***Sheila***
Budziłam
się powoli, łapiąc okruchy snu, które mi pozostały. Koszmary nie wróciły, a ja
czułam się wypoczęta i zadowolona. Mruknęłam cicho, nie mając ochoty wychodzić
spod miękkiej, ciepłej kołdry. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to nie
kołdra jest źródłem przyjemnego ciepła, które tak mnie rozleniwiło, a męskie
ciało pode mną. Zdumiona otworzyłam oczy i poderwałam się gwałtownie, widząc
obejmującego mnie Doriana.
Dobra
boginko, byłam aż tak zdeprawowana, że wtuliłam się w niego przez sen? Niemal
nagiego?! Sięgasz dna, Sheilo, zganiłam się w myślach, pocierając nagle gorące
policzki. Co on sobie o mnie pomyśli?
Podciągnęłam
kołdrę pod szyję, szukając czegoś, czym mogłabym okryć nagie ramiona. W nocy
byłam zbyt przerażona, by przejmować się cienką koszulą nocną, którą miałam na
sobie. Odsłaniała nie tylko ramiona i kark, ale też niemal całe moje nogi.
Porządna kobieta nie kładzie się w czymś takim obok mężczyzny. Półnagiego
mężczyzny. Boginko!
Dorian
mruknął coś niezrozumiałego przez sen i sięgnął ręką w moją stronę. Odsunęłam
się, z trudem powstrzymując przed piskiem. Panuj nad sobą, nierozgarnięta
nimfo! Przecież bardziej już się nie pogrążę... po prostu się ubiorę i
poczekam, aż Dorian wstanie... Zerknęłam na niego. Wydawał się taki spokojny,
kiedy spał, ale w żadnym razie nie mogłam nazwać go niegroźnym. Nawet teraz.
Kiedy
ręka Doriana trafiła w pustkę, zamrugał i otworzył oczy. Spojrzał na mnie i
uśmiechnął się leniwie.
- Dzień
dobry, moja śliczna nimfo.
-
Dz-dzień dobry – wyjąkałam, znów pokrywając się rumieńcem.
-
Zasypiasz z rumieńcem i budzisz się rumiana. Co za uroczy widok – podsumował,
przeciągając się. - Jak się spało?
-
Dobrze – mruknęłam i nie było w tym kłamstwa. Niestety za dobrze. -
Przepraszam, że tak się do ciebie kleiłam... - Spuściłam wzrok.
-
Przepraszasz? Za to, że się przytuliłaś? Sheilo, cieszę się, że mi zaufałaś. -
Przesunął po mnie wzrokiem.
-
Ale zachowałam się niestosownie... - Ciaśniej otuliłam się kołdrą, skrępowana
przez jego spojrzenie.
-
Jutro nasz ślub, więc jakie niestosowne zachowanie masz na myśli, moje
pisklątko? - Uniósł brwi, powstrzymując uśmiech.
-
Ale dziś nie jesteśmy jeszcze małżeństwem – zaprotestowałam cicho. Naśmiewał
się ze mnie?
-
Dlatego tylko grzecznie spaliśmy, przytuleni do siebie, tak? - Kąciki jego ust
uniosły się odrobinę.
-
Śmiejesz się ze mnie. - Skrzyżowałam ramiona na piersi, zapominając o
przytrzymywaniu kołdry.
-
Jakżebym śmiał, moja przyszła żono? - Zrobił poważną minę, ale błyski w jego
oczach mówiły coś zupełnie przeciwnego. Pokręciłam głową.
-
Jesteś okropny.
-
To dlatego, że nie dostałem całusa na dzień dobry – stwierdził. Zamrugałam,
przetwarzając tę wiadomość. Wbrew sobie poczułam, że się uśmiecham.
-
Doprawdy?
-
Na pewno. - Pokiwał głową z poważną miną.
-
I nie uważasz, że kobieta nie powinna obściskiwać się w łóżku przed swoim
ślubem? - Uniosłam brew, podchwytując jego grę.
