Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

1.08.2015

Rozdział XVII. Część 1



***Dorian***
            Wróciłem do zamku z poczuciem, że załatwiłem dzisiaj wszystko, co powinienem. Jutro mój ślub. Nie miałem wątpliwości co do słuszności podjętej tydzień temu decyzji. Trzymałem Azazeala w garści. Jego córka od jutra będzie należeć do mnie. I nie tylko przysięgą, ale i swoją miłością. Miałem zamiar ją uwieść, a ona mnie pokochała. Uśmiechnąłem się na myśl o mojej małej nimfie. O jej dużych, pięknych oczach, małych usteczkach, gęstych długich włosach, przyjemnej w dotyku skórze... Lubiłem mieć ją obok siebie, patrzeć, dotykać, całować... Słuchać jej głosu, jej śmiechu... Mieć ją przy sobie już na zawsze...
            Już dawno doszedłem do wniosku, że Sheila jest idealna na moją żonę. Pasowała do mnie pod wieloma względami. Miała silny charakter i nie wątpiłem, że mnie nie zdradzi, nie oszuka, będzie wierna i lojalna. A nasze dzieci będą miały w sobie zarówno krew smoków, nimf, jak i aniołów. Zostanę protoplastą najpotężniejszej rasy na Ziemi, a na usługach będę miał demony z Piekła.
            Gdy nadeszło południe, zjawił się Varys, przypominając, że pod granicą czekają owe demony. Moja część Piekła. Zanim się tam udałem, przypomniałem sobie, że nie mam jeszcze drużby.
            - Varysie, jesteś mi wierny i wiem, że mogę na tobie polegać – zwróciłem się do niego. Skinął poważnie głową.
            - Oczywiście, panie.
            Położyłem mu dłoń na ramieniu.
            - W takim razie byłbyś idealnym świadkiem na moim ślubie. Co ty na to? - Nie miałem wątpliwości, że się zgodzi, ale zwyczaj nakazywał poprosić. Po raz pierwszy widziałem tak wielkie zdumienie na jego twarzy.
            - Świadkiem? To... to dla mnie wielki zaszczyt. - W końcu otrząsnął się z oszołomienia wywołanego taką nowiną i pokłonił mi nisko.
            - Wiesz, jakie obowiązki ma świadek? - zapytałem. Podniósł głowę.
            - Wiem, panie. Poradzę sobie.
            - To świetnie, w razie wątpliwości pytaj. A teraz pora poskromić demony. Chodź ze mną. - Zniknęliśmy, pojawiając się przy granicy.
            Demony stawiły się zgodnie z moim rozkazem. Wyznaczyły też jednego, który przemawiał w ich imieniu. Pół godziny później uznałem, że władanie Piekłem, nawet jego czwartą częścią, nie jest wcale takie proste. Varys lepiej się orientował, jako że sam był demonem.
            Piekło składało się z wielu rodzajów demonów, każdy miał wyznaczone zadanie. Najniżej stali dręczyciele, demony najbardziej prymitywne, których jedynym sensem istnienia było zadawanie bólu. To one torturowały potępione dusze, budziły postrach wśród ludzi, u niektórych nawet za życia, gdyż najczęściej kojarzono je z Piekłem.
            Kolejni byli kusiciele. Sukkuby, inkuby, demony zawierające pakty z ludźmi, zabierające ich dusze zgodnie z umowami. Nieco wyżej stali ci, których zadaniem było skusić osoby o czystej duszy, co było znacznie trudniejsze. Zajmowały się tym demony, które były ekspertami w kuszeniu, zwykle na zasadzie awansu z niższego poziomu.
            Następną rangę tworzyli biurokraci, jak potocznie nazywano demony, które zajmowały się spisywaniem dokumentów. Nawet w Piekle musiał być ład i porządek, więc gdy kusiciele zgłaszali się z duszą, należało to udokumentować. Poza tym, samo skuszenie nie wystarczyło. Jeśli pierwszy po śmierci człowieka zjawiłby się demon z innego kręgu, mógłby go zabrać, zanim przybędzie kusiciel, by odebrać swoją własność. Często do jednej duszy przybywało dwa lub trzy demony z różnych kręgów. Wtedy zwykle duszę brał ten, który skusił, a gdy żaden znacząco nie przyczynił się do zejścia człowieka na drogę zła, robili zakłady, grając o to, kto zabierze duszę ze sobą.
