Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

1.04.2017

Rozdział XXIX

***Ezekiel***

    - To po prostu niedorzeczne – skończyłem, zapinając guziki koszuli.
    Wygładziłem materiał i obejrzałem się na Ivette. Otuliła się kocem i przesunęła na brzeg łóżka, a włosy opadły jej na ramiona.
    - Tak, powiedzmy... Przecież twoje zepsute serce nie dba o nikogo.
    Sięgnęła po koronkowe figi leżące na podłodze i posłała mi przelotne spojrzenie. Uśmiechnąłem się, patrząc jak je zakłada.
    - Wcale ci na niej nie zależy, tylko mówisz o niej bez przerwy. Nawet w moim łóżku. - Uniosła brwi. Przestałem się uśmiechać. Nawet ona!
    - Już mówiłem, byłem jej to winien.
    - Nie jesteś jej ojcem, ani bratem. Mężem też nie. Nie ma niczego, co kazałoby ci ją chronić. Chyba że ty sam. Jesteś zbyt mądry, by tego nie wiedzieć.
    Podniosła się i objęła mnie w pasie. Poczułem jej usta na karku. W pierwszej chwili chciałem ją odepchnąć, ale gdy jej miękkie ciało przylgnęło do mojego, nakryłem jej dłonie swoimi. Cholerna czarownica miała rację, a mnie to złościło, bo liczyłem na to, że poprze moje słowa. Potrzebowałem tych słów, by móc w nie uwierzyć.
    - Jestem też zbyt mądry, by pozwolić, aby to było prawdą – odparłem sucho.
    - Jasne, jak chcesz. - Pocałowała moje ramię. - A co do tej nimfy... masz rację. Jest zagrożeniem nie tylko dla twojego przyjaciela. Ale chyba nie muszę ci mówić, jak rozwiązuje się problemy.
    Westchnąłem i odwróciłem się do Ivette. Hardo uniosła głowę, zmuszając moje wargi do uśmiechu. Nie mogłem nic poradzić na to, że lubię silne kobiety.
    - Mam teraz większe problemy niż to naiwne dziewczę.
    - Tak, tak. Wojna, władza nad światem i tak dalej. - Wsunęła dłoń w moje włosy.
    - Mniej więcej. Dlatego czas na mnie. Mamy za sobą kilka mniejszych potyczek, ale to nie potrwa wiecznie.
    - Choć raz mogliby poradzić sobie bez ciebie.
    - Może sobie poradzą. Może nie – mruknąłem. Pocałowałem ją krótko i odsunąłem się. - Nie powinnaś robić takiej zawiedzionej miny – dodałem, ujmując jej dłoń i podnosząc na wysokość oczu. Obrączka zalśniła w promieniach słońca wpadających przez okno.
    - Och, wiesz, że to nie potrwa długo. Dwa miesiące i mój drogi Max tragicznie odejdzie do lepszego miejsca. - Zrobiła tak nieszczęśliwą minę, że chyba każdy śmiertelnik by jej uwierzył. Urocza aktoreczka.
    - Jestem pewien, że natychmiast znajdzie się jakiś bogacz, który zapragnie pocieszyć młodą wdowę.
    Odpowiedziała tajemniczym uśmiechem. Pokręciłem głową i tak ją zostawiłem.
    Nie byłem u siebie, odkąd Sheila postanowiła postawić wszystko na głowie i uwolnić anioła. Większość czasu spędzałem w gabinecie przy sali treningowej, czasem odwiedzając Ivette. Prawda wyglądała tak, że rozmowa z Dorianem ciągle mnie niepokoiła. Im więcej miałem zajęć, tym mniej myślałem o więzi łączącej mnie z Genevieve. Póki wszyscy myśleliśmy o wojnie, nie musiałem rozmówić się ze sobą samym.