-
Jeśli z przyszłym mężem, to uważam, że to nic złego – odparł stanowczo.
Uśmiechnęłam
się szerzej. Ostatecznie... już i tak się pogrążyłam, a on nie wydawał się tym
poruszony. Zerknęłam na jego usta. Czemu nie? Pochyliłam się, obdarzając go
czułym pocałunkiem. Pisnęłam, kiedy otoczył mnie ramionami i przyciągnął do
siebie, całując zapamiętale. Mógł mieć rację, taki początek dnia zdecydowanie
poprawiał humor. Dotknęłam jego policzka i odsunęłam się minimalnie, opadając
na poduszkę obok.
Uśmiechnął
się zadowolony.
-
Takie dzień dobry najbardziej mi odpowiada – stwierdził, przesuwając dłonią po
moich włosach.
-
Było całkiem miłe – zgodziłam się.
-
To może powtórka? - zaproponował, spoglądając na mnie tym swoim wygłodniałym
wzrokiem.
Lubiłam,
gdy patrzył na mnie w ten sposób. Czułam się wtedy piękna i godna pożądania.
Trudno było mi się do tego przyznać, ale chciałam, by patrzył tak na mnie jak
najczęściej. To spojrzenie rozgrzewało mnie od środka, robiło przedziwne rzeczy
z moim ciałem – i podobało mi się to.
Przygryzłam
wargę i dotknęłam policzka Doriana. Wiedziałam, że jego pragnienie nie zamykało
się w pocałunkach. Chciał o wiele więcej i do pewnego stopnia to mnie
przerażało. I podobało mi się, tak sądzę. Przysunęłam się, pogłaskałam go po
policzku i powoli musnęłam jego wargi swoimi. Smakował lepiej niż wszystko, co
kiedykolwiek próbowałam. Odpowiedział delikatnym pocałunkiem, który
powoli stawał się coraz bardziej intensywny. Jego dłoń przesuwała się po moich
ramionach i plecach, powodując przyjemne uczucie na skórze. Poddawałam się temu
bez oporu, odsuwając na później myśli o przyzwoitości. Wtuliłam się w jego
ramiona, chcąc czuć go bliżej i dopiero po dłuższej chwili przerwałam
pocałunek. Sposób w jaki na mnie patrzył, mówił mi, że nie był zadowolony z
tego powodu. Zadrżałam mimowolnie.
-
Myślę... że powinniśmy porozmawiać – odezwałam się cicho. - O ceremonii.
-
Dobrze, moje pisklątko. - Przesunął wzrokiem po moich ustach i spojrzał mi w
oczy. Jego palce wciąż delikatnie przesuwały się po moim karku. Pomyślałam, że
jeśli nie przestanie, to nie zapamiętam ani słowa z tego, co powie.
-
Zatem słucham.
-
Ceremonia trwa trzy dni. Pierwszego składamy przysięgę, tańczymy i ucztujemy,
drugiego przyjmujemy dary, a trzeciego odbywają się zabawy dla gości. Dla nas
najważniejsza jest sama przysięga i wszystko, co się z tym wiąże. - Przesunął
dłoń z mojego karku na szyję.
Skinęłam
głową, by kontynuował.
-
Stajemy naprzeciwko siebie w obecności wszystkich zaproszonych gości; kobieta,
która jest świadkiem panny młodej – w tym przypadku Genie – związuje nam
dłonie. Wypowiadamy przysięgę, po czym mój świadek podchodzi z kielichem i
nożem. Przecinam swoją lewą dłoń, upuszczam trochę krwi do kielicha, następnie
maluję nią pieczęć małżeńską w tym miejscu. - Dotknął mojej łopatki tuż nad
lewą piersią. - I w tym momencie jesteśmy już małżeństwem, Sheilo. - Uśmiechnął
się. Zamrugałam, podążając wzrokiem za jego dłonią.
-
Pieczęć małżeńską? Twoją krwią? Tu?