            Najwyżsi rangą byli wojownicy. Ich zadaniem była walka, zarówno w przypadku wojny, konfliktu z innymi kręgami, jak i w czasie pokoju, gdy władca ich potrzebował. Ponieważ Varys był właśnie takim wojownikiem, a obecnie nawet więcej, uznałem, że może zostać doradcą. Zaren, geniusz zemsty, ten, którego wybrano do rozmowy bezpośrednio ze mną, został nadzorcą, miał pilnować porządku i zdawać relacje Varysowi. Jeśli zdarzy się coś poważnego, co będzie wymagało mojej ingerencji, Varys mnie o tym poinformuje.
            Według wszelkich piekielnych norm, władca powinien znać wszystkie rangi i w każdej być najlepszy. Co do tego, nie widziałem najmniejszego problemu. Kusić potrafiłem, wręcz rozkochać, czego najlepszym dowodem była Sheila. Z torturami też nieźle sobie radziłem. Wojownikiem bez wątpienia byłem najlepszym, nie sądzę, by ktoś z kręgu próbował mi dorównać. A z władzą również dam sobie radę.
            Po ustaleniu wszystkiego, co najważniejsze, wróciłem do zamku. Służba doskonale poradziła sobie z dekoracjami, cały zamek wyglądał dokładnie tak, jak sobie tego życzyłem. Jeszcze menu, przyjmowanie zaproszonych gości, plan wszystkich trzech dni ceremonii, odpowiedni strój... O to akurat miałem zamiar poprosić Genie.
            Kiedy poczułem obecność mojej narzeczonej w salonie, pojawiłem się tam i powitałem ją uśmiechem.
            - Jak zakupy? Suknia wybrana?
            Posłała mi tak niezadowolone spojrzenie, jakbym popełnił tym pytaniem największą gafę świata. Usiadła i wskazała mi fotel naprzeciwko.
            - Musimy porozmawiać.
            Oho, zabrzmiało nieprzyjemnie.
            - Coś się stało, moje pisklątko? - Zająłem miejsce w fotelu.
            - Owszem. Rozmawiałam dziś z aniołami. O tobie.
            Zmarszczyłem brwi.
            - Z jakimi aniołami? Ktoś ci groził?
            - Nie mnie. Tobie. Zabijasz niewinnych. Myślałam, że nad sobą panujesz...
            Ach, więc anioły przybiegły na mnie naskarżyć. Ciekawa taktyka.
            - A o jakie zabijanie dokładnie chodzi? - Uznałem, że najpierw powinienem wybadać, ile jej powiedzieli.
            - Niewinnych ludzi, Dorianie! Nie udawaj, że nie wiesz, proszę cię. - Skrzyżowała ramiona na piersi.
            - Ludzie giną codziennie, Sheilo. Nawet sami się zabijają. A ja pewnie byłem wtedy pełen gniewu i złości... - Wiedziała o wszystkim? Anioły to straszni plotkarze, doszedłem do wniosku.
            - Żaden gniew nie usprawiedliwia zniszczenia metra pełnego ludzi! Dorianie... - Wyciągnęła do mnie rękę. - Proszę, nie chcę być żoną mordercy...
            Ach, o to chodziło. Pamiętałem doskonale ich strach. Było zabawnie i chętnie bym to zrobił ponownie. Tę myśl zachowałem oczywiście dla siebie.
            Ująłem jej dłoń i skinąłem głową.
            - Rozumiem, że jesteś na mnie zła, Sheilo, ale czasami mrok, który mam w sobie, wydostaje się na zewnątrz, szczególnie, gdy wypełniają mnie negatywne emocji i wtedy... cóż, wtedy lepiej dla ludzi, bym nie wsiadał z nimi do metra.
            - Więc nie wsiadaj. Bądź wtedy ze mną. Oni mówili o wojnie...
            - O wojnie? - Uniosłem brwi. - Z takiego powodu? Straszyli cię wojną? Naprawdę?
            - Nie podoba im się to, co robisz. Mnie też, jeśli mam być szczera, ale najbardziej przeraża mnie myśl, że mogłabym cię stracić. - Ścisnęła moją dłoń. - Proszę, jeśli nie możesz poradzić sobie z gniewem, przychodź do mnie. Razem coś wymyślimy.
            Akurat, z gniewem. Chodziło o coś zupełnie innego. O to, czym karmił się mój mrok, co dawało mi siłę. O ludzki strach. Wiedziałem, że Sheila nie będzie w stanie tego zrozumieć. A nawet jeśli, przerazi ją to jeszcze bardziej i będzie próbowała mnie zmieniać.
