Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

26.11.2016

Rozdział XXIV. Część 1

***Ezekiel***

    Serce biło powoli, ale miarowo. Drżało w skurczach i niemal słyszałem ciche bu-bum. Krew spływała po mojej dłoni, kapała na kamienną posadzkę. Ścisnąłem palcami żywą tkankę i pchnąłem w nią moc. Lodowaty podmuch owionął organ, pokrywając go cienką warstewką lodu. Zignorowałem bolesny jęk, skupiony na utrzymaniu serca przy pracy. Bicie ustało. Życie dosłownie wyciekało mi przez palce. Zbyt szybko, stanowczo zbyt szybko. Próbowałem je zatrzymać, ale moje wysiłki okazały się daremne.
    - Naprawdę myślałeś, że zdołasz zapanować nad aniołem? - rozległ się głos tak zachrypnięty, że ledwie można było rozpoznać słowa.
    Spojrzałem na anioła z niechęcią. W pionie utrzymywały go tylko zwisające ze ściany kajdany. Wyglądał jeszcze gorzej niż te kilkanaście minut temu. Kilkanaście minut było postępem. Niestety cykl postępował jedynie wolniej, nie zatrzymał się. Skóra anioła była szara jak papier ścierny, oczy miał przekrwione i zaczerwienione, spuchnięte jak u kogoś od dawna pozbawionego snu. Co pewnie wcale nie odbiegało od prawdy. Włosy anioł miał splątane i tak zlepione krwią, że trudno było rozpoznać ich kolor. Chudł w zastraszającym tempie, dosłownie niknął w oczach. Najbardziej zatrważający widok przedstawiały jednak jego skrzydła. Oklapnięte, niemal pozbawione piór, które spadały na posadzkę jak późnojesienne liście. No i ta dziura w piersi. Za tę akurat byłem odpowiedzialny osobiście, resztę traktowałem jako następstwa nieudanej próby.
    - Ja wiem, że mogę to zrobić – odparłem z irytacją. Zmrożone serce w mojej dłoni pękło z cichym sykiem i zapadło się do środka, podobnie jak ciało anioła. Pióra zszarzały, a resztki tego, co jeszcze niedawno było anielskim sercem rozsypało się w popiół i przesypało przez moje palce. - Tylko jeszcze nie wiem jak... - dodałem cicho.
    To już trzeci trup tego dnia. Moje zapasy anielskich jeńców zostały poważnie przetrzebione, nie mogłem pozwolić sobie na stracenie kolejnego już teraz. Potrzebowałem przerwy i czasu do namysłu. Musiałem jeszcze raz przeanalizować wszystko, co robiłem i zastanowić się, który element był błędny. Na ludzi i demony moja magia działała bezbłędnie. W przypadku aniołów zawodziła na całej linii.
    Rzecz jasna nie byłbym sobą, gdybym się poddał. Potrzebowałem jednak świeżego spojrzenia na to wszystko, być może nowego obiektu do prób. Nefilim byłyby idealne. Po części ludzie, lecz po części anioły. Może wtedy zdołałbym dostrzec, na czym polega ta kluczowa różnica, która nie pozwala mi zapanować nad ciałem anioła. Dlaczego te pierzaste cholery od razu umierały? Chodziło o przeciwieństwo naszych natur? Coś ich chroniło? Oby dało się to obejść jak najszybciej.
    Może wpadnę na coś podczas treningu z Dorianem. Może.
    Wziąłem szybki prysznic, by zmyć z siebie krew i smród anioła. Brudna robota była konieczna, lecz to nie znaczyło, że jest przyjemna. Krzyki i błagania nie robiły na mnie wrażenia, jednak lochy zawsze okropnie śmierdziały. Może powinienem zainwestować w odświeżacz powietrza.

    Rozmowa z Dorianem w niczym mi nie pomogła. Miałem wrażenie, że słucha mnie tylko połowicznie, a i jako sparringpartner funkcjonował raczej automatycznie. Każdą wolną chwilę wykorzystywał, by zerknąć na telefon. Westchnąłem i uniosłem dłoń, sygnalizując mu przerwę. Natychmiast spojrzał na komórkę.
    - Na ognie piekielne, może po prostu sam do niej zadzwoń?
