Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

5.06.2016

Rozdział XIV. Część 2

 ***Dorian***

    Wróciliśmy w samą porę, Sheila właśnie wchodziła do jadalni, a służba ustawiała już dania na stole. Moja żona sprawiała wrażenie zmartwionej, ale uśmiechnęła się na mój widok. Za nią weszła Leanne, posyłając mi niepewne spojrzenie.
    - Wszystko w porządku? - zapytałem Sheilę, podchodząc do niej.
    - Tak. Dobrze, że już jesteś. - Pocałowała mnie w policzek.
    - Na obiad, tak jak przewidziałem. - Pocałowałem ją lekko w usta i odsunąłem dla niej krzesło.
    - Poznałeś tożsamość zdrajców? - zapytała, siadając.
    - Tak i już ich ukarałem – odpowiedziałem, zajmując miejsce obok niej.
    - Powinnam wiedzieć jak? - Zerknęła na mnie niepewnie.
    - Chyba wolałabyś nie – mruknąłem.
    - Jesteście najdziwniejszą parą, jaką kiedykolwiek widziałam – oznajmiła Leanne. Właśnie skończyła rozmowę z V'lanem i poklepała go po ramieniu, nim zniknął w kuchni. Spojrzała na nas i po namyśle zajęła miejsce naprzeciwko Sheili.
    - Nie da się zaprzeczyć – potwierdziłem.
    - Więc? Nie powiesz mi? - Sheila jeszcze nie skończyła tematu.
    - Dostali to, na co zasłużyli. Śmierć. Najpierw zaproponowałem, że jeśli przyznają się sami, będą mogli wybrać wygnanie. Nie przyznali się, dopiero, gdy ich przesłuchiwałem, wszystko się wydało. - Nałożyłem potrawę na talerz.
    Przez chwilę tylko na mnie patrzyła, w końcu skinęła głową i skupiła się na potrawach. Leanne obserwowała nas z ciekawością.
    - A jak poszło wczoraj u Mizkuna? - przypomniałem sobie. - Powiedział coś?
    - Obiecał, że się zastanowi. - Wgryzła się w polanego sosem brokuła. - Nie ufa nam, co nie jest dziwne, biorąc pod uwagę, co mu zrobiłeś.
    - Zastanowi? W takim razie mamy pewność, że wie, gdzie jest Belial. - Sięgnąłem po kęs potrawy. - Nie żebym wcześniej w to wątpił, ale właśnie sam się przyznał.
    - Niekoniecznie, może wie, jak się z nim skontaktować. Ale jednak coś wie. Chcę, by mi zaufał, ale ty musisz skończyć z dręczeniem go. Rozmawiałam już ze strażnikami.
    - Czy ja chcę wiedzieć, o czym mówicie? - Leśna nimfa spojrzała na nas znad talerza.
    - Ja bym chyba nie chciała – mruknęła Sheila.
    - W porządku, strażnicy zrobili, jak im kazałaś. Może w końcu uda nam się znaleźć tego uciążliwego diabła. - Zerknąłem na Leanne. - A jak tam twoje zające, nadal się boją?
    - Uważają, że chcesz je zjeść – odparła poważnie. - Ale nowy las im się podoba. - Przyjrzała mi się. - Naprawdę zmieniasz się w smoka? Nie obraź się, ale nie wyglądasz...
    Parsknąłem śmiechem i zerknąłem na moją żonę.
    - Pamiętasz, skarbie? Powiedziałaś dokładnie to samo.
    Uśmiechnęła się i ścisnęła moją dłoń.
    - Nadal uważam, że nie wyglądasz jak wielki zły smok.
    Pochyliłem się i pocałowałem ją w usta.
    - Bo jestem twoim smokiem.
    - Jak to jest być smokiem? - dopytywała Leanne, więc znów na nią spojrzałem.
    - Niesamowicie. Zmieniam się całkowicie, mogę latać, świat staje się ciekawszy, mniejszy, wyraźniejszy. Poza tym jestem ognistym smokiem, zieję ogniem. Wystraszyłabyś się – stwierdziłem.
    - Chciałbyś – mruknęła, na co Sheila zareagowała chichotem.
    - A jednak się mnie wystraszyłaś, mimo że nie byłem w smoczej postaci – odparłem, upijając łyk soku.
    - Spaliłeś mój las! Prawie zabiłeś mnie, jak miałam się nie bać? Przez ciebie mój największy lęk się spełnił.
    - Dorian. - Sheila posłała mi zagniewane spojrzenie.
    - Nie miałem pojęcia, że tam jesteś, poza tym nie zostawiłem cię, żebyś sobie umierała, tylko zabrałem do zamku. I przeprosiłem. A to mi się nieczęsto zdarza – podkreśliłem. - Skąd mogłem wiedzieć, że w każdym lesie żyje nimfa?
    - Prawie w każdym – burknęła. - Ale las nic ci nie zrobił. Tylko sobie tam rósł...
    - Na grobach moich rodziców. - Zerknąłem na nią ponuro. Po co ja się jej w ogóle tłumaczę? Żyje, ma się świetnie, ma dach nad głową, ciepły posiłek i przyjaciółkę, a nadal ma pretensje. Marudna nimfa.
    - Można było postawić kapliczkę w lesie – burknęła. - Nawet zasadziłabym ci kwiatki. - Westchnęła. - Doceniam, że nie zostawiłeś mnie tam, bym spłonęła, ale to wciąż był mój dom, który kochałam ponad wszystko. To drzewo było moim rodzicem. - Spuściła wzrok.
    - Ale tak... dosłownie? - Spojrzałem na nią ze zdumieniem.
