***Dorian***
Tak jak obiecała, nie musiałem długo
czekać. Wyszła otulona miękkim, zielonym szlafrokiem, przytrzymywała go pod
szyją, a włosy opadły na jej ramiona łagodnymi falami.
Była piękna. Zawsze, gdy wychodziła
z wody, wyglądała zjawiskowo. Wstałem powoli.
- Jesteś piękna, Sheilo – powiedziałem
na głos. Posłała mi uśmiech.
- Dziękuję.
Pocałowałem ją lekko i udałem się do
łazienki. Wziąłem szybki prysznic, po czym wróciłem do pokoju w samej
bieliźnie.
Siedziała na łóżku w beżowej koszuli
nocnej i rozczesywała włosy. Szlafrok wisiał na krześle przy oknie. Sheila
spojrzała na mnie, a jej policzki znów pokryły się rumieńcami. Nie odwróciła
wzroku. To dobry znak.
Usiadłem na łóżku, posyłając jej
uśmiech.
- Nie wierzę, że to już jutro –
odezwała się cicho, odkładając szczotkę. - Naprawdę ani trochę się nie
stresujesz? - Oparła się o poduszkę i spojrzała na mnie.
- Nie, raczej się cieszę – odparłem,
przysuwając się do niej.
- Tak, to też, ale... ani trochę?
Nic a nic?
Pokręciłem głową.
- Czemu powinienem się stresować?
Czy to takie ważne, by czuć stres tuż przed ślubem?
- Nie wiem, co powinno się czuć
przed ślubem, nigdy nie wychodziłam za mąż. - Wzruszyła ramionami. - Po prostu
nie mogę uwierzyć, że to lada moment...
- A jednak. - Sięgnąłem po jej dłoń
i pocałowałem. - Już jutro.
- Jutro – powtórzyła. - I będziemy
tylko ty i ja...
- Mąż i żona. - Przechyliłem się w
jej stronę i pocałowałem ją w usta.
- A co potem? Będę ci równa, prawda?
- Wiesz, że nigdy nie potraktowałbym
cię, jakbyś mniej znaczyła – zapewniłem. - Tak samo, jak nie chciałbym, żeby
ktoś traktował w ten sposób moją siostrę. Twoje zdanie zawsze będzie się dla
mnie liczyć, Sheilo.
Uśmiechnęła się i odniosłem
wrażenie, że to wyznanie dało jej więcej szczęścia niż wszystko, co dziś
zrobiłem czy powiedziałem. Pocałowałem ponownie te uśmiechnięte usteczka,
dotykając dłonią jej policzka.
- I kto by pomyślał, że stracę dla
ciebie głowę – szepnęła.
- To dobrze, że dla mnie i że nie
dosłownie, masz bardzo śliczną głowę. - Pocałowałem ją w czoło, potem w nosek.
Roześmiała się cicho i objęła mnie,
jednak gdy tylko dotknęła mojej nagiej skóry, odsunęła się speszona.
- Aleś ty ciepły...
- Jak to smok – zaśmiałem się,
obejmując ją ramieniem. - Śmiało, nie poparzę.
- Aż taki gorący nie jesteś. To
znaczy... w sensie temperatury... - Wtuliła się w moje ramiona.
- Dobrze to słyszeć – mruknąłem,
przesuwając ustami po jej uchu.
- Że nie jesteś gorący?
- Że w sensie temperatury.
Uśmiechnęła się, a jej dłoń spoczęła
na mojej piersi.
- Lubię twoje ciało – szepnęła. -
To, jak czuję pod palcami każdy mięsień.
- A ja lubię, gdy mnie dotykasz –
odpowiedziałem cicho i dotknąłem jej ucha końcem języka. Zarumieniła się, nie
cofając dłoni.
- Uwodzisz mnie, prawda?
- Nie bardziej, niż zwykle –
odparłem, wędrując językiem po jej uchu.
- Ale twoją żoną będę dopiero jutro
– przypomniała.
