***Sheila***
Odesłał wszystkich. Tak powiedział.
Miałam ochotę płakać, wyć i krzyczeć. Odesłał Varysa, jedyną osobę, z którą
mogłam tu rozmawiać, nie obawiając się, że użyje moich słów przeciwko mnie. Tylko
jemu tu ufałam. Teraz znów zostałam sama. Zdana na łaskę i niełaskę Doriana.
Owszem, był miły i traktował mnie
jak osobę, nie niewolnicę, ale nie miałam pojęcia, jak długo to potrwa.
W dodatku ta sukienka. Zerknęłam na
nią, poprawiając materiał. Była piękna i wygodna, co prawda trochę krótka, ale
nie na tyle, bym czuła się źle. Mimo wszystko nie potrafiłam wymyślić powodu,
dla którego w ogóle dostałam od niego sukienkę. Mogłam załatać swoją,
wystarczyło, że poszłabym do jeziora. Dlaczego tak mnie traktował? Tak nagle
był miły. I chyba oczekiwał mojego towarzystwa. Dlatego powiedział, że wróci.
Pokręciłam głową.
Opatrzyłam mu ranę. To wszystko. Był
mi wdzięczny. I mimo to odesłał Varysa. Pewnie już go nie zobaczę. Nawet nie
podziękowałam mu za buty. Westchnęłam i odstawiłam czystą już szklankę do
szafki. Miałam zamek dla siebie do obiadu. Dorian wyszedł, służby jeszcze tu
nie było... Właśnie. Wyszedł, by stać się smokiem.
Smok. Wielka, skrzydlata jaszczurka
ziejąca ogniem. Siejąca postrach wśród ludzi, polująca na nich. Przerażająca. Z
wielką paszczą pełną ostrych zębów. Mógłby zjeść mnie jednym kłapnięciem
szczęki. Rozorać pazurami. Spopielić oddechem. Bo był smokiem. Dorian był
smokiem. A ja chciałam go zobaczyć w tej formie. Byłam ciekawa, nie zlękniona.
Zdziwiona owszem. Ale nie przestraszona. Nie mógł być gorszy w formie smoka niż
w tej, którą znałam. A bywał miły. Wciąż byłby tym samym Dorianem jako smok,
prawda? Na pewno tak.
Wytarłam dłonie i wyjrzałam przez
okno. Postanowiłam spędzić ten dzień w jeziorze. Nie miałam nic lepszego do
zrobienia, a moje ciało domagało się wody. Dostarczę mu jej, a potem przygotuję
obiad. Na co może mieć ochotę smok? Jagnię? Krowę? Dziewicę? Cóż, dysponowałam
tylko ostatnim, ale nie miałam zamiaru umieszczać w menu siebie. Więc nakarmię
człowieka. Zrobię klopsy, te, których nauczyła mnie Genevieve. Powinny mu
smakować.
Sama nie wiedziałam, dlaczego
planuję obiad dla mężczyzny, który mnie więzi. Owszem, potrzebował energii, by
wrócić do zdrowia. A zatem musiał jeść. Przemiana w smoka także musiała go
wiele kosztować. Nie popierałam tego, jaki był, ale coraz lepiej go rozumiałam.
Czułam żal, w mniejszym stopniu strach i przede wszystkim... szacunek.
Głos Varysa usłyszałam, jeszcze nim
opuściłam główny korytarz. Ruszyłam jego śladem, który przywiódł mnie do
jednego z dużych salonów. Zajrzałam do środka i tam go odnalazłam. W
towarzystwie grupki demonów. Zetknął na mnie przelotnie, uśmiechnął się i
skinął mi głową. Weszłam do pomieszczenia, nie zwracając uwagi na gromadę,
która się tam zebrała. Podbiegłam i spontanicznie uściskałam demona strachu.
Zesztywniał i w pierwszej chwili
myślałam, że się odsunie, jednak po chwili objął mnie ramieniem. Podniosłam na
niego wzrok, obdarzając go ciepłym uśmiechem. Nie odpowiedział tym samym,
patrzył na mnie spod uniesionych brwi, zdumiony. Przeszło mi przez myśl, że
może moja reakcja nie była właściwa. Może zachowałam się zbyt wylewnie. To
normalne, że go zaskoczyłam. Był demonem strachu, pewnie rzadko ktoś go
przytulał. A już na pewno nie roztrzepana nimfa. Przygryzłam wargę.
- Jesteś tu – szepnęłam, odsuwając
się powoli, jednak moje dłonie wciąż spoczywały na jego piersi.