            - Nie stracisz mnie – zapewniłem. - Nie sądzę, by aniołowie tak pochopnie wydali decyzję o wojnie. Ale postaram się nie dawać im powodu – obiecałem. O tak, muszę być zdecydowanie dyskretniejszy. Wybuch w metro z pewnością nie był dyskretny.
            - Obiecujesz? - Posłała mi pełne nadziei spojrzenie.
            - Nie chcę wywołać żadnej wojny, zapewniam cię, moje pisklątko. - Sięgnąłem dłonią do jej policzka.
            - To dobrze, bo nie mogę cię stracić. - Przykryła moją dłoń swoją. Pocałowałem wnętrze jej dłoni, potem musnąłem ustami jej policzek.
            - Nie obawiaj się, nie zamierzam cię opuszczać. Nigdy i w żaden sposób.
            Zsunęła się z kanapy i uklękła przede mną, wtulając się w moje ramiona.
            - Nigdy?
            Spojrzałem na nią poważnie. Nie miałem zamiaru ginąć ani porzucać własnej żony, którą już jutro Sheila zostanie. A myśl, że będzie przy mnie zawsze, była bardzo przyjemna.
            - Nigdy, Sheilo. Jesteś moim światełkiem w mroku, pamiętasz? - Uśmiechnąłem się. O tak, czasami kojarzyła mi się ze światełkiem. Małym, upartym i silnie trwającym. Takim, które nie gaśnie.
            Uśmiechnęła się ciepło i tym razem to ona dotknęła mojego policzka.
            - A zatem nie mamy czym się martwić, prawda?
            - Oczywiście, że nie, moje pisklątko. - Przechyliłem się i pocałowałem jej kuszące usteczka. Odpowiedziała z radością, jakiej nie spodziewałbym się po anielskich rewelacjach. Przyciągnąłem ją bliżej i posadziłem na kolanach, nie przestając całować.
            - Jesteś dla niego zbyt dobra, szwagierko – usłyszałem głos siostry, nim postanowiła rozsiąść się w fotelu. Sheila odsunęła się zarumieniona.
            Zerknąłem na Genevieve. Zdaje się, że jej również anioły się poskarżyły. Czekała mnie więc runda druga. Może potem jeszcze Rafael przyjdzie mnie uświadamiać?
            - Już z nim rozmawiałam... - zaczęła Sheila, ale umilkła, widząc spojrzenie mojej siostry. Ja również znałem to spojrzenie. To był zwiastun prawdziwej katastrofy.
            - A teraz ja z nim pomówię. Mamy o czym, prawda, bracie?
            - Hm... o odpowiednim ubraniu na ślub? Przecież nie stawię się na ceremonii w byle czym – mruknąłem.
            - Jeśli chcesz, możesz iść nawet nago – odparła słodko. - Sheilo, zostawisz nas?
            - Oryginalny pomysł, Genie. - Oparłem się wygodniej. Z siostrą raczej nie pójdzie mi tak łatwo, jak z narzeczoną.
            - Moje pomysły nie są nawet w połowie tak śmiałe, jak twoje. - Zerknęła na Sheilę, która w lot pojęła, że najlepiej będzie jej posłuchać. Pocałowała mnie w policzek i wyszła z pokoju, nie oglądając się za siebie. Genie skrzyżowała ręce i spojrzała na mnie stanowczo.
            - Rozumiem, że cokolwiek powiem, to i tak będę musiał cię wysłuchać, więc mów. - Zerknąłem na nią oczekująco.
            - Jesteś idiotą – usłyszałem.
            - Ciekawe, że anioły pozwalają zrzucać ludziom na siebie bomby, a gdy kilka osób zginie w wyniku magii, to już straszą wojną – mruknąłem. - I to ja jestem idiotą? Nie zamierzam niszczyć całej ludzkiej populacji. - Choć to akurat by mi nie przeszkadzało, dodałem w myślach.
            - Przestań tłumaczyć się postępowaniem ludzi. Nie mają twoich mocy. Cztery tysiące lat snu niczego cię nie nauczyły?!
            - Na pewno tego, że zasypiając w ziemi, należy zostawić wyraźne wskazówki dla rodziny. Inaczej przez cztery tysiące lat mnie nie wygrzebią.
            - Niech cię! Chcesz zginąć? Pragniesz powtórki?!
            - Spokojnie, Genie. - Pokręciłem głową. - Nie mam zamiaru ginąć ani wywoływać wojny.
