Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

28.06.2015

Rozdział XIII

 ***Sheila***


    Czułam ulgę. Mogłam znów mu zaufać. Chciałam mu ufać. I niech boginka i aniołowie będą mi świadkiem, kiedy ponownie znalazłam się w jego ramionach, moje serce rozpierała radość. Nie wiedziałam, czy moje koszmary powrócą, ale wciąż byłam w nim zakochana. I miałam pewność, że pomimo iż on nie czuje tego samego, to zależy mu na mnie na tyle, by przełknął swą dumę i poprosił archanioła o pomoc. Archanioła będącego całkowicie po jego stronie, ale to i tak wiele dla kogoś, kto uważa, że przez anioły stracił wszystko.
    Objęłam go za szyję i przyciągnęłam do siebie. Chciałam to zrobić, odkąd przełamał się i poprosił wujka Rafaela, by mnie uleczył, choć już wcześniej zaczęłam wątpić w rację mojego zachowania. W salonie, kiedy powiedział, że zrobi, co zechcę. Gdyby nie pojawienie się Genevieve... być może już wtedy bym zrozumiała. Że on jest mój, a ja jestem jego. Nie musiałabym opierać swej wiary w niego na słowach Rafaela. Ale wiedziałam już wszystko. A przede wszystkim, że jestem w nim zakochana.
    Wsunęłam dłoń w jego włosy i mruknęłam cicho. Całował mnie coraz intensywniej, przesuwając dłonią po moich plecach. Pogłaskałam go po policzku i przerwałam pocałunek. Wiedziałam, że jeszcze wiele będziemy musieli odbudować, by stworzyć prawdziwy związek, ale początek był obiecujący.
    - Wybaczysz mi moje wątpliwości?
    Zerknął na mnie w zamyśleniu i z nieodgadnioną miną.
    - Hm... rozumiem, że teraz już ich nie masz?
    Gorliwie pokręciłam głową.
    - Ufam ci, Dorianie. To mnie przeraziło, ale wiem, że chciałeś mi pomóc.
    - I nigdy już we mnie nie zwątpisz, moje pisklątko? - spytał. - Zaakceptujesz mnie takim, jaki jestem? - Patrzył mi prosto w oczy.
    Morderstwa, przemoc, intrygi. Taki był. Czy mogłam to po prostu akceptować? Na pewno nie pochwalać. Ale zaakceptować? Wszystko, każdą z jego cech? Ile jeszcze o nim nie wiedziałam, ile być może się nie dowiem? Byłam w nim zakochana, ale pokochałam tę czułą, łagodną stronę Doriana. Czekała mnie zatem ta trudniejsza część: nauczyć się kochać tę część, która była bestią.
    - Nigdy nie zwątpię w to, że się o mnie troszczysz. I z całych sił będę starała się akceptować to, jaki jesteś. Twoją mroczną stronę.
    Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Uniósł moje dłonie i ucałował je.
    - W takim razie miałem rację. Będziesz wspaniałą żoną i zrobię wszystko, żebyś była ze mną szczęśliwa, Sheilo.
    - Wierzę. I odwdzięczę się tym samym – odparłam, nie mówiąc mu, jak wiele jego słowa dla mnie znaczą. Jak bardzo zależy mi na jego uczuciu.
    Objął mnie ramieniem i pocałował lekko w usta.
    - A już pojutrze nasz ślub. Masz jakieś życzenia, chciałabyś na nim coś konkretnego, moje pisklątko?
    - Chcę mojego męża – szepnęłam. Wszystko inne musi się jakoś ułożyć.
    Przytulił mnie do siebie, śmiejąc się cicho.
    - Mnie tam nie zabraknie, Sheilo, możesz być pewna. Moja śliczna, jedyna, najwspanialsza przyszła żono.
    - Wciąż nie wiem, na czym ma polegać ta ceremonia – wspomniałam, obejmując go w pasie. Znów ruszyliśmy ścieżką, mijając drzewa obsypujące nas kwiatowym pyłem przy silniejszych powiewach wiatru.
    - W domu wszystko ci wyjaśnię - obiecał. - Nie jestem pewien, czy bardzo się różni od znanych ci ceremonii, ale to nic strasznego. - Zerknął na mnie. - Nie jest ci zimno?
    Zaprzeczyłam ruchem głowy. Co prawda lato dobiegało już końca, ale wiatr był jeszcze ciepły. Niósł ze sobą zapach niedużego jeziorka, do którego zmierzaliśmy. Weszłam na drewniany mostek, prowadząc Doriana. Rzeczka płynęła spokojnie pod nami, a szum wody koił moje nerwy. Nagle stałam się spokojna, choć wiedziałam, kto tak naprawdę stoi za moim spokojem. Zatrzymaliśmy się na środku mostku. Posłałam Dorianowi uśmiech.
    - Cóż, nimfy nie mają żadnych ceremonii, więc na pewno się różni. Ale ludzie mają kogoś takiego jak drużba... ktoś, kto poświadcza, że para się pobrała. Coś w tym stylu.
    - U nas też są takie osoby. Kobieta i mężczyzna, nie związani ze sobą – przyznał Dorian.
    - Rozumiem, że kobietą będzie Genevieve? Bo mogą być z rodziny?
    - Tak, oczywiście. Naturalnie, że Genie. - Uśmiechnął się.
    - A mężczyzna?
    Zastanawiał się przez chwilę.
    - Nie mam brata, a mój przyjaciel nie żyje. Myślałem o... Varysie. Ufam mu i wiem, że zawsze wypełnia swoje obowiązki. Jest co prawda tylko demonem, ale nie był w żadnym kręgu i służy mi dobrowolnie. Jak myślisz, Sheilo?
    - Cóż, mój wujek raczej odpada, więc miałabym dwóch kandydatów. Lex i Varys. Varys nie jest tylko demonem, Dorianie. Jest moim przyjacielem.
    - Legion? Zdecydowanie odpada, nie ufam mu – mruknął Dorian. - Zauważyłem, że darzysz Varysa przyjaźnią. - Spojrzał na mnie uważnie.
    - Ale ja ufam. Lex jest dla mnie jak brat. Najpierw mnie strzegł, ale potem stał się jak rodzina. Natomiast co do Varysa, owszem, darzę go przyjaźnią. Jako pierwszy okazał mi serce. Obronił mnie przed Mottem i wspierał, gdy tego potrzebowałam. Ponadto jest bardzo honorowy, przypomina mi trochę Lexa. On ma dobre serce, Dorianie.
    Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, w końcu jednak pokręcił głową.
    - Zaufałem mu, ty też, więc myślę, że to wystarczy, by został świadkiem naszego ślubu. Zgadzasz się, Sheilo?
    - Wiesz, że tak. Jest przyjacielem. To sensowny wybór.