    - Myślisz, że nie próbowałem? - burknął. - Zupełnie, jakby jej telefon nie działał...
    Czyli martwił się już do tego stopnia. Co te kobiety z nami robią?
    - Może bateria się rozładowała, ciągle do siebie dzwoniliście – zasugerowałem.
    - Ma ładowarkę, zadzwoniłaby, gdyby mogła.
    Pstryknąłem palcami.
    - O właśnie, po prostu nie może, sprawa rozwiązana. Możesz wracać do zajęć.
    Posłał mi ponure spojrzenie. Uniosłem dłonie w obronnym geście, czując, że mój przyjaciel jest w tej chwili bardzo podatny na jakiekolwiek zaczepki. Nie chciałem dostać w twarz za to, że nie wyraziłem dostatecznej troski o jego żonę.
    - Uspokój się, nic jej nie jest. Nie zapominaj, że strzeże jej najlepszy wojownik w Piekle. Legion jest dobry w tym, co robi, przypuszczam, że lepszy niż ty czy ja. No, nie tak potężny, a już na pewno nie tak przystojny... - Uśmiechnąłem się, widząc jego krzywe spojrzenie. - Póki on żyje, nic jej nie grozi. A nie jest łatwo go zabić.
    Westchnął i w końcu odłożył tę przeklętą komórkę.
    - Może masz rację.
    Też mi odkrycie. Ponownie sięgnąłem po miecz, ale wtedy moją uwagę przykuła Vi. Szła w naszą stronę, kusząco kołysząc biodrami, a czarne skórzane spodnie tylko podkreślały jej ruchy. Zapinana na guziki, wydekoltowana bluzka bez rękawów miała jasnoniebieski odcień, podkreślający błękit oczu. I te buty, tak wysokie, że nogi wydawały się jeszcze dłuższe.
    Zakląłem, zderzając się ze ścianą i posłałem przyjacielowi wściekłe spojrzenie.
    - Orientuj się, trenujemy.
    - Jak ja cię zaraz zorientuję... - warknąłem.
    - Obijacie się, chłopcy? - Vi zatrzymała się obok brata.
    - A ty nie miałaś trenować z Azazealem? - Podniosłem się, otrzepując ubranie z piasku.
    - Ma coś do zrobienia. Znowu. Co powiecie na prawdziwą walkę każdy na każdego?
    Wolałbym sam na sam, ale przemilczałem to. Zamiast tego zaproponowałem, by potrenowali razem, podczas gdy ja sprawdzę, jak sprawują się moje golemy. Zgodzili się szybko, co w innym czasie potraktowałbym jako zniewagę. Jednak tym razem nie potrzebowałem, by wisieli mi nad głową. Żadne z nich nie byłoby odpowiednie, by towarzyszyć mi tego dnia. Poza tym nie lubiłem dzielić się sekretami. Jak również, gdy ktoś próbował mieć jakieś przede mną.
    A już na pewno nie wtedy, gdy toczymy wojnę.
    I właśnie dlatego postanowiłem ruszyć śladem Azazeala i dowiedzieć się, gdzie znika w czasie, gdy my trenujemy. Udało mi się dostrzec go jeszcze w sali treningowej, gdzie wydawał polecenia jednemu z wojowników, odpowiedzialnemu za treningi podczas nieobecności Legiona. Otoczyłem się magią, która miała ukryć mnie przed wzrokiem niepożądanych osób i podążyłem za diabłem. Trzymałem się daleko, zdając się na ślad magii, jaki po sobie pozostawiał. To nim się kierowałem, na tyle szybko, by nie rozmył się w powietrzu, a zarazem na tyle wolno, by nie wyczuł mojej obecności. Taka podróż kosztowała mnie wiele energii, moja rasa nigdy nie była dobra w kamuflowaniu.
    Trop Azazeala doprowadził mnie do niedużego miasteczka w Szkocji. A konkretnie do piętrowego domku usytuowanego pod wzgórzem, otoczonego krzewami bzu. Budynek nie był duży, ale sprawiał wrażenie przytulnego. Przed domkiem rósł wielki dąb, a z jednej z jego gałęzi zwisała drewniana huśtawka. I właśnie tam skierował się Azazeal. Do siedzącej na huśtawce dziewczynki, na oko dziewięcio- dziesięcioletniej.
