Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

26.04.2015

Rozdział VI. Część 1



***Sheila***
            Pchnęłam drzwi z całych sił, początkowo stawiały opór, ale ostatecznie skrzypnęły głośno i stanęły otworem. Odetchnęłam głęboko i podniosłam z podłogi dzbanek, który zamierzałam napełnić wodą ze studni. Weszłam do pomieszczenia, drzwi zostawiając uchylone i odnalazłam wzrokiem studnię. Ruszyłam w jej stronę, rozglądając się z ciekawością. Wciąż fascynowały mnie te wszystkie fontanny i zbiorniki; wiedziałam, że w żadnym z nich nie płynie zwykła woda. Kiedy napełniałam dzbanek, mój wzrok padł na wielki zbiornik pośrodku pomieszczenia. Nie dla małych nimf, powiedziano mi. Zmarszczyłam brwi. Nie byłam mała. A Dorian twierdził, że zamek należy także do mnie. Nikt nie będzie mi mówił, co mogę dotykać, a czego nie – nie w moim domu.
            Odstawiłam dzbanek i ruszyłam w stronę zbiornika pewnym krokiem. Tylko zerknę, przecież nie mam zamiaru tego pić. Uklękłam przed zbiornikiem, wpatrując się w wodę. Było w niej coś niesamowitego, przyciągającego. Nie mogłam oderwać od niej oczu, jakby przyzywała mnie do siebie. Nigdy, nawet będąc nimfą, nie czułam czegoś takiego. Moje pragnienie przebywania w wodzie dotyczyło przede wszystkim potrzeb fizycznych, odżywienia ciała. Tym razem to pragnienie zakorzeniło się głęboko w mojej psychice i, patrząc na spokojną taflę wody, miałam wrażenie, że czułam je, odkąd znalazłam się w tym pomieszczeniu po raz pierwszy. Jakby nie pozwalało mi odejść. Musiałam wrócić.
            Nie. Pokręciłam głową. Przyszłam tu, ponieważ chciałam pić. Tylko dlatego. Pochyliłam się, wyciągając rękę jeszcze dalej. Tylko dotknę, nic poza tym. Musnęłam palcami powierzchnię wody, nie stało się nic poza tym, że mój dotyk wywołał delikatne fale. Wiedziałam, że to nic takiego. Nabrałam trochę cieczy w dłonie złożone w łódeczkę. Przymknęłam oczy, czując przyjemny chłód i nachyliłam się, przytykając dłonie do ust. Nie wypiłam tylko dlatego, że poczułam ten zapach. Dziwny, słodkawy zapach. Kwiaty, to musiały być one, ale tu, pod zamkiem... tu nie mogło być kwiatów. Pod sobą czułam miękką trawę... chwileczkę. Jaką trawę?
            Otworzyłam oczy i ujrzałam... polanę. Pagórki pokryte jasnozieloną trawą i usiane wielobarwnymi kwiatami. Kwiatami, których nazw nie znałam, gdyż nigdy ich nie widziałam. Podniosłam się powoli, kiedy wiatr rozwiał moje włosy, kilka liści przefrunęło mi obok twarzy. Spojrzałam na wielkie jezioro tuż przed moimi stopami. Rozpoznałam, to ten sam zbiornik, który znajdował się pod zamkiem Doriana. Ale... jak to się stało? Gdzie podział się zamek?
            Obróciłam się, obejmując i chroniąc przed wiatrem.
            - Niemożliwe... - szepnęłam.
            Nie oczekiwałam, że ktoś mi odpowie. A na pewno nie sądziłam, że odpowie mi coś. Gdzieś za moimi plecami rozległo się wycie. Głośne i przeraźliwe, uciszone skomleniem pełnym bólu. Zadrżałam. Ujrzałam ptaki w popłochu wylatujące spomiędzy drzew.
            Uciekają, uświadomiłam sobie. Przed czym? Spojrzałam w stronę lasu, mrużąc oczy. Co tak przestraszyło ptaki? Cofnęłam się o krok. Może powinnam była uciekać, ale ciekawość nie pozwalała mi się cofnąć. Znalazłam się w nieznanym mi miejscu, a może... nieznanym czasie. Musiałam wziąć to pod uwagę. Co mogło to oznaczać dla mnie? Uwolniłam się od Doriana. I nigdy nie wrócę do domu. Zacisnęłam dłonie. Nie. Musiałam dowiedzieć się, jak i gdzie się przeniosłam. Musiałam znaleźć ojca... Przecież to nie mógł być sen, prawda?
            Cofnęłam się o kolejny krok i potknęłam, słysząc głosy. Ludzkie głosy, nawołujące coś w nieznanym mi języku o charakterystycznym akcencie, który dotąd słyszałam tylko raz. U Doriana. Moje serce zaczęło walić jak oszalałe, kiedy dotarł do mnie ten prosty fakt. Język był martwy, należał do Panów, którzy odeszli... cztery tysiąclecia temu. Kiedy mój ojciec był aniołem. Nie...
            Niemożliwe. To mi się śni, nie mogłam cofnąć się w czasie... poprzez wodę. Zerknęłam na jezioro, gdy do moich uszu dotarł przeraźliwy, nieludzki ryk. Znałam ten ryk. Coś we mnie kazało mi uciekać. Biec i nie zatrzymywać się już nigdy. Z drugiej strony... czy on tu był? Dorian? Zawahałam się przez chwilę, ale w końcu podjęłam decyzję. Ruszyłam w stronę lasu, w razie czego zawsze miałam za sobą jezioro, do którego mogłam wrócić i schronić się w jego wodach. Nawet, jeśli nie było prawdziwym jeziorem.
            Wiatr targał moje włosy i sukienkę, ale nie zatrzymałam się. Musiałam wiedzieć, co takiego kryło się w lesie. I jak mogę wrócić. Ta myśl zaskoczyła mnie samą. Chciałam wrócić. Nawet, jeśli miałby to być zamek Doriana.
            Wtedy to ujrzałam. Wielką skrzydlatą bestię, która wyłoniła się zza drzew. Smok? Nie, smok z pewnością byłby większy... więc co? Stworzenie było wielkości dużego konia, miało szarą, łuskowatą skórę i wielkie błoniaste skrzydła. Długi ogon wieńczyły ostre kolce wielkości moich ramion. Stworzenie zamachnęło się nimi, wykonało piruet i zawróciło, pikując między drzewa, skąd dobiegł okrzyk... racjonalnie byłoby powiedzieć, że strachu, mnie taki szarżujący stwór na pewno by przestraszył, ale... głos był podniecony. Skory do walki. Okrzyki się nasiliły, wtedy zrozumiałam, że to polowanie. Ktoś polował na to stworzenie. Ktoś szalony.