    - W takim razie ustalone. - Pocałował mnie w policzek. Uśmiechnęłam się. Jak to możliwe, że jeszcze niedawno chciałam go unikać? Teraz szłam z nim pod ramię i było mi naprawdę dobrze.
    - I nic by ci się nie stało, jakbyś zaczął traktować go jak przyjaciela, nie sługę. - Zerknęłam na niego ciekawa, co mi odpowie.
    - Myślisz, że poprosiłbym kogoś, kto jest jedynie służącym, o pełnienie tak ważnej funkcji na moim ślubie? - Uniósł brwi. - Ale ja tak łatwo nie zawieram przyjaźni, Sheilo. Miałem tylko jednego przyjaciela, którego znałem od dziecka.
    - A nie chcesz mieć kolejnego? Chcesz być sam, Dorianie? Ja mu ufam. Genevieve chyba także go polubiła.
    - Lubić kogoś, to nie to samo, co darzyć go przyjaźnią – mruknął Dorian.
    - Nie – przyznałam. - Ale ona dopiero go poznała. I przyjaźni się z Lexem. I z tatą... no dobra, nie wiem, jakie są między nimi relacje... - wycofałam się, czując nadchodzące rumieńce. Zdecydowanie nie chciałam wiedzieć, jak wyglądają relacje między moim ojcem a Genevieve.
    - No cóż... z tego co wiem, nie mają już romansu. - Wzruszył ramionami.
    Skrzywiłam się. Mieli romans. Nie chciałam tego wiedzieć. Nie chciałam wiedzieć, że mój ojciec robi takie rzeczy! Ogarnij się mała, niemądra nimfo. Oczywiście, że robi, nie jest starcem.
    - Zmieńmy temat – zaproponowałam.
    - W porządku. - Objął mnie ramieniem.
    Nie zaczął nowego tematu. Zatem ja musiałam to zrobić. Zaczęłam się zastanawiać, co mogłabym powiedzieć, by pozostało bezpiecznie. Zerknęłam na niego. Było jeszcze wiele rozmów, które musieliśmy odbyć, tylko czy to odpowiednia chwila? Dobry moment, by je podjąć? Może im szybciej, tym lepiej.
    - Dorianie... myślę, że te sny do mnie wrócą. Wracały całą noc...
    - Może teraz, gdy już przestałaś się bać, koszmary miną? - spytał z nadzieją. - A jeśli nie... to coś wymyślimy... - Przytulił mnie lekko.
    - Wiem, że mnie nie skrzywdzisz. Jednak wiem też, że mój spokój zawdzięczam również wujkowi Rafaelowi. Gdy mnie dotknął... obawy odpłynęły. Ale on wiedział, że wrócą. Ja też tak myślę.
    Zerknął na mnie z niepokojem.
    - Czyli... ufasz mi, bo dotknął cię archanioł? A jak to... dotknięcie minie, to możesz przestać mi ufać?
    Szybko zaprzeczyłam. Źle zrozumiał, może to jednak nie była właściwa chwila.
    - Ufam ci, bo mi na tobie zależy, bo wiem, że chciałeś mi pomóc i nie zrobiłeś nic przeciwko mnie. Jesteś dla mnie dobry, cały czas. I poprosiłeś Rafaela, by mi pomógł. Wiem, ile cię to kosztowało. Ufam ci, Dorianie. To się nie zmieni. Tamto wydarzenie mną wstrząsnęło i teraz odzyskałam spokój. Ale to wróci, ten szok. Nie niepewność.
    Miałam nadzieję, że zrozumiał.
    Powoli pokiwał głową.
    - Może powinniśmy zrobić coś, byś o tym zapomniała? O tym konkretnym fragmencie, o tym, co zobaczyłaś? Gdybym wiedział, że tak to tobą wstrząśnie... - Pokręcił głową.
    Wzięłam go za rękę. Może niepotrzebnie go martwiłam. Może poradziłabym sobie sama.
    - Dorianie, damy sobie radę. Oboje tego chcemy, więc musi się udać.
    - Oczywiście. W razie gdyby zły sen powrócił, zawsze mogę przyjść do ciebie i cię przytulić. Jeśli mi pozwolisz. - Uniósł moją dłoń i ją pocałował.
    Oczywiście, że bym pozwoliła. Jednocześnie nie chciałam robić mu kłopotu. Jeśli będzie niewyspany, to z mojej winy. Przypomniałam sobie, jak przyszedł do mnie w nocy. Nad ranem z kolei pojawił się Varys. Mieli ze mną same problemy.
    - Gdybyś już nie mógł znieść mojego krzyku, to możesz przyjść.
    - Przyjdę, jeśli tylko zaniepokoi cię jakiś koszmar – obiecał. Uwierzyłam mu. Wierzyłam, że tej nocy moich snów będzie strzegł wielki smok i nie pozwoli, by spotkała mnie w nich krzywda.
    Zeszliśmy z mostku i ruszyliśmy dalej. Dorian wciąż trzymał mnie za rękę. To było naprawdę miłe doświadczenie. Iść u jego boku, ręka w rękę. Do miejsca, które jeszcze niedawno było moim domem, które zapewniało mi poczucie bezpieczeństwa i... należało do mnie. Tylko. Nikt nigdy nie odwiedzał tego miejsca, niemal nikt o nim nie wiedział. A teraz miałam podzielić się moim sanktuarium z Dorianem. O dziwo, cieszyło mnie to. Każda myśl, w której słowo ja mogłam zastąpić słowem my, sprawiała mi radość.
    Stanęłam na jednym z mokrych kamieni i rozchyliłam liście płaczącej wierzby sięgające niemal ziemi. Za wierzbą rozciągała się polana otoczona kwitnącymi drzewami. Fioletowe, różowe i białe kwiaty zdobiły każdą gałąź. Najpiękniejsze jednak było jezioro. Małe, zbyt małe, by nazwać je jeziorem, raczej oczko wodne, ale ozdobione kwiatami lilii i zamieszkane przez niewielkie, kolorowe rybki, było piękne.
    - Witaj w moim raju, Dorianie.
    Rozejrzał się. Ja natomiast nie mogłam oderwać wzroku od jego miny.
    - Pięknie tutaj... - Obrócił się dookoła. - Cicho, spokojnie, przytulnie... - Spojrzał na mnie. - Pewnie często tu przychodziłaś?
    - Każdego dnia. To było moje schronienie, miejsce, które odwiedzałam, gdy chciałam pobyć sama, pomyśleć, powspominać. Albo napawać się przyrodą.
    - Idealne miejsce do rozmyślania – przyznał Dorian, podchodząc do oczka wodnego.
    Opuściłam dłoń i gałęzie znów ogrodziły to miejsce od świata. Moje sanktuarium. Nasze. Podeszłam do Doriana.
    - Chciałabym, by teraz to miejsce było nasze.
    Uśmiechnął się i objął mnie w pasie.
    - Podzielisz się ze mną swoim sekretnym miejscem, moje pisklątko?
