Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

8.08.2015

Rozdział XVII. Część 2



***Dorian***
            Tak jak obiecała, nie musiałem długo czekać. Wyszła otulona miękkim, zielonym szlafrokiem, przytrzymywała go pod szyją, a włosy opadły na jej ramiona łagodnymi falami.
            Była piękna. Zawsze, gdy wychodziła z wody, wyglądała zjawiskowo. Wstałem powoli.
            - Jesteś piękna, Sheilo – powiedziałem na głos. Posłała mi uśmiech.
            - Dziękuję.
            Pocałowałem ją lekko i udałem się do łazienki. Wziąłem szybki prysznic, po czym wróciłem do pokoju w samej bieliźnie.
            Siedziała na łóżku w beżowej koszuli nocnej i rozczesywała włosy. Szlafrok wisiał na krześle przy oknie. Sheila spojrzała na mnie, a jej policzki znów pokryły się rumieńcami. Nie odwróciła wzroku. To dobry znak.
            Usiadłem na łóżku, posyłając jej uśmiech.
            - Nie wierzę, że to już jutro – odezwała się cicho, odkładając szczotkę. - Naprawdę ani trochę się nie stresujesz? - Oparła się o poduszkę i spojrzała na mnie.
            - Nie, raczej się cieszę – odparłem, przysuwając się do niej.
            - Tak, to też, ale... ani trochę? Nic a nic?
            Pokręciłem głową.
            - Czemu powinienem się stresować? Czy to takie ważne, by czuć stres tuż przed ślubem?
            - Nie wiem, co powinno się czuć przed ślubem, nigdy nie wychodziłam za mąż. - Wzruszyła ramionami. - Po prostu nie mogę uwierzyć, że to lada moment...
            - A jednak. - Sięgnąłem po jej dłoń i pocałowałem. - Już jutro.
            - Jutro – powtórzyła. - I będziemy tylko ty i ja...
            - Mąż i żona. - Przechyliłem się w jej stronę i pocałowałem ją w usta.
            - A co potem? Będę ci równa, prawda?
            - Wiesz, że nigdy nie potraktowałbym cię, jakbyś mniej znaczyła – zapewniłem. - Tak samo, jak nie chciałbym, żeby ktoś traktował w ten sposób moją siostrę. Twoje zdanie zawsze będzie się dla mnie liczyć, Sheilo.
            Uśmiechnęła się i odniosłem wrażenie, że to wyznanie dało jej więcej szczęścia niż wszystko, co dziś zrobiłem czy powiedziałem. Pocałowałem ponownie te uśmiechnięte usteczka, dotykając dłonią jej policzka.
            - I kto by pomyślał, że stracę dla ciebie głowę – szepnęła.
            - To dobrze, że dla mnie i że nie dosłownie, masz bardzo śliczną głowę. - Pocałowałem ją w czoło, potem w nosek.
            Roześmiała się cicho i objęła mnie, jednak gdy tylko dotknęła mojej nagiej skóry, odsunęła się speszona.
            - Aleś ty ciepły...
            - Jak to smok – zaśmiałem się, obejmując ją ramieniem. - Śmiało, nie poparzę.
            - Aż taki gorący nie jesteś. To znaczy... w sensie temperatury... - Wtuliła się w moje ramiona.
            - Dobrze to słyszeć – mruknąłem, przesuwając ustami po jej uchu.
            - Że nie jesteś gorący?
            - Że w sensie temperatury.
            Uśmiechnęła się, a jej dłoń spoczęła na mojej piersi.
            - Lubię twoje ciało – szepnęła. - To, jak czuję pod palcami każdy mięsień.
            - A ja lubię, gdy mnie dotykasz – odpowiedziałem cicho i dotknąłem jej ucha końcem języka. Zarumieniła się, nie cofając dłoni.
            - Uwodzisz mnie, prawda?
            - Nie bardziej, niż zwykle – odparłem, wędrując językiem po jej uchu.
            - Ale twoją żoną będę dopiero jutro – przypomniała.
            - Już jutro – poprawiłem ją, przesuwając usta na jej szyję.
            - Chyba mi nie powiesz, że nie wytrzymasz?
            - Skąd taki pomysł? Tylko cię całuję – mruknąłem, przesuwając pocałunki na jej usta.
            - A co z wyspaniem się? - mruknęła między pocałunkami.
            - Zdążymy – odparłem, przesuwając dłonią po jej włosach i pogłębiając pocałunek.
            Odpowiedziało mi jej westchnienie. Nie trwało to jednak długo, odsunęła się, przytrzymując moich ramion.
            - Mówię poważnie, dziś po prostu śpimy.
            Westchnąłem. No trudno, poczekam jeszcze jeden dzień.
            - Dobrze, moje pisklątko. - Położyłem się, przytulając ją do siebie. Oparła głowę na moim ramieniu, wciąż gładziła mnie po brzuchu opuszkami palców.
