***Dorian***
Po
opuszczeniu sypialni Sheili rozpierały mnie gniew, złość i chęć wyładowania się
na kimś. Na początku, gdy już opatrzyłem jej rany i wyszedłem, sądziłem, że w
końcu zmądrzeje. Uratowałem jej życie, a Samael ją skrzywdził. Jak więc mogła
go bronić? Zasłużył na każdy ból, jaki go spotkał przed śmiercią. A nawet na
więcej, bo nie tylko skrzywdził moją narzeczoną, ale sprawił, że coś
przewróciło jej się w głowie i zaczęła się mnie bać. A wszystko, co to tej pory
uzyskałem... diabli wzięli. Dosłownie.
Przemyśli,
to zrozumie, stwierdziłem, wychodząc od niej. Nie przyszło mi wtedy jeszcze do
głowy, że będzie miała koszmary. I to o mnie. Byłem naprawdę wściekły i miałem
zamiar jakoś to rozładować.
Smok.
Musiałem się zmienić. Pojawiłem się na polanie, na której przemieniałem się
poprzednim razem, przy Sheili. Pamiętałem, że patrzyła na mnie bez strachu, z
podziwem. Podobałem jej się. W obu postaciach. Nie, to nie mogło się zmienić.
Niemożliwe, bym znów musiał zaczynać wszystko od początku.
Powoli
przystąpiłem do przemiany, jednak moja cierpliwość była na wyczerpaniu. Do
licha z bólem. Chciałem być smokiem, już, teraz. Po przemianie wzbiłem się w
powietrze i ruszyłem tak szybko, jak potrafiłem.
Po
drodze mijałem tylko wodę i dzikie lądy, ale w końcu dotarłem do wyspy. Tej
samej, przy której moja nimfa kazała mi zawrócić. Tym razem jej tu nie było, za
to ludzie, niczym maleńkie mrówki, gromadzili się na brzegu. Już mnie
dostrzegli. Wpatrywali się we mnie i pokazywali palcami. Im bliżej nich byłem,
tym silniej wyczuwałem ich emocje. Fascynacja, ciekawość, lekki niepokój.
Powinni czuć strach! Już ja się postaram, żeby go poczuli.
Dalsza
część wyspy pełna była niewielkich budynków. Ludzie tam mieszkający mieli
ciemniejszą skórę, ich ubrania również były inne niż w Irlandii czy w Paryżu.
Domy wyglądały na łatwopalne... cóż, nietrudno będzie się o tym przekonać.
Zebrałem
w sobie płomień, obniżyłem lot i posłałem falę ognia na pierwsze domy. Potem
uniosłem się wyżej i podziwiałem swoje dzieło.
Wreszcie
wyczułem ich strach. Wręcz przerażenie i panikę. Starali się uciekać jak
najdalej od ognia, co nie zawsze im wychodziło. Biegli w głąb wyspy. Bez
problemu odciąłem im drogę kolejnym płomieniem i patrzyłem, jak rzucają się w
stronę wody. Podpaliłem kolejne domy, większość zajęła się od tych już
płonących. Wzbiłem się wyżej i z zachwytem patrzyłem na tańczące płomienie,
pożerające coraz więcej i więcej, nienasycone w swym pragnieniu niszczenia.
Upajałem się strachem garstki ocalałych, wsiadających na łodzie. Próbowali
uciekać. Zanieść światu wieść, że wyspa spłonęła, a podpalił ją czerwony smok,
przeraźliwy potwór, którego trzeba się bać.
Początkowo
zastanawiałem się, czy im na to nie pozwolić. W końcu świat poznałby prawdę.
Smok powrócił. Z drugiej strony... Genevieve będzie wściekła. Zawsze była, gdy
z Ezekielem zabijaliśmy ludzi, a co dopiero teraz, kiedy wszystko, co magiczne,
owiane było tajemnicą... Nie, to nie może wyjść na jaw, postanowiłem.
