Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

11.04.2015

Rozdział IV



***Dorian***
            Dzisiejszy dzień śmiało mogłem uważać za udany. Co prawda, nie znalazłem jeszcze Beliala, ale schwytałem jego poddanego, potem spędziłem dzień z siostrą i na koniec dogadałem się z Sheilą.
            Sheila. Mała śliczna nimfa, uparta i wytrwała. Uciekła z zamku Azazeala. Musiał się tego zupełnie nie spodziewać, inaczej nigdy by jej na to nie pozwolił. Według jej słów, był naprawdę wściekły. Poczułem satysfakcję. Wyszło nawet lepiej, niż się spodziewałem. Mój wróg żyje, owszem, ale i tak zadałem mu znaczący cios. Nie tylko dlatego, że ukochana córeczka wybrała mnie zamiast niego, ale przede wszystkim urażona duma – on, władca połowy Piekła, nie potrafił zapanować nad własnym dzieckiem. Jego jedyna córka – a przynajmniej oficjalnie jedyna, kto go tam wie? - przeszła na stronę wroga. Tego się z pewnością po niej nie spodziewał.
            Usiadłem na łóżku, przypominając sobie dzisiejszy wieczór. Gdy ujrzałem ją zapłakaną, początkowo miałem zamiar zniechęcić nimfę do ojca, uświadomić, jak ją potraktował. Zmieniłem jednak strategię. Byłem pewien, że zacznie go bronić i szukać jego zalet. W końcu zdenerwuje się i licho weźmie nasze porozumienie. Nie chciałem jej zagniewanej. Uznałem więc, że najlepiej będzie ją pocieszyć. Dać odrobinę bliskości i mimo że pokusa pocałunku była ogromna, powstrzymałem się. Mogłaby się wystraszyć, a tego nie chciałem. Już wkrótce będę całował jej kuszące usteczka. Ale nie dziś.
            Nie zdziwiła mnie, gdy zdecydowała, że sypialnię będziemy dzielić dopiero po ślubie. Jeśli się uprze, poczekam. Tydzień to nie tak długo... no dobrze, może i długo, jak się ma śliczną dziewczynę pod nosem; dobrze, że miałem silną wolę.
            Początkowo nie byłem przekonany, czy powinienem ją uświadamiać, jak bardzo jej pragnę. Przyszło mi do głowy, że mogłaby to wykorzystać przeciwko mnie, ale natychmiast odrzuciłem tę myśl. Nie Sheila. Wydawała się zupełnie nieświadoma swojego uroku, lepiej więc, by zdawała sobie z niego sprawę. Unikniemy nieporozumień.
            Przypomniałem sobie, jaka była zła, gdy dowiedziała się o barmance. Skoro miała pretensje o jeden pocałunek, czyżby była o mnie zazdrosna? Najwyraźniej sama nie miała co do tego pewności. Uspokoiła się dopiero, gdy zapewniłem ją, że nie popieram zdrady. W ogóle nie przyszło mi do głowy, żeby mieć żonę i kochanki. Nie byłem przecież inkubem, a jedyna kobieta, jakiej obecnie pragnąłem, była moją narzeczoną. Wolałem też ją uświadomić, co zrobię z kimś, komu choć przez myśl przejdzie, by mi ją zabrać. Drobna, śliczna nimfa była tylko moja. A za tydzień już całkowicie, w każdym aspekcie.
            Wziąłem zimny prysznic, by nieco ochłonąć. Sheila nie powinna ciągle zajmować moich myśli, a jednak nie potrafiłem skupić się na niczym innym. Świadomość, że jest niedaleko, zaledwie kilka drzwi dalej, sama ta myśl sprawiała, że krew szybciej krążyła w moich żyłach.
            Po prysznicu położyłem się do łóżka i postanowiłem zająć głowę czym innym. Belial. Już wkrótce go dopadnę. Po wizycie w barze udaliśmy się z Varysem do dwóch demonów, które początkowo zarzekały się, że nie mają pojęcia, gdzie można znaleźć Mizkuna, ale demon strachu szybko wyciągnął z nich odpowiedzi. Sami nie kontaktowali się nigdy ze swym panem, Belialem, za to często mieli styczność z jego bezpośrednimi sługami, w tym z demonem amuletów. Na koniec zginęli tak, jak zasłużyli, służąc nieodpowiedniemu diabłu.
            Mizkun mieszkał w całkiem dużej rezydencji i miał mnóstwo służby. Był demonem około trzydziestki o krótkich, równo przystrzyżonych włosach i bystrych małych oczkach. Przyjął nas bez wahania, twierdząc, że chętnie pomoże. Na pytanie o Beliala zaprzeczył, żeby miał z nim cokolwiek wspólnego. Okazało się też, że jest bardziej odporny na Varysa niż inne demony. Być może dlatego, że się znali, a może posiadał jakiś szczególny amulet. Nie wnikałem w szczegóły ich znajomości, ale skoro mój wojownik uważał go za zdrajcę i winnego, nie miałem wątpliwości, że miał rację. Zabraliśmy go zatem do lochu. Po godzinie tortur nadal uparcie zaprzeczał, by miał jakikolwiek związek z Belialem. Ponieważ w każdej chwili mogła wrócić Genie, przełożyłem przesłuchanie do jutra. Byłem pewien, że prędzej czy później go złamię. Może być później, zawsze uważałem tortury za ciekawy wynalazek. Z tego co wiem, wymyślili go moi przodkowie.