-
Tak, dokładnie. To znak, że należymy do siebie. Moja krew, twoja skóra. A
później tańczymy nasz tradycyjny taniec, tylko my dwoje.
-
Moment. Ale jak to znak? W dodatku malowany krwią? To głupie.
-
Głupie? - Zamrugał zdziwiony. - Uważasz, że nasza tradycja jest głupia?
-
Owszem. Każe ci się zranić i malować krwią po moim ciele. - Uniosłam brwi.
Naprawdę nie widział tej niedorzeczności?
-
Ja nie twierdzę, że twoje przyzwyczajenia są głupie, nawet jeśli coś wydaje mi
się dziwne. - Usiadł na łóżku. - A dzięki pieczęci będziemy połączeni silniej
niż na przykład ludzie, którzy przysięgają, a potem łamią te przysięgi.
Przecież nie zamierzam wysmarować cię całej krwią, to tylko moje imię w języku
mojej rasy.
-
To barbarzyńskie – zaoponowałam. - I jak miałoby nas połączyć?
-
Normalnie. - Wzruszył ramionami. - Będziesz miała moje imię na swojej skórze.
To takie paskudne według ciebie? I oczywiście, nigdy nie będziesz mogła mnie
zostawić, ale przecież nie zamierzasz, prawda?
Westchnęłam
i usiadłam.
-
Kochanie. Sugerujesz mi, że mam się nie myć do końca życia?
Pominęłam
drugą część pytania, bo odpowiedź wydawała mi się oczywista. Jednak nadal nie
mogłam zrozumieć, jak malowanie po mnie krwią może pomóc małżeństwu.
Dorian
parsknął śmiechem.
-
Moje pisklątko, pieczęć się nie zmyje. Zostanie tam na zawsze. To tak jak...
to, co zakładają ludzie... złote obrączki, tak? To tylko przedmiot, a krew to
coś więcej. To ja i ty, Sheilo.
-
Chwila... chcesz mnie oznakować?
-
Własną krwią – odparł poważnie. - Będziesz moja, a ja twój. A znakiem tego
będzie pieczęć, która nas połączy.
Pokręciłam
głową. Czy on zdawał sobie sprawę z tego, czego ode mnie wymagał?
-
Dorianie, ludzie oznaczają bydło. A ty chcesz postąpić tak z żoną?
-
Co ty wygadujesz, Sheilo? - Pokręcił głową i westchnął. - Nie sądzę, by ludzie
znaczyli bydło własną krwią i przysięgali mu przy świadkach, ale nawet bym się
nie zdziwił, po ludziach wszystkiego się można spodziewać...
Przeczesałam
włosy dłonią.
-
Nie rozumiesz. Rzecz w tym, że... żona to nie własność. Nie będę twoją zabawką,
którą możesz sobie podpisać.
-
Źle to pojmujesz, Sheilo. - Pokręcił głową. - Nie wiem, jak jest teraz, ale
kiedyś malowanie znaków na ciele było naturalne, lecz malowanie ich krwią przez
drugą osobę znaczyło tylko jedno. Silny związek małżeński. - Sięgnął po moją
dłoń. - Mówisz, że mnie kochasz, a będzie ci przeszkadzać, że będziesz nosić
moje imię na skórze?
Westchnęłam
i ścisnęłam lekko jego dłoń. Zwyczaje jego ludu były dla mnie niezrozumiałe,
jednak miały dla niego dużą wartość. Imię Doriana na moim ciele. Cóż, mogłoby
być gorzej.
-
Dobrze, Dorianie. Niech tak będzie.
Uśmiechnął
się i podniósł moją dłoń do ust.
-
Powinniśmy przećwiczyć taniec.
-
To brzmi o wiele lepiej – odpowiedziałam na jego uśmiech. - Powinnam wiedzieć
coś jeszcze?
-
Hm... - Zamyślił się. - O trwałości przysięgi już mówiłem... I o tym, że nie
możesz odejść, gdy już zostaniesz moją żoną. Potem jest taniec i uczta do
późna.