Podleciałem bliżej i czekałem, aż ludzie wypłyną na głębiny. Nikt nie mógł się
wydostać. Kto nie spłonie, ten utonie. Przynajmniej będą mogli wybrać rodzaj
śmierci.
Przez
długą chwilę upajałem się ich strachem. Jak za dawnych lat. Tak, byłem potworem
i Sheila będzie musiała się z tym pogodzić. Jeśli nie chce na to patrzeć, może
odwrócić wzrok, ale nie zmienię swojej natury. Nie przestanę przemieniać się w
smoka jak Genie i nie będę powstrzymywał gniewu, gdy mnie ogarnie. Nie, kiedy
mogę go skierować przeciwko moim wrogom lub... przeciwko ludziom.
Podleciałem
bliżej. Ktoś miał broń, usłyszałem świst, poczułem uderzenie, ale cokolwiek to
było, odbiło się od moich łusek. Nie tak łatwo mnie zranić w tej postaci.
Odpowiedziałem ogniem, dosięgającym każdą z łodzi. Po chwili wszystkie płonęły,
a ocalały tylko pojedyncze kawałki, dryfujące po wodzie. Ludzi już nie było.
Nawet jeśli ktoś wyskoczył, zbyt daleko miał do brzegu, by zdołał tam dopłynąć.
Wróciłem
na wyspę i upewniłem się, że wszystko spłonęło. Żadnych dowodów. Żadnych
smoków. Jeszcze nie teraz. W końcu nadejdzie dzień, gdy się ujawnię, musiał
nadejść. Ale jeszcze nie dziś.
Sprawdziłem
wszystko po raz ostatni. Nie wyczułem już człowieka, jego emocji, strachu czy
nadziei na ratunek. Wzbiłem się zatem w powietrze i jeszcze przez chwilę
oglądałem dopalający się ogień. Potem zawróciłem na polanę.
Wróciłem
do domu nad ranem i zastałem nieoczekiwanego gościa. Był to demon Azazeala,
zwany Legionem. Oczywiście, pojawił się w jednej postaci. Wysoki, postawny
mężczyzna, czarne włosy, ponure spojrzenie. Stał tuż przed granicą, której nie
był w stanie przekroczyć i najwyraźniej już jakiś czas, bo wyglądał na nieco
zniecierpliwionego. Pojawiłem się przed nim i uniosłem brwi.
-
Tak?
Skinął
mi głową, zachowując sztywną, żołnierską postawę.
-
Przyszedłem zobaczyć się z Sheilą. Całe Piekło mówi tylko o twoim wczorajszym
pokazie.
- To
dobrze, że mówią. Nie za późno na odwiedziny? Sheila śpi.
-
Obaj wiemy, że nie jest to wizyta towarzyska. Moim zadaniem jest sprawdzić, jak
czuje się córka Azazeala. Wiemy, że tam była – odparł bez zająknięcia.
-
Była i już czuje się dobrze. Próbował ją skrzywdzić, ale mu się nie udało,
teraz moja narzeczona śpi. Nie należy jej budzić. - Założyłem ręce na piersi.
Akurat go wpuszczę. Jeszcze Sheila by się wygadała i to nie skończyłoby się za
dobrze.
Uniósł
brew, jakby uznał moje słowa za żart.
- W
takim razie jej nie zbudzę, jednak moim obowiązkiem jest przekonać się, jaki
jest stan jej zdrowia. I proponuję, byś przestał utrudniać, bo inaczej zjawi
się tu jej ojciec, a to na pewno ją obudzi.
Prychnąłem.
Zabrzmiało jak groźba. Naprawdę myśli, że się przestraszę?
- W
sensie, że zacznie wołać ją tak głośno, aż usłyszy? Gratuluję zatem donośnego
głosu.
- W
sensie, że przyjdzie z nim twoja siostra – odparł spokojnie.
