***Sheila***
Pchnęłam
drzwi z całych sił, początkowo stawiały opór, ale ostatecznie skrzypnęły głośno
i stanęły otworem. Odetchnęłam głęboko i podniosłam z podłogi dzbanek, który
zamierzałam napełnić wodą ze studni. Weszłam do pomieszczenia, drzwi zostawiając
uchylone i odnalazłam wzrokiem studnię. Ruszyłam w jej stronę, rozglądając się
z ciekawością. Wciąż fascynowały mnie te wszystkie fontanny i zbiorniki;
wiedziałam, że w żadnym z nich nie płynie zwykła woda. Kiedy napełniałam
dzbanek, mój wzrok padł na wielki zbiornik pośrodku pomieszczenia. Nie dla
małych nimf, powiedziano mi. Zmarszczyłam brwi. Nie byłam mała. A Dorian
twierdził, że zamek należy także do mnie. Nikt nie będzie mi mówił, co mogę
dotykać, a czego nie – nie w moim domu.
Odstawiłam dzbanek i ruszyłam w
stronę zbiornika pewnym krokiem. Tylko zerknę, przecież nie mam zamiaru tego
pić. Uklękłam przed zbiornikiem, wpatrując się w wodę. Było w niej coś
niesamowitego, przyciągającego. Nie mogłam oderwać od niej oczu, jakby
przyzywała mnie do siebie. Nigdy, nawet będąc nimfą, nie czułam czegoś takiego.
Moje pragnienie przebywania w wodzie dotyczyło przede wszystkim potrzeb
fizycznych, odżywienia ciała. Tym razem to pragnienie zakorzeniło się głęboko w
mojej psychice i, patrząc na spokojną taflę wody, miałam wrażenie, że czułam
je, odkąd znalazłam się w tym pomieszczeniu po raz pierwszy. Jakby nie
pozwalało mi odejść. Musiałam wrócić.
Nie. Pokręciłam głową. Przyszłam tu,
ponieważ chciałam pić. Tylko dlatego. Pochyliłam się, wyciągając rękę jeszcze dalej.
Tylko dotknę, nic poza tym. Musnęłam palcami powierzchnię wody, nie stało się
nic poza tym, że mój dotyk wywołał delikatne fale. Wiedziałam, że to nic
takiego. Nabrałam trochę cieczy w dłonie złożone w łódeczkę. Przymknęłam oczy,
czując przyjemny chłód i nachyliłam się, przytykając dłonie do ust. Nie wypiłam
tylko dlatego, że poczułam ten zapach. Dziwny, słodkawy zapach. Kwiaty, to
musiały być one, ale tu, pod zamkiem... tu nie mogło być kwiatów. Pod sobą
czułam miękką trawę... chwileczkę. Jaką trawę?
Otworzyłam oczy i ujrzałam...
polanę. Pagórki pokryte jasnozieloną trawą i usiane wielobarwnymi kwiatami.
Kwiatami, których nazw nie znałam, gdyż nigdy ich nie widziałam. Podniosłam się
powoli, kiedy wiatr rozwiał moje włosy, kilka liści przefrunęło mi obok twarzy.
Spojrzałam na wielkie jezioro tuż przed moimi stopami. Rozpoznałam, to ten sam
zbiornik, który znajdował się pod zamkiem Doriana. Ale... jak to się stało?
Gdzie podział się zamek?
Obróciłam się, obejmując i chroniąc
przed wiatrem.
- Niemożliwe... - szepnęłam.
Nie oczekiwałam, że ktoś mi odpowie.
A na pewno nie sądziłam, że odpowie mi coś. Gdzieś za moimi plecami rozległo
się wycie. Głośne i przeraźliwe, uciszone skomleniem pełnym bólu. Zadrżałam.
Ujrzałam ptaki w popłochu wylatujące spomiędzy drzew.
Uciekają, uświadomiłam sobie. Przed
czym? Spojrzałam w stronę lasu, mrużąc oczy. Co tak przestraszyło ptaki?
Cofnęłam się o krok. Może powinnam była uciekać, ale ciekawość nie pozwalała mi
się cofnąć. Znalazłam się w nieznanym mi miejscu, a może... nieznanym czasie.
Musiałam wziąć to pod uwagę. Co mogło to oznaczać dla mnie? Uwolniłam się od
Doriana. I nigdy nie wrócę do domu. Zacisnęłam dłonie. Nie. Musiałam dowiedzieć
się, jak i gdzie się przeniosłam. Musiałam znaleźć ojca... Przecież to nie mógł
być sen, prawda?
Cofnęłam się o kolejny krok i
potknęłam, słysząc głosy. Ludzkie głosy, nawołujące coś w nieznanym mi języku o
charakterystycznym akcencie, który dotąd słyszałam tylko raz. U Doriana. Moje
serce zaczęło walić jak oszalałe, kiedy dotarł do mnie ten prosty fakt. Język
był martwy, należał do Panów, którzy odeszli... cztery tysiąclecia temu. Kiedy
mój ojciec był aniołem. Nie...
Niemożliwe. To mi się śni, nie
mogłam cofnąć się w czasie... poprzez wodę. Zerknęłam na jezioro, gdy do moich
uszu dotarł przeraźliwy, nieludzki ryk. Znałam ten ryk. Coś we mnie kazało mi
uciekać. Biec i nie zatrzymywać się już nigdy. Z drugiej strony... czy on tu
był? Dorian? Zawahałam się przez chwilę, ale w końcu podjęłam decyzję. Ruszyłam
w stronę lasu, w razie czego zawsze miałam za sobą jezioro, do którego mogłam
wrócić i schronić się w jego wodach. Nawet, jeśli nie było prawdziwym jeziorem.
Wiatr targał moje włosy i sukienkę,
ale nie zatrzymałam się. Musiałam wiedzieć, co takiego kryło się w lesie. I jak
mogę wrócić. Ta myśl zaskoczyła mnie samą. Chciałam wrócić. Nawet, jeśli miałby
to być zamek Doriana.
Wtedy to ujrzałam. Wielką skrzydlatą
bestię, która wyłoniła się zza drzew. Smok? Nie, smok z pewnością byłby
większy... więc co? Stworzenie było wielkości dużego konia, miało szarą,
łuskowatą skórę i wielkie błoniaste skrzydła. Długi ogon wieńczyły ostre kolce
wielkości moich ramion. Stworzenie zamachnęło się nimi, wykonało piruet i
zawróciło, pikując między drzewa, skąd dobiegł okrzyk... racjonalnie byłoby powiedzieć,
że strachu, mnie taki szarżujący stwór na pewno by przestraszył, ale... głos
był podniecony. Skory do walki. Okrzyki się nasiliły, wtedy zrozumiałam, że to
polowanie. Ktoś polował na to stworzenie. Ktoś szalony.