            Czas spędzony z Genevieve minął mi szybko, za szybko. Pokazała mi mnóstwo rzeczy, a to zaledwie niewielka część tego, co powinienem wiedzieć o współczesnym świecie. Kupiliśmy koszule bez guzików, też gustowne, choć mimo wszystko te z guzikami wydawały mi się elegantsze. Potem wybrałem sukienkę dla Sheili. Czerwoną, gdyż byłem ciekaw, jak będzie wyglądała w tym kolorze. I długą, pamiętając, że takie właśnie lubi.
            Tego dnia zjedliśmy z siostrą pizzę, przepyszne danie z wielu składników, babeczki i lody – o dziwo, naprawdę były słodkie. Genie obiecała, że w najbliższym czasie zabierze mnie do kina – czegoś podobnego do telewizji, tylko o wiele większego – i w inne miejsca, które koniecznie powinienem poznać.
            Na koniec przeszliśmy się po parku, a Genevieve opowiadała, co się z nią działo po wojnie. Było tam wiele wzmianek o „Azzie”, ale powstrzymałem się od komentarza. Cztery tysiące lat przyjaźni trudno złamać w jeden dzień. W końcu nadarzy się okazja, może kiedyś ją okłamał lub to zrobi, wtedy go zdemaskuję. Póki co, pozostało mi czekać, obserwować i strzec mojej siostry.
            Na razie i tak miałem przewagę nad diabłem. Wkrótce zostanę mężem jego córki, a on może się tylko wściekać. Albo zaakceptuje Sheilę jako moją żonę, albo ją straci. Oba wyjścia nie były dla niego pomyślne.
            Sheila. Moje myśli znów powróciły do niej. Westchnąłem zrezygnowany i przymknąłem oczy, poddając się ostatecznie i pogrążając w myślach o mojej słodkiej nimfie.
            Kiedy się obudziłem, słońce było już dość wysoko. Przebrałem się – tym razem włożyłem koszulę bez guzików, co znacznie zaoszczędziło mój czas – po czym zszedłem na śniadanie. Dowiedziałem się, że Sheila już zjadła i jest w ogrodzie.
            Początkowo miałem zamiar udać się do mojego więźnia, ale zmieniłem zdanie. Nimfa zwykle przebywała w jeziorku, ogród był zarośnięty i mało ciekawy. Przypomniałem sobie, że miałem się nim zająć w wolnej chwili. Ciekawe, co robiła tam Sheila? Po posiłku postanowiłem to sprawdzić.
            Odpowiedź na swoje pytanie dostałem, gdy wszedłem za bramę ogrodu. Moja narzeczona klęczała na ziemi i czymś w niej grzebała. Obok leżały woreczki z roślinkami. Spora część ogrodu była już uporządkowana z chwastów.
            - Sheilo? - Podszedłem do niej. Podniosła wzrok i wytarła pot z czoła, pozostawiając na nim brązową smugę. Powiedziała mi ciche dzień dobry i znów zaczęła grzebać w twardej ziemi, krzywiąc się z wysiłku.
            - Sadzisz kwiaty? - Zerknąłem na rośliny.
            - Tak. Jest tu tak ponuro, że pomyślałam sobie... Mam nadzieję, że nie jesteś zły? - Spojrzała na mnie niepewnie. Przyglądałem się jej przez chwilę. Nieco umorusana, wyglądała zabawnie, a jednocześnie uroczo.
            - Też myślałem, żeby zrobić tu porządek. Mogę ci pomóc? - Uklęknąłem obok niej. - To irysy?
            Skinęła głową.
            - Tak napisali na opakowaniu. Wybacz, nie do końca znam się na kwiatach. Ale Varys mówi, że te naprawdę ładnie pachną.
            - W którym miejscu je posadzimy? - Sięgnąłem po opakowanie. Co prawda sadzenie kwiatków nie było moim ulubionym zajęciem, ale bezczynne siedzenie i przyglądanie się jak Sheila pracuje raczej byłoby bezcelowe. Kobiety zawsze lubiły mężczyzn, które rzucają się im z pomocą.
            Odgarnęła włosy za ucho i wskazała mi klomb otoczony sadzonkami.
            - Myślę, że tu będzie dobrze. Pod względem kolorystycznym.
            Uklepała ziemię wokół sadzonki i poprawiła sukienkę, która podwinęła się na tyle, by odsłonić łydki. Musiała być przewrażliwiona na tym punkcie. Może zacząć kupować jej krótkie sukienki? A najlepiej coraz krótsze. Stopniowo. Wtedy pewnego dnia może założy nawet taką odsłaniającą kolana.
            - Zgadzam się. Robiłaś to już kiedyś?
            - Raz, z Genevieve. To ona zajmuje się... - umilkła i wbiła wzrok w ziemię. Na moich oczach entuzjazm opuścił jej twarz. - To ona zajmowała się kwiatami.
            - Ja często widziałem, jak to robi. Jeśli nie spędzała czasu w książkach, to wychodziła sadzić kwiaty lub wyrywać chwasty. Dzięki niej mieliśmy naprawdę piękny ogród. - Uśmiechnąłem się do niej, odgarniając ziemię.
            - Tak, my... to znaczy tata też. - Sięgnęła po kolejną sadzonkę, nie odpowiadając na mój uśmiech. Włożyła cebulkę kwiatową w zrobioną przeze mnie dziurę, jej dłoń musnęła moją. - Kwiaty dodają ogrodowi życia, nie sądzisz?
            - Zdecydowanie. A jakie są twoje ulubione kwiaty?