- Już jutro – poprawiłem ją,
przesuwając usta na jej szyję.
- Chyba mi nie powiesz, że nie
wytrzymasz?
- Skąd taki pomysł? Tylko cię całuję
– mruknąłem, przesuwając pocałunki na jej usta.
- A co z wyspaniem się? - mruknęła
między pocałunkami.
- Zdążymy – odparłem, przesuwając
dłonią po jej włosach i pogłębiając pocałunek.
Odpowiedziało mi jej westchnienie.
Nie trwało to jednak długo, odsunęła się, przytrzymując moich ramion.
- Mówię poważnie, dziś po prostu
śpimy.
Westchnąłem. No trudno, poczekam
jeszcze jeden dzień.
- Dobrze, moje pisklątko. -
Położyłem się, przytulając ją do siebie. Oparła głowę na moim ramieniu, wciąż
gładziła mnie po brzuchu opuszkami palców.
- Dziękuję. I wiesz co? Już się tak
nie martwię.
Spojrzałem na nią.
- Ślubem, nocą poślubną czy dalszym
życiem?
- Wszystkim. To szalone, ale dobrze
mi przy tobie. Lubię słuchać twojego głosu, czuć cię przy sobie, rozmawiać. -
Przymknęła oczy. - Lubię twój zapach i bicie twojego serca. Myślę, że zaczynam
dojrzewać do tego związku.
W samą porę, pomyślałem.
- W takim razie wszystko pójdzie
tak, jak powinno. - Uśmiechnąłem się. - Nie musisz się stresować.
- A sądziłeś, że może nie pójść, jak
powinno? - Zerknęła na mnie, podnosząc głowę.
- Ja jestem pewien, że pójdzie, ale
chodzi o twój stres, pisklątko. - Zerknąłem na nią. Była tak blisko, taka
delikatna, kusząca...
- Panny młode chyba zawsze trochę
się stresują. Ale wiem, że będzie dobrze. - Ułożyła głowę na mojej piersi.
- Będzie – zapewniłem ją.
- Wiem. - Uśmiechnęła
się, znów zamykając oczy. Musnęła ustami moją skórę i westchnęła z
zadowoleniem. Czekałem, ale więcej się nie poruszyła. Jej oddech stał się
bardziej miarowy i odgadłem, że zasnęła. Patrzyłem na nią jeszcze jakiś czas, w
końcu przymknąłem oczy i również pogrążyłem się we śnie.
Gdy obudziłem się rano, Sheila już
nie spała. W przeciwieństwie do wczorajszego poranka, nie odsunęła się, lecz
leżała z głową na mojej piersi. Widząc, że się przebudziłem, uniosła się lekko
i mówiąc mi dzień dobry, pocałowała mnie w usta.
Pocałunek nieco się przedłużył i
może nawet trwałby jeszcze dłużej, ale Sheila mruknęła coś o późnej porze i
pobiegła do łazienki. Zjedliśmy wspólne śniadanie, po czym poszliśmy szykować
się na ceremonię. Od tej pory, aż do samego zejścia na ślub, nie powinniśmy się
wzajemnie oglądać.
Wszystko było już przygotowane,
udekorowano salę, a także schody, którymi mieliśmy zejść, przygotowano miejsce,
w którym złożymy przysięgę, poczęstunek dla gości, składający się z kilkunastu
dań i przekąsek, odpowiednio dobrana muzyka, a nad wszystkim czuwały moje
demony, każdy wyznaczony do innego zadania. Nie miałem wątpliwości, że nie
zawiodą.
Czas do ceremonii minął
błyskawicznie. W końcu udałem się do garderoby i założyłem przygotowany strój.
