Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

8.02.2015

Rozdział XVI



***Sheila***
            Odesłał wszystkich. Tak powiedział. Miałam ochotę płakać, wyć i krzyczeć. Odesłał Varysa, jedyną osobę, z którą mogłam tu rozmawiać, nie obawiając się, że użyje moich słów przeciwko mnie. Tylko jemu tu ufałam. Teraz znów zostałam sama. Zdana na łaskę i niełaskę Doriana.
            Owszem, był miły i traktował mnie jak osobę, nie niewolnicę, ale nie miałam pojęcia, jak długo to potrwa.
            W dodatku ta sukienka. Zerknęłam na nią, poprawiając materiał. Była piękna i wygodna, co prawda trochę krótka, ale nie na tyle, bym czuła się źle. Mimo wszystko nie potrafiłam wymyślić powodu, dla którego w ogóle dostałam od niego sukienkę. Mogłam załatać swoją, wystarczyło, że poszłabym do jeziora. Dlaczego tak mnie traktował? Tak nagle był miły. I chyba oczekiwał mojego towarzystwa. Dlatego powiedział, że wróci. Pokręciłam głową.
            Opatrzyłam mu ranę. To wszystko. Był mi wdzięczny. I mimo to odesłał Varysa. Pewnie już go nie zobaczę. Nawet nie podziękowałam mu za buty. Westchnęłam i odstawiłam czystą już szklankę do szafki. Miałam zamek dla siebie do obiadu. Dorian wyszedł, służby jeszcze tu nie było... Właśnie. Wyszedł, by stać się smokiem.
            Smok. Wielka, skrzydlata jaszczurka ziejąca ogniem. Siejąca postrach wśród ludzi, polująca na nich. Przerażająca. Z wielką paszczą pełną ostrych zębów. Mógłby zjeść mnie jednym kłapnięciem szczęki. Rozorać pazurami. Spopielić oddechem. Bo był smokiem. Dorian był smokiem. A ja chciałam go zobaczyć w tej formie. Byłam ciekawa, nie zlękniona. Zdziwiona owszem. Ale nie przestraszona. Nie mógł być gorszy w formie smoka niż w tej, którą znałam. A bywał miły. Wciąż byłby tym samym Dorianem jako smok, prawda? Na pewno tak.
            Wytarłam dłonie i wyjrzałam przez okno. Postanowiłam spędzić ten dzień w jeziorze. Nie miałam nic lepszego do zrobienia, a moje ciało domagało się wody. Dostarczę mu jej, a potem przygotuję obiad. Na co może mieć ochotę smok? Jagnię? Krowę? Dziewicę? Cóż, dysponowałam tylko ostatnim, ale nie miałam zamiaru umieszczać w menu siebie. Więc nakarmię człowieka. Zrobię klopsy, te, których nauczyła mnie Genevieve. Powinny mu smakować.
            Sama nie wiedziałam, dlaczego planuję obiad dla mężczyzny, który mnie więzi. Owszem, potrzebował energii, by wrócić do zdrowia. A zatem musiał jeść. Przemiana w smoka także musiała go wiele kosztować. Nie popierałam tego, jaki był, ale coraz lepiej go rozumiałam. Czułam żal, w mniejszym stopniu strach i przede wszystkim... szacunek.
            Głos Varysa usłyszałam, jeszcze nim opuściłam główny korytarz. Ruszyłam jego śladem, który przywiódł mnie do jednego z dużych salonów. Zajrzałam do środka i tam go odnalazłam. W towarzystwie grupki demonów. Zetknął na mnie przelotnie, uśmiechnął się i skinął mi głową. Weszłam do pomieszczenia, nie zwracając uwagi na gromadę, która się tam zebrała. Podbiegłam i spontanicznie uściskałam demona strachu.
            Zesztywniał i w pierwszej chwili myślałam, że się odsunie, jednak po chwili objął mnie ramieniem. Podniosłam na niego wzrok, obdarzając go ciepłym uśmiechem. Nie odpowiedział tym samym, patrzył na mnie spod uniesionych brwi, zdumiony. Przeszło mi przez myśl, że może moja reakcja nie była właściwa. Może zachowałam się zbyt wylewnie. To normalne, że go zaskoczyłam. Był demonem strachu, pewnie rzadko ktoś go przytulał. A już na pewno nie roztrzepana nimfa. Przygryzłam wargę.
            - Jesteś tu – szepnęłam, odsuwając się powoli, jednak moje dłonie wciąż spoczywały na jego piersi.
            Skinął nieznacznie głową, jednocześnie patrząc na mnie z niepokojem. Zaczęłam się zastanawiać, co też zrobiłam nie tak.