-
Może przyślesz też Rafaela, by dźwiękami harfy obudził moją narzeczoną? -
spytałem spokojnie. - Genevieve zawsze jest tu mile widziana. A Azazeal zobaczy
swoją córkę jutro. I nie zawracaj mi więcej głowy po nocy. - Odwróciłem się,
nie mając ochoty dłużej z nim dyskutować. Usłyszałem westchnienie.
- To
był jej pomysł, że tu jestem. Tylko dlatego, że są zajęci porządkami w Piekle.
Poważnie staniesz okoniem?
-
Gdyby Sheili coś poważnego się stało, Genie byłaby pierwsza, do której
zwróciłbym się po pomoc. - Zerknąłem na niego. - Udanych porządków w Piekle. -
Zniknąłem, pojawiając się w zamku.
Wciąż
stał przy granicy, czułem to, ale nie miałem zamiaru się tym przejmować.
Wziąłem prysznic i miałem kłaść się spać, gdy... wyczułem coś. W zamku?
Niemożliwe, nikt nie mógł się tutaj dostać. Włożyłem spodnie i wyszedłem na
korytarz.
A
jednak coś było. Nie ktoś, nikt nie przeszedł przez barierę. Powoli uchyliłem
drzwi do pokoju Sheili. Spała. Dobrze. Leżała na boku, kocyk miała w nogach.
Wciąż była w tej samej sukience, odkrywającej jej ramiona i plecy. Podszedłem
cicho i przykryłem ją kocem. Dlaczego tak bardzo chciałem, by została moją
żoną? Nasuwała się cała masa argumentów, ale gdybym miał rozważać za i przeciw,
kto wie, czy tych drugich nie byłoby więcej. Mimo to wiedziałem, że z niej nie
zrezygnuję. Zostanie moją żoną i w końcu się z tym pogodzi. Jeśli będę musiał
zacząć wszystko od początku, trudno.
Wyszedłem
i cicho zamknąłem za sobą drzwi. Wróciłem do siebie, nieco uspokojony. Nie
czułem już tego dziwnego zawirowania, być może Legion chciał dostać się do
środka, ale nie było go już przy granicy, widocznie się poddał. I dobrze. Jutro
i tak będę musiał przejść przez ten piekielny obiad. Najlepiej byłoby nie iść,
ale Genie nabierze podejrzeń. Ostatnio Sheili dobrze wychodziło udawanie, więc
teraz też powinna dać sobie radę. Jeśli chce stroić fochy, proszę bardzo, ale
nie przy ojcu i mojej siostrze.
Nie
oczekuj wdzięczności. Dobrze wiedzieć, że cokolwiek dla niej zrobię, zawsze
może znaleźć w tym jakieś „ale”. Nagle stwierdziła, że ją krzywdzę, ratując, że
tak jej tutaj źle... Tylko ciekawe, że przedtem wszystko jej się podobało,
ogród, zamek, jeziorko, kolacja w Wenecji...
Zasnąłem,
gdy zaczęło już świtać.
Obudziłem
się koło południa i zszedłem zjeść późne śniadanie. Od służby dowiedziałem się,
że Sheila nie zeszła na posiłek, ale Varys zaniósł go do jej pokoju. To dobrze,
uznałem. Przynajmniej nie będzie miała szansy, by się zagłodzić.
Po
posiłku wahałem się, czy nie pójść do Sheili, ale uznałem, że zrobię to
później. Przed obiadem. Dość miałem przepraszania za wszystko, co ona uznała,
że zrobiłem źle, skoro jedynym efektem będzie jej urażone spojrzenie i ciągłe
narzekanie, jaka to jest nieszczęśliwa, bo musiała się poświęcić. Poza tym,
samo patrzenie na siniaki na jej szyi, teraz z pewnością już doskonale
widoczne, wzbudzały we mnie wściekłość na tego drania. No dobra, mogłem go
posłać do lochów i wrócić później. Na zimno zemsta jest dużo lepsza. I dłuższa.
To wszystko poszło stanowczo za szybko.
