***Sheila***
Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy,
myślałam, że jest potworem. Kiedy poznałam go lepiej – byłam tego pewna.
Najgorsze jednak okazało się to, że miałam zostać żoną tego potwora. Zadrżałam
i objęłam się ramionami. Miałam niewiele czasu, by się pozbierać i chociaż
spróbować wyglądać normalnie. Zanim on wróci. Dorian. Mój przyszły mąż.
Niezrównoważony mężczyzna, który ma ponad cztery tysiące lat i ni z tego ni z
owego uznał, że zamiast mścić się na moim ojcu, weźmie mnie za żonę. Chyba, że
się nie zgodzę, to powróci do dawnego planu.
Zamknęłam oczy i schowałam twarz w
dłoniach. Usilnie starałam się nie płakać. Powstrzymałam chęć, by zamknąć się w
łazience lub ukryć w jeziorze. Lada chwila będzie tu Genevieve i na pewno
zechce przekonać się co do słuszności mojej decyzji. By poślubić bestię. Co
mogłam jej wtedy odpowiedzieć? Prawdę? Nie, Dorian jasno dał mi do zrozumienia,
co się wtedy stanie. Zatem musiałam kłamać. Problem polegał na tym, że nie
umiałam udawać. Tym trudniej, że zamiast się cieszyć, chciałam wyć.
Nie byłam tak przerażona od nocy,
kiedy się przebudził. Wtedy sądziłam, że mnie zabije, dziś obiecał, że nie
wyrządzi mi krzywdy. A mimo to się bałam. Tego, co mnie czekało. Miałam oddać
mu duszę... i ciało. Mężczyźnie, którego nie kochałam, który wywoływał we mnie
strach i uczynił niewolnicą. Który był kłamcą. Obiecał, że mnie wypuści,
tymczasem zmusił mnie do podjęcia decyzji, przez którą już nigdy nie będę
wolna. Nigdy nie wrócę do domu. Do rodziny.
Oparłam brodę o kolana. Łzy spływały
po moich policzkach, nie umiałam ich powstrzymać, nieważne o czym myślałam.
Utknęłam tu. Z nim. Na zawsze. Nawet nie umiałam sobie wyobrazić, jak od teraz
będzie wyglądało moje życie. Jako jego żona będę musiała spełniać małżeńskie
obowiązki. Nie wywinę się od tego. Da mi choć trochę czasu? Czy sięgnie po
swoje, nie chcąc słyszeć ani słowa sprzeciwu? Zacisnęłam palce. Sama myśl, że
miałabym stanąć przed nim nago, pozwolić się dotknąć... Nie, nie miałabym. Będę
musiała to zrobić.
Rozprostowałam dłonie dopiero, gdy
poczułam ból. Tak mocno wbijałam w skórę paznokcie, że zadrapałam ją do krwi.
Rozejrzałam się za chusteczką. Genevieve nie może mnie takiej zobaczyć. Nigdy
nie uwierzy, że jestem tu dobrowolnie, jeśli powitam ją w takim stanie.
Poderwałam się i popędziłam do łazienki. Odrzuciłam wszystkie myśli,
podpuszczające mnie, że przecież nie ma w tym nic dziwnego, że Genevieve nie
uwierzy w to kłamstwo. Przecież nie chciałam tu być. Niestety, od tego, czy ją
przekonam, zależało życie mojego ojca. Musiałam być silna. Potem mogę płakać.
Mogę krzyczeć. Mogę nienawidzić mężczyzny, który rujnował moje życie. Teraz
jednak czas na uśmiech i małe przestawienie. Moje pierwsze kłamstwo.
Umyłam się, poprawiłam sukienkę,
włożyłam sweterek i opatrzyłam dłonie. Spoglądałam w lustrzane odbicie,
próbując się uśmiechnąć, kiedy usłyszałam głosy. Wrócił. Odetchnęłam głęboko i
wyszłam z łazienki, by powitać przyjaciółkę. Nie pamiętałam nawet, jak dotarłam
do holu, szłam jak w amoku. Jakby moja dusza nie należała już do ciała. Mimo
to, gdy tylko zobaczyłam Genevieve, uśmiechnęłam się i był to szczery uśmiech.
