***Dorian***
Przyjrzałem
się mu niepewnie. Nie wyglądał groźnie, chyba, że pod szatą chował miecz, ale
jakoś w to wątpiłem. Jednakże, pozory mylą. Lepiej mieć się na baczności.
-
Dbasz o nią, to dobrze. Ale zainteresowałeś tych z góry, mój drogi.
- I
co, ostrzą sobie już na mnie miecze? - Uniosłem brwi. O nie, po raz drugi nie
dam się zakopać w ziemi. A już na pewno nie pozwolę nikomu mnie zabić.
- A
ja tam wiem, co oni robią z mieczami... równie dobrze mogą nimi czyścić zęby. -
Archanioł wzruszył ramionami, po czym spojrzał na Sheilę. - Wyglądasz ślicznie,
kochanie. Nie za ciepło ci aby? - Wskazał szal zdobiący jej szyję. I kryjący
siniaki. Odpowiedział mu radosny śmiech i chwilę później moja narzeczona tuliła
się do niego, jakby świat nie istniał.
- Ty
z pewnością jesteś Rafael, wujek Sheili? - spytałem, mając nadzieję, że odwrócę
uwagę od szalika i siniaków.
-
Ten samiuśki, mój drogi. - Rafael ucałował Sheilę w oba policzki i ruszył w
moją stronę. - A ty chcesz przy niej trwać na dobre i złe, prawda?
- Na
tym między innymi polega małżeństwo – odparłem, zastanawiając się, do czego
zmierza.
-
Zatem witaj w rodzinie! - ucieszył się i przygarnął mnie do siebie, jakbym był
małym chłopcem. - Moja mała dziewczynka wychodzi za mąż, to takie
wzruszające...
Stałem
przez chwilę nieruchomo, zupełnie nie wiedząc, co robić. Po kim jak po kim, ale
po archaniele zupełnie nie spodziewałem się takiego postępowania wobec mnie.
Witaj w rodzinie? Czy to był jakiś podstęp? Nie wyczułem żadnej ironii.
Poklepał
mnie po plecach i w końcu wypuścił, uśmiechając się z dumą.
- Będziesz dobrym mężem,
czuję to.
-
Muszę się napić – usłyszałem za plecami głos Azazeala. Zerknąłem w jego stronę
i... w końcu jakieś emocje. Przynajmniej w głosie, bo na twarz szybko powróciła
obojętność. Spojrzałem na Rafaela i uśmiechnąłem się. Skoro zdawał się być po
mojej stronie, niezależnie od jego powodów, musiałem to wykorzystać.
-
Postaram się, archaniele.
-
Jaki archaniele, możesz mi mówić wujku. No, ewentualnie Rafael. Azziu, opijemy
to, no nie? - zakrzyknął do diabła, który właśnie zacisnął palce na szklance z
taką siłą, że rozbiła się w drobny mak. - No, ty może lepiej nie pij,
przyjacielu. Genie, słonko, napijesz się?
Moja
siostra stłumiła śmiech i podeszła do Azazeala, odbierając mu butelkę. Sheila
stała przy mnie, patrząc na wszystkich kolejno, a jej twarz przyozdobiły te
urocze rumieńce.
- Może
zaprowadzę was do jadalni – odezwał się milczący dotąd Legion.
-
Chodźmy zatem. - Podałem ramię narzeczonej.
-
Oni tak zawsze – mruknęła celem wyjaśnienia, kiedy podawała mi dłoń. - Ale
wujek cię lubi. - Zerknęła na mnie.
Legion
otworzył masywne dwuskrzydłowe drzwi i poprowadził nas korytarzem, zostawiając
kłócącą i śmiejącą się grupkę za nami.
- Na
to wygląda – przytaknąłem, zastanawiając się, czy oby na pewno archanioł
niczego nie kombinuje. To było zbyt... dziwne.
-
Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje – szepnęła.
- W
to, że jesteśmy u twojego ojca i będziemy tu jeść obiad? - Zerknąłem na nią.