Skinął nieznacznie głową,
jednocześnie patrząc na mnie z niepokojem. Zaczęłam się zastanawiać, co też
zrobiłam nie tak.
- Oczywiście, że jestem. Coś się
stało, dziewczyno? Jesteś roztrzęsiona. - Chwycił mnie lekko za ramiona.
Poczułam się głupio.
- Nie, nic... ja... - Myślałam, że
Dorian cię odesłał i zostałam tu sama. Z nim. Nie powiedziałam tego, ale
zmusiłam się do uśmiechu. - Po prostu cieszę się, że cię widzę. I dziękuję za
buty. Są śliczne.
Zerknął na moje stopy, potem
przesunął wzrokiem wyżej, na moje nogi i dół sukienki. Poczułam ciepło na
policzkach i potarłam je pospiesznie, by zetrzeć z nich rumieńce. Wciąż czułam
pod palcami dotyk jego ciała, miałam wrażenie, że czuję. Opuściłam dłonie.
- Cieszę się, dziewczyno. Pasują do
sukienki. Zdaje się, że udało ci się wkraść w łaski pana.
Spuściłam wzrok. Tak to odbierał?
Wkradłam się w łaski? Przecież nie chciałam ratować Doriana, by ułatwić sobie
życie. To byłoby... chore. Poza tym nawet on sam rozumiał, dlaczego to
zrobiłam... dlaczego Varys nie mógł? Splotłam dłonie na piersi.
- Jeśli nawet, uznaj to za efekt
uboczny – mruknęłam urażona.
Zebrani w salonie ludzie patrzyli na
nas w milczeniu. Nie, nie ludzie. Demony, choć inne niż te, które widywałam w
zamku ojca. Nie podobało mi się, że wbijają we mnie wzrok. Czułam go na sobie,
jakby czyjeś zimne dłonie dotykały mojego karku. Wzdrygnęłam się i potarłam ramiona.
Nagle zapragnęłam stamtąd wyjść.
- Jestem pewien, że tak właśnie
było, Sheilo. - Podniosłam wzrok, słysząc ciepło w głosie mojego rozmówcy i
napotkałam delikatny uśmiech. Odetchnęłam. - A teraz pozwól, że przedstawię ci
nową służbę. - Odwrócił mnie w stronę zebranych. Wciąż się we mnie wpatrywali.
Bardzo uważnie. - Oto Sheila, gość specjalny naszego pana – oznajmił, a ja znów
poczułam, że się rumienię. Gość, nie niewolnica. Mało tego, gość specjalny. -
Macie traktować ją z szacunkiem, a każdy, kto odważy się ją skrzywdzić, będzie
miał do czynienia ze mną. Czy to jasne?
Demony poruszyły się nerwowo, jakby
zobaczyły coś, co je przeraża. Odwróciłam się i zerknęłam na Varysa, ale
wyglądał normalnie. Znów spojrzałam na demony. Obserwowały mnie... z szacunkiem.
- Miło mi was poznać – odezwałam się
cicho.
Rozległ się grupowy pomruk, każdy
przywitał się ze mną na swój sposób. W większości był to język dla mnie
niezrozumiały. Język demonów. Tata chciał mnie go nauczyć, ale nie wykazałam
wielkiego zainteresowania i ostatecznie tego zaniechał.
Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale
nagle jeden z mężczyzn, wysoki i jasnowłosy o niesamowitych oczach zrobił krok
do przodu. Spojrzałam na niego ciekawie. Blond loki opadały mu na twarz, a
źrenice mieniły się wieloma kolorami zieleni. Miałam wrażenie, że zmieniają
kolor, przeplatając się między barwami.
- To prawda, pani? Ocaliłaś go?
Zamrugałam. Nie. Tak. Co miałam
odpowiedzieć? Nic nie zrobiłam, tylko próbowałam przekonać Marie, z marnym
skutkiem. Krzyknęłam, obudził się i sam się uratował. To wszystko. Na szczęście
przeżył. Jedyne co zrobiłam, to opatrzenie jego rany. Nie, nie ocaliłam go.
Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć,
ale demon tylko skinął głową i przykląkł na jedno kolano. Pozostali zrobili to
samo.
- Przyjmij naszą dozgonną
wdzięczność, pani.
Zerknęłam na Varysa, uśmiechnął się
i pochylił, by szeptać mi do ucha:
- Widzisz jego oczy, dziewczyno? -
Skinęłam głową, patrząc w te hipnotyzujące tęczówki. Zobaczyłam jak barwnik
przemieszcza się niczym fala, a oczy stały się niebieskie. Niesamowite. -
Potrafi wejrzeć nimi w głąb duszy. Dostrzegł odpowiedź w twoim sercu,
dziewczyno.