-
Drugi raz wspominasz, że nie mogę odejść. Sugerujesz w ten sposób, że twój ród
nie uznaje rozwodów? - Uśmiechnęłam się, biorąc go pod ramię. Chyba nie sądził,
że ja bym coś takiego uznała.
-
Nie uznaje – przyznał. - Rozłączyć nas może tylko śmierć. Karą za opuszczenie
małżonka też była śmierć. Dlatego małżeństwa naszego rodu były takie trwałe.
Uśmiech
zniknął z mojej twarzy, kiedy tylko dotarł do mnie sens jego słów.
-
Jak to karą? To znaczy... że jakbym chciała odejść, to byś mnie zabił?
-
Wiesz, że ja nigdy bym cię nie skrzywdził – odpowiedział poważnie Dorian. - Ale
mężczyźni z naszej rasy tak właśnie robili. Słudzy męża mieli obowiązek ścigać
niewierną żoną i przynieść mężowi jej ciało.
Odsunęłam
się, myśląc intensywnie. Dlatego ojciec wypytywał, czy znam szczegóły.
Podpisywałam na siebie wyrok śmierci. Gdyby tylko posądził mnie o
niewierność... Pokręciłam głową. Krew to zdecydowanie drobiazg przy takiej
nowinie.
-
Skąd twoi słudzy mogą mieć pojęcie o mojej wierności? I kiedy miałeś zamiar mi
o tym powiedzieć?
-
Sam tworzyłem służbę. Wiedzą, co do nich należy i nigdy by cię nie skrzywdzili.
- Spojrzał mi w oczy. - To dotyczyło naszej rasy odkąd pamiętam, więc ci o tym
mówię, ale możesz być pewna, że jesteś bezpieczna. Nie tylko dlatego, że nigdy
mnie nie zdradzisz. Prędzej spopieliłbym wszystkich ludzi na Ziemi niż
skrzywdził ciebie.
Przyglądałam
mu się w milczeniu. Mówił prawdę, widziałam to w jego spojrzeniu, słyszałam w
sposobie, w jaki się do mnie zwracał. Może wciąż nie wiedziałam, co tak
naprawdę czeka mnie w tym małżeństwie, ale Dorian starał się jak mógł, by było
między nami dobrze, bym mu ufała i czuła się bezpiecznie. Ja także musiałam
zrobić wszystko, co w mojej mocy. Dlatego wyciągnęłam dłoń i dotknęłam jego
policzka. Był nieco szorstki, jakby upominał się o golenie, ale przyjemny w
dotyku.
-
Obędziemy się bez tego całego spopielania, dobrze?
-
Też tak myślę. - Uśmiechnął się. - Sama widzisz, ta ceremonia nie jest aż taka
straszna, prawda?
Zależy,
z której strony na nią spojrzeć, pomyślałam, nadal gładząc go po policzku.
-
Jakoś ją przetrwam – odpowiedziałam i pocałowałam go krótko. - W końcu będziesz
obok.
-
Dokładnie. - Również mnie pocałował. - A potem już tylko uczta i... - Zerknął
na mnie, jakby coś sobie przypomniał. - Hm... Jest taki stary zwyczaj...
-
Noc poślubna, tego się domyśliłam. Z tym też dam sobie radę.
-
Właściwie to... hm, różnie to nazywają, ale najpopularniejsza nazwa to
pokładziny. - Zerknął na mnie.
Uniosłam
brwi. Co za różnica jak na to mówią? Przyjęłam już do wiadomości, że spędzimy
razem noc. Ta myśl zaczęła mi się nawet podobać, więc dlaczego tak kręci?
-
No i? Czy ta nazwa coś zmienia? Wyskoczy mi kolejne znamię? Nie wiem, imię
naszego dziecka?
-
Nie, pokładziny to rytuał polegający na nocy poślubnej w obecności świadków, w
łagodniejszej wersji, goście rozbierali parę młodą, zanosili do pokoju i stali
pod drzwiami – wyjaśnił Dorian.
