Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

31.05.2015

Rozdział X



***
            Chłód otaczał moje ciało i było to jedyne, czego mogłem doświadczyć. Cisza i ciemność wydawały się przytłaczające jak nigdy dotąd. Jednak ten chłód... on był kojący. Zimno wnikało we mnie, przepływało, zamrażając krew i wydostając się, tym razem jeszcze mroźniejsze. Serce stanęło, skóra stała się lodowata. Pozostały mi wspomnienia. I sny. O wojnie. O aniołach dzierżących miecze, żądnych krwi. O ostrzu lśniącym w blasku księżyca, zagłębiającym się w ciało mojego przyjaciela. O furii, jaką czułem, kiedy ruszyłem ku temu o błękitnych skrzydłach. Azazeal. Ulubieniec Boga. Przeklęty.
            Odtwarzałem tę chwilę noc po nocy, dzień po dniu. Bo umiera się w nieskończoność, tylko dla tych, którzy żyją, wydaje się, że to zaledwie moment. Głupcami jesteście wy wszyscy, którzy w to wierzycie. Tak więc wspominałem, jak zaciskam palce na klindze. Obróciłem się, wymachując mieczem, a jasnowłosa głowa spadła u mych stóp. Nie błękitnoskrzydłego. On był zbyt daleko, ale musiałem do niego dotrzeć. Musiałem go dostać. I wyrwać serce z jego piersi. Uśmiechnąłem się na samą myśl. W kwestii serc... można nazwać mnie kolekcjonerem. Wszystkie te dobre, niewinne serduszka... och, kocham je. Kocham niewinnych. Dlatego... muszę je mieć. Najczęściej trzymam je w drewnianej skrzyni stojącej w piwnicy. Uciąłem kolejną głową, nie zważając, z kim walczę. Zginiesz, błękitnoskrzydły.
            Dźwięk stali brzęczał w moich uszach. Tylko okrzyki i trzepot skrzydeł zdołały się przezeń przebić. Nic to dla mnie. Potrafiłem wyciszyć ich wszystkich, skupiając się na jednym celu. Parłem naprzód, pozostawiając po sobie ścieżkę trupów. Pióra przyjemnie chrzęściły pod moimi stopami. Atak nadszedł od tyłu. Tyle o honorze pierzastych. Obróciłem się, zatrzymując cios, odparowałem go, a z rękawa wolnej dłoni wysunąłem sztylet, który wbiłem w trzewia przeciwnika. Wepchnąłem go aż po rękojeść i pociągnąłem w górę, uśmiechając się przy tym ponuro. Jeśli nie nauczą się walczyć jak błękitnoskrzydły, zabawa szybko się skończy. A dolinę zaleje anielska krew. Wyszarpnąłem sztylet, mógł mi się jeszcze przydać, po czym ruszyłem w kierunku miejsca, w którym po raz ostatni widziałem błękitnoskrzydłego.
            Słyszałem historię. O tym jak był jednym z najwierniejszych sługów tego, którego nazywali Najwyższym. Który stworzył to wszystko i pozwolił zaistnieć nam – by potem wydać rozkaz wybicia nas w pień. Mówiono, że Azazeal przepełniony był miłością, że śpiewał najpiękniej z aniołów i koił tym ludzkie umysły. Że najlepiej walczył, ale nigdy nie posuwał się do nieczystych ataków. Że miał w sobie współczucie i zrozumienie dla każdego, a Bóg tak go miłował, że obdarował go błękitnymi skrzydłami. Były tym, co wyróżniało go pośród innych, czyniło wyjątkowym.
            Chciałem się przekonać, jak bardzo zranię ich Stwórcę, zabierając mu ulubieńca. Wyrywając błękitne skrzydła, piórko po piórku. Miałem zamiar zabrać je sobie jako trofeum. Razem z jego sercem.