    Nie było to ich pierwsze spotkanie. Widziałem, jak mała rozpromienia się na jego widok, zeskakuje z huśtawki i pędzi, by on mógł wziąć ją w ramiona. Słyszałem jej śmiech, ich śmiech, gdy zarzuciła mu ręce na szyję, a on podniósł ją i okręcił się wokół własnej osi. Patrzyłem na to zbyt zdumiony, by zacząć analizować fakty. Czyżby Azazeal miał jeszcze jedno dziecko? Starannie ukryte przed światem?
    Wujek Azz, tak do niego mówiła. Zacisnąłem palce na gzymsie dachu, na którym siedziałem i wytężyłem słuch. Czyim dzieckiem była ta mała? Jasnolica, czarnowłosa, szarooka, ubrana w czarne spodnie i czerwony niczym krew płaszczyk. Nie przypominała Azazeala. Chwała przodkom, Vi także nie. Nie czułem też od niej silnej magii, jaką powinno mieć dziecko anioła. A jednak coś... jakby mglista esencja wokół niej. Coś, co można łatwo przeoczyć, zaklęcie lub zwykły łut szczęścia. Nic zwracającego uwagę.
    Obserwowałem, jak rozpakowuje przyniesiony przez diabła prezent i piszczy z zachwytu na widok przypominającej hyosube maskotki. Przytuliła pluszaka do piersi, a ja zacząłem ją sondować. Szukałem czegoś niezwykłego, powodu, dla którego Azazeal zainteresował się tym dzieckiem. I wtedy zauważyłem łączącą ich nić. Zaklęcie, być może pakt. Skupiłem się bardziej, koncentrując na magicznym spektrum. I wtedy zacząłem widzieć. Klatka otaczająca dziecko. Więziła nie tyle samą dziewczynkę, co niezwykle silną magię, którą emanowała. Magię potężniejszą niż wszystko, co widziałem przez całe moje życie. Mogła zmieść z powierzchni Ziemi nas wszystkich. A raczej mogłaby, gdyby nie była zamknięta w klatce, do której kluczem był Azazeal.
    Znalazł ją i związał ze sobą. Nie miałem wątpliwości, że to niepozorne dziecko jest tą, której szukałem, przepowiedzianą królową. Najpotężniejsza istota na Ziemi i w Piekle siedziała na trawie kilkanaście metrów ode mnie i bawiła się przytulanką. I była dla mnie kompletnie bezużyteczna. Nie potrafiła panować nad swoją mocą, nie mogła jej nawet użyć bez pozwolenia diabła. Nawet gdybym zdołał to obejść, a nie mogłem, o ile Azazeal sam nie zerwie więzi, nawet wtedy nie zdołałbym nauczyć jej wszystkiego na tyle szybko, by mogła stanąć do walki z aniołami. Jej młode, niedoświadczone ciało po prostu by tego nie zniosło.
    Zakląłem i przeczesałem włosy dłonią. Właśnie straciłem tajną broń, którą tak zawzięcie próbowałem pozyskać... Azazeal mnie wyprzedził i nie miał zamiaru używać dziewczynki w wojnie. Zamiast tego siedział po turecku wśród jesiennych liści i opowiadał bajkę. Jakby ten dzieciak był kimś więcej niż tylko środkiem do osiągnięcia celu.
    Miała na imię Fiona, była jedynaczką i uwielbiała opowieści. Sądziła, że jest czarownicą, wiedziała, że potrafi robić rzeczy niedostępne dla innych. Nie miała jednak pojęcia, że jej inność jest bardziej unikalna, że czyni ją kimś wyjątkowym. Mogłaby mieć u stóp cały świat, a jednak uginała się, ponieważ jej ukochany wujek zabraniał używać magii, gdy nie było go w pobliżu. Pozwalała na złośliwości i przepychanki, nie mając pojęcia, że jednym słowem mogłaby zmusić innych, by to oni się uginali. By padali przed nią na kolana.