            - Nie wiem. Te, które rosną przy wodzie. Kaczeńce, jaskry, lilie wodne... - Znów odgarnęła włosy, które uparcie opadały jej na twarz. - Ale lubię każdy gatunek. Chciałabym zrobić bramę z róż... - Zerknęła na mnie.
            - Bramę do ogrodu? - zainteresowałem się, jednocześnie notując w myśli, by przy najbliższej okazji zdobyć dla niej bukiet wymienionych kwiatów. Skinęła głową.
            - Marzy mi się taki prawdziwy ogród, z kwiatami, krzewami, może huśtawka na drzewie... albo taka duża, jakie ludzie mają przed domami... I fontanna, wyglądałaby cudownie... - Umilkła i spojrzała na mnie spłoszona. - Przepraszam. Ja tak tylko, te kwiaty wystarczą...
            - Myślę, że szybko ożywiłabyś to miejsce. Podobają mi się twoje pomysły. - Mówiłem absolutnie szczerze. - Ogród powinien być miejscem, w którym można posiedzieć, podziwiać piękno przyrody, więc fontanna jak najbardziej. Huśtawka też ciekawie brzmi, cokolwiek to jest. Kwiaty, krzewy, brama z róż... Tak zrobimy.
            - Naprawdę? - Spojrzała na mnie ze zdumieniem, ale też z nadzieją. I radością, która rozświetliła jej oczy.
            - Oczywiście. - Włożyłem dolną część rośliny w ziemię i zasypałem. - Tylko pokaż mi, co w którym miejscu powinno być, na początek wszystko rozplanujemy.
            - I postawimy tam fontannę...? - Wskazała miejsce otoczone młodymi brzozami. Skinąłem głową.
            - Dobrze, tam fontanna. A... huśtawka? Czym jest?
            - To... coś jak krzesło, tylko zawieszone na długiej lince. Na przykład na drzewie. Są też takie duże, z miękkimi poduszkami, stawia się je na ziemi, ale mają daszek i może na nich siedzieć kilka osób... - Uśmiechnęła się ciepło. - Dziękuję, Dorianie.
            - To już wiem, o czym mowa. - Również się uśmiechnąłem. - To gdzie ta mniejsza huśtawka, na którym drzewie? Ta duża może pod tamtym, w cieniu? - zaproponowałem, wskazując na rozłożysty orzech.
            - Idealnie. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - A mała... może na tym wielkim dębie? - Oparła się o mnie, najwyraźniej nie do końca zdając sobie z tego sprawę, po czym zamknęła oczy. - Już wyobrażam sobie, jak miło będzie usiąść i napawać się zapachami kwiatów...
            I twoimi pocałunkami, dodałem w myśli, zastanawiając się, czy to dobry moment.
            - A to wszystko dzięki tobie i twoim pomysłom, moje pisklątko – powiedziałem.
            Zarumieniła się uroczo i spuściła wzrok.
            - Dziękuję, że się zgodziłeś.
            - Czemu miałbym się nie zgodzić? - Posadziłem kolejny kwiatek.
            Wzruszyła ramionami i również wróciła do sadzenia.
            - To twój dom, możesz urządzać go jak chcesz, zamiast słuchać tego, co marzy się jakiejś tam nimfie...
            - To nasz dom, Sheilo – odparłem poważnie. Nadal sobie tego nie uświadomiła? - Nie mam nic przeciwko, żebyś urządziła go po swojemu. Masz bardzo dobry gust.
            Przez chwilę całą uwagę poświęcała roślinom i już myślałem, że się nie odezwie, gdy nagle podniosła te swoje wielkie oczy i nasze spojrzenia się spotkały.
            - Nasz, tak, racja. To aż dziwne, nazywać to miejsce domem. Naszym. Wiesz... Czasem mam wrażenie, że to tylko sen. Ty i ja...
            - Zły, czy dobry sen? - spytałem ją, zanim zdążyłem pomyśleć, że odpowiedź może mi się nie spodobać. Spojrzała na mnie i wybrała kilka nowych sadzonek.
            - Sny nie zawsze są dobre lub złe. Czasem są po prostu... nierealne. Niektóre wzbudzają lęk, bezradność.
            Dotknąłem jej dłoni.
            - Nadal wzbudzam w tobie lęk, Sheilo?
            - Ty, cała ta sytuacja... Nigdy nie byłam tak bezradna i niepewna, co przyniesie jutro. W dodatku... Zdaje się, że poza tobą nie mam już nikogo. - Odetchnęła głęboko i zabrała się za kopanie kolejnego dołu. - Ta sytuacja mnie przeraża.
            - Nieprawda, wciąż masz przyjaciółkę. To że twój ojciec nie chce zaakceptować twojej decyzji, nie znaczy, że straciłaś przyjaciół... - Posadziłem kolejną roślinę.
            - Ale już tam nie wrócę – zaoponowała, uklepując ziemię. - Więc coś straciłam. Wiele. I nie wiem, czego oczekiwać, będąc z tobą. Nie przywykłam do tego, że jesteś taki miły...
            Westchnąłem.
            - Jak mam cię przekonać, że cię nie skrzywdzę, Sheilo? I że naprawdę chcę, byś czuła się tu dobrze, bezpiecznie i bym codziennie mógł podziwiać twój śliczny uśmiech?
            - Wierzę ci. Ale... nigdy nie byłam zaręczona. To dla mnie nowe doświadczenie, tym dziwniej się czuję, że... że ledwie cię znam.
