Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

17.10.2015

Prolog



            To było w czasach, gdy ludzie wierzyli w moc modlitwy, a ogromne zło otwarcie chodziło po świecie, wzbudzając lęk i przerażenie. W czasach, gdy życie ludzkie pełne było strachu, a śmierć towarzyszyła im na każdym kroku. Gdy zrozpaczony człowiek błagał o pomoc tych, którzy jako jedyni mogli przeciwstawić się złu, dotykającemu niewinne istoty ludzkie.
            W czasach, gdy wybuchła wielka wojna.
            Władzę na ziemi sprawowali wówczas Panowie – silna, potężna rasa, zmieniająca się w smoki, niszcząca wszystko na swojej drodze. Karmiąca się ludzkim bólem i cierpieniem. Człowiek był dla nich niczym. Gorzej nawet, był zabawką, czerpali przyjemność z mordowania niewinnych. Mimo to, dużo czasu upłynęło, nim zapadła ostateczna decyzja. Nim aniołowie zeszli na ziemię, by bronić ludzkości. Najpierw próbowano pertraktować, przekonywać, w końcu grozić.
            Nie posłuchali. Sądzili, że są silniejsi niż anioły. Myśleli, że ich potęga nie ma sobie równych. Zarozumiali, zbyt pewni siebie i swoich mocy. Owszem, powstali z mroku i grzechu. Ale mogli ewoluować. Unikać ludzi. Mogli pozostać dominujący, zająć część ziemi, lecz przestać mordować niewinnych. Ale nie. Karmili swój mrok, podsycali istniejące w nich zło. Nie tylko zabijali. Zadawali cierpienie, coraz bardziej wymyślne. Sama myśl o licznych torturach, jakie wymyślali, wywoływała grozę.       
            Ludzie nie zasłużyli na taki los. Byli grzeszni, słabi, ale jednocześnie nosili w sobie dobro, cząstkę boskości, która nie powinna być niszczona. Zostali wybrani, a anioły miały ich chronić.
            Niełatwo jest zabić kogoś z rasy Panów. W ludzkiej postaci posługiwali się magią, by walczyć, a ich rany szybko się goiły. Groźniejsze zranienia leczyła ziemia. Jako smoki, choć potężne i siejące zniszczenie, mogły zostać pokonane, gdyby jakaś broń przebiła ich skórę. Ale nie jako Panowie.
            Jedyną bronią zdolną zabić te potwory był anielski miecz. Rany nim zadane nie goiły się tak łatwo, a sprawny cios prosto w serce kończył egzystencję każdego z nich.
            Wojna trwała długo. Zginęło mnóstwo aniołów, dzielnie walczących w obronie sprawiedliwości. Wielu wspaniałych wojowników, których poprowadził on. Najlepszy dowódca, odważny, współczujący i zdecydowany. Opłakujący każdego, kto musiał zginąć w tej wojnie. Niezależnie, po której stronie konfliktu się znajdował.
            Azazeal. Anioł o błękitnych skrzydłach.
            To było dawno, jeszcze przed jego upadkiem. Azazeal był wtedy inny niż teraz. Wspaniały przywódca, okryty chwałą i sławą, jednocześnie pełen pokory i ciepła. Nadal jest wysoki, wyższy od innych aniołów, ma te same jasnobrązowe włosy i zdawałoby się, te same brązowe oczy, jednak wtedy można w nich było zobaczyć całą dobroć świata. I te piękne, błękitne skrzydła, podziwiane przez wszystkich, będące nagrodą, oznaką ulubieńca Boga. Skrzydła, na które bez wątpienia zasłużył.
            Po pięciu ciężkich, krwawych latach wojna się skończyła. Anioły zwyciężyły, zabijając Panów. Niszcząc całą rasę. Niemal. Jedna z nich ocalała. Kobieta. To on, Azazeal, ją uratował.
            Wszystkich zdumiała jego postawa. Dźgnęła go nożem, a on... niespodziewanie stanął naprzeciwko własnych wojsk, zasłaniając ją własnym ciałem. Zobaczył w niej dobro. Uznał, że nie była zła; zaatakowała, gdyż się bała, broniła. Niektórzy się wahali, ale to był Azazeal. Ulubieniec Boga. Dlatego go posłuchali i opuścili swoje miecze, darowali jej życie. Mówił, że nikogo nie skrzywdziła. Nie zabijała ludzi, jak jej pobratymcy. Zaufali mu. Pozwolili jej odejść.
            Kobieta przez tydzień oglądała wszystkie ciała w poszukiwaniu brata, a Azazeal jej w tym pomagał. Nie znaleźli go. W końcu zatrzymali się w opustoszałym miejscu, gdzie nie było już poległych. Na obrzeżach pola walki. Tam zbudowali mu nagrobek.
            Właśnie wtedy pojawił się Gabriel. Archanioł dumny, wyniosły, pewny swoich racji. Postępowanie Azazeala było dla niego dziwne, nieprofesjonalne. Słowa, które Gabriel skierował do aniołów dowodzonych przez błękitnoskrzydłego, spowite były niechęcią i niezrozumieniem.
            - Azazeal uparcie szuka konkretnego trupa – mówił, patrząc w jego stronę. - Już samo to, że ocalił jedną z nich, mimo że pochodzi z tej samej plugawej rasy, było bardzo nierozsądne, ale tydzień przerzucania ciał to doprawdy... mocna przesada.
            Nie rozumiał tego. Patrzył na tę dwójkę pracującą w ciszy, jednak nie potrafił zdobyć się na współczucie. W oczach Azazeala wojna mogła być tragedią, w oczach Gabriela pozostawała tylko częścią historii, którą należy zapamiętać i nie dopuścić do podobnej sytuacji w przyszłości. Kiedy nagrobek został ukończony, dowódca powiedział coś do kobiety z rasy Panów, ściskając ją lekko za ramię i odszedł. Wtedy podszedł do niego archanioł. Nie posunąłby się do rozmowy z potencjalnym wrogiem, jednak nie byłby sobą, gdyby nie postanowił wytknąć towarzyszowi wszystkich błędów w jego postępowaniu. Być może był snobem, jak mawiali inni. A być może po prostu chciał uchronić cały świat przed błędami, jak mówił Azazeal.