    Ja mógłbym jej to dać, uczynić najbardziej pożądaną kobietą na świecie, królową, przed którą nawet sam Lucyfer musiałby złożyć pokłon. Której obawialiby się archaniołowie. Miałaby wszystko, czego by zapragnęła tylko dlatego, że wyraziłaby takie życzenie. A ja mógłbym stać u jej boku i kierować nią, tak jak moi przodkowie kierowali wodzami. Nawet bardziej.
    Wszystko stracone.
    Przez jakiś czas obserwowałem ich z czystej ciekawości. Chciałem dowiedzieć się jak najwięcej, nawet jeśli byłem na straconej pozycji. Wszystko można obejść. Jeśli tylko uda nam się przetrwać wojnę... Teraz jednak musiałem skupić się na tym, na co mogłem wpłynąć.
    Z postanowieniem, że jeszcze kiedyś wrócę w to miejsce, zeskoczyłem z dachu i wmieszałem się miedzy grupki ludzi przemierzających uliczkę. Podążanie tropem Azazeala i przebicie się przez osłony wokół małej, wokół Fiony, pochłonęło znaczną część mojej mocy. Może właśnie z tego powodu, a może dlatego, że wciąż miałem w pamięci jej dziwne, szare oczy, trochę zbyt późno zorientowałem się, że jestem obserwowany. Odwróciłem się gwałtownie i stanąłem oko w oko z archaniołem Michałem. Był sam, tylko dlatego nie wyjąłem miecza, a jedynie położyłem dłoń na rękojeści. Na szczęście zdążyłem oddalić się od Azazeala i małej.
    Archanioł zmierzył mnie wzrokiem.
    - Bez obaw, nie przyszedłem cię zabić – odezwał się. - Śmierć jednego wroga nie zakończy wojny, ale jedna decydująca bitwa owszem. Proponuję jutro w Dolinie Śmierci w Kalifornii. Zmierzcie się tam z nami, jeśli macie odwagę.
    Uśmiechnąłem się przeciągle. Cóż za dobór słów, jakże gustownie, że wybrał Dolinę Śmierci.
    - Dlaczego przychodzisz z tym do mnie? Nie dowodzę. Nie słynę też z brawury, z honoru też nie, jeśli mam być szczery. Odwołanie się do naszej odwagi nie robi na mnie wrażenia.
    Michał prychnął. Niedobry kotek.
    - Pozostali chowają się jak myszy pod miotłą, zostało mi zwrócić się do ciebie. To jak będzie, lodowy smoku? Wolicie dalej bawić się w podchody, czy staniecie jutro do walki?
    - Jesteś święcie przekonany, że wygracie, co? Że niczego się nie nauczyliśmy od poprzedniego razu. A sądziłem, że pycha jest grzechem.
    - Daruj sobie ironię, zgadzasz się czy wolicie dalej ukrywać się przed nami?
    Rozważyłem wszystkie możliwości. Mieliśmy broń, jakiej się nie spodziewali, mieliśmy armię stworzoną z lodu, jeśli Sheili się uda, możemy mieć także pomoc ze strony boginek. Pierzaści nie spodziewali się żadnej z tych rzeczy. A jednak wciąż nie potrafiłem zapanować nad moimi jeńcami. Czy mieliśmy szansę? Tak. Czy była dość duża, by zagwarantować nam wygraną? Nie.
    - A jeśli odmówię?
    - Drugi raz nie zaproponuję – odparł sucho Michał.
    Nie, z pewnością. Już sama rozmowa ze mną była mu obrzydliwa, widziałem to po jego minie. Michał żywił do nas niechęć silniejszą niż inni aniołowie. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, iż nas nienawidził. Nie tyle ratował ludzi, co chciał nas wytępić.
    Wojna partyzancka zarówno nam pomagała, jak i szkodziła. Napadaliśmy niewielkie grupy, często zabijaliśmy stróży. Jednak zginęło też wielu naszych, którzy nie byli wojownikami. Ja mogłem znieść takie poświęcenie, Dorian obiecał ich chronić. Vi i nimfy także nie chciałyby ciągnąć tego dalej. Ale, do cholery, nie zamierzałem ryzykować własnym życiem.
    - Przekażę to dowódcom – oznajmiłem. Nie chciałem, by Dorian się wściekał, jeśli każę Michałowi się wypchać.
    - Będziemy na was czekać. Oby nie na próżno – zwrócił się do mnie archanioł, posłał pełne niechęci spojrzenie i zniknął.