Musiałem
też wymyślić sposób, by nie dopuścić nigdy więcej do takich sytuacji.
Najprościej było z pierścionkiem. Sheila nosiła go na palcu i nigdy nie
zdejmowała, a przedmioty jest łatwiej otoczyć magią. Każdy, kto będzie miał złe
zamiary wobec niej, natknie się na barierę. Nie byłem w stanie utworzyć na tyle
silnej, by ktoś taki nie mógł jej tknąć, bez negatywnych skutków dla samej
chronionej, ale mogłem powiązać ją ze mną, jak w przypadku zamku. Zawsze
poczuję, gdy ktoś naruszy tę barierę i w ten sposób zjawię się w porę. Tak, to
najlepszy pomysł.
Zerknąłem
na godzinę i stwierdziłem, że pora porozmawiać z moją nadąsaną narzeczoną.
Przede wszystkim o czekającym nas obiedzie u Azazeala.
Zatrzymałem
się przed drzwiami do jej sypialni i zapukałem. Początkowo odpowiedziała mi
cisza, ale już wkrótce drzwi cicho się otworzyły i Sheila spojrzała na mnie
niepewnie. Wyglądała na zaskoczoną moją wizytą.
-
Nie wiem, czy pamiętasz, ale dziś mamy obiad u twojego ojca – zacząłem od razu.
Zerknąłem na jej szyję i ledwo powstrzymałem cisnące się na usta przekleństwa.
Siniaki były już spore i wyraźne. - Jak gardło?
-
Boli – odparła cicho. - Nie wiem, czy obiad to dobry pomysł.
- A
przełykać możesz? Nie masz problemów z oddychaniem? Może jakaś maść by
pomogła... - Myślałem intensywnie. Nigdy nie leczyłem siniaków, u mnie i Genie
szybko znikały, poza tym nikt nie próbował nas dusić... - Zapytam Genevieve,
gdy po nas przyjdzie. Może ona coś znajdzie, z pewnością zna więcej lekarstw
niż ja – postanowiłem.
- To
minie. Z czasem.
Wzruszyłem
ramionami.
- Na
pewno minie. Ale lepiej szybciej, niż później. A co do obiadu... w nocy był tu
Legion, ojciec się o ciebie niepokoi, więc jeśli my nie pójdziemy, to oni
przyjdą – stwierdziłem. Nie miałem najmniejszej ochoty tam iść, ale z dwojga
złego, lepiej pójść, niż sprowadzić ich tutaj.
-
Lex? Nie przyszedł do mnie? - Posłała mi rozczarowane spojrzenie.
-
Spałaś. To co robimy? Tak czy inaczej, będziesz musiała udawać, że nie
nienawidzisz mnie za to, że zabiłem Samaela na twoich oczach. - Założyłem ręce
i oparłem się o framugę drzwi. - I że między nami wszystko w porządku. Dasz
radę, Sheilo?
Zamrugała
i posłała mi uważne spojrzenie.
- Mogłeś
mnie obudzić. I nie darzę cię nienawiścią.
-
Potrzebowałaś snu. W takim razie idziemy na ten obiad? - zapytałem po raz
kolejny.
Westchnęła i przeczesała włosy
dłonią. Odgarnęła je do tyłu, przez co siniaki na szyi stały się jeszcze
bardziej widoczne.
- Nie
chcę. Ale musimy, prawda?
-
Chyba tak – mruknąłem. - I znalazłem sposób, by cię ochronić. Twój zaręczynowy
pierścionek. Nasycę go odrobiną magii i dzięki temu, gdy ktoś będzie miał
zamiar cię skrzywdzić, wyczuję to i przyjdę ci z pomocą. To chyba najlepszy
pomysł, byś czuła się bezpiecznie? - Zerknąłem na nią. Uniosła brew i już
wiedziałem, jaką usłyszę odpowiedź. Nie spodobało jej się.
- Coś jak
smycz?
