***Dorian***
Wróciłem do zamku z poczuciem, że
załatwiłem dzisiaj wszystko, co powinienem. Jutro mój ślub. Nie miałem
wątpliwości co do słuszności podjętej tydzień temu decyzji. Trzymałem Azazeala
w garści. Jego córka od jutra będzie należeć do mnie. I nie tylko przysięgą,
ale i swoją miłością. Miałem zamiar ją uwieść, a ona mnie pokochała.
Uśmiechnąłem się na myśl o mojej małej nimfie. O jej dużych, pięknych oczach,
małych usteczkach, gęstych długich włosach, przyjemnej w dotyku skórze...
Lubiłem mieć ją obok siebie, patrzeć, dotykać, całować... Słuchać jej głosu,
jej śmiechu... Mieć ją przy sobie już na zawsze...
Już dawno doszedłem do wniosku, że
Sheila jest idealna na moją żonę. Pasowała do mnie pod wieloma względami. Miała
silny charakter i nie wątpiłem, że mnie nie zdradzi, nie oszuka, będzie wierna
i lojalna. A nasze dzieci będą miały w sobie zarówno krew smoków, nimf, jak i
aniołów. Zostanę protoplastą najpotężniejszej rasy na Ziemi, a na usługach będę
miał demony z Piekła.
Gdy nadeszło południe, zjawił się
Varys, przypominając, że pod granicą czekają owe demony. Moja część Piekła.
Zanim się tam udałem, przypomniałem sobie, że nie mam jeszcze drużby.
- Varysie, jesteś mi wierny i wiem,
że mogę na tobie polegać – zwróciłem się do niego. Skinął poważnie głową.
- Oczywiście, panie.
Położyłem mu dłoń na ramieniu.
- W takim razie byłbyś idealnym
świadkiem na moim ślubie. Co ty na to? - Nie miałem wątpliwości, że się zgodzi,
ale zwyczaj nakazywał poprosić. Po raz pierwszy widziałem tak wielkie zdumienie
na jego twarzy.
- Świadkiem? To... to dla mnie
wielki zaszczyt. - W końcu otrząsnął się z oszołomienia wywołanego taką nowiną
i pokłonił mi nisko.
- Wiesz, jakie obowiązki ma świadek?
- zapytałem. Podniósł głowę.
- Wiem, panie. Poradzę sobie.
- To świetnie, w razie wątpliwości
pytaj. A teraz pora poskromić demony. Chodź ze mną. - Zniknęliśmy, pojawiając
się przy granicy.
Demony stawiły się zgodnie z moim
rozkazem. Wyznaczyły też jednego, który przemawiał w ich imieniu. Pół godziny
później uznałem, że władanie Piekłem, nawet jego czwartą częścią, nie jest
wcale takie proste. Varys lepiej się orientował, jako że sam był demonem.
Piekło składało się z wielu rodzajów
demonów, każdy miał wyznaczone zadanie. Najniżej stali dręczyciele, demony
najbardziej prymitywne, których jedynym sensem istnienia było zadawanie bólu.
To one torturowały potępione dusze, budziły postrach wśród ludzi, u niektórych
nawet za życia, gdyż najczęściej kojarzono je z Piekłem.
Kolejni byli kusiciele. Sukkuby,
inkuby, demony zawierające pakty z ludźmi, zabierające ich dusze zgodnie z
umowami. Nieco wyżej stali ci, których zadaniem było skusić osoby o czystej
duszy, co było znacznie trudniejsze. Zajmowały się tym demony, które były
ekspertami w kuszeniu, zwykle na zasadzie awansu z niższego poziomu.
Następną rangę tworzyli biurokraci,
jak potocznie nazywano demony, które zajmowały się spisywaniem dokumentów.
Nawet w Piekle musiał być ład i porządek, więc gdy kusiciele zgłaszali się z
duszą, należało to udokumentować. Poza tym, samo skuszenie nie wystarczyło.
Jeśli pierwszy po śmierci człowieka zjawiłby się demon z innego kręgu, mógłby
go zabrać, zanim przybędzie kusiciel, by odebrać swoją własność. Często do
jednej duszy przybywało dwa lub trzy demony z różnych kręgów. Wtedy zwykle duszę
brał ten, który skusił, a gdy żaden znacząco nie przyczynił się do zejścia
człowieka na drogę zła, robili zakłady, grając o to, kto zabierze duszę ze
sobą.