    - Już to zrobiłam. Poza tym, z kim miałabym się dzielić, jeśli nie z tobą? - Dotknęłam jego policzka. Każda część mojego ciała wciąż się do niego garnęła. Każda myśl. Wspomnienia tego, co spotkało Samaela, nie opuściły moich myśli, ale tęsknota za nim była silniejsza. Tak samo trawiąca mnie od wewnątrz potrzeba, by znaleźć się blisko niego. Dotykać jego skóry, czuć ten cudowny, męski zapach i widzieć uśmiech w jego oczach. Nie gniew, a ciepło, które czasem udało mi się dostrzec.
    Opuściłam dłoń, przesuwając ją na jego kark i wtuliłam się w silne ramiona Doriana. Pocałował mnie w czoło, potem w nos, oba policzki i zatrzymał się na ustach. Przyciągnął mnie do siebie tak blisko, że czułam jego ciało przy swoim, przesuwał dłonią po moich plecach i talii. Dobra boginko, zaczynałam rozumieć, dlaczego ludzie byli gotowi zaprzedać duszę dla miłości. Dlaczego aniołowie upadali. Dorian był niczym narkotyk. Im więcej go dostawałam, tym więcej pragnęłam. Odsunęłam się, oblewając rumieńcem. By zatuszować zmieszane, usiadłam na brzegu stawu. Zajął miejsce obok mnie i objął ramieniem. Zerknął na moją twarz.
    - Mówiłem już, że ślicznie ci w rumieńcach?
    - Raz czy dwa – odparłam, czując jeszcze większe gorąco na policzkach.
    - To mówię po raz trzeci. - Pocałował mnie w policzek. - Moja piękna nimfa.
    Westchnęłam cicho. Mógł mi tak mówić w nieskończoność. Oparłam głowę na jego ramieniu. Dlaczego ten dzień, ta chwila nie mogły trwać wiecznie?
    - Wywróciłeś mój świat do góry nogami – powiedziałam, nim udało mi się ugryźć w język. Nie powinnam mu mówić, co do niego czuję. Nie wiedziałam, czy mu się to spodoba. Nie byłam nawet pewna tych uczuć.
    Splotłam palce z jego palcami.
    - Troszkę. Ale ty też dużo w moim zmieniłaś, nie chciałbym, żeby cię kiedykolwiek zabrakło – wyznał, podnosząc moją dłoń do ust i całując.
    Wciąż nie wiedziałam, czy jego słowa były obietnicą, czy groźbą. Przyjrzałam mu się.
    - Dorianie, chcę poznać szczerą odpowiedź. Co by mnie spotkało, gdybym zrezygnowała ze ślubu? Mnie i moich bliskich.
    Musiałam poznać prawdę. Bez względu na to, jaka by ona była.
    Patrzył na mnie przez chwilę, jakby się zastanawiał nad odpowiedzią.
    - Czemu o to pytasz? Chcesz odejść? I sprawdzasz, czy twój ojciec to przeżyje?
    Dałam ci słowo i go dotrzymam. Choćby nie wiem, co się stało. Jednakże odpowiedź wiele dla mnie znaczyła. Chciałam wiedzieć, kim jest mężczyzna, w którym się zakochałam. Ile w nim człowieka, a ile bestii.
    - Odpowiedz. Zabiłbyś go?
    - Zrobiłbym wszystko, byś była moja – odpowiedział cicho, patrząc na mnie. - Ale nie, nie zabiłbym go. - Otworzyłam szerzej oczy, czując, jak nadzieja łomocze w moim sercu. - Gdybym go zabił, to i tak nie byłabyś moja. Raczej bym go uwięził i wypuścił dopiero wtedy, gdy zgodziłabyś się do mnie wrócić.
    Nadzieja zgasła jak zdmuchnięty płomień świecy. Dorian okazał się bestią w jeszcze większej mierze, niż przypuszczałam. Doskonale wiedziałam, co miał na myśli, mówiąc o więzieniu. Przygotowałby coś gorszego niż śmierć. Odwróciłam wzrok, by nie zobaczył łez kryjących się w moich oczach.
    - Rozumiem.
    - Chciałaś szczerości, Sheilo – mruknął Dorian. - Więc odpowiedziałem szczerze. Nie chciałbym zemsty, tylko ciebie z powrotem. Ale nic takiego się nie wydarzy, prawda?
    - Nie – przyznałam cicho. - Jestem twoja.
    Objął mnie ponownie ramieniem i przysunął twarz do moich włosów.
    - A ja jestem twój. Na zawsze.
    Parsknęłam. Piękne wyznanie, szkoda, że poprzedzone groźbą. Jednak poznałam prawdę i musiałam z nią żyć. I nauczyć się kochać tę bestię.
    Postanowiłam odłożyć rozmowę o żywotności nimf na inny czas.
    - Zatem oby Rafael miał co do nas rację.
    - Podobno on się nie myli. - Zerknął na mnie.
    Chciałabym wierzyć, że tak jest, jednak nawet aniołowie się mylą. Nawet oni błądzą. Rafael zawsze był dla mnie ostoją, światłem, które nigdy nie gasło i wskazywało mi, gdzie mam iść.
    - Ufam jego opiniom. Ale jeśli zaraz nie wrócimy, pojawi się inna opinia. Mojego ojca.
    Uniósł brwi.
    - To już pora podwieczorku? Szybko minęło...
    - Szliśmy dość długo. Jeszcze droga powrotna, na dziedzińcu lepiej nie próbować teleportacji czy z czego ty tam korzystasz.
    - No dobrze, w takim razie możemy wracać. - Wyciągnął nogi z oczka wodnego i wystawił do słońca. Sięgnął po skarpety i zerknął na moje nogi. - Gdzie masz buty, moje pisklątko? Wydawało mi się, że miałaś je nogach, kiedy szliśmy na obiad...
    - Zdaje się, że zostawiłam je w jadalni. - Spuściłam wzrok. Ciągle zapominałam o butach. Żona kogoś takiego jak Dorian pewnie nie powinna chodzić boso. Trudno. Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi dla samej siebie i wyciągnęłam rękę, zatrzymując ją nad stopami Doriana. Zerknęłam na niego. - Mogę pomóc, ale trochę zapiecze.
    - W porządku. - Skinął głową, spoglądając na swoje mokre stopy.
    Poruszyłam palcami, nakłaniając wodę do szybszego krążenia, powoli podwyższałam temperaturę poszczególnych cząsteczek, odparowując te, które pochodziły ze stawu i pamiętając, by woda w ciele Doriana pozostała nietknięta. Po upływie nie więcej niż dwóch sekund jego stopy były suche.
    Uśmiechnął się i spojrzał na mnie.
    - Bardzo przydatna umiejętność. - Założył skarpety. - Co jeszcze ciekawego potrafisz zrobić z wodą?
    - Wszystko – odpowiedziałam szczerze i wstałam, otrzepując sukienkę.
    - Pokażesz mi kiedyś? - Założył buty i również wstał.
    - Może. Jak ładnie poprosisz.
    Uśmiechnął się, zrobił krok w moją stronę i objął mnie ramionami.