Zadrżałam. Demon, który potrafi
wejrzeć w czyjeś serce. Dorian tym razem postanowił, że jego służba będzie
niezawodna.
Poprosiłam, by wstali, uczynili to
niemal natychmiast. Jakbym wydała rozkaz. Nie tego oczekiwałam, nie chciałam,
by traktowali mnie jak panią. Nie niewolnicę, ale... trudno będzie się z nimi
zaprzyjaźnić.
Varys odesłał ich w obcej mi mowie.
Odetchnęłam, gdy tylko zniknęli, po czym odwróciłam się do demona strachu.
Był bledszy niż zazwyczaj, przez co
blizna bardziej rzucała się w oczy. Włosy, choć upięte na karku, pozostawały w
nieładzie. I opatrunek, którego wcześniej nie zauważyłam. Varys był ranny!
Wyciągnęłam rękę i cofnęłam ją odruchowo.
- Twoja głowa...
Machnął ręką.
- To drobiazg.
Wcale nie. Przez bandaż przesiąkła
krew, widziałam czerwone plamy. Chwyciłam Varysa za ręką i poprowadziłam do
najbliższej łazienki. Wydawał się zaskoczony moim zachowaniem, ale nie
protestował.
- Siadaj – nakazałam i zaczęłam
grzebać w szafce nad zlewem. Znalazłam opatrunki. Uzbrojona w nie, odwróciłam
się do Varysa. - Opatrzę cię jak należy.
Wydał z siebie dźwięk, który
przypominał śmiech, ale natychmiast spoważniał pod moim spojrzeniem. Ostrożnie
odwiązałam bandaże z jego głowy. Krew była zaschnięta, ale rana nie wyglądała
źle. Zaczęła się już nawet goić.
- Mówiłem, to nic takiego.
Zerknęłam na niego, potem znów na
ranę. Nie potrzebował opatrunków. Może miał więc rację. A może nie, skoro
wcześniej stracił tyle krwi.
- Teraz tak. Dlaczego nie
przyszedłeś wcześniej?
- Potrafię o siebie zadbać,
dziewczyno. - Chwycił moją dłoń, nim zdążyłam przytknąć ją do rany. - W
przeciwieństwie do ciebie. Kiedy ostatnio byłaś w jeziorze?
Zbyt dawno temu. Miał rację, nie
umiałam zadbać o samą siebie, a chciałam opiekować się nim. Przypuszczałam, że
to stres oderwał mnie od troski o własne zdrowie. Nawet nie poczułam, że muszę
wejść do jeziora. Może wpływ na to miały także liczne szklanki wody, które
ciągle piłam, a może przejmowałam się tym, że mam zginąć. A potem martwiłam się
Dorianem. W tej chwili myślałam o Varysie. Zapomniałam o jeziorze. To jednak
nie wyjaśniało, dlaczego nie poczułam, że brakuje mi wody. Zawsze to czułam.
Zamknęłam oczy, skupiając się na
własnym ciele, próbując poczuć jego poszczególne części. Nie byłam odwodniona.
- Kiedy, dziewczyno?
Zamrugałam. Varys przyglądał mi się
z powagą.
- Kiedy Mott... - urwałam i
przygryzłam wargę. Kiedy to było? Czy naprawdę chciałam pamiętać?
- W takim razie musisz iść popływać.
Już. - Wstał i położył dłoń na moim ramieniu, a potem, jakby po krótkim
wahaniu, uściskał mnie lekko. - W porządku, dziewczyno?
Kiwnęłam głową. Teraz tak.
Pozwoliłam, by dotknął mojego policzka i spojrzałam na niego. Jego palce
pogładziły moją skórę. Miał dłonie wojownika, duże i twarde, pokryte bliznami i
zgrubieniami. Mimo to ten dotyk sprawił mi przyjemność. Uśmiechnęłam się i
nakryłam jego dłoń swoją.
- Dziękuję za pomoc z opatrunkiem –
odezwał się cicho, przyglądając mi się uważnie.
- Drobiazg.
Kąciki jego ust uniosły się nieco ku
górze. Nie był to prawdziwy uśmiech, ale Varys rzadko się uśmiechał. Kiedy to
robił, jego blizna się rozciągała, zniekształcając rysy twarzy. Nienawidził
tego. Chciałam zobaczyć jego pełny uśmiech.
- Idź już, dziewczyno, bo się tu
odwodnisz. Popływaj, nabierz sił i wróć na obiad.
Zabrał dłoń i wsunął ją do kieszeni.
Przekrzywiłam głowę, zerkając na niego spod rzęs.