Najwyżsi rangą byli wojownicy. Ich
zadaniem była walka, zarówno w przypadku wojny, konfliktu z innymi kręgami, jak
i w czasie pokoju, gdy władca ich potrzebował. Ponieważ Varys był właśnie takim
wojownikiem, a obecnie nawet więcej, uznałem, że może zostać doradcą. Zaren,
geniusz zemsty, ten, którego wybrano do rozmowy bezpośrednio ze mną, został nadzorcą,
miał pilnować porządku i zdawać relacje Varysowi. Jeśli zdarzy się coś
poważnego, co będzie wymagało mojej ingerencji, Varys mnie o tym poinformuje.
Według wszelkich piekielnych norm,
władca powinien znać wszystkie rangi i w każdej być najlepszy. Co do tego, nie
widziałem najmniejszego problemu. Kusić potrafiłem, wręcz rozkochać, czego
najlepszym dowodem była Sheila. Z torturami też nieźle sobie radziłem.
Wojownikiem bez wątpienia byłem najlepszym, nie sądzę, by ktoś z kręgu próbował
mi dorównać. A z władzą również dam sobie radę.
Po ustaleniu wszystkiego, co
najważniejsze, wróciłem do zamku. Służba doskonale poradziła sobie z
dekoracjami, cały zamek wyglądał dokładnie tak, jak sobie tego życzyłem.
Jeszcze menu, przyjmowanie zaproszonych gości, plan wszystkich trzech dni
ceremonii, odpowiedni strój... O to akurat miałem zamiar poprosić Genie.
Kiedy poczułem obecność mojej
narzeczonej w salonie, pojawiłem się tam i powitałem ją uśmiechem.
- Jak zakupy? Suknia wybrana?
Posłała mi tak niezadowolone spojrzenie,
jakbym popełnił tym pytaniem największą gafę świata. Usiadła i wskazała mi
fotel naprzeciwko.
- Musimy porozmawiać.
Oho, zabrzmiało nieprzyjemnie.
- Coś się stało, moje pisklątko? -
Zająłem miejsce w fotelu.
- Owszem. Rozmawiałam dziś z aniołami.
O tobie.
Zmarszczyłem brwi.
- Z jakimi aniołami? Ktoś ci groził?
- Nie mnie. Tobie. Zabijasz
niewinnych. Myślałam, że nad sobą panujesz...
Ach, więc anioły przybiegły na mnie
naskarżyć. Ciekawa taktyka.
- A o jakie zabijanie dokładnie
chodzi? - Uznałem, że najpierw powinienem wybadać, ile jej powiedzieli.
- Niewinnych ludzi, Dorianie! Nie
udawaj, że nie wiesz, proszę cię. - Skrzyżowała ramiona na piersi.
- Ludzie giną codziennie, Sheilo.
Nawet sami się zabijają. A ja pewnie byłem wtedy pełen gniewu i złości... -
Wiedziała o wszystkim? Anioły to straszni plotkarze, doszedłem do wniosku.
- Żaden gniew nie usprawiedliwia
zniszczenia metra pełnego ludzi! Dorianie... - Wyciągnęła do mnie rękę. -
Proszę, nie chcę być żoną mordercy...
Ach, o to chodziło. Pamiętałem
doskonale ich strach. Było zabawnie i chętnie bym to zrobił ponownie. Tę myśl
zachowałem oczywiście dla siebie.
Ująłem jej dłoń i skinąłem głową.
- Rozumiem, że jesteś na mnie zła,
Sheilo, ale czasami mrok, który mam w sobie, wydostaje się na zewnątrz,
szczególnie, gdy wypełniają mnie negatywne emocji i wtedy... cóż, wtedy lepiej
dla ludzi, bym nie wsiadał z nimi do metra.
- Więc nie wsiadaj. Bądź wtedy ze
mną. Oni mówili o wojnie...
- O wojnie? - Uniosłem brwi. - Z
takiego powodu? Straszyli cię wojną? Naprawdę?
- Nie podoba im się to, co robisz.
