Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

10.04.2016

Rozdział XIII. Część 1

***Sheila***

    Czas zdecydowanie nie działał po mojej stronie. Leanne przespała cały wieczór, co oczywiście było zrozumiałe w jej stanie, jednak zabrało nam tyle cennego czasu. Zaczęłyśmy z samego rana, zaraz po wspólnym śniadaniu. Wiedziałam, że musimy się spieszyć, bo jeśli dziś nie znajdziemy drzewa, które zaakceptuje Leanne, jej szanse bardzo zmaleją. Nie mogłam pozwolić, by coś jej się stało, tym bardziej przez Doriana.
    Zdecydowałyśmy, że zaczniemy od lasów za dziedzińcem. Wędrowałyśmy od drzewa do drzewa, a Varys towarzyszył nam w ciszy. Początkowo byłam pełna nadziei, lecz wkrótce nasz spacer przybrał stały schemat: Leanne wybierała drzewo, ruszaliśmy w jego stronę, wtedy ona go dotykała, przesuwała palcami po korze, wdychała jej zapach. A potem patrzyła na nas i ze smutkiem kręciła głową. W końcu zdecydowaliśmy się zmienić miejsce, odwiedziliśmy każdy kontynent, na którym rosły drzewa. Bez skutku.
    Było już późne popołudnie, słońce nadal stało wysoko na niebie, ale zapowiadało zbliżający się wieczór. A my byliśmy w punkcie zero. Zrobiliśmy sobie krótką przerwę, by coś zjeść. Wypiłam resztę swojej wody, oparłam się o drzewo i posłałam Leanne zatroskane spojrzenie. Siedziała na niskiej gałęzi wielkiego dębu i opierała czoło o korę. Sprawiała wrażenie, jakby chciała wtopić się w to drzewo. Rozumiałam to uczucie, pragnienie zespolenia się z ukochanym miejscem, które dawało nam siłę. Nimfy wodne potrafiły się w niej rozpłynąć, połączyć z nią każdą cząsteczką. Czasem, gdy czuły, że nadszedł ich czas, łączyły się z wodą na zawsze. Leanne potrzebowała poczucia bezpieczeństwa, potrzebowała swojego drzewa.
    - Musimy iść dalej. Mamy jeszcze wiele drzew do sprawdzenia. - Wyciągnęłam do niej rękę i uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
    Leanne nawet na mnie nie spojrzała, zamiast tego objęła drzewo, na którym siedziała i przytuliła policzek do chropowatej kory. Wydawała się załamana. Podeszłam bliżej i wdrapałam się na dąb, Leanne musiała się przesunąć, by zrobić mi miejsce.
    - No chodź – zachęciłam ją cicho. - Mamy jeszcze czas, znajdziemy właściwe drzewo.
    - Nie znajdziemy. Nie mogę dotknąć każdego drzewa na świecie, poza tym nie wiem, czy którekolwiek mnie przyjmie. - Pociągnęła nosem. - Pozwoliłam mojemu drzewku spłonąć. A było takie piękne, silne, zdrowe...
    - Nie mogłaś go uratować, omal sama nie zginęłaś – przypomniałam jej. - To nie twoja wina.
    Spojrzała na mnie załzawionymi oczami, więc przytuliłam ją mocno. Doskonale wiedziałam, jak to jest czuć, że zostało się samemu na świecie. Odgarnęłam jej włosy z twarzy.
    - Wszystko będzie dobrze, Leanne. Znajdziemy właściwe drzewo.
    W odpowiedzi bezradnie wzruszyła ramionami.
    - Ale ja już nie dam rady, nie mam siły, by chodzić od drzewa do drzewa, już nie mogę... - szepnęła, a ja poczułam, jak moje serce przeszywa lód. Leanne miała mniej czasu, niż przypuszczałam.
    - No to musimy znaleźć je szybciej.  - Podniosłam głowę, słysząc głos Varysa. Wyłonił się spomiędzy drzew i szedł w naszą stronę. - Wystarczy tych łez, bierzmy się do roboty.
    Machnął na mnie ręką, bym zeszła na dół. Zaskoczona zerknęłam na Leanne i posłusznie zeskoczyłam na ziemię. Varys chwycił mnie w pasie, ułatwiając mi lądowanie, potem spojrzał na Leanne.
