Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

15.02.2015

Rozdział XVII. Część 1



***Dorian***
            Wszedłem do pokoju i miałem ochotę mocno trzasnąć drzwiami. Po co w ogóle przejmuję się tym, co myśli mała, głupiutka nimfa? Powinna mnie nienawidzić, to byłoby zrozumiałe. Ale nie. Sheila, córka anioła, upadłego, ale jednak. To oczywiste, że ocieka dobrocią. Pomogę ci, opatrzę cię, pokażę ci, co i jak... Nie. Lepiej, jeśli w ogóle nie będę z nią rozmawiał, aż dokonam zemsty, postanowiłem. Zabiję Azazeala i każę ją wypuścić. Niech Varys zaprowadzi ją w bezpieczne miejsce, gdzie tylko będzie chciała. To najlepsze rozwiązanie.
            Rozmawiając z nią, słuchając jej głosu, podziwiając uśmiech, za bardzo się rozpraszałem. Co chwilę nachodziła mnie myśl, jak smakowałyby jej usta. Jak przyjemnie byłoby poczuć jej dłonie na swojej skórze. A to nigdy nie mogło się wydarzyć. Nie była zwykłą, piękną kobietą, którą mógłbym uwieść. To Sheila, córka Azazeala. Ostatnia, o której powinienem myśleć w ten sposób.
            Odkąd mnie uratowała, postanowiłem, że przestanę traktować ją jak niewolnicę. Zasłużyła na to, by ją uwolnić. Poza tym, pytając ją o zdanie, osiągałem mniej więcej to samo, a za jej zgodą. Poznałem ją już wystarczająco, by to stwierdzić. A jednak wciąż pozostawała kwestia jej ojca. Ostra reakcja i po miłej nimfie. Jakby nagle zaczęła jej przeszkadzać moja zemsta. Może naprawdę nie powinienem być dla niej taki miły? Nie kazałem jej mnie ratować, to była jej decyzja, a ona wciąż jest po stronie wroga.
            Mniejsza z tym, uznałem, koniec z Sheilą, powinienem myśleć o istotniejszych rzeczach. Próba zamachu przez Beliala, którego trzeba było znaleźć i zabić. Dwa podstępne diabły, których trzeba będzie się strzec, ewentualnie zabić, gdy już dokonam swej wendetty. No i oczywiście Azazeal.
            Kazałem przynieść sobie papier i pióro. Co prawda wyglądało zupełnie inaczej niż za moich czasów, ale zdecydowanie lepiej się nim pisało, więc nie narzekałem. Napisałem krótką wiadomość dla mojego wroga.
            Dziś o trzeciej w nocy na cmentarzu w Corinium[1]. Przyjdź, jeśli chcesz, by twoja córka przeżyła.
            Był to jeden z najstarszych cmentarzy, uznałem więc, że nadaje się idealnie. Włożyłem liścik w kopertę, zakleiłem, podpisałem adresata i przekazałem jednemu z moich demonów. Byłem pewien, że dostarczy wiadomość błyskawicznie.
            Do kolacji nawet na moment nie mogłem usiedzieć na miejscu. Przeszedłem się po zamku, miałem nawet ochotę wyjść na zewnątrz, ale nie chciałem się rozpraszać. Zszedłem do zbrojowni i wybrałem sobie broń. Najlepszy miecz, jaki znalazłem. Na rękojeści wyrzeźbiony był smok, co uznałem za idealny wybór w tej sytuacji. Broń była dobrze naostrzona i przygotowana do walki. Nie musiałem brać go ze sobą. Kiedy nadejdzie czas, przywołam go, by następnie wbić w serce Azazeala.
            Zjadłem lekki posiłek, by nie być głodnym, ale też zbytnio się nie obciążyć. Nie byłem pewien, czy zastanę diabła samego, czy będę musiał walczyć z aniołem. Tak czy inaczej, po dzisiejszej nocy będzie jednego diabła mniej. Potem będę musiał zająć się Belialem, niefortunnym zjadaczem serc. Zmuszę go, by zjadł własne. Tak, to może być ciekawe.
            Na początku miałem zamiar zabijać Azazeala powoli i w wielkim cierpieniu. Jeśli jednak pojawią się jego sojusznicy, będę zmuszony szybko zakończyć jego marny żywot. Szkoda by było. Niestety, piór mu nie powyrywam, bo już od dawna ich nie ma, ale z pewnością jego śmierć nie będzie bezbolesna.
            Gdy było już po północy, przebrałem się w purpurową koszulę, starannie zapinając wszystkie guziki, do tego czarne spodnie. Purpura była kolorem naszego rodu, poza tym – czerwień to krew, a czerń - mrok. Podstawa to porządne pierwsze wrażenie, pomyślałem ironicznie. Tak przygotowany, jakiś kwadrans przed czasem pojawiłem się na cmentarzu w  Corinium. Cirencester, tak nazywało się obecnie miasto. Ale cmentarz wciąż był w mniej więcej tym samym miejscu. Idealnie mroczny, ponury i opuszczony.