Genevieve przysłała fryzjera, który zebrał włosy i spiął w kucyk, zostawiając
dwa niewielkie kosmyki po obu stronach twarzy. Zerknąłem w lustro i
stwierdziłem, że wygląda całkiem nieźle. Ogólnie prezentowałem się nienagannie,
wręcz idealnie na własny ślub. Pewnie Ezekiel dodałby coś od siebie – w końcu
był mistrzem w dziedzinie elegancji – ale jego już niestety nie było. Ruszyłem
zatem do drzwi, którymi mieliśmy zejść razem z Sheilą.
Pojawiła się tuż przed wyjściem.
Miała na sobie białą suknię ozdobioną lśniącymi diamentami, idealnie
podkreślającą jej smukłą sylwetkę, a ramiona przykryła jedwabnym szalem.
Wyglądała niesamowicie. Wpatrywałem
się w nią z autentycznym zachwytem. Włosy miała uczesane w grube loki, upięte
wysoko, częściowo spływające na plecy, a na głowie wspaniały diadem z welonem.
Jej piękne, duże oczy wydawały się jeszcze wyraźniejsze, osłonięte długimi
rzęsami, a usta pełniejsze. Uśmiechnąłem się szeroko.
- Jesteś idealna – powiedziałem
szczerze. - Najpiękniejsza. - Wyciągnąłem rękę w jej stronę. - Moja narzeczono.
- Ty również prezentujesz się
wspaniale – powiedziała cicho, podając mi dłoń. Ucałowałem ją lekko i zerknąłem
na moją nimfę.
- Gotowa?
- Chyba tak, na to wygląda.
- W takim razie wychodzimy. -
Położyłem jej dłoń na swoim ramieniu, a gdy otworzono nam drzwi, wyszliśmy
powolnym krokiem. Jeden z demonów zapowiedział nas głośno. Wszelkie szmery na
sali umilkły. Nastała uroczysta cisza. Sheila wstrzymała oddech, zaciskając
palce na moim ramieniu. Zerknąłem na nią i posłałem jej lekki uśmiech, mając
nadzieję, że też się uśmiechnie. Powinna wyglądać na kobietę szczęśliwą, nie
przerażoną i zestresowaną.
Odetchnęła głęboko i zrobiła to,
czego oczekiwałem. Uśmiechnęła się i skinęła mi głową.
Powoli ruszyliśmy w dół. Krok po kroku.
Na samym dole ułożony był purpurowy dywanik sięgający od schodów do głównej
części sali, gdzie na eleganckim stoliku stał już przygotowany puchar, obok
niego leżał nóż. Wszystkie oczy skierowały się na nas. Sala pełna była gości,
najbliżej stali moja siostra i Varys – świadkowie. Sheila posłała mi szybkie
spojrzenie, a potem dumnie uniosła głowę, jak przystało na żonę jednego z
Panów.
Zatrzymaliśmy się w wyznaczonym
miejscu, po czym powitałem krótko wszystkich gości. Genie i Varys stanęli za
nami. Dostrzegłem Azazeala, którego skwaszona mina zdecydowanie poprawiła mi
humor; na jego widok uniosłem lekko głowę w geście zwycięstwa. Obok niego
dojrzałem szeroko uśmiechniętego Rafaela, wpatrzonego w nas z nieopisaną
radością. Wielu osób nie znałem, ale domyślałem się, że są ważni, skoro moja
siostra ich zaprosiła.
Odwróciłem się do Sheili, a ona
uczyniła to samo, starając się nie patrzeć na tłum. Był to znak dla Genevieve,
która podeszła i ujęła nasze dłonie, łącząc je ze sobą, po czym związała
purpurową wstążką prawą dłoń Sheili i moją lewą. Po wykonaniu rytuału cofnęła
się obok Varysa. Ja, jako mężczyzna, pierwszy miałem rozpocząć przysięgę.
Spojrzałem prosto w oczy mojej narzeczonej.
