Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

19.06.2016

Rozdział XV. Część 1

***Ezekiel***

    Była zjawiskowa. Idealnie piękna w każdym calu, elegancka i pełna dystyngowanego wdzięku. Gdy tylko stanęła w drzwiach, cała moja uwaga należała do niej, całe to miejsce należało do niej. Do tej pięknej kobiety w fioletowej sukni lśniącej srebrzystymi gwiazdami. Sama wyglądała w niej jak gwiazda, najpiękniejsza z gwiazd, tak wyrazista, lecz również tak odległa, że mogłem jedynie podziwiać jej blask. Była dla mnie niedostępna pomimo całej mojej wiedzy i wszystkich umiejętności. Mogłem wzbić się w niebo, lecz nie sięgnąłbym gwiazd. Nie tej.
    Nie mogłem uwierzyć, że naprawdę to zrobiła. Zabrała ze sobą demona podlegającego Dorianowi, podczas gdy powinna być ze mną. Miałem ochotę zetrzeć ten uśmieszek z twarzy V'lane'a, pokazać mu, dlaczego nikt ze mną nie konkuruje. Stary Laris próbował i nie skończył na tym dobrze. Byle demon nie sięgnie po moją własność.
    Oderwałem od nich wzrok, nie dając po sobie poznać, że cokolwiek to dla mnie znaczyło. Byłem gwiazdą tego wieczoru, ja, nie ona. Ona mogła nie istnieć.
    Istniała. I cholernie dobrze szło jej doprowadzanie mnie do szału.
    Uśmiechnąłem się do młodej kobiety i uścisnąłem rękę jej partnera, przepraszając ich na chwilę. Zgarnąłem z tacy kieliszek czerwonego wina i opuściłem salę. Zatrzymałem się na tarasie, z dala od zgiełku przyjęcia i wścibskich ludzi. Potrzebowałem chwili dla siebie. Po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że przeceniłem swoje możliwości. Upiłem łyk wina, opierając się o barierkę. Odegnałem wspomnienie Vi wchodzącej pod ramię z innym. Niech więc tak będzie, stała się moją największą porażką. Niemniej odniosłem też porażający sukces. Byłem słynny, każdy z gości pragnął lepiej mnie poznać i odkryć sekret moich osiągnięć. Cudowne dziecko Wall Street, tak mówiono  o mnie, gdy uważano, że nie słyszę. Zgodnie z planem powinienem teraz wyjść do nich z nowiną, która utrwali mój wizerunek geniusza biznesu. W końcu oficjalnie znalazłem się na liście stu najbogatszych ludzi świata.
    - W porządku?
    Odwróciłem się, słysząc miękki, melodyjny głos małego nimfiątka. Sheila patrzyła na mnie z troską, której nie potrafiłem zrozumieć.
    - Jak najlepszym. Czyżby umknęło ci, że każdy w tej rezydencji mówi tylko o mnie? - Postawiłem kieliszek na barierce i wsunąłem ręce do kieszeni spodni. Plecami oparłem się o barierkę.
    - To prawda – przyznała, podchodząc bliżej. - Jednak oni są tam, a ty tu. Myślałam, że będziesz pławił się w uwielbieniu tych ludzi.
    Spojrzałem na zatłoczoną salę, tam każdy chciał ze mną porozmawiać, przymilić się.
    - To tylko  ludzie – mruknąłem.
    - Żaden z nich nie jest Genevieve – zauważyła, spoglądając na mnie. Parsknąłem.
    - Myślisz, że jesteś taka bystra i już wszystko wiesz? Że ona cokolwiek dla mnie znaczy? - Posłałem jej gniewne spojrzenie. Nie potrzebowałem rozmów z nierozgarniętą nimfą.