            - Dziękuję. I wiesz co? Już się tak nie martwię.
            Spojrzałem na nią.
            - Ślubem, nocą poślubną czy dalszym życiem?
            - Wszystkim. To szalone, ale dobrze mi przy tobie. Lubię słuchać twojego głosu, czuć cię przy sobie, rozmawiać. - Przymknęła oczy. - Lubię twój zapach i bicie twojego serca. Myślę, że zaczynam dojrzewać do tego związku.
            W samą porę, pomyślałem.
            - W takim razie wszystko pójdzie tak, jak powinno. - Uśmiechnąłem się. - Nie musisz się stresować.
            - A sądziłeś, że może nie pójść, jak powinno? - Zerknęła na mnie, podnosząc głowę.
            - Ja jestem pewien, że pójdzie, ale chodzi o twój stres, pisklątko. - Zerknąłem na nią. Była tak blisko, taka delikatna, kusząca...
            - Panny młode chyba zawsze trochę się stresują. Ale wiem, że będzie dobrze. - Ułożyła głowę na mojej piersi.
            - Będzie – zapewniłem ją.
            - Wiem. - Uśmiechnęła się, znów zamykając oczy. Musnęła ustami moją skórę i westchnęła z zadowoleniem. Czekałem, ale więcej się nie poruszyła. Jej oddech stał się bardziej miarowy i odgadłem, że zasnęła. Patrzyłem na nią jeszcze jakiś czas, w końcu przymknąłem oczy i również pogrążyłem się we śnie.
            Gdy obudziłem się rano, Sheila już nie spała. W przeciwieństwie do wczorajszego poranka, nie odsunęła się, lecz leżała z głową na mojej piersi. Widząc, że się przebudziłem, uniosła się lekko i mówiąc mi dzień dobry, pocałowała mnie w usta.
            Pocałunek nieco się przedłużył i może nawet trwałby jeszcze dłużej, ale Sheila mruknęła coś o późnej porze i pobiegła do łazienki. Zjedliśmy wspólne śniadanie, po czym poszliśmy szykować się na ceremonię. Od tej pory, aż do samego zejścia na ślub, nie powinniśmy się wzajemnie oglądać.
            Wszystko było już przygotowane, udekorowano salę, a także schody, którymi mieliśmy zejść, przygotowano miejsce, w którym złożymy przysięgę, poczęstunek dla gości, składający się z kilkunastu dań i przekąsek, odpowiednio dobrana muzyka, a nad wszystkim czuwały moje demony, każdy wyznaczony do innego zadania. Nie miałem wątpliwości, że nie zawiodą.
            Czas do ceremonii minął błyskawicznie. W końcu udałem się do garderoby i założyłem przygotowany strój. Genevieve przysłała fryzjera, który zebrał włosy i spiął w kucyk, zostawiając dwa niewielkie kosmyki po obu stronach twarzy. Zerknąłem w lustro i stwierdziłem, że wygląda całkiem nieźle. Ogólnie prezentowałem się nienagannie, wręcz idealnie na własny ślub. Pewnie Ezekiel dodałby coś od siebie – w końcu był mistrzem w dziedzinie elegancji – ale jego już niestety nie było. Ruszyłem zatem do drzwi, którymi mieliśmy zejść razem z Sheilą.
            Pojawiła się tuż przed wyjściem. Miała na sobie białą suknię ozdobioną lśniącymi diamentami, idealnie podkreślającą jej smukłą sylwetkę, a ramiona przykryła jedwabnym szalem.
            Wyglądała niesamowicie. Wpatrywałem się w nią z autentycznym zachwytem. Włosy miała uczesane w grube loki, upięte wysoko, częściowo spływające na plecy, a na głowie wspaniały diadem z welonem. Jej piękne, duże oczy wydawały się jeszcze wyraźniejsze, osłonięte długimi rzęsami, a usta pełniejsze. Uśmiechnąłem się szeroko.
            - Jesteś idealna – powiedziałem szczerze. - Najpiękniejsza. - Wyciągnąłem rękę w jej stronę. - Moja narzeczono.
            - Ty również prezentujesz się wspaniale – powiedziała cicho, podając mi dłoń. Ucałowałem ją lekko i zerknąłem na moją nimfę.
            - Gotowa?
            - Chyba tak, na to wygląda.
            - W takim razie wychodzimy. - Położyłem jej dłoń na swoim ramieniu, a gdy otworzono nam drzwi, wyszliśmy powolnym krokiem. Jeden z demonów zapowiedział nas głośno. Wszelkie szmery na sali umilkły. Nastała uroczysta cisza. Sheila wstrzymała oddech, zaciskając palce na moim ramieniu. Zerknąłem na nią i posłałem jej lekki uśmiech, mając nadzieję, że też się uśmiechnie. Powinna wyglądać na kobietę szczęśliwą, nie przerażoną i zestresowaną.
            Odetchnęła głęboko i zrobiła to, czego oczekiwałem. Uśmiechnęła się i skinęła mi głową.