    - Twoja żona jest nimfą, nie wiesz, skąd się bierzemy? Rzadko kiedy rodzimy się jak ludzie. Nimfy wodne rodzą się z morskiej piany, leśne z drzew. Tamto drzewo dało mi życie – wyjaśniła.
    - Ja urodziłam się tym rzadszym sposobem, dlatego myślę, że Dorian nawet o tym nie pomyślał. Nie wie też, że nasz instynkt działa inaczej. - Sheila na mnie zerknęła.
    Patrzyłem w zdumieniu na Leanne. Kobietę zrodzoną z drzewa. Wyglądała zupełnie normalnie. Owszem, wiedziałem, że nimfy wodne mogą zmieniać się w wodę i czasem po śmierci się nią stają, ale rodzić się z drzewa?
    - No cóż, moi przodkowie zrodzili się z ciemności, mroku i grzechów, więc chyba drzewo lub piana morska nie brzmią tak dziwne... - stwierdziłem po namyśle. - Czyli po prostu wyszłaś z drzewa? Ale byłaś dzieckiem czy od razu jako dorosła osoba? - zainteresowałem się.
    - Oczywiście, że byłam dzieckiem.
    - A o co chodzi z tym instynktem? - Przypomniałem sobie słowa Sheili i spojrzałem na nią.
    - Każdy ma pewnego rodzaju instynkt samozachowawczy. Chodzi o unikanie zagrożenia. Człowiek, demon, ktokolwiek, ucieka od tego, co jego zdaniem może mu zaszkodzić. My zamiast tego czujemy potrzebę, by chronić nasze jezioro, drzewo, czy inne takie miejsce. Dlatego Leanne nie uciekała – wyjaśniła mi Sheila.
    - Co mogło się dla niej źle skończyć – mruknąłem. - A czy po śmierci nimfy jej drzewo umiera, czy tylko odwrotnie?
    - Drzewo umarłoby razem ze mną – sprecyzowała Leanne. - Stanowimy jedność.
    - Dobrze, wystarczy tego. - Sheila znów zabrała się za jedzenie. - A może zabierzemy Leanne na bal?
    - Czemu nie, Ezekiel na pewno nie będzie miał nic przeciwko. - Zerknąłem na leśną nimfę. - Byłaś kiedyś na balu?
    Pokręciła głową i uśmiechnęła się uroczo.
    - A co to takiego?
    - To takie miejsce, gdzie ludzie tańczą, jedzą, piją, bawią się i rozmawiają – wyjaśniłem.
    - Wybierz się tam z nami, będzie nam miło. - Moja żona posłała jej ciepły uśmiech. Leanne odpowiedziała jej tym samym. Wtedy poczułem czyjąś obecność w zamku. Odwróciłem się i ujrzałem siostrę, wchodzącą do jadalni. Ku mojemu zdziwieniu, towarzyszył jej Azazeal.
    - Za wcześnie? - zagadnęła wesoło Genie.
    - Właściwie to w samą porę. - Uśmiechnąłem się do siostry.
    - Świetnie! - Usiadła obok mnie i zgarnęła ze stołu rurkę z kremem. - Wspólne wyjście dobrze nam zrobi. Opowiesz mi, jakie problemy tym razem przyciągnąłeś. Azz zaopiekuje się Sheilą. - Zerknęła na Azazeala, który witał się z córką.
    - Przez jeden dzień? Przeceniasz mnie, siostrzyczko. - Pokręciłem głową z rozbawieniem. A potem odbiegłem myślami, przypominając sobie, jak poprzedniego dnia zaprowadziłem ją na grób rodziców.

    Zadzwoniłem do niej z telefonu Sheili, z mocnym postanowieniem, że w najbliższych dniach sprawię sobie własny. Genie od razu zgodziła się spotkać, a kiedy się pojawiła, przeniosłem nas przed grobowiec.
    - Wiedziałaś o tym miejscu? - zapytałem, zerkając na nią.
    - Tak, przecież tu pochowaliśmy rodziców. Ale gdzie jest las? - Rozglądała się zdumiona.
    - Wyrósł na grobach. Nie powinno go tutaj być, więc go wykarczowałem. Rodzice nie chcieliby, żeby na ziemi, w której spoczywają ich ciała, wyrosły drzewa – zwróciłem jej uwagę.
    - Tak samo jak to, że w ogóle leżą w ziemi, ale nie mieliśmy czasu na nic innego. Las był całkiem ładną metaforą. Jakby część ich wciąż żyła w tym lesie. Ale widzę, że tobie się nie spodobała. - Podeszła do grobowca.
    - Las nie był właściwy – zaprotestowałem. - Zrobiłem im grobowiec.
    Ciernie przesunęły się przed moją siostrą, otwierając wejście.
    - Dla mnie był – mruknęła. - Ale nie chwaliłam się zbytnio pochodzeniem.
    - Rozumiem, tak było bezpieczniej. Ale teraz masz mnie, Ezekiela, nie jesteś sama, Genie. - Stałem, czekając, aż pierwsza wejdzie do środka.
    - Nie byłam sama. Ale to prawda, teraz mam ciebie. - Zerknęła na mnie i przekroczyła próg. - Czasem mi ich brakuje.
    - Mnie też, ale nic na to nie poradzimy. - Wszedłem za nią.
    - Nie. Ale wciąż mamy siebie. Myślę, że ucieszyliby się, widząc nas razem. - Ścisnęła moją dłoń.
    - Nie mam co do tego wątpliwości. Byliby dumni, że to właśnie my przeżyliśmy. - Uśmiechnąłem się.
    - Nie szarżowałabym z tą dumą, ojciec wykląłby mnie za to, że związałam swój los z Azzem.
    - Ale przeżyłaś. I nie zostałaś jego żoną – zwróciłem jej uwagę. - Na krótki romans może by przymknął oko...