    - A ja uważam, że znaczy. Wiem, że widok jej u boku V'lane'a cię zabolał. I rozumiem to...
    I co jeszcze? Głupia nimfa. Myśli, że teraz wdamy się w pogawędkę i jeszcze zacznę się żalić? Niedoczekanie.
    - Więc tak ma na imię ten biedny głupiec. A teraz, czy nie powinnaś poszukać swojego męża?
    - Dorian poprosił Leanne do tańca. Tak więc mam teraz trochę czasu tylko dla ciebie, gdybyś chciał porozmawiać. - Posłała mi jeden z tych uroczych uśmiechów, na widok których Dorian wprost się rozpływał. Na mnie jednak nie działały, ani wcześniej, ani teraz. Patrzyłem na nią z niedowierzaniem. Skąd biorą się takie kobiety?
    - Powiedz mi, jesteś tak szalona czy tak głupia? Dlaczego przypuszczasz, że miałbym ochotę rozmawiać z kimś takim jak ty? A może myślisz, że mnie zmienisz, jak próbujesz zrobić to z Dorianem? Co ty sobie wyobrażasz, zatrzepoczesz rzęsami, uśmiechniesz się słodko i powiesz kilka miłych słów, a wtedy każdy potwór złagodnieje? Nie zmienisz ani mnie, ani Doriana, głupia dziewczyno. Potwory zostaną potworami.
    - Cóż. Może i jestem głupia, ale przyszłam tu z mężem, którego kocham, a ty jesteś sam. I to moich rad słucha teraz Dorian, moje zdanie bierze pod uwagę. I nigdy więcej nie nazywaj go potworem. - Podeszła do drzwi, jednak zatrzymała się, chwytając klamkę. Spojrzała na mnie przez ramię. - Więc jak będzie, wrócisz do gości z żoną przyjaciela, czy będziesz tu stał i złorzeczył na świat?
    No proszę, jednak miała pazurki. I była uparta. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Skrzyżowałem ramiona na piersi.
    - Jakie szaleństwo każe ci ciągle próbować? Dlaczego tak walczysz o tych, którzy nie chcą być uratowani?
    - Długo jeszcze masz zamiar mnie obrażać? - Uniosła brwi. Pomyślałem, że w wersji gniewnej bogini również byłaby olśniewająca.
    - A wtedy sobie pójdziesz?
    Prychnęła i pokręciła głową. Nacisnęła klamkę.
    - Twój wybór. Jeśli dalej będziesz zachowywał się jak ostatni cham, nikt przy tobie nie zostanie. Kiedyś docenisz, co ci proponowałam.
    Chwyciłem jej nadgarstek, nim zdążyła wyjść. Może nie powinienem, ale nie chciałem, by teraz wyszła. Nie tak traktuje się gości. Ani żony przyjaciela.
    - Poniosło mnie, wybacz.
    Uniosła brwi, nic nie mówiąc. Westchnąłem.
    - Może faktycznie trochę zdenerwował mnie widok Vi, zrobiła ze mnie głupca. Co nie znaczy, że mi zależy.
    - Tak, jasne. Wam, dużym chłopcom, nigdy nie zależy. - Ironia w jej głosie naprawdę mi się spodobała. Sheila miała silny charakter, choć wcześniej miałem ją za kruchą, naiwną istotę o zbyt dobrym sercu. Serce nadal miała zbyt dobre, ale pod innymi względami jej nie doceniłem. Uśmiechnąłem się na tę myśl.
    - Tacy już jesteśmy.
    Pokręciła głową, ale uśmiechnęła się.
    - Obaj jesteście niemożliwi – mruknęła. - To jak, wracasz tam ze mną?
    - Za moment.
    Skinęła głową i weszła do środka. Odetchnąłem głęboko. Jeszcze tylko kilka chwil spokoju i znów stanę się gwiazdą towarzystwa.