    - Chodź, kwietna panno, znajdźmy wreszcie to drzewo.
    - Nie słyszałeś? - mruknęła, pocierając oczy. - Nie dam rady, ledwie mogę utrzymać się na nogach. Chcę tu zostać – dodała, powoli zsuwając się z drzewa. - Chcę odejść wśród drzew.
    - Leanne, nie mów tak. - Nie mogłam znieść tej rozpaczy w jej głosie. Nie mogłam znieść myśli, że już się poddała.
    - Nie będziesz chodzić – mruknął do niej Varys i wziął ją na ręce. - Chodzenie zostaw mnie, ty tylko dotykaj drzew.
    Zdumienie Leanne było równie duże, jak moje, gdy poznałam Varysa. Uśmiechnęłam się do obojga, szukając w myślach miejsca, w którym mogłoby rosnąć właściwe drzewo.
    - Dlaczego? - ciche pytanie Leanne było skierowane do Varysa, ale ja również je usłyszałam. Najwyraźniej nie spotkała w życiu wielu życzliwych osób.
    - Bo tak trzeba – padła krótka odpowiedź.

    Przez kolejne godziny to my wybieraliśmy miejsca, a Varys ani na chwilę nie postawił Leanne na ziemi. Nie skarżył się też, po prostu cierpliwie niósł ją w ramionach i czasem pytał, jak się czuje. Martwił się o nią równie mocno jak ja. Nic zresztą dziwnego, bo słabła coraz bardziej. Widziałam, jak tuli się do Varysa i opiera głowę o jego pierś.
    Zarzuciłam na ramiona sweter, zrobiło się już ciemno i powietrze stało się chłodne.
    - Może zabiorę cię do domu, dziewczyno? Poradzimy sobie z Leanne.
    Posłałam Varysowi krótkie spojrzenie. Oboje wiedzieliśmy, że nigdzie nie pójdę, nie póki Leanne nie ma swojego drzewa. Problem polegał na tym, że robiło się coraz później, a my nie mieliśmy pojęcia, gdzie szukać. To mogło być każde drzewo. Lub żadne, ale w to nie chciałam wierzyć.
    - Może poszukamy jeszcze w okolicy zamku? W tym najbliższym lesie? Nie sprawdziliśmy tych od strony posiadłości. Mogłabyś wtedy na chwilę wrócić do zamku. Dorian pewnie się niepokoi.
    - Wie, że jestem z tobą bezpieczna, ale faktycznie możemy tam poszukać – zgodziłam się.
    Tak więc wróciliśmy do naszego lasu, cichego i wilgotnego o tej porze. Zatrzymałam się, chłonąc widoki. Obserwowałam las, słuchałam nawołujących się sów i trzymałam się nadziei. Słyszałam, że Leanne i Varys cicho rozmawiają, może on lepiej poradzi sobie z dodaniem jej otuchy.
    Oby tak było, pomyślałam, spoglądając na zamek w oddali. Moje myśli mimowolnie popłynęły ku Dorianowi. Był tam? Co robił? Czy choć trochę przejmował się tym, co spotkało Leanne?
    Niespodziewanie, zupełnie jakby dotarły do niego moje myśli, Dorian pojawił się przede mną.
    - Nie wróciliście na kolację – odezwał się. - Leanne nie znalazła jeszcze drzewka?
    Pokręciłam głową, obejmując się ramionami.
    - Nie i nie czuje się dobrze.
    - Dużo drzew sprawdziliście? - Zerknął na Varysa, trzymającego Leanne na rękach.
    - Nie wystarczająco.
    - To może coś zjecie i jutro poszukacie? - zaproponował.
    Posłałam mu ponure spojrzenie. Czy on naprawdę nie rozumiał? A może miał to gdzieś?
    - Myślisz, że Varys nosi ją dla zabawy? Ona ledwie może ustać na nogach. Nie możemy czekać do jutra – skarciłam go.
    Spojrzał zdziwiony w ich kierunku.
    - Mówiłaś o trzech dniach...
    - Dwóch, trzech jeśli dopisze jej szczęście. Pierwszy był wczoraj, była osłabiona i poparzona. Właśnie kończy się drugi. - Obejrzałam się, ale Varys i Leanne zniknęli już między drzewami.