    - Ładnie? A jak bardzo? - Pocałował mnie w ucho. - Ja umiem naprawdę ładnie prosić.
    Roześmiałam się, słysząc tę zmysłową, prowokującą nutę w jego głosie. Wyswobodziłam się z jego objęć i zagroziłam mu palcem.
    - Bardzo ładnie i bardzo grzecznie.
    - Ale jedno poniekąd wyklucza drugie... - Patrzył na mnie z rozbawieniem. - Chyba, że wyrzucimy to "grzecznie"...
    - Czyżbyś mnie uwodził, Dorianie? - Uniosłam jedną brew.
    - Ja? - Zrobił niewinną minę. - A skąd taka myśl? - Pochylił się i pocałował mnie w policzek. - Ja tylko mówię, że potrafię ładnie... - pocałował w drugi policzek - prosić. - Poczułam jego usta na swoich.
    Przepadłam. Byłam skończoną idiotką. Chwilę temu powiedział mi, że zmusiłby mnie do ślubu, krzywdząc mojego ojca, a teraz myślałam tylko o tym, że mnie całował. Że był tak blisko. Bałam się, że zechce być jeszcze bliżej. A zechce. Jeśli nie dziś, to za dwa dni na pewno. Boginko, co ja wtedy zrobię?
    - Wracamy? - przypomniałam na jednym tchu.
    Dotknął mojego policzka, spojrzał mi w oczy i pocałował raz jeszcze.
    - Wracamy, moje pisklątko.
    - Dlaczego wciąż tak na mnie mówisz? - zapytałam.
    Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Co mi tam, jestem córką diabła.
    Zastanawiał się przez chwilę.
    - Lubię to określenie, kojarzy mi się z tobą. Pisklątkiem, które mimo że drobne i bezradne, potrafi być silne i uroczo uparte. Ale jeśli chcesz, mogę mówić inaczej – odparł.
    - Nie przeszkadza mi to. - Wzruszyłam ramionami. - Byłam tylko ciekawa, bo tego samego słowa używałeś, gdy chciałeś mnie zabić. Pomyślałam, że teraz ma trochę inne znaczenie.
    - Tak, wtedy było po prostu zwykłym skojarzeniem, a teraz... - Objął mnie ramionami. - Teraz jesteś moim pisklątkiem. - Zaakcentował słowo „moim”. - Kobietą, którą chcę chronić i otoczyć opieką. Moją przyszłą żoną.
    Chronić i otoczyć opieką, te słowa wciąż rozbrzmiewały w moim umyśle i napawały serce radością. Mimo wszystko musiało mu na mnie zależeć. Musnęłam ustami jego policzek.
    - Jeśli ciągle będziesz mnie obejmował, to nigdy nie dotrzemy na miejsce.
    - Myślisz, że nic już nie zostanie z podwieczorku? - Objął mnie jedną ręką w pasie. - W takim razie koniecznie musimy się pospieszyć. - Pocałował mnie w szyję.
    - Zostanie, ale tata się obrazi...
    - Na ciebie? Wątpię. A mnie i tak nie lubi. - Pocałował mnie w policzek i powoli ruszyliśmy w stronę zamku.
    - A ty jego – odcięłam się. Groźba, którą dziś usłyszałam, była zbyt realna.
    - Cóż, nie da się ukryć. Myślałaś już o sukni ślubnej? - Zerknął na mnie.
    Suknia. Ubrania nie były czymś, co zajmowałoby moje myśli. Nawet na okazję taką jak ta. O wiele bardziej interesowała mnie sama ceremonia, jej przebieg i skutki. Nasze wspólne życie. Westchnęłam.
    - A są jakieś wytyczne, których powinnam się trzymać?
    - Co do sukni?  Kolorem mojego rodu zawsze była purpura, ale wiem, że teraz panuje moda na biel, więc możesz wybrać, jaką tylko zechcesz. Byle była elegancka i ci się podobała.
    - Lubię delikatne stroje – wyjaśniłam po namyśle. Najlepiej czułam się w prostych, zwiewnych sukienkach, sięgających kostek.
    - Razem z Genie na pewno wybierzecie coś odpowiedniego – stwierdził Dorian.
    Zdecydowanie przyda mi się pomoc. Każda, biorąc pod uwagę moją niewiedzę i krótki czas, jaki pozostał nam do ślubu. Może zamiast sukni powinnam kupić sobie jakiś poradnik...
    Milczałam, a Dorian nie zmuszał mnie do dalszej rozmowy. Szliśmy do zamku wolnym krokiem, a ja przez całą drogę zastanawiałam się, jak odnajdę się w roli żony. Nie wiedziałam niczego.
    - Dorianie... ja nawet nie mam pojęcia, jak powinna zachowywać się żona... - nie wytrzymałam, kiedy otworzył mi drzwi.
    - Co masz na myśli? - Spojrzał na mnie.
    - To co powiedziałam. Nimfy nie biorą ślubów, nie wiążą się... nie wiem, czego oczekujesz.
    - Powinnaś być po prostu sobą, Sheilo. - Wszedł za mną i zamknął drzwi.
    - Nie masz żadnych wymagań?
    - A jakie ty masz wymagania wobec męża, moje pisklątko? - Zatrzymał się i popatrzył na mnie z ciekawością.
    Żeby mnie kochał. Tego jednak nie mogłam wymagać od Doriana, nie byłabym sprawiedliwa. Mogłam oczekiwać wiele, ale nie, że mnie pokocha. Nie był do tego zdolny. Gdybym tylko miała inne oczekiwania.
    - Chcę zrozumienia. Czułości, wierności. Chciałabym... żebyś się częściej uśmiechał. Przerobił te paskudne lochy na piwnicę czy coś...
    - Postaram się zatem spełnić twoje oczekiwania. - Uśmiechnął się. - A piwnicę mamy, nie trzeba nic przerabiać. Co do moich wymagań... - Zastanawiał się przez chwilę. - Akceptacja, zrozumienie i twoja bliskość.
    Ani słowa o miłości. Nic dziwnego, skoro nie znał tego uczucia, a jednak... powinien tego oczekiwać. Co do wymagań, niełatwo będzie je spełnić. Zaakceptować bestię, która w nim drzemie, zrozumieć coś, co było dla mnie nie do pojęcia. Chociaż bliskość wydawała się realna. Chyba. Cały czas byliśmy blisko, chyba, że nie to...
    - Bliskość? Jak dziś? - poprosiłam, by doprecyzował.
    - Tak... między innymi.
    Między innymi. Zarumieniłam się. W takim razie wiedziałam, czego oczekiwał.
    - Ale chyba nie codziennie, co?
    Przysunął się i musnął ustami moje ucho.
    - Jeśli będziesz chciała codziennie, to ja nie odmówię.
    Zamrugałam. Ja? Czyżby oszalał? Dlaczego ja miałabym tego chcieć? Dla mnie przytulanie było dostatecznym przejawem czułości. No może jeszcze trochę całusów. Troszeczkę.
    - Skąd taki pomysł? - Zniżyłam głos do szeptu.