    - Przeżyłam, bo Azz mnie ocalił. A to, co nas łączy, nie było krótkim romansem.
    Wzruszyłem ramionami. Skoro do tej pory Azazeal nie wziął jej za żonę, nie miałem się o co martwić. O resztę, miałem nadzieję, zadba Ezekiel. A nawet jeśli Genie zdecyduje się na kogoś innego, to ma do tego prawo.
    - Nie musisz się tłumaczyć, Genevieve. Rozumiem to wszystko i przecież wiem, że się przyjaźnicie. Najważniejsze, że żyjesz i jesteś tu ze mną. - Objąłem ją ramieniem. Przytuliła się do mnie jak za dawnych czasów.
    - Tym razem nikt nas nie rozdzieli. I niech nawet nie próbują.
    - Nigdy – zapewniłem ją.
    Staliśmy tak przez długą chwilę w ciszy, pogrążeni w myślach. Kiedy wyszliśmy z grobowca, postanowiłem zapytać ją o bal.
    - Ezekiel wspominał, że zaprosił cię na przyjęcie, które jutro organizuje.
    - Masz jakiś pomysł, bym mogła się wykręcić?
    - Dlaczego? My z Sheilą na pewno pójdziemy, ty też powinnaś.
    - Obiecałam, że wpadnę, ale nie jako jego partnerka. Co za tym idzie, powinnam kogoś zabrać, a wtedy może być niezręcznie – mruknęła, biorąc mnie pod ramię.
    - Ale powiedziałaś, że przyjdziesz. - Spojrzałem na nią. Westchnęła i skinęła głową.
    - Tak, obiecałam mu to. Teraz mam wrażenie, że po prostu sprytnie mnie podszedł.
    Wzruszyłem ramionami.
    - Widocznie zależy mu, żebyś tam była. Masz już strój? Może poszłabyś jutro ze mną na zakupy? Chciałem kupić Sheili sukienkę, mnie też przyda się coś eleganckiego na to przyjęcie.
    - Wiesz, że chętnie pomogę, ale czy Sheila nie powinna sama czegoś wybrać?
    - Chciałem jej zrobić niespodziankę – wyjaśniłem. - Na pewno znajdę taką sukienkę, która będzie jej się podobać.
    - Skoro tak uważasz. O której mam wpaść?
    - Po obiedzie? - zaproponowałem.
    Zgodziła się od razu.

    Co prawda nie spodziewałem się, że przyprowadzi teścia, ale po zamachu na Sheilę było to zrozumiałe. Zerknąłem na niego przelotnie. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że będę gościł Azazeala w swoim zamku, nie uwierzyłbym.
    - Do balu zostało już niewiele czasu – zauważyłem. - Mam nadzieję, że szybko nam pójdzie.
    - Nie martw się, znam najlepsze miejsca – zapewniła, wstając. Również się podniosłem.
    - Chciałbym też kupić telefon komórkowy – poinformowałem siostrę.
    - Znajdziemy. - Cmoknęła Sheilę w policzek i chwyciła mnie za ramię przenosząc w pobliże zatłoczonej ulicy. - Swoją drogą najwyższa pora.
    - Jakoś wcześniej nie miałem do tego głowy – mruknąłem, rozglądając się. Ruszyliśmy w stronę sklepów.
    - Ezekiel już ma. Też powinieneś. Od tego zaczniemy?
    - Może być – zgodziłem się. Weszliśmy zatem do salonu z telefonami komórkowymi.
    Niecałe pół godziny później wyszedłem, trzymając w ręku czarny przedmiot z mnóstwem guziczków, zwany komórką. Genevieve poradziła, bym na początek nauczył się obsługi starszego modelu, później miałem go zmienić na nowszy, dotykowy. Szczerze mówiąc, mnie to nie robiło żadnej różnicy, a z dziwnego bełkotu sprzedawcy zrozumiałem tyle, że podpisuję umowę na dwa lata i potem mam przyjść po kolejny telefon. Najwyraźniej te urządzenia nie były zbyt wytrzymałe, skoro tak szybko trzeba je było wymieniać. Pozostałymi szczegółami na szczęście zajęła się moja siostra.
    Zaśmiała się, widząc moją minę i wyjęła urządzenie z mojej ręki. Przez chwilę wciskała klawisze. W końcu ponownie oddała mi telefon.
    - Wpisałam ci niezbędne numery. Sheila pod jedynką, ja pod dwójką i tak dalej. Połapiesz się.
    - Dam radę – zapewniłem. - Teraz kreacje balowe. Leanne też z nami idzie, więc jej również powinniśmy kupić suknię – stwierdziłem.
    - Ma partnera? - zaciekawiła się, prowadząc mnie do butiku.
    - Nie, idzie sama. - Skierowaliśmy się w stronę działu z sukienkami.
    - I nie chcesz nikogo dla niej znaleźć? - Zaczęła przeglądać stroje wieczorowe. - Każdy przyjdzie z kimś.
    - Ja? - Spojrzałem na nią zdumiony. - Mam się bawić w swatanie?
    Zaśmiała się i zdjęła z wieszaka beżową sukienkę do ziemi. Plecy miała wycięte, u dołu tego wycięcia, na wysokości talii miała przewieszone trzy srebrne łańcuszki. Genie zamachała sukienką, czekając na moją reakcję.
    - Nigdy nie wzięłabym cię za swatkę. I co myślisz?
    - Ładna. Może być dla Leanne. - Przeglądałem przez chwilę sukienki, aż znalazłem idealną dla Sheili. Turkusowa, cała z drobnej, gęsto szytej koronki, z tyłu krótki tren, z przodu ledwie sięgająca ziemi, w talii wąska, co z pewnością podkreśli smukłą sylwetkę mojej żony. Dekolt łagodny, ramiona osłonięte jedynie szerokimi paskami podtrzymującymi suknię, a w komplecie był szeroki szal w takim samym kolorze. - Ta jest piękna.