-
Tak. I że to poszło... tak dobrze. Wujek cię zaakceptował, naprawdę to zrobił,
a to znaczy, że... że tata też to zrobi.
- O,
taki ma na niego wpływ? - Patrzyłem na nią z ciekawością.
-
Tata mu ufa, chociaż nie widać tego na pierwszy rzut oka.
-
Cóż... dla nas to chyba lepiej – stwierdziłem, przepuszczając ją w drzwiach
jadalni.
-
Tak, chyba... - Weszła do jadalni i znów na mnie spojrzała. - A wujek Rafael ma
zaufanie do ciebie...
-
Hm... bo powitał mnie w rodzinie? - Odsunąłem dla niej krzesło.
- On
nie jest głupcem, nie ufa każdej napotkanej osobie. Nie rozumiem... - Usiadła.
Ja
też nie rozumiałem, ale skoro Rafael wydawał się być sojusznikiem, nie miałem
zamiaru z tego rezygnować. Zająłem miejsce obok niej.
-
Nie rozumiesz, czemu twój wujek, zamiast zwiastować ci ponury i okrutny los u
boku bestii, oficjalnie przyjął mnie do rodziny? - Uniosłem brwi.
-
Może. Nie wiem. - Zerknęła na drzwi, w których pojawiła się Genevieve. -
Później o tym porozmawiamy.
Wzruszyłem
ramionami.
-
Jak wolisz.
-
Wolisz teraz? - Uniosła brwi, gdy jej rodzina zajmowała miejsca przy stole.
-
Teraz zjemy obiad, pewnie już jesteś głodna, Sheilo? - spytałem, zastanawiając
się, czy nie zapomniała przypadkiem, że miała udawać zakochaną nimfę.
-
Trochę. Tak. - Nadal dziwnie mi się przyglądała.
- Coś nie
tak? - Azazeal spojrzał na nas spod zmarszczonych brwi.
-
Wręcz przeciwnie, wszystko świetnie – odpowiedziałem, zerkając na diabła. -
Przyszły teściu.
- To
się jeszcze okaże.
- Nie
bądź taki gruboskórny, Azziu, chłopak się stara – zaoponował anioł.
Sheila
w końcu oderwała ode mnie wzrok i przyjrzała się stojącym blisko niej potrawom.
Stół został obficie zastawiony, było w czym wybierać. Większość potraw już
znałem, ale niektórych nie byłem pewien. Zerknąłem na pozostałych. Rafael
rozsiadł się dokładnie naprzeciwko mnie, obok niego Genevieve i u szczytu
dużego, z ręcznie wyrzeźbionymi ornamentami stołu gospodarz – Azazeal. Po
drugiej stronie Rafaela zajął miejsce Legion, co pozwoliło mi przypuszczać, że
nie był tylko żołnierzem diabła. W końcu słudzy nie siadają do obiadu z tymi,
którym służą.
- No
więc dzieci, co chcecie w prezencie ślubnym? - zagadnął wesoło anioł. Sheila
zamrugała i spojrzała na mnie.
- W prezencie ślubnym? - powtórzyłem i
zerknąłem na narzeczoną. Nie miałem pojęcia, o co mógłbym poprosić anioła. Co
miałby nam dać? Przecież mogłem mieć wszystko dzięki magii. - Nie wiem, a ty,
Sheilo?
- Po
prostu bądź na ślubie – odparła i posłała aniołowi uśmiech.
No
cóż, skoro już szykuje prezent ślubny, z pewnością chciał się wprosić. I
pomyśleć, że na moim ślubie będzie archanioł. Ezekiel chyba by się zamroził ze
zdumienia, jakby się dowiedział.
- To
oczywiste, nie może zabraknąć wujka mojej przyszłej żony – odparłem, nakładając
sobie potrawę na talerz.
- W takim razie sam coś wymyślę. A
na razie macie moje pełne błogosławieństwo! - Chyba chciał dodać coś jeszcze,
ale rozmyślił się, kiedy Azazeal zakrztusił się winem. Pierzasty zerwał się na
nogi, by poklepać diabła po plecach.