            Grzmot przetoczył się po niebie, jakby stanowił odpowiedź na moje myśli. Tym lepiej, nie spodoba mu się. Przyspieszyłem, minąłem walczącą parę, podcinając aniołowi nogi i pobiegłem dalej, nawet się nie zatrzymując. Nie interesowali mnie inni. Tylko on. Dopadnę go. Zniszczę. Tak jak on zniszczył dzień mojego ślubu.
            Wiedziałem, że nadal żyła i wciąż nosiła naszyjnik, który podarowałem jej w dniu oficjalnych zaręczyn. Nie miała pojęcia, jaki rzuciłem na niego czar, ale tamtego dnia właśnie dzięki niemu czułem ją tak wyraźnie, jakby stała tuż obok. Wiedziałem, że była obolała, ale żadna rana nie zagrażała jej życiu. Że uciekała, prawdopodobnie przez jakiś las, była wystraszona, szukała kryjówki, bo ktoś ją gonił. Nie miałem wątpliwości, że jeśli dojdzie do walki, ona zginie. Nie była wojowniczką, jak większość z nas. Miałem nadzieję, że zdoła się ukryć. Odnajdę ją, jak tylko rozprawię się z błękitnoskrzydłym, postanowiłem wtedy. Byłem jej to winien.
            Nawet teraz, tkwiąc w tym przedziwnym stanie zawieszenia między życiem a śmiercią, nie mogłem pozbyć się wspomnienia jej twarzy, gdy anioły wtargnęły do naszej osady. Równie silnie pragnąłem zapomnieć jej słowa, które wtedy do mnie powiedziała.
            To nasza wina. Staliśmy się potworami i teraz przyjdzie nam za to zapłacić.
            Nie rozumiała, czym jesteśmy, ale ja wiedziałem. Takimi nas stworzono. Zrodziła nas ciemność, umocnił grzech i właśnie nim się karmiliśmy. Bólem, strachem, stratą. To ludzie nas karmili. Nie byli niczym więcej.
            Kiedy dotarłem w miejsce, gdzie po raz ostatni widziałem błękitnoskrzydłego, jego już tam nie było. Nie dostrzegłem też mojego towarzysza broni, który wcześniej z nim walczył, choć krew plamiąca ziemię bez wątpienia należała do niego. Pochyliłem się i dotknąłem czerwonej cieczy, pocierając ją między palcami. Świeża. To znaczyło, że mógł jeszcze żyć. Rozejrzałem się. Ilość krwi pozwoliła mi oszacować, jak poważna jest rana. Nie mógł odejść daleko, a że nie zabrały go anioły, byłem pewien.
            Pochwycenie jego tropu nie było trudne, ślad magii był wyraźny i silny. Oby tylko wystarczyło mi czasu, bo zamierzałem położyć trupem każdego, kto odważy się stanąć mi na drodze. Czerwień krwi zabarwiła drogę, którą podążyłem.
            Uklepałem ziemię i, dla pewności, że nikt się tam nie dostanie, zapieczętowałem ją lodowym oddechem. Nakreśliłem w powietrzu trzy łączące się okręgi, budząc drzemiące dotąd moce natury. Odtąd mój druh musiał radzić sobie sam, w każdym razie – póki po niego nie wrócę. Na chwilę obecną miałem ważniejszy problem. Ona ciągle gdzieś tam była. Sama i bezbronna, podczas gdy na mnie spoczywał obowiązek zapewnienia jej bezpieczeństwa. Uniosłem rękę, gromadząc w sobie magię lodu. Nie miałem zamiaru biec, są lepsze sposoby. Fala chłodu przeniknęła moje ciało, wypełniając niemy rozkaz, po czym wystrzeliła z mojej dłoni pod postacią lodowej smugi. Wskoczyłem na prowizoryczny podest i pozwoliłem, by magia mną pokierowała.