Kochałam ją, sama jej obecność dodała mi sił. Podbiegłam do niej i wtuliłam się
w wyciągnięte ramiona przyjaciółki. Znów chciałam płakać, tym razem ze
szczęścia, że ją widzę.
Uścisnęła mnie mocno, a potem
przytrzymała na wyciągnięcie ramion i przyjrzała mi się uważnie. Gorączkowo
zastanawiałam się, czy na pewno doprowadziłam się do porządku.
- Dobrze wyglądasz, kochanie –
odezwała się ciepło.
- Ty też, Genevieve. Olśniewająco,
jak zawsze.
To była prawda, nigdy dotąd nie
widziałam kobiety tak pięknej, tak idealnej jak Genevieve. Długie blond włosy
spływały jej na plecy, sięgając niemal pasa, a czarny strój podkreślał wysoką,
kształtną sylwetkę. Mieli z Dorianem takie same oczy, ale te należące do
Genevieve były ciepłe i łagodne, troskliwe. Nie dostrzegłam w nich gniewu.
Dorian stał z boku, przyglądając się
nam. Oparł się lekko o ścianę, a na jego ustach pojawił się nieznaczny uśmiech.
Spojrzałam na niego niepewnie, nagle nie wiedząc, jak powinnam się zachować.
Podszedł do mnie i spojrzał na Genevieve.
- Obie wyglądacie wspaniale. Co wy
na to, żebyśmy zjedli wspólne śniadanie? Przyznam, że trochę zgłodniałem.
- Ja chętnie z tobą zjem, ale myślę,
że Sheila chce już wrócić do domu. Gotowa? - Spojrzała na mnie.
Tak! Boże, tak, proszę!, miałam
ochotę krzyczeć. Ale nie mogłam. Zerknęłam na Doriana, szukając u niego pomocy.
Skoro on wymyślił ślub, to niech teraz kombinuje. Objął mnie ramieniem i
uśmiechnął się. Zwalczyłam chęć, by się odsunąć.
- Spokojnie, zdąży jeszcze zobaczyć
ojca. Najpierw jednak chcieliśmy ci o czymś powiedzieć. - Zerknął na moją prawą
dłoń. Ten przeklęty pierścionek, który w magiczny sposób nie chciał zejść z
mojego palca. Próbowałam go zdjąć, gdy opatrywałam zadrapania, ani drgnął.
Genevieve podążyła za jego wzrokiem,
potem posłała mi zdumione spojrzenie, na końcu zerknęła na Doriana.
- Coś ty zrobił, bracie? - zapytała
cicho.
- Oświadczyłem się. Za tydzień się
pobieramy. Sheila będzie moją żoną. - Uśmiechnął się z zadowoleniem. Tydzień.
Powiedział tydzień. Za tydzień będę... nie, niemożliwe... Proszę, to musi być
jakiś chory żart. Nie mogą zostać jego żoną już za tydzień. Nie dam rady.
Nie...
Genevieve zmarszczyła brwi i tym
razem spojrzała na mnie. Wytrzymałam jej spojrzenie, nie rozpłakałam się, nie
zaczęłam krzyczeć, ani błagać, by zabrała mnie do domu. Wciąż pamiętałam jego
słowa, gdy przestrzegał mnie przed powiedzeniem prawdy. Drań. Bestia.
- Zmusił cię? - usłyszałam pytanie
przyjaciółki. Jakże chciałam potwierdzić. Przełknęłam to i pokręciłam głową.
Uśmiechnęłam się, w każdym razie miałam wrażenie, że to uśmiech. Albo jakiś
grymas.
- Oczywiście, że nie. Zapytał. A ja
się zgodziłam. - Zerknęłam na Doriana.
- Dlaczego? - padło kolejne pytanie.