Straciłam ochotę, by zmierzać w tamtym
kierunku. Nie, jeśli ktoś polował tam na bestię. Musiałam wrócić do jeziora,
może jeśli jeszcze raz dotknę wody... może wrócę. Może to jednak mi się śni...
Cofałam się powoli, nie spuszczając lasu z oczu. Obawiałam się, że coś nagle z
niego wyskoczy i wcale nie będzie przyjaźnie nastawione.
Usłyszałam przeraźliwy ryk i nagle
zapadła cisza. Zamarłam, bojąc się zrobić choć krok, nie chciałam nastąpić na
gałąź i tym samym przekazać nieznajomym informacji, że tu jestem. Skoro
odważyli się polować na tę bestię, strach pomyśleć, co mogliby zrobić z
bezbronną nimfą.
Rzuciłam szybkie spojrzenie wodzie,
rozważając, czy lepiej czekać nieruchomo, w nadziei, że się oddalą, czy zrobić
wszystko, by dostać się do jeziora. Mogą wcale nie zawrócić, mogą zmierzać w
moją stronę. Z tą myślę obróciłam się na pięcie i zaczęłam biec. Najszybciej
jak mogłam.
Właśnie wtedy usłyszałam śmiech i
zamarłam. Znałam ten głos. Powoli obejrzałam się za siebie.
Dorian szedł u boku wysokiego,
ciemnowłosego mężczyzny o przyjemnej aparycji, żeby nie powiedzieć, zabójczo
przystojnego. Nigdy nie widziałam kogoś równie pięknego, może z wyjątkiem wujka
Rafaela. Czy ten mężczyzna mógł być aniołem? Anioł rozmawiający z Dorianem,
śmiejący się z nim? Przecież toczyli wojnę...
Zawahałam się. Powinnam do nich
podejść? Jeśli ciemnowłosy mężczyzna był aniołem, mógłby mi pomóc. Zabrać mnie
do domu. Moje serce wywinęło radosnego fikołka. Cokolwiek się działo, on mi
pomoże. Ruszyłam w ich stronę biegiem, szczęście rozpierało mnie od środka.
Gdzie on ma skrzydła?, przemknęło mi
przez myśl, kiedy znalazłam się bliżej. Widziałam, jak Dorian coś do niego
mówi, wtedy ciemnowłosy anioł odchylił głowę i zaśmiał się głośno. Miał
regularne, wyraziste rysy twarzy i duże, pełne usta. Natomiast oczy... szare i
zimne jak lód... Zatrzymałam się. Nikt o takim spojrzeniu nie mógł być aniołem.
Te oczy zwiastowały śmierć zadaną w męczarniach. Nagle piękno mężczyzny wydało
mi się okrutną maską skrywającą pierwotne zło.
Ciemnowłosy uśmiechnął się
czarująco, wycierając nóż, zakrwawiony nóż i skinął na coś za plecami Doriana.
Ten odpowiedział kpiącym spojrzeniem i sięgnął po miecz.
Cofnęłam się, nagle poczułam palącą
potrzebę, by znaleźć się jak najdalej od tego mężczyzny. To prawda, nie
widziałam dotąd nikogo równie pięknego, ale też nikt nie wywołał we mnie tak
panicznego lęku. Wiedziałam, że jest zbyt późno na ucieczkę, nie mogli mnie nie
zauważyć. Skoro więc nie mogłam uciec... Dorian. To zapewne największa brednia
świata, ale wierzyłam, że przy nim jestem bezpieczna. Nawet, gdy z dłonią
zaciśniętą na klindze miecza, odwrócił się do ciała potwora.
-
Dorian! - zawołałam, zebrawszy w sobie całą odwagę i ruszyłam w jego stronę. Co
dziwne, nie odwrócił się, ani on, ani jego towarzysz. Obaj podeszli do zwierza,
nie poświęcając mi choćby spojrzenia. Zatrzymałam się tuż obok Doriana, ale
nadal sprawiał wrażenie, jakby mnie nie dostrzegł.
-
Trochę mała. Z góry wydawała się większa – mruknął niezadowolony brunet, biorąc
się pod boki, kiedy Dorian chwycił łeb gada.
-
Nie jest tak źle, przynajmniej nie jest chuda – stwierdził, oglądając
stworzenie.
-
Hej! Dorian, słyszysz mnie? - Chwyciłam go za ramię, mając dość bycia
ignorowaną. Gdziekolwiek byłam, kiedykolwiek... nie mógł udawać, że mnie tam
nie ma. Kiedy moja dłoń przeniknęła przez jego ciało, zrozumiałam, że być może
naprawdę mnie tam nie było. Nie mógł mnie widzieć, jeśli nie byłam w stanie go
dotknąć... poczułam ogarniającą mnie panikę. Co powinnam zrobić? Jeśli nie on,
to kto mi pomoże...?
-
Skóra jest poszarzała, nie należała do najmłodszych... a liczyłem na nowe buty.
Ich
akcent był dziwny, nieznany mi dotąd, ale musiałam przyznać, że podobało mi
się, jak brzmiał wtedy głos Doriana. Głos jego towarzysza wydawał się zbyt
lekceważący. Zabawne, że stałam tam i przysłuchiwałam się ich głosom... i
rozumiałam ich język. Czy to dzieło wody?
-
Jutro znajdziemy większą. - Dorian rozejrzał się dookoła. - Teraz trzeba ją
zanieść. Dziś już nic większego się nie trafi.
Ciemnowłosy
niechętnie skinął głową i wyrwał z ziemi małe drzewo, nie sprawiał wrażenia, by
się przy tym wysilał. Ciekawe, czy Dorian również miał tyle siły?
-
Pospieszmy się zatem, nie mam ochoty spędzać w tej głuszy całego dnia. -
Pochylił się i przywiązał tylne łapy zwierzęcia do prowizorycznego pala. Dorian
zajął się przywiązaniem przedniej części. Skrzywiłam się, patrząc, jak obchodzą
się ze zwierzęciem.
- Rozmawiałeś już z Genie? Wczoraj wydawała się
zdezorientowana.
Nadstawiłam
uszu, słysząc imię przyjaciółki.