            Straciłam ochotę, by zmierzać w tamtym kierunku. Nie, jeśli ktoś polował tam na bestię. Musiałam wrócić do jeziora, może jeśli jeszcze raz dotknę wody... może wrócę. Może to jednak mi się śni... Cofałam się powoli, nie spuszczając lasu z oczu. Obawiałam się, że coś nagle z niego wyskoczy i wcale nie będzie przyjaźnie nastawione.
            Usłyszałam przeraźliwy ryk i nagle zapadła cisza. Zamarłam, bojąc się zrobić choć krok, nie chciałam nastąpić na gałąź i tym samym przekazać nieznajomym informacji, że tu jestem. Skoro odważyli się polować na tę bestię, strach pomyśleć, co mogliby zrobić z bezbronną nimfą.
            Rzuciłam szybkie spojrzenie wodzie, rozważając, czy lepiej czekać nieruchomo, w nadziei, że się oddalą, czy zrobić wszystko, by dostać się do jeziora. Mogą wcale nie zawrócić, mogą zmierzać w moją stronę. Z tą myślę obróciłam się na pięcie i zaczęłam biec. Najszybciej jak mogłam.
            Właśnie wtedy usłyszałam śmiech i zamarłam. Znałam ten głos. Powoli obejrzałam się za siebie.
            Dorian szedł u boku wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny o przyjemnej aparycji, żeby nie powiedzieć, zabójczo przystojnego. Nigdy nie widziałam kogoś równie pięknego, może z wyjątkiem wujka Rafaela. Czy ten mężczyzna mógł być aniołem? Anioł rozmawiający z Dorianem, śmiejący się z nim? Przecież toczyli wojnę...
            Zawahałam się. Powinnam do nich podejść? Jeśli ciemnowłosy mężczyzna był aniołem, mógłby mi pomóc. Zabrać mnie do domu. Moje serce wywinęło radosnego fikołka. Cokolwiek się działo, on mi pomoże. Ruszyłam w ich stronę biegiem, szczęście rozpierało mnie od środka.
            Gdzie on ma skrzydła?, przemknęło mi przez myśl, kiedy znalazłam się bliżej. Widziałam, jak Dorian coś do niego mówi, wtedy ciemnowłosy anioł odchylił głowę i zaśmiał się głośno. Miał regularne, wyraziste rysy twarzy i duże, pełne usta. Natomiast oczy... szare i zimne jak lód... Zatrzymałam się. Nikt o takim spojrzeniu nie mógł być aniołem. Te oczy zwiastowały śmierć zadaną w męczarniach. Nagle piękno mężczyzny wydało mi się okrutną maską skrywającą pierwotne zło.
            Ciemnowłosy uśmiechnął się czarująco, wycierając nóż, zakrwawiony nóż i skinął na coś za plecami Doriana. Ten odpowiedział kpiącym spojrzeniem i sięgnął po miecz.
            Cofnęłam się, nagle poczułam palącą potrzebę, by znaleźć się jak najdalej od tego mężczyzny. To prawda, nie widziałam dotąd nikogo równie pięknego, ale też nikt nie wywołał we mnie tak panicznego lęku. Wiedziałam, że jest zbyt późno na ucieczkę, nie mogli mnie nie zauważyć. Skoro więc nie mogłam uciec... Dorian. To zapewne największa brednia świata, ale wierzyłam, że przy nim jestem bezpieczna. Nawet, gdy z dłonią zaciśniętą na klindze miecza, odwrócił się do ciała potwora.
            - Dorian! - zawołałam, zebrawszy w sobie całą odwagę i ruszyłam w jego stronę. Co dziwne, nie odwrócił się, ani on, ani jego towarzysz. Obaj podeszli do zwierza, nie poświęcając mi choćby spojrzenia. Zatrzymałam się tuż obok Doriana, ale nadal sprawiał wrażenie, jakby mnie nie dostrzegł.
            - Trochę mała. Z góry wydawała się większa – mruknął niezadowolony brunet, biorąc się pod boki, kiedy Dorian chwycił łeb gada.
            - Nie jest tak źle, przynajmniej nie jest chuda – stwierdził, oglądając stworzenie.
            - Hej! Dorian, słyszysz mnie? - Chwyciłam go za ramię, mając dość bycia ignorowaną. Gdziekolwiek byłam, kiedykolwiek... nie mógł udawać, że mnie tam nie ma. Kiedy moja dłoń przeniknęła przez jego ciało, zrozumiałam, że być może naprawdę mnie tam nie było. Nie mógł mnie widzieć, jeśli nie byłam w stanie go dotknąć... poczułam ogarniającą mnie panikę. Co powinnam zrobić? Jeśli nie on, to kto mi pomoże...?
            - Skóra jest poszarzała, nie należała do najmłodszych... a liczyłem na nowe buty.
            Ich akcent był dziwny, nieznany mi dotąd, ale musiałam przyznać, że podobało mi się, jak brzmiał wtedy głos Doriana. Głos jego towarzysza wydawał się zbyt lekceważący. Zabawne, że stałam tam i przysłuchiwałam się ich głosom... i rozumiałam ich język. Czy to dzieło wody?
            - Jutro znajdziemy większą. - Dorian rozejrzał się dookoła. - Teraz trzeba ją zanieść. Dziś już nic większego się nie trafi.
            Ciemnowłosy niechętnie skinął głową i wyrwał z ziemi małe drzewo, nie sprawiał wrażenia, by się przy tym wysilał. Ciekawe, czy Dorian również miał tyle siły?
            - Pospieszmy się zatem, nie mam ochoty spędzać w tej głuszy całego dnia. - Pochylił się i przywiązał tylne łapy zwierzęcia do prowizorycznego pala. Dorian zajął się przywiązaniem przedniej części. Skrzywiłam się, patrząc, jak obchodzą się ze zwierzęciem.
            -  Rozmawiałeś już z Genie? Wczoraj wydawała się zdezorientowana.
            Nadstawiłam uszu, słysząc imię przyjaciółki.
            - Owszem, twierdzi, że mnie nienawidzi. Piękny początek związku. - Ciemnowłosy wyprostował się i przyjrzał swojemu dziełu.
            - Nic dziwnego. Trzeba było najpierw pójść do niej. - Dorian chwycił za jeden z końców drzewka. Jego towarzysz prychnął i złapał za drugi koniec, razem podnieśli zdobycz.
            - Obaj wiemy, że tak naprawdę nie miała nic do powiedzenia. Gdybym postanowił najpierw przekonać ją, Laris poszedłby do waszego ojca i zostałby przyjęty, a wtedy nawet moja pozycja w radzie w niczym by nie pomogła. Nie, po oficjalnej zgodzie. Poza tym spójrz na mnie i na tego starego pryka! Co jej się nie podoba?!