Bo to bestia, która zabije mojego
ojca, jeśli odejdę.
- Nie wiem... - odpowiedziałam
cicho, odrywając wzrok od mojego własnego potwora i posyłając przyjaciółce
spokojne spojrzenie. - Jest w nim coś... coś, co kazało mi się zgodzić. - Im
mniej kłamstw, tym większe prawdopodobieństwo, że mi uwierzy.
Dorian sięgnął po moją dłoń i złożył
na niej pocałunek. Drugi raz tego dnia. To było takie dziwne uczucie, jego usta
muskające moją skórę.
- Wiesz, że Sheila uratowała mi
życie? Gdyby nie ona, zginąłbym od sztyletu nefilim. Jest wyjątkową kobietą,
nie mogłem wymarzyć sobie lepszej żony. To może jednak opowiemy wszystko przy
wspólnym śniadaniu...? - Zerknął na Genie. - A potem moja narzeczona zaniesie
radosną wieść swojemu ojcu.
Kłamca, pomyślałam najpierw. A potem
dotarło do mnie, co tak naprawdę powiedział. Spotkam się z ojcem. Będę mogła
iść do domu. Moje serce podskoczyło radośnie.
- Naprawdę? - zapytałam, nim
ugryzłam się w język.
- Tak, ja z tobą nie pójdę, twój
ojciec nieszczególnie mnie lubi, więc sama wiesz... - Wzruszył ramionami.
- Ale pewnie się za tobą stęsknił, tak
jak ty za nim. Wystarczy, gdy wrócisz do mnie wieczorem, moja śliczna
narzeczono.
Cały dzień w domu, bez Doriana.
Niewiele brakowało, bym zaczęła tańczyć z radości. Co prawda będę musiała
wrócić wieczorem, ale... jeden dzień wolności. Uśmiechnęłam się, spoglądając na
Doriana i wtedy mój uśmiech zbladł. Krew. Wcześniej jej nie dostrzegłam, może
byłam zbyt roztargniona, ale... na jego szyi była krew. Cofnęłam się o krok i
przyjrzałam mu. I na brzuchu, plamiła rozciętą koszulę. Odruchowo dotknęłam
jego koszuli, potem uniosłam dłoń do szyi.
- Krwawisz. - Również zerknął na
koszulę, potem na mnie.
- To nic, tylko draśnięcie. Pójdę
się umyć i przebrać.
- Idź, bracie. A potem będziemy
musieli poważnie porozmawiać – odezwała się Genevieve, która przez dłuższy czas
po prostu przyglądała nam się w zamyśleniu. Uwierzyła mi? Uwierzyła, że jestem
tu z własnej woli? Oby, inaczej wszystko potoczyłoby się źle. Musiała myśleć,
że chcę zostać żoną jej brata. Nawet jeśli brzmiało to tak niedorzecznie.
Dorian skrzywił się, ale skinął
głową i ruszył w stronę łazienki. Odprowadziłam go wzrokiem i pozwoliłam, by
Genevieve mnie objęła.
- Chcesz mi coś powiedzieć, Sheilo?
Teraz, kiedy go nie ma?
Mruknęłam, nie odrywając wzroku od
korytarza, w który zniknął Dorian. Krwawił. Był ranny? Mój ojciec mu to zrobił?
Dlatego był zły i chciał się zemścić, mimo że jego siostra przeżyła?
- Nie rozumiem – odpowiedziałam
cicho.
Przyjaciółka westchnęła, po czym
ujęła mnie pod brodę delikatnym, lecz stanowczym gestem i nakazała spojrzeć
sobie w oczy. Niedobrze, nie uwierzyła.
- Zagroził ci czymś? Posłuchaj,
Sheilo, kocham mojego brata całym sercem, ale wiem, że potrafi być trudny...
wiem też, że nie o tym marzyłaś. Gdzie twoje pragnienie o wielkiej miłości?
- Uważasz, że on nie zasługuje, by
go kochać?