-
Owszem, twierdzi, że mnie nienawidzi. Piękny początek związku. - Ciemnowłosy
wyprostował się i przyjrzał swojemu dziełu.
-
Nic dziwnego. Trzeba było najpierw pójść do niej. - Dorian chwycił za jeden z
końców drzewka. Jego towarzysz prychnął i złapał za drugi koniec, razem
podnieśli zdobycz.
-
Obaj wiemy, że tak naprawdę nie miała nic do powiedzenia. Gdybym postanowił
najpierw przekonać ją, Laris poszedłby do waszego ojca i zostałby przyjęty, a
wtedy nawet moja pozycja w radzie w niczym by nie pomogła. Nie, po oficjalnej
zgodzie. Poza tym spójrz na mnie i na tego starego pryka! Co jej się nie
podoba?!
Dorian roześmiał się głośno.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Lubiłam jego śmiech. Poza tym jego oczy nie
emanowały gniewem, który tak często w nich gościł, gdy przebywał ze mną.
Przeszło mi przez myśl, że gdyby nie ten gniew... naprawdę mógłby mi się
spodobać. Bardzo. Było w nim tyle życia, tyle pasji...
-
Zapewniam cię, że z was dwóch wolałaby ciebie. Mogłeś przyjść do niej
wcześniej, nawet wczoraj. - Ruszył przodem.
-
Jeśli tylko twój ojciec raczyłby dać mi parę dni wolnego. Trzy dni ślęczałem
nad mapami.
-
Dla chcącego nic trudnego. Trudno, przepadło, teraz tłumacz się przed nią. -
Uśmiechnął się nieznacznie.
Nie
mogłam uwierzyć, że Genevieve miała zostać żoną tego mężczyzny. Nigdy o nim nie
wspominała, czyżby naprawdę go nienawidziła? Przeszło mi przez myśl, że może
znalazła się w sytuacji podobnej do mojej, zmuszono ją, tak jak Dorian zmusił
mnie. Z dwojga złego, pomyślałam, gdy ruszyli ścieżką, cieszyłam się, że nie
trafiłam na urodziwego bruneta. Gniew Doriana mogłam znieść, ale nie chłód
bijący od jego towarzysza.
Po
chwili wahania ruszyłam za nimi, ciekawość okazała się silniejsza od zdrowego
rozsądku. A może nie chodziło o ciekawość, tylko o Doriana. Mimo tego, że mnie
nie widział, jego obecność dodawała mi odwagi. Szaleństwo.
-
Przejdzie jej, każda marzy o takiej partii jak ja.
Cóż
za skromność, pomyślałam.
Dorian przewrócił oczami.
-
Genevieve nie obchodzi dobra partia. Potrzebny jej mąż, który będzie ją
szanował i nigdy nie podniesie na nią ręki. Z którym będzie jej dobrze. -
Spojrzał na bruneta. - Zakładam, że spełnisz te wymagania.
-
Bicie kobiet jest poniżej mojej godności, Dorianie.
- W
przeciwieństwie do kolegów ojca – mruknął Dorian. - Dogadacie się.
Nie
podobał mi się tok tej rozmowy i choć ciemnowłosy mężczyzna mnie przerażał,
cieszyłam się, że to on przypadł Genevieve. Nie zniosłabym myśli, że ktoś
mógłby ją skrzywdzić.
-
Cóż, na moje szczęście jest nie tylko piękna, ale też bystra. Dziwię się, że
twoja rodzina tego nie widzi. - Uśmiechnął się powoli. - Mam zamiar przekazać
jej pieczę nad biblioteką. Starszyzna dostanie szału, ale kto ośmieli się
odmówić jedynemu lodowemu smokowi?
- Z
pewnością się ucieszy, tylko daj jej to jako prezent, nie propozycję
przekupstwa. I owszem, starszyzna mocno się zdenerwuje. - Dorian uśmiechnął się
szeroko.
-
Przekupstwo? Ja? - Mężczyzna zrobił minę niewiniątka. Uśmiechnęłam się, może
nawet byłabym w stanie go polubić. Może. - No dobra, masz mnie. Ale musisz
przyznać, że robię to umiejętnie.
- Genie
nie jest jedną z wielu, pamiętaj o tym. Ale z biblioteką to naprawdę dobry
pomysł. - Dotarli do kładki przecinającej rzekę.
- Ta
subtelna groźba w twoim głosie nie była konieczna, przyjacielu.
Zatrzymałam
się na moment, zaglądając do wody. Małe, złote rybki pluskały w niej wesoło.
Zatęskniłam za własnym jeziorem i koi, które w nim zostały.
-
Tak już mają nadopiekuńczy bracia. - Dorian uśmiechnął się i wszedł na kładkę.
-
Znajdź sobie żonę, a Genevieve zostaw mnie – zaproponował ten drugi. Uniosłam brwi
i ruszyłam za nimi. Właśnie, ciekawe, dlaczego Dorian do tej pory się nie
ożenił. A może miał żonę przed wojną?
-
Jak tylko znajdę tę odpowiednią. Na razie mi nie śpieszy – odpowiedział Dorian,
wzruszając ramionami.
Odpowiednią.
Byłam odpowiednia? Czekał na mnie? Poczułam przyjemne ciepło. Odsunęłam gałąź,
zmniejszając odległość. W oddali dostrzegłam dym. Tam musiał być ich dom,
pewnie ktoś palił ognisko.
-
Ciekawa jestem, jak mieszkasz – odezwałam się do Doriana, oczywiście nie
odpowiedział. Jego przyjaciel roześmiał się, odchylając głowę. Zauważyłam, że
kilka kosmyków wymknęło się z ciasnego wiązania na karku.
-
Przyznaj się, nie chcesz ograniczać się do jednej. Inaczej dawno byś jakąś
wybrał.
-
Wybiorę najlepszą – odparł Dorian. - Póki co, jeszcze takiej nie spotkałem.
-
Jakiej? - zainteresował się brunet.
-
Hm... - Dorian zamyślił się przez chwilę. - Na pewno powinna być nie za wysoka,
drobnej budowy, o dużych oczach i delikatnych rysach twarzy. Włosy gęste i
miękkie w dotyku, koniecznie ciemne. I powinna być kobietą z charakterem, a
jednocześnie pełną wdzięku i subtelności.
Drobna. Ciemne włosy. Duże oczy. I
delikatne rysy. Zamrugałam, przecież równie dobrze mógłby mówić o mnie! Ja i
ideał? Jego? Dlatego tak szybko zdecydował się na ślub?