            Dorian roześmiał się głośno. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Lubiłam jego śmiech. Poza tym jego oczy nie emanowały gniewem, który tak często w nich gościł, gdy przebywał ze mną. Przeszło mi przez myśl, że gdyby nie ten gniew... naprawdę mógłby mi się spodobać. Bardzo. Było w nim tyle życia, tyle pasji...
            - Zapewniam cię, że z was dwóch wolałaby ciebie. Mogłeś przyjść do niej wcześniej, nawet wczoraj. - Ruszył przodem.
            - Jeśli tylko twój ojciec raczyłby dać mi parę dni wolnego. Trzy dni ślęczałem nad mapami.
            - Dla chcącego nic trudnego. Trudno, przepadło, teraz tłumacz się przed nią. - Uśmiechnął się nieznacznie.
            Nie mogłam uwierzyć, że Genevieve miała zostać żoną tego mężczyzny. Nigdy o nim nie wspominała, czyżby naprawdę go nienawidziła? Przeszło mi przez myśl, że może znalazła się w sytuacji podobnej do mojej, zmuszono ją, tak jak Dorian zmusił mnie. Z dwojga złego, pomyślałam, gdy ruszyli ścieżką, cieszyłam się, że nie trafiłam na urodziwego bruneta. Gniew Doriana mogłam znieść, ale nie chłód bijący od jego towarzysza.
            Po chwili wahania ruszyłam za nimi, ciekawość okazała się silniejsza od zdrowego rozsądku. A może nie chodziło o ciekawość, tylko o Doriana. Mimo tego, że mnie nie widział, jego obecność dodawała mi odwagi. Szaleństwo.
            - Przejdzie jej, każda marzy o takiej partii jak ja.
            Cóż za skromność, pomyślałam.
            Dorian przewrócił oczami.
            - Genevieve nie obchodzi dobra partia. Potrzebny jej mąż, który będzie ją szanował i nigdy nie podniesie na nią ręki. Z którym będzie jej dobrze. - Spojrzał na bruneta. - Zakładam, że spełnisz te wymagania.
            - Bicie kobiet jest poniżej mojej godności, Dorianie.
            - W przeciwieństwie do kolegów ojca – mruknął Dorian. - Dogadacie się.
            Nie podobał mi się tok tej rozmowy i choć ciemnowłosy mężczyzna mnie przerażał, cieszyłam się, że to on przypadł Genevieve. Nie zniosłabym myśli, że ktoś mógłby ją skrzywdzić.
            - Cóż, na moje szczęście jest nie tylko piękna, ale też bystra. Dziwię się, że twoja rodzina tego nie widzi. - Uśmiechnął się powoli. - Mam zamiar przekazać jej pieczę nad biblioteką. Starszyzna dostanie szału, ale kto ośmieli się odmówić jedynemu lodowemu smokowi?
            - Z pewnością się ucieszy, tylko daj jej to jako prezent, nie propozycję przekupstwa. I owszem, starszyzna mocno się zdenerwuje. - Dorian uśmiechnął się szeroko.
            - Przekupstwo? Ja? - Mężczyzna zrobił minę niewiniątka. Uśmiechnęłam się, może nawet byłabym w stanie go polubić. Może. - No dobra, masz mnie. Ale musisz przyznać, że robię to umiejętnie.
            - Genie nie jest jedną z wielu, pamiętaj o tym. Ale z biblioteką to naprawdę dobry pomysł. - Dotarli do kładki przecinającej rzekę.
            - Ta subtelna groźba w twoim głosie nie była konieczna, przyjacielu.
            Zatrzymałam się na moment, zaglądając do wody. Małe, złote rybki pluskały w niej wesoło. Zatęskniłam za własnym jeziorem i koi, które w nim zostały.
            - Tak już mają nadopiekuńczy bracia. - Dorian uśmiechnął się i wszedł na kładkę.
            - Znajdź sobie żonę, a Genevieve zostaw mnie – zaproponował ten drugi. Uniosłam brwi i ruszyłam za nimi. Właśnie, ciekawe, dlaczego Dorian do tej pory się nie ożenił. A może miał żonę przed wojną?
            - Jak tylko znajdę tę odpowiednią. Na razie mi nie śpieszy – odpowiedział Dorian, wzruszając ramionami.
            Odpowiednią. Byłam odpowiednia? Czekał na mnie? Poczułam przyjemne ciepło. Odsunęłam gałąź, zmniejszając odległość. W oddali dostrzegłam dym. Tam musiał być ich dom, pewnie ktoś palił ognisko.
            - Ciekawa jestem, jak mieszkasz – odezwałam się do Doriana, oczywiście nie odpowiedział. Jego przyjaciel roześmiał się, odchylając głowę. Zauważyłam, że kilka kosmyków wymknęło się z ciasnego wiązania na karku.
            - Przyznaj się, nie chcesz ograniczać się do jednej. Inaczej dawno byś jakąś wybrał.
            - Wybiorę najlepszą – odparł Dorian. - Póki co, jeszcze takiej nie spotkałem.
            - Jakiej? - zainteresował się brunet.
            - Hm... - Dorian zamyślił się przez chwilę. - Na pewno powinna być nie za wysoka, drobnej budowy, o dużych oczach i delikatnych rysach twarzy. Włosy gęste i miękkie w dotyku, koniecznie ciemne. I powinna być kobietą z charakterem, a jednocześnie pełną wdzięku i subtelności.
            Drobna. Ciemne włosy. Duże oczy. I delikatne rysy. Zamrugałam, przecież równie dobrze mógłby mówić o mnie! Ja i ideał? Jego? Dlatego tak szybko zdecydował się na ślub?
            - Podsumujmy... mała, słodka, wielkooka... zatem czekasz na następne pokolenie?
            - Jeśli będzie trzeba. - Wzruszył ramionami. - Nie wiesz, że czekanie zaostrza apetyt? - Uśmiechnął się nieznacznie.
            - Nie próbuj powtarzać tego przy Vi. Poza tym... a co jeśli w następnym pokoleniu również takiej nie znajdziesz? Delikatność nie należy do cech naszej rasy...
            - Jak już mówiłem, nie śpieszy mi się do ślubu – odparł Dorian.