    - Zapytaj mnie ponownie po naszej nocy poślubnej. - Uśmiechnął się iście po diabelsku.
    - Sugerujesz, że zapragnę dziecka?
    - Dziecka? - Zamrugał zdziwiony. - Nie mówiłem nic o dziecku...
    Tym razem ja zamrugałam. Wyglądało na to, że się nie zrozumieliśmy. Ale nie było trzeciego rodzaju bliskości. A ten rodzaj polegał na powiększaniu rodziny. Chyba, że jednak o czymś nie wiedziałam.
    - W takim razie o czym mówimy?
    - Jak to o czym? Chyba nie myślisz, że... taka bliskość służy tylko płodzeniu dzieci? - Uniósł brwi.
    Chyba źle poprowadziłam tę rozmowę, przyszło mi na myśl. Może powinnam się wycofać?
    - I zadowoleniu męża? - spróbowałam. Naprawdę nie rozumiałam jego reakcji.
    - Małżonków. Nikt ci nigdy nie mówił, że dla żony to też przyjemne? - Patrzył na mnie z niedowierzaniem. - Myślisz, że chciałbym tylko czerpać przyjemność, nie zwracając uwagi na ciebie?
    - Przecież zwracasz. Jesteś dla mnie dobry... - Jeszcze chwila i zacznę się jąkać, pomyślałam. - Lubię, gdy mnie przytulasz i całujesz. Ale bliskość, o której mówisz... Słyszałam rozmowy innych nimf.
    Zamilknij, głupia nimfo, zamilknij i nie pogrążaj się bardziej.
    - Może coś źle usłyszałaś? - Pokręcił głową. - Przytulanie i całowanie to tylko wstęp do całej reszty, moje pisklątko. I możesz mi wierzyć, że nie tylko mnie będzie przyjemnie.
    Och, było mi przyjemnie. Gdy mnie całował, tulił, szeptał czułe słowa... Mimo to nadal nie byłam pewna, czy bardziej mi się to podoba, czy bardziej mnie przeraża.
    - Chyba nie myślisz, że nimfy nie wiążą się bez powodu?
    - Hm... Nie wiążą się, bo myślą, że współżycie nie jest przyjemne? - Ponownie pokręcił głową. - A myślą tak, bo się nie wiążą, więc skąd mają wiedzieć?
    - Poświęcamy się wodzie, w której żyjemy. Z dala od mężczyzn. Jednak kilka z nas chciało spróbować. Szybko wróciły do swych wód – wyjaśniłam. Mimo to byłam przekonana, że matka zakochała się w ojcu. Może po prostu chciałam wierzyć, że zrodziłam się z miłości. Bardzo chciałam.
    - Widocznie trafiły na nieodpowiednich mężczyzn. - Dotknął mojego policzka. - Czujesz przyjemność, gdy cię całuję? - spytał, przesuwając ustami po moim policzku, następnie zszedł na szyję.
    - To nie to samo, tylko pocałunki. Oznaka czułości...
    - Nie wierzysz mi. Myślisz, że kłamię? - Zmarszczył brwi. - Tylko w jakim celu?
    Och, na boginkę, skąd on brał te pomysły? Kiedy to zarzuciłam mu kłamstwo? Pokręciłam głową i ścisnęłam jego dłoń.
    - Nie, skąd. Ufam ci, już to mówiłam. - Musnęłam ustami jego policzek. - Po prostu nie wiem, czego się spodziewać i trochę się boję.
    - Jeśli chcesz, możemy jeszcze porozmawiać o tym w domu – zaproponował.
    - Żebym znów coś palnęła? Nie wiem, czy to dobry pomysł.
    Mało tego. Byłam pewna, że to nie jest dobry pomysł! Dorian posłał mi uśmiech.
    - Lepiej, żeby wcześniej wyjaśnić wątpliwości, niż gdybyś miała potem się zastanawiać albo bać, prawda?
    - To mnie krępuje, Dorianie – wyznałam. - Nawet teraz czuję się dziwnie, mówiąc o tym.
    Łagodnie powiedziane.
    - To minie. Jeśli będziesz chciała mnie o coś spytać, pytaj śmiało. - Objął mnie ramieniem. - A teraz może lepiej chodźmy na ten podwieczorek...
    Podwieczorek. Przez tę niezręczną rozmowę całkowicie o nim zapomniałam. Byłam pewna, że zjawimy się jako ostatni i tata będzie zły.
    - Podwieczorek to bardzo dobry pomysł.
    Pocałował mnie lekko w usta i weszliśmy do salonu, trzymając się za ręce. Oczywiście cała rodzina już się zebrała. Wujek Rafael siedział przy fortepianie, brzdękając cicho, a tata przemierzał salon z kieliszkiem wina w dłoni. Zajęliśmy z Dorianem miejsca na kanapie, obok Genevieve.
    - I jak udał się spacer? - zagaiła.
    - Doskonale, Sheila pokazała mi mnóstwo ciekawych rzeczy. - Objął mnie ramieniem.
    - Dobrze wam to zrobiło – odwróciłam się, słysząc głos Rafaela, który wciąż przygrywał nieznaną mi melodyjkę. - Czuję od was szczęście. - Uśmiechnął się, spoglądając ponad moim ramieniem. - Też to czujesz, Lex? Może tobie ten stary zrzęda uwierzy. Nie ufać słowom anioła, ten świat schodzi na psy...
    - Owszem, czuję – padła sztywna odpowiedź z drugiego rogu pokoju. Zerknęłam na Lexa, który stał przy oknie, wyglądając czegoś w oddali.
    Dorian rozsiadł się wygodniej, spoglądając na stolik.
    - Głodna? - Zerknął na mnie.
    - Może nie głodna, ale to ciasto wygląda przepysznie – odparłam, sięgając po talerzyk. - Na które masz ochotę?
    - Hm... na każde po kawałku?
    Zachichotałam. Nie miałam pojęcia, gdzie on to wszystko pomieści, ale skoro miał ochotę, z pewnością nie będę mu niczego żałować. Sięgnęłam zatem po większy talerz i nałożyłam po kawałku z każdego rodzaju ciasta.
    - W takim razie smacznego – pocałowałam go w policzek i wręczyłam mu talerz.
    - Musicie to robić tak ostentacyjnie? - usłyszałam urażony głos ojca.
    Posłałam Dorianowi zdumione spojrzenie. Czyżbym zrobiła coś nieprzyzwoitego? Wzruszył ramionami.
    - Też nie mam pojęcia, o co chodzi.
    - Miłość, Azz, młodzi się kochają, a ty im jojczysz – fuknął Rafael. - To z wiśniami i czekoladą jest pyszne, dzieci.
    Dorian bez słowa sięgnął po widelec i zjadł spory kawałek pierwszego lepszego ciasta. Wiedziałam, że wolał przemilczeć kwestię miłości, ale ja nie zamierzałam udawać, że nic nie czuję. Wzięłam do ręki swój talerzyk.
    - I jak ci smakuje, kochanie?
    Zerknął na mnie, ale zdziwienie ukrył pod szerokim uśmiechem.