- Podsumujmy...
mała, słodka, wielkooka... zatem czekasz na następne pokolenie?
-
Jeśli będzie trzeba. - Wzruszył ramionami. - Nie wiesz, że czekanie zaostrza
apetyt? - Uśmiechnął się nieznacznie.
-
Nie próbuj powtarzać tego przy Vi. Poza tym... a co jeśli w następnym pokoleniu
również takiej nie znajdziesz? Delikatność nie należy do cech naszej rasy...
-
Jak już mówiłem, nie śpieszy mi się do ślubu – odparł Dorian.
Przemknęło
mi przez myśl, że istotnie – czekał naprawdę długo. Cztery tysiące lat. Przyspieszyłam
kroku, nie chcąc stracić ich z oczu. Cztery tysiące lat i trafił na mnie.
Zastanawiałam się, czy gdyby nie przespał tego czasu, to znalazłaby inną. Na
pewno, nikt nie czeka czterech tysięcy lat. Mimo to... miło było dowiedzieć
się, że naprawdę mu się podobałam. Że taką mnie chciał i nie miało to nic
wspólnego z jego nienawiścią do mojego ojca. Chodziło o mnie. Tylko o mnie.
Potknęłam
się o jeden z wystających kamieni. Żałowałam, że znów jestem boso, moje stopy
protestowały przeciwko każdemu wykonanemu przeze mnie krokowi. Czułam tworzące
się odciski, zadrapania i krew. Jak na widmo, którego nikt nie widzi,
doświadczyłam bolesnej podróży.
-
Może to i dobrze, chyba nie powinieneś przekazywać dalej swoich genów, w tej
rodzinie to Vi dostała wszystko, co najlepsze – usłyszałam złośliwą uwagę.
Musiałam podbiec, by nie zgubić ich z oczu. Szli szybko pomimo obciążenia,
jakim było skrzydlate stworzenie. Ciekawe, dlaczego na nie polowali? Naprawdę
chodziło o buty? To odrażające.
Dorian
prychnął w odpowiedzi i wzruszył ramionami.
-
Jeszcze znajdę moją małą, wielkooką brunetkę, aż ci oczy wyjdą na wierzch z
podziwu – odezwał się, na co ciemnowłosy zareagował śmiechem.
Dotarli
do pierwszych budynków i zatrzymali się przed jednym z domów. Spodziewałam się
niewielkich chat, ale nie mogłam mylić się bardziej. Domostwo było okazałe i z
pewnością nie ubogie. Przeszliśmy wielką, rzeźbioną bramę usytuowaną między
murami. Dostrzegłam szeroki taras i stojących tam ludzi. Nie, nie ludzi. Panów.
Przyspieszyłam kroku, trzymając się jak najbliżej Doriana. Kiedy weszliśmy do
środka, okazało się, że... tak naprawdę nie weszliśmy do środka. Ujrzałam duży
plac i pochmurne niebo nad naszymi głowami. Koroną tego miejsca okazało się
wysokie, piękne drzewo o żółtych i pomarańczowych kwiatach. Nie znałam
rosnących na nim owoców, były owalne, duże jak męskie dłonie, zielone u góry i
pomarańczowe na dole; kolory przechodziły jeden w drugi, mieszając się subtelną
żółcią. Drzewo miało przyjemny, słodki zapach.
Za
drzewem dostrzegłam długi stół i kilka drewnianych krzeseł, natomiast przy
ścianach stały wysokie skrzynie. Mężczyźni rzucili zwierzynę na ziemię, tuż
przy ognisku, ciemnowłosy wyjął z kieszeni chustkę, a właściwie jej ówczesny
odpowiednik i wytarł dłonie.
-
Następnym razem zapolujemy na coś czystszego niż wywerna.
- Co
proponujesz? - Dorian podsunął sobie krzesło i usiadł wygodnie, zerkając na
towarzysza.
-
Zawsze chciałem dostać w swoje ręce róg jednorożca...
Nie
wiedziałam, co bardziej mnie dziwi. To, że jednorożce kiedyś istniały, czy
fakt, że ktoś chciałby je skrzywdzić.
-
Genevieve chyba by się to nie spodobało – stwierdził Dorian.
-
Nie musi wiedzieć – uciął ciemnowłosy i rozsiadł się na krześle. - Poza tym to
w celach naukowych.
Drań.
Posłałam mu złe spojrzenie, żałując, że nie mogę mu tym zaszkodzić i
rozejrzałam się wokół. Budynek wykonano z kamienia, nie wiedziałam jakiego
rodzaju, ale sprawiał wrażenie takiego, który nagrzewa się od słońca, dzięki
temu w środku musiało być ciepło. Okna były wysokie, lekko zaokrąglone u góry,
ale dość wąskie. Zerknęłam na Doriana, rozważając wejście do środka.
Ostatecznie zrezygnowałam z tego pomysłu, słysząc rżenie koni. Podeszłam do
małej bramy po prawej i zajrzałam do pomieszczenia. Stajnia. W środku
znajdowało się sześć koni, wszystkie piękne i zadbane.
-
Chyba kolekcjonerskich – usłyszałam odpowiedź Doriana. Lubiłam go coraz
bardziej z każdą minutą. Uśmiechnęłam się i ruszyłam na drugą stronę placu.
Czułam wodę, słyszałam chlupot. Musiałam tam zajrzeć.
- I
tu się mylisz. Mówi się o pewnych specyficznych właściwościach rogu, gdybym go
zdobył, mógłbym przekonać się, ile prawdy tkwi w tych opowieściach.
-
Jednorożce są rzadkością, niedługo całkiem wyginą – stwierdził Dorian. - Ja bym
wolał założyć hodowlę. Pomyśl: stado jednorożców w naszej stajni.
Zatrzymałam
się przy małej bramie po lewej i oparłam dłoń o ścianę. Obejrzałam się przez
ramię, a moje serce radośnie podskoczyło. On nie jest potworem. Nie jest
bestią, za jaką go miałam. Uśmiechnęłam się. Dorian zaskakiwał mnie niemal na
każdym kroku.
- I
przerzucać ich łajno? Nie, dziękuję. Jeden mi wystarczy. Gdybym miał hodowlę,
twoja siostra nigdy nie pozwoliłaby mi na korzystanie z ich rogów. A ja nie
lubię, gdy mi się czegoś zabrania. Może jeszcze hodowla ludzi, co?