    Dorian zastanawiał się przez chwilę.
    - A gdyby tak użyć na niej anielskiego pyłu? Może dałoby to jej więcej czasu?
    - Nie jestem pewna, to naturalny proces, żadna nimfa nie może żyć bez swojego drzewa. Potrzebuje drzewa, z którym będzie mogła się połączyć, nie pyłu. - Westchnęłam i potarłam czoło. - Myślę, że mogłybyśmy się zaprzyjaźnić, gdyby... gdyby mogła tu zostać.
    - W takim razie mam nadzieję, że znajdzie tu właściwe drzewo. - Dorian wyciągnął rękę i dotknął mojej dłoni.
    - A co jeśli nie? - spytałam cicho, ale zaraz odegnałam tę myśl. - Powinnam do niej iść.
    - Mam iść z tobą? Przydam się do czegoś? - zapytał, wciąż trzymając mnie za rękę.
    - Sama niewiele mogę zrobić. Ale decyzja należy do ciebie. - Spojrzałam na jego dłoń, zastanawiając się, co tak naprawdę teraz myśli. I jakie to miłe uczucie mieć go obok.
    - W takim razie pójdę z tobą – zdecydował.
    - Zgoda – odparłam. Zawahałam się przez chwilę. - Chcę, żeby ona z nami została. Jeśli któreś z tych drzew będzie odpowiednie.
    - W porządku, miejsca nam w zamku nie brakuje – zgodził się od razu.
    - Nie masz nic przeciwko? - chciałam się upewnić. Razem ruszyliśmy śladem Varysa i Leanne.
    - Nie, dlaczego? Będziesz miała przyjaciółkę tuż obok.
    - Dziękuję. - Uśmiechnęłam się, ale zaraz spoważniałam. - Oby tylko znalazła drzewo.
    Puściłam jego dłoń i ruszyłam przodem. Chciałam przekazać Leanne nowinę i miałam nadzieję, że to choć trochę podniesie ją na duchu. Trochę ją zmotywuje. Choć odrobinę. Tyle, by dodać jej sił do sprawdzenia kolejnego drzewa.
    - W końcu je znajdzie – powiedział Dorian, idąc za mną. Zatrzymałam się i spojrzałam na niego.
    - Wierzysz w to?
    - Tak – odparł poważnie.
    Skinęłam głową i odsunęłam gałąź, zasłaniającą mi drogę. Minęłam jeszcze dwa drzewa i ich zobaczyłam. Leanne klęczała przy wielkim dębie, który zdecydowanie mógł uchodzić za największe i najpiękniejsze drzewo w lesie. Varys przykucnął w odległości kilku kroków, lecz nie spuszczał dziewczyny z oczu. Również się jej przyjrzałam, gładziła pień i dałabym głowę, że nasłuchiwała. Dlatego zostałam tam, gdzie byłam i nie odezwałam się słowem. Leanne potrzebowała odrobiny prywatności. Dorian chyba także to zrozumiał, bo zatrzymał się przy mnie.
    Tym razem wszystko trwało dłużej. Zaczynałam się już niepokoić, kiedy z gardła Leanne wyrwało się ciche westchnienie. A potem zaczęła płakać i śmiać się jednocześnie.
    - Odpowiedziało mi – wyjaśniła. - Słyszę je.
    - O widzisz. Udało się. - Dorian zerknął na mnie, wydawał się zadowolony.
    Odetchnęłam głęboko. Teraz i mnie chciało się płakać, tak bardzo się bałam, że zabraknie nam czasu. Ale Leanne znalazła drzewo, w ostatniej chwili. Przeżyje.
    - Możesz się z nim połączyć? Zaakceptowało cię? - chciałam się upewnić. Skinęła głową i posłała mi uśmiech.
    - Tak, teraz należymy do siebie.
    Pogłaskała korę drzewa z czułością, z jaką ja witałam moje koi. Wtem usłyszałam trzask i kora zaczęła pękać. Wystraszyłam się, że coś poszło nie tak, ale Leanne była spokojna. Dopiero po chwili zrozumiałam. Drzewo się otwierało, tworzyło coś w rodzaju dużej dziupli. Domu dla Leanne. Dziewczyna spojrzała na mnie przez ramię, potem zerknęła na Varysa i weszła do drzewa, które zamknęło się z nią w środku.