            Przechadzałem się między zniszczonymi już grobami, w końcu dotarłem do nieco większej przestrzeni. Tam się zatrzymałem.
            Ciszę nocy przerwały oklaski. Obejrzałem się. Azazeal stał oparty o drzewo, uśmiechając się ironicznie i klaszcząc. Wyglądał inaczej, niż go zapamiętałem. Wciąż miał jasnobrązowe włosy sięgające podbródka, ale jego rysy wydawały się ostrzejsze. Nie, nie rysy, one się nie zmieniły. To kwestia oczu. Brakowało w nich ciepła i wiary, którą dawniej aż emanował. Zamiast tego dostrzegłem cynizm. I ciemność, która ukrywała wszelkie uczucia, jeśli jeszcze jakieś miał. Nosił się na czarno, z nonszalancją. A przede wszystkim nie miał już swoich pięknych, błękitnych skrzydeł, które dawniej były jego chlubą.
            - Jestem pod wrażeniem – odezwał się. - Nawet nie będę musiał się fatygować, by cię zakopać.
            - Azazeal! - Zlustrowałem go wzrokiem. - Dobrze cię widzieć po tak wielu wiekach. Nawet możliwie wyglądasz. Tylko tak jakby... czegoś ci brakuje... Czyżbyś zostawił w domu skrzydła?
            Machnął ręką i oderwał się od drzewa.
            - Były zbyt pretensjonalne. Wadziły w drzwiach... - Zatrzymał się kilka kroków ode mnie. - Jak na nieboszczyka wydajesz się zbyt żywy.
            Uniosłem brwi.
            - Następnym razem sprawdzaj, czy na pewno kogoś zabiłeś, upadły aniołku.
            - Jesteś jedynym, który mi umknął. Gdzie ona jest? - Nie dostrzegłem na jego twarzy żadnych uczuć. Nie wydawał się zmartwiony, ale, mimo to, był tutaj.
            - Masz na myśli swoją delikatną, bezbronną córeczkę o wielkich, przerażonych oczach? - Oparłem się o rosnące obok drzewo, obserwując go uważnie.
            - Co jej zrobiłeś?
            Pytanie rzucone tak obojętnie, bezuczuciowo. Potrafił nad sobą panować. Zobaczymy, jak długo.
            - Same ciekawe rzeczy. Długo by wyliczać.
            - Więc streść, poza zabiciem ciebie mam jeszcze parę innych rzeczy do zrobienia – odparł spokojnie. Nie drgnęła mu nawet powieka. Nie był Azazealem, jakiego pamiętałem. Co nie oznaczało, że przyjemność z zemsty będzie mniejsza.
            - W takim razie po co tracić czas? Przejdźmy do konkretów. Ciekawe, jak umiera diabeł, gdy rozpuści się mu wnętrzności? A może wolisz przebicie mieczem? Bylebyś nie umarł zbyt szybko, zanim zaczniesz błagać o litość. - Zrobiłem krok w jego stronę.
            Uniósł wzrok ku niebu, jakby miał nieskończenie wiele czasu. A potem się uśmiechnął.
            - Dekapitacja. Powinienem był pamiętać, że to jedyny pewny sposób, by was zabić. - W jego dłoni pojawił się miecz. - Jak myślisz, chłopcze, pożyjesz długo bez głowy?
            - Najpierw musiałbyś mi ją obciąć, upadły aniele. - W mojej dłoni również pojawił się miecz. Co prawda dawno nim nie walczyłem, ale wydawało się, jakby to było zaledwie kilka dni temu. Wreszcie nadszedł moment zemsty. - Zapłacisz dziś za wszystko. Za całą rasę, za mnie i za moją siostrę. Będziesz długo umierał. Bardzo długo.
            Uniósł brwi.
            - Nie wyolbrzymiaj z tym płaceniem. Swoją drogą ciekawe priorytety. - Zatoczył mieczem koło.
            - Racja, jeden diabeł to trochę mało, by zapłacić za wszystkich Panów, których unicestwiłeś – stwierdziłem, trzymając miecz w gotowości. - Ale na razie musi mi wystarczyć.
            - Zabiłem o jednego za mało. Widać nawet ja popełniam błędy. Naprawię go. Tym razem skończę, co zacząłem. Cztery tysiące lat, chłopcze. Tyle spałeś, gdy ja walczyłem. Naprawdę sądzisz, że masz szansę?
            Uniosłem brwi.
            - Sądzę, że bez anielskiego miecza jesteś nikim, diable.
            Zaśmiał się ponuro. A potem obrócił się, wywijając mieczem i zaatakował. Ostrze zalśniło w blasku księżyca, mierząc w moje serce.
            Zablokowałem cios i z obrony przeszedłem do ataku. Nie przechwalał się, mówiąc o czterech tysiącach lat pełnych ćwiczeń. Był szybszy i zwinniejszy, niż zapamiętałem, a jego ciosy niosły ze sobą więcej siły. Jednak ja nie miałem zamiaru grać fair, miałem asa w rękawie, z którego Azazeal najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy. Sparował mój cios, sięgając po drugi miecz i ciął nim w powietrzu. Gdybym nie odskoczył w porę, nie skończyłoby się na lekkim draśnięciu i zniszczonej koszuli.