    Jakże wielkie było moje zdumienie, gdy plac ćwiczeniowy okazał się pusty. Moje lodowe golemy stały w zwartych szeregach, jednak nie było demonów. Nie było żadnego z żołnierzy. Sprawdziłem salę i gabinet. Nic. Nawet żadnej kartki. Uniosłem brew i powróciłem do moich sług. Nie byli zbyt rozumni, ale z pewnością widzieli, co się stało. Położyłem dłonie na skroni jednego z żołnierzy i wbiłem wzrok w jego oczy. Miałem nadzieję, że uda mi się połączyć z nim na tyle, by ujrzeć to, co on widział.
    Żołnierze grupowali się w pośpiechu. Widziałem V'lane'a wykrzykującego rozkazy. Chwytali za broń. Obrazy przemykały w mojej podświadomości, układając się w prosty wniosek. Zostaliśmy zaatakowani, a wojownicy wyruszyli, by stoczyć bitwę. Akurat wtedy, gdy mnie nie było.
    Zakląłem i odstąpiłem od golema.
    - Sprawdź to – rzuciłem, ruszając do zbrojowni. Nie musiałem dodawać nic więcej, golem wiedział, czego oczekuję.
    Zabrałem zestaw noży i umieściłem je w pasach, które zapiąłem na wysokości łydek. Po namyśle zrezygnowałem z karwaszy uzbrojonych w ostrza. Wymagały bliskiego kontaktu, a ja wolałem trzymać przeciwników co najmniej na dystans równy długości miecza. Moja siła nie leżała w mięśniach, lecz w umyśle. I magii płynącej w moich żyłach. To ona była moją mocną stroną, to z nią trenowałem każdej nocy, gdy wszyscy zażywali odpoczynku. Jeśli istniał sposób, bym przetrwał tę wojnę, leżał on w magii i sprycie, nie w otwartej walce.
    Zamiast karwaszy zabrałem miecz, choć i on nie był mi niezbędny. Miałem zamiar ograniczyć kontakt z przeciwnikiem do minimum.
    - Raport – zażądałem, wyczuwając stojącego za mną golema. Przesłał mi obraz dworu należącego do Doriana. Zamek był oblężony, wrogie wojska otoczyły go ciasno i napierały na bariery. Zakląłem. Chcieli zniszczyć bariery. Gdy pękną... nic nie stanie im na przeszkodzie, nikt wewnątrz nie będzie bezpieczny. Odruchowo zastanowiłem się, czy Dorian pamiętał o odnowieniu osłon po wizycie Rafaela. Archanioł w murach zamku musiał osłabić ochronę, miałem tylko nadzieję, że dla przyjaciela jest to równie oczywiste jak dla mnie.
    Sługa przekazał mi wizję rozpaczliwej obrony zamku. Demony walczyły z całych sił, starając się odpierać przeciwnika. Działania wojsk nie pozostawiały wątpliwości – chronili bariery. Jasne było, że aniołowie mają przewagę.
    - Zeke! - Odwróciłem się gwałtownie, słysząc głos Vi. Wtuliła się w moje ramiona, a ja odruchowo ją objąłem. - Coś się stało, nie mogę skontaktować się z Dorianem...
    - Przypuszczam, że jest trochę zajęty – mruknąłem.
    Prychnęła i odsunęła się ode mnie.
    - Bitwą, tak, wiem. Ale oni... Nie mogę się tam dostać, Zeke, nie mogę im pomóc, nie wiem...
    - Uspokój się, Vi. - Położyłem dłoń na jej ramieniu, by skupiła się na mnie. - A teraz powoli, po kolei. Zamek jest oblężony. - Skinęła głową. - Dobra wiadomość jest taka, że bariery Doriana nadal działają. - Zamilkłem na chwilę, podsumowując w myślach wszystko, czego się dowiedziałem. - Zła, że pod wpływem licznych, zmasowanych ataków, przeobraziły się. Wygląda na to, że walka nie ustanie, póki bariery nie padną. Bo obie strony tam utknęły.