            Przemknęło mi przez myśl, że istotnie – czekał naprawdę długo. Cztery tysiące lat. Przyspieszyłam kroku, nie chcąc stracić ich z oczu. Cztery tysiące lat i trafił na mnie. Zastanawiałam się, czy gdyby nie przespał tego czasu, to znalazłaby inną. Na pewno, nikt nie czeka czterech tysięcy lat. Mimo to... miło było dowiedzieć się, że naprawdę mu się podobałam. Że taką mnie chciał i nie miało to nic wspólnego z jego nienawiścią do mojego ojca. Chodziło o mnie. Tylko o mnie.
            Potknęłam się o jeden z wystających kamieni. Żałowałam, że znów jestem boso, moje stopy protestowały przeciwko każdemu wykonanemu przeze mnie krokowi. Czułam tworzące się odciski, zadrapania i krew. Jak na widmo, którego nikt nie widzi, doświadczyłam bolesnej podróży.
            - Może to i dobrze, chyba nie powinieneś przekazywać dalej swoich genów, w tej rodzinie to Vi dostała wszystko, co najlepsze – usłyszałam złośliwą uwagę. Musiałam podbiec, by nie zgubić ich z oczu. Szli szybko pomimo obciążenia, jakim było skrzydlate stworzenie. Ciekawe, dlaczego na nie polowali? Naprawdę chodziło o buty? To odrażające.
            Dorian prychnął w odpowiedzi i wzruszył ramionami.
            - Jeszcze znajdę moją małą, wielkooką brunetkę, aż ci oczy wyjdą na wierzch z podziwu – odezwał się, na co ciemnowłosy zareagował śmiechem.
            Dotarli do pierwszych budynków i zatrzymali się przed jednym z domów. Spodziewałam się niewielkich chat, ale nie mogłam mylić się bardziej. Domostwo było okazałe i z pewnością nie ubogie. Przeszliśmy wielką, rzeźbioną bramę usytuowaną między murami. Dostrzegłam szeroki taras i stojących tam ludzi. Nie, nie ludzi. Panów. Przyspieszyłam kroku, trzymając się jak najbliżej Doriana. Kiedy weszliśmy do środka, okazało się, że... tak naprawdę nie weszliśmy do środka. Ujrzałam duży plac i pochmurne niebo nad naszymi głowami. Koroną tego miejsca okazało się wysokie, piękne drzewo o żółtych i pomarańczowych kwiatach. Nie znałam rosnących na nim owoców, były owalne, duże jak męskie dłonie, zielone u góry i pomarańczowe na dole; kolory przechodziły jeden w drugi, mieszając się subtelną żółcią. Drzewo miało przyjemny, słodki zapach.
            Za drzewem dostrzegłam długi stół i kilka drewnianych krzeseł, natomiast przy ścianach stały wysokie skrzynie. Mężczyźni rzucili zwierzynę na ziemię, tuż przy ognisku, ciemnowłosy wyjął z kieszeni chustkę, a właściwie jej ówczesny odpowiednik i wytarł dłonie.
            - Następnym razem zapolujemy na coś czystszego niż wywerna.
            - Co proponujesz? - Dorian podsunął sobie krzesło i usiadł wygodnie, zerkając na towarzysza.
            - Zawsze chciałem dostać w swoje ręce róg jednorożca...
            Nie wiedziałam, co bardziej mnie dziwi. To, że jednorożce kiedyś istniały, czy fakt, że ktoś chciałby je skrzywdzić.
            - Genevieve chyba by się to nie spodobało – stwierdził Dorian.
            - Nie musi wiedzieć – uciął ciemnowłosy i rozsiadł się na krześle. - Poza tym to w celach naukowych.
            Drań. Posłałam mu złe spojrzenie, żałując, że nie mogę mu tym zaszkodzić i rozejrzałam się wokół. Budynek wykonano z kamienia, nie wiedziałam jakiego rodzaju, ale sprawiał wrażenie takiego, który nagrzewa się od słońca, dzięki temu w środku musiało być ciepło. Okna były wysokie, lekko zaokrąglone u góry, ale dość wąskie. Zerknęłam na Doriana, rozważając wejście do środka. Ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu, słysząc rżenie koni. Podeszłam do małej bramy po prawej i zajrzałam do pomieszczenia. Stajnia. W środku znajdowało się sześć koni, wszystkie piękne i zadbane.
            - Chyba kolekcjonerskich – usłyszałam odpowiedź Doriana. Lubiłam go coraz bardziej z każdą minutą. Uśmiechnęłam się i ruszyłam na drugą stronę placu. Czułam wodę, słyszałam chlupot. Musiałam tam zajrzeć.
            - I tu się mylisz. Mówi się o pewnych specyficznych właściwościach rogu, gdybym go zdobył, mógłbym przekonać się, ile prawdy tkwi w tych opowieściach.
            - Jednorożce są rzadkością, niedługo całkiem wyginą – stwierdził Dorian. - Ja bym wolał założyć hodowlę. Pomyśl: stado jednorożców w naszej stajni.
            Zatrzymałam się przy małej bramie po lewej i oparłam dłoń o ścianę. Obejrzałam się przez ramię, a moje serce radośnie podskoczyło. On nie jest potworem. Nie jest bestią, za jaką go miałam. Uśmiechnęłam się. Dorian zaskakiwał mnie niemal na każdym kroku.
            - I przerzucać ich łajno? Nie, dziękuję. Jeden mi wystarczy. Gdybym miał hodowlę, twoja siostra nigdy nie pozwoliłaby mi na korzystanie z ich rogów. A ja nie lubię, gdy mi się czegoś zabrania. Może jeszcze hodowla ludzi, co?
            Mój uśmiech znikł. Jak Dorian mógł przyjaźnić się z kimś takim? Zajrzałam za bramę i otworzyłam usta. Wodospad, wielki wodospad wpływający do maleńkiego jeziorka. Postanowiłam, że muszę odnaleźć to miejsce. O ile jeszcze istnieje.
            - Jakbyś miał ich dziesiątki? Nie sądzę, żeby zauważyła brak jednego. A ludzi... ludzi nie chciałbym hodować. Nie lubię ich.
            - W dodatku są brudni i śmierdzą. - Przystojna twarz mężczyzny skrzywiła się w grymasie obrzydzenia. Popatrzyłam na niego z niechęcią. Jak w ogóle można myśleć o ludziach w kategoriach hodowli? Nie są zwierzętami.
