Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

7.12.2014

Rozdział VII



***Dorian***
            Dowiedziałem się dziś całkiem sporo o Azazealu – upadłym aniele. Zdaje się, że zależało mu na tej małej nimfie. To była dobra wiadomość. Między zdaniami też całkiem sporo można się było domyślić. Nurtowało mnie trochę ostatnie pytanie. Byłem pewien, że dziewczyna próbuje coś ukryć, albo po prostu bała się, jak wykorzystam jej odpowiedź. Dowiem się, prędzej czy później. Od niej lub od kogoś innego. Jeśli Azazeal ma kogoś zaufanego, w kogo można uderzyć, zanim dojdzie do bezpośredniego starcia – wkrótce będę o tym wiedział.
            Przenosiłem się kilka razy, zanim udało mi się znaleźć właściwe miejsce. Ogromna łąka, otoczona lasami. Brak śladów człowieka. Skoro nie zmieniałem się przez cztery tysiące lat, wolałem, by nikt mi w tym nie przeszkadzał.
            Choć wydawało mi się, że jeszcze wczoraj latałem w przestworzach, od tego czasu minęły tysiąclecia i moje ciało to czuło. Domagało się przemiany, czułem to w każdym mięśniu, każdej kości, w szumie krwi przepływającej przez mózg. Najpierw zdjąłem ubranie i powiesiłem je na drzewie. Mogłem bez problemu sprawić, że zniknie tuż przed zmianą, ale na razie wolałem skupić się na procesie.
            Blask księżyca rozjaśniał nieco mrok nocy. Łąka, na której stałem, pokryta była gęsto usianymi kwiatami, trwającymi w nocnym uśpieniu oraz trawą, szeleszczącą pod moimi stopami. Powietrze było czyste, nieskażone, jak tam, gdzie mieszkali ludzie. Zamknąłem oczy, zbierając w sobie ogień, źródło mojej mocy.
            Istniało wiele gatunków smoków, jednak te najliczniejsze były powiązane z ogniem. Najliczniejsze i najsilniejsze. To zawsze one rządziły gromadą. Były także smoki władające lodem. Przebiegłe i tajemnicze, sam nie wiedziałem, do czego tak naprawdę zdolne były lodowe smoki, jednak jedno pozostawało niezmienne. Zawsze odgrywały ważną rolę i darzone były szacunkiem. Ogniste smoki często korzystały z ich rad. Pozostałe gatunki nie miały ani tyle siły, ani poważania, choć także były potężne. Jeden z gatunków ział trującym gazem, inny pluł jadem niczym wąż. Wreszcie istniały smoki skaliste, zabijające swym rykiem, od którego pękały skały. Moją naturą był ogień. Odziedziczyłem ten dar po ojcu.
            Przemiana się zaczęła. Najpierw pojawił się niewielki płomień gdzieś w mózgu. Potem drugi, tuż przy sercu. Kiedy się połączyły, ciało stało się giętkie, sprężyste, a skóra rozciągliwa. Poczułem, że moja twarz się zmienia, wydłuża, oczy stają się większe, głowa przyjmuje odpowiedni kształt. Ręce i nogi zmieniają się, rosną. Wyłonił się długi, ostro zakończony ogon. Zamiast rąk miałem już łapy, potem pazury, wielkie i ostre. Czekała mnie jeszcze najgorsza część.
            Przemiana nigdy nie była przyjemna, ale gdy się nad nią panowało, gdy odbywała się w całkowitym skupieniu, ból można było ograniczyć do minimum. Czułem każdą część swojego ciała, czasem lekki ból lub pieczenie. Gdy wyrastały skrzydła, nacisk był największy. Kręgosłup kształcił się powoli, wyginał się, rósł, coraz wyżej i wyżej... Ból się nasilał, w końcu usłyszałem zgrzyt kości, ostre, gwałtowne szarpnięcie i w tym momencie ból zaczął maleć, odpływać. Ostatnie części ciała dopasowywały się do reszty. Chwilę później byłem już smokiem.
            Wspaniałe uczucie, nieporównywalne do niczego innego. Świat widziany w tej postaci był zupełnie inny. Wyraźniejszy, wspanialszy. Rozwinąłem skrzydła i ruszyłem powoli przed siebie. Gdy wzbiłem się w powietrze, wszystko wydawało się takie małe, niepozorne, bezbronne. Zerknąłem na drzewa i łąki, malejące w oddali. Leciałem nad lądem i wodą, nad polami, lasami, łąkami, górami... Jak za dawnych czasów.
            Leciałem dość długo. Zwolniłem nieco, słysząc w oddali szum. W moją stronę kierowało się coś dużego i bardzo dziwnego. Z pewnością nie był to ptak, choć miało coś na kształt wielkich, rozłożystych skrzydeł po bokach. Poznałem, że była to maszyna. Gdy podleciała bliżej, w środku dostrzegłem ludzi. Potrząsnąłem głową. Ludzie nie potrafią latać. To przecież niemożliwe. Cztery tysiące lat i marny człowiek wznosi się do chmur?! Podleciałem bliżej. Ludzie nie wyglądali na przestraszonych. Pokazywali na mnie, widziałem zdumienie w ich oczach. Uznałem, że jeśli ich zostawię, wieść o mnie za szybko się rozniesie. Lepiej, by tak się nie stało. Jeszcze nie.