    Lawirowałem między grupkami ludzi, ściskając ręce i zabawiając gości rozmową. Znosiłem poklepywanie po ramieniu, uśmiechałem się i odpowiadałem na liczne pytania, przyjmowałem gratulacje i zaproszenia do prywatnych rezydencji. Nie rozmawiałem z Vi, nie miałem na to ochoty. Pozwoliłem, by całą moją uwagę pochłonęło przyjęcie. Kątem oka zauważyłem Sheilę wirującą w ramionach Doriana. Szepnął jej coś do ucha, na co zareagowała śmiechem. Rozejrzałem się za tą drugą nimfą. Stała w rogu sali, podziwiając kwiaty w wazonach. Wyraźnie unikała pozostałych gości, uśmiechała się, gdy ktoś ją zagadywał, lecz szybko się wycofywała. Westchnąłem; nie mogłem pozwolić, by któryś z moich gości podpierał ścianę. Albo wazon.
    Ruszyłem ku, szybko przypomniałem sobie jej imię, Leanne. Skłoniłem się szarmancko, gdy skierowała na mnie wzrok. Uśmiechnęła się i dygnęła.
    - Masz tu piękne kwiaty – pochwaliła. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. - Ich zapach miesza się ze sobą, tworząc niezwykłą kompozycję. Ale musisz zamknąć oczy, by inne bodźce cię nie rozpraszały. - Otworzyła jedno oko. - No spróbuj.
    Zaśmiałem się i pokręciłem głową.
    - Obawiam się, że nie potrafię poczuć twojego zachwytu.
    Tym razem spojrzała na mnie uważniej. Skrzyżowała ramiona na piersi i wydęła usta, co w jej wykonaniu wyglądało uroczo. Nadąsana laleczka z porcelany.
    - Nawet nie spróbowałeś.
    - A ty nie spróbowałaś dobrze się bawić – odciąłem się jej. - Nie podoba ci się moje przyjęcie?
    Otworzyła usta i zamknęła je, jakby nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ciaśniej objęła się ramionami.
    - Jest wspaniałe, ale nigdy nie byłam wśród tylu ludzi. Czuję się trochę przytłoczona. - Spojrzała na mnie spod rzęs. - To chyba dla mnie za dużo jak na jeden raz, a nie chcę być piątym kołem u wozu dla Sheili i Doriana. Są dla mnie tacy mili i troskliwi, nie chcę ich wykorzystywać, ani psuć im zabawy. - Zerknęła w ich kierunku. - Są razem tacy szczęśliwi...
    Podążyłem wzrokiem w ich stronę. Wpatrywali się w siebie jak dwa gruchające gołąbki. Przewróciłem oczami; to wręcz niebywałe, jak Dorian dał się omotać temu słodkiemu dziewczęciu.
    - Na to wygląda. Nigdy wcześniej nie widziałem go tak zadowolonego. - Wolałem nie wspominać, co zwykle dawało mu szczęście. - Umiesz tańczyć, mała nimfo?
    Zamrugała zdziwiona nieoczekiwaną zmianą tematu. W końcu przytaknęła nieśmiało. Przecież wszystkie nimfy potrafią tańczyć, powiedziała mi, a ja wyobraziłem sobie te delikatne, zwiewne istoty pląsające wśród drzew. Nie, takie towarzystwo zdecydowanie mi nie służyło. A jednak nie mogłem zostawić jej w kącie, wąchającej kwiaty. Wyciągnąłem do Leanne rękę.
    - Więc zatańcz ze mną. Mnie nie musisz się obawiać. - Spojrzała na mnie niepewnie. - No dalej, jesteś na wystawnym przyjęciu, moim, gwoli ścisłości. Pozwól, że będę dziś twoim księciem z bajki.
    Zachichotała, podając mi dłoń.
    - Żeby mieć księcia, trzeba najpierw pocałować żabę.
    Tym razem to mnie zamurowało. Nimfy. Niebywałe.
    - Dużo żab już wycałowałaś?
    Zarumieniła się i spuściła wzrok. A więc jednak. Miałem ochotę się roześmiać. Przyciągnąłem ją i objąłem, prowadząc do tańca.
    - No ile? Chyba nie chcesz, bym zaczął zgadywać?
    - Nie bądź śmieszny...
    Roześmiałem się, obracając nią w tańcu.
    - A więc?
    Wydęła usta.
    - Cztery.
    Nie mogłem powstrzymać śmiechu. To słodkie niewinne dziewczę naprawdę wierzyło, że pocałunkiem zmieni żabę w królewicza. Skąd biorą się takie istoty? No tak, ta konkretna z drzewa.
    Początkowo udawała obrażoną, lecz w końcu sama zaczęła chichotać. Wtuliła się w moje ramiona z ufnością, jakiej nigdy nie doświadczyłem. Nie było to mądre.
    - Matka nie powiedziała ci, że te historie o zaklętych królewiczach to tylko bajki? - W każdym razie większość, bo przypuszczałem, że Ivette byłaby do tego zdolna.
    - Nie mam matki. Moją jedyną rodziną było drzewo, w którym się urodziłam.
    Spojrzałem na nią zaskoczony. Więc to tak się rodziły. W moich czasach nimfy były tylko bajkami dla dzieci. Wszyscy słyszeli, że boginki postanowiły zabawić się w tworzenie, ale właściwie nikt nie widział ich dzieci. Dziś większość boginek należała tylko do legend, ale nimfy miały się całkiem dobrze. Brakowało im jednak wiedzy poprzedniczek.