            - Tak? To zabawne, bo jesteś na bardzo dobrej drodze.
            - Tak się przejęłaś groźbami aniołów? - Zerknąłem na jej wzburzoną twarz. - Bez obaw, nie będę już wysadzał żadnych metro czy innych takich. W porządku? To teraz chodźmy po ten strój. - Nie miałem ochoty ciągnąć dłużej tego tematu.
            - Nie, nie jest w porządku. Jeśli się nie uspokoisz, będziesz miał ze mną do czynienia. I to będzie o wiele bardziej bolesne, niż cztery tysiąclecia pod ziemią. Jasne?
            - Hm, lepiej być zabitym przez anioła, czy dostać łomot od własnej siostry? - zastanowiłem się głośno.
            Warknęła i założyła nogę na nogę, opierając się o stosik poduszek.
            - Żaden anioł cię nie zabije, póki ja jestem żywa. Ale musisz zrozumieć, że nie mamy szans wygrać tej wojny.
            - Rozumiem i nie chcę wojny – mruknąłem.
            - Ją też by zabili, wiesz o tym, prawda?
            Zmarszczyłem brwi.
            - Nie mieliby powodu. Anioły nie zabijają takich osób jak Sheila. Poza tym nie pozwoliłbym na to, wiesz o tym, prawda? - Założyłem ręce.
            - Przez setki lat polowali na jej gatunek, tylko dlatego, że aniołom nie wolno mieć dzieci. Sądzisz, że teraz pozwoliliby jej żyć, gdyby stała po twojej stronie? Na wojnie nie ma niewinnych. Są tylko wygrani i... martwi. Nie miałaby szans.
            - Nikt jej nie skrzywdzi – oznajmiłem sucho. - A wojny, po raz kolejny powtarzam, nie będzie, co jeszcze chcesz usłyszeć?
            - Że się opamiętasz, bracie. Koniec napadów złości, koniec z ofiarami i zwracaniem uwagi aniołów. I pokaż im, że ten ślub wcale nie jest wykroczeniem przeciwko Niebu. - Patrzyła na mnie z powagą, jakby naprawdę oczekiwała takiego zapewnienia. Westchnąłem.
            - Postaram się nie dać im powodów do wojny, nie zabijać publicznie i... a właściwie to co ma do rzeczy mój ślub? Nie przewiduję na nim ofiar z ludzi...
            - Cóż, nie podoba im się rezultat. Wasze dzieci, Dorianie. Ale są skłonni przymknąć oko na tę mieszankę genów.
            - Boją się, że nasze dzieci będą potężniejsze od nich? - Uniosłem brwi. - To całkiem możliwe – przyznałem.
            Westchnęła i przeczesała dłonią włosy.
            - Raczej nie podoba im się wizja zmieszania ich krwi z naszą.
            - Ale to nie jest powód do wojny. - Wzruszyłem ramionami.
            - Nie, więc im go nie dawaj.
            Skinąłem głową.
            - Możesz być spokojna, Genie. - Zerknąłem na nią. - Rozumiem, że ty już masz odpowiedni strój dla siebie? Jako świadek, powinnaś wyglądać najpiękniej – zaraz po pannie młodej.
            - Zapewniam cię, że nie ujrzysz jutro kobiety piękniejszej niż twoja żona. Więc i ty się postaraj.
            - W takim razie pora na zakupy. - Wstałem. - A ponieważ nie znam się na współczesnej modzie... - Zerknąłem na siostrę.
            - Żartujesz? Nic nie masz? - Zamrugała.
            - Mam garderobę, ale nie wiem, czy to się nadaje na taką uroczystość...
            Podniosła się, patrząc na mnie z politowaniem.
            - Niech będzie, kupimy coś eleganckiego. Chcesz klasyczny garnitur?
            - Chyba może być – mruknąłem. Skąd niby miałbym się znać na rodzajach garniturów?
            - Wiesz, przez lata moda ulegała wielu zmianom. Obecnie... wszystko jest dostępne. - Zerknęła na mnie. - Skombinuję ci katalog.
            - A może pójdziemy i od razu kupimy coś odpowiedniego? - zaproponowałem.
            Przyjrzała mi się.
            - Nie obetniesz włosów, co?
            - Nie. - Cofnąłem się o krok. - Włosy zostają.
            - Dobrze byłoby ci w krótkich... albo inne uczesanie...