            - Dziwne teraz panują zasady, jeśli trzeba znać się parę lat, by się zaręczyć. - Wzruszyłem ramionami. - Mnie wystarczy to, co widzę, słyszę i wiem o tobie, moje pisklątko. To ostatnia roślina? - Sięgnąłem po kwiat. - Wyszło całkiem dobrze, prawda? - Zerknąłem na efekty naszej pracy.
            - Nie są dziwne, po prostu zaaranżowane małżeństwa były modne wiele lat temu. - Otrzepała ręce i posłała mi uśmiech. - Myślę, że wyszło wspaniale.
            - Też mi się podoba. - Zerknąłem na nią i uśmiechnąłem się. Miała ziemię na rękach, na nosie, na policzku i nawet odrobinę na czole, a mimo to nadal wyglądała uroczo. - Trochę brudna ta robota – stwierdziłem. - Też jestem taki umorusany w ziemi?
            Zerknęła na moją twarz, potem przesunęła wzrokiem niżej aż do moich dłoni.
            - Nie jest źle, myślę, że ziemię z ubrania da się strzepać, poza tym ubrudziłeś tylko ręce. Moment... - Pochyliła się w moją stronę i wyciągnęła dłoń, delikatnie pocierając mój policzek. - Miałeś odrobinę ziemi tutaj.
            - To może umyjemy się w jeziorku? - zaproponowałem. - Nie pływałem od... od bardzo, bardzo dawna.
            Przez twarz Sheili przemknęła cała gama emocji. Radość, ekscytacja, potem pojawiło się zwątpienie i smutek. Uczucia mojej nimfy były jak otwarta księga, jednak miałem wrażenie, że napisano ją w nieznanym mi języku. Zaproponowałem jej kąpiel, coś, co nimfa powinna lubić najbardziej, rozumiałem więc pozytywne emocje, ale ich zmiana wydała mi się dziwna.
            - Ja... ja zwykle pływam sama... - wyjaśniła, wpatrując się w swoje dłonie. Uniosłem brwi. - No bo... - zerknęła na mnie i westchnęła. - Nie mam co ubrać...
            - Myślałem, że pływasz w sukniach z wody? - zdziwiłem się.
            Posłała mi na poły rozbawione, na poły zmieszane spojrzenie.
            - A ty kąpiesz się w spodniach i koszuli?
            - Nie, ale zawsze wychodziłaś w sukience. W czym się teraz wszyscy kąpią? - Popatrzyłem na nią w zamyśleniu.
            - Kupują takie obcisłe kolorowe stroje przypominające bieliznę. - Wyruszyła ramionami. - Czasem dwuczęściowe, czasem takie, które zakrywają też brzuch. A czasem ludzie są naprawdę pomysłowi i dodają sobie płetwy na stopy.
            - Płetwy? - Uniosłem brwi z rozbawieniem. - A więc udają nie tylko ptaki, ale i ryby? - Pokręciłem głową. - Bardzo niewygodnie jest pływać w sukience z wody? - Nie liczyłem na to, że zgodzi się popływać ze mną nago, ale w mokrym ubraniu również wyglądała bardzo ponętnie.
            - Nie mam pojęcia – odparła, odwracając wzrok i rumieniąc się uroczo. - Nigdy nie pływałam w sukience.
            - A chciałabyś ze mną popływać, Sheilo? Przez chwilę? - Nie poddam się tak łatwo, postanowiłem.
            - W ubraniu? - upewniła się.
            - Bez ubrania nawet nie proponuję – odparłem z poważną miną, choć coraz bardziej bawiło mnie jej zażenowanie.
            - I masz szczęście – mruknęła, wstając i otrzepując sukienkę. Czerwoną, tę, którą dla niej wybrałem. Tak jak myślałem, świetnie do niej pasowała.
            Również wstałem, otrzepałem się nieco i spojrzałem oczekująco na nimfę. Ruszyła w stronę jeziora, zerkając na mnie przez ramię. Wciąż wydawała się nieco speszona, ale widziałem także radość wiążącą się z kąpielą.
            Poszedłem za nią, uśmiechając się nieznacznie. Zatrzymaliśmy się dopiero nad brzegiem jeziorka. Tak dokładnie to ja się zatrzymałem, Sheila wbiegła do wody, niemal natychmiast zanurzając się po szyję. Zdjąłem koszulę, spodnie i w samej bieliźnie poszedłem w jej ślady. Rozbawiła mnie, grzecznie odwracając wzrok, gdy się rozbierałem. Spojrzała na mnie dopiero, gdy znalazłem się przy niej. Znad wody wystawały jej zaledwie ramiona i szyja. Mokre włosy ładnie ułożyły się na karku. Przesunąłem dłonią po swoich, odgarniając je do tyłu. Potem rozejrzałem się dookoła. Jezioro było duże, ale ciche, spokojne... za sztuczne.
            - Czegoś tu brakuje, prawda? - spytałem Sheili. Rozejrzała się i podpłynęła bliżej.
            - Życia, Dorianie. Roślinność jest niewielka, mam wrażenie, że rozwija się tylko wtedy, gdy tu jestem. Ale nie ma ryb. Nie ma niczego, co by tu żyło.
            - Masz rację. - Zerknąłem na nią. - Jakie są twoje ulubione ryby?
            - Lubię wszystkie – uśmiechnęła się ciepło. - Tata miał staw z karpiami koi, były niesamowite. - Położyła się na wodzie, wystawiając twarz do słońca.