Westchnęła i pokręciła głową.
- Oczywiście, że tak nie myślę.
Zasługuje nawet bardziej, ale... nie chcę, by cię skrzywdził. Czasem brak mu
ogłady.
Czasem? W ogóle jej nie posiadał. I
choć nie umiałam go kochać, dałam mu słowo. Ja za mojego ojca. Chciał żony.
- Czasem tak – przyznałam, nie chcąc
kłamać. Znała go na tyle dobrze, że nie nabrałabym jej za żadne skarby.
Zwietrzyłaby kłamstwo, moje lub jego. - Ale ma też dobre strony. Zadbał o mnie,
gdy tu byłam. Poza tym... spotkało go już tyle złego... ktoś musi mu pokazać,
że może być inaczej, prawda?
Genevieve uniosła brwi i wzięła się
pod boki; jej jasne włosy zafalowały.
- I ty postanowiłaś się poświęcić,
tak?
Mniej więcej, tylko z trochę innego
powodu. Nie mogłam jednak przedstawić wszystkiego w takim świetle, wzięłaby
mnie za męczennicę i zabrała do domu.
- Może odrobinę. Ale jest coś
jeszcze... w nim. - Wielki smok zjadający dziewice, pomyślałam w napływie
czarnego humoru. Zaraz zganiłam się za to, że straszę samą siebie.
Tym razem się uśmiechnęła i również
spojrzała tam, gdzie widziałyśmy go po raz ostatni.
- Przystojny drań, co? Potrafi
czarować kobiety. Niestety zbyt często je zmieniał. Jesteś pewna, że chcesz tak
poważnego związku? Ślub? Za tydzień? Ledwie się znacie.
Więc jest szansa, że przez ten
tydzień zmieni zdanie.
- Wiem, że to może wydawać się
szalone, tym bardziej, że jeszcze niedawno chciał zabić tatę... Ale w
międzyczasie się do siebie zbliżyliśmy, potem on zaniechał zemsty i... tak
jakoś wyszło. Wiem, co robię, Genie. - Dostrzegłam Varysa i uśmiechnęłam się,
przywołując go do nas. Ukłonił się nisko i spojrzał na mnie. - To Varys,
zarządca i przyjaciel. Varysie, mógłbyś pomóc Genevieve trafić do jadalni? Ja
za chwilę przyjdę, chciałam tylko... - Zerknęłam na drugą stronę korytarza.
Co chciałam? Upewnić się, że będę
mogła spotkać się dziś z rodziną? Wymusić przesunięcie daty ślubu? Sprawdzić,
czy nie jest ranny? Zapytać, co się właściwie stało, kiedy nie było go w zamku?
- Niedługo przyjdę. - Uścisnęłam
Genevieve i zostawiłam ją uważnie obserwującą Varysa. Pobiegłam korytarzem i
skręciłam przy pierwszym rozwidleniu, znikając im z oczu. Zatrzymałam się
dopiero przy drzwiach prowadzących do łazienki. Zapukałam.
- Dorianie?
- Wejdź – usłyszałam. Uchyliłam
drzwi. Dorian stał bez koszuli, wycierając się ręcznikiem. Na szyi, z lewej
strony, biegła niewielka rana, ale już nie krwawiła.
Weszłam do łazienki i zamknęłam za
sobą drzwi, przesunęłam wzrokiem po jego piersi, aż do brzucha, gdzie wcześniej
dostrzegłam rozcięcie w koszuli. Na szczęście było to tylko zadrapanie.
- On to zrobił? Mój ojciec cię
zranił?
- Myślał, że będzie w stanie obciąć
mi głowę. Zapomniał, że nie ma już anielskiego miecza. - Odłożył ręcznik i
sięgnął po czystą koszulę.
Obciąć głowę? Boginko, mój ojciec
chciał go zabić? Nagle zabrakło mi tchu. Oparłam się o ścianę, by utrzymać
równowagę, podczas gdy moje serce oszalało. Przez cały ten czas wściekałam się
na Doriana, broniąc ojca, usprawiedliwiając go i nie wierząc w jego winę. A on
omal nie zabił Doriana.