    Cudownie, jakby utrata królowej nie była dostateczną porażką tego dnia. Cóż miałem robić, wróciłem na plac treningowy i odnalazłem Doriana. Vi wciąż była u jego boku i najwyraźniej próbowała zająć jego myśli. Miałem lepszą metodę.
    - Co powiesz na oficjalną wielką bitwę? - zapytałem bez ogródek.
    - Masz jakiś nowy plan? - Dorian zerknął na mnie ze zdziwieniem.
    - Spotkałem naszego ulubionego archanioła, a on rzucił nam wyzwanie. Chce, byśmy walczyli z nimi jutro w Dolinie Śmierci.
    - Tak po prostu ci o tym powiedział? - zdziwiła się Vi.
    Wzruszyłem ramionami.
    - Tak po prostu.
    - Co mu odpowiedziałeś? - zapytał Dorian, patrząc na mnie w zamyśleniu.
    - Właściwie to nic. Przyjąłem do wiadomości, oni tam będą. Co zrobimy, zależy od nas.
    - Skąd taka propozycja? - zastanawiał się mój przyjaciel.
    - Zdaje się, że ma dość podchodów. Choć ja stawiałbym na to, że pragnie naszej krwi zamiast pomniejszych demonów – mruknąłem.
    - Może tak będzie najlepiej – stwierdził po namyśle. - Mamy broń, która ich zaskoczy, może też Sheili uda się zdobyć pomoc boginek. Jesteśmy gotowi na bitwę. - Na wzmiankę o żonie sięgnął po komórkę i dyskretnie zerknął na wyświetlacz. Cóż, na pewno miał nadzieję, że robi to dyskretnie. - Jak myślicie? - zwrócił się do mnie i Vi.
    - Jestem za – siostra natychmiast go poparła. A jakże.
    - A ja nie. Mamy kilka niespodzianek, ale nasze szanse na wygraną są połowiczne.
    - Jeśli to dobrze zaplanujemy, jeśli wygramy, a anioły poniosą klęskę, może ustąpią – stwierdził Dorian.
    - Nie, póki Michał żyje. Ma jakąś obsesję na naszym punkcie – przystopowałem go.
    - A więc musimy go zabić. - Dorian wzruszył ramionami.
    Cóż, co do tego ja również nie miałem wątpliwości. Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić. Mimo to Dorian zdawał się podjąć już decyzję.
    - Przypominam, że najlepszy wojownik towarzyszy twojej żonie i może nie dotrzeć na czas. Choć to pewnie cię nie zatrzyma.
    - Jeśli do jutra Sheila się nie odezwie, to i tak będę musiał jej poszukać. Ale jeśli wróci, nie widzę przeszkód.
    - Nie możesz się za nią uganiać w dzień bitwy! - zaoponowałem.
    - Lex nad nią czuwa, nic jej nie grozi – poparła mnie Genevieve.
    - A zatem przynajmniej on powinien się odezwać – mruknął Dorian. - W każdym razie przygotujmy się na jutrzejszą bitwę.
    Westchnąłem i usiadłem na wprost przyjaciela.
    - Nie możemy liczyć na to, że Sheila przyniesie coś, co naprawdę nam pomoże. Dwa razy jej się nie udało, nie powinniśmy zakładać, że za trzecim razem będzie lepiej. Nawet jeśli znajdzie Lorelei, nie wiemy, do czego jest zdolna.
    - Ale możemy liczyć na siebie – weszła mi w słowo Vi. - Spójrz na nich, Zeke, te wszystkie demony są tu przez nas, my ściągnęliśmy na nich to wszystko. I my musimy zadbać o to, by jak najmniej ucierpieli.
    - Ginąc za nich?
    - To nie my będziemy ginęli za nich, raczej odwrotnie – sprostował Dorian. - Są już wystarczająco wyszkoleni, by wziąć udział w takiej bitwie. Teraz trzeba tylko zaplanować strategię, która zapewni nam zwycięstwo.
    - Musimy ich zaskoczyć, uniemożliwić współpracę – podjąłem. - Dziel i rządź.
    - Koniecznie. - Oparł się wygodniej na krześle. - Skoro mamy zabić Michała, to na nim powinniśmy się skupić. Dostać się do niego, odciąć od innych aniołów...