            Zaatakowałem ponownie, szukając jego słabych punktów. Nie wyglądało, jakby takie miał, każdy mój cios trafiał na jego miecz. Mijały kolejne minuty, a wróg nadal był cały i zdrowy. I ciągle towarzyszył mu ten cholerny uśmiech. Z każdym ciosem, spychał mnie do obrony. Wydawał się coraz pewniejszy.
            Nie byłem zmęczony, tak szybko nie opadam z sił, jednak z każdym jego ruchem czułem coraz większą złość. A wyglądał, jakby dopiero się rozkręcał. I bawił w najlepsze. Kiedy walczyłem z nim po raz pierwszy, miał w sobie pokorę, teraz nie pozostał po niej nawet najdrobniejszy ślad.
            Walczyłem z diabłem, doskonale władającym mieczem i gdybym nie posiadał magii silniejszej niż moc wszystkich diabłów razem wziętych, zacząłbym się wahać, czy na pewno wygram tę walkę.
            I wtedy okazało się, że on też nie grał już czysto. Ciął nad moją głową, najpierw pomyślałem, że spudłował, ale potem gałąź spadła prosto na mnie. Nie czekał, aż odzyskam kontrolę, podciął mi nogi i zamachnął się mieczem. Wybór walki na miecze nie był dla mnie pomyślny. Musiałem zmienić zasady.
            Miecz Azazeala był szybki, zbyt szybki. Zdążyłem poczuć ostrze na swojej szyi, gdy przywołałem ogień. Miecz w jego dłoni zapłonął i przeszedł lekko przez moją szyję, muskając ją swymi płomieniami. Ogień nie mógł mnie skrzywdzić. Był mój. Od zawsze.
            Dotknąłem dłonią szyi. Ostrze zdążyło mnie skaleczyć, ale rana szybko się zagoi. Wstałem, odsyłając swój miecz. Nie był mi już potrzebny.
            - Poddajesz się, chłopcze? Teraz będziesz zabawiał mnie cyrkowymi sztuczkami?
            - Zapominasz, kim jestem – odparłem i wyciągnąłem dłoń. Diabeł poleciał w tył i zatrzymał się dopiero przy zderzeniu z drzewem. Ruszyłem w jego stronę, po drodze blokując jego moc, zdolność teleportacji i wszystko, czego mógł użyć przeciwko mnie. - Zapominasz, kim ty już nie jesteś. - Pozwoliłem mojej mocy popłynąć. Chciałem zobaczyć ból na jego twarzy. To cierpienie, bezradność, gdy zrozumie w końcu, że nic z tego. I że pora umierać.
            Złość jeszcze bardziej we mnie narosła, kiedy tego nie dostrzegłem. Zero strachu. Tylko irytacja. Jedno musiałem mu przyznać: potrafił umierać z wysoko uniesioną głową. Tym bardziej pragnąłem go złamać. By poczuł to, co ja czułem, gdy odnalazł mnie Ezekiel. Co musiała czuć Genevieve w jej ostatnich chwilach.
            Zwolniłem nieco przepływ mocy, tak, by ból nie zaatakował całego ciała, ale po kolei, każdą jego cząstkę. W ten sposób cierpienie się przedłuży i może w końcu Azazeal uświadomi sobie, że będzie coraz gorzej. Poczuje nadchodzącą śmierć i to każdą częścią siebie.
            Obserwowałem jego twarz. Skrzywił się, a potem prawy kącik ust uniósł się nieznacznie. Dłoń zacisnęła się na klindze. Posłałem nieco więcej mocy, nie spuszczając go z oczu. Ciekawe, jak długo wytrzyma, zanim zacznie się zwijać z bólu...?
            Rozproszyłem się tym tak bardzo, że nie dostrzegłem, kiedy pojawiła się ona. Wyskoczyła zza drzew szybko jak błyskawica, prosto na mnie. Nim zdołałem zareagować, poczułem kopnięcie w brzuch i wylądowałem na ziemi. Opadła z gracją na płytę jednego z nagrobków i płynnym ruchem wyjęła zza pleców dwa krótkie miecze, wywijając nimi w powietrzu. Nie zaszczyciła mnie kolejnym spojrzeniem, zamiast tego zerknęła przez ramię i rzuciła:
            - Poważnie, Azz? Znikam na tydzień, a ty dajesz sobie złoić tyłek?
            Diabeł odpowiedział parsknięciem.
            Zerwałem się na nogi, w mojej dłoni ponownie pojawił się miecz. Z pewnością była to ta przyjaciółka, o której wspominała Sheila. To nic, poradzę sobie z nią, stwierdziłem.
            Wyglądała na wojowniczkę. Ubrana w obcisły, ciemny strój, długie jasne włosy powiewały na wietrze wokół jej twarzy. Zrobiłem krok w jej stronę, zerkając ciekawie i zatrzymałem się, widząc, kto stoi przede mną.
            To było absolutnie niemożliwe. Pierwsza moja myśl – to jakaś sztuczka, która ma mnie zmylić. Przecież to nie mogła być ona. A jednak nie byłem w stanie powstrzymać pytania.