    - Bardzo smakuje, moja śliczna narzeczono.
    - Och, czy to nie urocze? - rozległo się westchnienie Rafaela. Pokręciłam głową i położyłam dłoń na kolanie Doriana.
    Nie chciałam nawet wyobrażać sobie reakcji ojca, kiedy będę składała Dorianowi przysięgę wierności.
    Dorian przykrył moją dłoń swoją, spoglądając na mnie tak, jakby wszystko wokół przestało istnieć, jakby widział tylko mnie. I jakby pragnął właśnie mnie. Uśmiechnął się powoli, przesuwając wzrok na moje usta. Poczułam, że się rumienię. I że salon stał się nagle bardzo tłoczny.
    - Skoro jesteśmy w komplecie, myślę, że wypadałoby omówić kilka spraw związanych ze ślubem – przerwała nam Genevieve. Dzięki jej za to.
    - To dobry pomysł – odparł Dorian, kierując wzrok na siostrę.
    - Świetnie. Zatem po pierwsze goście. Nikogo jeszcze nie zaprosiliście, a nie wiem, czego oczekujecie...
    Dorian wzruszył ramionami i zwrócił się do Genie.
    - Myślę, że listę gości możecie zrobić ty i Sheila. Ja nie mam jeszcze zbyt wielu znajomych.
    - Jak wystawnie ma być?
    - Najlepiej po cichu, by mogła zmienić zdanie – wtrącił mój ojciec. Zaczynałam odnosić wrażenie, że nigdy nie uda mi się przekonać go do zmiany zdania.
    - Ślub i wesele powinny być godne pary młodej, nie sądzisz, przyszły teściu? - spytał Dorian i zwrócił się do siostry. - Czyli dość wystawne.
    - Pan młody musi być godny przyszłej małżonki – padła odpowiedź. Pokręciłam głową i ujęłam dłoń Doriana.
    - Jeśli nie on to nikt inny, tato.
    Dokładnie to czułam. Chciałam być z Dorianem i jego groźby nie miały z tym nic wspólnego. Inni musieli to zrozumieć. Miałam prawo do własnych wyborów. Może ten nie był do końca mój, ale zależało mi na Dorianie. Nie wyobrażałam sobie żadnego innego mężczyzny u mojego boku.
    Dorian spojrzał na niego triumfalnie.
    - Czyż wola córki nie powinna być najważniejsza?
    - Nie. Nie w tym wypadku. - Tata podszedł do nas z niezadowoloną miną. - Mieszasz jej w głowie.
    Zmarszczyłam brwi. Skąd pomysł, że pozwoliłabym mieszać sobie w głowie? Groźby się nie liczyły. Naprawdę nie.
    - Sheila jest mądrą kobietą i nikt nie miesza w jej głowie. - Dorian objął mnie ramieniem.
    Posłałam mu zdumione spojrzenie. Nikt nigdy nie mówił o mnie w ten sposób. Dorian doceniał nie tylko mój wygląd. Uśmiechnęłam się, czując przyjemne ciepło na sercu. Ujęłam jego twarz w dłonie i czule pocałowałam.
    - Dziękuję, Dorianie.
    Uśmiechnął się i odpowiedział pocałunkiem. Nieco dłuższym.
    Posłałam mu półprzytomny uśmiech. Chciałam znów znaleźć się z nim sama. Wtulić się w te silne ramiona, rozkoszować bliskością. Westchnęłam rozmarzona, a on nadal wpatrywał się we mnie z uśmiechem i pocałował mnie jeszcze raz.
    - Ja rozumiem, że młodość ma swoje prawa, kochani, ale staruszek nam się zapowietrzy – przerwał nam Rafael. Podążyłam za jego wzrokiem. Tata siedział w fotelu i pił wino. Prosto z butelki.
    - Kieliszki się skończyły? - Dorian rozejrzał się po stole. Tata łypnął na nas niezadowolony i dopił do dna.
    - Dorianie, przestań. To nasza wina. Może powinniśmy już wracać...
    - Dobrze, moje pisklątko. - Pocałował mnie w policzek. - Możemy już wracać.
    - Nie tak prędko. On może iść, ty, Sheilo, zostajesz. Powinniśmy porozmawiać. - Tata podniósł się i skinął na Lexa. - Pokaż temu... młodzieńcowi, do czego doprowadził.
    Posłałam Lexowi zaniepokojone spojrzenie.
    - Coś się stało?
    - Nic, co mogłoby cię niepokoić – usłyszałam odpowiedź demona. Skinęłam głową i wstałam.
    - Dorian?
    Również wstał i zerknął na Lexa.
    - A cóż takiego chcesz mi pokazać?
    - Chodź ze mną, to się przekonasz. Potem będziesz mógł zabrać Sheilę do domu. - Lex spojrzał na mnie przelotnie, po czym skupił się na Dorianie.
    - No dobrze. - Mój narzeczony ruszył za Lexem.
    Zdążyłam jeszcze zawołać, że chcę go z powrotem w jednym kawałku, nim zniknął mi z oczu. Westchnęłam i spojrzałam na ojca, jego mina dała mi do zrozumienia, że nasza rozmowa nie będzie łatwa, a on sam zrobi wszystko, by odwieść mnie od decyzji poślubienia Doriana. Gdyby tylko wiedział, jakim argumentem posłużył się mój przyszły małżonek...
    Spojrzałam na ojca, który ruszył w stronę drzwi. Otworzyły się przed nim bezszelestnie, nie uniósł nawet ręki. Bardzo wygodne, przeszło mi przez myśl, kiedy ruszyłam śladem mężczyzny, za którego sprawą przyszłam na świat. Żałowałam, że mimo tak dużego pokrewieństwa, nie mogłam się z nim porozumieć.
    Poprowadził mnie do jednego ze swoich gabinetów, tego małego, w którym przyjmował tylko rodzinę i Lexa. Usiadł za masywnym, rzeźbionym biurkiem i sięgnął po butelkę szkockiej. Zajęłam miejsce na wprost niego, czując się, jakby lada chwila miał mnie przesłuchiwać. Splotłam palce i położyłam dłonie na kolanach, by przynajmniej sprawiać wrażenie spokojnej. Ojciec napełnił swoją szklankę i spojrzał na mnie, pokręciłam więc głową.
    - Ty również nie powinieneś tyle pić, tato – odezwałam się, zerkając znacząco na szklankę.
    - Nonsens. Tacy jak ja nie mogą się upijać. A teraz do rzeczy... - Odchylił się na krześle. - Wiesz, co robisz, drogie dziecko?
    A czy rybka, która chwyta spławik wędki, wie, co robi?
    - Jasne, tato. To poważna decyzja, przemyślałam ją.
    Tak jakby.
    Ojciec odstawił szklankę, uderzając nią o blat biurka. Skrzywiłam się.
    - Dość, Sheilo. Nie usłyszy cię, możesz być szczera. Groził ci?
    Żeby to raz, tatku. Ale czym są drobne groźby w rodzinie?