- Wiedziałem, że to kiepski pomysł –
mruknął Legion, zyskując mordercze spojrzenie mojej siostry. Sheila natomiast
siedziała, jakby ją zamurowało.
-
Jesteśmy wdzięczni za twoje poparcie, Rafaelu – powiedziałem, z rozbawieniem
obserwując wściekłego Azazeala. A może zrozpaczonego? Widocznie myślał, że
archanioł stanie po jego stronie. Czemu tak się nie stało – nie miałem pojęcia,
ale za to ubaw był niezły. Jednak warto było przyjść na ten obiad.
-
Zawsze popieram tych, którzy pragną iść przez życie razem mimo przeciwności
losu. I wiem, że będziesz dla niej dobry. - Anioł spojrzał na mnie nagle
poważnym wzrokiem. - Wiele widzę, mój drogi.
Przez
chwilę tylko wpatrywałem się w niego, zastanawiając się, jak wiele widzi.
Anioły, istoty broniące dobra, zawsze stały przeciwko złu, grzechowi, mrokowi.
Czemu więc był po mojej stronie? Nie miałem już wątpliwości, że był. Że to nie
żaden postęp z jego strony. I wtedy pojąłem, że chodzi po prostu o Sheilę. O
to, że ją broniłem i dałem słowo nigdy jej nie skrzywdzić. Tak, musiało chodzić
właśnie o to. Rafael może i nie miał pojęcia, jaki jestem, co robię, jak wielu
zabiłem, ale wiedział to, czego nie mogła zrozumieć moja mała nimfa. Nieważne,
co zrobię, ona zawsze będzie przy mnie bezpieczna.
-
Możesz być tego pewien, Rafaelu – odpowiedziałem poważnie.
Poczułem
drobną dłoń na swojej i spojrzałem w wielkie oczy Sheili.
- Zjedz coś. Wiem, że moja rodzina bywa przytłaczająca,
ale nie możesz wyjść stąd głodny.
Patrzyłem
na nią, zastanawiając się, czy mówi szczerze, czy to po prostu część udawania.
Tak czy inaczej, miała rację.
-
Dobrze, moje pisklątko. - Uniosłem jej dłoń i ucałowałem lekko, po czym
wróciłem do posiłku. Jeszcze przez chwilę czułem jej wzrok, a w końcu i ona
wróciła do jedzenia. Ciszę przerywała tylko wesoła paplanina archanioła.
Próbowałem
dań po kolei, w końcu uznałem, że mój żołądek ma dość na dzisiaj. Sheila też
wydawała się już kończyć posiłek. I wyraźnie była w lepszym humorze, niż rano.
Za dowód mogłem uznać uśmiechy, które posyłała mi co jakiś czas.
Pod
koniec obiadu wniesiono deser, duże ciasto z kilkoma warstwami mas i kawałkami
owoców na wierzchu.
-
Tort? - spytałem półgłosem Sheilę.
-
Genevieve je uwielbia. I Rafael. Tata twierdzi, że ma po nich mdłości –
szepnęła mi na ucho.
- A
ty, lubisz torty? - Zerknąłem na nią ciekawie. - Czekoladę uwielbiasz, lody
też, a takie ciasta?
-
Lubię wszystko, co słodkie. I ta bita śmietana, pychota. - Uśmiechnęła się i
nałożyła kawałek tortu na mój talerz.- Spróbuj.
Włożyłem
kawałek do ust i przyznałem Sheili rację.
- Przepyszne.
- Sięgnąłem po kolejny kawałek.
- No
dobrze, skoro mamy te wszystkie bzdury za sobą, chętnie usłyszę, co zamierzasz
względem mojej córki. Rafael może ci wierzyć, ale ja nie. - Azazeal dolał sobie
wina. To był już trzeci kieliszek. A Sheila zarzekała się, że ja nie powinienem
pić...