- Sheilo, córko Azazeala, upadłego,
zrodzona z nimfy – rozpocząłem spokojnym, pewnym głosem, wciąż patrząc jej w
oczy. - Przysięgam na ogień, który płonie w moich żyłach, smoczy gniew i
mroczne dusze moich przodków – pierwotnie w przysiędze brzmiało „naszych
przodków”, gdyż nasze prawo nie zakładało mieszanych małżeństw; z oczywistych
powodów zmieniłem słowo na „moich” - wziąć cię do siebie i pozwolić ci trwać
przy mnie jako żona od momentu złożenia przysięgi krwi oraz ślubuję zapewnić ci
opiekę, ochronę, dobrobyt, dbać o twe potrzeby zgodne z prawem mojego ludu –
pierwotnie brzmiało to „naszego ludu” - uczynić cię matką mojego dziecka oraz
nie porzucić cię nigdy. - Przysięga mówiła dalej: „z innego powodu, jak tylko
przy bezpłodności”, ale w obecnej sytuacji słowa te nie miały zastosowania. -
Niech się stanie, jak rzekłem – zakończyłem.
Sheila odetchnęła i rozpoczęła swoją
część.
- Dorianie, ognisty smoku z rodu
Panów, świetle mojego życia, przysięgam na krew, która płynie w moich żyłach,
życiodajną wodę i dusze moich przodków, być twoją, jako żona, kochanka i matka
twoich dzieci, a także w każdym innym aspekcie, jaki będzie twoją wolą. Ślubuję
ci wierność i posłuszeństwo. - W tym momencie przypomniałem sobie, jak
protestowała przy posłuszeństwie oraz wahała się w związku z tymi innymi
aspektami, ale w końcu zgodziła się na cały tekst przysięgi. - Daję ci w darze
me ciało, duszę – kontynuowała – a także krew przodków, która płynąć będzie w
żyłach naszych potomków. Przyjmij mnie, a będę twoja na zawsze.
Każde słowo wymówiła powoli i
wyraźnie, jakby obawiała się pomyłki. Na koniec odetchnęła z cichutkim
westchnieniem. Wyczułem poruszenie wśród gości, ale ona nie zareagowała,
patrzyła tylko na mnie. Jedyną oznaką zdenerwowania był zbyt mocny uścisk jej
dłoni.
Przysięgła. Wypowiedziała słowa,
które związały ją ze mną na zawsze. Jeszcze tydzień temu musiałem uciec się do
szantażu, lecz dziś... dziś wypowiadała te słowa z własnej woli. Nie miałem
pojęcia, czemu tak bardzo mnie to cieszy. W obu przypadkach byłaby moja. A
jednak zdecydowanie wolałem ją taką, jak dziś. Zakochaną i zdecydowaną.
Podszedł Varys, podał mi nóż, a sam
podstawił kielich pod moją lewą rękę. Nadciąłem lekko nadgarstek, upuszczając
krew do kielicha. Gdy jego dno całkiem się zapełniło, odłożyłem nóż, umoczyłem
palec w posoce i nakreśliłem znak symbolizujący moje imię na lewej łopatce
Sheili. Pierwsza linia przypominała falę, druga ostro pięła się ku górze,
zakrzywiona jak sierp, trzecia
przecinała je obie i przypominała pnące się płomienie. Znak zalśnił na
czerwono, po czym zbladł. Krew wsiąkła w jej skórę. Znakomicie.
Spojrzałem na wstążkę. Jeśli
wszystko odbyło się poprawnie, powinna zniknąć, jako znak zakończonej ceremonii
przysięgi. Na sali trwała cisza. Uśmiechnąłem się, gdy wstążka zalśniła purpurą
i w następnej chwili został z niej jedynie ciemnoczerwony pył.
Przysięga została ukończona.
Sheila pochyliła się w moją stronę i
wyszeptała:
- Czy to
znaczy, że jesteśmy już... małżeństwem?
- Tak, moja śliczna żono. -
Uśmiechnąłem się do niej, zrobiła to samo. Objąłem ją w pasie prawą ręką.
