Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

21.12.2016

Rozdział XXV. Część 1

***Sheila***

    - Zmiana planów. - Genevieve odwróciła się do nas i wyjęła sztylety. - Wszystko idzie nie tak, muszę im pomóc.
    Spojrzałam na pole walki i objęłam się ramionami. To, co oglądaliśmy z ukrycia, nie było tylko bitwą, to była rzeź. Nawet z góry, z bezpiecznej odległości, widziałam ziemię czerwieniącą się od krwi. Widziałam odcięte kończyny, połamane pióra i setki, setki trupów.
    - Ja muszę to zrobić – odezwałam się cicho. - Miałam użyć berła, jeśli anioły zyskają przewagę...
    - To o wiele więcej niż przewaga. Poza tym są zbyt wymieszani, trudno będzie ci użyć magii, która nie dotknie naszych. Powinni się wycofać. Pójdę tam, dostanę się do Doriana. Ty wracaj do zamku, tu nie jest bezpiecznie.
    Pokręciłam głową. Potrzebowali mnie, jak mogłam się ukrywać?
    - Ona ma rację, dziewczyno, poza tym, jeśli się wycofują, nic tu po tobie – poparł ją Varys.
    - Tak będzie najlepiej, Sheilo.
    Cóż, to ona była wojowniczką, ona miała za sobą cztery tysiące lat. Pewnie miała rację. Dlatego przytaknęłam i patrzyłam, jak Genevieve zeskakuje po skałach, pędząc ku walczącym. Miałam nadzieję, że da sobie radę. Wierzyłam w nią, ale sytuacja na dole naprawdę nie przedstawiała się kolorowo.
    - Chodźmy. - Varys wyciągnął do mnie rękę.
    Pokręciłam głową.
    - Muszę mieć pewność, że oni się stąd wydostaną. Nieważne czy jako wygrani, czy zarządzą odwrót, muszę wiedzieć, że żyją.
    Westchnął, stając u mojego boku. Oboje zapatrzyliśmy się na pobojowisko.
    - Ale zabieram cię stąd, gdy tylko uznam, że coś może ci zagrozić – zastrzegł. Zgodziłam się.
    Z nerwów zaciskałam palce na ramionach tak mocno, że aż zesztywniały. Dostrzegłam Genevieve, rozpędzoną i niebezpieczną. Jednak to nie jej tak rozpaczliwie szukałam wzrokiem. Gdzieś tam był Dorian, a ja chciałam wiedzieć, czy jest cały. Myśl o utracie go przerażała mnie tak bardzo, że ledwie mogłam oddychać. Oddałabym własne życie po tysiąckroć, gdyby to mogło go uratować. Gdybym go straciła i tak zostałabym pustą skorupą.
    Zamrugałam, czując na ramieniu dłoń Varysa. Jego bliskość dodawała mi otuchy. Czułam się silniejsza, wiedząc, że mam go przy sobie, jak zwykle gotowego mnie wesprzeć.
    - Myślę, że powinnam spróbować. Po to tu jestem, a oni potrzebują pomocy.
    Patrzyłam na tę kotłowaninę ciał, słyszałam krzyki, czułam zapach krwi. Świadomość, że są tam niemal wszyscy moi bliscy, ściskała mnie za gardło, ale też popychała do działania.
    - Genevieve kazała wracać. Nie wiemy nawet, jak działa to berło... - zaoponował.
    Wyjęłam zza pasa magiczny oręż Lorelei i obróciłam go w dłoniach.
    - Przekonamy się, gdy go użyję. Jestem pewna, że jeśli dostatecznie się postaram, zdołam zaatakować tylko przeciwną armię. Jest źle, Varysie. - Mocniej zacisnęłam palce na berle. - Przegrywamy. Ja... czuję, że mogę to zmienić.
    - Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - upewnił się. Nie chciałam, ale wiedziałam, że powinnam.
    - Dam sobie radę.