            - Oczywiście, że jestem. Coś się stało, dziewczyno? Jesteś roztrzęsiona. - Chwycił mnie lekko za ramiona. Poczułam się głupio.
            - Nie, nic... ja... - Myślałam, że Dorian cię odesłał i zostałam tu sama. Z nim. Nie powiedziałam tego, ale zmusiłam się do uśmiechu. - Po prostu cieszę się, że cię widzę. I dziękuję za buty. Są śliczne.
            Zerknął na moje stopy, potem przesunął wzrokiem wyżej, na moje nogi i dół sukienki. Poczułam ciepło na policzkach i potarłam je pospiesznie, by zetrzeć z nich rumieńce. Wciąż czułam pod palcami dotyk jego ciała, miałam wrażenie, że czuję. Opuściłam dłonie.
            - Cieszę się, dziewczyno. Pasują do sukienki. Zdaje się, że udało ci się wkraść w łaski pana.
            Spuściłam wzrok. Tak to odbierał? Wkradłam się w łaski? Przecież nie chciałam ratować Doriana, by ułatwić sobie życie. To byłoby... chore. Poza tym nawet on sam rozumiał, dlaczego to zrobiłam... dlaczego Varys nie mógł? Splotłam dłonie na piersi.
            - Jeśli nawet, uznaj to za efekt uboczny – mruknęłam urażona.
            Zebrani w salonie ludzie patrzyli na nas w milczeniu. Nie, nie ludzie. Demony, choć inne niż te, które widywałam w zamku ojca. Nie podobało mi się, że wbijają we mnie wzrok. Czułam go na sobie, jakby czyjeś zimne dłonie dotykały mojego karku. Wzdrygnęłam się i potarłam ramiona. Nagle zapragnęłam stamtąd wyjść.
            - Jestem pewien, że tak właśnie było, Sheilo. - Podniosłam wzrok, słysząc ciepło w głosie mojego rozmówcy i napotkałam delikatny uśmiech. Odetchnęłam. - A teraz pozwól, że przedstawię ci nową służbę. - Odwrócił mnie w stronę zebranych. Wciąż się we mnie wpatrywali. Bardzo uważnie. - Oto Sheila, gość specjalny naszego pana – oznajmił, a ja znów poczułam, że się rumienię. Gość, nie niewolnica. Mało tego, gość specjalny. - Macie traktować ją z szacunkiem, a każdy, kto odważy się ją skrzywdzić, będzie miał do czynienia ze mną. Czy to jasne?
            Demony poruszyły się nerwowo, jakby zobaczyły coś, co je przeraża. Odwróciłam się i zerknęłam na Varysa, ale wyglądał normalnie. Znów spojrzałam na demony. Obserwowały mnie... z szacunkiem.
            - Miło mi was poznać – odezwałam się cicho.
            Rozległ się grupowy pomruk, każdy przywitał się ze mną na swój sposób. W większości był to język dla mnie niezrozumiały. Język demonów. Tata chciał mnie go nauczyć, ale nie wykazałam wielkiego zainteresowania i ostatecznie tego zaniechał.
            Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale nagle jeden z mężczyzn, wysoki i jasnowłosy o niesamowitych oczach zrobił krok do przodu. Spojrzałam na niego ciekawie. Blond loki opadały mu na twarz, a źrenice mieniły się wieloma kolorami zieleni. Miałam wrażenie, że zmieniają kolor, przeplatając się między barwami.
            - To prawda, pani? Ocaliłaś go?
            Zamrugałam. Nie. Tak. Co miałam odpowiedzieć? Nic nie zrobiłam, tylko próbowałam przekonać Marie, z marnym skutkiem. Krzyknęłam, obudził się i sam się uratował. To wszystko. Na szczęście przeżył. Jedyne co zrobiłam, to opatrzenie jego rany. Nie, nie ocaliłam go.
            Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale demon tylko skinął głową i przykląkł na jedno kolano. Pozostali zrobili to samo.
            - Przyjmij naszą dozgonną wdzięczność, pani.
            Zerknęłam na Varysa, uśmiechnął się i pochylił, by szeptać mi do ucha:
            - Widzisz jego oczy, dziewczyno? - Skinęłam głową, patrząc w te hipnotyzujące tęczówki. Zobaczyłam jak barwnik przemieszcza się niczym fala, a oczy stały się niebieskie. Niesamowite. - Potrafi wejrzeć nimi w głąb duszy. Dostrzegł odpowiedź w twoim sercu, dziewczyno.
            Zadrżałam. Demon, który potrafi wejrzeć w czyjeś serce. Dorian tym razem postanowił, że jego służba będzie niezawodna.