    - Te paski zawiązuje się za szyją, a to daje nam plecy odsłonięte... do granic możliwości. Jesteś przekonany? - Dotknęła materiału. - Miękki, to dobrze. Dół jest wystarczająco szeroki, by miała swobodę ruchów, za to góra... hm, bardzo podkreśli jej biust. - Zerknęła na mnie z lekkim uśmiechem.
    - Będzie w niej ślicznie wyglądać – stwierdziłem. Choć może nie aż tak, jak bez niej, dodałem w myślach.
    - Na pewno, ale odważy się?
    - Czemu nie? W razie czego ma szal – zwróciłem uwagę. Genevieve uśmiechnęła się i pokręciła głową.
    - Niech więc tak będzie. Chcesz kupić też odpowiednie buty?
    - Tak, oczywiście. A ty już wypatrzyłaś sukienkę dla siebie? - zapytałem, gdy przeszliśmy do sklepu obuwniczego.
    - Tak, jest fioletowa i wyglądam w niej świetnie. - Mrugnęła do mnie. Wybrała złote pantofelki dla Leanne. - I mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale porywam twojego podwładnego.
    - V'lane'a? - zdziwiłem się. - Zaprosiłaś go na bal?
    - Lubię go. Poza tym przechwalał się, że świetnie tańczy. - Przesunęła palcem po grzbietach pudełek, szukając odpowiedniego rozmiaru.
    - Ezekiel będzie zawiedziony, chyba liczył, że będziesz jego osobą towarzyszącą – stwierdziłem, przyglądając się różnym pantofelkom.
    - Mówiłam mu, żeby sobie kogoś znalazł i na mnie nie liczył. Postawiłam sprawę jasno. - Wyjęła z pudełka szpilki w kolorze sukni Sheili. - Może te?
    - Bardzo ładne, pasują – stwierdziłem i spojrzałem na siostrę. Chyba powinienem wstawić się za przyjacielem, bądź co bądź, zależy mu na mojej siostrze i byłoby wspaniale, gdyby zdecydowali się być razem. - Wiesz, może powinnaś jednak dać mu szansę? - zasugerowałem. - Chciałbym, żebyś była szczęśliwa, jeśli nie z Ezekielem, to z kimś innym, ale spróbować możesz, prawda? Nie mówię od razu, niech wie, że jesteś kobietą, o którą powinien się długo i wytrwale starać, ale może powinnaś pozwolić mu na te starania?
    - Dorian, minęły cztery tysiąclecia, ułożyłam sobie życie, tak jak tego chciałam. Nie pozwolę mu wszystkiego zniszczyć. Jasne, byliśmy blisko przed wojną, nasza trójka, ale chciałabym widzieć w nim przyjaciela. A nawet gdybym chciała się z kimś związać, to nie byłby ten samolubny, uroczy drań. - Zabrała oba pudełka i skierowała się do kasy.
    - Uroczy, mówisz? - Podążyłem na nią. - Ezekiel ma specyficzny sposób bycia, ale chyba nie chciałabyś mieć męża z kompleksami, prawda? Zależy mu na tobie, siostrzyczko. To twoja decyzja, ja mogę tylko doradzić, byś wzięła go pod uwagę. Musisz przyznać, że coś jest między wami, a czy będzie z tego coś więcej, zależy tylko od was.
    - Zależy? Jemu zależy tylko na nim samym – zaoponowała. - A jego ego jest większe, niż zamek, w którym mieszkam.
    Wzruszyłem ramionami.
    - Tak czy inaczej, on tak łatwo się nie podda. Już samo to wskazuje, że jednak mu zależy.
    - Chcę mężczyzny, który postawi mnie na pierwszym miejscu. Dla Zeke'a jestem co najwyżej trzecia. No i polubiłam V'lane'a. Jest czarujący, charyzmatyczny i przystojny.
    - Jest coś więcej między wami? - zainteresowałem się.
    - Kilka razy się spotkaliśmy. Nie spałam z nim, jeśli o to pytasz.
    - Myślę, że on nie jest zwykłym demonem – powiedziałem po chwili wahania. Skoro się z nim spotyka, powinna wiedzieć takie rzeczy. - Wiesz, że pokonał Beliala w walce na miecze? - Kupiliśmy buty i wyszliśmy ze sklepu. - Jeszcze znajdźmy coś dla mnie na to przyjęcie i to chyba będzie wszystko.
    - Pokonał Beliala? Jak to? - Poprowadziła mnie do sklepu z męskim strojami. Odesłała ekspedientkę i sama zaczęła przeglądać garnitury. Opowiedziałem jej o zamachu na Sheilę, obronie Varysa i wkroczeniu V'lane'a, przed którego mieczem, według słów mojej żony, diabeł uciekł z podkulonym ogonem. W przenośni. Chyba.
    - Moment, Belial uciekł? Ale dlaczego? Nie należy już do władców, ale to nadal było Piekło, zwykły demon nie może zrobić mu poważnej krzywdy...
    - Diabeł zawsze jest silniejszy od demona, też tego nie rozumiem. - Pokręciłem głową. - V'lane chyba coś ukrywa.
    - Ale co? Ma aurę demona, naprawdę wyraźną. - Zdjęła z wieszaka ciemnoszary garnitur. - Co myślisz?
    - Wygląda dobrze. - Zerknąłem na garnitur. - Chyba zapytam V'lane'a przy okazji o tę walkę.