            - Jeśli chcesz, Genie, możesz obciąć sobie włosy, moje zostaną w tej samej długości – odparłem stanowczo. Przewróciła oczami.
            - Niech będzie. Mam nadzieję, że Sheila podziela twoje zdanie.
            - Oczywiście. Woli moją obecną fryzurę – odparłem.
            - Wygrałeś. Pozwolisz je upiąć?
            - W jaki sposób? - spytałem nieufnie.
            - Można je związać z tyłu, zostawiając kilka pasemek po bokach – odparła, uważnie mi się przyglądając.
            - Możemy sprawdzić, jak to by wyglądało – stwierdziłem po namyśle.
            - Najpierw strój. - Wzięła mnie pod ramię. - Oczarujesz Sheilę, jestem tego pewna.
            - Nie mam wątpliwości. - Uśmiechnąłem się. Odpowiedziała uśmiechem, który ani trochę nie zdradził jej zamiarów wobec mnie. Udaliśmy się do sklepu.
            Nie sądziłem, że wybór stroju aż tak bardzo będzie przypominał katusze. Wybrała chyba dziesięć zestawów, które kazała mi przymierzyć, przy czym ciągle kręciła nosem. Moim zdaniem wszystkie były dobre. Genevieve najwyraźniej szukała czegoś dużo lepszego.
            - Czegoś mi brakuje... - zastanawiała się na głos.
            Spojrzałem na nią z rezygnacją.
            - Nie mam pojęcia, czego, dla mnie jest w porządku.
            - Może krawat? - zaproponował sprzedawca, niosąc na ręce całą garść owych krawatów, które przypominały sznury do wieszania ofiar. Prychnąłem. Szkoda, że nie mogłem pokazać mu na jego własnej szyi, co myślę o czymś takim. Może innym razem.
            - Krawat ci nie pasuje – stwierdziła Genevieve po namyśle.
            - Oczywiście, że nie – zgodziłem się z nią, sięgając po kolejny strój.
            - Wiem. Spróbujemy z frakiem. - Wstała i skinęła na sprzedawcę, który przyniósł kolejną porcję ubrań. Przymierzyłem strój w kolorze purpury.
            Na białej koszuli ów frak prezentował się całkiem nieźle. Dopasowany do sylwetki, zapinany na eleganckie guziki, do tego ciemne spodnie.
            - Idealnie – stwierdziła Genie, lustrując mnie uważnie. - Wyglądasz znakomicie. Dokładnie tak, jak powinieneś. Zostały tylko buty i gotowe. - Uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona.
            Wybór butów na szczęście nie trwał tak długo, więc zdążyliśmy wrócić przed kolacją. Zgodnie z oczekiwaniami mojej narzeczonej, kazałem przygotować świece, ustawiłem je na stole, a w jadalni nieco przyciemniłem światło, by stworzyć odpowiedni nastrój. Kiedy wszystko było już gotowe, podarowałem Sheili bukiet lilii i zaprosiłem na kolację.
            Moja śliczna nimfa nadal była bardzo zestresowana jutrzejszym dniem, ale na widok kwiatów i przygotowanej kolacji trochę się rozluźniła. Posiłek minął nam na jedzeniu, całowaniu i krótkiej rozmowie... przerywanej pocałunkami. Kiedy odprowadziłem ją do sypialni, otworzyła drzwi, zatrzymała się, podziękowała po raz kolejny za kolację i kwiaty, i wyraźnie zamierzała powiedzieć mi dobranoc.
            Zdecydowanie wolałem, by powiedziała mi to w łóżku, tuż przed zaśnięciem.
            - Jeśli zechcesz, mogę zostać z tobą również tej nocy – zadeklarowałem się, biorąc ją za rękę i wpatrując się w jej śliczne, duże oczy. - Wolałbym, żebyś jutro była wyspana, a koszmary mogą ci na to nie pozwolić...
            - Nic mi nie będzie – uśmiechnęła się blado. - Pewnie i tak nie zasnę...
            - I jutro będziesz wyczerpana – stwierdziłem. - Przed własnym ślubem należy się wyspać, Sheilo.
            Uśmiechnęła się szerzej, patrząc na mnie spod rzęs.
            - I ty mi w tym pomożesz?
            - Oczywiście, moje pisklątko – potwierdziłem stanowczo.
            - Jestem już dużą dziewczynką i mogę spać sama, wiesz?