    - Nie przebili się przez barierę, Zeke. A to o czym mówisz... Jest niemożliwe.
    Uniosłem brew.
    - A jednak jesteś tu. Bo coś nie pozwoliło ci dostać się na pole bitwy. Bariera zmutowała, Vi. Spójrz na to jak na dwie bariery, które odgradzają ich z obu stron.
    - Ale... to będzie rzeź. Musimy coś zrobić, Zeke. Oni tam są, wszyscy. Dorian, Azz. Sheila.
    Gdyby nie fakt, że mój przyjaciel brał udział w tej bitwie, pomyślałbym, że to idealna okazja, by zaszyć się gdzieś i pozwolić pierzastym myśleć, że wygrali. Wystarczyłoby wydostać stamtąd Doriana i powiedzmy – zapaść się pod ziemię. Zerknąłem na Vi, rozważając, jak bardzo by mnie znienawidziła, gdybym to zrobił i zmusił ją do ukrycia się razem z nami.
    Moje pojęcie nienawiści chyba jednak nie było tak rozwinięte, by oszacować jej reakcję. Odetchnąłem, zamykając oczy. Nienawidziłaby mnie do końca życia. Straciłbym ją na zawsze.
    - W porządku. Przedrzemy się. Moje golemy nie zostały zatrzymane, a to znaczy, że cokolwiek nie pozwoliło ci wejść, nie zadziałało na nie. Mamy dwie opcje.
    Zatrzymałem się przy oknie i spojrzałem na moją armię. Stali w zwartym szyku, niemal nieobecni, czekający na rozkazy ode mnie. Istniejący tylko dlatego, że takie było moje życzenie.
    - Po pierwsze, oni tak naprawdę nie żyją. To byłoby nam dość trudno obejść. Ale ta druga rzecz, która ich wyróżnia to fakt, iż są zbudowani z czystej magii.
    Miałem nadzieję, że to druga opcja jest tu kluczowa. Obejście pierwszej nie byłoby ani przyjemne, ani proste. A już na pewno nie pozwoliłoby nam szybko dołączyć do bitwy.
    - Zatem... my nie możemy tam wejść, ale nasza magia tak? Czyli gdybyśmy zaatakowali zza bariery...
    - To mogłoby zadziałać. Ale skuteczniej byłoby po tamtej stronie. - Uśmiechnąłem się, gdy zmarszczyła brwi. - Widzisz, moja droga Vi, smoki są czystą magią.

    Genevieve nie lubiła swojej smoczej formy. Częściowo ją rozumiałem, pod tamtą postacią silniej odczuwaliśmy gniew, nasz instynkt stawał się bardziej pierwotny, a my sami byliśmy gwałtowni, potężni i niemalże niepowstrzymani. A im dłużej utrzymywaliśmy tę postać, tym mniej było w nas tego, co czyni nas tym, kim jesteśmy. Osobiście nie lubiłem, gdy coś przyćmiewało mój umysł. A jednak niechęć Genevieve była jeszcze silniejsza od mojej.
    Szkoda, bo jej druga postać była równie zjawiskowa. Łuski miały głęboką barwę purpury, natomiast ich krawędzie zdobiły cienkie złote linie. Nie dorównywała mi wielkością i siłą, ale dzięki temu była piekielnie szybka. I zwinna.
    Zaatakowaliśmy jednocześnie. Vi, ja i moja lodowa armia. Naparliśmy na magiczną granicę powstałą przez zderzenie anielskiej magii z otaczającymi tereny zamkowe barierami. Przez chwilę poczułem zaporę opływającą moje ciało, a chwilę potem byliśmy już w środku.