Przytknęłam dłoń do serca w nadziei,
że uda mi się je uspokoić.
Nie zauważyłam, kiedy do mnie
podszedł, ale chwilę później czułam, jak przyparł mnie do ściany, obie dłonie
opierając nad moją głową. Przełknęłam ślinę. Co prawda założył już koszulę, ale
jej nie zapiął, przez co czułam ciepło jego skóry ocierającej się o moją. Był
zbyt blisko. Opuścił jedną rękę i musnął mój policzek.
- Oddychaj, pisklątko – szepnął mi
do ucha, delikatnie mnie obejmując. Zesztywniałam, kiedy znalazłam się w jego
ramionach. Może nie powinnam była tam przychodzić. - Za chwilę zabraknie ci
tchu. Jesteś taka delikatna.
Tak, w dodatku kręciło mi się w
głowie, byłoby więc najlepiej, gdyby się odsunął. Ta bliskość mnie przerażała,
zbyt wyraźnie czułam każdy mięsień, każdą wypukłość. I jego ciepło.
Jednocześnie czułość, jaką mi okazał, dodawała mi otuchy. Gdyby był kimś innym,
ucieszyłabym się, że trzyma mnie w ramionach. Ale był Dorianem, przez co
pragnęłam jak najszybciej uciec.
- W porządku – mruknęłam, opierając
dłonie na jego piersi. Chciałam go odsunąć i popełniłam błąd, jego ciało pod
moimi palcami było twarde i ciepłe. - Usiądź, trzeba to przemyć – dodałam.
Puścił mnie niechętnie i spojrzał na
zadrapanie na brzuchu.
- Skoro nalegasz – zgodził się,
siadając na szezlongu ustawionym w rogu.
Wyjęłam z szafki wodę utlenioną i
opatrunki, po czym pochyliłam się, delikatnie dotykając rany na szyi Doriana.
- Przepraszam, byłam głupia, myśląc,
że nie będzie chciał walczyć... - Przytknęłam wacik na dłużej.
- Idealizujesz go – wytknął mi i
miał rację. - Być może po prostu cię oszukuje, a ty chcesz w to wierzyć. - Auć,
kolejne trafienie. Nie chciałam wierzyć w nic złego o moim ojcu, ale opatrując
Doriana, coraz wyraźniej widziałam, do czego mógł być zdolny. Chciał go zabić.
- Ty też chciałeś jego śmierci –
przypomniałam mu.
- Dziwisz mi się? Gdyby nie
Genevieve, jeden z nas byłby już martwy.
Przełknęłam ślinę, krew niemal
całkowicie odpłynęła mi z twarzy. Dorian mógł już nie żyć. Dlatego był zły.
Dlatego chciał się odegrać. Wykorzystując mnie. Sama podsunęłam mu ten pomysł,
dlaczego więc miał nie skorzystać? Co prawda sądziłam, że zabije mnie, tak jak
planował pozbawić życia tatę. Byłam gotowa na śmierć, nie na to, co dla mnie
zaplanował.
- Przykro mi, Dorianie. Nie
wiedziałam. - Kucnęłam i czystym wacikiem zaczęłam przemywać zadrapanie na jego
brzuchu. Nie wyglądało groźnie, ale każdą ranę należało odkazić, w innym razie
mogła okazać się groźna. - To prawda? - zagadnęłam, zmieniając temat. -
Pozwolisz mi wrócić do domu na cały dzień?
- Oczywiście, przecież musisz mu
powiedzieć, prawda? Chcę żony, nie niewolnicy, pisklątko. - Skrzywił się, kiedy
mocniej przycisnęłam wacik. Odsunęłam dłoń natychmiast.