            Na moment straciłem wątek, gdy czerwony materiał mokrej sukienki uwydatnił jej kobiece kształty. Już wkrótce poczuję je dokładnie pod swoimi rękami, już niedługo... Tymczasem musiałem działać powoli i bardzo ostrożnie.
            Niechętnie odwróciłem wzrok, wyciągnąłem rękę zanurzając ją do połowy w wodzie, po czym otworzyłem niewielki wir, z którego wypłynęła ławica karpi.
            Zdumiona Sheila ponownie zanurzyła się w wodzie i rozejrzała się, podziwiając mijające ją koi. Kilka otarło się o jej nogi, na co zareagowała radosnym śmiechem. Spojrzała na mnie roziskrzonymi oczami.
            - Jak to zrobiłeś?
            - Magia, pisklątko. - Uśmiechnąłem się szeroko. - Przeniosłem je. Od razu tutaj raźniej, prawda?
            - Są wspaniałe! Dawno nie widziałam ich aż tylu! - Znów rozejrzała się za rybami. - Zostaną tu?
            - Jeśli tylko zechcesz – odparłem, podpływając bliżej.
            - O tak, chciałabym... Ale nie zabrałeś ich nikomu, prawda?
            - Te nie miały właściciela – odparłem krótko. Uniosła jedną brew, ale zaraz potem się rozpromieniła, obracając się, kiedy okrążyło ją kilka koi. Chyba nie zamierzała wypytywać. - Czy moja śliczna narzeczona ma jeszcze jakieś życzenia? - spytałem z lekkim uśmiechem, podpływając jeszcze bliżej, ale wciąż na taką odległość, by nie miała powodu się odsunąć.
           Zachichotała i sama pokonała dzielącą nas odległość, po czym objęła mnie spontanicznie.
            - Nie, dałeś mi wszystko, o co poprosiłam i nawet więcej. Dziękuję.
            Spojrzałem w jej oczy, przepełnione radością.
            - To dla mnie przyjemność, sprawiać ci radość, Sheilo. - Wyciągnąłem dłoń i dotknąłem jej wilgotnego policzka.
            - Wierzę ci. Sama nie wiem dlaczego, ale wierzę. Nigdy nie sądziłam, że będziesz wobec mnie taki... miły i troskliwy.
            Patrzyła na mnie z powagą, ale radość nie opuściła jej oczu. Uśmiechnąłem się i spojrzałem na jej twarz, na te kuszące usteczka. Postanowiłem zaryzykować. Pochyliłem się odrobinę i dotknąłem ustami jej ust. Powoli, sprawdzając jej reakcję.
            W pierwszej chwili znieruchomiała, jakby ten pocałunek ją zszokował. Wstrzymała oddech, ale się nie odsunęła. Delikatnie głaszcząc ją po policzku, kontynuowałem. Smakowała jeszcze lepiej, niż myślałem. Powoli całowałem jej wargi, ostrożnie dołączając język, cały czas tłumiąc namiętność. Czułość, to powinna poczuć w tym pocałunku. I na razie nic więcej. Powoli rozluźniła się w moich ramionach i niepewnie odpowiedziała na mój pocałunek. Po chwili wahania również mnie objęła.
            Jej reakcja, jej dotyk, to wszystko sprawiło, że poczułem wyraźnie, jak bardzo ją pragnę. Pogłębiłem pocałunek, a drugą ręką przesunąłem powoli po jej włosach. Mimo postanowienia, pokusa była zbyt silna i pocałunek stał się bardziej namiętny. Najwyraźniej zbyt namiętny, bo odsunęła się, wciąż opierając dłonie o moją pierś.
            - Nie tak szybko, proszę...
            Wciągnąłem powietrze, odzyskując panowanie nad sobą. Spojrzałem w jej oczy, starając się nie patrzeć niżej.
            - Dobrze. Powoli. Nie chciałem cię wystraszyć – zapewniłem.
            Dotknęła ust i przesunęła po nich palcem. Ten gest ani trochę mi nie pomógł. Odetchnęła głęboko i w końcu skinęła głową.
            - Więc to takie uczucie...
            Zamrugałem, przez chwilę nie widząc, co powiedzieć. Nietrudno było się domyślić, że nie miała nigdy żadnego mężczyzny, ale pocałunek?
            - Nigdy wcześniej się nie całowałaś, Sheilo?
            Pokręciła głową, spuszczając wzrok. Nagle wydawała się taka bezradna. I zmieszana.
            - Nigdy nie było mężczyzny, który byłby mi bliski... Wszystko, każdy twój dotyk... Wszystko to jest dla mnie nowe.
            Nigdy żaden mężczyzna nie próbował jej pocałować. Byłem pierwszy. Nie wiem czemu, ale ta myśl, choć zaskakująca, bardzo mi się podobała.
            - A więc to twój pierwszy pocałunek, moje pisklątko – powiedziałem, biorąc jej drobną dłoń w swoją. - Masz moje słowo, że nie będę się spieszył. Chcę ci dać jak najwięcej przyjemności. - Uniosłem jej dłoń do ust i pocałowałem.
            Jej oddech zdążył już się wyrównać, ona sama również wydawała się spokojniejsza. Zdobyła się nawet na uśmiech. Przez moment miałem wrażenie, że znów podziękuje, ale tego nie zrobiła, jakby ugryzła się w język. Zamiast tego wolną dłonią przesunęła po moim ramieniu, przez chwilę badała każdy mięsień, a potem zerknęła na mnie zarumieniona.