            Poprosiłam, by wstali, uczynili to niemal natychmiast. Jakbym wydała rozkaz. Nie tego oczekiwałam, nie chciałam, by traktowali mnie jak panią. Nie niewolnicę, ale... trudno będzie się z nimi zaprzyjaźnić.
            Varys odesłał ich w obcej mi mowie. Odetchnęłam, gdy tylko zniknęli, po czym odwróciłam się do demona strachu.
            Był bledszy niż zazwyczaj, przez co blizna bardziej rzucała się w oczy. Włosy, choć upięte na karku, pozostawały w nieładzie. I opatrunek, którego wcześniej nie zauważyłam. Varys był ranny! Wyciągnęłam rękę i cofnęłam ją odruchowo.
            - Twoja głowa...
            Machnął ręką.
            - To drobiazg.
            Wcale nie. Przez bandaż przesiąkła krew, widziałam czerwone plamy. Chwyciłam Varysa za ręką i poprowadziłam do najbliższej łazienki. Wydawał się zaskoczony moim zachowaniem, ale nie protestował.
            - Siadaj – nakazałam i zaczęłam grzebać w szafce nad zlewem. Znalazłam opatrunki. Uzbrojona w nie, odwróciłam się do Varysa. - Opatrzę cię jak należy.
            Wydał z siebie dźwięk, który przypominał śmiech, ale natychmiast spoważniał pod moim spojrzeniem. Ostrożnie odwiązałam bandaże z jego głowy. Krew była zaschnięta, ale rana nie wyglądała źle. Zaczęła się już nawet goić.
            - Mówiłem, to nic takiego.
            Zerknęłam na niego, potem znów na ranę. Nie potrzebował opatrunków. Może miał więc rację. A może nie, skoro wcześniej stracił tyle krwi.
            - Teraz tak. Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej?
            - Potrafię o siebie zadbać, dziewczyno. - Chwycił moją dłoń, nim zdążyłam przytknąć ją do rany. - W przeciwieństwie do ciebie. Kiedy ostatnio byłaś w jeziorze?
            Zbyt dawno temu. Miał rację, nie umiałam zadbać o samą siebie, a chciałam opiekować się nim. Przypuszczałam, że to stres oderwał mnie od troski o własne zdrowie. Nawet nie poczułam, że muszę wejść do jeziora. Może wpływ na to miały także liczne szklanki wody, które ciągle piłam, a może przejmowałam się tym, że mam zginąć. A potem martwiłam się Dorianem. W tej chwili myślałam o Varysie. Zapomniałam o jeziorze. To jednak nie wyjaśniało, dlaczego nie poczułam, że brakuje mi wody. Zawsze to czułam.
            Zamknęłam oczy, skupiając się na własnym ciele, próbując poczuć jego poszczególne części. Nie byłam odwodniona.
            - Kiedy, dziewczyno?
            Zamrugałam. Varys przyglądał mi się z powagą.
            - Kiedy Mott... - urwałam i przygryzłam wargę. Kiedy to było? Czy naprawdę chciałam pamiętać?
            - W takim razie musisz iść popływać. Już. - Wstał i położył dłoń na moim ramieniu, a potem, jakby po krótkim wahaniu, uściskał mnie lekko. - W porządku, dziewczyno?
            Kiwnęłam głową. Teraz tak. Pozwoliłam, by dotknął mojego policzka i spojrzałam na niego. Jego palce pogładziły moją skórę. Miał dłonie wojownika, duże i twarde, pokryte bliznami i zgrubieniami. Mimo to ten dotyk sprawił mi przyjemność. Uśmiechnęłam się i nakryłam jego dłoń swoją.
            - Dziękuję za pomoc z opatrunkiem – odezwał się cicho, przyglądając mi się uważnie.
            - Drobiazg.
            Kąciki jego ust uniosły się nieco ku górze. Nie był to prawdziwy uśmiech, ale Varys rzadko się uśmiechał. Kiedy to robił, jego blizna się rozciągała, zniekształcając rysy twarzy. Nienawidził tego. Chciałam zobaczyć jego pełny uśmiech.
            - Idź już, dziewczyno, bo się tu odwodnisz. Popływaj, nabierz sił i wróć na obiad.
            Zabrał dłoń i wsunął ją do kieszeni. Przekrzywiłam głowę, zerkając na niego spod rzęs.
            - Wiesz, że nimfy nie muszą jeść, prawda? A skoro skończyłam pracę w bibliotece, mam cały dzień na pływanie. Nie muszę iść już teraz, jezioro mi nie ucieknie.
