To
było w czasach, gdy ludzie wierzyli w moc modlitwy, a ogromne zło otwarcie
chodziło po świecie, wzbudzając lęk i przerażenie. W czasach, gdy życie ludzkie
pełne było strachu, a śmierć towarzyszyła im na każdym kroku. Gdy zrozpaczony
człowiek błagał o pomoc tych, którzy jako jedyni mogli przeciwstawić się złu,
dotykającemu niewinne istoty ludzkie.
W
czasach, gdy wybuchła wielka wojna.
Władzę
na ziemi sprawowali wówczas Panowie – silna, potężna rasa, zmieniająca się w
smoki, niszcząca wszystko na swojej drodze. Karmiąca się ludzkim bólem i
cierpieniem. Człowiek był dla nich niczym. Gorzej nawet, był zabawką, czerpali
przyjemność z mordowania niewinnych. Mimo to, dużo czasu upłynęło, nim zapadła
ostateczna decyzja. Nim aniołowie zeszli na ziemię, by bronić ludzkości.
Najpierw próbowano pertraktować, przekonywać, w końcu grozić.
Nie
posłuchali. Sądzili, że są silniejsi niż anioły. Myśleli, że ich potęga nie ma
sobie równych. Zarozumiali, zbyt pewni siebie i swoich mocy. Owszem, powstali z
mroku i grzechu. Ale mogli ewoluować. Unikać ludzi. Mogli pozostać dominujący,
zająć część ziemi, lecz przestać mordować niewinnych. Ale nie. Karmili swój
mrok, podsycali istniejące w nich zło. Nie tylko zabijali. Zadawali cierpienie,
coraz bardziej wymyślne. Sama myśl o licznych torturach, jakie wymyślali,
wywoływała grozę.
Ludzie
nie zasłużyli na taki los. Byli grzeszni, słabi, ale jednocześnie nosili w
sobie dobro, cząstkę boskości, która nie powinna być niszczona. Zostali
wybrani, a anioły miały ich chronić.
Niełatwo
jest zabić kogoś z rasy Panów. W ludzkiej postaci posługiwali się magią, by
walczyć, a ich rany szybko się goiły. Groźniejsze zranienia leczyła ziemia.
Jako smoki, choć potężne i siejące zniszczenie, mogły zostać pokonane, gdyby
jakaś broń przebiła ich skórę. Ale nie jako Panowie.
Jedyną
bronią zdolną zabić te potwory był anielski miecz. Rany nim zadane nie goiły
się tak łatwo, a sprawny cios prosto w serce kończył egzystencję każdego z
nich.
Wojna
trwała długo. Zginęło mnóstwo aniołów, dzielnie walczących w obronie
sprawiedliwości. Wielu wspaniałych wojowników, których poprowadził on.
Najlepszy dowódca, odważny, współczujący i zdecydowany. Opłakujący każdego, kto
musiał zginąć w tej wojnie. Niezależnie, po której stronie konfliktu się
znajdował.
Azazeal.
Anioł o błękitnych skrzydłach.
To
było dawno, jeszcze przed jego upadkiem. Azazeal był wtedy inny niż teraz.
Wspaniały przywódca, okryty chwałą i sławą, jednocześnie pełen pokory i ciepła.
Nadal jest wysoki, wyższy od innych aniołów, ma te same jasnobrązowe włosy i
zdawałoby się, te same brązowe oczy, jednak wtedy można w nich było zobaczyć
całą dobroć świata. I te piękne, błękitne skrzydła, podziwiane przez
wszystkich, będące nagrodą, oznaką ulubieńca Boga. Skrzydła, na które bez
wątpienia zasłużył.
Po
pięciu ciężkich, krwawych latach wojna się skończyła. Anioły zwyciężyły,
zabijając Panów. Niszcząc całą rasę. Niemal. Jedna z nich ocalała. Kobieta. To
on, Azazeal, ją uratował.
Wszystkich
zdumiała jego postawa. Dźgnęła go nożem, a on... niespodziewanie stanął
naprzeciwko własnych wojsk, zasłaniając ją własnym ciałem. Zobaczył w niej
dobro. Uznał, że nie była zła; zaatakowała, gdyż się bała, broniła. Niektórzy
się wahali, ale to był Azazeal. Ulubieniec Boga. Dlatego go posłuchali i
opuścili swoje miecze, darowali jej życie. Mówił, że nikogo nie skrzywdziła.
Nie zabijała ludzi, jak jej pobratymcy. Zaufali mu. Pozwolili jej odejść.
Kobieta
przez tydzień oglądała wszystkie ciała w poszukiwaniu brata, a Azazeal jej w
tym pomagał. Nie znaleźli go. W końcu zatrzymali się w opustoszałym miejscu,
gdzie nie było już poległych. Na obrzeżach pola walki. Tam zbudowali mu
nagrobek.
Właśnie
wtedy pojawił się Gabriel. Archanioł dumny, wyniosły, pewny swoich racji.