- Wiesz, że nimfy nie muszą jeść,
prawda? A skoro skończyłam pracę w bibliotece, mam cały dzień na pływanie. Nie
muszę iść już teraz, jezioro mi nie ucieknie.
- Nie musisz, ale przyjdziesz na
obiad. - Otworzył drzwi i przepuścił mnie. Wyszłam posłusznie, jednak
zatrzymałam się, czekając na niego. - Dlatego teraz pójdziesz się nawodnić, czy
co tam robią nimfy, a potem wrócisz. I będziesz miła.
- Coś się stało? - zaniepokoiłam
się.
Przyjść na obiad, być miła... zawsze
byłam miła, ale skoro Varys tak naciskał, to znaczyło, że musiał istnieć ku
temu powód. Powód, który nie dawał mi wyboru, jak spędzę popołudnie. Dorian.
- Poza próbą zamachu? On może być...
niezadowolony. Nie chcemy, by to niezadowolenie skierował na ciebie, prawda?
Na pewno nie, wystarczająco wiele
razy poczułam niezadowolenie Doriana. Kolejnego mogłabym nie przeżyć.
- Nie lepiej, żebym zatem została w
pokoju? Albo w jeziorze? - I nie wchodziła w drogę Dorianowi.
Spojrzał na mnie i pokręcił głową.
Skręcił w lewy korytarz i ruszył w dół schodów. Nie pozostało mi nic innego jak
iść za nim.
- On chce twojego towarzystwa,
dziewczyno.
Chce? Mnie? Może i dziś był miły,
ale... on mnie nienawidzi. Varys musiał coś pomylić. To niedorzeczne.
Przypomniałam sobie spojrzenie
Doriana, gdy rano zajrzałam do jego pokoju i kiedy zmieniałam mu opatrunek.
Natychmiast stanął mi przed oczami, poczułam, że się czerwienię. Wyszedł spod
prysznica, jego skóra była wilgotna, a on sam, nie licząc ręcznika, nagi.
- Rumienisz się, dziewczyno.
Gwałtownie potarłam policzki.
Nienawidziłam rumieńców, zawsze pojawiały się, gdy czułam się niezręcznie. I
zawsze mnie wydawały.
- Więc... mam przyjść na obiad i
starać się go zabawić...? To szalone.
- Może tak brzmi, ale po prostu
zrób, o co cię proszę. Będzie dobrze, zaufaj mi. Sheilo?
Drgnęłam, słysząc swoje imię. Rzadko
kiedy go używał, ale lubiłam, gdy to robił. Brzmiało tak... miękko.
- Przyjdę. I będę miła.
Jezioro, w którym nie ma żadnych
żywych istot, nie jest jeziorem. Nie tak naprawdę. Dlatego nie potrafiłam
czerpać radości z porannej kąpieli. Owszem, uspokajała mnie i odprężała, ale
nie czułam tego szczęścia, które towarzyszyło mi zawsze, gdy pływałam. Żadnych
ryb. Jak może istnieć jezioro bez ryb? Nawet podwodna roślinność była
rzadkością.
Zanurkowałam i dotknęłam dłonią dna.
Chociaż tu Dorian się postarał. Dno zdobiły piękne kamienie w pastelowych
kolorach. Podobne widziałam przy zbiorniku wodnym pod zamkiem. Podziemne
jezioro naprawdę mnie kusiło. Było w nim coś... coś, co mnie przyciągało,
przyzywało. Jakby było żywe. Czyżbym mogła mieć rację? Hari nie pozwolił mi nawet
do niego podejść. Reagował nawet, gdy za długo patrzyłam w tamtą stronę.
Odbiłam się od dna i popłynęłam do
północnej części jeziora, w miejsce, gdzie wcześniej znalazłam skupisko roślin
wodnych. Musiałam dowiedzieć się, jaki sekret kryje w sobie podziemne jezioro.
Mogłam spróbować dostać się tam sama. Teraz, kiedy mnie nie pilnowali, to nie
powinno być trudne. Pozostawała jeszcze kwestia drzwi. Kiedy Hari je otwierał,
wyglądało to tak, jakby potrzebował sporo siły. Oczywiście, mógł też się
zgrywać. Żeby udowodnić mi, że jestem tylko słabą nimfą, która sama nie zdoła
nawet zejść do studni.
Czy Dorian byłby zły, gdybym tam
poszła? Gdybym zanurzyła dłoń w tej wodzie? Czymkolwiek ona była.
Pewnie tak. Dorian złościł się o
głupstwa, a zbiornik pod zamkiem z jakiegoś powodu był tajemnicą. Uwierzyłby,
że poszłam tam z ciekawości, a nie po to, by mu zaszkodzić?