Mnie też, jeśli mam być szczera, ale najbardziej przeraża mnie myśl, że
mogłabym cię stracić. - Ścisnęła moją dłoń. - Proszę, jeśli nie możesz poradzić
sobie z gniewem, przychodź do mnie. Razem coś wymyślimy.
Akurat, z gniewem. Chodziło o coś
zupełnie innego. O to, czym karmił się mój mrok, co dawało mi siłę. O ludzki
strach. Wiedziałem, że Sheila nie będzie w stanie tego zrozumieć. A nawet
jeśli, przerazi ją to jeszcze bardziej i będzie próbowała mnie zmieniać.
- Nie stracisz mnie – zapewniłem. -
Nie sądzę, by aniołowie tak pochopnie wydali decyzję o wojnie. Ale postaram się
nie dawać im powodu – obiecałem. O tak, muszę być zdecydowanie dyskretniejszy.
Wybuch w metro z pewnością nie był dyskretny.
- Obiecujesz? - Posłała mi pełne
nadziei spojrzenie.
- Nie chcę wywołać żadnej wojny,
zapewniam cię, moje pisklątko. - Sięgnąłem dłonią do jej policzka.
- To dobrze, bo nie mogę cię
stracić. - Przykryła moją dłoń swoją. Pocałowałem wnętrze jej dłoni, potem
musnąłem ustami jej policzek.
- Nie obawiaj się, nie zamierzam cię
opuszczać. Nigdy i w żaden sposób.
Zsunęła się z kanapy i uklękła
przede mną, wtulając się w moje ramiona.
- Nigdy?
Spojrzałem na nią poważnie. Nie
miałem zamiaru ginąć ani porzucać własnej żony, którą już jutro Sheila
zostanie. A myśl, że będzie przy mnie zawsze, była bardzo przyjemna.
- Nigdy, Sheilo. Jesteś moim
światełkiem w mroku, pamiętasz? - Uśmiechnąłem się. O tak, czasami kojarzyła mi
się ze światełkiem. Małym, upartym i silnie trwającym. Takim, które nie gaśnie.
Uśmiechnęła się ciepło i tym razem
to ona dotknęła mojego policzka.
- A zatem nie mamy czym się martwić,
prawda?
- Oczywiście, że nie, moje
pisklątko. - Przechyliłem się i pocałowałem jej kuszące usteczka. Odpowiedziała
z radością, jakiej nie spodziewałbym się po anielskich rewelacjach.
Przyciągnąłem ją bliżej i posadziłem na kolanach, nie przestając całować.
- Jesteś dla niego zbyt dobra,
szwagierko – usłyszałem głos siostry, nim postanowiła rozsiąść się w fotelu.
Sheila odsunęła się zarumieniona.
Zerknąłem na Genevieve. Zdaje się,
że jej również anioły się poskarżyły. Czekała mnie więc runda druga. Może potem
jeszcze Rafael przyjdzie mnie uświadamiać?
- Już z nim rozmawiałam... - zaczęła
Sheila, ale umilkła, widząc spojrzenie mojej siostry. Ja również znałem to
spojrzenie. To był zwiastun prawdziwej katastrofy.
- A teraz ja z nim pomówię. Mamy o
czym, prawda, bracie?
- Hm... o odpowiednim ubraniu na
ślub? Przecież nie stawię się na ceremonii w byle czym – mruknąłem.
- Jeśli chcesz, możesz iść nawet
nago – odparła słodko. - Sheilo, zostawisz nas?
- Oryginalny pomysł, Genie. -
Oparłem się wygodniej. Z siostrą raczej nie pójdzie mi tak łatwo, jak z
narzeczoną.
- Moje pomysły nie są nawet w
połowie tak śmiałe, jak twoje. - Zerknęła na Sheilę, która w lot pojęła, że
najlepiej będzie jej posłuchać. Pocałowała mnie w policzek i wyszła z pokoju,
nie oglądając się za siebie. Genie skrzyżowała ręce i spojrzała na mnie
stanowczo.
- Rozumiem, że cokolwiek powiem, to
i tak będę musiał cię wysłuchać, więc mów. - Zerknąłem na nią oczekująco.
- Jesteś idiotą – usłyszałem.