Zerknęła z troską na mój lewy nadgarstek, ale rana już się zasklepiła. Kiedy
ponownie spojrzała mi w oczy, przyciągnąłem ją lekko i pocałowałem w usta.
Rozległy się brawa, wśród nich
wyłapałem pojedynczy jęk – z pewnością należący do Azazeala – oraz głośne
wydmuchiwanie nosa. Kiedy przestaliśmy się z Sheilą całować – moja urocza żona
była zaskoczona i lekko zarumieniona – zerknąłem ukradkiem na salę i
dostrzegłem archanioła z chusteczką przy nosie. Miałem ochotę parsknąć
śmiechem, ale uznałem, że mogłoby to popsuć powagę uroczystości. Pora zatem
wrócić do ceremonii. Tym razem tańca.
Wyciągnąłem rękę w stronę Sheili,
ujęła ją bez wahania i gdy rozbrzmiały pierwsze nuty tańca żywiołów, zgodnie
ruszyliśmy na środek sali.
Taniec z Sheilą był tak przyjemny,
że mógłbym wiele razy powtarzać te same kroki. Poruszała się zwinnie, sprawnie
wykonując obroty, jej nogi zawsze odnajdywały właściwy rytm – zupełnie, jakby
urodziła się po to, by tańczyć. Kiedy muzyka ucichła, byłem zaskoczony, że to
już koniec. Zatrzymałem i spojrzałem na moją żonę; odniosłem wrażenie, że czuje
się podobnie, jakby znajdowała się w innej rzeczywistości.
Nadeszła kolej na gratulacje.
Pierwsza podeszła Genevieve. Uściskała Sheilę, potem rzuciła mi się na szyję,
życząc wszystkiego najlepszego.
- Jesteś tą, której on potrzebuje.
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wam się udało – zwróciła się do mojej
nimfy, potem spojrzała na mnie. - Dbaj o nią i szanuj. Trafił ci się prawdziwy
skarb.
- Na który nie zasłużył. - Azazeal
zajął miejsce Genie. Sheila uściskała ojca, który wciąż patrzył na mnie z
niechęcią. - Lepiej, żebyś dbał, szanował i był dobry dla mojej córki. Bo jeśli
się dowiem, że...
- Oczywiście, że będzie o nią dbał,
Azziu, to przecież jego żona – przerwał mu Rafael, biorąc Sheilę w objęcia. -
Kto by pomyślał, Sheilo, że tak szybko wyjdziesz za mąż... Gratuluję wam obojgu
z całego serca! - Zanim się spostrzegłem, mnie też już przytulał. Poddałem się
temu z rezygnacją. - To takie... wzruszające... - Pociągnął nosem, w końcu mnie
puszczając i sięgnął po chusteczkę.
Następny był sam drużba, który
ukłonił się nam i złożył życzenia. Sheila uśmiechnęła się szeroko i
podziękowała, po czym ruszyliśmy do jadalni, gdzie zajęliśmy miejsca.
Dopiero, gdy podano do stołu, zdałem
sobie sprawę, jak bardzo jestem głodny. Moja mała nimfa jadła jak zwykle
niewiele, ale nie wyglądała już na taką zestresowaną. Kiedy się nasyciliśmy i w
sali tanecznej ponownie rozbrzmiała muzyka, odwróciłem się do żony, by poprosić
ją do tańca. Nie zdążyłem jednak tego zrobić, bo obok nas pojawił się Varys.
- Jesteś potrzebny, panie – rzucił
krótko. Sheila spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Coś się stało? - zaniepokoiła się.
Pokręcił głową.
- Drobnostka. Nic, czym można by się
było przejmować, jednak twoja obecność jest niezbędna, panie.
- Za chwilę wrócę, dobrze? -
Pocałowałem żonę w policzek. Nadal wydawała się niespokojna, ale skinęła głową.
Zniknąłem razem z Varysem,
pojawiając się niedaleko granicy zamku. Ze zdumieniem dostrzegłem dwie skulone
postacie, mocno poranione, a właściwie nadjedzone przez hyosube. Cztery małe
stworki stały między nimi, wyraźnie gotowe, by kontynuować posiłek.