    - A jak jest z tobą? Masz rodzinę?
    Skinąłem głową w kierunku Doriana i Genevieve tańczących kilka kroków dalej.
    - Oni są moją rodziną. Mieszkaliśmy w tej samej osadzie i właściwie wychowaliśmy się razem. Jeśli pytasz o rodziców, to matka zmarła, dając mi życie. Ojca straciłem, gdy miałem dwadzieścia lat. Całe wieki temu.
    - To smutne. Tęsknisz za nimi?
    - Nie – odparłem, nim zdołałem ugryźć się w język. - Nie mówmy o mnie, jesteś o wiele wdzięczniejszym tematem. Jak podoba ci się mieszkanie w zamku?
    - Jest inaczej. Wciąż spędzam większość czasu przy drzewie, ale odwiedzam moich nowych przyjaciół. To miło usiąść razem do obiadu, rozmawiać i śmiać się. Brakuje mi mojego lasu, ale gdy jestem z Sheilą, Varysem czy V'lanem, nawet z Dorianem... czuję, że wcześniej byłam... trochę samotna.
    - Mała nimfa wyszła z lasu – zażartowałem. Roześmiała się i przytaknęła.
    Rozmowa z Leanne była inna niż z kobietami, między którymi się obracałem. W tej kobiecie była dziewczęca niewinność, spora doza naiwności, a także ufność i czysta radość. To dziwne, ale wcale się nie nudziłem, była na to zbyt urocza. Nie błyskotliwa, ani zmysłowa, ale urocza. Śmiała się i opowiadała mi różne historie, a ja brnąłem w to dalej, dbając, by czuła się dobrze w tym tłumie wścibskich ludzi. Przedstawiłem ją kilku osobistościom, pilnując, by przypadkiem znów nie wróciła do swojego kąta z kwiatami. Trzymała się mnie, jakbym był jej tarczą przed resztą świata. Ufała mi, choć niczego o mnie nie wiedziała. Mógłbym to wykorzystać, nakłonić ją do czegoś, uwieść, wszystko. Zabranie jej tej niewinności byłoby nawet zabawne. Mógłbym zniszczyć ją jednym słowem, jednym gestem. Zdarzało mi się to w przeszłości. Kobiety z radością oddawały mi wszystko, co było w nich najcenniejsze. A ja to niszczyłem, bo mogłem. Leanne nawet by się nie zorientowała.
    Odgarnąłem jej za ucho pasemko ciemnorudych włosów, które wymknęło jej się spod koka. Uśmiechnęła się ciepło. Westchnąłem i podałem jej kieliszek bezalkoholowego szampana. Nie miałem zamiaru jej upijać.
    - Tu jesteście. - Obejrzałem się i napotkałem spojrzenie Sheili, która szła ku nam, obejmowana przez towarzyszącego jej Doriana. - Porwałeś Leanne na cały wieczór. Dobrze się bawiliście?
    - Szampańsko – mruknąłem, unosząc kieliszek. - Też już się zbieracie?
    - Większość gości już wyszła, na nas też pora. - Dorian uścisnął mi dłoń. - Muszę przyznać, że jesteś dobry w wydawaniu przyjęć.
    - Jak we wszystkim – zgodziłem się. - Co powiesz na małe polowanie jutro?
    - Brzmi świetnie. - Uśmiechnął się, obejmując Sheilę. Przytuliła się do niego z rozanieloną miną. - Leanne, gotowa? - Wyciągnął do niej rękę. Nimfa cmoknęła mnie w policzek, podziękowała cicho i podała rękę mojemu przyjacielowi.
    - Tak, dziękuję. Było wspaniale.
    Skinąłem głową i zmusiłem się do kolejnego uśmiechu, gdy następna para podeszła się pożegnać.
    Po trzydziestu minutach ściskania dłoni, wreszcie byłem wolny. Chciałem już tylko wrócić do lodowego zamku i utopić się w butelce whisky. Ale nie mogłem, bo w rezydencji pozostał jeszcze jeden gość.
    - Ivette – powitałem ją, biorąc ze stołu dwa kieliszki. Podałem jej jeden. - Gdzie Max?
    - Wrócił do domu taksówką, za dużo wypił. Świetne przyjęcie.
    Skrzywiłem się i upiłem łyk wina. Naprawdę wolałbym whisky.
    - Ty zostałaś. Mogę ci w czymś pomóc?
    Uśmiechnęła się przeciągle i położyła dłoń na mojej piersi. Przesunęła palcami w górę, musnęła szyję i policzek. Wyglądała zniewalająco w szerokiej złotej sukni.
    - Możemy pomóc sobie nawzajem.
    Tym razem to ja się uśmiechnąłem. Objąłem ją w talii. Czemu by nie? Dlaczego na ten jeden wieczór nie miałbym przestać obmyślać każdego kroku i nie dać się ponieść? Niczego nie ryzykowałem.
    - Jest późno, nie powinnaś wracać sama. Na górze są sypialnie. Mam naprawdę miękkie łóżko.
    - Więc chyba zostanę – wymruczała, nim wpiłem się w jej usta. Przeniesienie nas na górę zajęło mi ułamek sekundy, pozbawienie Ivette sukienki niewiele więcej. Dalej były już tylko pasja i namiętność, bo tylko tego potrzebowaliśmy.