    Ujęłam berło w obie dłonie, odcinając się od wszystkiego. W tej chwili interesowała mnie tylko tętniąca w nim moc. Czułam jej pulsowanie, lekkie szturchnięcia. Magia zaczepiała mnie jak spragnione uwagi dziecko. Obudziłam moją własną magię, odpowiadając na tę prowokację. A wtedy magia zetknęła się z magią i wstrzeliła się w moje ciało. Zachwiałam się, chciałam krzyknąć, ale głos odmówił mi posłuszeństwa. Czułam się tak, jakby wewnątrz mnie szalała burza, gorąco zalewało mnie od środka, paląc jak rozżarzone węgle. Zrozumiałam, co miała na myśli Lorelei, mówiąc, że moje ciało może nie wytrzymać wielokrotnego użycia berła. Musiałam zapanować nad rozsadzającą mnie mocą, wyobraziłam sobie, że oplatam ją wodą i wypchnęłam z powrotem do berła, uderzając jego końcem w skalne podłoże. Rozległ się grzmot, a niebo zaczęły osnuwać ciemne, burzowe chmury. Gwałtowny wiatr, który zerwał się w tej samej chwili, rozwiał mi włosy. Spojrzałam w dół, na ścierające się ze sobą armie.
    - Sheilo? - zaniepokojony głos Varysa docierał do mnie jakby z oddali. Wiatr zagłuszał niemal wszystko.
    I cała ta potęga należała do mnie. Miałam zamiar wykorzystać ją jak najlepiej.
    Czułam każdą kroplę wody w odległości wielu mil. Mogłam wezwać każdą z nich, zrobić, co tylko chciałam. Więc przywołałam je. Z nieba zaczął lać się deszcz, czarne od chmur niebo rozjaśniały tylko błyskawice. I wtedy znad jednej z gór wytrysnęła gigantyczna fala wody. To na niej się skupiłam, każdą cząstkę mojego jestestwa włożyłam w kontrolę nad tą falą. Uderzyła w anioły, po prostu zmiatając je z drogi, demonom zaś dając czas potrzebny na ewakuację. Chwilę potem zalała już całą dolinę. Widziałam kamienie odrywające się od skał, ciała unoszące się na wodzie, przygniecione nią, uderzające o góry. Połamane skrzydła, targane wiatrem pióra. Fala zmyła wszystko, łącznie z krwią. Gdy opadła, wszędzie leżały ciała aniołów. Rannych, ale z całą pewnością żywych. A wtedy demony ruszyły do ataku z dzikim okrzykiem.
    Berło pulsowało w moich dłoniach, wsparłam się na nim niczym na lasce, ponieważ moje kolana zalała nagła słabość. Silne ramiona natychmiast mnie chwyciły, chroniąc przed upadkiem.
    - Jak się czujesz? - Teraz, gdy wiatr ucichł, głos Varysa wydał mi się nienaturalnie głośny. Oparłam się o niego i przymknęłam oczy. Oddałam berło w ręce przyjaciela i pozwoliłam tulić się jeszcze przez chwilę. Dla mnie połączenie z magią trwało nieskończenie długo, jednak w rzeczywistości wszystko stało się nagle. Mój atak zaskoczył anioły, pozbawiając ich szans na ucieczkę. Oczywiście, gdy woda opadła, wielu z nich uciekło osłabionych. Innym się nie udało.
    - Nic mi nie będzie – zapewniłam Varysa i powoli podniosłam się na nogi.
    Bitwa pod nami nie trwała długo, ci, którzy nie zdołali dość szybko uciec, zostali zabici. Wygraliśmy. Ci, których kochałam, żyli. Ta myśl przyniosła mi ulgę i prawie – ale tylko prawie – zagłuszyła głos mojego sumienia, krzyczący, że stałam się morderczynią. Przytrzymałam się ramienia Varysa i rozejrzałam w poszukiwaniu znajomych twarzy.
    Jako pierwszego zobaczyłam Doriana. Jego ubranie pokrywała krew, bardzo duża ilość krwi, w ręku wciąż trzymał miecz. Spojrzał na mnie, powiedział coś do stojącego obok niego V'lane'a i w następnej chwili pojawił się przede mną.
    - Udało nam się, Sheilo. Dzięki tobie – powiedział, a w jego głosie słyszałam uznanie i dumę.
    W odpowiedzi zarzuciłam mu ręce za szyję i przylgnęłam do niego całym ciałem.
    - Powiedz, że ta krew nie jest twoja – poprosiłam, z twarzą wtuloną w jego szyję.