            Błękitnoskrzydły kochał ludzi. Kochał świat, wszystkie istoty i ubolewał nad śmiercią, którą musiał zadawać. Wysłuchał spokojnie uwag Gabriela i wytłumaczył mu, że każdy zasługuje na szansę. Że w sercu tej jednej kobiety nie ma zła. Nie krzywdziła, nie mordowała. A teraz została sama. Musiał jej pomóc, spróbować odnaleźć ciało brata, którego chciała pochować.
            - To chrześcijański zwyczaj – zaprotestował archanioł, patrząc na kobietę przy pomniku. - A ty pozwalasz jej...
            - To zwyczaj pogrążonych w żalu, mój bracie. Mają takie samo prawo, by upamiętnić bliskich i odnaleźć spokój. - Głos Azazeala był spokojny i pewny siebie. Jak zawsze, gdy wiedział, że postępuje słusznie.
            Gabriel pokręcił głową. Był zły, że dowódca zaniechał jego rad.
            - To ściągnie na nas zgubę – twierdził uparcie.
            Azazeal tylko spojrzał na kobietę. W jego oczach pojawił się smutek, kiedy usłyszał jej cichy szloch.
            - To, że okazujemy litość? Troskę? Tym jesteśmy, Gabrielu. Miłością naszego Stwórcy, którą obdarzył każdą żywą istotę. Także tych, których musieliśmy zabić. Nie jesteśmy lepsi. Jeśli ich potępimy, nie okażemy się godni, by nosić skrzydła.
            Miał rację i archanioł o tym wiedział. Azazeal zawsze mówił prosto z serca i szczerze, a przy tym jego słowom nie brakowało mądrości, więc gdy argumentował, nie sposób było się przeciwstawić.
            Stał na polu walki, otoczony wiernymi i kochającymi go aniołami, wojownikami którymi dowodził, ze smutkiem rozglądając się wokoło. Podczas walki myśli się jedynie o przetrwaniu. Po zwycięstwie pojawia się ulga, satysfakcja, radość z wygranej, z ocalenia wielu niewinnych istnień. Ale potem, tydzień później... pole walki nie jest już polem chwały. Jedynie polem pełnym martwych ciał.
            Azazeal spojrzał na horyzont. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ale nawet jego ostatnie promienie wydawały się ponure i bezbarwne. Sczerniałe pole pokryte ciałami, wydeptana roślinność, spalone lub połamane drzewa. Zapach rozkładających się trupów, unoszący się w powietrzu mimo upływu dni. A może właśnie z tego powodu. I sępy, żywiące się padliną, stale krążące nad ciałami, które należało pochować.  To był ostatni gest miłosierdzia, jaki można było okazać poległym.
            Gabriel nie brał w tym udziału, wrócił do Nieba. Mimo że był pewien słuszności swoich argumentów, wiedział, że Azazeal nie ustąpi. A my, wojownicy anioła o błękitnych skrzydłach, nie mieliśmy wątpliwości, że wszystko, co robił, podyktowane było dobrem i miłością. Każdy z nas widział ten ogromny ból, jaki wypełniał jego oczy, sposób, w jaki lekko garbił wtedy ramiona, opuszczone skrzydła.
            Wojna się skończyła. Wygraliśmy. Wiedziałam, że to co zrobiliśmy, nie było złe. Było słuszne, właściwe. Nie mogliśmy postąpić inaczej. A jednak groza tego wydarzenia w jakiś dziwny sposób poruszała mnie do głębi. Było to tym silniejsze, gdy patrzyłam na mego dowódcę. Tamtego dnia, myślę, że wtedy coś w nim umarło. Jakaś cząstka, która była pierwszą kroplą w morzu pochłaniającej go goryczy. Wtedy nie widziałam tego w ten sposób, nie wiedziałam, co nastąpi później, ale dziś sądzę, że to był początek jego upadku. Od tego się zaczęło. I jestem przekonana, że Gabriel to wiedział.
            - Czas na nas, generale – odezwałam się cicho. Azazeal ledwie zauważalnie skinął mi głową.
            - Co o tym myślisz, Jasmiel? - usłyszałam pytanie, które mnie zaskoczyło. Pierwsze krople deszczu zaczęły uderzać o ziemię.
            - Zrobiliśmy, co musieliśmy zrobić, generale – odpowiedziałam powoli, ważąc każde słowo. - Ludzie są teraz bezpieczni, spełniliśmy nasz obowiązek.
            Tylko tyle. Chciałam znaleźć w sobie jakieś słowa pocieszenia, lecz nie umiałam. Wojna zmęczyła nas wszystkich.
            - Być może. A być może popełniliśmy wielki błąd. - Te ciche słowa pamiętam do dziś. Nie miałam jednak okazji na nie odpowiedzieć. Podeszli do nas inni, oddzielając mnie od Azazeala. Wszyscy poklepywali się po ramionach i cieszyli, że wreszcie mogą wrócić do domu. Ledwie dostrzegłam Rafaela, który w ciszy stanął u boku przyjaciela.
            Jestem wojowniczką. Walka stała się częścią mnie. Uczył mnie nasz przywódca, byłam coraz lepsza. Zabijałam tylko, gdy musiałam. Zadawałam wtedy śmiertelne ciosy, prosto w serce. Naszym celem nie było ich cierpienie, mimo że oni sami tyle go zadawali. Mieliśmy ich zabić. Dokonać dzieła zniszczenia, by ocalić niewinnych. I tak też zrobiliśmy. A potem pochowaliśmy poległych i wróciliśmy do Nieba.
            Z nadzieją, że już nigdy więcej nie będziemy musieli prowadzić takiej wojny.
            Ostatnim, co wtedy ujrzałam, byli Azazeal i Rafael, stający ramię w ramię, czekający, aż deszcz zmyje ostatnie ślady krwi.
 