            - Nie musisz, ale przyjdziesz na obiad. - Otworzył drzwi i przepuścił mnie. Wyszłam posłusznie, jednak zatrzymałam się, czekając na niego. - Dlatego teraz pójdziesz się nawodnić, czy co tam robią nimfy, a potem wrócisz. I będziesz miła.
            - Coś się stało? - zaniepokoiłam się.
            Przyjść na obiad, być miła... zawsze byłam miła, ale skoro Varys tak naciskał, to znaczyło, że musiał istnieć ku temu powód. Powód, który nie dawał mi wyboru, jak spędzę popołudnie. Dorian.
            - Poza próbą zamachu? On może być... niezadowolony. Nie chcemy, by to niezadowolenie skierował na ciebie, prawda?
            Na pewno nie, wystarczająco wiele razy poczułam niezadowolenie Doriana. Kolejnego mogłabym nie przeżyć.
            - Nie lepiej, żebym zatem została w pokoju? Albo w jeziorze? - I nie wchodziła w drogę Dorianowi.
            Spojrzał na mnie i pokręcił głową. Skręcił w lewy korytarz i ruszył w dół schodów. Nie pozostało mi nic innego jak iść za nim.
            - On chce twojego towarzystwa, dziewczyno.
            Chce? Mnie? Może i dziś był miły, ale... on mnie nienawidzi. Varys musiał coś pomylić. To niedorzeczne.
            Przypomniałam sobie spojrzenie Doriana, gdy rano zajrzałam do jego pokoju i kiedy zmieniałam mu opatrunek. Natychmiast stanął mi przed oczami, poczułam, że się czerwienię. Wyszedł spod prysznica, jego skóra była wilgotna, a on sam, nie licząc ręcznika, nagi.
            - Rumienisz się, dziewczyno.
            Gwałtownie potarłam policzki. Nienawidziłam rumieńców, zawsze pojawiały się, gdy czułam się niezręcznie. I zawsze mnie wydawały.
            - Więc... mam przyjść na obiad i starać się go zabawić...? To szalone.
            - Może tak brzmi, ale po prostu zrób, o co cię proszę. Będzie dobrze, zaufaj mi. Sheilo?
            Drgnęłam, słysząc swoje imię. Rzadko kiedy go używał, ale lubiłam, gdy to robił. Brzmiało tak... miękko.
            - Przyjdę. I będę miła.
            Jezioro, w którym nie ma żadnych żywych istot, nie jest jeziorem. Nie tak naprawdę. Dlatego nie potrafiłam czerpać radości z porannej kąpieli. Owszem, uspokajała mnie i odprężała, ale nie czułam tego szczęścia, które towarzyszyło mi zawsze, gdy pływałam. Żadnych ryb. Jak może istnieć jezioro bez ryb? Nawet podwodna roślinność była rzadkością.
            Zanurkowałam i dotknęłam dłonią dna. Chociaż tu Dorian się postarał. Dno zdobiły piękne kamienie w pastelowych kolorach. Podobne widziałam przy zbiorniku wodnym pod zamkiem. Podziemne jezioro naprawdę mnie kusiło. Było w nim coś... coś, co mnie przyciągało, przyzywało. Jakby było żywe. Czyżbym mogła mieć rację? Hari nie pozwolił mi nawet do niego podejść. Reagował nawet, gdy za długo patrzyłam w tamtą stronę.
            Odbiłam się od dna i popłynęłam do północnej części jeziora, w miejsce, gdzie wcześniej znalazłam skupisko roślin wodnych. Musiałam dowiedzieć się, jaki sekret kryje w sobie podziemne jezioro. Mogłam spróbować dostać się tam sama. Teraz, kiedy mnie nie pilnowali, to nie powinno być trudne. Pozostawała jeszcze kwestia drzwi. Kiedy Hari je otwierał, wyglądało to tak, jakby potrzebował sporo siły. Oczywiście, mógł też się zgrywać. Żeby udowodnić mi, że jestem tylko słabą nimfą, która sama nie zdoła nawet zejść do studni.
            Czy Dorian byłby zły, gdybym tam poszła? Gdybym zanurzyła dłoń w tej wodzie? Czymkolwiek ona była.
            Pewnie tak. Dorian złościł się o głupstwa, a zbiornik pod zamkiem z jakiegoś powodu był tajemnicą. Uwierzyłby, że poszłam tam z ciekawości, a nie po to, by mu zaszkodzić?
            Powiedziałam mu, że może mi ufać.
            Minęłam rośliny, muskając je dłonią i popłynęłam ku górze. Zaufanie. Jak miałby mi ufać, gdybym myszkowała w jego zamku? To głupie. Chciałam jego zaufania, chciałam, by wierzył, że nie jesteśmy wrogami. Dlaczego? Był bestią. Dlaczego zależało mi na jego zaufaniu?