    - Ciekawe – mruknął Dorian, zerkając na drzewo. - Długo jej to zajmie...?
    - Musi wykształcić więź i nabrać sił. Obudzi się rano – wyjaśniłam.
    - W takim razie nic tu po nas. - Varys lekko ścisnął moje ramię. Skinął Dorianowi głową i ruszył w stronę zamku, zostawiając nas samych. Mój mąż wziął mnie za rękę.
    - Nie jadłaś jeszcze kolacji – zwrócił uwagę.
    Spojrzałam na nasze dłonie.
    - Przez cały ten strach o Leanne nie czułam nawet głodu – wyjaśniłam. - Mam nadzieję, że na mnie nie czekałeś?
    - Domyśliłem się, że nie będziesz głodna – odpowiedział, spoglądając na mnie. - Pewnie jesteś bardzo zmęczona, moje pisklątko?
    - Nie, ale moje nogi zdecydowanie chcą usiąść. - Uśmiechnęłam się lekko. Teraz, gdy Leanne miała nowy dom, zdecydowanie łatwiej mi to przychodziło. - Wracajmy do domu – poprosiłam i ruszyłam w stronę zamku.
    Dogonił mnie i zanim się zorientowałam, wziął na ręce.
    - Twoje nogi powinny odpocząć – stwierdził.
    Zamrugałam zaskoczona. Nie byliśmy tak blisko siebie od mojej rozmowy z Jasmiel. Prawie zapomniałam, jak dobrze i bezpiecznie czułam się w jego ramionach. Jednak z moimi nogami nie było tak źle, a ja jeszcze nie wybaczyłam Dorianowi. Nie do końca.
    - Moje nogi odpoczną, gdy dojdę do domu. Postaw mnie, dobrze?
    Zamiast posłuchać mojej prośby, zniknął ze mną i pojawiliśmy się w zamku, dopiero tam mnie postawił.
    - Naprawdę wydajesz się padnięta – mruknął.
    Zaśmiałam się.
    - No tak, to zdecydowanie jest komplement, który każda kobieta chce usłyszeć od swojego męża. - Oparłam się o ścianę, od pokoju dzieliło mnie tylko kilka metrów. - Jak tylko się wykąpię, będę wyglądała lepiej. A jeszcze lepiej się poczuję, gdy powiesz, że niczego dziś nie zmalowałeś.
    Przewrócił oczami.
    - Oczywiście, że nie. Obiecałem, pamiętasz?
    Uśmiechnęłam się, widząc tę nadąsaną minę.
    - W takim razie usnę dziś szczęśliwa. Jak już zażyję kąpieli.
    - Szkoda, że sama... - Zerknął na mnie.
    Wzruszyłam ramionami.
    - Zaproszę cię, gdy będę pewna, że poważnie traktujesz złożone mi obietnice.
    - A teraz w to wątpisz? - zapytał, unosząc brwi.
    - Po prostu... chcę zobaczyć czyny. - Odgarnęłam włosy za ucho. - A skoro o nich mowa... chciałabym z tobą porozmawiać. Dużo myślałam... i mam pewien pomysł.
    - Jaki pomysł? - spytał.
    Zawahałam się. Naprawdę byłam już zmęczona, a ta rozmowa mogła okazać się zbyt długa, by prowadzić ją na korytarzu.
    - Naprawdę potrzebuję wody, więc... niech będzie, możesz towarzyszyć mi w jacuzzi.
    Przez jego twarz przemknął cień zaskoczenia, by zastąpić je zadowoleniem.
    - Dobrze, moje pisklątko, chętnie wysłucham twoich pomysłów. - Uśmiechnął się.
    Razem udaliśmy się do jednej z tych wielkich łazienek, w których wanny są wielkości naszego łoża. Wprost nie mogłam się doczekać, by zanurzyć się w wodzie. Włączyłam aparaturę jacuzzi, a Dorian zamknął drzwi i zaczął się rozbierać. Zdjęłam buty i sukienkę, ale zostawiłam bieliznę. Nie chciałam go kusić, nie za bardzo. Weszłam do wody i westchnęłam z rozkoszy. Była cudownie ciepła. Na szczęście Dorian również został w bieliźnie. Usiadł tuż obok mnie. Za blisko. Oparł się wygodnie, nie spuszczając ze mnie wzroku.