-
Zamierzam się z nią ożenić – wyjaśniłem spokojnie.
- I
wciągnąć w to wszystko, co rozpętujesz koło siebie?
-
Cóż, jako córka diabła też nie była za bardzo bezpieczna, w końcu została
porwana przez twoich rywali celem złożenia mi w ofierze – odparłem, sięgając po
kieliszek z winem. Upiłem łyk.
-
Ale nie musiała chować szyi. Zdejmij to wreszcie, Sheilo.
- Co? -
Sheila zamrugała i dotknęła szala.
No
tak, jak mogłem przypuszczać, że diabeł się nie domyśli.
Azazeal
pstryknął palcami i szal Sheili zniknął, a ona sama pisnęła i przyłożyła dłoń
do szyi.
- No więc słucham.
Genevieve
i Legion momentalnie zerwali się ze swoich miejsc i dopadli mojej narzeczonej.
Tylko archanioł nadal delektował się deserem.
-
Może trochę delikatniej, Azazealu? Sheila przeszła ostatnio wiele, nie sądzę,
że powinniśmy do tego wracać. - Wziąłem ją za rękę, mając nadzieję, że
potwierdzi moje słowa.
- To
tylko siniaki, nic poważnego – odezwała się, splatając palce z moimi.
- Nadal chciałbym poznać konkrety.
-
Jedliśmy kolację z Wenecji, Sheila wyszła do łazienki, Samael ją zaatakował, a
ja go zabiłem. Oto konkrety. - Upiłem kolejny łyk wina.
- I
dobrze. - Tym razem Azazeal nalał wina również mnie. Gestem nakazał Genie i
Legionowi usiąść.
- To
nie będzie ładnie wyglądało na ślubie – odezwał się Rafael. Zerknąłem na niego.
Czy anioły przypadkiem nie powinny mieć jakiś zdolności leczniczych?
-
Jesteś w stanie coś na to poradzić, Rafaelu?
-
Prosisz mnie o pomoc, ostatni z rodu Panów?
No
proszę, z aniołka wychodzi wredny charakterek. Prosić się każe.
-
Myślę, że nawet bez mojej prośby pomógłbyś Sheili, prawda? Siniaki są bolesne,
a moja narzeczona nie zasłużyła, by cierpieć. - Spojrzałem na jej szyję.
-
Nikt nie zasługuje na cierpienie. A tylu cierpi, prawda? - odpowiedział mi
poważnie. Czy on coś sugerował?
- Mógłbyś
skończyć i jej pomóc, Rafaelu? - odezwał się Azazeal. Archanioł uprzejmie
skinął głową.
- Niech
tylko poprosi. Wszak mu zależy.
-
Oczywiście, że mi zależy. - Zmarszczyłem brwi. - Widzę, że lubisz, jak cię o
coś proszą, archaniele. A więc dobrze, tak, dla Sheili mogę cię poprosić o jej
uzdrowienie. - Oparłem się o krzesło, mierząc go wzrokiem.
Twarz
archanioła rozpłynęła się w uśmiechach. Podniósł się natychmiast i podszedł do
Sheili, posyłając jej ciepłe spojrzenie. Musnął dłonią jej szyję, wszystkie
siniaki i zadrapania zniknęły. - Ciało jest uleczone – odezwał się cicho,
całując Sheilę w czoło, po czym spojrzał na mnie. - Ale to nie wszystko, wiesz
o tym, prawda?
-
Wiem – odparłem krótko. Nie miałem ochoty z nim dyskutować.
-
Dasz sobie z tym radę? - zapytał po prostu.
-
Poradzimy sobie. Prawda, Sheilo? - Zerknąłem na narzeczoną. Skinęła głową i
ścisnęła moją dłoń. Rafael wyprostował się i położył dłoń na moim ramieniu.
- Jeśli
nie, wiesz jak mnie wezwać.
-
Prosząc? - Nie mogłem się powstrzymać.