            Moja wrodzona niechęć do pospolitych działań przyczyniła się do tego, że przeżyłem. Wszystko, co ujrzałem po opuszczeniu jaskini, zawierało się w jednym słowie: klęska. To był koniec, nie wierzyłem własnym oczom, ale wszędzie leżały trupy. Ciała moich współbraci i sióstr. Bez tchu, bez najmniejszej iskry życia. Zacisnąłem pięści, jednak nie pozwoliłem sobie na jakąkolwiek reakcję. Przemknąłem między trupami niezauważony, kryjąc się pod barierą z lodu. Nie miałem szans wygrać tej wojny w pojedynkę. Nie teraz, kiedy niebiańscy zyskali przewagę. Jedyne co mi pozostało, to ukryć się tak, jak ukryłem przyjaciela. I odnaleźć ją. Kolejne wspomnienie, które się zatarło.
            - Nie odejdę nigdzie bez niego! - krzyczała, miotając się po jaskini. Pamiętam, że się skrzywiłem. Nie miałem czasu na jej dąsy.
            - Nie możesz mu teraz pomóc, Vi. Nikt nie może. Jeśli ze mną nie pójdziesz, skończysz martwa – starałem się tłumaczyć.
            - Nie rozumiesz?! Mam tylko jego! Nie mogę się ukryć, nie bez niego!
            Zbliżyłem się do niej, chwytając smukłą, bladą dłoń. Zatrzymała się, posyłając mi wściekłe spojrzenie roziskrzonych, niebieskich oczu. Te oczy prześladowały mnie przez wieki.
            - Mógłbym ci kazać. Zgodnie z naszym prawem...
            - Wsadź sobie to prawo! Prędzej pozwolę aniołom się zabić, niż tobie rządzić moim życiem – syknęła.
            Mogłem ją zmusić. Uśpić i złożyć w ziemi, póki znów nie będziemy bezpieczni. Mogłem, ale miałem dość jej krzyków. Dość niańczenia ich wszystkich. Przeklęta brawura ognistych.
            - Zatem wolisz umrzeć, Vi? - zapytałem cicho. Mój głos był równie zimny, jak lód, którym władałem. - Wybacz zatem, ale nie pójdę w twoje ślady.
            Czułem ich bliskość. Wiedziałem, że nadejdą lada moment. Spojrzałem jeszcze raz w te uparte, gniewne oczy i odszedłem, zostawiając ją za sobą. Łamiąc przysięgę, która nakazywała mi ją chronić. Przysięgę, której ona nie chciała. Odszedłem, mając w pamięci jej oczy, z nadzieją, że wykaże choć odrobinę rozumu i sama się ukryje. Że, gdy znów ją odnajdę, te oczy będą tchnęły życiem.
            Śniłem więc o wojnie, którą przegrałem i o zemście, jakiej miałem dokonać. A także o kobiecie, którą porzuciłem i którą odzyskam – jeśli tylko udało jej się przetrwać.
 

9 komentarzy:

  1. Bardzo dziękuję za rozdział. To było do przewidzenia, że (zapomniałam imienia) żyje. Teraz jak się przebudził, to dopiero namiesza. Ciekawe jak na swojego dawnego kompana zareaguje Dorian, bo coś mi się wydaje, że on raczej nie będzie przychylny jego narzeczonej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Abra-Cadabra31 maja 2015 16:17

    No nareszcie! Długo kazałyście czekać na Zeke'a.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Abra-Cadabra31 maja 2015 17:41

      A to dlaczego? Czyżby nie podobało Ci się to zdrobnienie? Bo mi się bardzo podoba.:P

      Usuń
  3. Ja czekałam na jakieś pikantne sceny, czytam a tu rozdział z innej perspektywy 😄 ale mimo wszystko jak zwykle świetny 😉

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow, cóż za zmiana! Kolejny narrator, kolejne miłości :D

    OdpowiedzUsuń
  5. dziekuje za kolejny fragment, Ezekiel zyje , wydaje sie śnic, czy to oznacza ze inni panowie tez gdzies tam są?bo jesli tak to nie wiem jak ludzkość to przezyje, oni maja przerażajace moce:)

    OdpowiedzUsuń