- Ciekawe, że anioły pozwalają
zrzucać ludziom na siebie bomby, a gdy kilka osób zginie w wyniku magii, to już
straszą wojną – mruknąłem. - I to ja jestem idiotą? Nie zamierzam niszczyć
całej ludzkiej populacji. - Choć to akurat by mi nie przeszkadzało, dodałem w
myślach.
- Przestań tłumaczyć się
postępowaniem ludzi. Nie mają twoich mocy. Cztery tysiące lat snu niczego cię
nie nauczyły?!
- Na pewno tego, że zasypiając w
ziemi, należy zostawić wyraźne wskazówki dla rodziny. Inaczej przez cztery
tysiące lat mnie nie wygrzebią.
- Niech cię! Chcesz zginąć?
Pragniesz powtórki?!
- Spokojnie, Genie. - Pokręciłem
głową. - Nie mam zamiaru ginąć ani wywoływać wojny.
- Tak? To zabawne, bo jesteś na
bardzo dobrej drodze.
- Tak się przejęłaś groźbami
aniołów? - Zerknąłem na jej wzburzoną twarz. - Bez obaw, nie będę już wysadzał
żadnych metro czy innych takich. W porządku? To teraz chodźmy po ten strój. -
Nie miałem ochoty ciągnąć dłużej tego tematu.
- Nie, nie jest w porządku. Jeśli
się nie uspokoisz, będziesz miał ze mną do czynienia. I to będzie o wiele
bardziej bolesne, niż cztery tysiąclecia pod ziemią. Jasne?
- Hm, lepiej być zabitym przez
anioła, czy dostać łomot od własnej siostry? - zastanowiłem się głośno.
Warknęła i założyła nogę na nogę,
opierając się o stosik poduszek.
- Żaden anioł cię nie zabije, póki
ja jestem żywa. Ale musisz zrozumieć, że nie mamy szans wygrać tej wojny.
- Rozumiem i nie chcę wojny –
mruknąłem.
- Ją też by zabili, wiesz o tym,
prawda?
Zmarszczyłem brwi.
- Nie mieliby powodu. Anioły nie
zabijają takich osób jak Sheila. Poza tym nie pozwoliłbym na to, wiesz o tym,
prawda? - Założyłem ręce.
- Przez setki lat polowali na jej
gatunek, tylko dlatego, że aniołom nie wolno mieć dzieci. Sądzisz, że teraz
pozwoliliby jej żyć, gdyby stała po twojej stronie? Na wojnie nie ma
niewinnych. Są tylko wygrani i... martwi. Nie miałaby szans.
- Nikt jej nie skrzywdzi –
oznajmiłem sucho. - A wojny, po raz kolejny powtarzam, nie będzie, co jeszcze
chcesz usłyszeć?
- Że się opamiętasz, bracie. Koniec
napadów złości, koniec z ofiarami i zwracaniem uwagi aniołów. I pokaż im, że
ten ślub wcale nie jest wykroczeniem przeciwko Niebu. - Patrzyła na mnie z
powagą, jakby naprawdę oczekiwała takiego zapewnienia. Westchnąłem.
- Postaram się nie dać im powodów do
wojny, nie zabijać publicznie i... a właściwie to co ma do rzeczy mój ślub? Nie
przewiduję na nim ofiar z ludzi...
- Cóż, nie podoba im się rezultat.
Wasze dzieci, Dorianie. Ale są skłonni przymknąć oko na tę mieszankę genów.
- Boją się, że nasze dzieci będą
potężniejsze od nich? - Uniosłem brwi. - To całkiem możliwe – przyznałem.
Westchnęła i przeczesała dłonią
włosy.
- Raczej nie podoba im się wizja
zmieszania ich krwi z naszą.
- Ale to nie jest powód do wojny. -
Wzruszyłem ramionami.
- Nie, więc im go nie dawaj.
Skinąłem głową.
- Możesz być spokojna, Genie. -
Zerknąłem na nią. - Rozumiem, że ty już masz odpowiedni strój dla siebie? Jako
świadek, powinnaś wyglądać najpiękniej – zaraz po pannie młodej.
- Zapewniam cię, że nie ujrzysz
jutro kobiety piękniejszej niż twoja żona. Więc i ty się postaraj.