            - Tak ci wczoraj było niewygodnie? - spytałem, przyjmując zasmuconą minę.
            - Nie. Było miło. - Zarumieniła się i oparła o drzwi. - Ale już jutro będziemy małżeństwem, to stosowne?
            - Przeganiać twoje koszmary? Oczywiście, Sheilo. Nie widzę w tym nic niestosownego.
            - Nie to. Miałam na myśli... że leżymy tak blisko, mając na sobie tak niewiele... - Zerknęła na mnie.
            - I to ci przeszkadza, pisklątko? Moja bliskość? - Uniosłem brwi.
            - Nie, to nie tak... - Spuściła wzrok, znów się rumieniąc.
            - To o co chodzi? Naprawdę nie chciałbym, żebyś znów krzyczała w nocy... - No, chyba, że z innych powodów, dodałem w myślach. Dotknąłem jej pięknie zarumienionego policzka.
            - I obiecujesz, że będziesz grzeczny...?
            Ciężki przypadek, stwierdziłem. Dzień przed ślubem, a ona nadal obawia się o swoją cnotę.
            - Masz moje słowo, że nie zrobię niczego, na co mi nie pozwolisz. Jeśli zgodzisz się przytulić, świetnie, jeśli nie, zaśniemy tak, jak wczoraj – obiecałem.
            Uniosła brew.
            - Wiesz, co mi właśnie obiecałeś?
            - Hm... że nie będę cię przytulał wbrew twojej woli? - Zrobiłem bardzo niewinną minę.
            - Że albo zgodzę się na przytulanie, albo będzie jak poprzedniej nocy, gdy obudziłam się w twoich ramionach. - Prawy kącik jej ust uniósł się lekko.
            Uśmiechnąłem się.
            - No cóż, oboje nie jesteśmy w stanie obiecać, że nie przytulimy się do siebie przez sen, prawda?
            Uśmiechnęła się szerzej.
            - Ale to nic złego, co?
            - A czemu przytulanie miałoby być złe? Nie czujesz się bezpieczniejsza, leżąc z moich ramionach? - Przysunąłem się nieco bliżej. - Gdy wiesz, że jestem przy tobie i już zawsze będę?
            - Tak, kiedy mnie obejmujesz, zdecydowanie czuję się bezpieczna... - Patrzyła na mnie wciąż lekko zarumieniona.
            - No widzisz... - Przysunąłem się tak blisko, że już stałem na progu. - Zatem nie musisz się zastanawiać, moje pisklątko... - Musnąłem ustami jej policzek.
            Mruknęła coś, czego nie zrozumiałem. Chyba sama nie wiedziała, co chciała powiedzieć. Pocałowałem ją delikatnie w usta, powoli przekraczając próg jej sypialni. Cofnęła się, wpuszczając mnie do środka i nie przerywając pocałunku.
            Objąłem ją jedną ręką, a drugą zamknąłem drzwi. Całowałem ją powoli, lecz coraz bardziej namiętnie. Oparła dłonie na moich ramionach, przyjmując i odpowiadając na każdy ruch z mojej strony. Powoli skierowałem nas w stronę łóżka, a gdy tam dotarliśmy, usiadłem, sadzając ją sobie na kolanach. Przez cały czas nie przestawałem jej całować.
            Pogłaskała mnie po policzku, palce drugiej dłoni wsuwając w moje włosy, a potem nieznacznie się odsunęła.
            - To... to było coś.
            Dotknąłem jej dłoni i pocałowałem po kolei każdy palec.
            - Bez wątpienia. - Musnąłem ustami jej szyję.
            - No to... kto pierwszy zajmuje łazienkę? - Przygryzła wargę, wciąż na mnie patrząc.
            No tak, higiena ważna rzecz.
            - Możesz iść pierwsza. - Uśmiechnąłem się. Musnęła mój policzek pocałunkiem. Potem usta, jednak wstała, nim zdołałem sięgnąć po więcej.
            - To nie potrwa długo – obiecała i zniknęła za drzwiami. Po chwili usłyszałem odgłos lejącej się wody.
            Oparłem się o nagłówek łóżka, zerkając na łazienkę. Chętnie dołączyłbym do niej pod tym prysznicem, ale najpewniej wygoniłaby mnie z pokoju. Czemu ona musi być taką upartą, nieśmiałą nimfą?
            Z drugiej strony, częściowo właśnie taka mi się podobała. A nawet jeśli nie dziś, to jutro... będzie moja w każdym znaczeniu tego słowa.
 