    - No dobrze – zaczęłam – pamiętasz, jak rozmawialiśmy o karach dla demonów? Chciałam, byś zrezygnował z tortur i powiedziałeś, bym sama coś wymyśliła. - Zerknęłam na niego.
    - I co wymyśliłaś? - zapytał. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zapukała i weszła służąca z tacą pełną jedzenia, którą postawiła na podłodze przy brzegu jacuzzi.
    - Pani kolacja – odezwała się.
    - Dziękuję, Anne. - Uśmiechnęła się do mnie, dygnęła i wyszła równie szybko, jak się pojawiła. Sięgnęłam po kanapkę z ciepłym jeszcze indykiem. - Częstuj się – mruknęłam do Doriana, wgryzając się w kruche pieczywo.
    - To dla ciebie, ja już jadłem – odpowiedział, nieznacznie przysuwając się odrobinę bliżej, tak że nasze ramiona prawie się stykały. I ani trochę mi to nie przeszkadzało.
    - Nie zjem tyle – zaoponowałam. - A wracając do tematu: wygnanie. To mogłaby być kara dla demonów, które złamią twoje zasady.
    Dorian zastanawiał się przez chwilę.
    - Wygnanie? Nie sprawdzi się. Owszem, może to i jest dla nich jakaś kara, pod warunkiem, że nie zostaną przyjęci do innego Kręgu. Powiedzmy, że wygnany demon pracowałby wcześniej przy dokumentacji i miałby cenną wiedzę na temat mojej części Piekła. Wtedy Lucyfer mógłby przyjąć go do swojego Kręgu i wykorzystać tę wiedzę. Albo, co gorsza, Belial.
    - To się właściwie nie zdarza, takie przejęcie. A demon bez Kręgu jest zdany na siebie. Samotny i stale zagrożony. Nikt tego nie chce – uparłam się, kończąc kanapkę. Wiedziałam, że mam rację.
    - Jeśli posiada poufne informacje to owszem, zdarza – sprzeciwił się Dorian. - Poza tym, gdyby jedyną karą było wygnanie, mój Krąg stałby się o połowę mniejszy.
    -  Więc wolisz potorturować i kazać wracać do pracy? - uniosłam brew, sięgając po kiść ciemnych winogron. - Bo jeśli będziesz ich zabijał, również zmniejszysz Krąg. Dorian, jestem pewna, że nie chcieliby zostać wygnani...
    - Uważasz, że woleliby być torturowani niż wygnani?
    Zamrugałam, zdziwiona tym pomysłem. On naprawdę niczego nie rozumiał.
    - Nikt nie chce być torturowany, Dorianie. A ja nie chcę, byś to robił. Mój sposób zadziała, zaufaj mi.
    - To jednak spore ryzyko, wypuszczać z Kręgu takie demony. - Pokręcił głową. - Belial mógłby wykorzystać to przeciwko nam. Skoro werbuje potępione dusze, myślisz, że nie przyjąłby wygnańców?
    - Belial nie ma Kręgu, nie może im wiele zaoferować.
    - A jednak to lepsza alternatywa niż życie bez Kręgu po wygnaniu.
    - Nadal byliby bez Kręgu – mruknęłam, wybierając kolejną kanapkę. - Belial nie cieszy się szacunkiem. Ani zaufaniem. Nie możesz chociaż spróbować?
    Westchnął i milczał przez chwilę.
    - Pomyślę nad tym – odezwał się w końcu.
    Nie brzmiało to entuzjastycznie, przekonująco też nie. A jednak na tę chwilę było to wszystko, na co mogłam liczyć. Popiłam kanapkę ciepłą herbatą i zanurzyłam się w wodzie po szyję.
    - Ale obiecaj, że podejdziesz do tego naprawdę poważnie. Bo naprawdę liczyłam na bardziej przychylną reakcję.
    - Muszę przemyśleć, czy to nie za duże ryzyko dla nas, Sheilo. - Oparł głowę o brzeg jacuzzi i przymknął oczy.
    Zatem uznał temat za skończony. Ja nie.
    - Jesteśmy, kim jesteśmy. Zawsze będzie ryzyko.