            Wynurzyłam się z wody i odgarnęłam włosy z twarzy. Chłodna kropla opadła mi na twarz, uniosłam głowę i uśmiechnęłam się, widząc ciemne chmury. Padał deszcz. Stanęłam na płyciźnie, wystawiając twarz ku niebu. Tęskniłam za tym uczuciem. Krople spływające na mnie z nieba.
            Mogłabym tak stać w nieskończoność, kiedy woda obmywała moje ciało, a deszcz koił umysł. Opady przybrały na sile, krople uderzały o ziemię z charakterystycznym łoskotem. Wiedziałam, że powinnam wracać, wkrótce pewnie pojawi się Dorian, a ja obiecałam Varysowi, że grzecznie zjem z nim obiad. Przynajmniej nie musiałam gotować, skoro Dorian zatrudnił nową służbę. Spojrzałam na leżące przy brzegu ubrania i westchnęłam.
            Gdyby ktoś zobaczył, jak się rozbierałam, zapewne by mnie wyśmiał. Odważyłam się zdjąć sukienkę dopiero będąc w wodzie, głównie dlatego, że nie przywykłam do zwykłych ubrań. Moja magia pozwalała mi stworzyć prostą sukienkę z wody, dzięki czemu, gdy łączyłam się z jeziorem, ona robiła do samo. Wracała do pierwotnego stanu.
            Strój, jaki dostałam od Doriana był bardzo ładny, ale jeszcze bardziej kłopotliwy. Żeby go ubrać, musiałam wyjść z wody, a wtedy ktoś mógłby mnie zobaczyć. Oczywiście najprościej byłoby stworzyć własną sukienkę, ale nie chciałam urazić Pana. Okazał mi życzliwość, byłam mu winna to samo. Poza tym... podobało mi się jego spojrzenie, gdy założyłam sukienkę. Nie potrafiłam tego określić, nadal była w nim pewna dzikość, ale innego rodzaju. Te oczy nie tchnęły złością i nienawiścią. Nie wtedy. Nie miałam jednak pojęcia, jak nazwać to uczucie. Było mi obce. W jakiś sposób mnie niepokoiło, ale też... podobało mi się. Było mu z nim do twarzy.
            Rozejrzałam się i porwałam ubranie. Szybko wbiłam się w sukienkę, jednak zapięcie trochę mi zajęło. W końcu narzuciłam na ramiona sweter i przeczesałam dłonią włosy. Wzięłam buty do ręki i ruszyłam w stronę zamku raźnym krokiem, a deszcz obmywał moje ciało, dodając mi otuchy i pewności siebie. W tamtej chwili czułam, że mogę wszystko.
            Pora na spotkanie z bestią. Uśmiechnęłam się. Nie. Z Dorianem.
            Weszłam do jadalni boso, stół był obficie zastawiony, ale nikt przy nim nie siedział. Zatem przyszłam pierwsza. Usiadłam, kładąc buty pod krzesłem i sięgnęłam po szklankę z wodą, którą ktoś już dla mnie napełnił. Obok stał dzbanek z wodą. Gość, nie niewolnica, przeszło mi przez myśl. Gość pana na zamku.
            Upiłam łyk wody, rozglądając się z ciekawością. Wcześniej nie miałam głowy, by przyjrzeć się temu miejscu. Wysoki sufit, wszystko wyglądało bardzo bogato i... no cóż, bardzo zamkowo. Elegancko i wytwornie. Jak mężczyzna, który właśnie stanął w drzwiach. Wydawał się zmęczony, więc posłałam mu uśmiech. Skinął mi głową i usiadł naprzeciwko mnie.
            - Więc... byłeś smokiem – zagaiłam.
            - Tak, całe przedpołudnie. - Przysunął miskę z zupą i sięgnął po łyżkę.
            - Pomogło? Bo wyglądasz... niezbyt dobrze. - Przyjrzałam mu się z troską. Czyżby rana tak mu dokuczała?
            - Pomogło. - Podwinął rękaw. W miejscu rany widniała niewielka blizna. - Zagoiło się. Ale przemiana była bolesna, więc wyczerpująca. - Wzruszył ramionami.
            Przyjrzałam się bliźnie. Nie rzucała się w oczy, niepotrzebnie tak bardzo się nią przejmował.
            Sięgnęłam po łyżkę i skosztowałam swojej zupy. Nie byłam pewna, z czego ją zrobiono, ale smakowała wyśmienicie. Jeszcze łatwiej byłoby mi się nią delektować, gdybym nie martwiła się Dorianem. Może powinien odespać? Położyć się po obiedzie?
            - Mogę ci jakoś pomóc? - zapytałam.
            Przełknął łyk zupy i spojrzał na mnie.
            - Nie sądzę, to tylko ból mięśni, wkrótce minie. - Patrzył na mnie przez chwilę bez słowa, po czym wrócił do posiłku.