            Oparłam się o ścianę, mając dość tej rozmowy. Chciałam wrócić do domu. Westchnęłam, zamykając oczy. Nie wiedziałam, jak rozumieć słowa Doriana. Nie lubił ludzi. Dobrze, ma prawo. Nie chciał sugerowanej hodowli, to bardzo dobrze, inna odpowiedź byłaby niedopuszczalna. Ale nie do końca rozumiałam dlaczego. Nie dopuszczał takiej myśli, czy jednak miał podobne zdanie do przyjaciela?
            Otworzyłam oczy, słysząc kroki. Z budynku wyszedł wysoki, jasnowłosy mężczyzna. Miał szerokie ramiona i umięśnione ciało. Nietrudno było to zauważyć, ponieważ miał na sobie tylko sięgającą kolan przepaskę biodrową. Jego pierś zdobiły czarne tatuaże i liczne blizny, przez które trudno było rozpoznać tatuowane znaki. Włosy mężczyzny były jasne i krótko obcięte, zupełnie inne niż Doriana i jego towarzysza. Przybysz wyjął z pochwy przewieszonej przez plecy miecz o szerokim ostrzu i położył go na stole.
            Dorian i jego przyjaciel poderwali się z krzeseł.
            - Mała – zawyrokował nowo przybyły, zerkając na ciało wywerny. - Biorąc pod uwagę wszystkie ryki sądziłem, że walczycie z czymś rozmiarów smoka.
            - Mamy nadzieję na lepsze polowanie jutro, ojcze – odparł Dorian.
            A więc to był jego ojciec. Znielubiłam go z miejsca. Dorian nie mówił o nim dobrze, poza tym twierdził, że krzywdził Genevieve. Patrząc na to chmurne oblicze, wierzyłam w każde słowo mojego narzeczonego. Gdyby przyszło mi opisać wymarzonego teścia, wybrałabym jego przeciwieństwo.
            - Lepiej aby tak było. - Przesunął wzrokiem na drugiego mężczyznę. - Mam nadzieję, że będziesz u nas częstym gościem przez najbliższy tydzień, Ezekielu. A potem zabierzesz moją córkę i nauczysz ją rozumu.
            - Myślę, że ona ma własny rozum, Scrymgeourze. Niemniej z zaproszenia chętnie skorzystam.
            Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i odeszli w stronę domu, rozmawiając przyciszonymi głosami. Zerknęłam na Doriana i stanęłam obok niego. Znów usiadł przy stole i skinął na służbę, by przynieśli mu wino. Zajęłam miejsce na krześle obok i spróbowałam dotknąć jego dłoni. Bez powodzenia. Westchnęłam i cofnęłam rękę.
            - Jeśli to ma jakieś znaczenie... zaimponowałeś mi dziś – poinformowałam go cicho.
            Chwilę później plac zaczął wypełniać się mężczyznami, dobiegły mnie śmiechy i sprośne żarty; służba przyniosła więcej wina i zajęła się oporządzaniem zwierza. Zjedzą go? Naprawdę? Fuj.
            - Mam nadzieję, że to nie jest jedna z tych orgiastycznych imprez – poinformowałam Doriana. - Lepiej, żeby nie była.
            Tak bardzo chciałam, żeby mi odpowiedział. Usiadłam na jednej ze skrzyń, nie chcąc wchodzić w drogę mężczyznom i obserwowałam, co chwilę wracając spojrzeniem do Doriana. Jako gospodarz prezentował się wspaniale. Poświęcił czas każdemu, zamieniając z nimi po kilka słów, pilnując poczynań służby i wypatrując nowych gości. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, jak będzie wyglądał nasz ślub. Jaki będzie wtedy Dorian? Również odegra rolę gospodarza, czy zleci to komuś innemu? Chyba nie zechce upolować na tę okazję wywerny? Wzdrygnęłam się. Nawet jeśli zechce, stanowczo zaprotestuję.
            Usłyszałam śmiech i spojrzałam na piękne kobiety, które właśnie przybyły. Byle nie orgie.
            Muzyka rozległa się nagle, rozejrzałam się, szukając źródła dźwięku. Grupka mężczyzn stała przy lewej bramie, wygrywając skoczną, egzotyczną melodię. Uśmiechnęłam się. Gdyby nie to, że bolały mnie poranione stopy, chętnie bym zatańczyła. Zerknęłam na Doriana, uświadamiając sobie, że zatańczyłabym z nim. Może nie wspominałam dobrze dnia, kiedy przyłapał mnie na tańcu, ale wierzyłam, że tym razem zachowałby się inaczej.
            Nie wiedziałam, czy zabawa została zorganizowana z jakiejś konkretnej okazji, czy może bawili się tak każdego wieczoru. Obserwowałam ich ze swojego kącika, kiedy tańczyli, śmiali się i jedli. Wracałam spojrzeniem do Doriana, gdy tańczył w otoczeniu pięknych kobiet. Wiedziałam, że to żałosne, ale czułam zazdrość. To ja miałam zostać jego żoną i to ze mną powinien tańczyć. Do licha, powinien chociaż mnie widzieć! Przygryzłam wargę i odwróciłam wzrok. Dostrzegłam Ezekiela, jego również otaczały piękne kobiety, wszystkie sprawiały wrażenie bardzo zainteresowanych, brakowało tylko Genevieve.
            Rozległy się okrzyki, wyłapałam skandowane słowa. Chcieli walki. Objęłam się ramionami. Chyba nie pójdą rabować i gwałcić? Zerknęłam na Doriana i klejące się do niego kobiety, które zaczęły go do czegoś namawiać. Zacisnęłam palce na skrzyni, oczekując.
            W końcu Dorian najwyraźniej zgodził się na propozycję, bo wyszedł na środek, wokół niego utworzył się duży krąg. W jego dłoni pojawił się miecz, najwyraźniej w przeciwieństwie do ojca, nie lubił nosić go przy sobie. Przebiegł pewnym siebie wzrokiem po zebranych, a w jego oczach pojawił się niepokojący błysk.
            Chciałam poprosić, by tego nie robił. By odszedł i zostawił tę brutalną zabawę innym. Nie mogłam i wiedziałam, że i tak bym go nie przekonała. Skuliłam się, widząc jego przeciwnika. Rosłego, szerokiego w barkach bruneta o odpychającej aparycji. Najłatwiej byłoby mi określić go jako górę mięśni. Zerknęłam na Doriana. On go zmiażdży, pomyślałam z paniką.
            Dorian również zmierzył go wzrokiem, ale nie wydawał się przejęty muskulaturą przeciwnika. Przyglądał mu się ze spokojem, jakby czekając na pierwszy ruch z jego strony. Tak więc ja panikowałam za nas oboje. Napastnik ruszył z głośnym rykiem.