    Zacząłem się przemieniać jeszcze w locie. Mknąłem ku ziemi, otaczając się lodową magią. Nim dotknąłem stopami podłoża, byłem już w mojej pierwszej formie, odziany we własny model zbroi. Nie miałem jeszcze okazji porządnie jej przetestować, miałem więc nadzieję, że mnie nie zawiedzie. Opracowałem ją, bazując na magii zamkniętej w celtyckim mieczu.
    Skierowałem dłoń na stojącego przede mną anioła i pozwoliłem, by moc swobodnie spłynęła po moim ramieniu i wystrzeliła w przeciwnika w postaci lodowego ostrza. Padł, nim zorientował się, co go trafiło. Uśmiechnąłem się przeciągle.
    - No dalej, aniołeczki, chodźcie tu – odezwałem się, rozkładając ramiona. Uderzałem lodowymi pociskami w każdego przeciwnika, który znalazł się w zasięgu wzroku. Ilekroć moja magia trafiła w serce lub w głowę, padali martwi.
    Dostrzegłem Genevieve wymachującą włócznią. Była niebezpieczna, wręcz zabójcza. I cholernie seksowna.
    Posłałem jej uśmiech, gdy nasze spojrzenia się spotkały i zacząłem przeć naprzód. Uniknąłem wymierzonego we mnie ciosu i wbiłem dłoń w pierś jasnowłosego anioła. Zacisnąłem palce na rozpaczliwie bijącym sercu i wyrwałem je z ciała. Odrzuciłem je i nadal parłem naprzód.
    Dość szybko zorientowałem się, że przegrywamy. Nasi żołnierze byli zbyt skupieni na odparciu ataku i ochronie barier niż na tym, by zabić jak największą liczbę aniołów.
    - Więcej pasji, chłopcy! - krzyknąłem. - Roznieście ich na pył!
    Jednocześnie zacząłem rozglądać się za naszymi dowódcami. Musiałem powiedzieć im, że trzeba nasilić atak. Musimy ich zabić. Bariery i tak tego nie wytrzymają, już widziałem na nich pęknięcia.
    Nie mogłem dostrzec Doriana. Gdziekolwiek był, miałem nadzieję, że sobie radzi.
    Tym, którego dostrzegłem najpierw, był Legion. Utorowałem sobie drogę, pozostawiając za sobą stosy ciał. Jak do tej pory moja magia wystarczała i trzymała przeciwników na dystans, jednak wiedziałem, że nie przetrwam w ten sposób całej bitwy. Musiałem pozwolić magii się zregenerować, inaczej zacznie czerpać z mojego ciała. Chwyciłem miecz i zamachnąłem się na przeciwnika. Sparował cios, ale nagle znieruchomiał i osunął się na ziemię. Legion opuścił włócznię i posłał mi spojrzenie spod uniesionych brwi. Świetnie, jeśli chce się popisywać, chętnie mu na to pozwolę.
    - Spóźniłeś się.
    Wzruszyłem ramionami, dając mu do zrozumienia, że ten fakt nie jest dla mnie istotny i skinąłem w stronę barier.
    - Nie wytrzymają długo.
    - Nie musisz mi tego mówić – burknął. - Nie możemy ich teraz odnowić.
    - Więc nie róbmy tego – zaproponowałem, uchylając się, gdy Legion wbił grot włóczni w czaszkę stojącego za mną anioła. Obróciłem się i kopnąłem, posyłając ciało na kolejnego z naszych wrogów. - Pozwólmy, by zniszczyli bariery, a wtedy, gdy pomyślą, że wygrali, zaatakujmy ich wszystkim, co mamy. Obrona barier tylko pochłania energię naszych wojowników.
    - Tam jest Sheila – odparł krótko. Odwrócił się ode mnie, krzyżując broń z przeciwnikiem. Poruszał się szybciej, niż ja mógłbym marzyć. Jedną z jego umiejętności było przewidywanie ruchów przeciwnika. Nie miałem pewności, jak dokładnie to działa, czy było to przeczucie, odruch czy może po prostu widział kolejny ruch przeciwnika. W każdym razie cholernie mu tego zazdrościłem.