 

16 komentarzy:

  1. Światełko w mroku, hehe. xD Łatwo ją udobruchał.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pasuje do Sheili takie określenie?:p

      Usuń
    2. To dopiero się okaże, bo jeśli wybuchnie wojna, to raczej nie.;)

      Usuń
    3. A co ma wojna do Sheili jako światełka w mroku?

      Usuń
    4. Bo prawdziwe światło powstrzymałoby niszczycielskie zapędy Doriana.:P

      Usuń
  2. Bardzo dziękuję za rozdział i info. Zawiodłam się na Sheili, niestety zakochana kobieta to głupia kobieta. Na szczęście siostry tak łatwo nie oszukał, Genievieve nie dała się urobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również zawiodłam się na Sheili. Spodziewałam się większego gniewu. Sama nie wiem, czego po niej oczekiwałam. Chyba czas pozbyć się złudzeń, co do zdrowego rozsądku dziewczyny. Dziękuję za rozdział, pozdrawiam Agnieszka :)

      Usuń
    2. Sheila jest zakochana, ponadto weźcie pod uwagę, że macie nad nią przewagę. Znacie myśli Doriana, ona nie.;)

      Usuń
  3. Ach ten Dorian , on dalej nie zamierza sie zmieniac , ani dla Sheili ani dla siostry, ciekawa jestem tez nocy poslubnej, , jak ona ja sobie wyobraza skoro do tej pory tak sie wzbrania , kocha go tylko umysłem?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby kochała go tylko umysłem, to raczej byłoby widać, że nie pociąga jej jako mężczyzna, choćby po pocałunkach:p

      Usuń
  4. Jednak bardzo głupiutka nasza nimfa ;)
    A Dorianowi tylko jedno w głowie! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak ja tu dawno nie zaglądałam! Przepraszam 😡 Tak więc na sam początek muszę powiedzieć, że jestem bardzo zdziwiona zachowaniem Sheili. No rozumiem miłość miłością ale jej reakcja na wybryki Doriana była dość...pobłażliwa. Co do aniołów to jakoś za nimi nie przepadam ;p Jestem bardzo ciekawa co na wyczyn Doriana ( na razie jeden) powie ojciec Sheili :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przepadasz za aniołami w powieściach czy za Rafaelem i Gabrielem?:p

      Usuń
    2. Ogólnie nie przepadam za nimi w opowieściach. Ale Rafael jest w miarę normalny ;)

      Usuń