    Nie obudziłem się jeszcze w pełni, gdy Ivette zaczęła się ubierać. Przeciągnąłem się leniwie, podziwiając jej kształtne, opalone ciało. Specjalnie ubierała się powoli, chciała, bym jak najdłużej o niej myślał. Nie miałem nic przeciwko temu, jak i nocnym spotkaniom od czasu do czasu. Jeśli jednak sądziła, że w ten sposób mnie zniewoli, to była w wielkim błędzie. Dlatego, gdy się ubrała, pocałowałem ją krótko i nie trudziłem się odprowadzaniem do drzwi. Zamiast tego wziąłem prysznic i zacząłem moją codzienną przygodę na giełdzie. Usiadłem przy laptopie z czarną kawą i zagłębiłem się w wykresach.
    Tym razem nie odwiedziłem Wall Street, wszystkim zająłem się w domu, wiedziałem, że ludzie i tak o mnie usłyszą, ponieważ w ciągu jednego dnia niemal potroiłem swój majątek. A skoro obowiązki miałem już za sobą, mogłem pozwolić sobie na zabawę. Przypuszczając, że Dorian miał za sobą upojną noc i zapewne długo to odsypiał, odwiedziłem go późnym popołudniem. Znalazłem go w salonie z obiema nimfami, wszyscy zajadali się chipsami i oglądali jakiś film. Uniosłem brwi, zerkając na ekran.
    - Naprawdę nie masz innych rozrywek?
    Zerknął w moją stronę i wzruszył ramionami.
    - Chcesz obejrzeć? Zrobiło się ciekawie, kiedy pojawił się smok. Ognisty. Spalił całą wioskę i ma swój skarbiec pełen złota.
    - Umówiliśmy się na polowanie, a nie oglądanie filmu o smokach i... - zerknąłem na ekran. - Niziołkach?
    Zgarnąłem kilka chrupek z miski podsuniętej mi przez Leanne.
    - Tak, tak, idziemy polować – zgodził się i spojrzał z powrotem w ekran.
    Cudownie, mój przyjaciel został smokiem kanapowym. Przyszła mi do głowy myśl, by wyjść samemu. Polowanie w pojedynkę nie było tak zabawne, ale mogłem po prostu polecieć. Choć to też nie to samo.
    - Masz zamiar obejrzeć to do końca, prawda?
    Pokręcił głową, pocałował Sheilę w policzek i wstał.
    - Nie, idę z tobą. Wrócę wieczorem, skarbie – zwrócił się do żony, w końcu odrywając wzrok od telewizora.
    - Ale nie w nocy? - zapytała, łapiąc go za rękę.
    - Nie, zdążę na kolację – zapewnił ją.
    - Obiecaj jeszcze, że tym razem będziecie ostrożni i nikt nie ucierpi.
    Przewrócił oczami.
    - Skarbie, już to mówiłem, ale mogę powtórzyć ponownie, jeśli cię to uspokoi. Będziemy trzymać się z dala od ludzi, gdy zobaczymy zaludniony obszar, statek lub samolot, zawrócimy. Tym razem żaden człowiek nas nie zobaczy, możesz być pewna.
    - Dziękuję, kocham cię. - Posłała mu całusa w powietrzu i tym razem to ja przewróciłem oczami.
    - No to miłego seansu, piękne panie.
    Dorian uśmiechnął się do Sheili i odwrócił w moją stronę.
    - Możemy iść. Niedźwiedź polarny? - zapytał.
    - Może być, będzie piękne futro – zgodziłem się i przeniosłem nas obu w odpowiednie miejsce. - Witaj w Grenlandii – mruknąłem, zrzucając ubrania.
    - Mam nadzieję, że tym razem znajdziemy większego – odpowiedział, rozpoczynając swoją przemianę.
    Moje ciało także zaczęło się zmieniać. Najpierw zawsze był trzask łamanych kości, które przesuwały się, powiększały i dostosowywały do nowej formy. Dopiero potem ciało nabierało masy, niezbędnej do uzyskania rozmiarów nowej postaci. Był to jedyny moment, którego naprawdę nie znosiłem. Nie dość, że w trakcie przemiany wyglądaliśmy nad wyraz osobliwie, to jeszcze cholernie bolało. Kiedy w końcu przemiana dobiegła końca, przeciągnąłem się, testując nowe ciało. Zawsze sprawdzałem, czy wszystko działa jak należy. Kłapnąłem zębami i rozpostarłem skrzydła.
    Spojrzałem na przyjaciela, który wciąż otrząsał się po przemianie. Pacnąłem go ogonem, na co zareagował warknięciem i rozdrażnionym spojrzeniem. Parsknąłem rozbawiony. Jedną z zalet lodowych smoków była szybsza adaptacja, zawsze szybciej odzyskiwałem formę. No i miałem łuski w cudownej błękitnej barwie, podczas gdy Dorian był zwyczajnie czerwony. W końcu przyjaciel potrząsnął łbem, a jego spojrzenie odzyskało trzeźwość.
    Gotów?, zagadnąłem go.
    Oczywiście, możemy lecieć, odpowiedział i rozpostarł skrzydła. Powoli uniósł się w górę.
    Ruszyłem jego śladem, pozwalając mu prowadzić. Niechętnie przyznaję, że w tropieniu zwierzyny był lepszy ode mnie. Wzbiliśmy się wysoko w niebo, pozostawiając ziemię i drzewa daleko.