-
Dlaczego? - Pokręciłem głową. - Raczej coś jak... hm, jak wy to nazywacie?
Komórka? Tylko tam trzeba zrobić mnóstwo rzeczy, a kiedy ktoś cię zaatakuje,
nie poczeka, aż mnie powiadomisz. A tak... ktoś cię atakuje, ja to czuję, w
następnej sekundzie już przy tobie jestem – wyjaśniłem.
- I
urządzasz rzeź?
Zmarszczyłem
brwi.
-
Wiesz, co? Nie mam najmniejszej ochoty się z tobą kłócić. Nie chcesz ochrony,
proszę bardzo. Wolisz umrzeć, niż żeby miał zginąć morderca nastający na twoje
życie, twoja sprawa. Ale założę się, że twój ojciec nie będzie cię grzecznie
pytał o zdanie i jak tylko się dowie, że nie pozwalasz mi się chronić, sam
załatwi ci ochroniarza, który poza zamkiem będzie chodził za tobą krok w krok i
strzegł przed wszelkim czyhającym na ciebie złem, to nie będę protestował. Z
pewnością ten demon twojego ojca poprosi grzecznie napastnika, by sobie
poszedł. - Odwróciłem się i ruszyłem do salonu. - Muszę się napić. Możesz iść
ze mną albo zostać, twoja decyzja.
-
Lex mnie chronił – zawołała za mną. - A jeśli pójdziesz do mojego ojca pijany
to... to... to się do ciebie nie odezwę! - Usłyszałem za sobą jej kroki. -
Dorian!
- O,
jakaś odmiana, zamiast wyzywać od potworów i bestii, przestaniesz się odzywać –
mruknąłem, siadając na sofie i nalewając sobie wina do kieliszka.
-
Nie wypijesz tego – ostrzegła. Jak na taką poturbowaną, wyglądała bardzo
wojowniczo.
-
Nie? - Uniosłem brwi. - Dlaczego?
- Bo
jeśli mamy udawać, że między nami jest dobrze, nie możesz iść tam pijany. -
Uniosła brodę. Westchnąłem i odsunąłem się, robiąc jej miejsce.
-
Usiądź, Sheilo.
Posłuchała.
O dziwo. No to może nie będzie tak źle, jakoś się przebrnie przez ten obiad.
-
Podstawowe pytanie. Boisz się mnie? - Spojrzałem w jej duże, piękne oczy.
-
Nie wiem...
Nie
wie? Albo się boi, albo nie. W ogóle nonsens, gdyby się bała, ale jak tu
zrozumieć taką nimfę...
-
Dałem słowo, że nigdy cię nie skrzywdzę, pamiętasz? - spytałem, nie spuszczając
z niej wzroku.
-
Wiem. Ale... te sny nie dają mi spokoju. - Wbiła wzrok w swoje stopy.
-
Sen jest odzwierciedleniem twoich emocji. Gdy będziesz pewna, że cię nie
skrzywdzę, nie powinnaś już mieć koszmarów. - Odstawiłem kieliszek i wziąłem ją
za rękę. - Wiem, że trudno ci zrozumieć moje postępowanie, ale nic co zrobiłem
nie miało na celu, by ci zaszkodzić.
-
Wiem. Ale nie jestem pewna, czy potrafię żyć ze świadomością tego, co robisz. -
Spojrzała na mnie.
-
Robię, co konieczne – odparłem, wciąż trzymając jej rękę. - Genevieve właśnie
weszła – poinformowałem, wyczuwając siostrę.
Sheila
momentalnie wstała, wyrywając mi dłoń.
- Pójdę
się przebrać.
- W
porządku. - Skinąłem głową. - Powinienem założyć garnitur...?
Przyjrzała
mi się.
- Aż tak
dobre wrażenie chcesz zrobić?
Prychnąłem.
-
Nie sądzę, żeby to coś pomogło, pytam, czy ty byś wolała, żebym założył.