            - Więc chyba mogę – uśmiechnęłam się i upiłam łyk wody.
            - W jaki sposób? - Spojrzał na mnie zaciekawiony.
            Odstawiłam szklankę i wstałam, obchodząc stół. Stanęłam za nim i położyłam dłonie na jego ramionach. Zaczęłam powoli rozmasowywać mięśnie barków. Nie robiłam tego po raz pierwszy, jednak dotyk jego ciała pod palcami wprawiał mnie w zakłopotanie. I wywoływał dziwne uczucie, którego nie umiałam zdefiniować. Przesunęłam dłonie w stronę karku.
            - W taki, panie smoku.
            Siedział bez ruchu, uśmiechając się nieznacznie.
            - Bardzo... relaksująca pomoc, pisklątko. I chyba przynosi skutek, już czuje się troszkę lepiej... O tak, zdecydowanie...
            - A nie mówiłam? Jeśli ugniata się mięśnie odpowiednio, zaczynają się rozluźniać – wyjaśniłam, wracając dłońmi do jego barków.
            - Więc ugniatanie masz już opanowane – stwierdził, nadal się uśmiechając.
            Zaśmiałam się cicho.
            - To się nazywa masaż. Cieszę się, że mogę pomóc ci poczuć się lepiej.
            Uśmiechnął się szerzej i dotknął mojej dłoni na swoim ramieniu. Znieruchomiałam, gdy jego skóra dotknęła mojej. Odetchnęłam głęboko. Nie podobał mi się ton jego głosu. Natomiast dotyk jego dłoni na mojej był przyjemny.
            - Takie drobne, delikatne dłonie, a tyle potrafią...
            - To tylko masaż, nic wielkiego – odezwałam się w końcu. Przesunął ponownie swoją dłonią po mojej i puścił ją.
            - Powinnaś dokończyć obiad, Sheilo, nie jesteś głodna?
            Czy byłam głodna? Opuściłam ręce i usiadłam na swoim miejscu. Nie, nie byłam. Ale to dobra wymówka, by usiąść.
            - Właściwie, to nimfy nie muszą wiele jeść... woda nas karmi. Ale obiad jest pyszny, więc go nie przegapię. - Uśmiechnęłam się, nadal czując skrępowanie.
            - Bardzo dobry – przyznał Dorian, nakładając na talerz pieczone ziemniaki. - Po obiedzie pójdziemy... - Przerwał i spojrzał na mnie, jakby się nad czymś zastanawiając. - Pokażesz mi, jak się gra w te nowoczesne gry, które mam w zamku? - zapytał w końcu.
            Zerknęłam na niego zdumiona. Czyżby... on naprawdę pytał mnie o zdanie? Miałam wybór? Mogłam odmówić? Najpierw chciał wydać rozkaz, a potem zmienił zdanie i się poprawił. Liczył się ze mną, naprawdę nie byłam już niewolnicą. Poczułam, że serce wywinęło mi radosnego fikołka.
            - Bardzo chętnie, Dorianie – odparłam. Po raz pierwszy mogłam mu odmówić. I nie chciałam. Lubiłam z nim przebywać, kiedy zachowywał się w ten sposób.
            - Świetnie. - Uśmiechnął się, sięgając po kolejny kęs. Humor wyraźnie mu się poprawił. - To sos grzybowy? Smakuje jak grzyby.
            Zerknęłam na jego talerz i skinęłam głową. Lubiłam, gdy się uśmiechał. Wyglądał wtedy o wiele lepiej, niż gdy trawił go gniew.
            - Pieczarki – doprecyzowałam.
            Skinął głową, zjadając kolejne danie. Sięgnął po kieliszek, dolał sobie wina i zerknął na mnie.
            - Nadal nie pijesz wina?
            Skończyłam zupę i nałożyłam sobie apetycznie wyglądającą sałatkę. Pomyślałam o ostatnim razie, gdy piłam wino. Wyszło całkiem głupio.
            - Chyba nie myślę po nim racjonalnie...
            - Obawiasz się, że mogłabyś zrobić lub powiedzieć coś nieracjonalnego po łyku wina? - Odstawił butelkę.
            Tak. Nawet bardzo się tego obawiałam. Sam na sam z Dorianem i winem? To zły pomysł.
            - A jeśli? - zapytałam retorycznie, próbując sałatkę. Ser niemal rozpływał się w ustach. Zamknęłam oczy i mruknęłam z aprobatą.
            - Skąd wiesz, że to byłoby nieracjonalne? - Kiedy otworzyłam oczy, zauważyłam, że mi się przygląda.
            - Chyba tak właśnie działa alkohol, prawda? Robimy, zanim pomyślimy? - Patrząc na niego, nie byłam już taka pewna swoich racji. - Choć oczywiście pewności mieć nie mogę.