    - Nie jest. Może parę kropel, ale to nic wielkiego. - Objął mnie i przez chwilę trzymał w ramionach. - Ale Genie chyba została ranna, widziałem, jak Ezekiel zabiera ją z pola bitwy. - Spojrzał na mnie. - Mam nadzieję, że to nic poważnego.
    Na myśl, że Genevieve mogło coś się stać, poczułam ukłucie strachu.
    - Powinniśmy to jak najszybciej sprawdzić.
    - Na pewno są w zamku Ezekiela. - Zerknął na Varysa, potem na mnie i objął mnie ramieniem. - Chodźmy.
    Skinęłam głową i już w następnej chwili staliśmy w holu o wysokich ścianach. Półkoliste portale prowadziły do różnych części zamku. W jednym z nich pojawił się Ezekiel, jego strój również pokrywała krew. Był blady i wydawał się zmęczony.
    - Powstrzymałem krwotok, ale... nie jest dobrze.
    - Jest przytomna? - zapytał Dorian i nie czekając na odpowiedź, wyprzedził Ezekiela i wszedł do jednego z pokoi. Natychmiast ruszyłam za nimi.
    - Tak, na chwilę mi odpłynęła, ale zdołałem ściągnąć ją z powrotem. Zamierzałem umieścić ją w ziemi.
    Nigdy dotąd nie widziałam Ezekiela tak przejętego i wytrąconego z równowagi. Zawsze był panem sytuacji, pewnym siebie i zgryźliwym. Teraz po prostu się martwił. Gdy odwrócił się do mnie plecami, dostrzegłam na nich długie krwawiące rozcięcie.
    Dorian siedział już przy Genevieve i trzymał ją za rękę. Wyglądała, jakby z jej ciała wypompowano całą krew. Nawet jej usta były blade i popękane. Mój mąż oderwał od niej wzrok i przeniósł go na mnie.
    - Sheilo, powiedz, że mamy jeszcze anielski pył.
    Ezekiel jęknął głucho, więc pospiesznie przytaknęłam. Odwróciłam się do Varysa, który właśnie stanął w drzwiach.
    - Szuflada w mojej nocnej szafce – tyle zdążyłam powiedzieć, nim zniknął. Chwilę później wręczał Dorianowi szkatułkę. Machnięcie dłoni Ezekiela wystarczyło, by w jego rękach zmaterializowała się szklanka z wodą, którą natychmiast oddał. Tylko ja zauważyłam pot na jego czole.
    Mój mąż wsypał resztę pyłu ze szkatułki do szklanki, poczekał chwilę, aż się rozpuści i przysunął do ust Genie.
    - Pij, siostrzyczko, to ci pomoże – powiedział cicho, przytrzymując szklankę. Pierwszy łyk sprawił jej wyraźny trud, po drugim się zakrztusiła, ale później piła już spokojniej. Zamknęła oczy, a jej pierś unosiła się gwałtownie.
    Ezekiel usiadł w fotelu i ukrył twarz w dłoniach. Uznałam to za oznakę ulgi.
    Dorian odstawił szklankę i wpatrywał się w siostrę.
    - Jak się czujesz? - zapytał, przyglądając się, jak jej twarz nabiera kolorów.
    - W życiu nie miałam w ustach nic tak słodkiego – mruknęła. Odetchnęłam.
    - Dobrze, że mieliśmy pył. Już po wszystkim. - Dorian uśmiechnął się do siostry. - Wygraliśmy.
    - Jakim cudem? - Podniosła się i oparła o bok kanapy. Przemknęła po nas wzrokiem. - Zeke, w porządku?
    Ezekiel w odpowiedzi machnął ręką.
    - A gdzie Azz? - pytała dalej. Również chciałam się tego dowiedzieć. Z pomocą pośpieszył nam V'lane, który właśnie zmaterializował się w jednym z wolnych foteli:
    - Widziałem go, kiedy pomagał zająć się ciałami poległych.
    - Straciliśmy sporo wojowników, prawda? - Dorian spojrzał na V'lane'a. - Ale tak, wygraliśmy, Genie – zwrócił się do siostry. - Dzięki Sheili. Uniosła berło i sprowadziła falę, która zalała anioły. Dosłownie. To dało nam ogromną przewagę.
    Nie czułam się szczególnie dumna, dlatego pozwoliłam, by Dorian i V'lane zrelacjonowali zakończenie bitwy. Zamiast tego usiadłam w fotelu obok Ezekiela i z wdzięcznością przyjęłam szklankę po części wypełnioną alkoholem o mocnym zapachu.