 
 

20 komentarzy:

  1. Nareszcie!^^ Fajny ten rozdział z perspektywy Jasmiel, takie wprowadzenie do obecnej sytuacji, gdy istnieje możliwość ponownej wojny.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, w końcu wojna to poważna sprawa.

      Usuń
    2. Tylko czy aby na pewno do niej dojdzie, i kto będzie w niej przeciwko sobie walczył.^^

      Usuń
    3. Mam swoje przypuszczenia, poczekam jeszcze jednak na rozwój wypadków.^^

      Usuń
  2. Nie mogłam się doczekać!
    Zapowiada się ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaskakujące, spodziewałam się, że będzie coś o zrodzonym z lodu, a tymczasem prolog okazał się prowadzony z perspektywy Jasmiel :) Ale super, że już wróciłyście, czekam na dalszy ciąg! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. dziekuje za poczatek , wiemy jak Jasmiel wspomina zniszczenie rasy panów i jak została ocalona Genvieve, , , to prolog a co bedzie dalej...:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo dziękuję za prolog. Czyżby Jasmiel miała dołączyć do grona głównych bohaterów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głównymi bohaterami są Dorian i Sheila, trójkąta z Jasmiel nie przewidujemy^^ Ale na pewno dołączyła do bohaterów prowadzących narrację:)

      Usuń
    2. A szkoda, to byłoby zdecydowanie ciekawe rozwiązanie fabularne i z chęcią bym o nim przeczytał.^^

      Usuń
  6. Tak się cieszę że to już!,że piszecie kontynuację.Fajne wprowadzenie do mogącej nastąpić kolejnej wojny.Kolejna narratorka i fakty widziany jej oczami.Uwielbiam Was i Wasze opowiadanie.Pozdrawiam arbuzia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To trzecia część tomu I, w planach mamy jeszcze kolejny tom, więc tak szybko nie zakończymy;p

      Usuń