            Dorian wykonał zwinny unik i skrzyżował miecz z przeciwnikiem. Odetchnęłam, powtarzając sobie, że przecież przeżyje, musi. Jednak nie w tym rzecz. Nie o jego życie się bałam. Nie chciałam, by cierpiał. Patrzyłam na walczących, raz za razem krzyżujących ze sobą miecze. Góra Mięśni był silniejszy, ale Dorian rekompensował to sobie szybkością i sprytem. Mimowolnie zaczęłam podziwiać go podczas walki. Pracę mięśni, opanowanie, strategię.
            Walka zaczęła się rozkręcać, kiedy Dorianowi udało się zranić przeciwnika. Napastnik warknął z wściekłością, na co Dorian odpowiedział mu bezczelnym uśmiechem. Kolejne posunięcia były kpiną z wielkoluda, który rozjuszony atakował coraz intensywniej. Coraz mniej przemyślanie. Nie znałam się na walce, ale widziałam dość treningów Lexa, by wiedzieć, że w ten sposób wielkolud przegra. Podobnie jak przeciwnicy Lexa. Dorian ciął go w ramię, potem w pierś. Góra Mięśni otrzymywał nowe zranienia co chwilę, podczas gdy on sam nie zadał jeszcze ani jednej rany. Mocno zacisnęłam dłonie, kiedy Dorian ostatecznie powalił przeciwnika. Odetchnęłam. Nic mu się nie stało. I był niesamowity. Rozległy się wiwaty i mój narzeczony znów został otoczony przez krąg pięknych kobiet.
            Jednak wtedy już o tym nie myślałam. Dostrzegłam małe stworzenie czające się w głównej bramie. Sięgało mi do kolan, miało zabawne spiczaste uszy i przypominało chochlika w połączeniu z jakimś zwierzęciem. Nie byłam pewna jakim. Stało na dwóch łapach, przytrzymując się ściany i rozglądało, strzygąc uszami. Całe ciało stworka pokryte było krótką sierścią, natomiast oczy wydawał się zbyt duże i zbyt uważne. Kiedy zwierzę – bo to chyba było zwierzę – otworzyło pysk, dostrzegłam dwa rzędy ostrych zębów. Nagle stworzenie rzuciło się do resztek wywerny pozostawionych na stole, za nim podążyły inne, podobne mu istoty, wydając z siebie piszcząco-rechoczące dźwięki. Przycupnęły przy resztkach i zaczęły pałaszować, nie robiąc sobie nic z otaczających ich Panów. Wzajemnie. Dorian zniknął gdzieś w tłumie kobiet, nie mogłam go już dostrzec.
            Nagle jeden ze stworków uniósł głowę i zaczął węszyć. Przyglądałam mu się z ciekawością i – ku mojemu przerażeniu – odpowiedział tym samym. Spojrzał na mnie i zastrzygł uszami. Na mnie. Nie za, nie obok, na mnie. Wyszczerzył zęby i wystartował w moją stronę. Wrzasnęłam i poderwałam się do biegu. Minęłam małą bramę po lewej i ruszyłam w stronę jeziorka. Małe drapieżniki były tuż za mną i wydawały się głodne. Sądząc po determinacji, z jaką mnie goniły, wyglądałam na smakowity kąsek. Biegłam co sił, jeszcze bardziej raniąc sobie stopy. Krzyczałam, w nadziei, że skoro one mnie dostrzegły, usłyszy mnie ktoś, kto uzna, że nimfa nie nadaje się na pokarm dla tego... tego czegoś. Moja sukienka zaczepiła się o wystającą gałąź, szarpnęłam ją, tracąc równowagę. Upadłam. Oswobodziłam się i spróbowałam podnieść, gdy usłyszałam warkot. Jeden z nich skoczył na mnie. Za nim ruszyły kolejne. Zęby pierwszego były tuż przy moim gardle, a oczy drapieżcy spojrzały na mnie jak na danie podane do stołu, gdy coś gwałtownie odrzuciło je w tył. Przez chwilę poczułam, że nie mogę złapać tchu, ogarnął mnie dziwny chłód, a gdy udało mi się odetchnąć, coś się zmieniło. Siedziałam nad brzegiem zbiornika z tajemniczą wodą, a nade mną stał Dorian. Nie Dorian, pogromca wywerny. Mój Dorian. Poderwałam się na nogi i zarzuciłam mu ręce na szyję, wtulając się w niego z całych sił. Znalazł mnie. Gdziekolwiek, kiedykolwiek byłam... znalazł mnie.
            - Dziękuję, tak się bałam... - odezwałam się z twarzą wtuloną w jego pierś.
            Stał przez bardzo długą chwilę, wyraźnie zaskoczony, po czym odetchnął, odsunął mnie na długość ramion i zlustrował wzrokiem.
            - Jesteś ranna?
            - Nie, nie zdążyły. - Zerknęłam na stopy. - A to nic takiego... Uratowałeś mnie. Znowu.
            Chciałam ponownie wtulić się w jego ramiona, ale trzymał mnie trochę zbyt mocno. Więc spojrzałam mu w oczy.
            Były zagniewane, nie tak, jak na początku naszej znajomości, ale wyraźnie był na mnie zły.
            - Wiesz, co zrobiłaś, Sheilo? - zapytał spokojnym z pozoru tonem.
            - Coś głupiego... przepraszam. Przyszłam po wodę i... coś mnie przyciągnęło, chciałam tylko dotknąć... przepraszam.
            - Wiesz, co to za woda? - Zmarszczył brwi. - Gdzie byłaś? Mogłaś nie wrócić.
            - Nie wiem... wiedziałam, że to nie jest zwykła woda, ale... nawet do głowy by mi nie przyszło... To było takie... dziwne. Widziałam cię. Tam... w przeszłości... chyba. - Zerknęłam na niego. - Przepraszam.
            Drgnęłam, słysząc warknięcie i powoli obejrzałam się przez ramię. Te stwory... cztery z nich kucały w rogu pomieszczenia, patrząc na mnie wygłodniałym wzrokiem.
            - Świetnie. A więc przeniosłaś się do przeszłości. I podglądałaś moje życie. - Puścił mnie i odwrócił się w stronę drapieżników. - A na dodatek, ratując cię, ściągnąłem kilka hyosube. Spokój, już! - zawołał do nich. Stwory skuliły się, patrząc na Doriana. - Nie przyszło ci do głowy, żeby mnie zapytać, czym grozi pływanie w wodzie życia? - Spojrzał ponownie na mnie.