    - I wygraliśmy, a anioły będą musiały się porządnie zastanowić, czy zaatakować nas ponownie – zakończył relację Dorian.
    - Czyli jednak mamy jakieś szanse w tej wojnie – mruknęła Genie, rozprostowując nogi. Wciąż wydawała się zmęczona i obolała, ale wyraźnie czuła się lepiej. - A ja byłam na tyle głupia, by kazać Sheili wracać do domu.
    Spojrzała na mnie, a ja wzruszyłam ramionami. Nie posłuchałam jej, ale tym razem mi się upiekło.
    - Uczcijmy to – zaproponował V'lane, zeskakując z fotela. Miał zdecydowanie zbyt wiele energii. - Jest tu jakiś składzik z winami?
    - Gablota w piwnicy – mruknął Ezekiel, nie ruszając się ze swojego miejsca. W takim razie sama musiałam go ruszyć.
    - Pokaż plecy – nakazałam, gdy V'lane udał się na poszukiwanie, jak to ujął, nektaru bogów.
    Dorian również spojrzał na przyjaciela.
    - Jesteś ranny? - zaniepokoił się.
    - Trochę, to nic, z czym bym sobie nie poradził.
    - Wziął na siebie wymierzony we mnie atak. - Genevieve podniosła się ostrożnie i podeszła do nas. - Wiem, że oberwałeś, Zeke. Pozwól się sobą zająć.
    - Trzeba oczyścić ranę – wtrąciłam. - Sam tego nie zrobisz.
    Posłał mi niezadowolone spojrzenie, po czym zdjął koszulę, która odkleiła się od jego pleców z głośnym plaśnięciem. Skrzywił się przy tym, co było jedyną oznaką bólu z jego strony. Rana biegła przez jego plecy po skosie. Nie była na tyle głęboka, by stanowić zagrożenie dla jego życia, rasa Panów była twardsza niż zwykłe demony, jednak wystarczająco, by go osłabić i być może nawet pozbawić przytomności. Nie miałam wątpliwości, że pozostanie po tym blizna.
    Cmoknęłam i sięgnęłam po ręcznik leżący obok misy z wodą. Ezekiel musiał używać ich, zajmując się Genie. Zamoczyłam materiał i chciałam przemyć ranę, ale Genevieve odebrała mi ręcznik i sama się tym zajęła. Zauważyłam, że przedramię Ezekiela jest sine, Genie i Dorian podążyli za moim wzrokiem.
    - To tylko złamana kość – wyjaśnił nam poszkodowany.
    - Która dawno powinna się zaleczyć – zaczęła Genie i nagle pacnęła go w ramię ręcznikiem. - Ty ośle, zużyłeś całą magię, prawda?
    - Jakbyś nie zauważyła, mieli znaczącą przewagę liczebną – burknął w odpowiedzi.
    Pokręciłam głową.
    - Dość tego. Genie musi odpocząć, raną Ezekiela zajmę się ja, nim zostanie pobity ręcznikiem. - Genevieve posłała mi skruszone spojrzenie i oddała kompres.
    Starannie oczyściłam ranę i już miałam prosić o bandaże, gdy przypomniałam sobie o naszyjniku, w którym nosiłam pył. Uzupełniłam zapas po ostatnim razie, na ranę Ezekiela powinno wystarczyć. Wyjęłam z kieszeni medalik i otworzyłam wieko.
    - Dobra wiadomość, mam dość pyłu, byś nie miał blizny – oznajmiłam i nie czekając na jego odpowiedź, obsypałam ręczniczek pyłem i metodycznie dociskałam go do kolejnych partii rany.
    Dorian przez chwilę przyglądał się Ezekielowi.
    - Twoja uroda uratowana – zażartował i stanął przed nim. - Dziękuję, że uratowałeś życie Genie – zwrócił się do niego.
    - Moja uroda jest wieczna, będziecie mogli podziwiać ją w nieskończoność.
    - Podobnie jak twoja arogancja. - Genevieve usiadła naprzeciw Ezekiela. - Dziękuję, Zeke. Gdyby nie ty, byłoby po mnie.
    - Nie jesteś mi nic winna, Vi.