    - Te bariery i tak pękną, a ona nadal tam będzie. Zróbmy to na naszych zasadach!
    Ciąłem ostrzem gardło ciemnowłosej anielicy. Cofnęła się i choć trysnęła krew, nie udało mi się pozbawić jej głowy. To nic, magia miecza i tak zrobiła swoje.
    Legion zerknął na barierę. Była teraz dobrze widoczna, ciemna, z lśniącymi pęknięciami. Było źle, obaj to wiedzieliśmy. W końcu demon skinął głową.
    - Zajmę się tym – warknął i podskoczył, odbijając się od głowy rannego anioła. Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
    Pierwsza część planu zrealizowana, czas na kolejną.

    Zniszczenie barier wiązało się z ogłuszającym wręcz hukiem i zatrzęsło ziemią. Kiedy to się stało, zdążyłem już odnaleźć Vi. Chciałem mieć ją na oku, kiedy wszystko przybierze na sile. Zdarzało się, gdy byliśmy bardzo młodzi, że pozwalałem jej dołączyć do mnie i Doriana podczas treningów. Miałem nadzieję, że to pamiętała, dzięki temu łatwiej będzie nam walczyć ramię w ramię. A zamierzałem jej pilnować. Tak, jestem idiotą.
    - Bariery!
    - To musiało się stać – powiedziałem jej. - Ważne, byśmy wykorzystali to na naszą korzyść. - Wyciągnąłem do niej rękę. - Chodź, pozwólmy im zająć ogród i przygotujmy się, by ich zaskoczyć.
    - A w tym czasie oni zniszczą zamek? Dorian na pewno tam jest i go broni. Musimy mu pomóc.
    Pewnie tak, ale będzie musiał jakoś sobie poradzić przez ten czas. Chciałem jej to wyjaśnić, ale dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie. Anioły zaczęły spadać z nieba, by pomóc swym pobratymcom. Niektóre z nich otoczyły nas ciasnym kołem. Zakląłem i przyciągnąłem do siebie Vi. Drugą rzeczą był huk i rozbłysk światła nieopodal zamku. Wróg tym razem zapomniał o półśrodkach.
    Przemknąłem wzrokiem po otaczających nas przeciwnikach, pospiesznie ich licząc i oceniając nasze szanse. Będzie ciężko, uznałem, ale powinniśmy sobie poradzić. Przywołałem magię, czując jak przepływa przez moje żyły pod postacią lodu. Szron pokrył moje dłonie, dając mi znać, że magia jest gotowa, bym jej użył.
    Wrzawa od strony zamku mówiła mi, że oni także nie mają łatwo. Przewaga liczebna wroga działała na naszą niekorzyść. Potrzebowaliśmy czegoś specjalnego. Ja potrzebowałem.
    - Trzymaj się blisko mnie – poleciłem Genevieve.
    - To ty trzymaj się blisko. Bo musimy pomóc Dorianowi.
    Nawet przez chwilę nie wątpiłem, że to będzie jej główna myśl. Wiedziałem, że zrobi wszystko, by tylko nie stracić Doriana po raz kolejny. Cóż, zawsze łączyła ich bardzo silna więź. Niemniej mieliśmy teraz własne problemy.
    Pchnąłem dłoń, wystrzeliwując lodowe pociski w kierunku wroga. Tym razem nakazałem magii, by przybrała kształt małych kryształków, które raniły ciało w wielu miejscach. Jednocześnie zaatakowałem od strony, z której tego ataku się nie spodziewali. Fala lodu przemknęła po ziemi, pochłaniając każdy żywy organizm. Ci, którzy nie zdążyli wzlecieć w powietrze, zmienili się w lodowe figury.
    - Vi! - krzyknąłem, obracając się i celując w kolejnego przeciwnika.
