Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

14.02.2016

Rozdział IX

***Dorian***

    Varys nie przesadzał, mówiąc, że potępieni zostawili po sobie ruiny. Ludzkie dusze, cierpiące zasłużone katusze za swoje zbrodnie, postanowiły całkowicie rozwalić miejsce swoich kaźni. Sale tortur wyglądały, jakby przeszło przez nie tornado. W przejściach leżało sporo trupów, szczególnie demonów zajmujących się potępionymi. Koło nich krzątały się poniższe demony, usuwając ciała poległych. Ta część Piekła, z której uciekły dusze, wyglądała zdecydowanie najgorzej, nawet rozwalono kilka murów, podpalono sporo rzeczy i próbowano rozprzestrzenić ogień. Zawróciłem, uznając, że widziałem już wystarczająco. Teraz trzeba było podjąć odpowiednie działania. Chociaż demonom Beliala nie udało się uwolnić wszystkich dusz, gdyż większość powstrzymali moi wojownicy, to czterdziestu potępionych na ziemi stanowiło pewien problem.
    Byłem zły. Nie, to za mało powiedziane. Byłem wściekły. Nie dość, że ten głupi diabeł próbował mnie zabić i zjeść moje serce, to teraz postanowił podbić moją część Piekła. Co za bezczelność! Przez niego musiałem przerwać podróż poślubną i wracać do domu, mało tego, czekał mnie pościg za potępionymi duszami.
    Kiedy wyszedłem z Piekła razem z Varysem, czekali na mnie V'lane i kilku wojowników. Ezekiel zrobił swoje i gdzieś zniknął, zapewne uznał, że i tak wystarczająco mi pomógł.
    - Jak to możliwe, że Belial się tu dostał? - zapytałem, hamując wściekłość. Z jednej strony, powinienem ukarać demony za dopuszczenie do takiej napaści, z drugiej, udało im się zatrzymać ucieczkę niemal wszystkich dusz, a wojownicy byli mi potrzebni. Karanie zostawię dla sługusów Beliala, gdy już uda mi się ich schwytać.
    - Ktoś nas zdradził – odparł ponuro V'lane. - Wpuścił demony i odwrócił uwagę, wtedy słudzy Beliala uwolnili dusze.
    - Potępieni zostawiają wyraźny ślad – wtrącił Varys, wskazując na korytarz przed nami. - Przeszli tym przejściem, ale gdy udało im się wyjść na zewnątrz, trop się urwał. Najwyraźniej diabeł pomógł im się przenieść.
    - Na razie nic mu z nich nie przyjdzie – zauważyłem. - Jeśli szuka armii, potrzebuje wojowników, nie potępionych.
    - Jeżeli zebrałby ich kilkaset tysięcy, stanowiliby ogromną siłę – stwierdził Varys. - To dusze, nie można ich zabić.
    - Tak czy inaczej musimy ich znaleźć – uznałem. Nie mogłem tak po prostu pozwolić uciec ludzkim duszom z mojego Piekła. Mieli tam siedzieć i cierpieć męki, a nie włóczyć się po świecie i udawać armię obłąkanego diabła.
    Miałem nadzieję, że znajdziemy ich szybko. Obiecałem Sheili, że dokończymy naszą podróż i tej obietnicy zamierzałem dotrzymać.
    Varys rozesłał demony w poszukiwaniu śladów, jakie musieli zostawić potępieni. Twierdził, że ich obecność nie przejdzie bez echa, ale po kilku godzinach nadal nie mieliśmy zupełnie nic. Gdziekolwiek Belial ich ukrył, zrobił to bardzo dobrze.
    Mieliśmy tylko jeden trop, ten sam co do tej pory – Mizkuna. Dopóki miał nadzieję na wolność – czekał na demona, Tira, z którym związał swoje życie, a któremu nie udało się go uwolnić – opierał się jak mógł. Tym bardziej, że jego czucie było znikome. Dzięki amuletowi był w stanie przetrzymać nawet najgorsze tortury. Przynajmniej fizyczne.
    Co innego cierpienie psychiczne. Tylko tak mogłem wydobyć prawdę z demona amuletów. A do takich tortur najlepszy był Ezekiel. I nie miałem wątpliwości, że chętnie mi pomoże.
    Wróciłem do domu, ale nie zastałem przyjaciela. Podobno zbudował sobie zamek w Islandii, uznałem więc, że się tam wybiorę, ale zatrzymała mnie Sheila, która podbiegła do mnie, kiedy tylko pojawiłem się w zamku. W jej dużych pięknych oczach ujrzałem troskę.