Postępowanie Azazeala było dla niego dziwne, nieprofesjonalne. Słowa, które
Gabriel skierował do aniołów dowodzonych przez błękitnoskrzydłego, spowite były
niechęcią i niezrozumieniem.
-
Azazeal uparcie szuka konkretnego trupa – mówił, patrząc w jego stronę. - Już
samo to, że ocalił jedną z nich, mimo że pochodzi z tej samej plugawej rasy,
było bardzo nierozsądne, ale tydzień przerzucania ciał to doprawdy... mocna
przesada.
Nie
rozumiał tego. Patrzył na tę dwójkę pracującą w ciszy, jednak nie potrafił
zdobyć się na współczucie. W oczach Azazeala wojna mogła być tragedią, w oczach
Gabriela pozostawała tylko częścią historii, którą należy zapamiętać i nie
dopuścić do podobnej sytuacji w przyszłości. Kiedy nagrobek został ukończony,
dowódca powiedział coś do kobiety z rasy Panów, ściskając ją lekko za ramię i
odszedł. Wtedy podszedł do niego archanioł. Nie posunąłby się do rozmowy z
potencjalnym wrogiem, jednak nie byłby sobą, gdyby nie postanowił wytknąć
towarzyszowi wszystkich błędów w jego postępowaniu. Być może był snobem, jak
mawiali inni. A być może po prostu chciał uchronić cały świat przed błędami,
jak mówił Azazeal.
Błękitnoskrzydły
kochał ludzi. Kochał świat, wszystkie istoty i ubolewał nad śmiercią, którą
musiał zadawać. Wysłuchał spokojnie uwag Gabriela i wytłumaczył mu, że każdy
zasługuje na szansę. Że w sercu tej jednej kobiety nie ma zła. Nie krzywdziła,
nie mordowała. A teraz została sama. Musiał jej pomóc, spróbować odnaleźć ciało
brata, którego chciała pochować.
-
To chrześcijański zwyczaj – zaprotestował archanioł, patrząc na kobietę przy pomniku.
- A ty pozwalasz jej...
-
To zwyczaj pogrążonych w żalu, mój bracie. Mają takie samo prawo, by upamiętnić
bliskich i odnaleźć spokój. - Głos Azazeala był spokojny i pewny siebie. Jak
zawsze, gdy wiedział, że postępuje słusznie.
Gabriel
pokręcił głową. Był zły, że dowódca zaniechał jego rad.
-
To ściągnie na nas zgubę – twierdził uparcie.
Azazeal
tylko spojrzał na kobietę. W jego oczach pojawił się smutek, kiedy usłyszał jej
cichy szloch.
-
To, że okazujemy litość? Troskę? Tym jesteśmy, Gabrielu. Miłością naszego
Stwórcy, którą obdarzył każdą żywą istotę. Także tych, których musieliśmy
zabić. Nie jesteśmy lepsi. Jeśli ich potępimy, nie okażemy się godni, by nosić
skrzydła.
Miał
rację i archanioł o tym wiedział. Azazeal zawsze mówił prosto z serca i
szczerze, a przy tym jego słowom nie brakowało mądrości, więc gdy argumentował,
nie sposób było się przeciwstawić.
Stał
na polu walki, otoczony wiernymi i kochającymi go aniołami, wojownikami którymi
dowodził, ze smutkiem rozglądając się wokoło. Podczas walki myśli się jedynie o
przetrwaniu. Po zwycięstwie pojawia się ulga, satysfakcja, radość z wygranej, z
ocalenia wielu niewinnych istnień. Ale potem, tydzień później... pole walki nie
jest już polem chwały. Jedynie polem pełnym martwych ciał.
Azazeal
spojrzał na horyzont. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ale nawet jego
ostatnie promienie wydawały się ponure i bezbarwne. Sczerniałe pole pokryte
ciałami, wydeptana roślinność, spalone lub połamane drzewa. Zapach
rozkładających się trupów, unoszący się w powietrzu mimo upływu dni. A może
właśnie z tego powodu. I sępy, żywiące się padliną, stale krążące nad ciałami,
które należało pochować. To był ostatni
gest miłosierdzia, jaki można było okazać poległym.
Gabriel
nie brał w tym udziału, wrócił do Nieba. Mimo że był pewien słuszności swoich
argumentów, wiedział, że Azazeal nie ustąpi. A my, wojownicy anioła o
błękitnych skrzydłach, nie mieliśmy wątpliwości, że wszystko, co robił,
podyktowane było dobrem i miłością. Każdy z nas widział ten ogromny ból, jaki
wypełniał jego oczy, sposób, w jaki lekko garbił wtedy ramiona, opuszczone
skrzydła.
Wojna
się skończyła. Wygraliśmy. Wiedziałam, że to co zrobiliśmy, nie było złe. Było
słuszne, właściwe. Nie mogliśmy postąpić inaczej. A jednak groza tego wydarzenia
w jakiś dziwny sposób poruszała mnie do głębi. Było to tym silniejsze, gdy
patrzyłam na mego dowódcę. Tamtego dnia, myślę, że wtedy coś w nim umarło.