            - Genevieve...?
            Spojrzała na mnie, słysząc swoje imię i uniosła brwi.
            - To, że znasz moje imię, w niczym ci nie... - urwała, uważnie lustrując moją twarz. Nieznacznie opuściła miecze. - Co to za piekielna... - Nagle jej oczy wypełnił gniew. Dostrzegłem w nich dziką furię, o jaką bym jej nie podejrzewał. - Nie wiem, jakim wybrykiem natury jesteś, ale używając tej twarzy, podpisałeś na siebie wyrok. I mam nadzieję, że będzie bolało. - Uniosła oba miecze, wykonała obrót, który przybliżył ją na tyle, by mogła zaatakować.
            Cofnąłem się o krok. To musiała być ona. Coś w niej się zmieniło, ale minęło cztery tysiące lat, odkąd widziałem ją po raz ostatni. Pokręciłem głową i upuściłem miecz na ziemię. Nie zamierzałem ryzykować, że ją zranię. Nie teraz, gdy byłem pewien, że to ona. Poznała mnie, widziałem to w jej oczach.
            - To naprawdę ty, Genie. Myślałem, że... umarłaś. Ale żyjesz i wyglądasz... inaczej.
            - Zamilcz! Nie myśl, że możesz grać na moich uczuciach... - Ostrze jej miecza świsnęło w powietrzu.
            - Nauczyłaś się walczyć. I to chyba całkiem nieźle. - Uchyliłem się pospiesznie. - Genie, dopiero co mnie odkopali, a ty chcesz mnie posłać z powrotem do ziemi? Uspokój się, to przecież ja.
            - Przestań tak do mnie mówić! - krzyknęła i znów zaatakowała, ale jej ostrze zostało zatrzymane przez inną stal. Azazeal stał przede mną, krzyżując miecze z moją siostrą. Pomimo, że była wysoka, on i tak górował nad nią wzrostem. Po tym jak oddychał, zrozumiałem, że jednak nie był tak odporny na moją magię, jak próbował udawać. Nie rozumiałem tylko, dlaczego to zrobił. Genevieve najwyraźniej też, bo posłała mu wściekłe spojrzenie. - Azz, to coś posługuje się twarzą mojego brata, wiesz, że nie mogę...
            - Uspokój się i powiedz mi, czy czujesz tu demona. Zrób to, Genie, skup się. - Położył dłoń na jej ramieniu i przysunął się, pochylając do jej ucha. - Zamknij oczy, jeśli to potrzebne i uwolnij swoje zdolności. Jestem obok, tak?
            Spojrzała na niego niepewnie, ale posłuchała. Moja siostra słuchała tego przeklętego diabła, a nie chciała wierzyć mnie.
            - Nie czuję demona, Azz... - powiedziała cicho. A potem otworzyła oczy i spojrzała na mnie. - Ale on nie żyje...
            - Chciałbym - mruknął diabeł. - Ale nie ty. - Odsunął się o krok i posłał mi niezadowolone spojrzenie.
            Przenosiłem wzrok od siostry do mojego wroga i z powrotem. Nie podobało mi się, że stoją tak blisko siebie. Wyglądali, jakby byli przyjaciółmi, a może nawet kimś więcej. Nie, na pewno nie. To przecież niemożliwe, Genevieve i ten, który wybił naszą rasę...?
            - Ale jak...? Dorian? - zapytała, spoglądając na mnie niepewnie, ale nie wykonała żadnego ruchu.
            - Czy po czterech tysiącach lat w ziemi tak bardzo się zmieniłem, że własna siostra mnie nie poznaje? - spytałem cicho.
            - Ale... umarłeś... jak to możliwe?
            - Nie umarłem. Ziemia mnie wyleczyła – odparłem. - Problem w tym, że przez cztery tysiąclecia nikt nie kwapił się mnie odkopać...
            Genevieve gwałtownie rzuciła miecze na ziemię i zaklęła. Widziałem mieszającą się w jej oczach radość, złość i... łzy. Uniosła dłonie do ust i pokręciła głową, kiedy pierwsza łza spłynęła po jej policzku, a potem doskoczyła do mnie jednym susem i się rozpłakała. Jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi.
            Objąłem ją i przytuliłem mocno do siebie. Nie umarła. Była tu, przy mnie, cała i zdrowa. Diabły mnie okłamały... albo po prostu nie miały pojęcia, kim jest. Przypomniałem sobie rozmowę z Lucyferem. Nie, z pewnością nie dostrzegł w niej mojej siostry.
            - Genie... - Spojrzałem w jej twarz. Ogarnęła mnie tak wielka ulga, że przez chwilę nie byłem w stanie powiedzieć nic więcej. W mojej dłoni pojawiła się chusteczka, jak zawsze, gdy płakała. Odkąd dorosła, rzadko widziałem jej łzy, ale kiedyś, dawno temu, często musiałem ją pocieszać. Uśmiechnąłem się lekko i podałem jej chusteczkę. - A więc jesteśmy my dwoje. Ostatni z rodu Panów.
cdn.