    - Wszystko w porządku? - zapytała, obejmując mnie za szyję, jakbyśmy się nie widzieli co najmniej kilka dni. Oczywiście nie miałem nic przeciwko, zawsze mogła mnie tak witać. Również ją objąłem i pokręciłem głową.
    - Mamy problem z duszami, ale sobie poradzimy. Niestety, nie wrócimy dzisiaj do hotelu.
    - Może mogłabym jakoś pomóc? Opowiedz mi, co się stało – poprosiła. Najpierw się zawahałem. Nie chciałem mieszać jej w sprawy Piekła i ucieczkę potępionych. Z drugiej strony, wiedziałem, że pragnie, by liczono się z jej zdaniem, bym dzielił się z nią wszystkimi problemami. Odmowa lub zignorowanie tematu mogłoby urazić moją śliczną nimfę, a tego nie chciałem.
    - Musimy znaleźć potępione dusze, ale nie został żaden ślad, nie mamy tropu, którym moglibyśmy podążać – wyjaśniłem. - Prawdopodobnie Belial zabrał je i dobrze ukrył. Jest ich zbyt mało, by nam zagrozili, mimo to nie możemy pozwolić, by błąkały się samowolnie po świecie.
    Sheila zmarszczyła nosek, intensywnie nad czymś rozmyślając. W końcu uśmiechnęła się triumfalnie. Najwyraźniej wpadła na jakiś pomysł.
    - Lex może je odnaleźć.
    - Legion? - zdziwiłem się. - Wszyscy moi wojownicy od wczorajszej nocy szukają dusz i nic, więc skąd demon twojego ojca...
    - Lex potrafi odnaleźć każdego – przerwała mi żona – wystarczy, że będzie miał jakiś punkt odniesienia, coś, co należy do danej osoby. W przypadku dusz wystarczy, że uda się do Piekła, do miejsca, z którego uciekły.
    Pokiwałem głową w zamyśleniu. To znacznie ułatwiłoby sprawę, ale mimo wszystko, Legion był demonem Azazeala, nie moim. Z drugiej strony, mówił kiedyś, że dla bezpieczeństwa Sheili zrobi wszystko.
    - Zgodzi się pomóc? - zawahałem się.
    - Myślę, że się zgodzi, jeśli go poproszę.
    Pochyliłem się i pocałowałem ją lekko.
    - Mówiłem ci już, że jesteś najwspanialszą żoną na świecie?
    Jej szeroki uśmiech i radość w oczach wystarczyły, żebym przestał się wahać co do jej ingerencji w sprawowaniu władzy w Piekle.

    Sheila nie musiała długo przekonywać Legiona. Godzinę później pojawił się w naszym zamku i dokładnie wypytał, co się stało, gdzie po raz ostatni widziano dusze i jak dawno uciekły. Potem pojawiliśmy się tam, gdzie urwał się trop. Trawa w tamtym miejscu była spalona, jakby ktoś urządził sobie wielkie ognisko albo przemknął tamtędy niewielki pożar. Wypalona ścieżka prowadziła na skraj dużej łąki, między dwoma dębami, potem po prostu się kończyła, jakby ogień został całkowicie i nagle ugaszony.
    Ponieważ moja żona uparła się, żeby nam towarzyszyć, zabrałem ją ze sobą. Wziąłem także Varysa oraz V'lane'a. Zatrzymaliśmy się między dębami. Tutaj Legion miał rozpocząć swoje poszukiwania.
    Kucnął, przesunął dłonią po ścieżce i roztarł między palcami popiół. Patrzyłem, jak cień u jego stóp zaczyna pulsować i zmieniać kształt. Rósł, wyrastał ku górze, aż ujrzałem dwie sylwetki: Legiona i jego cienistą kopię. Oczy demona na chwilę zalała ciemność; gdy odeszła, jego cienisty klon stał się materialny i obserwował swój pierwowzór. Gdy ten skinął głową, cień powstał i odbiegł, niemal natychmiast znikając nam z oczu. Nie odezwałem się, Legion zdawał się i tak nie dostrzegać już tego, co go otaczało. Patrzył dalej, widział rzeczy, których ja nie mógłbym dostrzec. Obserwował, cały czas trąc między palcami popiół. Czekał.
    Domyśliłem się, że demon Azazeala, składający się z całego legionu demonów, wysłał jednego z nich na poszukiwanie potępionych. Zerknąłem na Sheilę. Trzymała mnie za rękę, patrząc z powagą na Legiona.
    V'lane skrzyżował ramiona na piersi i oparł się o jedno z ocalałych drzew.