    Zawahałem się przez chwilę. Gdybyśmy uderzyli w słaby punkt...
    - Jest pewny swego, nie będzie dbał o to, czy ma przy sobie wsparcie, jeśli uzna, że może zabić któreś z nas.
    - Tak, to jest myśl. - Dorian wyraźnie się ożywił. - Mógłbym mu się wystawić, wciągnąć w pułapkę. Po jego śmierci anioły musiałyby ustąpić.
    Vi poruszyła się na krześle.
    - Ja mogę go odciągnąć, uzna mnie za najłatwiejszy cel – zaproponowała.
    - Nie – zaprotestowałem natychmiast. - Jeden z nas to zrobi – dodałem, gdy uniosła brwi.
    - Zgadzam się z Ezekielem, poza tym to nas chce zabić, na ciebie nie jest taki cięty – odezwał się mój przyjaciel. To też jakiś argument.
    - Mnie również nigdy nie lubił, poza tym zapominacie, że gdy wy spaliście, ja trenowałam z Azzem. Mam cztery tysiące lat praktyki, nie musicie na mnie chuchać.
    - Zapewniam cię, że oni też nie próżnowali, Vi.
    - Genie, nie wątpię w twoje umiejętności, ale Michał może cię zignorować, to my jesteśmy głównym celem – przekonywał Dorian. - Poza tym, ja też ostatnio sporo trenowałem i zapewniam cię, że sobie z nim poradzę.
    - Właśnie, ostatnio. Nie przez cztery tysiąclecia.
    - Ja przez te cztery tysiąclecia rosłem w siłę, przegłosowane – przerwałem jej. Rzuciła mi ostre spojrzenie, ale nie mogłem pozwolić, by walczyła z Michałem. Z nim było coś nie tak. - Poza tym ja i Dorian doskonale radzimy sobie w duecie, zawsze to robiliśmy. Ty zadbaj o to, by generałowie Michała mieli co robić.
    - Musimy ich od niego oddzielić, Genie, będziesz nam w tym potrzebna – dodał Dorian. - No dobrze, to teraz musimy dokładnie opracować strategię. - Spojrzał na mnie. - Mamy niewiele czasu na przygotowania.
    - Dopilnuję, by wszyscy byli gotowi. - Vi posłała mi ostatnie spojrzenie i ruszyła na plac. Obserwowałem ją, póki nie zniknęła za drzwiami.
    - No dobrze – zacząłem powoli. - Mamy cztery sztuki broni, o której nie wiedzą. I choć przyznaję to niechętnie, mój miecz powinien trafić do V'lane'a. Zrobi z niego lepszy użytek, a ja mam w zapasie parę sztuczek.
    - V'lane ma dobry miecz, możesz zachować swój. Jeszcze z nim ustalę tę kwestię – postanowił Dorian. - I nadal nie wiemy, co osiągnęła Sheila.
    - Ani czy wróci do jutra, gotowa tego użyć – mruknąłem. Nie umknęło mi, że V'lane jakoby był w posiadaniu broni, która mogła zapewnić mu równie duże szanse jak nasz nowy oręż. Ciekawe. - Moje plany związane z jeńcami wciąż nie przyniosły skutku. A dzisiejszy dzień szybko minie.
    - Twoje plany mogą nie przynieść skutku nawet za tydzień czy dwa, na to nie możemy czekać – stwierdził mój przyjaciel.
    Westchnąłem i ukryłem twarz w dłoniach. Musiałem szybko opracować plan, który da nam szanse w tym starciu. A do tej pory wszystko szło nie tak.
    - Znalazłem dziewczynę z legendy. Jest dla nas bezużyteczna – wyrzuciłem z siebie.
    - To kiepsko. Nie ma mocy?
    - Och, ma. Ale nie potrafi nad nią zapanować, to dziecko. W dodatku, nasz wspólny znajomy już roztoczył nad nią opiekę. - Skrzywiłem się.
    - Czyli jest w takim momencie, kiedy jej mocy w ogóle nie można wykorzystać. - Westchnął. - Nasz wspólny znajomy?
    - Twój kochany teść, albo raczej wujek Azz.