            Powoli ruszyliśmy w dół. Krok po kroku. Na samym dole ułożony był purpurowy dywanik sięgający od schodów do głównej części sali, gdzie na eleganckim stoliku stał już przygotowany puchar, obok niego leżał nóż. Wszystkie oczy skierowały się na nas. Sala pełna była gości, najbliżej stali moja siostra i Varys – świadkowie. Sheila posłała mi szybkie spojrzenie, a potem dumnie uniosła głowę, jak przystało na żonę jednego z Panów.
            Zatrzymaliśmy się w wyznaczonym miejscu, po czym powitałem krótko wszystkich gości. Genie i Varys stanęli za nami. Dostrzegłem Azazeala, którego skwaszona mina zdecydowanie poprawiła mi humor; na jego widok uniosłem lekko głowę w geście zwycięstwa. Obok niego dojrzałem szeroko uśmiechniętego Rafaela, wpatrzonego w nas z nieopisaną radością. Wielu osób nie znałem, ale domyślałem się, że są ważni, skoro moja siostra ich zaprosiła.
            Odwróciłem się do Sheili, a ona uczyniła to samo, starając się nie patrzeć na tłum. Był to znak dla Genevieve, która podeszła i ujęła nasze dłonie, łącząc je ze sobą, po czym związała purpurową wstążką prawą dłoń Sheili i moją lewą. Po wykonaniu rytuału cofnęła się obok Varysa. Ja, jako mężczyzna, pierwszy miałem rozpocząć przysięgę. Spojrzałem prosto w oczy mojej narzeczonej.
            - Sheilo, córko Azazeala, upadłego, zrodzona z nimfy – rozpocząłem spokojnym, pewnym głosem, wciąż patrząc jej w oczy. - Przysięgam na ogień, który płonie w moich żyłach, smoczy gniew i mroczne dusze moich przodków – pierwotnie w przysiędze brzmiało „naszych przodków”, gdyż nasze prawo nie zakładało mieszanych małżeństw; z oczywistych powodów zmieniłem słowo na „moich” - wziąć cię do siebie i pozwolić ci trwać przy mnie jako żona od momentu złożenia przysięgi krwi oraz ślubuję zapewnić ci opiekę, ochronę, dobrobyt, dbać o twe potrzeby zgodne z prawem mojego ludu – pierwotnie brzmiało to „naszego ludu” - uczynić cię matką mojego dziecka oraz nie porzucić cię nigdy. - Przysięga mówiła dalej: „z innego powodu, jak tylko przy bezpłodności”, ale w obecnej sytuacji słowa te nie miały zastosowania. - Niech się stanie, jak rzekłem – zakończyłem.
            Sheila odetchnęła i rozpoczęła swoją część.
            - Dorianie, ognisty smoku z rodu Panów, świetle mojego życia, przysięgam na krew, która płynie w moich żyłach, życiodajną wodę i dusze moich przodków, być twoją, jako żona, kochanka i matka twoich dzieci, a także w każdym innym aspekcie, jaki będzie twoją wolą. Ślubuję ci wierność i posłuszeństwo. - W tym momencie przypomniałem sobie, jak protestowała przy posłuszeństwie oraz wahała się w związku z tymi innymi aspektami, ale w końcu zgodziła się na cały tekst przysięgi. - Daję ci w darze me ciało, duszę – kontynuowała – a także krew przodków, która płynąć będzie w żyłach naszych potomków. Przyjmij mnie, a będę twoja na zawsze.
            Każde słowo wymówiła powoli i wyraźnie, jakby obawiała się pomyłki. Na koniec odetchnęła z cichutkim westchnieniem. Wyczułem poruszenie wśród gości, ale ona nie zareagowała, patrzyła tylko na mnie. Jedyną oznaką zdenerwowania był zbyt mocny uścisk jej dłoni.
            Przysięgła. Wypowiedziała słowa, które związały ją ze mną na zawsze. Jeszcze tydzień temu musiałem uciec się do szantażu, lecz dziś... dziś wypowiadała te słowa z własnej woli. Nie miałem pojęcia, czemu tak bardzo mnie to cieszy. W obu przypadkach byłaby moja. A jednak zdecydowanie wolałem ją taką, jak dziś. Zakochaną i zdecydowaną.
            Podszedł Varys, podał mi nóż, a sam podstawił kielich pod moją lewą rękę. Nadciąłem lekko nadgarstek, upuszczając krew do kielicha. Gdy jego dno całkiem się zapełniło, odłożyłem nóż, umoczyłem palec w posoce i nakreśliłem znak symbolizujący moje imię na lewej łopatce Sheili. Pierwsza linia przypominała falę, druga ostro pięła się ku górze, zakrzywiona jak sierp, trzecia  przecinała je obie i przypominała pnące się płomienie. Znak zalśnił na czerwono, po czym zbladł. Krew wsiąkła w jej skórę. Znakomicie.
            Spojrzałem na wstążkę. Jeśli wszystko odbyło się poprawnie, powinna zniknąć, jako znak zakończonej ceremonii przysięgi. Na sali trwała cisza. Uśmiechnąłem się, gdy wstążka zalśniła purpurą i w następnej chwili został z niej jedynie ciemnoczerwony pył.
            Przysięga została ukończona.