-
Pomódl się do archanioła Rafaela, chłopcze, a gwarantuję, że zawsze otrzymasz
pomoc. - Zajął swoje miejsce.
Uniosłem
brwi, ale nic nie odpowiedziałem. Niedoczekanie. Niech się Sheila modli, ja już
wystarczająco się dziś naprosiłem. Upiłem spory łyk wina.
-
Kiedyś zrozumiesz, co ci zaoferowałem.
-
Tak, tak, ciągle to powtarzasz – przerwał mu Azazeal. - Mnie natomiast bardziej
interesuje, jak radzi sobie moja córka pod dachem tego... - urwał, widząc
spojrzenie Genevieve. - Tego młodzieńca.
-
Radzi sobie całkiem dobrze – odparłem, zerkając na Sheilę. - Spędzamy razem
mnóstwo czasu.
- To
prawda. Z nikim nigdy nie byłam tak blisko.
Uśmiechnąłem
się. Do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
- O
tak. Wybraliśmy się nawet na polanę, piknik, a potem... - Zerknąłem na
Azazeala, później na nimfę. - Odlecieliśmy.
- To
było niesamowite. Dorian był ogromny i... co się stało? - zapytała, gdy
Azazeal, Genevieve i Legion nagle zakrztusili się winem.
-
Dziwią się, choć nie powinni – wyjaśniłem, powstrzymując się, by nie parsknąć
śmiechem. - Przecież to oczywiste. To była wspaniała przygoda, prawda, moje
pisklątko?
-
Tak, niezapomniana – przyznała Sheila.
- W
końcu widziałaś mnie wtedy takiego po raz pierwszy – kontynuowałem, kątem oka
obserwując reakcje pozostałych. Szczególnie Azazeal wyglądał, jakby miał zaraz
wybuchnąć.
-
Myślałeś, że będę się bała.
-
Zamiast tego, spodobało ci się. - Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, nie zwracając
uwagi na ciche chrząknięcie Genevieve.
-
Ujeżdżanie smoka to niecodzienne przeżycie, Dorianie. Dlaczego oni ciągle się
krztuszą? - Przeniosła wzrok na swojego ojca, przyjaciółkę i Legiona. - Coś się
stało?
Spojrzałem
na nich, żałując nieco, że Sheila tak szybko wspomniała o smoku. Naprawdę mieli
ciekawe miny. Jedynie archanioł wydawał się spokojny.
-
Nie mam pojęcia.
- Co
proszę? - dopytywała się moja siostra. - Mówiliście o... smoku, tak?
Rafael
spojrzał na nią znad talerza.
- A
ty myślałaś, że co?
Zerknąłem
na Genie.
-
Tak siostrzyczko, mówiliśmy o mojej przemianie w smoka – wyjaśniłem z
uśmiechem.
-
Zabiję cię kiedyś, przysięgam – mruknęła. Roześmiałem się.
-
Nie rozumiem... - Sheila posłała mi pytające spojrzenie.
-
Taki siostrzany żart – wyjaśniłem spokojnie. Zerknąłem przelotnie na Azazeala.
Szkoda tylko, że archanioł się nie nabrał. Widocznie był na to zbyt anielski.
-
Nadal nie rozumiem... - Pokręciła głową. Już sobie wyobraziłem, jak oblewa się
rumieńcem na wieść o tym, co pomyśleli pozostali. Lepiej jej tego oszczędzić. -
Chcesz zobaczyć okolicę? - Zmieniła temat.
-
Okolicę? Czemu nie? - Spojrzałem na nią zaciekawiony.
-
Myślę, że to nie jest dobry pomysł, Sheilo – zaoponował Azazeal. Westchnął,
widząc złe spojrzenie Genie. - Weźcie Lexa.
-
Nie zgubimy się – zaprzeczyłem. - Przyzwoitka też nam niepotrzebna.
-
Nalegam – uparł się diabeł.
-
Ale po co? - Uniosłem brwi.
-
Będę się lepiej czuł, wiedząc, że ktoś, komu ufam, ma na nią oko.