-
Co?! - wykrztusiłam.
-
Taka tradycja – odparł mój narzeczony z poważną miną.
Ujęłam
go pod brodę i spojrzałam mu głęboko w oczy, żeby wiedział, że nie żartuję i
nie ma sensu, by się ze mną spierał.
-
Nie zgadzam się. Nikt nie będzie oglądał mnie nago, a tym bardziej patrzył
na... nas razem. I nieważne, jak stara to tradycja. Jedynym mężczyzną, któremu
pokażę się nago jesteś ty, jasne? I nikt nie będzie stał pod drzwiami –
wyjaśniłam stanowczo. Co to to nie.
Kąciki
jego ust drgnęły i uśmiechnął się powoli.
-
Skoro tak bardzo nalegasz, to nie pozostaje mi nic innego, jak zrezygnować z
tej tradycji...
-
Ano nie pozostaje ci nic innego.
Roześmiał
się i pocałował mnie w usta.
-
Widzisz, jaki masz dar przekonywania, moje pisklątko?
Zmarszczyłam
brwi. Zgodził się podejrzanie szybko. Za szybko, biorąc pod uwagę jego upór
przy krwawej pieczęci.
-
Wrabiasz mnie, tak? Nie ma takiego zwyczaju?
-
Ależ jest. Właściwie to był, za moich czasów. Tylko że ja wcale nie
twierdziłem, że chciałbym go na własnym ślubie... - Patrzył na mnie rozbawiony.
-
Ach. Zatem... wygłupiłam się?
Objął
mnie ramieniem i popatrzył z uśmiechem.
- Nie dziwi mnie twoja
reakcja, moje pisklątko.
-
A mnie cieszy, że masz podobne zdanie – odpowiedziałam i zdałam sobie sprawę,
że tulę się do półnagiego mężczyzny. - Może... powinniśmy się ubrać?
-
I zejść na śniadanie? To chyba dobry pomysł – przyznał Dorian.
Tak,
śniadanie też. A przede wszystkim odsunąć się od niego i jego niemal nagiego
ciała. Bardzo atrakcyjnego ciała, musiałabym dodać. Oparłam dłoń o jego pierś,
by powiększyć dystans między nami, jednak nie było to dobre posunięcie.
Przesunęłam dłoń nieco niżej i musnęłam palcem bliznę pod jego sercem.
Spojrzał
na mnie i dotknął dłonią mojego policzka. Jego wzrok przesunął się z moich oczu
na usta. Przełknęłam ślinę.
-
Naprawdę powinniśmy się ubrać.
-
Uhm – mruknął, całując mnie w usta. Jak miło, że się dogadaliśmy... Kiedy
pogłębił pocałunek, zrobiło się naprawdę miło. Wtuliłam się w jego ramiona,
jeszcze przez chwilę oddając się pieszczocie.
Gdy
tylko się odsunęłam, chwyciłam leżący w nogach łóżka koc i otuliłam się nim,
wstając. Gdybym spędziła jeszcze choć chwilę na przekonywaniu Doriana, że pora
wstać, nie wstalibyśmy nigdy.
-
Chcesz tu poczekać czy spotkamy się w jadalni?
-
Przejdę się pod prysznic i spotkamy w jadalni – zadecydował Dorian, również
wstając.
Skinęłam
głową i grzecznie odwróciłam wzrok.
-
Do zobaczenia na śniadaniu.
Założył
spodnie, koszulę i skierował się do drzwi.
- Do zobaczenia, Sheilo.
Przytaknęłam
i obejrzałam się za nim.
-
Dorianie? - zagadnęłam, gdy położył dłoń na klamce. - Dziękuję. Za odgonienie
moich koszmarów. Podziałało.
Odwrócił
się i uśmiechnął szeroko.
- Zawsze do usług, moja
śliczna nimfo.
Odpowiedziałam
uśmiechem, jak za każdym razem, gdy patrzył na mnie w ten przyjemny, ciepły
sposób.