-
Wyglądasz dobrze. Nie udawaj przykładnego narzeczonego, bo ci nie uwierzy. Jest
dobrze.
- To
w porządku. - Odetchnąłem z ulgą, nie miałem dziś ochoty wciskać się w żadne
eleganckie garnitury.
Skinęła
głową i ruszyła do sypialni. Dopiero wtedy zauważyłem, że znów była boso.
Zatrzymała się w drzwiach i zerknęła w moją stronę.
-
Pomożesz mi? W tym udawaniu?
Udawaniu.
Przeklęty Samael. Szkoda, że go zabiłem, bo miałbym się na kim wyżyć.
-
Zrobię, co zechcesz – mruknąłem.
-
Dlaczego? - usłyszałem ciche pytanie. Czemu ciągle pyta o to samo?
-
Przecież wiesz, moje pisklątko – odpowiedziałem, nie mając ochoty znów tego
tłumaczyć. - Wiesz, że zależy mi, by między nami było jak najlepiej. U mnie nic
się nie zmieniło.
W
tym momencie w progu stanęła Genevieve, a za Sheilą zamknęły się drzwi. Siostra
ruszyła w moją stronę energicznym krokiem w butach na niebotycznych obcasach.
-
Powinnam dać ci w nos.
- Ja
też się cieszę, że cię widzę, siostrzyczko. - Uśmiechnąłem się.
-
Nie wpuściłeś Lexa. - Od razu przeszła do rzeczy.
-
Sheila spała, nie chciałem jej budzić, szczególnie po tym, co przeszła.
-
Lex by jej nie obudził! Poza tym miała koszmary...
Uniosłem
brwi.
-
Skąd wiesz?
- Od
Lexa, a skąd? I wiem, że musi być poobijana. Co się tam stało, bracie? -
Usiadła naprzeciwko mnie, zakładając nogę na nogę.
-
Najpierw powiedz mi, jak on się tu dostał? - Zacisnąłem zęby. Świetnie. Jeszcze
tego mi brakowało. Muszę koniecznie wzmocnić barierę.
-
Nie dostał się. To był jego cień, energia, która wniknęła w bariery.
Niematerialny, ale czuły na emocje cień. Wyczuł emocje Sheili. Lex zawsze
wykonuje zadania, Dorianie. I nie rób takiej miny. Jest jedynym, który to
potrafi. Demon, którego ma w sobie, to ostatni z gatunku.
- I
całe szczęście – mruknąłem. - Już raz zbagatelizowałem zagrożenie, nie zrobię
tego ponownie.
-
Lex tylko ją chronił. - Oparła się wygodniej. - Wyczuł też twoją złość.
- To
akurat nietrudno było wyczuć. Byliśmy w restauracji w Wenecji, Sheila poszła do
łazienki i tam zaatakował ją Samael. Gdy go wyczułem, pojawiłem się tam i go
zabiłem, a Sheilę opatrzyłem. Miała poranione plecy, ale obecnie nie została
nawet blizna. Gorzej z szyją. Próbował ją dusić, więc zostały siniaki –
wyjaśniłem ponuro.
-
Biedna dziewczyna. Pewnie przeszła traumę. - Obejrzała się na drzwi do pokoju
Sheili. - Może powinnam do niej zajrzeć?
-
Przebiera się – wyjaśniłem.
Genie
westchnęła i sięgnęła po wino.
- Jak się
trzyma?
-
Jest trochę przestraszona – przyznałem. - Gdybym nie przyszedł w porę, byłoby
kiepsko... - Zerknąłem na wino. - Też bym się napił, ale kategorycznie mi
zabroniła.
Odpowiedziało mi parsknięcie i cichy
śmiech Genevieve. Odstawiła kieliszek i przyjrzała mi się z rozbawieniem.
- Sheila
pilnuje twojej trzeźwości?
-
Cóż, jak się idzie na wizytę do teścia...
Znów
się zaśmiała i upiła kolejny łyk. Złośliwa kobieta.