Mój
uśmiech znikł. Jak Dorian mógł przyjaźnić się z kimś takim? Zajrzałam za bramę
i otworzyłam usta. Wodospad, wielki wodospad wpływający do maleńkiego jeziorka.
Postanowiłam, że muszę odnaleźć to miejsce. O ile jeszcze istnieje.
-
Jakbyś miał ich dziesiątki? Nie sądzę, żeby zauważyła brak jednego. A ludzi...
ludzi nie chciałbym hodować. Nie lubię ich.
- W
dodatku są brudni i śmierdzą. - Przystojna twarz mężczyzny skrzywiła się w
grymasie obrzydzenia. Popatrzyłam na niego z niechęcią. Jak w ogóle można
myśleć o ludziach w kategoriach hodowli? Nie są zwierzętami.
Oparłam
się o ścianę, mając dość tej rozmowy. Chciałam wrócić do domu. Westchnęłam,
zamykając oczy. Nie wiedziałam, jak rozumieć słowa Doriana. Nie lubił ludzi.
Dobrze, ma prawo. Nie chciał sugerowanej hodowli, to bardzo dobrze, inna
odpowiedź byłaby niedopuszczalna. Ale nie do końca rozumiałam dlaczego. Nie
dopuszczał takiej myśli, czy jednak miał podobne zdanie do przyjaciela?
Otworzyłam
oczy, słysząc kroki. Z budynku wyszedł wysoki, jasnowłosy mężczyzna. Miał
szerokie ramiona i umięśnione ciało. Nietrudno było to zauważyć, ponieważ miał
na sobie tylko sięgającą kolan przepaskę biodrową. Jego pierś zdobiły czarne
tatuaże i liczne blizny, przez które trudno było rozpoznać tatuowane znaki.
Włosy mężczyzny były jasne i krótko obcięte, zupełnie inne niż Doriana i jego
towarzysza. Przybysz wyjął z pochwy przewieszonej przez plecy miecz o szerokim
ostrzu i położył go na stole.
Dorian
i jego przyjaciel poderwali się z krzeseł.
-
Mała – zawyrokował nowo przybyły, zerkając na ciało wywerny. - Biorąc pod uwagę
wszystkie ryki sądziłem, że walczycie z czymś rozmiarów smoka.
-
Mamy nadzieję na lepsze polowanie jutro, ojcze – odparł Dorian.
A
więc to był jego ojciec. Znielubiłam go z miejsca. Dorian nie mówił o nim
dobrze, poza tym twierdził, że krzywdził Genevieve. Patrząc na to chmurne
oblicze, wierzyłam w każde słowo mojego narzeczonego. Gdyby przyszło mi opisać
wymarzonego teścia, wybrałabym jego przeciwieństwo.
-
Lepiej aby tak było. - Przesunął wzrokiem na drugiego mężczyznę. - Mam
nadzieję, że będziesz u nas częstym gościem przez najbliższy tydzień, Ezekielu.
A potem zabierzesz moją córkę i nauczysz ją rozumu.
-
Myślę, że ona ma własny rozum, Scrymgeourze. Niemniej z zaproszenia chętnie
skorzystam.
Mężczyźni
uścisnęli sobie dłonie i odeszli w stronę domu, rozmawiając przyciszonymi
głosami. Zerknęłam na Doriana i stanęłam obok niego. Znów usiadł przy stole i
skinął na służbę, by przynieśli mu wino. Zajęłam miejsce na krześle obok i
spróbowałam dotknąć jego dłoni. Bez powodzenia. Westchnęłam i cofnęłam rękę.
-
Jeśli to ma jakieś znaczenie... zaimponowałeś mi dziś – poinformowałam go
cicho.
Chwilę
później plac zaczął wypełniać się mężczyznami, dobiegły mnie śmiechy i sprośne
żarty; służba przyniosła więcej wina i zajęła się oporządzaniem zwierza. Zjedzą
go? Naprawdę? Fuj.
-
Mam nadzieję, że to nie jest jedna z tych orgiastycznych imprez –
poinformowałam Doriana. - Lepiej, żeby nie była.
Tak
bardzo chciałam, żeby mi odpowiedział. Usiadłam na jednej ze skrzyń, nie chcąc
wchodzić w drogę mężczyznom i obserwowałam, co chwilę wracając spojrzeniem do
Doriana. Jako gospodarz prezentował się wspaniale. Poświęcił czas każdemu,
zamieniając z nimi po kilka słów, pilnując poczynań służby i wypatrując nowych
gości. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, jak będzie wyglądał nasz ślub. Jaki
będzie wtedy Dorian? Również odegra rolę gospodarza, czy zleci to komuś innemu?
Chyba nie zechce upolować na tę okazję wywerny? Wzdrygnęłam się. Nawet jeśli
zechce, stanowczo zaprotestuję.
Usłyszałam
śmiech i spojrzałam na piękne kobiety, które właśnie przybyły. Byle nie orgie.
Muzyka
rozległa się nagle, rozejrzałam się, szukając źródła dźwięku. Grupka mężczyzn
stała przy lewej bramie, wygrywając skoczną, egzotyczną melodię. Uśmiechnęłam się.
Gdyby nie to, że bolały mnie poranione stopy, chętnie bym zatańczyła. Zerknęłam
na Doriana, uświadamiając sobie, że zatańczyłabym z nim. Może nie wspominałam
dobrze dnia, kiedy przyłapał mnie na tańcu, ale wierzyłam, że tym razem
zachowałby się inaczej.
Nie
wiedziałam, czy zabawa została zorganizowana z jakiejś konkretnej okazji, czy
może bawili się tak każdego wieczoru. Obserwowałam ich ze swojego kącika, kiedy
tańczyli, śmiali się i jedli. Wracałam spojrzeniem do Doriana, gdy tańczył w
otoczeniu pięknych kobiet. Wiedziałam, że to żałosne, ale czułam zazdrość. To
ja miałam zostać jego żoną i to ze mną powinien tańczyć. Do licha, powinien
chociaż mnie widzieć! Przygryzłam wargę i odwróciłam wzrok. Dostrzegłam
Ezekiela, jego również otaczały piękne kobiety, wszystkie sprawiały wrażenie
bardzo zainteresowanych, brakowało tylko Genevieve.
Rozległy
się okrzyki, wyłapałam skandowane słowa. Chcieli walki. Objęłam się ramionami.
Chyba nie pójdą rabować i gwałcić? Zerknęłam na Doriana i klejące się do niego
kobiety, które zaczęły go do czegoś namawiać. Zacisnęłam palce na skrzyni,
oczekując.