    - Przymierz. - Podała mi strój i popchnęła do przymierzalni. - A z V'lanem faktycznie trzeba pogadać. Może ma jakiś rodzaj broni?
    - Możliwe – stwierdziłem. - To by wiele wyjaśniało, ale czemu w takim razie nic o tym nie wiem? - Wszedłem do przymierzalni i po chwili wyszedłem przebrany.
    - Po tych kilku randkach z nim mam wrażenie, że jest jak kot, który chadza własnymi ścieżkami. - Przyjrzała mi się krytycznie. - Nie, to nie to.
    Westchnąłem. Nie ma tak łatwo. Zerknąłem w lustro i wzruszyłem ramionami.
    - To co proponujesz?
    - Może granat? - Podsunęła mi kolejny garnitur. Przymierzyłem go i ku mojej ogromnej uldze Genevieve uznała, że pasuje. Kupiliśmy go i ze wszystkimi zakupami wróciliśmy do domu.
    Pojawiliśmy się w ogrodzie, obok altanki, w której siedziała Sheila z ojcem. Uśmiechnęła się na mój widok, a gdy jej wzrok padł na torby, którymi byłem obładowany, zachichotała cicho.
    - Masz zamiar włożyć na siebie to wszystko?
    - Mój brat nie jest tak próżny – odpowiedziała jej Genie, zatrzymując się za Azazealem i klepiąc go w ramię. - Chodź, Azz, powiesz mi, jak dobrze wyglądam w kreacji na przyjęcie.
    Podszedłem do Sheili, usiadłem obok niej i objąłem ją ramieniem.
    - My też już powinniśmy wybierać się na bal.
    Wtuliła się w moje ramiona.
    - Dbaj o nią, chłopcze. - Zerknąłem na Azazeala. Ucałował dłoń Genie i podniósł się. - Wolałbym, by moja córka więcej nie była wystawiona na takie ryzyko.
    - Winni ponieśli już karę, a Beliala znajdę w ciągu najbliższych dni – odparłem.
    Skinął głową, jakby aprobował taki rozwój wydarzeń.
    - Zwiększ jej ochronę, lepiej dmuchać na zimne. - Spojrzał na Sheilę. - I bawcie się dobrze.
    Genie ujęła go pod ramię i mrugnęła do mnie.
    - Widzimy się później.
    - Tak, do zobaczenia. - Posłałem siostrze uśmiech. Kiedy zniknęli, spojrzałem na moją żonę. - Idziemy?
    W odpowiedzi objęła mnie za szyję i przyciągnęła do siebie, przyciskając usta do moich warg. Po tym długim i jakże entuzjastycznym powitaniu wstała i wyciągnęła do mnie rękę.
    - Idziemy.
    Ująłem jej dłoń i również wstałem, po czym przyciągnąłem ją do siebie.
    - Wiesz, w zasadzie to mamy jeszcze sporo czasu. - Pocałowałem jej kuszące usta.
    - W zasadzie? - Uśmiechnęła się, obejmując mnie w pasie. - Ile?
    - Ze dwie godziny – odparłem, muskając ustami jej szyję.
    - Za mało. Musimy się z Leanne wyszykować, ty też. Ale wrócimy do tego, prawda?
    Przeszło mi przez myśl, że ostatecznie moglibyśmy nie iść na ten bal, masa ludzi, pewnie denerwujących i mających o sobie mniemanie panów świata, zdecydowanie nie było lepszą perspektywą od spędzenia tego czasu z Sheilą w sypialni.
    Z drugiej strony, obiecałem Ezekielowi, że będziemy, a Sheila uwielbiała tańczyć, więc cóż...
    - Po przyjęciu? - Przesunąłem ustami po jej brodzie i policzku, musnąłem płatek jej ucha.
    Zadrżała i nieznacznie skinęła głową.
    - Po przyjęciu będziemy tylko my dwoje i nikt nie będzie nam przeszkadzał. A wtedy... - urwała i spojrzała na mnie tymi wielkimi oczami, które w obecnej chwili wcale nie wydawały mi się niewinne.
    - Mmm, nie mogę się doczekać tego „wtedy” - szepnąłem, objąłem ją i przeniosłem do salonu, gdzie czekały wszystkie pakunki. Najpierw pokazałem jej sukienkę, którą dla niej kupiłem.
    - Och. Jest piękna – dotknęła miękkiego materiału – i bardzo skąpa – dodała, spoglądając na wycięcie z tyłu sukni.
    - Ale długa – zwróciłem jej uwagę. - I masz do tego szal. A ta jest dla Leanne – wskazałem na drugą sukienkę. - Genie ją wybrała.
    - Kupiłeś Leanne sukienkę? - zdziwiła się.
    - A w czym pójdzie? Nie wiem, z czego nosi ubrania, z kory drzewa? Ale raczej nie nadają się na takie przyjęcie...
    - Zaproponowałam jej, by korzystała z mojej garderoby, ale... - Pokręciła głową i pocałowała mnie czule. - Będzie miała coś tylko swojego. Ucieszy się. Wiesz, jak cię za to kocham? - Znów mnie pocałowała.
    - Wiem, skarbie. Ale możesz to powtarzać. - Uśmiechnąłem się i odwzajemniłem pocałunek. - A teraz idź się szykować, bo jeszcze chwila i mocno się spóźnimy na to przyjęcie...
    - Lecę. - Cmoknęła mnie w policzek. - Obie zrobimy się na bóstwo. - Wzięła torby i ruszyła na górę, wołając Leanne.
    Wziąłem swoje rzeczy i również poszedłem się przebrać. Kiedy byłem gotowy, postanowiłem poczekać na nimfy w salonie.