- Podoba
mi się jej wpływ na ciebie.
Tak.
Wpływ na mnie. Raczej wpływ jej dąsania. Mimo to uśmiechnąłem się do siostry.
-
Prawda? Aż sam się dziwię.
-
Dobrze wybrałeś, bracie.
-
Nie wątpię w to, Genie.
Drzwi
się otworzyły i oboje spojrzeliśmy na Sheilę. Miała na sobie błękitną sukienkę
z krótkim rękawem i piękny granatowy szal, który zdobił jej szyję. Sprytnie.
Uśmiechnęła się do mnie, po czym podeszła uściskać Genevieve.
Odpowiedziałem
na uśmiech i czekałem, aż obie kobiety, damskim zwyczajem, dokładnie się
wyściskają.
-
Więc gotowi? Czy może powinnam o czymś wiedzieć? - zapytała Genevieve po zakończeniu
rytuału przytulania.
- Ja
gotowy. A moje pisklątko? - Zerknąłem na Sheilę. Skinęła głową i wzięła
Genevieve pod ramię.
-
Aha, jeszcze jedno. Azz nie jest w dobrym nastroju po tych zamieszkach w Piekle. Postaraj się, braciszku.
-
Naturalnie, siostrzyczko. - Podszedłem i wyciągnąłem ramię w stronę Sheili. Tak
łatwo mi nie ucieknie. - Pozwolisz, moja śliczna narzeczono?
Odsunęła
się od Genevieve i podała mi dłoń. Uśmiechała się, ale jej oczy nie były
radosne. Jak tuż po moich oświadczynach. Nie odezwała się.
Przenieśliśmy
się do zamku Azazeala, prosto do salonu. Był duży, elegancki i w ciemnych
kolorach, jak przystało na salon władcy Piekła. Na środku stał niewielki owalny
stolik, a przy nim kanapa z bordowymi obiciami i podobne fotele. Na ścianach
wisiały duże obrazy i ozdobne kobierce. Na lewo znajdował się kominek, w którym
z pewnością palono w chłodne, zimowe wieczory.
Napotkałem
uważne, by nie powiedzieć wrogie spojrzenie Azazeala. Krok za nim, po jego
lewej stał Legion. Skłonił się nieznacznie, patrząc na Sheilę.
Ciekawy
byłem, co teraz myślał Azazeal. Na pewno był wściekły, ale potrafił znakomicie
maskować uczucia. Musiał zaakceptować mnie jako narzeczonego córki i zupełnie
nic nie mógł na to poradzić. Uśmiechnąłem się triumfalnie.
-
Witaj, przyszły teściu.
- To
się jeszcze zobaczy. Wielu chce teraz twojej głowy. Cóż, mnie to na rękę.
-
Azz, ostrzegam cię...
Wiszącą
w powietrzu kłótnię przerwał zdumiony głos Sheili:
-
Jak to głowę?
-
Wiem, że Belial interesuje się moim sercem, a kto czyha na głowę? - Zerknąłem
na siostrę, potem na Azazeala.
-
Wszyscy, idioto. Publicznie zabiłeś upadłego.
-
Zwrócił na siebie uwagę, ale to tyle, Azz...
-
Przynajmniej wiedzą, że bez problemu mogę to zrobić. - Założyłem ręce i
posłałem mu pełne niechęci spojrzenie. - Ze mną się nie zadziera. Ani z moją
narzeczoną.
-
Dobrze to słyszeć – rozległ się ciepły, miękki głos za moimi plecami.
Odwróciłem się i ujrzałem anioła. A właściwie archanioła, gdyż to musiał być
Rafael. Jasnowłosy, ubrany w białą togę, na plecach dojrzałem puszyste białe
pióra, a na nogach, a jakże, sandały.
Bardzo dziękuję za rozdział. Dorian zachowuje się jak mały chłopiec, zabrać mu zabawkę i od razu się wścieka. A to ponowne zabicie niewinnych ludzi, dowodzi tylko tego, że nawet Sheili Go nie zmieni.