    - Dlatego lepiej je zminimalizować – mruknął, nie otwierając oczu.
    - Więc uważasz, że je minimalizuję? Może lekceważę, albo nawet to ja sprowadzam na nas zagrożenie? - Mówiłam cicho, choć miałam ochotę wrzasnąć. Naprawdę uważał, że jestem tak głupia? - To coś ci powiem. Odkąd jestem twoją żoną, regularnie trenuję, uczę się, jak się bronić. Poznaję Piekło, by lepiej rozumieć twoją w nim rolę i być dla ciebie wsparciem. Poszłam nawet na Sąd Dusz, bo ty kiedyś też będziesz musiał. Ale dla ciebie jestem tylko głupią nimfą, która minimalizuje ryzyko, tak?
    Wstałam i owinęłam się ręcznikiem. Miałam dość.
    Otworzył oczy i spojrzał na mnie.
    - Sheilo, przestań przekręcać moje słowa. Wiem, że się starasz, ale ja też, jeśli nie zauważyłaś. Tak to ma teraz wyglądać, ty powiesz, a ja mam natychmiast wykonać, inaczej strzelisz focha i będziesz mi wyrzucać, że uważam cię za głupią i słabą, tak?
    W innej sytuacji Dorian mówiący o strzelania focha bardzo by mnie rozbawił, jednak w tej chwili nie było mi do śmiechu.
    - Nigdy nie mówiłam, że masz robić wszystko, co mówię. Ale ty nawet nie bierzesz tego pod uwagę, nie naprawdę.
    - Powiedziałem, że nad tym pomyślę, tak? To według ciebie nie branie zdania pod uwagę, powinienem powiedzieć: tak, Sheilo, będzie jak zechcesz? To nie jest decyzja, którą można podjąć w minutę, wystarczy jeden błąd i konsekwencje mogą być nieodwracalne. Ale nie, ty chcesz już, zaraz, teraz, chcesz obietnicy, że zrobię, jak wymyśliłaś, bo inaczej się obrazisz. - Wyciągnął rękę, w dłoni zmaterializował mu się kieliszek z czerwonym winem. Upił łyk.
    - Naprawdę długo o tym myślałam, byłam pewna, że mi się udało. A ty mi mówisz, że nie biorę pod uwagę ryzyka. Czyli, że mój pomysł jest do niczego, prawda? I czy musisz pić zawsze, gdy się kłócimy?
    Zerknął na kieliszek i postawił na brzegu jacuzzi.
    - Zawsze? Naprawdę? - Pokręcił głową. - Nie mówiłem, że twój pomysł jest do niczego. Powiedziałem, że muszę to przemyśleć. Jest już późno, oboje jesteśmy zmęczeni, czy naprawdę musimy dzisiaj o tym dyskutować?
    Zastanowiłam się przez chwilę. Może to faktycznie nie była właściwa pora na tę rozmowę. Miałam za sobą długi i trudny dzień, nie miałam pojęcia, co robił Dorian. Westchnęłam.
    - Też miałeś ciężki dzień?
    - Byłem z V'lanem w Piekle. Ktoś zdradził, inaczej Belial nigdy by się tam nie dostał. Zdrajca uciekł, ale nie wiemy, czy z kimś nie współpracował. Jak na razie wygląda na to, że działał sam. - Westchnął i sięgnął po wino. - Chcesz się napić? - Zerknął na mnie.
    - Poproszę. - Rzuciłam ręcznik na podłogę i usiadłam obok Doriana. Musieliśmy się porozumieć. - Co uważa V'lane?
    Mój mąż podał mi drugi kieliszek z winem, który pojawił się w jego dłoni.
    - Twierdzi, że jeśli ktoś współpracował ze zdrajcą, to na pewno nikt spośród strażników, którymi dowodzi, już ich sprawdził. Ci na najniższych szczeblach też raczej nie, do tego trzeba większych ambicji i inteligencji. Zostają sukuby i inkuby oraz demony zajmujące się dokumentacją, co jest najbardziej prawdopodobne.
    Upiłam łyk, rozważając jego słowa.
    - A jak ich sprawdzacie?
    - Normalnie, przesłuchujemy ich kolejno. V'lane oprócz tego stara się też wybadać, co myślą, z kim trzymają i tak dalej. Jak na razie ich zeznania są spójne, trudno stwierdzić coś więcej. - Napił się wina.