    Przed rezydencją Ezekiela pojawiliśmy się kilka minut przed czasem. Na parkingu stało mnóstwo eleganckich samochodów, a do środka wchodziła właśnie jakaś para ludzi. Wszyscy zerkali na nas z ciekawością, co zapewne było spowodowane tym, że szły ze mną pod ramię dwie piękne kobiety w kosztownych kreacjach. Do Leanne, leśnej nimfy, idealnie pasowała sukienka w kolorze beżowym. Rude włosy upięła w luźny kok. Za podarunek podziękowała mi niezwykle radośnie i nawet mnie uściskała. Chyba mogłem ją polubić.
    Sheila z kolei rozpuściła swoje piękne, ciemne włosy i pospinała u góry spinkami z perełek, co dało wspaniały efekt. Nie wspominając już o turkusowej sukience, która idealnie na niej leżała. Nic dziwnego, że wszyscy na nas patrzyli. We trójkę ruszyliśmy do wejścia.
    - Ładnie tu. Piękne róże – zachwyciła się Leanne. Miałem wątpliwości, czy symbolika tych róż też by jej się spodobała, wolałem więc zachować dla siebie tę informację.
    Weszliśmy do środka. Mimo że przyjęcie dopiero się rozpoczynało, ludzi było już całkiem sporo. I tak, jak mówił Ezekiel – śmietanka towarzystwa. Ich stroje i biżuteria z pewnością nie należały do tanich, nawet w ich ruchach można było dostrzec elegancję i pewną wykwintność. Wśród wielu emocji wyczułem zazdrość, znudzenie, ekscytację.
    Poszukałem wzrokiem gospodarza. Szedł ku nam z uśmiechem, choć nie umknęło mi zaskoczenie na widok Leanne. Skłonił się kobietom i uścisnął moją dłoń.
    - Widzę, że przyjęcie się rozkręca. To jest Leanne, o której ci mówiłem, uznałem, że nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli przyjdzie z nami. Leanne, to mój przyjaciel, Ezekiel. - Zerknąłem na nimfę, ciekawy jej reakcji, tego, czy widok Ezekiela zadziała na nią tak jak na większość kobiet.
    Chyba tak było, bo gdy ucałował jej dłoń, wpatrywała się w niego jak w obrazek.
    - Naturalnie, że nie. Cieszę się, że mogę gościć tak uroczą damę. Napijecie się czegoś? W sali na lewo jest stół z przekąskami. - Skinął na służkę, która odebrała od kobiet szale.
    - Chętnie – odpowiedziałem, zerkając na Sheilę. Przytaknęła, posyłając gospodarzowi uroczy uśmiech.
    - Zapraszam, czujcie się jak u siebie. - Poprowadził nas do drugiego pomieszczenia.
    Stół z przekąskami okazał się całkiem przyzwoicie wyposażony, a przekąski wyglądały na smakowite. Zerknąłem na moje towarzyszki.
    - Napijecie się wina? - Sięgnąłem po butelkę czerwonego.
    - Ja chętnie. - Sheila rozejrzała się po sali. Przypuszczałem, że niektórych potraw, którymi zastawione były stoły, nawet nie znała. Ale w końcu to przyjęcie Ezekiela, a on zawsze przechodził sam siebie.
    - Ja też, chyba. - Leanne trzymała się blisko nas, najwyraźniej taka ilość ludzi w jednym miejscu trochę ją płoszyła.
    Nalałem im wina do kieliszków i zerknąłem na przyjaciela.
    - Wszystko jest tak, jak zaplanowałeś? - zapytałem go.
    - Tak, masa bogaczy i teraz każdy chce mnie poznać. Brakuje tylko Vi.
    Zerknąłem na niego, zastanawiając się, czy powinienem powiedzieć, że nie przyjdzie sama. Z drugiej strony, może jeszcze zmieni zdanie i nie zabierze V'lane'a?
    Sheila ścisnęła moją dłoń.
    - Chodź, zatańcz ze mną.
    - Z przyjemnością. - Poprowadziłem ją na środek sali i zaczęliśmy tańczyć. Poruszała się lekko, z niesamowitą gracją, miałem wrażenie, że ludzie się nam przyglądają. Nic dziwnego, jeszcze nigdy nie widzieli tańczącej nimfy. Niech patrzą, zazdroszczą i podziwiają. Uśmiechnąłem się do mojej pięknej żony. W każdym ubraniu wyglądała doskonale, ale dzisiaj, w tej sukni, była olśniewająca. - Jesteś piękna – szepnąłem jej do ucha.
    - W takim razie idealnie do siebie pasujemy – odszepnęła. - Widzisz te zazdrosne kobiety?
    - Jakie kobiety? - Uśmiechnąłem się. - Widzę śliczną nimfę wodną, która przyciąga spojrzenia mężczyzn.
    - Interesuje mnie tylko jeden mężczyzna. - Obróciła się i znów przylgnęła do mnie, patrząc mi w oczy.
    - W takim razie mam szczęście – stwierdziłem, wpatrując się w nią.
    - Oboje je mamy. - Objęła mnie za szyję, gdy muzyka zwolniła.
    Tańczyłem, patrząc na moją Sheilę, przestałem zwracać uwagę na otaczających nas ludzi, byliśmy my i muzyka, taniec, jej duże piękne oczy wpatrzone we mnie z uczuciem. Taniec z Sheilą był wręcz zadziwiająco łatwy. Miałem różne partnerki, niektóre poruszały się naprawdę dobrze, ale Sheila po prostu płynęła wraz z muzyką. Jakby ta została stworzona tylko dla niej, jakby stanowiły jedność.