            - Zależy od osoby. Jedni są agresywni, inni wręcz przeciwnie, robią się nadzwyczaj łagodni. Reakcje są bardzo różne, ale z tego co wiem, po alkoholu z pewnością się nie kłamie. - Upił łyk wina.
            Skończyłam sałatkę i posłałam mu uważne spojrzenie. Sądził, że kłamię? Chciał mnie sprawdzić? Sięgnęłam po pusty kieliszek i podsunęłam mu go.
            - Lej. Ja nie kłamię, ale skoro chcesz się przekonać, proszę bardzo.
            Parsknął śmiechem.
            - Nie zamierzam cię upijać, Sheilo. W czym mogłabyś mnie okłamać? - Przesunął wzrokiem po mojej twarzy. - Chyba, że w kwestii twojego ojca...?
            Odstawiłam kieliszek i wstałam.
            - Nie kłamałam. Także w tym, że nie pomogę ci go skrzywdzić. Taki masz plan, co? Jesteś miły i liczysz, że coś ci podpowiem? Jakiś słaby punkt? Powiem ci jedno. Nie udało ci się.
            Odwróciłam się i ruszyłam w stronę drzwi. Przestrogi Varysa przestały mieć dla mnie znaczenie. Nie chciałam dłużej przebywać w towarzystwie Doriana.
            - Mam zamiar go skrzywdzić i nie zmieniłem zdania – odezwał się. - A to, że jestem dla ciebie miły, nie ma z tym nic wspólnego. Choć czemu miałabyś mi wierzyć...? Może każde moje słowo ma jakiś ukryty cel?
            Zerknęłam na niego przez ramię, mając nadzieję, że w moich oczach nie widać bólu, jaki zakradł się do serca. Że on nie może dostrzec, jak moja dusza rozpada się na miliony kawałeczków.
            - To zawsze będzie miało coś wspólnego. Bo go kocham, po prostu.- Więc nie bądź miły, dodało moje serce. Bo mnie zabijasz. - Lepiej będzie, jeśli pójdę już do siebie.
            Patrzył na mnie przez długą chwilę, głęboko się nad czymś zastanawiając.
            - Nie do końca rozumiem – odezwał się w końcu. - Tak go kochasz, a mimo to nie pozwoliłaś mnie zabić. Jestem potworem, który cię więzi, a ty jesteś miła i opatrujesz mi rany. Czemu?
            - Bo nie wierzę w potwory. Jesteśmy tylko my, Dorianie. My i nasze czyny. Decyzje. Nie życzę ci źle – szepnęłam, a moje oczy wypełniły się łzami. -  Wybrałeś tę złą drogę. Najłatwiejszą, poddałeś się złości. Ale ja nie zboczę ze swojej. Mogłabym cię nienawidzić, to byłoby proste. Ale rzadko kiedy ta prosta droga jest właściwa. Wybrać trudną i utrzymać się, choć serce krwawi... to prawdziwa siła, Dorianie. To nieprawda, że jest w tobie tylko zło. I będę w to wierzyć. Będę kroczyć moją drogą, choćbym upadła milion razy.- Potarłam oczy. - Nie będę cię winić za to, że nie potrafisz wybrać inaczej. Ale nie potrafię jednocześnie się uśmiechać.
            Odwróciłam się i tym razem nie miałam zamiaru się zatrzymywać. Gdzieś pod krzesłem leżały moje buty, ale pozostawiłam je tam. Dość widział moich łez.
            Podskoczyłam, gdy pojawił się przede mną niespodziewanie. Zawahałam się, może powinnam skorzystać z innych drzwi.
            - Przykro mi, Sheilo. Zemsta to mój obowiązek, szkoda, że właśnie ty okazałaś się jego córką. Rozumiem, że nie chcesz mnie więcej widzieć. Nie będę cię zmuszał, już nie. - Odsunął się. - Zrobisz, co zechcesz, pisklątko.
            Minęłam go bez słowa. Gdy tylko wyszłam z jadalni, puściłam się biegiem. Pokonałam schody w kilku susach, ani razu się nie oglądając. Dopiero gdy zamknęłam za sobą drzwi, pozwoliłam sobie na głośny szloch. Usiadłam na podłodze i płakałam. Pewnie to przez moją własną głupotę. Nigdy nie powinnam była nabierać nadziei, że zaniecha zemsty. Jego imię nawet nie przechodziło mi przez myśl. Idiotka. Nigdy niczego mi nie obiecał, jak mogłam mieć nadzieję, że zmieni zdanie, że zaprzestanie swej wendetty? Teraz moja nadzieja umarła, a z nią moje serce. Pozostały tylko łzy. A potem... Potem nie będę miała już nic. Równie dobrze mógł mnie zabić.
 