    Skinęłam głową, ta odpowiedź wydawała się niegroźna.
    - Inkuby i sukkuby nie mają wstępu do części, w której trzymane są dusze. Widzą je po raz ostatni w trakcie Sądu. Biurokraci mają więcej dojść – wyjaśniłam, zadowolona, że po wizycie w jaskini wypytałam trochę Lexa.
    Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
    - Dużo wiesz – przyznał. - Ale demonów zajmujących się dokumentacją mamy całkiem sporo, więc to nadal żaden konkretny trop.
    Wzruszyłam ramionami.
    - Nie wiem... może ktoś był wierny Samaelowi?
    Pokiwał głową w zamyśleniu.
    - To możliwe. Jakaś kochanka? Główny protegowany, którego kariera zakończyła się wraz ze śmiercią Samaela? Sprawdzę to. - Zerknął na mnie. - Jesteś bardzo mądra, moje pisklątko.
    - Dopiero to zauważyłeś? - Uśmiechnęłam się zadowolona i upiłam łyk wina.
    - Wiem to od dawna, ale chyba za rzadko ci to mówię. - Przysunął się bliżej, nie spuszczając ze mnie wzroku.
    - Cóż, zwykle ograniczasz się do tego, że ci się podobam – przyznałam, odstawiając kieliszek. - Wiem, że jeszcze wiele muszę się nauczyć. I nauczę się. Staram się każdego dnia – wyjaśniłam. Spojrzałam mu w oczy. - Dla ciebie.
    Wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po policzku.
    - Dziękuję – szepnął.
    - Taka rola żony – uśmiechnęłam się lekko. Uwielbiałam dotyk jego dłoni.
    Objął mnie i przyciągnął do siebie, opierając policzek o moje włosy. Bez słowa wtuliłam się w jego ramiona. Tak bardzo brakowało mi tej bliskości. Jego ciała tak blisko mojego, jego zapachu. Poczułam jego usta na czole, potem na policzku.
    - Chyba miałam być na ciebie zła – mruknęłam, jednak nie miałam ochoty się odsuwać.
    - Nie chcę, żebyś była na mnie zła – szepnął mi do ucha, przesuwając po nim ustami.
    - Ja też nie chcę – zgodziłam się, drżąc lekko w jego ramionach. Wspólna kąpiel jednak była kiepskim pomysłem, bo moje przekonania i silną wolę diabli wzięli. Oczywiście w przenośni. - I widzę, że się starasz. Ale to, o czym oboje myślimy, nie jest dobrym sposobem godzenia się. Lepsza byłaby rozmowa. Rano, gdy oboje wypoczniemy.
    Spojrzał na mnie, a jego wzrok sugerował, że wie, o czym oboje myślimy i chętnie by te myśli wprowadził w czyn. Pochylił się i musnął ustami moje ramię.
    - To może chociaż pozwolisz mi położyć się obok siebie? - zapytał cicho.
    - I wierzysz, że wtedy po prostu pójdziemy spać? - Ja miałam co do tego ogromne wątpliwości. Mimo to pragnęłam usnąć, słysząc jego oddech. Czując jego ramiona, spleść palce z jego palcami. Ale wciąż nie byłam pewna, na ile poważne są obietnice, które mi składał.
    Zawahał się. W końcu westchnął.
    - Masz rację, to nie jest dobry sposób godzenia się. To może... teraz się pogódźmy i wtedy chodźmy spać...?
    Nie mogłam powstrzymać cichego śmiechu. Spryciarz. Pokręciłam głową.
    - Sam zauważyłeś, że jesteśmy zbyt zmęczeni, by toczyć poważne rozmowy. Rano.
    - Rano porozmawiamy na poważne tematy, a dziś już możesz przestać się gniewać, moje śliczne i mądre pisklątko – spróbował ponownie, całując mnie lekko w szyję.
    - Jesteś nieznośny – skarciłam go. Dotknęłam jego policzka. - Kocham cię. Dlatego musimy porozmawiać. - Tym razem podniosłam się i sięgnęłam po ręcznik.
    Westchnął z rezygnacją i dopił wino z kieliszka.