    Nie musiałem powtarzać, ani dodawać nic więcej. Uniosła łuk i naciągnęła cięciwę, posyłając strzałę prosto w serce zamrożonego anioła. Lód, a z nim też anioł, rozpadł się na drobne kryształki. To samo uczyniła z drugim i trzecim. Dobyłem miecza i ciąłem nim najbliższego przeciwnika. Było ich zbyt wielu, wciąż zbyt wielu.
    - Padnij! - usłyszałem polecenie. Pochyliłem się błyskawicznie, a Genevieve posłała strzałę w gardło ciemnowłosej kobiety.  - Tylko  mi się zdaje, czy ich jest coraz więcej?!
    - Właściwie nigdy nie dowiedzieliśmy się, jak rozmnażają się te pierzaste wypierdki. Może przez pączkowanie! - odkrzyknąłem, ledwie unikając dekapitacji. Jęknąłem, gdy wojownik kopnął mnie w brzuch. Wyciągnąłem dłoń i odrzuciłem go na kilkanaście metrów za sprawą lodowego podmuchu.
    - Wolałabym przekonać się w innych warunkach! - Vi zamieniła łuk na włócznię i zablokowała cios skierowany w jej serce.
    Przywołałem magię i pozwoliłem jej przebiec po ostrzu. Zamachnąłem się na anielską wojowniczkę, która rzuciła się na mnie z dzikim okrzykiem. Nigdy nie rozumiałem sensu tych wrzasków, tylko ostrzegały przeciwnika. Prawdę mówiąc bardzo mi tym pomogła, bo nie musiałem się odwracać, by ją trafić. Zmieniła się z lód i rozsypała, gdy tylko ostrze dotknęło jej skóry. Uśmiechnąłem się szeroko. To jest to.
    Kolejnego anioła powalił miecz przelatujący nad moją głową. Broń wbiła się w ciało nieszczęśnika po samą rękojeść i przyszpiliła go do drzewa. Obejrzałem się na Azazeala wkraczającego na pole walki w iście bohaterskim stylu. Pozer.
    - Jesteś cała, Genie? - zapytał, pozbawiając głowy kolejnego przeciwnika. Zostało ich już tylko kilku.
    - Tak. Radziliśmy sobie – wysapała. Zauważyłem, że spogląda w stronę zamku.
    - Idź – powiedziałem. - Dokończymy tutaj i także dołączymy.
    Posłała mi pełne wahania spojrzenie. Ubranie miała zabarwione krwią, lecz nie sprawiała wrażenia rannej. Kilka kosmyków wymknęło się spod koka i opadało jej na twarz. Wyglądała jak waleczna walkiria. Poczułem dumę.
    - Damy sobie radę, Vi – dodałem miękko. - Idź do brata.
    - On ma rację, damy sobie radę – poparł mnie diabeł. Nie potrzebowałem jego poparcia.
    Vi skinęła głową. Wykorzystała włócznię, by odbić się od ziemi i przeskoczyć nad dwoma zbliżającymi się aniołami, po czym puściła się biegiem w stronę zamku.
    Wróciłem do walki, wywijając mieczem na wszystkie strony. Prześlizgnąłem się po zamrożonej ziemi i zaatakowałem kolejnego anioła, dla odmiany pozbawiając go serca.
    Cień przysłonił słońce na chwilę, niemal pogrążając nas w mroku. Nie musiałem spoglądać w górę, wystarczył mi trzepot anielskich skrzydeł. Uniosłem dłoń, posyłając w niebo lodowe pociski. Podniosłem głowę dopiero, gdy kilka kropli krwi spadło mi na twarz. Otarłem je, obserwując lądujących wojowników. Skąd te cholery się biorą?
    - Zdaje się, że jednak nie będzie tak łatwo – mruknąłem do Azazeala.
    - Cóż. Istnieje taka paskudna możliwość, że będziemy musieli współpracować.