    Po zakończeniu piosenki poprowadziłem Sheilę do stołu z przekąskami. Wybraliśmy kilka z nich, po czym skierowaliśmy się w stronę stolika, ale zatrzymała nas para ludzi. Mężczyzna koło czterdziestki i może trzydziestoletnia kobieta o pozie modelki. Wiedziałem, że prędzej czy później będziemy musieli z kimś porozmawiać, jednak żałowałem, że nastąpiło to tak szybko. Nie byłem fanem ludzi.
    - Witam, państwo są przyjaciółmi pana Ezekiela Iceborna? - odezwał się mężczyzna. - Jestem Philip Mavel, a to moja żona Lauren.
    - Dorian... Fireson – wymyśliłem na poczekaniu. Skoro udawaliśmy ludzi, musieliśmy mieć nazwiska. - A to Sheila, moja żona – przedstawiłem nas uprzejmie.
    - Miło mi państwa poznać. - Podał mi dłoń, nie miałem wyboru, jak tylko ją uścisnąć. Potem ucałował dłoń Sheili, która uśmiechnęła się uroczo i zapewniła, że nam też jest bardzo miło. Może jej naprawdę było.
    - Pański przyjaciel to wielki talent i zmysł inwestorski, tak szybko osiągnąć tak wiele potrafi niewielu – dodał filozoficznie. Jego partnerka uśmiechała się sztucznie, opierając się na ramieniu mężczyzny. - Pan też inwestuje?
    - Nie, zajmuję się czymś zupełnie innym – odparłem, mając nadzieję, że to wystarczy, ale najwyraźniej Mavel postanowił kontynuować rozmowę.
    - W jakiej branży? - zainteresował się. Sheila zerknęła na mnie znacząco. No cóż, nie miałem zamiaru mówić, że jestem władcą części Piekła. A nawet jeśli, i tak uznałby to za żart.
    - Zarządzam dużą korporacją specjalizującą się w przemyśle rozrywkowym, a od niedawna jestem też patronem sieci ośrodków karno-resocjalizacyjnych – odparłem po namyśle.
    Ciche parsknięcie powiedziało mi, że Sheila nie spodziewała się takiej odpowiedzi z mojej strony, ale nie przestała się uśmiechać.
    - Mąż uwielbia swoją pracę – dodała.
    - To świetnie, najważniejsze, żeby lubić to, co się robi – odparł Mavel. Zanim zdążyłem wymyślić, jak zakończyć tę nużącą rozmowę, zatrzymała się koło nas inna para, oboje po czterdziestce, a za nimi stał może dwudziestoletni blondyn, wyglądający na znudzonego.
    - Och, Barbara, Tom, poznajcie naszych nowych znajomych – odezwała się żona Mavela. - I Jason, miło cię widzieć. - Posłała mu uśmiech, na co chłopak wyraźnie się ożywił.
    Mavel przedstawił nas swoim znajomym, wyjaśniając, czym się zajmuję. Okazało się, że obaj mężczyźni są szefami w przemyśle odzieżowym, a owa Barbara, matka chłopaka, który wciąż zerkał na Lauren ze znaczącym uśmieszkiem, pracowała w branży kosmetycznej jako członek zarządu.
    Kilka minut później dołączyła kolejna para i już byliśmy otoczeni przez ciekawskich ludzi, każdy z nich chciał poznać przyjaciół milionera, który dorobił się ogromnych sum w tak krótkim czasie. Mężczyźni zagadywali mnie o moją pracę, właściwie wcale nie będąc zainteresowani odpowiedzią, po czym zaczynali rozmawiać o polityce, finansach, a przede wszystkim inwestowaniu na giełdzie. Kobiety pytały Sheilę, gdzie mieszkamy, jak urządziliśmy dom i czy jesteśmy młodym małżeństwem, choć zupełnie nie wiedziałem, po co im to wiedzieć.
    Ludzie. Przekonani o swojej wyższości, nie mając pojęcia, że bawią się na przyjęciu kogoś, kto mógłby ich wszystkich unicestwić jednym ruchem ręki, gdyby tylko zechciał.
    - Jesteś zawodową tancerką? - usłyszałem ciche pytanie i zerknąłem na chłopaka, Jasona, który wpatrywał się w moją żonę. - Niesamowicie tańczysz... Mogłabyś pójść do talent show.
    Sheila zamrugała ze zdumienia, po czym uśmiechnęła się i pokręciła głową.
    - Dziękuję, to miłe, ale tańczę tylko dla przyjemności – odparła.
    - Wiesz, mogę ci załatwić występ, mam znajomości. - Puścił do niej oczko. Przysunąłem się bliżej i objąłem żonę ramieniem.
    - Nie jestem tancerką, ale dziękuję. - Wciąż była miła, ale znałem moją żonę na tyle dobrze, by wyczuć nutkę zakłopotania w jej głosie. Posłałem natrętowi wrogie spojrzenie, lecz najwyraźniej lubił igrać z ogniem. Nie miał pojęcia, jak dosłowne mogło być to jego igranie.
    - Podziękujesz, jak pójdziesz. Mogę nawet zaraz zadzwonić. Poważnie, szkoda, żeby taki talent się marnował. Rozumiem, że stereotypy mówią: kobiety powinny siedzieć w domu, ale litości, mamy dwudziesty pierwszy wiek, coraz częściej to kobiety rządzą światem. - Wyjął komórkę i zerknął na mnie. - Bo chyba mąż nie ma nic przeciwko?
    - Sheila wyraźnie powiedziała, że nie chce tańczyć zawodowo – odpowiedziałem powoli, patrząc na chłopaka z rosnącą złością.
    - Ani rządzić światem – dodała i lekko ścisnęła moją dłoń. - Chyba jestem nieco staroświecka.
    - Albo po prostu stłamszona przez męską część społeczeństwa. - Westchnął. - Szkoda, naprawdę szkoda. Gdybyś jednak zmieniła zdanie... - Wyciągnął  rękę z karteczką w jej stronę. - To moja wizytówka. Przemyśl to, śliczna, jesteś prawdziwym talentem...