Powiedziałam mu, że może mi ufać.
Minęłam rośliny, muskając je dłonią
i popłynęłam ku górze. Zaufanie. Jak miałby mi ufać, gdybym myszkowała w jego
zamku? To głupie. Chciałam jego zaufania, chciałam, by wierzył, że nie jesteśmy
wrogami. Dlaczego? Był bestią. Dlaczego zależało mi na jego zaufaniu?
Wynurzyłam się z wody i odgarnęłam
włosy z twarzy. Chłodna kropla opadła mi na twarz, uniosłam głowę i uśmiechnęłam
się, widząc ciemne chmury. Padał deszcz. Stanęłam na płyciźnie, wystawiając
twarz ku niebu. Tęskniłam za tym uczuciem. Krople spływające na mnie z nieba.
Mogłabym tak stać w nieskończoność,
kiedy woda obmywała moje ciało, a deszcz koił umysł. Opady przybrały na sile,
krople uderzały o ziemię z charakterystycznym łoskotem. Wiedziałam, że powinnam
wracać, wkrótce pewnie pojawi się Dorian, a ja obiecałam Varysowi, że grzecznie
zjem z nim obiad. Przynajmniej nie musiałam gotować, skoro Dorian zatrudnił
nową służbę. Spojrzałam na leżące przy brzegu ubrania i westchnęłam.
Gdyby ktoś zobaczył, jak się
rozbierałam, zapewne by mnie wyśmiał. Odważyłam się zdjąć sukienkę dopiero
będąc w wodzie, głównie dlatego, że nie przywykłam do zwykłych ubrań. Moja
magia pozwalała mi stworzyć prostą sukienkę z wody, dzięki czemu, gdy łączyłam
się z jeziorem, ona robiła do samo. Wracała do pierwotnego stanu.
Strój, jaki dostałam od Doriana był
bardzo ładny, ale jeszcze bardziej kłopotliwy. Żeby go ubrać, musiałam wyjść z
wody, a wtedy ktoś mógłby mnie zobaczyć. Oczywiście najprościej byłoby stworzyć
własną sukienkę, ale nie chciałam urazić Pana. Okazał mi życzliwość, byłam mu
winna to samo. Poza tym... podobało mi się jego spojrzenie, gdy założyłam
sukienkę. Nie potrafiłam tego określić, nadal była w nim pewna dzikość, ale
innego rodzaju. Te oczy nie tchnęły złością i nienawiścią. Nie wtedy. Nie
miałam jednak pojęcia, jak nazwać to uczucie. Było mi obce. W jakiś sposób mnie
niepokoiło, ale też... podobało mi się. Było mu z nim do twarzy.
Rozejrzałam się i porwałam ubranie.
Szybko wbiłam się w sukienkę, jednak zapięcie trochę mi zajęło. W końcu
narzuciłam na ramiona sweter i przeczesałam dłonią włosy. Wzięłam buty do ręki
i ruszyłam w stronę zamku raźnym krokiem, a deszcz obmywał moje ciało, dodając
mi otuchy i pewności siebie. W tamtej chwili czułam, że mogę wszystko.
Pora na spotkanie z
bestią. Uśmiechnęłam się. Nie. Z Dorianem.
Weszłam do jadalni boso, stół był
obficie zastawiony, ale nikt przy nim nie siedział. Zatem przyszłam pierwsza.
Usiadłam, kładąc buty pod krzesłem i sięgnęłam po szklankę z wodą, którą ktoś
już dla mnie napełnił. Obok stał dzbanek z wodą. Gość, nie niewolnica, przeszło
mi przez myśl. Gość pana na zamku.
Upiłam łyk wody, rozglądając się z
ciekawością. Wcześniej nie miałam głowy, by przyjrzeć się temu miejscu. Wysoki
sufit, wszystko wyglądało bardzo bogato i... no cóż, bardzo zamkowo. Elegancko
i wytwornie. Jak mężczyzna, który właśnie stanął w drzwiach. Wydawał się
zmęczony, więc posłałam mu uśmiech. Skinął mi głową i usiadł naprzeciwko mnie.
- Więc... byłeś smokiem – zagaiłam.
- Tak, całe przedpołudnie. -
Przysunął miskę z zupą i sięgnął po łyżkę.
- Pomogło? Bo wyglądasz... niezbyt
dobrze. - Przyjrzałam mu się z troską. Czyżby rana tak mu dokuczała?
- Pomogło. - Podwinął rękaw. W
miejscu rany widniała niewielka blizna. - Zagoiło się. Ale przemiana była
bolesna, więc wyczerpująca. - Wzruszył ramionami.