    Parsknąłem. Istotnie była taka możliwość. Stanęliśmy do siebie plecami, czekając, aż wróg podejdzie bliżej.
    Z bólem serca przyznaję, że Azazeal wciąż był diabelnie dobry. Mało tego, potrafił współpracować. Choć nigdy dotąd nie walczyliśmy ramię w ramię, okazało się to całkiem naturalne. Azazeal był szybki i sprytny. Uderzał mocno, nie dając szans na obronę czy kontratak. Ja wciąż na przemian posługiwałem się mieczem i magią. Obracaliśmy się, cały czas odwróceni do siebie plecami.
    Nigdy bym nie przypuszczał, że być może ostatnie chwile mojego życia spędzę walcząc u boku upadłego anioła i to właśnie tego anioła. Nienawiść do niego była jedną z niewielu emocji, jakie czułem, leżąc uśpiony pod ziemią. Wielokrotnie śniłem o tym, jak go zabijam. Tymczasem istniało prawdopodobieństwo, że Azazeal umrze właśnie dziś. Z rąk swych dawnych braci, walcząc u mego boku. Co za ironia.
    Kopnąłem przeciwnika, zachwiał się, lecz nie stracił panowania nad bronią. Nasze ostrza się skrzyżowały, o kilka cali przed moją twarzą. Zacisnąłem zęby, zdając sobie sprawę, że jest silniejszy. Zostało ich sześciu, nas było dwóch i obaj ociekaliśmy krwią. Było jej tyle, że sam już nie wiedziałem, czy więcej mam na sobie krwi wrogów, czy własnej. Czułem ból w mięśniach i niemy protest magii przepływającej przez moje żyły. Azazeal także nie wyglądał najlepiej, ale cóż, przynajmniej nie tracił animuszu. Może śmierć w walce mu odpowiadała. Mnie nie. Dla ścisłości, jedyna śmierć, jaka mi odpowiadała, to ta, którą sam zadawałem.
    Przywołałem całą magię, jaką posiadałem. Wydałem z siebie ryk, który ani trochę nie przypominał głosu człowieka. To przebudziła się bestia. Wściekła i łaknąca krwi. Moje palce wydłużyły się w szpony, lecz nie pozwoliłem, by przemiana posunęła się dalej. Obudzenie w sobie bestii i jednoczesne powstrzymywanie przemiany w smoka była wyjątkowo bolesne i niemal niemożliwe. Dawno zapomniany atut lodowych smoków, który pozostał tylko w jednej pamięci. A dzięki Baśniarzowi znałem go też ja.
    Magia niemal rozrywała mnie od środka, czułem jak ociera się o mnie niczym żywy organizm pragnący wyzwolenia. Bestia we mnie, a zarazem jedna z najpierwotniejszych mocy. Zatem... pozwoliłem jej wypłynąć, ukierunkowując w ostatnich z osaczających nas aniołów. Rozniosła ich jakby byli tylko puchem na wietrze i popłynęła dalej. Pozbawiony jej, zachwiałem się i opadłem na kolana. Przed bliskim spotkaniem mojej twarzy z ziemią uchroniło mnie ramię Azazeala.
    Uwalniając moc, chwyciłem dłoń jednego z aniołów. Teraz zdałem sobie sprawę, że wciąż ją ściskam. Jedyny fragment ciała, jaki pozostał po wojowniku.
    - Dasz sobie radę? - zapytał diabeł, nadal się nade mną pochylając. Powoli skinąłem głową i spojrzałem na niego.
    - Tak, nic mi nie będzie. Jednak... nie mogę powiedzieć tego o tobie – dodałem, wbijając anielskie ostrze prosto w jego serce.
    Zdumiony spojrzał najpierw na mnie, potem na trzymaną przeze mnie urwaną dłoń. Dłoń, która wciąż ściskała anielską broń. Uśmiechnąłem się mimo bólu i zmęczenia. Diabeł osunął się na ziemię.