    - Aha, sprytnie. Cóż, w każdym razie wszystko zostaje w rodzinie – zażartował mój przyjaciel.
    - Co z tego? Widziałem ich relacje, jest do niej równie przywiązany, co ona do niego.
    - W takim razie nie wykorzystamy jej ani w wojnie, ani w twoim przejęciu władzy nad światem – podsumował Dorian. - Skupmy się zatem na tym, co możemy wykorzystać.
    - A więc taktyka. Proponuję obejrzeć sobie tę Dolinę Śmierci.
    - Dobry pomysł – zgodził się Dorian.
    Podniosłem się i spojrzałem na przyjaciela.
    - Idziesz ze mną?
    - Tylko porozmawiam z V'lanem, poczekasz chwilę?
    Zgodziłem się. Potrzebowałem chwili do namysłu. Gdy Dorian odszedł, zacząłem układać w głowie wszystko, co wiedziałem o taktyce aniołów, wszystko, co oni wiedzieli o nas i wszystko, czym mogliśmy ich zaskoczyć. Celtyckie miecze były naszym głównym atutem, dzięki temu każdy, kogo zranimy, przestanie być problemem. Dlatego powinniśmy znaleźć się na czele armii. Podzielimy się na oddziały, postanowiłem. Na ich czele staniemy: ja, Dorian, Genie, Azazeal i V'lane. Lex, jeśli zdoła wrócić.
    Ruszyłem na poszukiwanie przyjaciela, chcąc skonsultować z nim podział wojsk. Znalazłem go z V'lanem w jednym z pustych pokoi.
    - W takim razie ustalone. - Dorian wydawał się zadowolony. Spojrzał na mnie. - Dzięki V'lane'owi mamy kolejny element zaskoczenia.
    Uniosłem brew.
    - Zagada ich na śmierć?
    - To też dałoby się zrobić, jestem świetnym gawędziarzem.
    - V'lane, pokaż mu swój miecz – zwrócił się do niego Dorian.
    - Ale tak na pierwszej randce? - zażartował wojownik, a po chwili w jego dłoni pojawiło się lśniące ostrze. Anielskie.
    - Nefilim. Wiedziałem, że coś z tobą nie tak.
    - Wyobraź sobie zaskoczenie aniołów, gdy nagle w dłoni – jak sądzą, demona – pokaże się anielski miecz. - Dorian wyglądał na zadowolonego.
    Tak, tego na pewno nie będą się spodziewać. Nie darzyłem V'lane'a sympatią, lecz doceniałem jego umiejętności. Teraz, jako nefilim, był jeszcze ciekawszy.
    - Szkoda, że dla nas też jest to niespodzianką – dodałem.
    - Nefilim nie lubią się chwalić pochodzeniem – wyjaśnił Dorian.
    - Wiem, polowania na ich gatunek nawet mnie utkwiły w pamięci. Cóż, nas interesuje lojalność oraz umiejętności. Poza tym możesz być nawet pandą – poinformowałem V'lane'a. - Czy teraz możemy w końcu obejrzeć sobie tę Dolinę Śmierci?
    - Chodźmy – zgodził się mój przyjaciel.
    - Ty też. - Skinąłem na wojownika. - Poprowadzisz jeden z oddziałów.
    - Wojownicze pandy ninja? - zagadnął, nim przenieśliśmy się we właściwe miejsce.
    Dorian parsknął śmiechem.
    - Tego na pewno anioły by nie przewidziały.
    Spojrzałem na nich obu. Nie zdziwi mnie, gdy zostaną przyjaciółmi, obaj byli trudni i przejawiali poczucie humoru w nieodpowiednich momentach.
    - Świetnie, jeśli o mnie chodzi, możecie nawet rzucać w nich pandami, bylebyśmy wygrali.
    Rozejrzałem się, oceniając miejsce bitwy. Wielka pusta przestrzeń. Trudno będzie rozproszyć siły wroga.
    - Wygramy. Czym oni mogą nas zaskoczyć? - zastanawiał się Dorian. - Wątpię, by mieli coś, o czym nie wiemy.
    - Przypuszczam, że wolą wygrać za sprawą swoich umiejętności niż dzięki zaskoczeniu – stwierdziłem. - Musimy poznać teren.