            - Nie chciałam w niej pływać... ani podglądać... to samo mnie... przyciągało. - Zerknęłam na stwory, które Dorian nazwał hyosube i podeszłam do niego. - Przepraszam, Dorianie. Naprawdę nie chciałam.
            - Mogłaś zginąć – powiedział z wyrzutem. - I nikt tam by cię nie ocalił, skoro widziały cię tylko zwierzęta. Co zobaczyłaś?
            Martwił się o mnie. Na samą myśl poczułam ciepło w sercu.
            - Polowałeś... - powiedziałam powoli. - Na wywernę. Z takim brunetem... Ezekielem. A potem była uczta... i walczyłeś. - A ja bałam się, że zostaniesz ranny, dodałam w myśli.
            - Ezekiel. - Skinął głową w zamyśleniu, po chwili znów spojrzał na mnie. - Nie wiesz, że to nieładnie podglądać? - Uniósł brwi. - Wiesz w ogóle, dlaczego tam się znalazłaś?
            - Przepraszam, trafiłam tam niechcący! Co miałam robić, stać i czekać na cud? Poszłam za tobą, bo mimo że mnie nie widziałeś, przy tobie czułam się bezpieczniej. Może liczyłam, że jednak mnie zobaczysz... i widzisz? Miałam rację, że mi pomożesz. - Podeszłam bliżej i musnęłam ustami jego policzek. - Dziękuję, Dorianie. I przepraszam. Naprawdę. Nie chciałam robić ci kłopotu ani podglądać... i nie, nie wiem, dlaczego tam trafiłam.
            - Czemu mnie nie zapytałaś? Mówisz, że przy mnie czujesz się bezpieczniej, a jednak nie zaufałaś mi na tyle, by przyjść i zwyczajnie spytać: co to za woda? Mogę jej dotknąć? Mogłaś nawet zapytać o to służbę! Ale wolałaś sprawdzić sama, prawda? - Skrzyżował ręce na piersi.
            - Bo o niej zapomniałam. Jakiś czas byłam ciekawa, ale potem tyle się działo... naprawdę chciałam wziąć tylko wodę ze studni... A może chciałam to zrobić podświadomie... w każdym razie... przepraszam. Nigdy więcej nigdzie nie pójdę bez twojej zgody. Obiecuję.
            Przewrócił oczami.
            - Nie chodzi o ciągłe pytanie mnie o zgodę. To jedyne niebezpieczne tutaj miejsce i musiałaś właśnie tu trafić! A co do tych stworzeń, które przeszły za tobą... Co proponujesz? Hodowlę? A może je wyrzucić? Podejrzewam, że szybko się rozmnożą, zdaje się, że to dwie pary.
            Otworzyłam usta i je zamknęłam. Spojrzałam na małe potworki, które kuliły się w kącie, patrząc na Doriana. Nie miałam pojęcia, co z nimi zrobić. Były niebezpieczne, udowodniły mi to. Nie mogliśmy ich wypuścić.
            - Nie... nie można ich odesłać?
            - Można spróbować, ale wątpię, czy trafią do tych samych czasów. Chyba nie chcemy, by namieszały w przeszłości? - Uniósł brwi.
            Nie, nie chciałam tego. Nie miałam pojęcia, co mogłoby się stać, gdyby znalazły się w niewłaściwym miejscu i czasie. Ale obawiały się Doriana.
            - No to może... zostaną tu? Nie możemy ich wypuścić.
            - Świetnie, a więc mamy nowe zwierzątka domowe. - Zerknął na hyosube. - Brawo, Sheilo. Tylko ciekawe, czym będziemy je karmić? Wywerny chyba już wyginęły. Ach, tak, jeszcze lubią ludzkie mięso. To ich przysmak.
            Ludzkie. Skrzywiłam się. A jakby tak zmienić im dietę? Kupić karmę dla kota czy coś? Spojrzałam na stworki. Wydawały się całkiem ładne, gdy nie pokazywały zębów. Zjedzą coś paczkowanego? Przecież nie mogłam karmić ich ludźmi...
            - Najwyżej pogrymaszą i zjedzą mnie – pomyślałam na głos.
            - Masz myśli samobójcze? Niedobrze. - Pokręcił głową. - Aż tak ci tutaj źle? Ja się staram, żebyś się mnie nie bała, żebyśmy byli udanym małżeństwem, a ty przy pierwszej okazji narażasz się i jeszcze sobie żartujesz, że co najwyżej zje cię jakiś hyosube z przeszłości! - Spojrzał na mnie z wyrzutem.
            Zamrugałam, zerkając na niego. Nie sądziłam, że mój głupi komentarz go rozzłości. Naprawę się o mnie martwił. I, owszem, musiałam to przyznać, starał się. Był inny niż wtedy, gdy chciał zabić mojego ojca. Miły. Troskliwy. A ja? Starałam się. Przecież... może zbyt mało. Czasem wciąż mnie przerażał. Nie on sam, ale myśl, że mamy być razem. Że będę jego, w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Opuściłam wzrok. Miał rację, byłam okropną narzeczoną. Nawet dziś zastanawiałam się, jak od niego uciec. Nie zasługiwałam na jego dobroć. Na jego starania.
            Spojrzałam na niego, nie mając odwagi go dotknąć.
            - Masz rację. Nie starałam się tak, jak powinnam.
            - Mam nadzieję, że weźmiesz to pod uwagę, gdy następnym razem będziesz chciała zrobić coś głupiego. A teraz pozwól, że zajmę się stworkami z przeszłości. - Odwrócił się do hyosube. - Za mną. Znajdę wam jakieś miejsce. Tylko nie rozrabiać i nie jeść mieszkańców zamku. - Ruszył przodem, a cztery stworki za nim, lekko kołysząc się na boki. W końcu opadły na cztery łapy i potruchtały za Dorianem.
            Patrzyłam, jak odchodzą. Stworzenia, które chciały mnie pożreć i mężczyzna, który mnie ocalił. Wobec którego byłam niesprawiedliwa. Chciałam pobiec za nim i znów przeprosić. Przepraszać, aż mi wybaczy. Choćbym miała błagać.
            Potrzebował czasu, powtarzałam sobie. Wybaczy mi. Musi. W końcu chce mnie za żonę, a nie zerwał zaręczyn... Dam mu ochłonąć. Potem przeproszę jeszcze raz. Będę się starać, zostanę przykładną, troskliwą narzeczoną. Postaram się, by to odczuł. Poczekam. A do tego czasu... do tego czasu chyba zaszyję się w pokoju albo jeziorze i poukładam wszystko w głowie. Tak wiele się wydarzyło, a ja tak niewiele rozumiałam. Byłam pewna tylko jednego. Chciałam, by mi wybaczył.
 