-
Obiecujesz?
-
Oczywiście. Z przyjemnością. - Wciąż się uśmiechając, zniknął za drzwiami.
Spoglądałam za nim, rozważając jego
słowa. Co właściwie miał na myśli, mówiąc o przyjemności? Zmarszczyłam brwi i
ruszyłam do łazienki, porzucając po drodze koc.
Bardzo dziękuję za rozdział. Ona lubi powtarzać "głupia nimfa" i tu się z nią zgadzam, nawet Dorian się z jej naiwności/głupoty śmieje.
OdpowiedzUsuńTu odwołam się do komentarza niżej. Dorian się nie śmieje, on ją taką lubi. To nie był śmiech "jesteś głupia", ale "jesteś urocza". ;)Gdyby była harda i pyskata, raczej by nie przeżyła. Jej naiwność, zrodzona z niewinności go oczarowała.
UsuńTylko że bycie tą "głupią nimfą" jest częścią jej uroku osobistego, który wpływa również na Doriana.;)
OdpowiedzUsuńAle to jej nastawienie przeciwko tradycji jest niefajne, oj niefajne. xD
Podejrzałbyś sobie?:p
UsuńŚlub? Pewnie! Zapowiada się ciekawie.;)
UsuńMyślę, że chodziło raczej o pewną tradycję^^
UsuńZnak krwi Doriana na ciele Sheili jest niczym cyrograf. I och, żeby ta nimfa kiedyś mu uciekła! Byłabym wtedy wielce ukontentowana, ale zaczynam już powątpiewać, czy w jej ciele może zrodzić się bunt. Kiedyś myślałam, że i owszem, jest zdolna do kontestacji, ale teraz, kiedy widzę, jak zgadza się ze wszystkim, jaka jest łagodna i biorąca za wszystko winę na siebie, nie mogę sobie wyobrazić Sheili w roli spiskowca. Jednak dopóki nie wydarzy się coś, co zachwieje jej dotychczasowy światopogląd, zmąci dotąd spokojne myśli, nie dowiemy się, którą ścieżkę nimfa obierze - czy nadal trwać będzie w naiwnej pozie, czy weźmie sprawy w swoje ręce. Wiem, wiem, trochę nie na temat i jak zawsze piszę o tym, że Sheila jest taka uległa, ale po prostu, to mnie bardzo zastanawia. Dziękuję za rozdział i już nie mogę się doczekać jego kontynuacji. Żywię spore nadzieje co do dnia ich ślubu i mam nadzieję, że się nie zawiodę. Pozdrawiam, Agnieszka :)
OdpowiedzUsuńO cyrografie nie pomyślała, a może powinna, skoro ma diabła za ojca. xD
UsuńZależy jej na nim, dlaczego ma uciekać? Źle jej tam? Jednak na wszystko na pewno się nie zgodzi.;)
Aż się boję zapytać, jakie są te nadzieje. :)
dziekuje , zastanawiam sie czy ona kiedys przejrzy na oczy cxzy dalej będzie patrzec na niego przez rózowe okulary. ale faktem faktem przy nie zachowuje sie jak baranek, szkoda tylko ze na ludzi juz trgo płaszczyka dobroci nie rozciągnął:)
OdpowiedzUsuńMa do niej pewną słabość i traktuje ją dobrze, Sheila na razie nie ma powodów, by widzieć go inaczej. Pokazujemy go z lepszej i gorszej strony, jednak ona widzi tę lepszą, nie może reagować na coś, czego nie ma szansy zobaczyć.
UsuńNa ludziach mu ani trochę nie zależy.^^
Do usług z przyjemnością, oj jaka niewinna nimfa ;) Niby wie, a jednak nie wie :D
OdpowiedzUsuńAle jakie weselicho, ohoho :D
Hej. Super opowiadanie �� wciągnęło mnie od pierwszego rozdziału. I caly czas Mam ochote na wiecej ���� . Czekam na dalsze rozdziały pozdrawiam��
OdpowiedzUsuń