    - Jestem zakochana. Wiem, że go nie lubisz i mu nie ufasz, ale jest dla mnie dobry. - Westchnęłam. Wiedziałam, że nie zrozumie, jeśli nie będę z nim całkowicie szczera. Przecież nie mógł zabronić mi małżeństwa z Dorianem, już nie. - Dobrze, nie zawsze tak było. Na początku się go bałam, ale później, kiedy poznaliśmy się lepiej... okazało się, że jest czarującym mężczyzną, bardzo troskliwym i czułym.
    - Oszukuje cię, skarbie. Skrzywdzi cię, gdy tylko staniecie się małżeństwem.
    Odsunęłam się, spoglądając w okno. Ja również to rozważałam. Co stanie się ze mną, kiedy Dorian dostanie to, czego chce? Kiedy zaspokoi pożądanie i dam mu dziecko? Jednak byłam pewna, że Dorian by mnie nie skrzywdził. Bez względu na to, jak by się między nami układało. Chciał mnie mieć, tylko tyle. A ja chciałam jego, choć było to najbardziej szalonym pragnieniem w moim życiu.
    - Nie zrobi tego. Gdyby chciał mnie skrzywdzić, to miał ku temu wiele okazji. On po prostu chce być szczęśliwy. Każdy zasługuje na swoje długo i szczęśliwie, tato. Byłeś aniołem, powinieneś o tym wiedzieć.
    Podniósł się i obszedł biurko, nim zdołałam się obejrzeć. Odetchnęłam głęboko i uniosłam głowę, patrząc na niego hardo. Nie zmieni mojej decyzji, nieważne, co powie. Wiedziałam, czego chcę.
    - Wiesz, że chcę twojego dobra – usłyszałam i o dziwo nie zabrzmiało to pokrzepiająco.
    Tym razem ja sięgnęłam po butelkę i nalałam sobie porcję trunku. Jeśli ta rozmowa będzie toczyła się w tym kierunku, szkocka okaże się niezbędna. Upiłam łyk i skrzywiłam się, czując jej smak. Nie należałam do amatorów alkoholu. Smakowało mi wino, którym częstował mnie Dorian, ale ten napój w niczym nie przypominał wina.
    - To się dobrze składa, tato, bo ja również. Chcę być szczęśliwa. A kluczem do mojego szczęścia jest Dorian. Skoro wujek to zaakceptował...
    Ojciec minął mnie i zatrzymał się przy gablotce z książkami.
    - Rafael czasem bywa głupcem. Jak każdy tam na górze. Wierzy w magię miłości. Ale te bestie nie są zdolne do wyższych uczuć.
    Prychnęłam, nie zdołałam się powstrzymać. Podniosłam się i opróżniłam szklankę jednym łykiem. To prowadziło donikąd.
    - Może on i jest bestią, ale to moja bestia, tato. Mam zamiar zostać jego żoną i urodzić jego dzieci. Nigdy nie próbował mi wmawiać, że mnie pokocha. Wiem, że nie może. Ale nie jest pozbawiony uczuć. Podobnie jak Genevieve, bo chyba zapomniałeś, że są spokrewnieni – dałam upust swojej frustracji. Odetchnęłam i... poczułam się lepiej. Cała złość ze mnie uszła. - Wyjdę za niego, tato, bez względu na to, czy ty wyrazisz zgodę. Ale zależy mi na twojej opinii, dlatego... proszę. Daj nam swoje błogosławieństwo.
    Stałam przed nim, spoglądając mu w oczy. Czekałam, wciąż mając nadzieję, że zrozumie. Że przynajmniej spróbuje zrozumieć. Obserwowałam jego twarz, szukając jakichś wskazówek, które podpowiedzą mi, czego mogę się spodziewać. Emocji, czegokolwiek. Jego spokój, który zwykł dawać mi siłę, w tej chwili doprowadzał mnie do szału.
    - Nie powstrzymam cię, prawda? - Zapytał miękko, dotykając mojego policzka. Przytaknęłam, co spotkało się z westchnieniem z jego strony. - No proszę, kto by pomyślał, że okażesz się tak odważna. I uparta. Wyjaśnił ci, jak to wygląda?
    Zawahałam się, nie rozumiejąc, co ma na myśli. Noc poślubną? Czy... zarumieniłam się i szybko odwróciłam wzrok. Nie do wiary, że własny ojciec musiał mnie tak zawstydzać...
    - Dam sobie radę.
    - I nadal jesteś pewna, że chcesz to zrobić? Stać się jego własnością?
    Oj tam, przecież wszystkie małżeństwa to robią. Chrząknęłam.
    - Tato, będę jego żoną, nie własnością. Tak samo będę jego, jak on mój. Nie denerwuj się.
    Jeśli nie przestanie, to ja również zacznę się denerwować, a nie było to wskazane. Nie tak blisko ślubu. Zerknęłam w stronę biurka, na otwartą butelkę szkockiej. Może gdybym wypiła jeszcze odrobinę, poczułabym się lepiej?
    - Ale to na ciebie ceremonia nałoży więcej zakazów.
    Ceremonia. Dobra boginko, on od początku mówił o ceremonii? Klepnęłam się w czoło, trochę zbyt mocno, bo zabolało i musiałam rozmasować to miejsce. Głupia, głupia nimfa.
    - Poradzimy sobie, tato.
    Posłał mi zrezygnowane spojrzenie i już wiedziałam, że wygrałam. A właściwie wygrał Dorian. Ile było w tym szczęścia dla mnie, miałam się dopiero przekonać. Zbliżyłam się do ojca i objęłam go, wtulając twarz w jego pierś. Będzie mi tego brakowało. Bycia po prostu córką.
    Otoczył mnie ramionami, a ja zatonęłam w jego uścisku, zapachu, który zdążyłam już pokochać, miękkości jego ubrań i starałam się zapamiętać każdy szczegół.
    - Bądź szczęśliwa, dziecko – usłyszałam. - Skoro tego pragniesz, muszę ci zaufać. Może Rafael wcale nie jest takim idiotą, że już to zrobił. - Uśmiechnęłam się, słysząc to niecodzienne wyznanie ze strony ojca i poczułam, że w oczach zbierają mi się łzy. Nie rozkleję się, postanowiłam. - Pamiętaj, że to zawsze będzie twój dom, dziecinko. Zawsze możesz tu wrócić.
    Przytulił mnie mocniej i właśnie wtedy wzruszenie wygrało. Rozpłakałam się, sama nie wiedząc przy tym, czy są to łzy szczęścia, lęku czy smutku. Uczucia wirowały pod moją skórą i wreszcie znalazły ujście. Dlatego płakałam, a ojciec gładził mnie po włosach, po raz ostatni pełniąc rolę tego, który miał zapewnić mi bezpieczeństwo. Rolę, którą już niebawem miał przejąć ostatni mężczyzna z potężnego i przerażającego rodu Panów. Mój przyszły mąż.
 