            Sheila pochyliła się w moją stronę i wyszeptała:
            - Czy to znaczy, że jesteśmy już... małżeństwem?
            - Tak, moja śliczna żono. - Uśmiechnąłem się do niej, zrobiła to samo. Objąłem ją w pasie prawą ręką. Zerknęła z troską na mój lewy nadgarstek, ale rana już się zasklepiła. Kiedy ponownie spojrzała mi w oczy, przyciągnąłem ją lekko i pocałowałem w usta.
            Rozległy się brawa, wśród nich wyłapałem pojedynczy jęk – z pewnością należący do Azazeala – oraz głośne wydmuchiwanie nosa. Kiedy przestaliśmy się z Sheilą całować – moja urocza żona była zaskoczona i lekko zarumieniona – zerknąłem ukradkiem na salę i dostrzegłem archanioła z chusteczką przy nosie. Miałem ochotę parsknąć śmiechem, ale uznałem, że mogłoby to popsuć powagę uroczystości. Pora zatem wrócić do ceremonii. Tym razem tańca.
            Wyciągnąłem rękę w stronę Sheili, ujęła ją bez wahania i gdy rozbrzmiały pierwsze nuty tańca żywiołów, zgodnie ruszyliśmy na środek sali.
            Taniec z Sheilą był tak przyjemny, że mógłbym wiele razy powtarzać te same kroki. Poruszała się zwinnie, sprawnie wykonując obroty, jej nogi zawsze odnajdywały właściwy rytm – zupełnie, jakby urodziła się po to, by tańczyć. Kiedy muzyka ucichła, byłem zaskoczony, że to już koniec. Zatrzymałem i spojrzałem na moją żonę; odniosłem wrażenie, że czuje się podobnie, jakby znajdowała się w innej rzeczywistości.
            Nadeszła kolej na gratulacje. Pierwsza podeszła Genevieve. Uściskała Sheilę, potem rzuciła mi się na szyję, życząc wszystkiego najlepszego.
            - Jesteś tą, której on potrzebuje. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wam się udało – zwróciła się do mojej nimfy, potem spojrzała na mnie. - Dbaj o nią i szanuj. Trafił ci się prawdziwy skarb.
            - Na który nie zasłużył. - Azazeal zajął miejsce Genie. Sheila uściskała ojca, który wciąż patrzył na mnie z niechęcią. - Lepiej, żebyś dbał, szanował i był dobry dla mojej córki. Bo jeśli się dowiem, że...
            - Oczywiście, że będzie o nią dbał, Azziu, to przecież jego żona – przerwał mu Rafael, biorąc Sheilę w objęcia. - Kto by pomyślał, Sheilo, że tak szybko wyjdziesz za mąż... Gratuluję wam obojgu z całego serca! - Zanim się spostrzegłem, mnie też już przytulał. Poddałem się temu z rezygnacją. - To takie... wzruszające... - Pociągnął nosem, w końcu mnie puszczając i sięgnął po chusteczkę.
            Następny był sam drużba, który ukłonił się nam i złożył życzenia. Sheila uśmiechnęła się szeroko i podziękowała, po czym ruszyliśmy do jadalni, gdzie zajęliśmy miejsca.
            Dopiero, gdy podano do stołu, zdałem sobie sprawę, jak bardzo jestem głodny. Moja mała nimfa jadła jak zwykle niewiele, ale nie wyglądała już na taką zestresowaną. Kiedy się nasyciliśmy i w sali tanecznej ponownie rozbrzmiała muzyka, odwróciłem się do żony, by poprosić ją do tańca. Nie zdążyłem jednak tego zrobić, bo obok nas pojawił się Varys.
            - Jesteś potrzebny, panie – rzucił krótko. Sheila spojrzała na niego ze zdziwieniem.
            - Coś się stało? - zaniepokoiła się. Pokręcił głową.
            - Drobnostka. Nic, czym można by się było przejmować, jednak twoja obecność jest niezbędna, panie.
            - Za chwilę wrócę, dobrze? - Pocałowałem żonę w policzek. Nadal wydawała się niespokojna, ale skinęła głową.
            Zniknąłem razem z Varysem, pojawiając się niedaleko granicy zamku. Ze zdumieniem dostrzegłem dwie skulone postacie, mocno poranione, a właściwie nadjedzone przez hyosube. Cztery małe stworki stały między nimi, wyraźnie gotowe, by kontynuować posiłek.
            Podszedłem bliżej. Jednym z rannych był Mizkun. Ostatnio zupełnie nie miałem dla niego czasu, nakazałem jedynie, by hyosube się na nim żywiły, dopóki nie zdradzi kryjówki Beliala. Drugiego demona nie znałem. Kucnąłem przy nim, przyglądając mu się przez chwilę.
            - Co tu się stało? - zwróciłem się do Varysa.
            - Najwyraźniej ten tutaj przyszedł odbić Mizkuna – stwierdził demon strachu. - Zapewne dostał się razem z gośćmi. W czasie przysięgi musiał pokonać strażnika i uwolnić więźnia. Ponieważ dzisiaj goście mogą przekraczać granicę, otworzyłby mu przejście.