    Odłożyłam ręcznik do miski i podeszłam do męża. Objęłam go w pasie. Przytulił mnie i pocałował w czoło.
    - Teraz pozostało nam czekać na reakcję Nieba – stwierdził. - Wiedzą już, że nie tak łatwo nas pokonać.
    - I na szczęście nie wiedzą, że mój pokaz był jednorazówką – mruknęłam.
    - Wciąż masz berło, a im trochę zajmie pozbieranie się po porażce. - V'lane wrócił z butelką whisky i kompletem szklanek. Obdzielił nas wszystkich, najwyraźniej czując się jak u siebie. Ezekiel uniósł szklankę w moją stronę.
    - Wyrazy uznania, mała nimfo.
    Dorian uśmiechnął się z dumą, usiadł i pociągnął mnie na swoje kolana. Uniósł szklankę.
    - Za moją wspaniałą żonę, która ocaliła dzisiaj nas wszystkich.
    Mimowolnie poczułam, że się rumienię. Nie nawykłam do bycia w centrum zainteresowania. Czułam wyrzuty sumienia, doprowadziłam do śmierci tylu aniołów. Ale słowa Doriana sprawiły, że poczułam ciepło w sercu.
    - W takim razie za Sheilę – podchwycił V'lane i opróżnił szklankę, zanim reszta zdążyła podnieść swoje do ust.
    Dorian również wypił zawartość szklanki i posłał mi uśmiech. Nie pozostało mi nic innego, jak także wychylić swoją szklaneczkę, co nie okazało się tak dobrym pomysłem, jak sądziłam. Palący płyn zalał moje gardło, drapiąc i wywołując atak kaszlu. Dopiero, gdy minął, zdałam sobie sprawę, że Varys odebrał mi trunek.
    - Chyba pozostanę przy sokach – zdecydowałam, prowokując chichot V'lane'a.
    - Tak będzie najlepiej – uznał Dorian, całując mnie w policzek.
    Uśmiechnęłam się i wtuliłam w jego ramiona. Przymknęłam oczy, rozkoszując się jego bliskością i świadomością, że z tej bitwy moi bliscy wyszli żywi.
    Niebawem dołączyli do nas mój tata i Lex, obaj mnie ucałowali i byli pod wrażeniem magii, której użyłam. To był chyba pierwszy taki wieczór, który spędzaliśmy wszyscy razem, zadowoleni, zjednoczeni, jak rodzina. Brakowało tylko Rapha i Leanne, ale wolałam zaoszczędzić im widoku nas wszystkich ubabranych krwią.
    Moja rodzina wznosiła toasty, śmiała się i rozprawiała o przewadze, jaką zyskaliśmy nad aniołami. Nie umknęło mi, że Genie siedziała blisko Ezekiela, ani spojrzenia jakie wymieniali.
    Szepnęłam o tym Dorianowi.
    - W końcu – odszepnął mi Dorian. - Odkąd pamiętam, iskrzyło między nimi, ale oboje byli zbyt uparci. Może wreszcie coś z tego wyjdzie. - Wydawał się bardzo zadowolony z tego faktu.
    - A ty jako pierwszy wzniesiesz toast na ślubie, co? - zapytałam z rozbawieniem.
    - Byłoby świetnie – odparł mój mąż, zerkając na siostrę i przyjaciela.
    - Wygląda na to, że mu na niej zależy – zgodziłam się. - Był naprawdę zmartwiony. - Oparłam głowę na ramieniu męża.
    Ezekiel właśnie odstawił szklankę i podniósł się z fotela.
    - Nie wiem jak wy, ale ja chętnie wrócę do świętowania, gdy przestanę śmierdzieć posoką. Na piętrze znajdziecie wolne prysznice. - Chwycił resztki koszuli i ruszył do drzwi.
    - Nie zapomnij się ubrać, mamy dość patrzenia na twoją klatę! - zawołał za nim V'lane, mrugając do mnie.
    Ezekiel rozłożył ramiona.
    - Patrzcie i zazdrośćcie! - rzucił, nim wyszedł z pokoju.
    Dorian pokręcił głową z rozbawieniem i zerknął na mnie.
    - Ja lepiej też udam się pod prysznic – zdecydował.
    - Cóż, nie chciałam nic mówić, ale przyda ci się – szepnęłam i cmoknęłam go w policzek. Przesiadłam się na oparcie fotela, by Dorian mógł wstać.