- W takim razie pora na zakupy. -
Wstałem. - A ponieważ nie znam się na współczesnej modzie... - Zerknąłem na
siostrę.
- Żartujesz? Nic nie masz? -
Zamrugała.
- Mam garderobę, ale nie wiem, czy
to się nadaje na taką uroczystość...
Podniosła się, patrząc na mnie z
politowaniem.
- Niech będzie, kupimy coś
eleganckiego. Chcesz klasyczny garnitur?
- Chyba może być – mruknąłem. Skąd
niby miałbym się znać na rodzajach garniturów?
- Wiesz, przez lata moda ulegała
wielu zmianom. Obecnie... wszystko jest dostępne. - Zerknęła na mnie. -
Skombinuję ci katalog.
- A może pójdziemy i od razu kupimy coś
odpowiedniego? - zaproponowałem.
Przyjrzała mi się.
- Nie obetniesz włosów, co?
- Nie. - Cofnąłem się o krok. -
Włosy zostają.
- Dobrze byłoby ci w krótkich...
albo inne uczesanie...
- Jeśli chcesz, Genie, możesz obciąć
sobie włosy, moje zostaną w tej samej długości – odparłem stanowczo.
Przewróciła oczami.
- Niech będzie. Mam nadzieję, że
Sheila podziela twoje zdanie.
- Oczywiście. Woli moją obecną
fryzurę – odparłem.
- Wygrałeś. Pozwolisz je upiąć?
- W jaki sposób? - spytałem
nieufnie.
- Można je związać z tyłu,
zostawiając kilka pasemek po bokach – odparła, uważnie mi się przyglądając.
- Możemy sprawdzić, jak to by
wyglądało – stwierdziłem po namyśle.
- Najpierw strój. - Wzięła mnie pod
ramię. - Oczarujesz Sheilę, jestem tego pewna.
- Nie mam wątpliwości. -
Uśmiechnąłem się. Odpowiedziała uśmiechem, który ani trochę nie zdradził jej
zamiarów wobec mnie. Udaliśmy się do sklepu.
Nie sądziłem, że wybór stroju aż tak
bardzo będzie przypominał katusze. Wybrała chyba dziesięć zestawów, które kazała
mi przymierzyć, przy czym ciągle kręciła nosem. Moim zdaniem wszystkie były
dobre. Genevieve najwyraźniej szukała czegoś dużo lepszego.
- Czegoś mi brakuje... -
zastanawiała się na głos.
Spojrzałem na nią z rezygnacją.
- Nie mam
pojęcia, czego, dla mnie jest w porządku.
- Może krawat? - zaproponował
sprzedawca, niosąc na ręce całą garść owych krawatów, które przypominały sznury
do wieszania ofiar. Prychnąłem. Szkoda, że nie mogłem pokazać mu na jego
własnej szyi, co myślę o czymś takim. Może innym razem.
- Krawat ci nie pasuje – stwierdziła
Genevieve po namyśle.
- Oczywiście, że nie – zgodziłem się
z nią, sięgając po kolejny strój.
- Wiem. Spróbujemy z frakiem. -
Wstała i skinęła na sprzedawcę, który przyniósł kolejną porcję ubrań.
Przymierzyłem strój w kolorze purpury.
Na białej koszuli ów frak
prezentował się całkiem nieźle. Dopasowany do sylwetki, zapinany na eleganckie
guziki, do tego ciemne spodnie.
- Idealnie – stwierdziła Genie,
lustrując mnie uważnie. - Wyglądasz znakomicie. Dokładnie tak, jak powinieneś.
Zostały tylko buty i gotowe. - Uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona.
Wybór butów na szczęście nie trwał
tak długo, więc zdążyliśmy wrócić przed kolacją. Zgodnie z oczekiwaniami mojej
narzeczonej, kazałem przygotować świece, ustawiłem je na stole, a w jadalni
nieco przyciemniłem światło, by stworzyć odpowiedni nastrój. Kiedy wszystko
było już gotowe, podarowałem Sheili bukiet lilii i zaprosiłem na kolację.