            - O nic więcej nie proszę – odezwała się w końcu. Uśmiechnąłem się.
            - Jeśli choć przez chwilę poczujesz, że coś jest dla ciebie za szybko, powiedz. Czasem mogę tego nie wyczuć. A teraz... Chcesz jeszcze popływać tu sama, czy wyjdziesz ze mną z jeziorka? - Uznałem, że jeśli zostanę z nią dłużej, moje obietnice o nie śpieszeniu się będą nierealne.
            - Dopiero przyszliśmy... - zaprotestowała, jednak widziałem, że byłaby gotowa pójść ze mną, gdybym wyraził takie życzenie.
            - Mam parę spraw do załatwienia, ale ty możesz zostać. - Podpłynąłem do brzegu. - Zobaczymy się na obiedzie?
            Skinęła głową, nie ruszając się z miejsca. Wydawała się odrobinę zdezorientowana, ale nie powiedziała ani słowa. Wyszedłem na brzeg i sięgnąłem po ubranie.
            - W takim razie do zobaczenia, moje pisklątko. - Założyłem spodnie i obejrzałem się na nią. Jej ciche do widzenia było ostatnim, co usłyszałem, nim dała nura pod wodę. Odwróciłem się i ruszyłem w stronę lochów.
            Mizkun nie był dzisiaj za bardzo rozmowny. Początkowo mi to nie przeszkadzało. Gdyby od razu wszystko powiedział, pewnie bym go po prostu zabił, a tak... miałem pole do popisu.
            Najpierw uświadomiłem mu, że nie ma szans na przeżycie, a jak umrze i kiedy – zależy tylko od niego. Milczał, ale czułem od niego strach, widziałem lęk w jego spojrzeniu. Uśmiechnąłem się. Nadeszła pora.
            Zacząłem od zerwania mu mięśni. Jeden z demonów, którego stworzyłem, demon bólu i cierpienia, zawiesił więźnia za ręce związane z tyłu, przez pęta przewiązał linę, przeciągając ją przez przymocowany do sufitu hak. Gdy demon pociągnął za wolny koniec liny, ręce Mizkuna zaczynały wyginać się w stronę pleców. Powoli, by za szybko nie wyłamać mu rąk ze stawów.
            - Łamanie rąk to tradycyjna tortura na wstęp – pouczyłem go. - Czujesz, jak mięśnie naciągają się, coraz bardziej i bardziej? Dziś jestem łaskawy, na tym poprzestanę, jeśli powiesz, gdzie ukrywa się Belial? Co o nim wiesz? - zacząłem przesłuchanie.
            - Nie mam z nim nic wspólnego – warknął zapytany, zaciskając zęby, gdy demon bólu pociągnął mocniej za linę. Nie ponowiłem pytania. Stałem i przyglądałem się ze spokojem, jak na skutek coraz silniejszego podciągania, kości więźnia wyskakują ze stawów. Skinąłem, by przestał dopiero, gdy ręce demona amuletów znalazły się równolegle do głowy.
            Kazałem przywiązać więźnia do drewnianego pala. Przesłuchanie wymagało najwyraźniej ostrzejszych metod. Tym lepiej. Demon bólu rozpoczął odcinanie fragmentów ciała. Najpierw pierś. Po pięciu cięciach ponowiłem konwersację:
            - Nie sądzisz, że wycinanie skóry demonom jest ciekawe? Tkanki w końcu zaczynają odrastać, kiedy dociera się do końca, te pierwsze fragmenty są już niemal gotowe na powtórkę. Dzięki temu można to robić całymi dniami i nocami, bez przerwy. Oczywiście, gdybym obciął jakąś bardzo ważną część ciała, mogłaby nie odrosnąć. - Uśmiechnąłem się przeciągle. - Co wiesz o Belialu?
            - Nic, naprawdę – jęknął Mizkun. Skinąłem, by demon bólu kontynuował. Po dwóch godzinach więzień wydawał jedynie przeciągłe jęki, a jego ciało wyglądało jak obdarty kawał mięsa. Mimo to nadal utrzymywał, że jest niewinny.
            Demon amuletów doskonale zdawał sobie sprawę, że w momencie, gdy powie prawdę, nie będzie już potrzebny i po prostu zginie. Wolał więc znosić tortury i żyć. Z pewnością nie czekał na ratunek; któż miałby przyjść mu z pomocą? Tutaj nikt nie mógł wejść ani wyjść bez mojej wiedzy. Niemożliwe więc, by na to czekał. Tak mocno trzymał się życia? Wydawał się dość wytrzymały na ból.
            Jednak każdy ma granice wytrzymałości. Miałem zamiar odkryć je u Mizkuna. A przede wszystkim uświadomić mu, że lepsza będzie dla niego szybka śmierć niż długie, bolesne katusze w moim lochu.
            Kiedy w końcu uznałem, że na dzisiaj koniec, spojrzałem na dzieło mojego demona. Wiedziałem, że jutro więzień znów będzie cały, choć nadal obolały i mocno poraniony. Regeneracja przez resztę dnia i nocy wystarczyła, by już od następnego poranka można było zastosować nowy zestaw tortur. Jednakże moją uwagę zwróciła twarz demona amuletów, niemal nienaruszona. Sięgnąłem po nóż.