Jakaś cząstka, która była pierwszą kroplą w morzu pochłaniającej go goryczy.
Wtedy nie widziałam tego w ten sposób, nie wiedziałam, co nastąpi później, ale
dziś sądzę, że to był początek jego upadku. Od tego się zaczęło. I jestem
przekonana, że Gabriel to wiedział.
-
Czas na nas, generale – odezwałam się cicho. Azazeal ledwie zauważalnie skinął
mi głową.
-
Co o tym myślisz, Jasmiel? - usłyszałam pytanie, które mnie zaskoczyło. Pierwsze
krople deszczu zaczęły uderzać o ziemię.
-
Zrobiliśmy, co musieliśmy zrobić, generale – odpowiedziałam powoli, ważąc każde
słowo. - Ludzie są teraz bezpieczni, spełniliśmy nasz obowiązek.
Tylko
tyle. Chciałam znaleźć w sobie jakieś słowa pocieszenia, lecz nie umiałam.
Wojna zmęczyła nas wszystkich.
-
Być może. A być może popełniliśmy wielki błąd. - Te ciche słowa pamiętam do
dziś. Nie miałam jednak okazji na nie odpowiedzieć. Podeszli do nas inni,
oddzielając mnie od Azazeala. Wszyscy poklepywali się po ramionach i cieszyli,
że wreszcie mogą wrócić do domu. Ledwie dostrzegłam Rafaela, który w ciszy
stanął u boku przyjaciela.
Jestem
wojowniczką. Walka stała się częścią mnie. Uczył mnie nasz przywódca, byłam
coraz lepsza. Zabijałam tylko, gdy musiałam. Zadawałam wtedy śmiertelne ciosy,
prosto w serce. Naszym celem nie było ich cierpienie, mimo że oni sami tyle go
zadawali. Mieliśmy ich zabić. Dokonać dzieła zniszczenia, by ocalić niewinnych.
I tak też zrobiliśmy. A potem pochowaliśmy poległych i wróciliśmy do Nieba.
Z
nadzieją, że już nigdy więcej nie będziemy musieli prowadzić takiej wojny.
Ostatnim, co wtedy ujrzałam, byli Azazeal i Rafael, stający ramię w ramię, czekający, aż deszcz zmyje ostatnie ślady krwi.
Ostatnim, co wtedy ujrzałam, byli Azazeal i Rafael, stający ramię w ramię, czekający, aż deszcz zmyje ostatnie ślady krwi.
Nareszcie!^^ Fajny ten rozdział z perspektywy Jasmiel, takie wprowadzenie do obecnej sytuacji, gdy istnieje możliwość ponownej wojny.:)
OdpowiedzUsuńDokładnie, w końcu wojna to poważna sprawa.
UsuńTylko czy aby na pewno do niej dojdzie, i kto będzie w niej przeciwko sobie walczył.^^
UsuńZgaduj;)
UsuńMam swoje przypuszczenia, poczekam jeszcze jednak na rozwój wypadków.^^
UsuńNie mogłam się doczekać!
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie :)
Mamy nadzieję, że takie będzie;)
UsuńZaskakujące, spodziewałam się, że będzie coś o zrodzonym z lodu, a tymczasem prolog okazał się prowadzony z perspektywy Jasmiel :) Ale super, że już wróciłyście, czekam na dalszy ciąg! :)
OdpowiedzUsuńDoczekasz się i zrodzonego z lodu, cierpliwości;)
UsuńTylko niech mi nie próbuje mordować Sheili, jak to zrobił jego poprzednik :D
UsuńSheila już zajęta^^
UsuńDo mordowania?
Usuń:P
Niekoniecznie^^
Usuńdziekuje za poczatek , wiemy jak Jasmiel wspomina zniszczenie rasy panów i jak została ocalona Genvieve, , , to prolog a co bedzie dalej...:)
OdpowiedzUsuńProlog to wspomnienia, dalej będzie teraźniejszość;p
UsuńBardzo dziękuję za prolog. Czyżby Jasmiel miała dołączyć do grona głównych bohaterów?
OdpowiedzUsuńGłównymi bohaterami są Dorian i Sheila, trójkąta z Jasmiel nie przewidujemy^^ Ale na pewno dołączyła do bohaterów prowadzących narrację:)
UsuńA szkoda, to byłoby zdecydowanie ciekawe rozwiązanie fabularne i z chęcią bym o nim przeczytał.^^
UsuńTak się cieszę że to już!,że piszecie kontynuację.Fajne wprowadzenie do mogącej nastąpić kolejnej wojny.Kolejna narratorka i fakty widziany jej oczami.Uwielbiam Was i Wasze opowiadanie.Pozdrawiam arbuzia
OdpowiedzUsuńTo trzecia część tomu I, w planach mamy jeszcze kolejny tom, więc tak szybko nie zakończymy;p
Usuń