Jeszcze
czego.
- W
takim razie może przełożymy zwiedzanie okolicy na kiedy indziej, Sheilo? -
Zerknąłem na moją nimfę. Skoro i tak nie będziemy mogli w spokoju porozmawiać,
nie widziałem sensu spacerowania w milczeniu.
-
Nie. A Lex zostanie tu, bo go ładnie proszę. Prawda?
Legion
spojrzał na nią, potem na Azazeala i dopiero skinął głową. Moja narzeczona się
rozpromieniła.
-
Świetnie. W takim razie chodźmy. - Dopiłem wino z kieliszka. Wstała i wzięła
mnie pod ramię.
-
Wrócimy na podwieczorek – poinformowała wszystkich i wyprowadziła mnie z sali.
Odezwałem
się dopiero, gdy wyszliśmy już z zamku.
-
Zgaduję, że chciałaś porozmawiać, Sheilo?
-
Chciałam pokazać ci mój dawny dom.
- W
takim razie pokaż – zgodziłem się.
-
Mam nadzieję, że lubisz piesze wędrówki, to rozległe tereny – poinformowała
mnie, ruszając ścieżką. Wciąż trzymała mnie pod ramię, zastanawiałem się, czy
odsunie się, gdy tylko okna zamku znikną z widoku.
-
Nigdzie nam się nie spieszy, prawda? - Zerknąłem na nią.
-
Nie, ani trochę – zgodziła się ze mną.
Rozejrzałem
się dookoła. Wokół rozciągały się zielone łąki pokryte różnokolorowymi
kwiatami. Na nich pasło się kilkanaście koni różnej maści. W oddali dostrzegłem
długie budynki, domyśliłem się, że to stajnie. Po drugiej stronie rosły drzewa
w równych rzędach, prawdopodobnie sad.
Zerknąłem
na Sheilę. Uśmiechnęła się do mnie.
-
Widzę, że masz już dużo lepszy humor – stwierdziłem.
-
Mam postanowienie, by mieć lepszy humor – odpowiedziała, prowadząc mnie między
drzewa usiane różowymi kwiatami.
-
Trzymam za słowo. - Również się uśmiechnąłem. Nie puściła mojego ramienia. To
był dobry znak.
-
Wiesz... tak sobie pomyślałam... skoro Rafael ci zaufał, mało tego,
pobłogosławił nas... to... jakie ja mam prawo w ciebie wątpić?
Zatrzymałem
się i odwróciłem do niej. Spojrzałem prosto w jej duże piękne oczy.
- To
znaczy, że... między nami już w porządku?
-
Wiem, że wszystko co zrobiłeś było po to, by mi pomóc. I doceniam to, co
zrobiłeś dzisiaj. Chcę spróbować. Nie wiem, czy wszystko jest w porządku,
wszystko to dużo. Ale zależy mi na tobie.
Uśmiechnąłem
się powoli.
- To
znaczy, że mogę cię przytulić?
Westchnęła.
Trochę zbyt teatralnie.
- Chyba
na to wygląda.
Objąłem
ją i przyciągnąłem do siebie. Jednak ten obiad wyszedł mi na dobre. Nie będę
musiał zaczynać wszystkiego od początku. I to wyznanie, że zależy jej na
mnie... tak, zdecydowanie było lepiej. Choć Rafael mnie zdenerwował tym
proszeniem, to jednak na coś się przydał.
Wciągnąłem
powietrze. Poczułem jej zapach. Mojej Sheili. Jej włosów, skóry... Jej drobnego
ciała tuż przy moim...
-
Brakowało mi tego – wyszeptałem jej do ucha.
-
Nie przytulałeś mnie tylko niecały dzień – przypomniała, wtulając twarz w
materiał mojej koszuli.
-
Niedługo będzie doba – zwróciłem uwagę, zerkając na jej małe, kuszące usta.
- Za
parę godzin – poprawiła. Podniosła głowę, spoglądając mi w oczy. - Dziękuję. I
przepraszam. Że zwątpiłam. Rafael pokazał mi, że nie miałam co do ciebie racji.