            - Uśmiechnij się, jutro będzie kolejny dzień i nowe męki, chyba, że powiesz prawdę. Ale zrób mi tę przyjemność i pozaprzeczaj jeszcze trochę, dawno się tak dobrze nie bawiłem. No dalej, uśmiechnij się. - Nie zrobił tego, chciałem być wyrozumiały, ale skoro nie spełnił tak prostej prośby, naprawdę musiałem mu w tym pomóc. Naciąłem mu kąciki ust, po czym cofnąłem się i użyłem mocy. Mizkun zawył z nagłego bólu, gdy jego wnętrze zaatakował ogień. Nacięcie rozciągnęło się, sięgając niemal przez cały policzek, sprawiając wrażenie szerokiego uśmiechu. - Od razu lepiej – stwierdziłem, odkładając nóż i wychodząc z celi.
            Gdy umyłem ręce i przebrałem się, nadeszła pora obiadu. Sheila przyszła do jadalni zaraz po mnie. Powitałem ją uśmiechem i zaprosiłem do stołu. W czasie obiadu moja narzeczona nie była zbyt rozmowna. W takiej sytuacji, postanowiłem po posiłku udać się do miasta, zapowiedziałem, że wrócę wieczorem. Skinęła tylko głową. Przed wyjściem odwróciłem się jeszcze i pocałowałem ją lekko w usta. Była wyraźnie zaskoczona, może nawet zdezorientowana, ale uznałem, że wieczorem ją o to zapytam.
            Miasto, które postanowiłem obejrzeć, nazywało się Paryż. Gdy poprzednim razem zwiedzałem Irlandię, wśród wielu reklam różnych nieznanych mi w większości rzeczy, znalazło się ogłoszenie zachęcające do wycieczek właśnie do Paryża.
            Było to całkiem spore miasto, ale nie znalazłem tam niczego ciekawego. Ludzie wciąż się śpieszyli, wsiadając do najprzeróżniejszych pojazdów. Zainteresował mnie dopiero tunel, po jednej stronie ludzie wchodzili, po drugiej wychodzili. Wszedłem także, by zobaczyć, co jest w owych podziemiach. Napis głosił: metro.
            Kolejny pojazd, którym ludzie się przemieszczali, miał rozsuwane drzwi i pełno pasażerów. Wsiadłem do niego, by zaspokoić ciekawość, zająłem miejsce przy oknie i przejechałem kawałek. Na jednej ze stacji wsiadło tylu ludzi, że zrobił się tłok. Mało tego, ciągle rozmawiali i to o banalnych lub mało zrozumiałych dla mnie sprawach. Ich emocje były tak nudne, że postanowiłem nieco je ubarwić. Najlepiej odrobiną strachu.
            Najpierw pojawiła się mgła. Powoli unosiła się w górę, aż coraz więcej osób zaczęło zwracać na nią uwagę. Potem doszły opary. Kiedy pierwsze osoby zaczęły łzawić, pasażerowie masowo stłoczyli się pod drzwiami. Metro zatrzymało się, ale drzwi zostały zamknięte. Nie byłem pewien, jaki mechanizm je otwiera, lecz nietrudno było mi je zablokować. Ktoś próbował wybić szybę, po chwili już grupa ludzi waliła w okna jak opętani. Wszystkich ogarnęła panika.
            Siedziałem i spokojnie się temu przyglądałem. Nikomu nie pozwoliłem wybić szyby, to by mogło popsuć zabawę. Byli uwięzieni, przerażeni, pewni, że za chwilę mogą umrzeć. Kasłali, psikali, krzyczeli. Dominującą emocją był strach, wyczuwałem też rozpacz, bezradność, gniew. Ponieważ nasza rasa zrodzona została z mroku i ludzkich grzechów, nic tak nie napełniało mnie mocą, jak negatywne ludzkie uczucia. Kiedy wyjrzałem za okno, koło którego usiadłem, ujrzałem ludzi stojących jak najdalej od metra. Grupa mężczyzn w jednakowych strojach podeszła bliżej, próbując otworzyć którekolwiek drzwi. Oczywiście nie udało im się.
            Gdy nikt nie umarł od dymu, w końcu ludzie zaczęli się uspokajać. Kilka osób jedynie zemdlało. Nie mieli pojęcia, że to dopiero początek zabawy.
            Na środku pojazdu pojawiła się maleńka jasna kula. Rozbłysła lekko, a po chwili zaczęła płonąć. Ludzie ponownie rzucili się do drzwi. Kiedy płomień dosięgnął jednego z nich, pomyślałem, że pora przenieść się gdzie indziej. Co prawda nie zrobiłby mi krzywdy, ale płonący ludzie wpadający na mnie nie byli zachęcającą perspektywą.
            Ku mojemu zdziwieniu, jedne z drzwi do metra zostały niespodziewanie otworzone. Spojrzałem ze zdumieniem w tamtą stronę. Ludzie ruszyli ku nim, tratując się wzajemnie. Było ich coraz mniej w pojeździe, ale ogień już się rozprzestrzeniał.
            Tuż przy drzwiach, na zewnątrz, dostrzegłem kogoś jeszcze, kobietę o jasnych włosach, która z pewnością nie była człowiekiem. Zanim zdążyłem zobaczyć więcej, usłyszałem syk, jaki wydawały pojazdy tuż przed wybuchem. Nie miałem zamiaru wylatywać w powietrze, przynajmniej nie w tej postaci. Zniknąłem tuż przed eksplozją. 
            Pojawiłem się trochę dalej, obserwując wybuch. Ludzi już nie było, wybiegli na ulicę, a ci którym udało się uciec z pojazdu, stłoczyli się jak najdalej od ognia. Grupa innych właśnie walczyła z płomieniem.
            Za szybko go ugasili. Myślałem nawet, czy nie wzniecić go ponownie, ale zrezygnowałem. Dwa razy to samo już nie byłoby takie zabawne. Postanowiłem wrócić do zamku.
 