    Lecieliśmy od strony Morza Grenlandzkiego. Mijaliśmy pokryte lodem góry, w końcu Dorian powoli zaczął obniżać lot. Już miałem podążyć za nim, gdy usłyszałem dziwny, nieoczekiwany dźwięk. Rozejrzałem się, szukając jego źródła, jednak niebo osnuwały chmury. Wysłałem Dorianowi krótki komunikat i podleciałem wyżej. W samą porę, bo pocisk minął mnie o jakiś metr. Zza chmur wyłonił się samolot, wyglądający na wojskowy, a za nim kolejny. I jeszcze trzy.
    Strzelają do nas?!, usłyszałem zdumiony głos Doriana. Tak bez ostrzeżenia?! Odbił ostro w bok, unikając pocisków lecących w jego stronę.
    Nie sądzę, by to było ostrzeżenie, odparłem, wzbijając się wyżej. Już miałem potraktować agresorów lodem, ale przypomniałem sobie o wiszącej nad nami wojnie. Zatem pozostało jedno wyjście.
    Lecą jeszcze dwa, musimy się stąd wydostać, poinformowałem przyjaciela.
    Nie możemy użyć magii, nie w tej postaci... Chyba, że możesz nas zasłonić mgłą? Jak wtedy, nad wyspą?
    Zrobiłem to, choć nie sądziłem, by nam to pomogło. Jeśli miałem rację, te maszyny potrafiły namierzyć ciepłotę ciała. Chłodna mgła otuliła nas, sięgając niemal ziemi.
    Górą czy dołem?
    Jeśli polecimy dołem, mogą nas dostrzec ludzie na lądzie, więc chyba lepiej górą,
odrzekł niepewnie Dorian.
    We mgle będzie im trudno, bardziej obawiam się tych maszyn. Jak na komendę jeden z pocisków świsnął tuż przy mojej głowie. Zakląłem. Czyli miałem rację, nie musieli nas widzieć, by do nas strzelać. Przyspieszyłem, obracając się jak w spirali.
    Powinniśmy ich spalić, wszystkich!, uniósł się Dorian, ale zaraz się opanował. Szkoda, że nie możemy. W takim razie musimy im uciec, chyba nie są w stanie nas dogonić...?
    Nie jestem pewien.
Zanurkowałem gwałtownie, unikając rakiety. A wtedy ta zawróciła i pomknęła za mną.
    Dorian podleciał bliżej mnie i dmuchnął ogniem na rakietę. Gdyby tylko spytał mnie o radę, odradziłbym mu to, a tak, mieliśmy wielki, piękny wybuch. Na szczęście udało nam się ominąć lecące ku nam odłamki. Miałem ochotę skląć przyjaciela na wszystkie sposoby. Poleciał dalej, unikając kilku pocisków i wysadził kolejną rakietę.
    Co teraz? Nie uciekniemy rakietom, długo też nie damy rady ich powstrzymywać. Wymyśl coś szybko, inaczej skończy się wojną z aniołami.
    Więc przestań wysadzać rakiety! Chcesz, żeby wybuchła nam nad głową?
Kolejną rakietę wziąłem na siebie, gdy tylko ruszyła za mną, skierowałem się ku samolotom. Pędziłem ku jednemu z nich, opadłem w dół dosłownie w ostatniej chwili, milimetry przed maszyną. Rakieta nie miała mojego refleksu. Samolot eksplodował trafiony własnym pociskiem. Ledwie uniknąłem lecących odłamków.
    Na tym się jednak nie skończyło. Spostrzegłem cztery następne samoloty, były nieco mniejsze, ale dużo szybsze. Skierowały się w stronę Doriana i zaczęły strzelać jednocześnie. Mój przyjaciel rzucił się w dół, ale ruszyły za nim. A w moją stronę nadlatywały już kolejne.
    Szlag, skąd oni biorą tyle tego żelastwa? Zrobiłem unik, kalkulując, ile zajmie mi przemiana i dostanie się do wnętrza jednego z nich. Gdybym napuścił ich na siebie... Nie, to nie wchodziło w rachubę, nie miałem tyle czasu. Musiałem wymyślić coś, co zatrzyma albo zniszczy samoloty, lecz nie będzie atakiem z naszej strony. Nie wiedziałem, jak wysoko mogą polecieć samoloty i rakiety, poza tym Dorian nie mógł wzbić się tak wysoko jak ja, nie był aż tak odporny na chłód. Lądowanie i zmiana postaci naraziłyby nas na atak, ale przemiana w locie także nie była bezpieczna. Była to jedna z umiejętności, jakie dał mi sen, nie byłem więc pewien, czy przyjaciel da sobie radę, nie mówiąc o tym, że nie moglibyśmy unikać pocisków.
    Zanim zdążyłem wymyślić coś sensownego, rozległ się głośny ryk. Obejrzałem się za przyjacielem. Dorian został trafiony jednym z pocisków, zachwiał się i przez chwilę wydawało się, że spadnie, ale udało mu się złapać równowagę. Na ciemnoczerwonych łuskach pojawiła się krew. Mnóstwo krwi. Ryk ucichł, w gardle pozostał tylko złowrogi warkot. Nie patrzył w moją stronę, wzrok utkwiony miał w samolotach. Zdałem sobie sprawę, że wpadł w Furię. Wiedziałem, co się teraz stanie. Furia przesłoniła myślenie, jedyne, co kierowało Dorianem, to instynkt drapieżnika. Ludzie nie mieli szans. Ja również nie chciałem wchodzić mu w drogę, nie póki nie przeleje krwi. Sekundę później pierwszy samolot zajął się ogniem.