W
końcu Dorian najwyraźniej zgodził się na propozycję, bo wyszedł na środek,
wokół niego utworzył się duży krąg. W jego dłoni pojawił się miecz,
najwyraźniej w przeciwieństwie do ojca, nie lubił nosić go przy sobie.
Przebiegł pewnym siebie wzrokiem po zebranych, a w jego oczach pojawił się
niepokojący błysk.
Chciałam
poprosić, by tego nie robił. By odszedł i zostawił tę brutalną zabawę innym.
Nie mogłam i wiedziałam, że i tak bym go nie przekonała. Skuliłam się, widząc
jego przeciwnika. Rosłego, szerokiego w barkach bruneta o odpychającej
aparycji. Najłatwiej byłoby mi określić go jako górę mięśni. Zerknęłam na
Doriana. On go zmiażdży, pomyślałam z paniką.
Dorian
również zmierzył go wzrokiem, ale nie wydawał się przejęty muskulaturą
przeciwnika. Przyglądał mu się ze spokojem, jakby czekając na pierwszy ruch z
jego strony. Tak więc ja panikowałam za nas oboje. Napastnik ruszył z głośnym
rykiem.
Dorian
wykonał zwinny unik i skrzyżował miecz z przeciwnikiem. Odetchnęłam,
powtarzając sobie, że przecież przeżyje, musi. Jednak nie w tym rzecz. Nie o
jego życie się bałam. Nie chciałam, by cierpiał. Patrzyłam na walczących, raz
za razem krzyżujących ze sobą miecze. Góra Mięśni był silniejszy, ale Dorian
rekompensował to sobie szybkością i sprytem. Mimowolnie zaczęłam podziwiać go
podczas walki. Pracę mięśni, opanowanie, strategię.
Walka
zaczęła się rozkręcać, kiedy Dorianowi udało się zranić przeciwnika. Napastnik
warknął z wściekłością, na co Dorian odpowiedział mu bezczelnym uśmiechem.
Kolejne posunięcia były kpiną z wielkoluda, który rozjuszony atakował coraz
intensywniej. Coraz mniej przemyślanie. Nie znałam się na walce, ale widziałam
dość treningów Lexa, by wiedzieć, że w ten sposób wielkolud przegra. Podobnie
jak przeciwnicy Lexa. Dorian ciął go w ramię, potem w pierś. Góra Mięśni
otrzymywał nowe zranienia co chwilę, podczas gdy on sam nie zadał jeszcze ani
jednej rany. Mocno zacisnęłam dłonie, kiedy Dorian ostatecznie powalił przeciwnika.
Odetchnęłam. Nic mu się nie stało. I był niesamowity. Rozległy się wiwaty i mój
narzeczony znów został otoczony przez krąg pięknych kobiet.
Jednak
wtedy już o tym nie myślałam. Dostrzegłam małe stworzenie czające się w głównej
bramie. Sięgało mi do kolan, miało zabawne spiczaste uszy i przypominało
chochlika w połączeniu z jakimś zwierzęciem. Nie byłam pewna jakim. Stało na
dwóch łapach, przytrzymując się ściany i rozglądało, strzygąc uszami. Całe
ciało stworka pokryte było krótką sierścią, natomiast oczy wydawał się zbyt
duże i zbyt uważne. Kiedy zwierzę – bo to chyba było zwierzę – otworzyło pysk,
dostrzegłam dwa rzędy ostrych zębów. Nagle stworzenie rzuciło się do resztek
wywerny pozostawionych na stole, za nim podążyły inne, podobne mu istoty,
wydając z siebie piszcząco-rechoczące dźwięki. Przycupnęły przy resztkach i
zaczęły pałaszować, nie robiąc sobie nic z otaczających ich Panów. Wzajemnie.
Dorian zniknął gdzieś w tłumie kobiet, nie mogłam go już dostrzec.
Nagle
jeden ze stworków uniósł głowę i zaczął węszyć. Przyglądałam mu się z
ciekawością i – ku mojemu przerażeniu – odpowiedział tym samym. Spojrzał na
mnie i zastrzygł uszami. Na mnie. Nie za, nie obok, na mnie. Wyszczerzył zęby i
wystartował w moją stronę. Wrzasnęłam i poderwałam się do biegu. Minęłam małą
bramę po lewej i ruszyłam w stronę jeziorka. Małe drapieżniki były tuż za mną i
wydawały się głodne. Sądząc po determinacji, z jaką mnie goniły, wyglądałam na
smakowity kąsek. Biegłam co sił, jeszcze bardziej raniąc sobie stopy. Krzyczałam,
w nadziei, że skoro one mnie dostrzegły, usłyszy mnie ktoś, kto uzna, że nimfa
nie nadaje się na pokarm dla tego... tego czegoś. Moja sukienka zaczepiła się o
wystającą gałąź, szarpnęłam ją, tracąc równowagę. Upadłam. Oswobodziłam się i
spróbowałam podnieść, gdy usłyszałam warkot. Jeden z nich skoczył na mnie. Za
nim ruszyły kolejne. Zęby pierwszego były tuż przy moim gardle, a oczy
drapieżcy spojrzały na mnie jak na danie podane do stołu, gdy coś gwałtownie
odrzuciło je w tył. Przez chwilę poczułam, że nie mogę złapać tchu, ogarnął
mnie dziwny chłód, a gdy udało mi się odetchnąć, coś się zmieniło. Siedziałam
nad brzegiem zbiornika z tajemniczą wodą, a nade mną stał Dorian. Nie Dorian,
pogromca wywerny. Mój Dorian. Poderwałam się na nogi i zarzuciłam mu ręce na
szyję, wtulając się w niego z całych sił. Znalazł mnie. Gdziekolwiek,
kiedykolwiek byłam... znalazł mnie.
-
Dziękuję, tak się bałam... - odezwałam się z twarzą wtuloną w jego pierś.
Stał przez bardzo długą chwilę,
wyraźnie zaskoczony, po czym odetchnął, odsunął mnie na długość ramion i
zlustrował wzrokiem.
- Jesteś ranna?
-
Nie, nie zdążyły. - Zerknęłam na stopy. - A to nic takiego... Uratowałeś mnie.
Znowu.
Chciałam
ponownie wtulić się w jego ramiona, ale trzymał mnie trochę zbyt mocno. Więc
spojrzałam mu w oczy.
Były zagniewane, nie tak, jak na
początku naszej znajomości, ale wyraźnie był na mnie zły.