    - Nie mogłem przegapić takiej okazji – szepnąłem, patrząc jak życie opuszcza jego ciało. - Marzyłem o tym od dawna. Poza tym masz coś, czego chcę.
    Przytknąłem dłoń do jego ramienia, gdzie widniał symbol stary jak moja rasa. Symbol Królowej, który wiązał ją z Azazealem. Znak rozprysnął się pod moimi palcami, uwalniając magię jeszcze silniejszą, niż tkwiąca we mnie bestia. Wchłonąłem jej trochę, by poczuć się lepiej i wstałem, spoglądając w niebo, nagle osnute ciemnymi chmurami. Teraz aniołowie mają większy problem, niż wojna z nami. Przebudziła się Królowa i nic nie krępuje jej mocy.

    Niebo było zielone. Niezwykle, przepięknie zielone. Wyglądało jakby miało się rozpaść i pochłonąć nas wszystkich. Deszcz lał się strugami, a w powietrzu unosił się zapach ozonu. Nie byłem pewien, jak długo potrwają te anomalie pogodowe, ale nawet anioły obawiały się wznieść ku niebu. To dawało nam przewagę na jakiś czas. W każdym razie pozbawiło przewagi wroga. Zanim ta dziewczynka poskromi swoją magię, my wykorzystamy ją, by wygrać wojnę. Sam czułem się silniejszy. Nie wątpiłem, że każdy demon również to czuje. Magia Królowej ich pobudziła. Udało mi się nie tylko pozbyć Azazeala, ale także dać nam szansę na wygraną.
    Ruszyłem pomiędzy walczącymi, słaniając się na nogach. Specjalnie nie wziąłem zbyt wiele magii, by nie wzbudzić podejrzeń. Ledwie uszliśmy z życiem, to było zgodne z prawdą. Nikt nie dowie się, że Azazealowi także udało się przetrwać walkę z aniołami.
    - Zeke! - usłyszałem znajomy głos.
    Pozwoliłem, by Genevieve mnie podtrzymała. Oparłem się o pień drzewa i spojrzałem na nią. Była zmartwiona.
    - Widziałam, jak lecą do was kolejni, tak wielu. Ale nie mogłam zawrócić, nie miałam jak... - Zarzuciła mi ramiona za szyję, a ja powoli ją objąłem. Nad jej ramieniem napotkałem spojrzenie Doriana. - A gdzie Azz?
    - Przepraszam, Vi. Nie dałem rady... -  powiedziałem cicho.
    Patrzyła na mnie w zdumieniu, nic nie rozumiejąc. Widziałem, jak zmieniają się jej oczy, gdy prawda do niej docierała.
    - Nie...
    - Przykro mi, osaczyli nas. Ciągle przybywali kolejni. To było ukartowane, chcieli nas wyeliminować. Ale zniszczyłem ich, Vi. Za to, co zrobili. Pomściłem go.
    Z ust Genevieve wyrwał się dziki wrzask pełen bólu i wściekłości.
    Dorian chwycił mnie za ramię, gdy poczułem, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Pomógł mi stanąć, podczas gdy Vi krzyczała. Zamknąłem oczy. Wszyscy coś poświęcamy.
    - Zabiję ich. Wszystkich – warknęła. Gdy na nią spojrzałem, miała mord w oczach.
    Och, zrobimy to.
 
 

5 komentarzy:

  1. Cóż za sukces Ezekiela! Może jednak jego uczyńcie głównym bohaterem. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to dobrze czy źle, że mu się udało?
      Póki co nie planujemy historii, w której Ezekiel byłby głównym bohaterem.

      Usuń
    2. No cóż, na razie wydaje się być najciekawszym bohaterem. xD

      Usuń
    3. Jak miło dowiedzieć się, że jednak ktoś go lubi i docenia. ^^

      Usuń
  2. Nie lubię złych bohaterów :P

    OdpowiedzUsuń