Podszedłem bliżej. Jednym z rannych
był Mizkun. Ostatnio zupełnie nie miałem dla niego czasu, nakazałem jedynie, by
hyosube się na nim żywiły, dopóki nie zdradzi kryjówki Beliala. Drugiego demona
nie znałem. Kucnąłem przy nim, przyglądając mu się przez chwilę.
- Co tu się stało? - zwróciłem się
do Varysa.
- Najwyraźniej ten tutaj przyszedł
odbić Mizkuna – stwierdził demon strachu. - Zapewne dostał się razem z gośćmi.
W czasie przysięgi musiał pokonać strażnika i uwolnić więźnia. Ponieważ dzisiaj
goście mogą przekraczać granicę, otworzyłby mu przejście.
- A ja, zbyt zajęty ceremonią,
mógłbym nie zwrócić na to uwagi – uzupełniłem. - Sprytnie.
- Na szczęście hyosube rozpoznały
demona amuletów i zatrzymały ich obu. - Varys spojrzał z dumą na zwierzęta. -
Są bardzo mądre.
- Zasłużyły na nagrodę – przyznałem
i zwróciłem się do drugiego demona. - Jak ci na imię?
- Tir – wyszeptał ranny. Przeniosłem
spojrzenie z niego na Mizkuna. Różnica była znacząca. Demon amuletów reagował
jak zwykle. Można było dostrzec jego ból, ale nie tak silny, jak powinien być.
Tir natomiast pojękiwał cicho, drżąc z bólu i strachu. Wyraźnie widać było na
nim cierpienie. Mięśnie co prawda odrastały, ale nie był to przyjemny proces.
- Demon nieszczęśliwych wypadków –
rozpoznał Varys.
- W takim razie świetnie się złożyło
– stwierdziłem i zerknąłem na rannego. - Czemu on nie czuje bólu? - Wskazałem
na Mizkuna. Tir się zawahał. Uniosłem brwi. - Jeśli mi nie powiesz, hyosube
dokończą dzieła.
- Jest demonem amuletów – wyszeptał
Tir zbolałym głosem. - W jednym z nich ukrył część swojego bólu. Wszystko, co
czuje, jest mniej intensywne, dlatego nawet najgorsze cierpienie jest w stanie
wytrzymać...
- To by wiele wyjaśniało –
mruknąłem. Varys skinął głową i zwrócił się do Tira.
- Gdzie ukrył ten amulet?
- Gdybym wiedział, nie byłoby mnie
tu – mruknął demon.
- Jak to? - Uniosłem brwi. Tir
spojrzał na mnie ponuro.
- Kiedyś kupiłem od niego amulet,
który zapewnił mi awans i bogactwo, w zamian związał mnie amuletem życia. Jeśli
umrze, ja również.
- A jeżeli ty umrzesz, Mizkun
przeżyje? - odgadł Varys. Tir się zawahał.
- Jeśli nie, będziemy mieć dwa
demony do tortur – stwierdziłem, podnosząc się. Tir jęknął.
- To nie działa w odwrotny sposób,
inaczej demonowi amuletów nic by z tego nie przyszło – stwierdził Varys.
Przyznałem mu rację.
- Ostatnie pytanie – zwróciłem się
do Tira. - Gdzie ukrywa się Belial?
- Nie wiem – szepnął cicho, jakby
przerażony własną niewiedzą. - Nigdy nie byłem szpiegiem. Pracuję przy
biurku...
Uwierzyłem mu, Varys także. Cofnąłem
się o krok i dostrzegłem Legiona, przyglądającego się całemu zajściu. Czy on
zawsze musi węszyć, gdzie nie trzeba?
- W takim razie nie jesteś
potrzebny. Pora na nagrodę dla moich wiernych zwierzątek. - Zerknąłem na
zniecierpliwione hyosube.