    Zmarszczyłem brwi, oburzony bezczelnością młodzika. Wizytówka poszarzała, litery na niej wyblakły całkowicie. Chłopak spojrzał zdziwiony i pokręcił głową.
    - Nie rozumiem... to nic, mam drugą...
    Sheila posłała mi krótkie, karcące spojrzenie. Zrobiłem niewinną minę.
    - Znamy twoją rodzinę, w razie czego skontaktujemy się. A teraz pozwolisz, że się oddalimy. - Trzymając Sheilę w pasie, ruszyłem w stronę sali tanecznej. Lepiej, żeby nie wyjął następnej wizytówki, bo byłem gotowy ją spalić. Razem z właścicielem.
    - Nie musisz się tak złościć – szepnęła moja żona. - Co z tego, że dałby mi wizytówkę, przecież i tak później bym ją wyrzuciła. To było niegrzeczne.
    - Przystawiał się do ciebie – mruknąłem. - A z tą wizytówka to było odruchowe... I tak nie wie, że to ja zrobiłem, więc wcale nie było niegrzeczne.
    - Nagłe odejście było niegrzeczne. - Zatrzymała się i poczekała, aż na nią spojrzę. - A kocham i pragnę tylko ciebie, więc nie masz powodu do zazdrości.
    - Wiem, skarbie, ale jak ktoś próbuje cię poderwać, to... - Pokręciłem głową. - Ale nic mu nie zrobiłem – dodałem na swoją obronę. - A wizytówek na pewno ma mnóstwo.
    - Mam nadzieję, że nikomu nie zrobisz krzywdy, pamiętaj, dlaczego tu jesteśmy. Miałeś przywyknąć do ludzi.
    - Oczywiście, nie mam zamiaru nikogo krzywdzić – zapewniłem ją. - Chcesz zatańczyć, zjeść coś, czy usiąść? - Rozejrzałem się po sali. Dostrzegłem Leanne, stojącą przy stole i częstującą się przekąskami.
    - Chodźmy do Leanne – zadecydowała od razu. Podeszliśmy do nimfy leśnej, która jadła właśnie rurkę z kremem.
    - To jest obłędne – mruknęła na nasz widok, z ustami pełnymi kremu. Wyglądała przy tym naprawdę uroczo. - Spróbujcie koniecznie!
    Uśmiechnąłem się.
    - Wiem i całkowicie się zgadzam, kiedy spróbowałem ich po raz pierwszy, zjadłem chyba ze dwie paczki – przypomniałem sobie.
    Sheila poczęstowała się rurką i mruknęła z uznaniem. Obie nimfy spojrzały na siebie porozumiewawczo i wgryzły się w wypełniony kremem wafel. Roześmiałem się na ten widok i również sięgnąłem po rurkę.
    - A co z Genevieve? - zainteresowała się Sheila. - Jeszcze nie przyszła?
    Rozejrzałem się. Nigdzie nie wyczułem mojej siostry.
    - Nie, nie ma jej – potwierdziłem. - Mówiła, że przyjdzie.
    - Zatem przyjdzie. - Sheila nie miała co do tego wątpliwości.
    - Oby, bo on ciągle kogoś wypatruje – dodała Leanne, patrząc na Ezekiela bawiącego rozmową gości, lecz raz po raz zerkającego w stronę wejścia.
    - I oby przyszła sama – dodałem, mając nadzieję, że jednak zmieniła zdanie i nie przyprowadzi V'lane'a. Nie żebym miał coś przeciwko niemu, ale to jednak przyjęcie Ezekiela i nie sądziłem, by uwierzył jej, że zabierze kogoś do towarzystwa.
    - Nie przyszła sama – usłyszałem głos mojej nimfy i przeniosłem wzrok na drzwi. Genevieve stała tam pod ramię z V'lanem. Nawet w garniturze udało mu się zachować swój nonszalancki styl. Za to moja siostra wyglądała oszałamiająco w długiej do ziemi, jasnofioletowej sukni, którą zdobił wzór w srebrzyste gwiazdy.
    Zerknąłem na Ezekiela. Nie wydawał się zachwycony widokiem Genevieve. Dostrzegłem tylko przebłysk uczuć na jego twarzy, zaraz potem znów stała się chłodna i obojętna. Poza krótką chwilą, która kazała mi zastanowić się, czy nie zechce pozbawić mnie mojego najlepszego wojownika. Potem jednak, jak gdyby nigdy nic, wrócił do rozmowy.
 
 

9 komentarzy:

  1. Dorian coraz lepiej się kontroluję. Udało mu się nie spalić zalotnika Sheili.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co ta miłość robi z ludźmi, czy też raczej z Panami. xD

      Usuń
  2. Dziękuje Kochane dziewczyny.Dorian coraz bardziej się stara.Udało mu się nie spalić zalotnika żony,razem z wizytówką.Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakie grzeczne przyjęcie! I nawet wizytówka niepodpalona,no szok! :D Ciekawe jak długo będzie tak grzecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ezekiel nie jest tak głupi, by pozwolić na burdy na swoim przyjęciu. Poza tym goście się nim zachwycają, a on to bardzo lubi. ^^

      Usuń
  4. dziekuje , Dorian zachował sie bardzo ładnie kupujac zonie i Leannie suknie balowe, na przyjeciu takze udało mu sie zachowac spokój , gdy podrywano Sheile, ale Ezekiel a chyba ruszyło gdy Genie przyszła z Vlanem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj ruszyło, ruszyło. :) A dziś pojawi się rozdział z jego perspektywy.;)

      Usuń