            - A ja, zbyt zajęty ceremonią, mógłbym nie zwrócić na to uwagi – uzupełniłem. - Sprytnie.
            - Na szczęście hyosube rozpoznały demona amuletów i zatrzymały ich obu. - Varys spojrzał z dumą na zwierzęta. - Są bardzo mądre.
            - Zasłużyły na nagrodę – przyznałem i zwróciłem się do drugiego demona. - Jak ci na imię?
            - Tir – wyszeptał ranny. Przeniosłem spojrzenie z niego na Mizkuna. Różnica była znacząca. Demon amuletów reagował jak zwykle. Można było dostrzec jego ból, ale nie tak silny, jak powinien być. Tir natomiast pojękiwał cicho, drżąc z bólu i strachu. Wyraźnie widać było na nim cierpienie. Mięśnie co prawda odrastały, ale nie był to przyjemny proces.
            - Demon nieszczęśliwych wypadków – rozpoznał Varys.
            - W takim razie świetnie się złożyło – stwierdziłem i zerknąłem na rannego. - Czemu on nie czuje bólu? - Wskazałem na Mizkuna. Tir się zawahał. Uniosłem brwi. - Jeśli mi nie powiesz, hyosube dokończą dzieła.
            - Jest demonem amuletów – wyszeptał Tir zbolałym głosem. - W jednym z nich ukrył część swojego bólu. Wszystko, co czuje, jest mniej intensywne, dlatego nawet najgorsze cierpienie jest w stanie wytrzymać...
            - To by wiele wyjaśniało – mruknąłem. Varys skinął głową i zwrócił się do Tira.
            - Gdzie ukrył ten amulet?
            - Gdybym wiedział, nie byłoby mnie tu – mruknął demon.
            - Jak to? - Uniosłem brwi. Tir spojrzał na mnie ponuro.
            - Kiedyś kupiłem od niego amulet, który zapewnił mi awans i bogactwo, w zamian związał mnie amuletem życia. Jeśli umrze, ja również.
            - A jeżeli ty umrzesz, Mizkun przeżyje? - odgadł Varys. Tir się zawahał.
            - Jeśli nie, będziemy mieć dwa demony do tortur – stwierdziłem, podnosząc się. Tir jęknął.
            - To nie działa w odwrotny sposób, inaczej demonowi amuletów nic by z tego nie przyszło – stwierdził Varys. Przyznałem mu rację.
            - Ostatnie pytanie – zwróciłem się do Tira. - Gdzie ukrywa się Belial?
            - Nie wiem – szepnął cicho, jakby przerażony własną niewiedzą. - Nigdy nie byłem szpiegiem. Pracuję przy biurku...
            Uwierzyłem mu, Varys także. Cofnąłem się o krok i dostrzegłem Legiona, przyglądającego się całemu zajściu. Czy on zawsze musi węszyć, gdzie nie trzeba?
            - W takim razie nie jesteś potrzebny. Pora na nagrodę dla moich wiernych zwierzątek. - Zerknąłem na zniecierpliwione hyosube.
            - Powiedziałeś, że jeśli powiem prawdę, nie pozwolisz im mnie zagryźć! - zaprotestował Tir.
            - Naprawdę? Nic takiego nie mówiłem. Wspomniałem tylko, że na to pozwolę, jeśli będziesz milczał, nie odwrotnie – odparłem, dając znak zwierzętom.
            - Nie, błagam, nie w ten sposób! Zabij mnie, ale nie... - Jego prośby i jęki zginęły pośród warknięć hyosube, które rzuciły się na niego i pożerały kolejne części ciała. Odsunąłem się, by tryskająca wokół krew nie zabrudziła mi ubrania.
            Spojrzałem na Mizkuna. Leżał skulony pośród trawy, nie odzywając się ani razu. Jego wzrok nie wyrażał absolutnie niczego; ani trwogi, ani rezygnacji. Rozkazałem zabrać go z powrotem do lochu.
            - Ciekawy sposób karania – podsumował Legion. Zerknąłem na niego. - Naprawdę nie potrafisz wydobyć z niego prawdy? - Patrzył na mnie z niedowierzaniem. - Wiesz, jeśli sam nie dajesz rady, teraz masz w kręgu demony, które świetnie to potrafią...
            - Belial zagraża nie tylko mnie, ale również mojej rodzinie – odparłem sucho. - Siostrze i żonie. Po ceremonii dowiem się, gdzie się ukrywa, bez obaw. - Zerknąłem na hyosube dojadające resztki demona i nakazałem dwóm strażnikom usunąć ślady, gdy skończą. Lepiej, by Sheila nie trafiła przypadkiem na takie resztki.
            - Zrobię wszystko, by ochronić Sheilę – oznajmił Legion, tym razem był całkowicie poważny. - A mogę wiele, bardzo wiele. Pamiętaj o tym.
            Skinąłem głową. Mimo niechęci do niego, taki sojusznik mógł mi się przydać. Kiedy zniknął, zerknąłem na Varysa.
            - Pora wracać na ucztę – stwierdziłem. Mój zarządca przytaknął i obaj zniknęliśmy, pojawiając się w zamku.
 