- Powiedziałeś, że jeśli powiem
prawdę, nie pozwolisz im mnie zagryźć! - zaprotestował Tir.
- Naprawdę? Nic takiego nie mówiłem.
Wspomniałem tylko, że na to pozwolę, jeśli będziesz milczał, nie odwrotnie –
odparłem, dając znak zwierzętom.
- Nie, błagam, nie w ten sposób!
Zabij mnie, ale nie... - Jego prośby i jęki zginęły pośród warknięć hyosube,
które rzuciły się na niego i pożerały kolejne części ciała. Odsunąłem się, by
tryskająca wokół krew nie zabrudziła mi ubrania.
Spojrzałem na Mizkuna. Leżał skulony
pośród trawy, nie odzywając się ani razu. Jego wzrok nie wyrażał absolutnie
niczego; ani trwogi, ani rezygnacji. Rozkazałem zabrać go z powrotem do lochu.
- Ciekawy sposób karania –
podsumował Legion. Zerknąłem na niego. - Naprawdę nie potrafisz wydobyć z niego
prawdy? - Patrzył na mnie z niedowierzaniem. - Wiesz, jeśli sam nie dajesz
rady, teraz masz w kręgu demony, które świetnie to potrafią...
- Belial zagraża nie tylko mnie, ale
również mojej rodzinie – odparłem sucho. - Siostrze i żonie. Po ceremonii
dowiem się, gdzie się ukrywa, bez obaw. - Zerknąłem na hyosube dojadające
resztki demona i nakazałem dwóm strażnikom usunąć ślady, gdy skończą. Lepiej,
by Sheila nie trafiła przypadkiem na takie resztki.
- Zrobię wszystko, by ochronić
Sheilę – oznajmił Legion, tym razem był całkowicie poważny. - A mogę wiele,
bardzo wiele. Pamiętaj o tym.
Skinąłem głową. Mimo niechęci do
niego, taki sojusznik mógł mi się przydać. Kiedy zniknął, zerknąłem na Varysa.
- Pora wracać na ucztę –
stwierdziłem. Mój zarządca przytaknął i obaj zniknęliśmy, pojawiając się w
zamku.
I po ślubie! Ceremonia była zaiste cudna, a Dorian zyskał dodatkowo nowego sojusznika, powodzi mu się - a najlepsze przecież wciąż dopiero przed nim.^^
OdpowiedzUsuńPo ślubie, ale cała ceremonia trwa trzy dni;)
OdpowiedzUsuńNiby tak, ale najważniejsze już za nimi. Choć oczywiście Dorian wciąż na coś czeka.;)
UsuńChyba nie tylko Dorian^^
UsuńAle u Sheili to jest bardziej "chciałabym, ale boję się".^^
UsuńDziwisz się jej?^^
UsuńAleż skąd, przecież nawet przyszłe nimfomanki na początku czują strach przed nieznanym.^^
UsuńBardzo dziękuję za rozdział. Pierwsze małe zakłócenie ślubu było, ale myślę, że to jeszcze nie koniec. Może teraz wkroczy jakiś stary przyjaciel?
OdpowiedzUsuńCzyj stary przyjaciel? Azazeala?
UsuńJestem niezmiernie ciekawa co będzie dalej! :D Cudny rozdział! 😉
OdpowiedzUsuńDziękujemy, kolejny rozdział już w weekend;)
UsuńŁał, ładna ceremonia, choć wolę nasze przysięgi małżeńskie ;)
OdpowiedzUsuńAle Dorian oczywiście nawet w trakcie ślubu musiał sobie potorturować ;)
Szczególnie jeśli chodzi o przysięgę Sheili, prawda?^^
UsuńTak jakoś wyszło;p
Dokładnie, jakoś wolę ślubować miłość, a nie posłuszeństwo ;)
UsuńBo to cały Dorian jest ;)
Jak większość kobiet^^
UsuńCały, cały;p