    - On jest taki trochę nawiedzony, tak?
    Sheila zgromiła go spojrzeniem, na co tylko szeroko się uśmiechnął. Zdawał się wyjątkowo dobrze bawić.
    - Myślicie, że Belial jest z nimi? Uczy ich walca czy coś?
    - Zamkniesz się w końcu? - mruknął zirytowany Varys.
    - Mam nadzieję, że Belial jest tam z nimi, to by ułatwiło sprawę – mruknąłem. - A znając jego upodobania, prędzej uczy ich przyrządzać gulasze z serc.
    - Belial naprawdę ma słabość do walca – uparł się V'lane. - Nie wiem, czy umie gotować.
    - Zapytacie go, gdy będziecie mieli okazję, teraz zajmijmy się uciekinierami. Są wystraszeni, ale zdesperowani. - Legion podniósł się, jak zwykle sztywno wyprostowany i spojrzał na mnie. - Sheila powinna zostać.
    - Dam sobie radę – zaoponowała natychmiast. Odwróciłem się w jej stronę i spojrzałem na nią poważnie.
    - Sheilo, rozumiem, że chcesz we wszystkim uczestniczyć, ale nie sądzę, żebyś chciała oglądać potępionych. Nie chciałbym, żebyś miała potem koszmary.
    - Widziałam ich już – odparła cicho. - I widziałam ich spojrzenia...
    - Oni byli nowi, nie doświadczyli setek lat w Piekle – doprecyzował Legion.
    - Odprowadzę cię do domu i zaraz tu wrócę, dobrze? - zaproponowałem.
    - Ja ją zabiorę – wtrącił Varys. - Nie czekajmy, aż potępieni znów się przemieszczą.
    - W porządku – zgodziłem się i spojrzałem pytająco na Sheilę, pamiętając, że lubi być pytana o zdanie, nawet, jeśli odpowiedź jest oczywista. Chyba pomyślała o tym samym, bo posłała mi niezadowolone spojrzenie i ujęła ramię Varysa. W następnej chwili już ich nie było.
    - Zatem wy ze mną. - Legion stanął między mną, a V'lanem i przeniósł się tam, gdzie ukrywali się uciekinierzy. Energia, jaką po sobie zostawił, podpowiedziała nam, dokąd mamy się kierować.
    Znaleźliśmy się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, w którym paskudnie cuchnęło, a ciemności rozjaśniało jedynie światło kilku płonących pochodni. Nasze czterdzieści potępionych dusz błąkało się tam z szaleństwem w oczach, najwyraźniej czekając na rozkazy tego, który je uwolnił. Wyczułem ich nienawiść, złość, chęć krzywdzenia i inne negatywne uczucia, jakie może posiadać człowiek. Kiedy się pojawiliśmy, zatrzymali się i spojrzeli na nas. Dopiero po chwili uświadomili sobie, co oznacza nasze przybycie i w następnej chwili rzucili się do ucieczki.
    V'lane zatarasował główne wyjście. Błyskawicznie zamknąłem wszystkie drogi, którymi mogliby się wydostać i uznałem, że dość się naczekałem z wymierzaniem kary. Po podłodze przesunęły się płomienie, dostając się do nóg każdej duszy, niby bolesne kajdany. Wyczułem ich rozpacz, gdy zrozumieli, że są bezsilni, że znów powraca ból i cierpienie, że czeka ich wieczna męka i tym razem nikt już ich stamtąd nie wyciągnie.
    Właściwie to powinni się już przyzwyczaić. Po ich zniszczonych, spalonych, poranionych i pokrytych różnymi pęcherzami twarzach, powykręcanych ciałach i potwornym odorze skóry łatwo można było poznać, że cierpieli w Piekle przez wiele wieków. Mordercy, gwałciciele, najgorsi sadyści, którzy spędzili życie, znęcając się nad innymi. A po śmierci, odwrotnie – to nad nimi się znęcano. Gdyby wpuścić ich między ludzi, na sam ich widok wymarłaby pewnie z połowa rasy. Ciekawy pomysł, ale nierealny, anioły by chyba pospadały z Nieba z oburzenia. Pozostało więc wtrącić ich do Piekła i zadbać, by już nigdy więcej się stamtąd nie wydostały.

    Legion pożegnał się i od razu wrócił do Azazeala. Musiałem przyznać, że dobrze było mieć w nim sojusznika. Był z całą pewnością najpotężniejszym z demonów i pokonanie go nie byłoby proste.