Moja śliczna nimfa nadal była bardzo
zestresowana jutrzejszym dniem, ale na widok kwiatów i przygotowanej kolacji
trochę się rozluźniła. Posiłek minął nam na jedzeniu, całowaniu i krótkiej
rozmowie... przerywanej pocałunkami. Kiedy odprowadziłem ją do sypialni,
otworzyła drzwi, zatrzymała się, podziękowała po raz kolejny za kolację i kwiaty,
i wyraźnie zamierzała powiedzieć mi dobranoc.
Zdecydowanie wolałem, by powiedziała
mi to w łóżku, tuż przed zaśnięciem.
- Jeśli zechcesz, mogę zostać z tobą
również tej nocy – zadeklarowałem się, biorąc ją za rękę i wpatrując się w jej
śliczne, duże oczy. - Wolałbym, żebyś jutro była wyspana, a koszmary mogą ci na
to nie pozwolić...
- Nic mi nie będzie – uśmiechnęła
się blado. - Pewnie i tak nie zasnę...
- I jutro będziesz wyczerpana –
stwierdziłem. - Przed własnym ślubem należy się wyspać, Sheilo.
Uśmiechnęła się szerzej, patrząc na
mnie spod rzęs.
- I ty mi w tym pomożesz?
- Oczywiście, moje pisklątko –
potwierdziłem stanowczo.
- Jestem już dużą dziewczynką i mogę
spać sama, wiesz?
- Tak ci wczoraj było niewygodnie? -
spytałem, przyjmując zasmuconą minę.
- Nie. Było miło. - Zarumieniła się
i oparła o drzwi. - Ale już jutro będziemy małżeństwem, to stosowne?
- Przeganiać twoje koszmary?
Oczywiście, Sheilo. Nie widzę w tym nic niestosownego.
- Nie to. Miałam na myśli... że
leżymy tak blisko, mając na sobie tak niewiele... - Zerknęła na mnie.
- I to ci przeszkadza, pisklątko?
Moja bliskość? - Uniosłem brwi.
- Nie, to nie tak... - Spuściła
wzrok, znów się rumieniąc.
- To o co chodzi? Naprawdę nie
chciałbym, żebyś znów krzyczała w nocy... - No, chyba, że z innych powodów,
dodałem w myślach. Dotknąłem jej pięknie zarumienionego policzka.
- I obiecujesz, że będziesz
grzeczny...?
Ciężki przypadek, stwierdziłem.
Dzień przed ślubem, a ona nadal obawia się o swoją cnotę.
- Masz moje słowo, że nie zrobię
niczego, na co mi nie pozwolisz. Jeśli zgodzisz się przytulić, świetnie, jeśli
nie, zaśniemy tak, jak wczoraj – obiecałem.
Uniosła brew.
- Wiesz, co mi właśnie obiecałeś?
- Hm... że nie będę cię przytulał
wbrew twojej woli? - Zrobiłem bardzo niewinną minę.
- Że albo zgodzę się na przytulanie,
albo będzie jak poprzedniej nocy, gdy obudziłam się w twoich ramionach. - Prawy
kącik jej ust uniósł się lekko.
Uśmiechnąłem się.
- No cóż, oboje nie jesteśmy w
stanie obiecać, że nie przytulimy się do siebie przez sen, prawda?
Uśmiechnęła się szerzej.
- Ale to nic złego, co?
- A czemu przytulanie miałoby być
złe? Nie czujesz się bezpieczniejsza, leżąc z moich ramionach? - Przysunąłem
się nieco bliżej. - Gdy wiesz, że jestem przy tobie i już zawsze będę?
- Tak, kiedy mnie obejmujesz,
zdecydowanie czuję się bezpieczna... - Patrzyła na mnie wciąż lekko
zarumieniona.
- No widzisz... - Przysunąłem się
tak blisko, że już stałem na progu. - Zatem nie musisz się zastanawiać, moje
pisklątko... - Musnąłem ustami jej policzek.
Mruknęła coś, czego nie zrozumiałem.
Chyba sama nie wiedziała, co chciała powiedzieć. Pocałowałem ją delikatnie w
usta, powoli przekraczając próg jej sypialni. Cofnęła się, wpuszczając mnie do
środka i nie przerywając pocałunku.