- Wiesz,
co zrobiłaś, Sheilo? - zapytał spokojnym z pozoru tonem.
-
Coś głupiego... przepraszam. Przyszłam po wodę i... coś mnie przyciągnęło,
chciałam tylko dotknąć... przepraszam.
-
Wiesz, co to za woda? - Zmarszczył brwi. - Gdzie byłaś? Mogłaś nie wrócić.
-
Nie wiem... wiedziałam, że to nie jest zwykła woda, ale... nawet do głowy by mi
nie przyszło... To było takie... dziwne. Widziałam cię. Tam... w przeszłości...
chyba. - Zerknęłam na niego. - Przepraszam.
Drgnęłam,
słysząc warknięcie i powoli obejrzałam się przez ramię. Te stwory... cztery z
nich kucały w rogu pomieszczenia, patrząc na mnie wygłodniałym wzrokiem.
-
Świetnie. A więc przeniosłaś się do przeszłości. I podglądałaś moje życie. -
Puścił mnie i odwrócił się w stronę drapieżników. - A na dodatek, ratując cię,
ściągnąłem kilka hyosube. Spokój, już! - zawołał do nich. Stwory skuliły się,
patrząc na Doriana. - Nie przyszło ci do głowy, żeby mnie zapytać, czym grozi
pływanie w wodzie życia? - Spojrzał ponownie na mnie.
-
Nie chciałam w niej pływać... ani podglądać... to samo mnie... przyciągało. -
Zerknęłam na stwory, które Dorian nazwał hyosube i podeszłam do niego. -
Przepraszam, Dorianie. Naprawdę nie chciałam.
-
Mogłaś zginąć – powiedział z wyrzutem. - I nikt tam by cię nie ocalił, skoro
widziały cię tylko zwierzęta. Co zobaczyłaś?
Martwił
się o mnie. Na samą myśl poczułam ciepło w sercu.
-
Polowałeś... - powiedziałam powoli. - Na wywernę. Z takim brunetem...
Ezekielem. A potem była uczta... i walczyłeś. - A ja bałam się, że zostaniesz
ranny, dodałam w myśli.
-
Ezekiel. - Skinął głową w zamyśleniu, po chwili znów spojrzał na mnie. - Nie
wiesz, że to nieładnie podglądać? - Uniósł brwi. - Wiesz w ogóle, dlaczego tam
się znalazłaś?
-
Przepraszam, trafiłam tam niechcący! Co miałam robić, stać i czekać na cud?
Poszłam za tobą, bo mimo że mnie nie widziałeś, przy tobie czułam się
bezpieczniej. Może liczyłam, że jednak mnie zobaczysz... i widzisz? Miałam
rację, że mi pomożesz. - Podeszłam bliżej i musnęłam ustami jego policzek. -
Dziękuję, Dorianie. I przepraszam. Naprawdę. Nie chciałam robić ci kłopotu ani
podglądać... i nie, nie wiem, dlaczego tam trafiłam.
-
Czemu mnie nie zapytałaś? Mówisz, że przy mnie czujesz się bezpieczniej, a
jednak nie zaufałaś mi na tyle, by przyjść i zwyczajnie spytać: co to za woda?
Mogę jej dotknąć? Mogłaś nawet zapytać o to służbę! Ale wolałaś sprawdzić sama,
prawda? - Skrzyżował ręce na piersi.
- Bo
o niej zapomniałam. Jakiś czas byłam ciekawa, ale potem tyle się działo...
naprawdę chciałam wziąć tylko wodę ze studni... A może chciałam to zrobić
podświadomie... w każdym razie... przepraszam. Nigdy więcej nigdzie nie pójdę
bez twojej zgody. Obiecuję.
Przewrócił oczami.
-
Nie chodzi o ciągłe pytanie mnie o zgodę. To jedyne niebezpieczne tutaj miejsce
i musiałaś właśnie tu trafić! A co do tych stworzeń, które przeszły za tobą...
Co proponujesz? Hodowlę? A może je wyrzucić? Podejrzewam, że szybko się
rozmnożą, zdaje się, że to dwie pary.
Otworzyłam
usta i je zamknęłam. Spojrzałam na małe potworki, które kuliły się w kącie,
patrząc na Doriana. Nie miałam pojęcia, co z nimi zrobić. Były niebezpieczne,
udowodniły mi to. Nie mogliśmy ich wypuścić.
-
Nie... nie można ich odesłać?
-
Można spróbować, ale wątpię, czy trafią do tych samych czasów. Chyba nie
chcemy, by namieszały w przeszłości? - Uniósł brwi.
Nie,
nie chciałam tego. Nie miałam pojęcia, co mogłoby się stać, gdyby znalazły się
w niewłaściwym miejscu i czasie. Ale obawiały się Doriana.
- No
to może... zostaną tu? Nie możemy ich wypuścić.
-
Świetnie, a więc mamy nowe zwierzątka domowe. - Zerknął na hyosube. - Brawo,
Sheilo. Tylko ciekawe, czym będziemy je karmić? Wywerny chyba już wyginęły.
Ach, tak, jeszcze lubią ludzkie mięso. To ich przysmak.
Ludzkie.
Skrzywiłam się. A jakby tak zmienić im dietę? Kupić karmę dla kota czy coś?
Spojrzałam na stworki. Wydawały się całkiem ładne, gdy nie pokazywały zębów.
Zjedzą coś paczkowanego? Przecież nie mogłam karmić ich ludźmi...
-
Najwyżej pogrymaszą i zjedzą mnie – pomyślałam na głos.
-
Masz myśli samobójcze? Niedobrze. - Pokręcił głową. - Aż tak ci tutaj źle? Ja
się staram, żebyś się mnie nie bała, żebyśmy byli udanym małżeństwem, a ty przy
pierwszej okazji narażasz się i jeszcze sobie żartujesz, że co najwyżej zje cię
jakiś hyosube z przeszłości! - Spojrzał na mnie z wyrzutem.
Zamrugałam,
zerkając na niego. Nie sądziłam, że mój głupi komentarz go rozzłości. Naprawę
się o mnie martwił. I, owszem, musiałam to przyznać, starał się. Był inny niż
wtedy, gdy chciał zabić mojego ojca. Miły. Troskliwy. A ja? Starałam się.
Przecież... może zbyt mało. Czasem wciąż mnie przerażał. Nie on sam, ale myśl,
że mamy być razem. Że będę jego, w każdym możliwym znaczeniu tego słowa.