- Przepraszam, postaram się
delikatniej. - Ostrożnie przesunęłam palcem po szramie, rozsmarowując resztki
wody utlenionej. Podmuchałam na ranę, żeby ją osuszyć i nałożyłam opatrunek,
starannie go przyklejając. Uniosłam wzrok, kiedy poruszył się niespokojnie. - Siedź
w miejscu, bo będzie krzywo – upomniałam go.
- Dziękuję. - Uśmiechnął się,
patrząc na mnie z góry.
Skinęłam głową i podniosłam się, by
wszystko uprzątnąć. Schowałam czyste opatrunki i wyrzuciłam waciki. Znowu
zajmowałam się jego ranami, miałam nadzieję, że nie wejdzie mi to w nawyk.
Umyłam ręce, zerkając na Doriana w lustrze. Siedział tam, gdzie go zostawiłam i
uważnie mnie obserwował. Może to był dobry moment, by poruszyć kwestię daty
ślubu. Przesunąć ją, kupić sobie więcej czasu...
- Co do tego ślubu... pomyliłeś się
z datą, prawda?
- Uważam, że tydzień czasu wystarczy
na narzeczeństwo. - Zerknął na opatrunek na brzuchu i wstał, obciągając
rozpiętą koszulę. - Nie chcę niczego w moim życiu przekładać na później. Dość
czasu straciłem we śnie.
- Jesteś nieśmiertelny, co ci
szkodzi... - mruknęłam, odwracając wzrok.
- Tydzień to aż siedem dni,
pisklątko. - Sięgnął po guziki i powoli zapiął pierwszy.
- Tylko siedem – poprawiłam go
uparcie i odwróciłam się w jego stronę. - Proszę, Dorianie...
- Zrobimy tak: ja ustalam datę, ty
wszystko inne. Zaprosisz, kogo tylko zechcesz. Wybierzesz posiłki, nawet
wystrój. Wybierzesz suknię ślubną, jaka tylko ci się spodoba. Tylko to jedno
chcę, żeby zostało po mojemu. - Zapiął kolejny guzik. - Ślub za tydzień.
- Nie interesuje mnie ani wystrój,
ani posiłki. Nie zależy mi też na pięknej sukni, mogę iść tak, jak stoję.
Westchnął i zapiął następny guzik.
- Zmienisz zdanie, pisklątko.
Wracamy do Genevieve?
Zacisnęłam usta. Nic go nie
przekona. Nie uda mi się odwlec tego chociażby o jeden dzień. Zamknęłam oczy,
żeby nie ujrzał łez, które się w nich pojawiły. Żeby nie zobaczył, jak się
boję.
- Jest w jadalni, idź, zaraz przyjdę
– powiedziałam, nie otwierając oczu. Powoli zaciskałam i rozkurczałam dłonie.
Milczał przez chwilę, podczas gdy ja
modliłam się, by sobie poszedł.
- Dobrze – powiedział w końcu i
wyszedł z łazienki.
Odetchnęłam głęboko i usiadłam na
szezlongu. Potrzebowałam chwili dla siebie, nim stawię czoła Dorianowi i
Genevieve. Miałam dość kłamstw, a czekało mnie śniadanie, potem dzień z tatą.
Ani razu nie będę mogła powiedzieć, co tak naprawdę czuję. Najchętniej nie
wychodziłabym z łazienki.
A więc ślub już za tydzień. Ciekawe czy coś się zmieni przez te siedem dni.;)
OdpowiedzUsuńA oczekiwałeś, że ślubu jednak nie będzie?^^ Siedem dni to dużo czasu...;)
UsuńNo myślę właśnie, że po tych siedmiu dniach to różnie z tym ślubem może jednak być. ^^
UsuńCo obstawiasz?