    - No dobrze, moja śliczna, okropnie stanowcza żono. - Również wstał i wyszedł z wody. Otuliłam się ręcznikiem i podeszłam do niego.
    - Ale możesz mnie odprowadzić, jeśli masz ochotę.
    - Odprowadzę – odparł, wycierając się ręcznikiem.
    Ja nie musiałam się tym trudzić, więc założyłam sukienkę i podniosłam buty, których nie miałam zamiaru wkładać. Stanęłam przy drzwiach, czekając na męża. Założył spodnie, sięgnął po koszulę i trzymając ją w dłoni, podszedł do mnie. Uśmiechnęłam się, wyciągając do niego rękę.
    - Chodź, mój nieziemsko przystojny mężu.
    Uśmiechnął się, podał mi rękę i wyszliśmy na korytarz, kierując się w stronę mojej tymczasowej sypialni. Zatrzymaliśmy się dopiero przy drzwiach. Oparłam się o nie i spojrzałam w oczy Doriana.
    - Jutro jeszcze raz wszystko sobie wyjaśnimy. Tym razem bez kłótni.
    - W porządku. A, byłbym zapomniał. Ezekiel pojutrze wyprawia bal, masz ochotę ze mną pójść, moje pisklątko? - Wyciągnął rękę, podając mi zaproszenie. Wzięłam je i kilka razy obróciłam w palcach, nim przeczytałam. Kochałam taniec, ale przyjęcie pełne ludzi nie było już szczytem marzeń.
    - Chcesz tam iść, prawda?
    - Chcę tam iść z tobą. No i powinienem przyzwyczajać się do obecności ludzi wokół mnie. Takie przyjęcie jest chyba dobrą okazją, prawda?
    Przyjrzałam mu się uważnie, nie sądziłam, że wpadnie na taki pomysł. Myślałam raczej, że chodzi mu tylko o zabawę. Znów mnie zaskoczył.
    - Tak, z pewnością będzie ich tam wielu. A ty będziesz musiał zachowywać się przyjaźnie. Dasz radę?
    - Z tobą u boku chyba mam jakieś szanse, prawda? - Uśmiechnął się.
    - Potrafisz być czarujący, gdy tego chcesz. Zgoda, pójdę tam z tobą i dopilnuję, byś podołał zadaniu. Ale dziś pora powiedzieć sobie dobranoc. - Przysunęłam się i krótko pocałowałam go w usta. - Śpij dobrze, ukochany.
    W odpowiedzi przyciągnął mnie i pocałował czule. I długo. Pozwoliłam sobie przez chwilę zatracić się w pocałunku i chłonąć doznania, w końcu jednak musiałam się odsunąć. Cieszyłam się, że Dorian robi postępy i byłam gotowa znów zasypiać w jego ramionach, ale naprawdę potrzebowaliśmy rozmowy i od tego chciałam zacząć.
    - Zobaczymy się rano. Kocham cię – dodałam jeszcze i umknęłam do pokoju, nim poprosiłam go, by został w nim ze mną.
 
 

6 komentarzy:

  1. I znowu mamy zgodę między głównymi bohaterami. Na dodatek szykuje się bal. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Widać ze Dorian się stara.Osiągnęli porozumienie i chyba zgodę.I idą razem na bal.Oby tylko znowu czegoś nie zmalował na tym balu.Dziękuję za cudowny rozdział i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zawsze to czego się szuka jest na końcu i to pod samym nosem :) Ale cieszę się, że nimfa przeżyła, jak obie się zaprzyjaźnią i będą kombinować to dopiero dadzą popalić ^^
    A ten bal u Ezekiela to jakoś chyba nie pójdzie dobrze... Jakoś nie wierzę, że pójdzie bezproblemowo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważasz, że ktoś popsuje mu ten bal?

      Usuń
    2. Nie wierzę, że wśród tłumu ludzi nie znajdzie się jakiś idiota albo coś w ten deseń :) Byłoby za spokojnie :)

      Usuń
  4. Sheila naprawdę go kocha, i chyba nauczyła sie jak z nim rozmawiac, jej sugestie dotyczace jego pracy bardzo go zadziwiły trafnoscia, a co do balu to ciekawi mnie co tam nawyprawia Ezekiel, nie wierze mu:)

    OdpowiedzUsuń