 
 

12 komentarzy:

  1. To teraz zapanowała już zgoda między wszystkimi, nawet Sheila pogodziła się z ojcem. Bidulka tak naprawdę nie wie, co ją czeka zaraz po ślubie - czyżby nimfa miałaby się stać wkrótce nimfomanką?^^
    A Rafael, jak zwykle, uroczy.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Abra! Ty to masz pomysły!^^ Nimfomanek Ci się zachciewa?:p

      Usuń
    2. No co! Jeśli odkryje, że jest coś lepszego od przytulasków i pocałunków, to może jej się to bardzo spodobać. Poza tym jest nimfą, więc jakieś tam zadatki na to ma.^^

      Usuń
  2. Bardzo dziękuję za rozdział i info. A nimfa ma dalej klapki na oczach, ach ta miłość...Już nie mogę się doczekać rozmowy Doriana z Sheila, będzie na pewno interesująco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona jeszcze nie wie o wszystkim, a Dorian jest dla niej dobry, więc Sheila ma jeszcze czas, by przejrzeć na oczy.

      Usuń
  3. Sheila jest szalona. Szalona i zakochana. Czyli chyba wychodzi na jedno. I taka niedoświadczona i niewinna. Aż chciałoby się zapytać - gdzie się uchowała taka panna przed gorszącym wpływem naszej codzienności? Czy nic nie zaszkodzi ceremonii? Gniew ojca, prawdziwa natura Doriana, anioły? Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Myślałam, że wszystko rozsypie się w drobny mak, ale jeszcze są przecież 2 dni do ślubu. Zobaczymy. Może to właśnie po ślubie przyjdzie czas na prawdziwy dramat. Dziękuję za rozdział. Pozdrawiam Agnieszka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pierwsze pytanie mogę odpowiedzieć: uchowała się w jeziorku z rybkami. Na pozostałe pytania odpowiemy w kolejnych rozdziałach. :)

      Usuń
  4. dziekuje ,Sheila dalej ma nadzieje że go zmieni, zobaczymy jak jej to pójdzie, jej nie skrzywdzi a pozostali raczej sie dla niego nie liczą:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro jej nie skrzywdzi, to już chyba jakiś początek^^

      Usuń
  5. jacy oni byli slodcy... az normalnie zeby bola od tego calego cukru :) chociaz dorian nie bylby soba gdyby nie powiedzial czegos wlasnie w stylu tego co powiedzial na jej pytanie o to czy pozwolilby jej odejsc... az nie moge uwiezyc ze diabel pogodzil sie z ich slubem :) dziekuje

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Azazeal nie ma chyba większego wyboru w sprawie tego ślubu... :P

      Usuń
  6. Jaka niewinna nimfa :D Ale jak tatuś wali z gwinta na skromnym obiadku to co będzie na weselu? Spiryt?;)

    OdpowiedzUsuń