Przyjrzałam się bliźnie. Nie rzucała
się w oczy, niepotrzebnie tak bardzo się nią przejmował.
Sięgnęłam po łyżkę i skosztowałam
swojej zupy. Nie byłam pewna, z czego ją zrobiono, ale smakowała wyśmienicie.
Jeszcze łatwiej byłoby mi się nią delektować, gdybym nie martwiła się Dorianem.
Może powinien odespać? Położyć się po obiedzie?
- Mogę ci jakoś pomóc? - zapytałam.
Przełknął łyk zupy i spojrzał na
mnie.
- Nie sądzę, to tylko ból mięśni,
wkrótce minie. - Patrzył na mnie przez chwilę bez słowa, po czym wrócił do
posiłku.
- Więc chyba mogę – uśmiechnęłam się
i upiłam łyk wody.
- W jaki sposób? - Spojrzał na mnie
zaciekawiony.
Odstawiłam szklankę i wstałam,
obchodząc stół. Stanęłam za nim i położyłam dłonie na jego ramionach. Zaczęłam
powoli rozmasowywać mięśnie barków. Nie robiłam tego po raz pierwszy, jednak
dotyk jego ciała pod palcami wprawiał mnie w zakłopotanie. I wywoływał dziwne
uczucie, którego nie umiałam zdefiniować. Przesunęłam dłonie w stronę karku.
- W taki, panie smoku.
Siedział bez ruchu, uśmiechając się
nieznacznie.
- Bardzo... relaksująca pomoc,
pisklątko. I chyba przynosi skutek, już czuje się troszkę lepiej... O tak,
zdecydowanie...
- A nie mówiłam? Jeśli ugniata się
mięśnie odpowiednio, zaczynają się rozluźniać – wyjaśniłam, wracając dłońmi do
jego barków.
- Więc ugniatanie masz już opanowane
– stwierdził, nadal się uśmiechając.
Zaśmiałam się cicho.
- To się nazywa masaż. Cieszę się,
że mogę pomóc ci poczuć się lepiej.
Uśmiechnął się szerzej i dotknął
mojej dłoni na swoim ramieniu. Znieruchomiałam, gdy jego skóra dotknęła mojej.
Odetchnęłam głęboko. Nie podobał mi się ton jego głosu. Natomiast dotyk jego
dłoni na mojej był przyjemny.
- Takie drobne, delikatne dłonie, a
tyle potrafią...
- To tylko masaż, nic wielkiego –
odezwałam się w końcu. Przesunął ponownie swoją dłonią po mojej i puścił ją.
- Powinnaś dokończyć obiad, Sheilo,
nie jesteś głodna?
Czy byłam głodna? Opuściłam ręce i
usiadłam na swoim miejscu. Nie, nie byłam. Ale to dobra wymówka, by usiąść.
- Właściwie, to nimfy nie muszą
wiele jeść... woda nas karmi. Ale obiad jest pyszny, więc go nie przegapię. -
Uśmiechnęłam się, nadal czując skrępowanie.
- Bardzo dobry – przyznał Dorian,
nakładając na talerz pieczone ziemniaki. - Po obiedzie pójdziemy... - Przerwał
i spojrzał na mnie, jakby się nad czymś zastanawiając. - Pokażesz mi, jak się
gra w te nowoczesne gry, które mam w zamku? - zapytał w końcu.
Zerknęłam na niego zdumiona.
Czyżby... on naprawdę pytał mnie o zdanie? Miałam wybór? Mogłam odmówić?
Najpierw chciał wydać rozkaz, a potem zmienił zdanie i się poprawił. Liczył się
ze mną, naprawdę nie byłam już niewolnicą. Poczułam, że serce wywinęło mi
radosnego fikołka.
- Bardzo chętnie, Dorianie –
odparłam. Po raz pierwszy mogłam mu odmówić. I nie chciałam. Lubiłam z nim
przebywać, kiedy zachowywał się w ten sposób.
- Świetnie. - Uśmiechnął się,
sięgając po kolejny kęs. Humor wyraźnie mu się poprawił. - To sos grzybowy?
Smakuje jak grzyby.
Zerknęłam na jego talerz i skinęłam
głową. Lubiłam, gdy się uśmiechał. Wyglądał wtedy o wiele lepiej, niż gdy
trawił go gniew.
- Pieczarki – doprecyzowałam.
Skinął głową, zjadając kolejne
danie. Sięgnął po kieliszek, dolał sobie wina i zerknął na mnie.
- Nadal nie pijesz wina?