UsuńMyślę, że ceremonia ślubna dojdzie do skutku, ale zapewne już coś na nią zaplanowałyście, i to coś, co nie pokrywa się z planem Doriana.;)
UsuńTak źle mu życzysz?:p
UsuńRaczej życzę dobrze Pisklątku.;)
UsuńPoza tym już ja was dobrze znam.^^
Ja też myślę, że zanim dojdzie do ślubu wydarzy się jeszcze kilka niespodzianek, niekoniecznie dobrych. Sheila dalej jest uległym dziewczątkiem, jednak muszę przyznać, że w pewnym stopniu przyznaje rację jej rozumowaniu. Nikt przecież nie chciałby ryzykować życiem swojej rodziny, jeśli mógłby tego uniknąć. Rozdział jak zawsze rozbudza chęć na więcej. A więcej nie ma i nie będzie do przyszłego tygodnia :( A wracając do prologu - czyżbyście odnosiły się do wierzeń i kultury celtyckiej? Pozdrawiam Agnieszka
OdpowiedzUsuńSheila w tej sytuacji czuje się bez szans, wybrała, co uznała za słuszne.
UsuńOwszem, symbol Claddagh jak i pojawiające się w prologu sidhe pochodzą z wierzeń celtyckich. Póki co są to jednak tylko luźne nawiązania.
Bardzo dziękuję za rozdział i info. Dorianowi śpieszy się z tym ślubem, ciekawe czy jest jakiś szczególny powód tego pośpiechu. Raczej Dorian, aż tak bardzo nie napalił się na jej ciało, raczej boi się, że jak Sheila będzie mieć więcej czasu na przemyślenia, to jakoś się wymiga od tego ślubu. I kogo by on wtedy dręczył, przecież na kimś musi się zemścić.
OdpowiedzUsuńGdyby znalazła sposób, by ochronić ojca, to z pewnością na ślub by się nie zgodziła, no ale w tej chwili jest w kropce. A wtedy faktycznie, biedny Dorian nie miałby kogo dręczyć.:)
UsuńEhh no.. Oczekiwałam tego ale nie w takich okolicznościach - jak już wcześniej wspominałam. No ale jest jeszcze 7 dni a ich niewątpliwie to siebie ciągnie więc może się tak prawdziwie się pokochają? 😃 wiem idealizuję wszystko 😆 świetny rozdział tak w ogóle :D
OdpowiedzUsuń7 dni może oznaczać wszystko. W obie strony.:)
UsuńWcale się nie dziwię Sheili ze chce odwlec ślub, Dorian coś knuje i pewnie wkrótce się przekonamy co , o ile Sheili nie uda się zmienić jego zdania. Genvieve coś podejrzewa i ona także będzie działać :)
OdpowiedzUsuńTak trudno uwierzyć, że mu się podoba?^^ A do tego upokorzenie jej ojca, odebranie mu jedynej córki...
UsuńSiostra Doriana jest czujna i ma pewne podejrzenia co do ślubu. Nie mniej Sheila jest zdeterminowana by chronić ojca. Nie ma chyba zaufania do umiejętności tatuśka. Dziękuję i pozdrawiam cieplutko. Beata;)
OdpowiedzUsuńNie tyle, że nie ma zaufania, ale wie też, co umie Dorian i woli dmuchać na zimne. I również pozdrawiam. :)
Usuńsiedem dni to niesamowicie duzo czasu zeby duzo rzeczy moglo sie zmienic... pewnie jeszcze niejedno sie zdarzy przez ten czas i Sheila może isc do ołtarza jako szczesliwa panna młoda... i szczerze mam nadzieje ze tak sie stanie bo kazda kobieta pragnie aby ten dzien byl wyjatkowy.... dziekuje bardzo
OdpowiedzUsuńWyjątkowy będzie na pewno. Pytanie tylko czy pozytywnie czy negatywnie.;)
UsuńTaa, na pewno przez ten krótki czas zapała do Doriana wielką miłością. ^^
UsuńNo przecież Dorian jest taaaaki czarujący. ^^
UsuńZa tydzień to pewnie wszystko będzie zupełnie inaczej jak teraz :P
OdpowiedzUsuńPlus dla Genevieve za domyślność chociaż pytanie co za tekst wypali przy śniadaniu :)
Genie jest bystra i zna swojego brata. I bardzo go kocha mimo wszystko.
Usuń