    Tak jak się spodziewałem, miejsce było odizolowane od zamieszkałych terenów i nie groziło, że ktoś, dajmy na to jakiś śmiertelnik, wejdzie nam w drogę. Ziemia tu była sucha i piaszczysta, co mogło posłużyć nam za element rozproszenia. Gdyby udało się wzbić ten piach w powietrze, stanowiłby naturalną osłonę i utrudnił przeciwnikowi używanie skrzydeł. Ruchome wydmy stanowiły pewne utrudnienie dla obu stron, ale otaczające Dolinę góry mogliśmy wykorzystać na naszą korzyść. Jeśli ściągniemy tam Michała, bez trudu odetniemy go od reszty.
    - Nie jest tak źle – podsumował V'lane, kiedy wdrapaliśmy się na szczyt łańcucha górskiego.
    - Da się z tym coś zrobić – zgodziłem się.
    - Spory obszar – stwierdził Dorian. - Założę się, że już masz jakiś pomysł. - Zerknął na mnie.
    - Owszem. Wykorzystamy wybrane przez nich miejsce, by zyskać przewagę – odparłem, w myślach sytuując oddziały. - Zwalmy na nich te cholerne góry.
    - Możemy to zrobić – odparł Dorian, patrząc na góry w zamyśleniu. - Ale chyba na samym początku bitwy, zanim wojownicy się wymieszają.
    Skinąłem głową. Zależało nam na wyeliminowaniu przeciwnika, nie naszych żołnierzy.
    - Otoczymy ich – ciągnąłem. - Prawie na pewno będzie wiało, musimy zadbać, by nasi chronili oczy. To utrudni aniołom latanie.
    - A gdyby ukryć niewielki oddział w tych wydmach? - podsunął V'lane. - Mamy w kręgu kilka piaskowych demonów. Nie są wojownikami, ale z piaskiem mogą zrobić, co zechcą.
    Spojrzałem na niego, rozważając możliwości.
    - Chcę, by ten piach pożerał każdego, kto go dotknie.
    - Pod warunkiem, że anioły nie będą walczyć z góry – mruknął Dorian. - A jeśli potrafią osłonić skrzydła? To oni wybrali ten teren, pewnie są przygotowani do walki tutaj.
    - Spójrz, piasek jest wszędzie, wiruje na wietrze. Powstrzymają wiatr?
    - W takim razie piasek musiałby zabijać tylko anioły. Ten demon potrafi tak zrobić? - zwrócił się do V'lane'a.
    - Nie sądzę, raczej utrzymałby magię wokół wydm. Piasek mógłby pochłaniać tych, którzy tam wpadną.
    - I świetnie. Zbierzmy kogo trzeba i omówmy plan – zaproponowałem.
    - Chodźmy, mamy już niewiele czasu – zgodził się Dorian.
 
 

8 komentarzy:

  1. Do bitwy pozostał już tylko jeden dzień, cóż za napięcie. ;)
    Mogę się mylić, ale czy to jednak nie jest rozdział Ezekiela? xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież pisze na samym początku, z czyjej perspektywy jest rozdział, więc skąd taki wniosek?:P

      Usuń
    2. Hmm, Dorian to również tytuł waszej powieści, więc wstępne info można uznać za poprawne. ^^

      Usuń
    3. Dorian jest kursywą, zawsze jest tam w ramce:P Przy rozdziale z perspektywy Jasmiel i Sheili też w ogłoszeniach był Dorian:p

      Usuń
  2. Aż mi się Jeanelle przypomniała ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fiona nie jest czarownicą. Ma zostać królową demonów, trochę inaczej to u niej wygląda. I jest bardziej pokręcona.
      Na niej skupimy się w drugim tomie.

      Usuń
    2. Wiem przecież ;P Ale wrażenie podobne.

      Usuń
  3. I zawsze będzie ktoś imieniem Fiona ;) Niestety, zamiast dziecka widziałam mojego kota na tej huśtawce ;)
    Nie lubię rozdziałów z punktu widzenia Ezekiela, może dlatego, że nie lubię jego samego :( Czekam ta wielka bitwę, swoją drogą, skąd Sheila weźmie tam wodę?

    OdpowiedzUsuń