Objąłem ją jedną ręką, a drugą
zamknąłem drzwi. Całowałem ją powoli, lecz coraz bardziej namiętnie. Oparła
dłonie na moich ramionach, przyjmując i odpowiadając na każdy ruch z mojej
strony. Powoli skierowałem nas w stronę łóżka, a gdy tam dotarliśmy, usiadłem,
sadzając ją sobie na kolanach. Przez cały czas nie przestawałem jej całować.
Pogłaskała mnie po policzku, palce
drugiej dłoni wsuwając w moje włosy, a potem nieznacznie się odsunęła.
- To... to było coś.
Dotknąłem jej dłoni i pocałowałem po
kolei każdy palec.
- Bez wątpienia. - Musnąłem ustami
jej szyję.
- No to... kto pierwszy zajmuje
łazienkę? - Przygryzła wargę, wciąż na mnie patrząc.
No tak, higiena ważna rzecz.
- Możesz iść pierwsza. -
Uśmiechnąłem się. Musnęła mój policzek pocałunkiem. Potem usta, jednak wstała,
nim zdołałem sięgnąć po więcej.
- To nie potrwa długo – obiecała i
zniknęła za drzwiami. Po chwili usłyszałem odgłos lejącej się wody.
Oparłem się o nagłówek łóżka,
zerkając na łazienkę. Chętnie dołączyłbym do niej pod tym prysznicem, ale najpewniej
wygoniłaby mnie z pokoju. Czemu ona musi być taką upartą, nieśmiałą nimfą?
Z drugiej strony, częściowo właśnie
taka mi się podobała. A nawet jeśli nie dziś, to jutro... będzie moja w każdym
znaczeniu tego słowa.
Światełko w mroku, hehe. xD Łatwo ją udobruchał.;)
OdpowiedzUsuńNie pasuje do Sheili takie określenie?:p
UsuńTo dopiero się okaże, bo jeśli wybuchnie wojna, to raczej nie.;)
UsuńA co ma wojna do Sheili jako światełka w mroku?
UsuńBo prawdziwe światło powstrzymałoby niszczycielskie zapędy Doriana.:P
UsuńBardzo dziękuję za rozdział i info. Zawiodłam się na Sheili, niestety zakochana kobieta to głupia kobieta. Na szczęście siostry tak łatwo nie oszukał, Genievieve nie dała się urobić.
OdpowiedzUsuńJa również zawiodłam się na Sheili. Spodziewałam się większego gniewu. Sama nie wiem, czego po niej oczekiwałam. Chyba czas pozbyć się złudzeń, co do zdrowego rozsądku dziewczyny. Dziękuję za rozdział, pozdrawiam Agnieszka :)
UsuńSheila jest zakochana, ponadto weźcie pod uwagę, że macie nad nią przewagę. Znacie myśli Doriana, ona nie.;)
UsuńAch ten Dorian , on dalej nie zamierza sie zmieniac , ani dla Sheili ani dla siostry, ciekawa jestem tez nocy poslubnej, , jak ona ja sobie wyobraza skoro do tej pory tak sie wzbrania , kocha go tylko umysłem?:)
OdpowiedzUsuńGdyby kochała go tylko umysłem, to raczej byłoby widać, że nie pociąga jej jako mężczyzna, choćby po pocałunkach:p
UsuńJednak bardzo głupiutka nasza nimfa ;)
OdpowiedzUsuńA Dorianowi tylko jedno w głowie! :D
Wierzy w niego.^^
UsuńAż za bardzo naiwnie ;)
UsuńJak ja tu dawno nie zaglądałam! Przepraszam 😡 Tak więc na sam początek muszę powiedzieć, że jestem bardzo zdziwiona zachowaniem Sheili. No rozumiem miłość miłością ale jej reakcja na wybryki Doriana była dość...pobłażliwa. Co do aniołów to jakoś za nimi nie przepadam ;p Jestem bardzo ciekawa co na wyczyn Doriana ( na razie jeden) powie ojciec Sheili :D
OdpowiedzUsuńNie przepadasz za aniołami w powieściach czy za Rafaelem i Gabrielem?:p
UsuńOgólnie nie przepadam za nimi w opowieściach. Ale Rafael jest w miarę normalny ;)
Usuń