 

15 komentarzy:

  1. I po ślubie! Ceremonia była zaiste cudna, a Dorian zyskał dodatkowo nowego sojusznika, powodzi mu się - a najlepsze przecież wciąż dopiero przed nim.^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Po ślubie, ale cała ceremonia trwa trzy dni;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby tak, ale najważniejsze już za nimi. Choć oczywiście Dorian wciąż na coś czeka.;)

      Usuń
    2. Ale u Sheili to jest bardziej "chciałabym, ale boję się".^^

      Usuń
    3. Ależ skąd, przecież nawet przyszłe nimfomanki na początku czują strach przed nieznanym.^^

      Usuń
  3. Bardzo dziękuję za rozdział. Pierwsze małe zakłócenie ślubu było, ale myślę, że to jeszcze nie koniec. Może teraz wkroczy jakiś stary przyjaciel?

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem niezmiernie ciekawa co będzie dalej! :D Cudny rozdział! 😉

    OdpowiedzUsuń
  5. Łał, ładna ceremonia, choć wolę nasze przysięgi małżeńskie ;)

    Ale Dorian oczywiście nawet w trakcie ślubu musiał sobie potorturować ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczególnie jeśli chodzi o przysięgę Sheili, prawda?^^
      Tak jakoś wyszło;p

      Usuń
    2. Dokładnie, jakoś wolę ślubować miłość, a nie posłuszeństwo ;)
      Bo to cały Dorian jest ;)

      Usuń
    3. Jak większość kobiet^^
      Cały, cały;p

      Usuń