[1]    Corinium - obecnie Cirencester, miasto w południowo-zachodniej Anglii, gdzie znajduje się cmentarz z czasów rzymskich.
 
 
 

18 komentarzy:

  1. Czyli jednak nie była to zbieżność imion, doprawdy zaskakujące.^^ Fajnie, że w końcu się to wyjaśniło, czekam na ciąg dalszy.;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dokładnie. Ciekawe jaka jest rola Azza w tym wszystkim.;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pan Smok ma takie rozterki- czynić awanse Sheili, czy odrzucić jej uczucie. Tak jak wszystkie od początku zakładałyśmy, przyjaciółka Sheili jest siostrą Doriana. Ciekawi mnie czy Azazel przejął się losem swojej córki. Geneviev i Dorian, spotkanie po 4 tysiącach lat. Nieźle. Jestem całkowicie wkręcona i chcę już kolejny fragment. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężka decyzja, prawda?^^
      No cóż... zależy, czy brać uwagę jego zachowanie, czy raczej pojawienie się w umówionym miejscu i czasie;p
      Kolejny już za tydzień, musisz poczekać;)

      Usuń
  4. W końcu się okazało, że siostra Doriana żyje i ma się dobrze. Braciszek był bardzo zaskoczony, nie mniej co z tą zemstą na Azazelu. Czekam niecierpliwie na następny rozdział.Dziękuję i pozdrawiam cieplutko. Beata;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiedziałam <3 no to w takim razie sprawa Genevive się ułożyła, a teraz czas na.... SHEILE I DORIANA <3

    OdpowiedzUsuń
  6. no i jednak :) chyba już nie bedzie sie tak spieszył z zabiciem ojca Sheili :) ciekawe czy teraz ja wypusci... dziekuje bardzo i pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak planował ją wypuścić po zabiciu Azazeala, a co zrobi, to się wkrótce okaże;)

      Usuń
  7. Czyli wszystkie miałyśmy rację z Genevieve :) Ale, ale, takie milutkie spotkanie po latach tu widzę w samym środku walki na śmierć i życie :D i gdzie w tym Sheila? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sheila w zamku Doriana, przerażona, że któryś z nich właśnie ginie:p

      Usuń
    2. Haha, a tu taka niespodzianka ;) Ciekawe kiedy sobie przypomną, że ktoś tu walczył? ;)

      Usuń
    3. Jeszcze niejedna niespodzianką ją czeka^^

      Usuń