- Na
pewno w tym, że mógłbym cię kiedykolwiek skrzywdzić – zapewniłem. Dotknąłem jej
policzka.
-
Wiem. - Uśmiechnęła się. - I ufam ci.
-
Cieszę się, moje pisklątko – powiedziałem cicho, pochyliłem się i delikatnie
pocałowałem ją w usta.
I sielanka powróciła.;)
OdpowiedzUsuńA to "ujeżdżanie smoka" - komentarz niepotrzebny.xD
To źle, że powróciła?;p
UsuńNa pewno nie jest źle dla Doriana.^^
UsuńAle trochę dziwi mnie, że Rafael tylko zasugerował Dorianowi, że wie o jego "wybrykach", a nie przeprowadził z nim na ten temat poważnej rozmowy, w końcu powinien być obrońcą ludzkości.;)
Może Dorian nie jest gotowy na takie poważne rozmowy z archaniołem^^
UsuńA więc wpierw pragnie z nim się zaprzyjaźnić, a następnie wraz z Sheilą na niego wpływać? To w sumie też jest jakiś pomysł.;)
UsuńZgoda powróciła tylko ciekawe na jak długo. Nie wydaję mi się, że Sheila będzie tolerowała mordercze zapędy Doriana. Bardzo spodobała mi się postać Rafaela. Taka pozytywna 😉
OdpowiedzUsuńRafael jest bardzo pozytywny;p A Sheila jeszcze nie wie wszystkiego^^
UsuńCiekawi mnie co powie, gdy dowie się jak to Dorian beztrosko zabijał sobie ludzi -_-
UsuńRaczej nie będzie zadowolona^^
UsuńJak to dobrze być zakochanym i mieć klapki na oczach. Ale gdy prawda wyjdzie na jaw, to dopiero będzie duże rozczarowanie. A co do Rafaela, ma taką władzę, a nie wie o tym co zrobił Dorian? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
OdpowiedzUsuńWładzę jako taką. :) A co konkretnie ma wiedzieć o Dorianie?
UsuńSheila jest taka łaskawa. Wystarczy aprobata anielskiego wujaszka, aby znów uśpić jej gniew na Doriana. Oczywiście nie chcę, aby nasza para trwała w niezgodzie, jednakże Dorianowi dobrze by zrobił nieco dłuższy okres przebywania w niełasce. I chyba chcę burzy z piorunami, która naruszy ich idyllę. Poza tym uważam, że wujaszek Wam się niezwykle udał i nie mogę się doczekać jego dalszych poczynań. Dziękuję i pozdrawiam, Agnieszka :)
OdpowiedzUsuńRafael jest dla niej ogromnym autorytetem i na pewno po części odpowiada za jej wiarę w dobro drzemiące w każdym, ale ta konkretna sytuacja nie była tragiczna. Dorian pokazał tę gorszą stronę, ale w jej obronie. Ona wciąż nie wie o niewinnych.
UsuńBurza z piorunami, mówisz? Zobaczymy;)
szczerze powiem ze spodziewalam sie zupelnie innego scenariusza tego spotkaniia rodzinnego:) bylo stanowczo za spokojnie :D i Dorian do tego pokazal ze ma poczucie humoru... niesamowite :P dziekuje
OdpowiedzUsuńDorian ma poczucie humoru, zawsze miał^^
UsuńSpodziewałaś się awantury?;P
conajmniej :) jak nie jeszcze pare latajacych piór :P
OdpowiedzUsuńtak jak przewidziałam ona chce mu wierzyc , wiec mu wierzy, zastanawia mnie Raphael, czy on naprawde jest za nim czy ma jakis cel w tym?:)
OdpowiedzUsuńStwierdzam, że anioły ćpają w Niebie, zwłaszcza te od medycyny ;)
OdpowiedzUsuńAle obiadek... interesujący, chwała, że ja miałam normalny! I bez podtekstów ;)