Skończyłam zupę i nałożyłam sobie
apetycznie wyglądającą sałatkę. Pomyślałam o ostatnim razie, gdy piłam wino.
Wyszło całkiem głupio.
- Chyba nie myślę po nim
racjonalnie...
- Obawiasz się, że mogłabyś zrobić
lub powiedzieć coś nieracjonalnego po łyku wina? - Odstawił butelkę.
Tak. Nawet bardzo się tego
obawiałam. Sam na sam z Dorianem i winem? To zły pomysł.
- A jeśli? - zapytałam retorycznie,
próbując sałatkę. Ser niemal rozpływał się w ustach. Zamknęłam oczy i mruknęłam
z aprobatą.
- Skąd wiesz, że to byłoby
nieracjonalne? - Kiedy otworzyłam oczy, zauważyłam, że mi się przygląda.
- Chyba tak właśnie działa alkohol,
prawda? Robimy, zanim pomyślimy? - Patrząc na niego, nie byłam już taka pewna
swoich racji. - Choć oczywiście pewności mieć nie mogę.
- Zależy od osoby. Jedni są
agresywni, inni wręcz przeciwnie, robią się nadzwyczaj łagodni. Reakcje są
bardzo różne, ale z tego co wiem, po alkoholu z pewnością się nie kłamie. -
Upił łyk wina.
Skończyłam sałatkę i posłałam mu
uważne spojrzenie. Sądził, że kłamię? Chciał mnie sprawdzić? Sięgnęłam po pusty
kieliszek i podsunęłam mu go.
- Lej. Ja nie kłamię, ale skoro
chcesz się przekonać, proszę bardzo.
Parsknął śmiechem.
- Nie zamierzam cię upijać, Sheilo.
W czym mogłabyś mnie okłamać? - Przesunął wzrokiem po mojej twarzy. - Chyba, że
w kwestii twojego ojca...?
Odstawiłam kieliszek i wstałam.
- Nie kłamałam. Także w tym, że nie
pomogę ci go skrzywdzić. Taki masz plan, co? Jesteś miły i liczysz, że coś ci
podpowiem? Jakiś słaby punkt? Powiem ci jedno. Nie udało ci się.
Odwróciłam się i ruszyłam w stronę
drzwi. Przestrogi Varysa przestały mieć dla mnie znaczenie. Nie chciałam dłużej
przebywać w towarzystwie Doriana.
- Mam zamiar go skrzywdzić i nie
zmieniłem zdania – odezwał się. - A to, że jestem dla ciebie miły, nie ma z tym
nic wspólnego. Choć czemu miałabyś mi wierzyć...? Może każde moje słowo ma
jakiś ukryty cel?
Zerknęłam na niego przez ramię,
mając nadzieję, że w moich oczach nie widać bólu, jaki zakradł się do serca. Że
on nie może dostrzec, jak moja dusza rozpada się na miliony kawałeczków.
- To zawsze będzie miało coś
wspólnego. Bo go kocham, po prostu.- Więc nie bądź miły, dodało moje serce. Bo
mnie zabijasz. - Lepiej będzie, jeśli pójdę już do siebie.
Patrzył na mnie przez długą chwilę,
głęboko się nad czymś zastanawiając.
- Nie do końca rozumiem – odezwał
się w końcu. - Tak go kochasz, a mimo to nie pozwoliłaś mnie zabić. Jestem potworem,
który cię więzi, a ty jesteś miła i opatrujesz mi rany. Czemu?
- Bo nie wierzę w potwory. Jesteśmy
tylko my, Dorianie. My i nasze czyny. Decyzje. Nie życzę ci źle – szepnęłam, a
moje oczy wypełniły się łzami. -
Wybrałeś tę złą drogę. Najłatwiejszą, poddałeś się złości. Ale ja nie
zboczę ze swojej. Mogłabym cię nienawidzić, to byłoby proste. Ale rzadko kiedy
ta prosta droga jest właściwa. Wybrać trudną i utrzymać się, choć serce
krwawi... to prawdziwa siła, Dorianie. To nieprawda, że jest w tobie tylko zło.
I będę w to wierzyć. Będę kroczyć moją drogą, choćbym upadła milion razy.-
Potarłam oczy. - Nie będę cię winić za to, że nie potrafisz wybrać inaczej. Ale
nie potrafię jednocześnie się uśmiechać.
Odwróciłam się i tym razem nie
miałam zamiaru się zatrzymywać. Gdzieś pod krzesłem leżały moje buty, ale
pozostawiłam je tam. Dość widział moich łez.