 

14 komentarzy:

  1. Ale pisklątko się ucieszyło na widok Varysa, ale ostatecznie i tak powróciło do łez i smutku, biedactwo.;) Nie mogę się już doczekać pierwszych rozstrzygnięć.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma tam tylko jego, nic dziwnego, że się cieszy.:)
      Pierwsze rozstrzygnięcie już za tydzień.:)

      Będziesz mistrzem szybkich komentarzy. xD

      Usuń
    2. I to jest dobra nowina.:)

      To teraz nim nie jestem?:P

      Usuń
  2. Bardzo dziękuję za rozdział i info. Może mi się tylko wydaję, ale Varys coś czuje do Sheili. A to się Dorianowi raczej nie spodoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorian jest bardzo terytorialny względem swojej małej nimfy.^^

      Usuń
  3. Nieszczęsna Sheila! Jest rozdarta pomiędzy uczuciem niechęci do Doriana a rosnącym przywiązaniem. Nic dziwnego więc, że boli ją serce. Kocha swego ojca i nie chce go utracić, ale jednocześnie nie potrafi znienawidzić mściciela, który początkowo traktował ją przedmiotowo. Ale jak widać Dorian ma tą dobrą stronę, w którą usilnie chce wierzyć Sheila. Pan Smok już kilka razy okazał jej uczucie, które zapewne jest mocno dezorientujące, bo wciąż trzyma się swego pierwotnego planu- zemsty na ojcu nimfy. Och, w ciężką sytuację wpędziłyście dziewczyny, Waszą bohaterkę. Tyle rozterek! A jak wiadomo pomiędzy miłością i nienawiścią jest cienka granica i nigdy nie wiadomo, po której stronie przyjdzie stanąć. Dziękuję za ten emocjonujący rozdział. Życzę dalszej weny i jak zawsze będę z niecierpliwością wyglądać dalszej części. Pozdrawiam. Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Dorian dopiero pokaże, co może wymyślić wobec Sheili. A ona póki co ma za dobre serduszko, żeby całkiem go skreślić.
      Również pozdrawiam:)

      Usuń
  4. Sheila zderzyła się moc z rzeczywistością :)
    Też czuję, że nie wyniknie nic dobrego z Varysem w kwestii uczuciowej... Za to bardzo mnie ciekawi co teraz zrobi Dorian :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorian chyba zaskoczy, zarówno Sheilę, jak i czytelników^^

      Usuń
  5. jesli ta jej przyjaciółka okaże sie jego siosta to jeszcze wszystko moze potoczyc sie szczesliwie :) ciekawi mnie czy Varys aby nie zywi jakis uczuc do Sheili... dziekuje bardzo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy, dla kogo może to potoczyć się szczęśliwie;p Wszystko wkrótce się okaże:)

      Usuń
  6. Lubię Varysa, jest niby tym złym i grożnym , nie mniej jego zachowanie w stosunku do pisklątka jest w porządku. Nimfa jeszcze pewnie wiele łez wyleje z powodu Doriana. Czekam niecierpliwie na nastepny rozdział. Dziękuję i pozdrawiam cieplutko. Beata;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W porównaniu do Doriana chyba nie wydaje się Sheili, żeby Varys był zły i groźny^^

      Usuń