądałem. Nikomu nie pozwoliłem wybić szyby, to by
mogło popsuć zabawę. Byli uwięzieni, przerażeni, pewni, że za chwilę mogą
umrzeć. Kasłali, psikali, krzyczeli. Dominującą emocją był strach, wyczuwałem
też rozpacz, bezradność, gniew. Ponieważ nasza rasa zrodzona została z mroku i
ludzkich grzechów, nic tak nie napełniało mnie mocą, jak negatywne ludzkie
uczucia. Kiedy wyjrzałem za okno, koło którego usiadłem, ujrzałem ludzi
stojących jak najdalej od metra. Grupa mężczyzn w jednakowych strojach podeszła
bliżej, próbując otworzyć którekolwiek drzwi. Oczywiście nie udało im się.
Gdy
nikt nie umarł od dymu, w końcu ludzie zaczęli się uspokajać. Kilka osób
jedynie zemdlało. Nie mieli pojęcia, że to dopiero początek zabawy.
Na
środku pojazdu pojawiła się maleńka jasna kula. Rozbłysła lekko, a po chwili
zaczęła płonąć. Ludzie ponownie rzucili się do drzwi. Kiedy płomień dosięgnął
jednego z nich, pomyślałem, że pora przenieść się gdzie indziej. Co prawda nie
zrobiłby mi krzywdy, ale płonący ludzie wpadający na mnie nie byli zachęcającą
perspektywą.
Ku
mojemu zdziwieniu, jedne z drzwi do metra zostały niespodziewanie otworzone.
Spojrzałem ze zdumieniem w tamtą stronę. Ludzie ruszyli ku nim, tratując się
wzajemnie. Było ich coraz mniej w pojeździe, ale ogień już się
rozprzestrzeniał.
Tuż przy drzwiach, na zewnątrz, dostrzegłem kogoś jeszcze, kobietę o jasnych włosach, która z pewnością nie była człowiekiem. Zanim zdążyłem zobaczyć więcej, usłyszałem syk, jaki wydawały pojazdy tuż przed wybuchem. Nie miałem zamiaru wylatywać w powietrze, przynajmniej nie w tej postaci. Zniknąłem tuż przed eksplozją.
Pojawiłem się trochę dalej, obserwując wybuch. Ludzi już nie było, wybiegli na ulicę, a ci którym udało się uciec z pojazdu, stłoczyli się jak najdalej od ognia. Grupa innych właśnie walczyła z płomieniem.
Za
szybko go ugasili. Myślałem nawet, czy nie wzniecić go ponownie, ale
zrezygnowałem. Dwa razy to samo już nie byłoby takie zabawne. Postanowiłem
wrócić do zamku.
Bardzo dziękuję za rozdział. Dorian na pewno nie jest dobrą osobą i chyba nawet Sheila tego nie zmieni.
OdpowiedzUsuńDorian pewnie by się z Tobą zgodził^^ To myślisz, że Sheila nie ma szans, by go zmienić?:P
UsuńJa myślę, że Dorian się zmieni, kiedy zobaczy jak mocno rani Sheilę. Nimfa jeszcze nie widziała go w prawdziwej akcji, toteż ma tylko mgliste pojęcie, jak okrutny może być jej narzeczony. W końcu Sheila zacznie gardzić Dorianem, kiedy przekona się jak wielką krzywdę wyrządza innym. Dziewczyna nie zawsze będzie tak uległa i wybaczająca, nawet ona w pewnym momencie może nie dostrzec dobra w Dorianie. I wtedy on zrozumie, że musi się zmienić. No cóż, przynajmniej ja tak myślę, bo przecież wszystko zależy od Waszej inwencji :)
UsuńNie widziała, owszem, ale z nim mieszka, zatem to kwestia czasu.
UsuńPytanie jest takie, że jeśli Sheila nie dostrzeże w nim żadnego dobra, to czy nie za późno, by zacząć się starać? To by się mogło różnie potoczyć.
Dorian ma niegrzeczne myśli :D chcialbyy zeby nosila sukienki w których bylyby widoczne je kolana? toż to szok! :D Sheila i Genie jako jedyne widza jego lepsze oblicze bo tak ogolnie to niie jest zbyt mila osoba i rajcuje go cierpienie innych... dziekuje bardzo
OdpowiedzUsuńKolana nie dla oczu Doriana?^^
UsuńGenie to siostra, kocha go;) A Sheila ogólnie widzi w innych dobro:)
Dorian dalej jest draniem w stosunku dla innych ale na Sheili mu zalezy , sam nie dokładnie dlaczego ale tak jest, mysle ze jak dłuzej bedzie z nia przebywał to sie troche zmieni na lepsze ale tylko troche ...:)
OdpowiedzUsuńNa pewno ją lubi i zależy mu, żeby ona go lubiła. I w końcu dała się uwieść. XD
UsuńMroczny Dorian powrócił. Och, on się nie cacka z wrogami. I tak, te sukienki do kolan muszą ożywiać jego myśli :) No cóż, Dorian to straszna gadzina. Niby lepszy, ale tylko z pozoru, bo kiedy nie jest przy Sheili wraca do starych i sprawdzonych nawyków. Nimfa musiałaby się chyba do niego przywiązać, dosłownie, żeby zmienić jego okrutne zachowanie. Dziękuję, dziewczyny, za rozdział. Pozdrawiam Agnieszka :)
OdpowiedzUsuńMroczna gadzina nigdzie nie odeszła, tylko się czaiła. ^^ Przywiązanie mogłoby pomóc, ale pewnie w końcu zacząłby się nudzić udawaniem grzecznego i kto wie, co by było...
UsuńRzeczywiście Dorianowi zależy na Sheili. Tylko do jakiego stopnia.... Rozrabia jak za dawnych czasów chłopak i jeszcze się dziwi, że ludzie sobie radzą z tymi katastrofami... Dziękuję bardzo i pozdrawiam czekając na wyjaśnienie, dlaczego nimfa jest taka zamyślona. Beata;)
OdpowiedzUsuńW chwili obecnej na pewno zależy mu na tym, by ją uwieść. :) Z którą stronę to zmierza, czy też stanie w miejscu - się okaże. :)
UsuńDorianek w końcu stracił opanowanie oraz cierpliwość i poczuł przedsmak tego, co go czeka po ślubie.^^ To wywołało w nim z kolei ochotę na innego rodzaju zabawę - podobała mi się scena w metrze.;)
OdpowiedzUsuńTwierdzisz, że to przez pocałunek z Sheilą Dorian nabrał ochoty na wysadzenie metra? XD
UsuńTak, rozochocił się pewnie, a że z Sheilą nie mógł na razie nic więcej zdziałać, to pobawił się w iny sposób.^^
UsuńA już myślałam, że Dorian się cywilizuje, ale nie, każde grzeczne postępowanie musi sobie odbić ;)
OdpowiedzUsuń