Opuściłam wzrok. Miał rację, byłam okropną narzeczoną. Nawet dziś zastanawiałam
się, jak od niego uciec. Nie zasługiwałam na jego dobroć. Na jego starania.
Spojrzałam
na niego, nie mając odwagi go dotknąć.
-
Masz rację. Nie starałam się tak, jak powinnam.
-
Mam nadzieję, że weźmiesz to pod uwagę, gdy następnym razem będziesz chciała
zrobić coś głupiego. A teraz pozwól, że zajmę się stworkami z przeszłości. -
Odwrócił się do hyosube. - Za mną. Znajdę wam jakieś miejsce. Tylko nie
rozrabiać i nie jeść mieszkańców zamku. - Ruszył przodem, a cztery stworki za
nim, lekko kołysząc się na boki. W końcu opadły na cztery łapy i potruchtały za
Dorianem.
Patrzyłam,
jak odchodzą. Stworzenia, które chciały mnie pożreć i mężczyzna, który mnie
ocalił. Wobec którego byłam niesprawiedliwa. Chciałam pobiec za nim i znów
przeprosić. Przepraszać, aż mi wybaczy. Choćbym miała błagać.
Potrzebował
czasu, powtarzałam sobie. Wybaczy mi. Musi. W końcu chce mnie za żonę, a nie
zerwał zaręczyn... Dam mu ochłonąć. Potem przeproszę jeszcze raz. Będę się
starać, zostanę przykładną, troskliwą narzeczoną. Postaram się, by to odczuł.
Poczekam. A do tego czasu... do tego czasu chyba zaszyję się w pokoju albo
jeziorze i poukładam wszystko w głowie. Tak wiele się wydarzyło, a ja tak
niewiele rozumiałam. Byłam pewna tylko jednego. Chciałam, by mi wybaczył.
dziekuje za nowy fragment, nie ma co dotknac wody i przenieśc sie w przeszłośc, o mało co nie została zjedzona ale dowiedziała sie że juz wtedy Dorian miał swój typ zony i ona spełnia warunki. :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie miała trudne chwile do przejścia, ale dzięki temu miała okazję poznać inną stronę Doriana.:)
UsuńNo, no, nasza mała nimfa trochę narozrabiała, ale Dorianek ją oczywiście uratował.^^ Teraz przynajmniej ma lepsze zdanie o swoim narzeczonymi chętniej weźmie z nim ślub.;)
OdpowiedzUsuńNarozrabiała, ale troszkę i niechcący. ^^ Co do chęci to jeszcze jest sporo czasu, by to się okazało.;)
UsuńNo właśnie, to ile czasu z tego tygodnia już właściwie upłynęło? Bo w ostatnich rozdziałach czas wydawał się wręcz w zawieszeniu znajdować. xD
UsuńZostało pięć dni do ślubu:p
UsuńTo jak na pięć dni, to Dorianowi całkiem nieźle się wiedzie, Sheila już pogodziła się z myślą o ślubie i nie widzi go w ciemnych barwach;)
UsuńOn jak chce, to potrafi^^
UsuńAle wciąż zostało jeszcze te pięć dni^^
UsuńW których wszystko może się zdarzyć;)
UsuńFajny fragment. Dorian pewnie przeżył prawdziwy szok, kiedy pierwszy raz zobaczył Sheilę i okazało się, że idealnie spełnia jego kryteria na żonę doskonałą. Nic dziwnego, że tak mu śpieszno do ślubu - w końcu czekał 4 tysiące lat! Zbyt srogo go oceniłyśmy :) Tak, Dorian jest krwiożerczy, jednak nie można go nie lubić, zawsze zaskoczy czymś pozytywnym i wszystkie te jego niecne czyny nagle wyparowują z pamięci. Biedna Sheila. Skąd dziewczyna miała wiedzieć, że przeniesie się do przeszłości? Wyrzuty jakie sobie czyniła są zbyt ostre. Ona nie jest dobrą narzeczoną? Zbyt mało się stara? Niedorzeczność. Jeziorko okazało się mniej złowrogie niż byłam to skłonna przypuszczać jakiś czas temu. Myślałam, że ta woda służy do wszczepiania jakiegoś zła, albo rodzą się z niej demony. Wiem, trochę słabe, ale nic lepszego nie udało mi się wtedy wymyślić. Dziękuję za rozdział. Pozdrawiam Agnieszka :)
OdpowiedzUsuńNie wybielajmy go tak od razu, chce to umie być czarujący, ale nie zawsze chce. I tak, długo na nią czekał. ^^
UsuńSheila ma teraz mętlik w głowie, bo najpierw Dorian ją przerażał, teraz zobaczyła go od strony, która jej się podoba, ale jeszcze wiele przed nią. A jeziorko ma więcej właściwości. ;)
Bardzo dziękuję za rozdział. Coś mi się wydaje, że Sheila niedługo przeżyje wielkie rozczarowanie. Akurat zobaczyła tą lepszą stronę Doriana, ale jak zobaczy resztę, to pewnie będzie szybko uciekać. To tylko kwestia czasu, kiedy pozna jego ciemniejszą stronę. Wiadomo, że całe życie nie będzie umiał przed nią ukryć swojego postępowania.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że całe życie nie da się tego ukrywać:p Jak na razie poznaje go w tym lepszym świetle;)
Usuńwidac ze Dorian był jednym z najłagodniejszych Panów, co wcale nie znaczy ze najsłabszym bo dowiodl czegos wrecz przecoiwnego gdy walczyl... Sheila miala szczescie ze znalazl sie w dobrym miejscu w dobrym czasie bo inaczej ciezko by z nia bylo i chociaz sie na nia rozgniewal to mial powod i nie byl dla niej az tak ostry :) moze naprawde mu na niej zalezy :D dziekuje bardzo
OdpowiedzUsuńDorian łagodny? ^^ Sheila akurat trafiła na dobry moment:p
UsuńSheila trochę namieszała z tą wodą życia. Całkiem wciągający fragment. Nie ukrywam, że czytałam go z dużą przyjemnością. Natomiast Dorian pokazany jest jako dowcipny i opiekuńczy facet. Co też mi się podobało. Dziękuje i pozdrawiam cieplutko. Beata;)
OdpowiedzUsuńDorian ma swoje dobre momenty. Jak się postara. ^^
UsuńJaki grzeczny Dorian, nie poznaje go :) Ktoś mu coś dosypał, gdy Sheila wędrowała po przeszłości? :)
OdpowiedzUsuń