OdpowiedzUsuńCzyli nie ma już dla niego nadziei?^^
Usuńdziękuję , ciekawa jestem tej kolacji , Dorian nic się nie zmienił, ludzie dalej są dla niego niczym-jedynie dla Sheili się trochę stara, a Sheila cóż wygląda jakby dostosowywała się do niego?nie wiem jest jakaś taka mdła trochę , kiedy ona pokaże pazurki?kocha go, boi sie go a za chwile mu ufa i robi co on chce:)
OdpowiedzUsuńObiadu chyba:) Tak, Dorian nadal nie lubi ludzi:P
UsuńSpuściłam na Doriana każący miecz dezaprobaty. On jest niemożliwy. Chcę go lubić i go lubię, ale kiedy zabija niewinnych ludzi, tylko dlatego, że jest podirytowany, zły, czy smutny sprawia, że zastanawiam się nad moją sympatią do niego. Za co go lubię? Za to, że uparcie trwa w reminiscencji swojego dawnego życia wypełnionego grozą i okrucieństwem? Za to, że Sheila jak na razie nie jest dla niego niczym więcej jak zabawką, która nie ma prawa się buntować? Muszę to wszystko sobie rozważyć. Tak łatwo zapomnieć o jego prawdziwej naturze, kiedy przymila się do swojej narzeczonej, która ma wiele wspólnego z branką. Dorian zasługuje na najwyższe potępienie i mam nadzieję, że wydarzy się w końcu coś, co złamie jego oziębłość i wieczne niewzruszenie. Coś co dramatycznie wstrząśnie jego życiem, co zmieni jego sposób postrzegania. Coś, co sprawi, że będzie się musiał mocno postarać, aby naprawić swoje błędy, odpokutować przewinienia. Dziękuję za rozdział. Pozdrawiam Agnieszka :)
OdpowiedzUsuńMówisz, że zmienić go może jakieś dramatyczne, wręcz drastyczne wydarzenie? Masz jakąś koncepcję?:P
UsuńKoncepcji brak, jednakże tuszę, że Wy doskonale ukarzecie Doriana, bez zbyt wielkiego ugładzania. Bo poskromiony Dorian nie byłby już tym wspaniałym cynicznym Panem Smokiem. Pokładam sporo nadziei w Waszą pisarską ekspresję, więc oby muzy Wam sprzyjały i zesłały jakieś wielce zadowalające rozwiązanie dylematu - jak z Doriana zrobić człowieka, nie tracąc przy tym gadzich cech :P
UsuńPostaramy się nie zawieść oczekiwań;)
UsuńBiedny Dorian, tak się bardzo starał być dobry przy Sheili, a wystarczyło jedynie, by uratował jej życie, przy okazji zabijając napastnika, aby wypaść z jej łask. Nic dziwnego, że musiał to sobie potem jakoś odbić. A ci ludzie na wyspie - jak oni mogli się go nie bać? Może wtedy okazałby im łaskę, a tak nie miał wyboru, własnej natury przecież nie oszuka.;)
OdpowiedzUsuńPS Ciekawie zaczęło się to rodzinne spotkanie.^^
Abra, jak Ty go świetnie rozumiesz!:D :D
UsuńNo cóż, empatia jest moją mocną stroną!:D
Usuń:D
Usuńno i wkoncu wszyscy sie spotykaja :) oby tylko cos zdolali przelknac podczas tego posiłku :D dziecinne zagranie ze strony Doriana bylo to spalenie wioski ze zlosci ze nbie wszystko idzie po jego mysli w zwiazku z jego narzeczona...
OdpowiedzUsuńMyślisz, że mogą wyjść z rodzinnego obiadu głodni?^^
UsuńOdreagowywał po kłótni z Sheilą:P
Aniołki w sandałkach :D
OdpowiedzUsuń