Podskoczyłam, gdy pojawił się przede
mną niespodziewanie. Zawahałam się, może powinnam skorzystać z innych drzwi.
- Przykro mi, Sheilo. Zemsta to mój obowiązek,
szkoda, że właśnie ty okazałaś się jego córką. Rozumiem, że nie chcesz mnie
więcej widzieć. Nie będę cię zmuszał, już nie. - Odsunął się. - Zrobisz, co
zechcesz, pisklątko.
Minęłam go bez słowa. Gdy tylko wyszłam z jadalni,
puściłam się biegiem. Pokonałam schody w kilku susach, ani razu się nie
oglądając. Dopiero gdy zamknęłam za sobą drzwi, pozwoliłam sobie na głośny
szloch. Usiadłam na podłodze i płakałam. Pewnie to przez moją własną głupotę.
Nigdy nie powinnam była nabierać nadziei, że zaniecha zemsty. Jego imię nawet
nie przechodziło mi przez myśl. Idiotka. Nigdy niczego mi nie obiecał, jak
mogłam mieć nadzieję, że zmieni zdanie, że zaprzestanie swej wendetty? Teraz
moja nadzieja umarła, a z nią moje serce. Pozostały tylko łzy. A potem... Potem
nie będę miała już nic. Równie dobrze mógł mnie zabić.
Ale pisklątko się ucieszyło na widok Varysa, ale ostatecznie i tak powróciło do łez i smutku, biedactwo.;) Nie mogę się już doczekać pierwszych rozstrzygnięć.:)
OdpowiedzUsuńMa tam tylko jego, nic dziwnego, że się cieszy.:)
UsuńPierwsze rozstrzygnięcie już za tydzień.:)
Będziesz mistrzem szybkich komentarzy. xD
I to jest dobra nowina.:)
UsuńTo teraz nim nie jestem?:P
Jesteś, jesteś.^^
UsuńBardzo dziękuję za rozdział i info. Może mi się tylko wydaję, ale Varys coś czuje do Sheili. A to się Dorianowi raczej nie spodoba.
OdpowiedzUsuńDorian jest bardzo terytorialny względem swojej małej nimfy.^^
UsuńNieszczęsna Sheila! Jest rozdarta pomiędzy uczuciem niechęci do Doriana a rosnącym przywiązaniem. Nic dziwnego więc, że boli ją serce. Kocha swego ojca i nie chce go utracić, ale jednocześnie nie potrafi znienawidzić mściciela, który początkowo traktował ją przedmiotowo. Ale jak widać Dorian ma tą dobrą stronę, w którą usilnie chce wierzyć Sheila. Pan Smok już kilka razy okazał jej uczucie, które zapewne jest mocno dezorientujące, bo wciąż trzyma się swego pierwotnego planu- zemsty na ojcu nimfy. Och, w ciężką sytuację wpędziłyście dziewczyny, Waszą bohaterkę. Tyle rozterek! A jak wiadomo pomiędzy miłością i nienawiścią jest cienka granica i nigdy nie wiadomo, po której stronie przyjdzie stanąć. Dziękuję za ten emocjonujący rozdział. Życzę dalszej weny i jak zawsze będę z niecierpliwością wyglądać dalszej części. Pozdrawiam. Agnieszka
OdpowiedzUsuńOch, Dorian dopiero pokaże, co może wymyślić wobec Sheili. A ona póki co ma za dobre serduszko, żeby całkiem go skreślić.
UsuńRównież pozdrawiam:)
Sheila zderzyła się moc z rzeczywistością :)
OdpowiedzUsuńTeż czuję, że nie wyniknie nic dobrego z Varysem w kwestii uczuciowej... Za to bardzo mnie ciekawi co teraz zrobi Dorian :)
Dorian chyba zaskoczy, zarówno Sheilę, jak i czytelników^^
Usuńjesli ta jej przyjaciółka okaże sie jego siosta to jeszcze wszystko moze potoczyc sie szczesliwie :) ciekawi mnie czy Varys aby nie zywi jakis uczuc do Sheili... dziekuje bardzo
OdpowiedzUsuńZależy, dla kogo może to potoczyć się szczęśliwie;p Wszystko wkrótce się okaże:)
UsuńLubię Varysa, jest niby tym złym i grożnym , nie mniej jego zachowanie w stosunku do pisklątka jest w porządku. Nimfa jeszcze pewnie wiele łez wyleje z powodu Doriana. Czekam niecierpliwie na nastepny rozdział. Dziękuję i pozdrawiam cieplutko. Beata;)
OdpowiedzUsuńW porównaniu do Doriana chyba nie wydaje się Sheili, żeby Varys był zły i groźny^^
Usuń