 
 

16 komentarzy:

  1. Bardzo dziękuję za rozdział. Dorian na pewno nie jest dobrą osobą i chyba nawet Sheila tego nie zmieni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorian pewnie by się z Tobą zgodził^^ To myślisz, że Sheila nie ma szans, by go zmienić?:P

      Usuń
    2. Ja myślę, że Dorian się zmieni, kiedy zobaczy jak mocno rani Sheilę. Nimfa jeszcze nie widziała go w prawdziwej akcji, toteż ma tylko mgliste pojęcie, jak okrutny może być jej narzeczony. W końcu Sheila zacznie gardzić Dorianem, kiedy przekona się jak wielką krzywdę wyrządza innym. Dziewczyna nie zawsze będzie tak uległa i wybaczająca, nawet ona w pewnym momencie może nie dostrzec dobra w Dorianie. I wtedy on zrozumie, że musi się zmienić. No cóż, przynajmniej ja tak myślę, bo przecież wszystko zależy od Waszej inwencji :)

      Usuń
    3. Nie widziała, owszem, ale z nim mieszka, zatem to kwestia czasu.
      Pytanie jest takie, że jeśli Sheila nie dostrzeże w nim żadnego dobra, to czy nie za późno, by zacząć się starać? To by się mogło różnie potoczyć.

      Usuń
  2. Dorian ma niegrzeczne myśli :D chcialbyy zeby nosila sukienki w których bylyby widoczne je kolana? toż to szok! :D Sheila i Genie jako jedyne widza jego lepsze oblicze bo tak ogolnie to niie jest zbyt mila osoba i rajcuje go cierpienie innych... dziekuje bardzo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolana nie dla oczu Doriana?^^
      Genie to siostra, kocha go;) A Sheila ogólnie widzi w innych dobro:)

      Usuń
  3. Dorian dalej jest draniem w stosunku dla innych ale na Sheili mu zalezy , sam nie dokładnie dlaczego ale tak jest, mysle ze jak dłuzej bedzie z nia przebywał to sie troche zmieni na lepsze ale tylko troche ...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno ją lubi i zależy mu, żeby ona go lubiła. I w końcu dała się uwieść. XD

      Usuń
  4. Mroczny Dorian powrócił. Och, on się nie cacka z wrogami. I tak, te sukienki do kolan muszą ożywiać jego myśli :) No cóż, Dorian to straszna gadzina. Niby lepszy, ale tylko z pozoru, bo kiedy nie jest przy Sheili wraca do starych i sprawdzonych nawyków. Nimfa musiałaby się chyba do niego przywiązać, dosłownie, żeby zmienić jego okrutne zachowanie. Dziękuję, dziewczyny, za rozdział. Pozdrawiam Agnieszka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mroczna gadzina nigdzie nie odeszła, tylko się czaiła. ^^ Przywiązanie mogłoby pomóc, ale pewnie w końcu zacząłby się nudzić udawaniem grzecznego i kto wie, co by było...

      Usuń
  5. Rzeczywiście Dorianowi zależy na Sheili. Tylko do jakiego stopnia.... Rozrabia jak za dawnych czasów chłopak i jeszcze się dziwi, że ludzie sobie radzą z tymi katastrofami... Dziękuję bardzo i pozdrawiam czekając na wyjaśnienie, dlaczego nimfa jest taka zamyślona. Beata;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W chwili obecnej na pewno zależy mu na tym, by ją uwieść. :) Z którą stronę to zmierza, czy też stanie w miejscu - się okaże. :)

      Usuń
  6. Dorianek w końcu stracił opanowanie oraz cierpliwość i poczuł przedsmak tego, co go czeka po ślubie.^^ To wywołało w nim z kolei ochotę na innego rodzaju zabawę - podobała mi się scena w metrze.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twierdzisz, że to przez pocałunek z Sheilą Dorian nabrał ochoty na wysadzenie metra? XD

      Usuń
    2. Tak, rozochocił się pewnie, a że z Sheilą nie mógł na razie nic więcej zdziałać, to pobawił się w iny sposób.^^

      Usuń
  7. A już myślałam, że Dorian się cywilizuje, ale nie, każde grzeczne postępowanie musi sobie odbić ;)

    OdpowiedzUsuń