    Byłem rozproszony za długo właśnie o tę sekundę i nie udało mi się w porę zrobić uniku, gdy samolot za mną zaczął strzelać. Pociski trafiły w mój bok, wbijając się głęboko w ciało. Ból był nie do zniesienia, czułem metal wwiercający się w mięśnie i ścięgna. Na ułamek sekundy zalała mnie ciemność, a gdy odzyskałem zdolność widzenia, nie czułem już niczego. Właśnie tym była Furia, najdzikszym i najpierwotniejszym instynktem, który wyłączał wszystkie inne zdolności naszego ciała. Pojawiała się niemal zawsze w chwilach wielkiego gniewu, bólu czy rozpaczy. Zmieniała nas w maszyny do zabijania. Adrenalina buzowała w moich żyłach, wyłączając wszystko, co nie dotyczyło przetrwania. Nie było bólu, nie było logicznych myśli, nie było niczego poza żądzą krwi. Dlatego zamiast uciekać, zaatakowałem. Chwyciłem szponami najbliższy samolot i rzuciłem nim w dwa nadlatujące.
    Gdzieś w dole buchnął ogień, a kolejny samolot runął w dół w akompaniamencie dla wściekłego ryku. Poczułem mnóstwo ludzkich emocji – panikę, strach i ból. Zalały mnie gwałtowną i błogą falą. Zignorowałem to jednak, skuwając lodem nadlatujący samolot. Ten, spadając, zderzył się z kolejną maszyną, a ja zaatakowałem następną, unikając pocisku. Dmuchnąłem lodem i chwyciłem skrzydła samolotu, po czym rozdarłem go z głośnym trzaskiem. Szczątki zaczęły spadać, a z nimi żywi jeszcze ludzie. Zahaczyłem jednego z pilotów pazurem, rozcinając jego pierś, drugi właściwie sam trafił na pazury. Jego krzyk urwał się gwałtownie, kiedy ciało rozstało się z głową. Opadłem na jedną z gór, a tląca się we mnie Furia zmroziła ziemię i skały wokół mnie. I domy. Gwałtownie zatrzymałem rozprzestrzeniającą się falę lodu. Krzyki nie ustawały, a ci, którym udało się ocaleć, próbowali znaleźć schronienie. Odetchnąłem, przywołując się do porządku. Moja samokontrola znów zaczynała działać i uzmysłowiłem sobie, co uczyniłem. Ile ofiar strawił dziś mój gniew.
    Rozejrzałem się, szukając na niebie sylwetki przyjaciela. Szczątki samolotów sypały się z nieba, a popiół lekko opadał na ziemię.
    Dostrzegłem Doriana, nadal nad sobą nie panował. Ostatni z samolotów, który jeszcze był cały, próbował umknąć przed jego ogniem i pazurami, ale bezskutecznie. Dorian zatrzymał go łapą i chuchnął żarem, sprawiając, że maszyna zaczęła się rozgrzewać, ale jeszcze nie zajęła się ogniem. Siedzący w środku człowiek piekł się żywcem. W końcu mój przyjaciel cisnął samolotem i puścił za nim falę ognia. Wybuch był naprawdę efektowny. Dorian rozejrzał się, a nie widząc więcej przeciwników, zatrzymał się na chwilę, najprawdopodobniej próbując zapanować nad sobą. Następnie zanurkował w dół, gdzieś między płonące domy. Rozważałem, czy nie udać się jego śladem, ale najwyraźniej jeszcze nie doszedł do siebie. Wolałem nie wchodzić mu w drogę. Zamiast tego zacząłem przemianę. Lepiej mi się myślało w drugiej postaci. A miałem o czym myśleć, zniszczyliśmy osadę, nieumyślnie, ale jednak to zrobiliśmy. Konsekwencje mogły być ogromne.
    Już w ludzkiej postaci ukląkłem przy małym oczku wodnym i zacząłem zmywać z siebie krew.
    Dorian długo nie wracał, nie słyszałem go ani nie widziałem, uznałem więc, że się opanował i właśnie zmienia postać. Przywołałem lód, który spowił moje ciało i zmienił się w prosty, biały strój. Skrzywiłem się, kiedy materiał dotknął ran na moim boku i ramieniu, na szczęście chłód lodu trochę złagodził ból. Nie miałem czasu na leczenie, poza tym Furia bardzo wyczerpała moje siły. Nie chcąc szarżować, ruszyłem na poszukiwanie Doriana pieszo. Domy wciąż płonęły, inne były pokryte lodem. Ta wioska już się nie odrodzi. W końcu postanowiłem zawołać Doriana.
    Nie odpowiedział. Westchnąłem i ruszyłem dalej. Jeśli tu był, musiał mnie słyszeć. Więc albo go nie było, albo nie mógł odpowiedzieć. Wydawało mi się mało prawdopodobne, by postanowił mnie tam zostawić. Zawołałem jeszcze raz, próbując sobie przypomnieć, jak bardzo oberwał, nim nas obu ogarnęła Furia. Krwi było naprawdę dużo, a nie wiedziałem, czy nie trafili go też później. Zakląłem, przyspieszając. Poczułem, że rana na boku znów zaczyna krwawić. Świetnie, byłem teraz ranny, wkurzony i brudny. W dodatku zacząłem się zastanawiać, czy Dorian nie odniósł naprawdę poważnych ran, gdy nie odpowiedział po raz trzeci.
 