    - No cóż, skarbie, gdy po raz pierwszy mnie zobaczyłaś, pachniałem o wiele gorzej – przypomniał mój mąż z rozbawieniem i wstał.
    Pomyślałam o tamtym dniu i musiałam przyznać mu rację. Wtedy czuć było od niego te wszystkie lata przespane w ziemi, zaschniętą krew i wszystko, co jeszcze można było czuć. Dzisiejszy pot i krew to nic w porównaniu z tamtym dniem.
    - Spójrz, co może zdziałać odrobina wody z mydłem. - Uśmiechnęłam się. Ścisnęłam lekko jego dłoń.
    - No, może nie odrobina, ale odkrycie prysznica było pozytywnym doświadczeniem – stwierdził, posłał mi uśmiech i skierował się do jednej z łazienek.
    Pomyślałam o tym, jak odkrywaliśmy prysznic i zarumieniłam się już na samo to wspomnienie. Odprowadziłam Doriana wzrokiem i nie zauważyłam, gdy V'lane wylądował obok mnie.
    - No, królewno, opowiadaj, jak to było z tą falą. Wyszło niesamowicie!
    - I sporo ją to kosztowało – wtrącił Varys.
    - Ja też chętnie usłyszę szczegóły. - Ojciec przysiadł na brzegu stolika tuż przede mną. - O czym mówi demon strachu?
    Posłałam przyjacielowi niezadowolone spojrzenie i opowiedziałam o przestrodze Lorelei, a także o tym, co czułam, gdy moc płynęła w moich żyłach. Kiedy mówiłam, Genevieve cicho wymknęła się na piętro. Może Dorian miał rację.
    Drugą nowiną dnia okazało się pochodzenie V'lane'a, który zdecydował się użyć anielskiego oręża podczas bitwy. Wszyscy byli zaciekawieni, ale nowinę przyjęli dobrze. V'lane był jednym z nas i właśnie to usłyszał od mojego ojca, gdy wszystko wyjaśnił. Byłam dumna z moich bliskich i czułam ulgę, że nie myliłam się co do nich. Okazało się nawet, że Lex o wiele wcześniej odkrył prawdę, lecz zachował tę informację dla siebie, wiedząc, jak ważna dla nefilima jest ta tajemnica.
    Kiedy już wszyscy byli przebrani i umyci, Ezekiel uraczył nas wystawną kolacją. Dawno nie byłam tak najedzona, najchętniej zwinęłabym się w kłębek na kanapie w salonie, do którego przenieśliśmy się po posiłku. Opierałam się o Doriana, który sączył wino i leniwie muskał palcami mój kark.
    - Jesteś zmęczona – raczej stwierdził, niż zapytał, patrząc na mnie. - Chcesz już pójść spać?
    - To nadmiar wrażeń. Potrzebuję tylko chwili spokoju.
    - Możesz zająć jedną z sypialni i tam odpocząć – zaproponował Ezekiel. - To nie problem.
    - Pójść z tobą? - zapytał mnie Dorian.
    - Nie, dam sobie radę, a ty na pewno chciałbyś skończyć do wino. - Pocałowałam go w policzek i wygramoliłam się z jego ramion. - Znajdziesz mnie.
    - Niedługo przyjdę – obiecał i posłał mi uśmiech. - Odpocznij, skarbie.
    Taki miałam zamiar. Weszłam na piętro i zajęłam jedną z wolnych sypialni. Ułożyłam się wśród dziesiątek miękkich poduszek i jęknęłam z rozkoszy. Zasnęłam, nim zdążyłam zdjąć ubranie.
 
 

4 komentarze:

  1. Bitwa wygrana, wszyscy nasi ulubieńcy przeżyli, uroda Ezekiela wciąż nienaruszona, a na dodatek wzrosły szanse na ślub dwójki bohaterów. Czego chcieć więcej. ^^

    Wam też życzę wszystkiego najlepszego w te Święta. Zwłaszcza dużo zdrowia, szczęścia i miłości, a także dobrej zabawy w Sylwestra. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dopiero pierwsza część rozdziału;p
      Dziękujemy:)

      Usuń
  2. Wiedziałam, że Sheila nie mogła potulnie wrócić do zamku :) Hmm, aż boję się co może być dalej, berło było jednak jednorazowe, a oni przegrywali, hm...

    Jeszcze raz wesołych :)

    OdpowiedzUsuń