19 komentarzy:

  1. dziekuje za nowy fragment, nie ma co dotknac wody i przenieśc sie w przeszłośc, o mało co nie została zjedzona ale dowiedziała sie że juz wtedy Dorian miał swój typ zony i ona spełnia warunki. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie miała trudne chwile do przejścia, ale dzięki temu miała okazję poznać inną stronę Doriana.:)

      Usuń
  2. No, no, nasza mała nimfa trochę narozrabiała, ale Dorianek ją oczywiście uratował.^^ Teraz przynajmniej ma lepsze zdanie o swoim narzeczonymi chętniej weźmie z nim ślub.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Narozrabiała, ale troszkę i niechcący. ^^ Co do chęci to jeszcze jest sporo czasu, by to się okazało.;)

      Usuń
    2. No właśnie, to ile czasu z tego tygodnia już właściwie upłynęło? Bo w ostatnich rozdziałach czas wydawał się wręcz w zawieszeniu znajdować. xD

      Usuń
    3. Zostało pięć dni do ślubu:p

      Usuń
    4. To jak na pięć dni, to Dorianowi całkiem nieźle się wiedzie, Sheila już pogodziła się z myślą o ślubie i nie widzi go w ciemnych barwach;)

      Usuń
    5. Ale wciąż zostało jeszcze te pięć dni^^

      Usuń
    6. W których wszystko może się zdarzyć;)

      Usuń
  3. Fajny fragment. Dorian pewnie przeżył prawdziwy szok, kiedy pierwszy raz zobaczył Sheilę i okazało się, że idealnie spełnia jego kryteria na żonę doskonałą. Nic dziwnego, że tak mu śpieszno do ślubu - w końcu czekał 4 tysiące lat! Zbyt srogo go oceniłyśmy :) Tak, Dorian jest krwiożerczy, jednak nie można go nie lubić, zawsze zaskoczy czymś pozytywnym i wszystkie te jego niecne czyny nagle wyparowują z pamięci. Biedna Sheila. Skąd dziewczyna miała wiedzieć, że przeniesie się do przeszłości? Wyrzuty jakie sobie czyniła są zbyt ostre. Ona nie jest dobrą narzeczoną? Zbyt mało się stara? Niedorzeczność. Jeziorko okazało się mniej złowrogie niż byłam to skłonna przypuszczać jakiś czas temu. Myślałam, że ta woda służy do wszczepiania jakiegoś zła, albo rodzą się z niej demony. Wiem, trochę słabe, ale nic lepszego nie udało mi się wtedy wymyślić. Dziękuję za rozdział. Pozdrawiam Agnieszka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wybielajmy go tak od razu, chce to umie być czarujący, ale nie zawsze chce. I tak, długo na nią czekał. ^^
      Sheila ma teraz mętlik w głowie, bo najpierw Dorian ją przerażał, teraz zobaczyła go od strony, która jej się podoba, ale jeszcze wiele przed nią. A jeziorko ma więcej właściwości. ;)

      Usuń
  4. Bardzo dziękuję za rozdział. Coś mi się wydaje, że Sheila niedługo przeżyje wielkie rozczarowanie. Akurat zobaczyła tą lepszą stronę Doriana, ale jak zobaczy resztę, to pewnie będzie szybko uciekać. To tylko kwestia czasu, kiedy pozna jego ciemniejszą stronę. Wiadomo, że całe życie nie będzie umiał przed nią ukryć swojego postępowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że całe życie nie da się tego ukrywać:p Jak na razie poznaje go w tym lepszym świetle;)

      Usuń
  5. widac ze Dorian był jednym z najłagodniejszych Panów, co wcale nie znaczy ze najsłabszym bo dowiodl czegos wrecz przecoiwnego gdy walczyl... Sheila miala szczescie ze znalazl sie w dobrym miejscu w dobrym czasie bo inaczej ciezko by z nia bylo i chociaz sie na nia rozgniewal to mial powod i nie byl dla niej az tak ostry :) moze naprawde mu na niej zalezy :D dziekuje bardzo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorian łagodny? ^^ Sheila akurat trafiła na dobry moment:p

      Usuń
  6. Sheila trochę namieszała z tą wodą życia. Całkiem wciągający fragment. Nie ukrywam, że czytałam go z dużą przyjemnością. Natomiast Dorian pokazany jest jako dowcipny i opiekuńczy facet. Co też mi się podobało. Dziękuje i pozdrawiam cieplutko. Beata;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorian ma swoje dobre momenty. Jak się postara. ^^

      Usuń
  7. Jaki grzeczny Dorian, nie poznaje go :) Ktoś mu coś dosypał, gdy Sheila wędrowała po przeszłości? :)

    OdpowiedzUsuń