 

9 komentarzy:

  1. Długo trzeba było czekać na kolejny rozdział. :P Aczkolwiek było warto.;)

    Ezekielowi nie spodobał się widok Genie z innym, ale przynajmniej został potem pocieszony.^^ Końcówka zwiastuje zaś kłopoty dla naszych Panów, ale przecież musieli się bronić.

    Smok kanapowy.xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział pojawił się zgodnie z planem - dwa tygodnie po poprzednim:p
      Musieli, ale przy okazji zniszczyli wioskę...

      Usuń
  2. Dziękuje pięknie.Bardzo emocjonalny rozdział.Najpierw gniew i złamana duma Ezekiela na balu,potem to nieudane,nieszczęsne polowanie.I koniec w takim momencie?...Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie momenty są najlepsze na kończenie rozdziałów^^

      Usuń
  3. Ah te smoki, tylko pakują się w kłopoty, strach spuścić ich z oczu!
    Rozdział świetny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Sheili na chwilę zabrakło i już się wpakowali... ^^

      Usuń
  4. I tyle pięknych dyskusji, obietnic i morałów poszło sobie... latać ;) Jak anioły yo zobaczą, to już Sheila nie pomoże. Szczerze to się boję co dalej... Zakaz polowania to jednak nie ten poziom kary ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A oni chcieli tylko upolować sobie niedźwiedzia polarnego... ^^

      Usuń
  5. dziekuje , a tak pieknie xzaczał sie ten fragment, E. u mnie zaplusował tym z ezajał sie Leanne ale koncówka do przewidzenia , ich wspólne wypady zawsze konćzą sie ambarasem:)

    OdpowiedzUsuń