            Zebrałem swój wewnętrzny ogień, który przemieścił się przez gardło do paszczy. Chwila skupienia i... jest. Dmuchnąłem w maszynę gorejącym płomieniem. Zatonęła w nim cała, wybuchając podobnie, jak wcześniej pojazdy w mieście. Z podziwem oglądałem swoje dzieło, po czym zawróciłem. Wystarczy na dziś. Pora wracać, wkrótce skończy się noc, a czekał mnie jeszcze powrót do mojej postaci. Usłyszałem trzask latającej maszyny, gdy spadła na ziemię, dopalając się ostatecznie.
            Zadowolony z siebie, poleciałem w stronę łąki, na której się zmieniłem. Nie odczuwałem skutków tak długiej przerwy; być może dlatego, że spędziłem ją na śnie. Nadal trudno mi było w to uwierzyć, ale fakty mówiły same za siebie. Kiedy Ezekiel mnie zakopał i uśpił zaklęciem, zginął. Czy zdążył dotrzeć do Genevieve? Ostrzec ją? Jak długo żyła po moim zaśnięciu? Prawdopodobnie zginęła od razu, inaczej wróciłaby po mnie. Nie miałem co do tego wątpliwości. Nawet jeśli mój przyjaciel wolałby nie ryzykować i zostawić mnie zakopanego, to ona by wróciła. A już na pewno żadne z nich nie czekałoby czterech tysięcy lat.
            Stąd wniosek, że oboje nie żyli.
            Starałem się nie myśleć o Genevieve. Kiedy stanę oko w oko z Azazealem, wtedy jej wspomnienie pomoże mi w zemście. Na razie cały gniew i ogarniającą mnie furię zatrzymałem w sobie, by wydobyć je w odpowiednim momencie. Musiałem być cierpliwy, a ten drań w końcu zapłaci za wszystko, co nam zrobił.
            Poczucie, że coś jest nie tak, wyrwało mnie z ponurych myśli. Granica. Ktoś wyraźnie zbliżał się do granicy mojego zamku. Przyspieszyłem i wylądowałem na trawie. Skupiłem się i gdyby nie to, że jako smok nie mogłem mówić, a jedynie przekazywać myśli i je odbierać, pewnie posypałaby się ostra wiązanka przekleństw.
            Sheila! Ta mała, drażniąca nimfa jakimś cudem ominęła służbę i pędziła teraz w stronę granicy. Zdałem sobie sprawę, że zabezpieczyłem ją głównie przed ludźmi, demonami i diabłami. Nawet jeśli się zatrzyma, bo jest nefilim, mogła znaleźć sposób jako nimfa. Nie znałem nigdy żadnej nimfy, ale to było możliwe.
            Zacisnąłem zęby i pochyliłem głowę. Nie mogę tam polecieć jako smok. Przecież jej nie zjem ani nie podpalę. Była mi potrzebna. Ale jeśli ucieknie, moje plany wezmą w łeb. Zostawało jedno wyjście. Nieco bolesne, ale nie takie rzeczy już przechodziłem.
            Przemiana w minutę. Czułem się, jakby miażdżyła mnie ogromna skała, od zewnątrz i od środka. Ciągła myśl o tym, że muszę się spieszyć, nie pozwalała mi się skupić. Kiedy znów byłem człowiekiem, ból nie ustąpił. Wiedziałem, że będzie mi towarzyszył przez kilkanaście najbliższych minut. Tylko raz zmieniałem się w pośpiechu i postanowiłem nigdy więcej tego nie robić. Aż do dziś.
            Przeklęta córka Azazeala!
            Właśnie przekraczała granicę. W ostatniej chwili przypomniałem sobie o ubraniu i w sekundę miałem je na sobie. Następnie zniknąłem i pojawiłem się tuż przed uciekinierką, która na mój widok zatrzymała się i pisnęła głośno. Zacisnąłem dłonie w pięści, powstrzymując chęć rozerwania jej na strzępy. Spokojnie. Jest mi potrzebna. Żywa. Martwa na nic mi się nie przyda.
            - Słyszałaś bajkę o pisklątku, które wyfrunęło z gniazda? - spytałem, robiąc krok w jej stronę. - Tę, w której poleciało za nisko i wpadło między pazury dzikiego kota? Nie? Będziesz miała okazję poznać ją na własnej skórze, pechowe pisklątko. 
 
 

7 komentarzy:

  1. Dorian jako smok - cudo! A to jego zdziwienie wobec dokonań słabego, w jego mniemaniu, ludzkiego gatunku i następnie drobny pokaz swojej siły, po prostu miodzio :D Choć prawdziwym zaskoczeniem było dla niego co innego, ciekawe jak Sheili udało się prawie uciec, a przynajmniej uciec z zamku. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, zrehabilitowałeś się. ^^
      Wielka ucieczka małej nimfy już w niedzielę. xD

      Usuń
  2. cudo !!! nie moge doczekać sie kolejnego rozdziału! życze dużżżoooo weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oo, nie sądziłam, że tak szybko doczekam się przemiany! To było coś, ta zmiana :) A w ogóle od razu pomyślałam jak tylko wzleciał, że ciekawe czy zderzy się z samolotem. Powinnam przewidzieć, że to znowu samolot oberwie :)

    I także czekam jak to nasza niewinna nimfa zdołała uciec! :)

    OdpowiedzUsuń