    Zanim wróciłem do domu, postanowiłem zobaczyć zamek Ezekiela. Znalazłem go bez problemu, w końcu ile ogromnych, lodowych zamków wyrosło nagle w Islandii?
    Musiałem przyznać, że wyglądał okazale. Zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz panował chłód, ale to był jedyny minus budowli z lodu. Oczywiście dla mnie temperatura nie miała większego znaczenia, w końcu byłem ognistym smokiem. Rozejrzałem się ciekawie, podziwiając dzieło przyjaciela. Skierowałem się do salonu i usiadłem w śnieżnobiałym fotelu. Po chwili podeszła do mnie niewysoka kobieta ubrana w idealnie wyprasowany błękitny strój służącej. Dygnęła uprzejmie i spytała, czy zechcę coś do picia, zanim jej pan mnie przyjmie. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Była człowiekiem. Miała krótkie czarne włosy, gładko zaczesane i brązowe oczy, w których dojrzałem pustkę. Nagle zrozumiałem. Ezekiel pokazał mi kiedyś pewną sztuczkę, która czyniła ludźmi posłusznymi. Czyżby zastosował ją na tej kobiecie? Przyjrzałem się jej uważniej. Na pierwszy rzut oka wyglądała na zwykłą służącą. Z tą różnicą, że prawdopodobnie nie miała serca.
    Cóż, każdy inaczej tworzy sobie służbę. Taki sposób też jest niczego sobie.
    - Witaj w moim zamku, Dorianie. - Ezekiel pojawił się przede mną, a służąca pokłoniła mu się i odsunęła na bok. - Podziwiasz moje dzieło?
    - Pochwaliłbym cię, ale ci to niepotrzebne – stwierdziłem. - Oby Genie nie domyśliła się, w jaki sposób werbujesz służbę. Ja jej oczywiście nie powiem – uprzedziłem jego pytanie. - Uporałem się już z potępionymi i jutro wracam w podróż. - Udałem, że nie widzę uniesionych brwi przyjaciela. Gdyby to on właśnie miał jechać w podróż poślubną z moją siostrą, na pewno by jej nie odkładał. - Jestem wdzięczny, że pomogłeś w Piekle z duszami. Teraz nie powinno już być z nimi problemów.
    Ezekiel wzruszył ramionami.
    - Wracasz teraz do swojej żony? Czy masz inne plany? - zapytał.
    - Jest jeszcze wcześnie – zauważyłem. - Chcesz się gdzieś udać?
    - Gdzieś, gdzie znajdę resztę służby – odparł po namyśle.
    - W barach i klubach można znaleźć ludzi gotowych oddać swoje serce – stwierdziłem.
    - Zatem chodźmy do takiego miejsca. - Wstał, ja również. Pomyślałem przez chwilę i przeniosłem nas do jednego z nowo otwartych klubów, którego reklamę gdzieś widziałem.
    Mieścił się w sporym, nowoczesnym budynku z neonowym napisem. Okna były zasłonięte grubymi ciemnymi kotarami, natomiast ściany zdobiły kolorowe graffiti. Przedpiekle, głosił zielony, neonowy napis nad wejściem. Wnętrze było przestronne, pomalowane na ciemne kolory kontrastujące z jaskrawymi światłami padającymi z ruchomych reflektorów. Stojące w rogach kanapy miały krwistoczerwony kolor; wiszące nad nimi obrazy prawdopodobnie przedstawiały ludzkie wyobrażenie diabłów. Salę przemierzały skąpo ubrane kelnerki, częstując gości drinkami.
    - Trochę ironicznie, co? - mruknął mój kompan.
    - Dla obecnych ludzi Piekło to abstrakcja – stwierdziłem. - Diabły są dla nich przedmiotem rozrywki. Panuje moda na demony i mrok. A najzabawniejsze, że zwykle w to wszystko nie wierzą. Niektórzy nawet są przekonani, że nie posiadają duszy i mogą robić co chcą, bez obaw na karę po śmierci. Głupcy. - Usiadłem na jednej z czerwonych kanap i skinąłem na kelnerkę. Miałem zamiar zamówić kieliszek czegoś mocnego, w końcu udało mi się opanować sytuację z potępionymi i jutro wracaliśmy z Sheilą w podróż poślubną.
    - Ludzie nigdy nie grzeszyli rozumem. - Ezekiel zerknął w menu i uśmiechnął się przeciągle. - Piekielny blues?
    - Płonąca siarka – przeczytałem nazwę innego drinka. - Koktajl szatana?
    - Niech będzie ten blues – zdecydował, uśmiechając się do uroczej kelnerki.
    - Dla mnie to samo – dodałem, odkładając kartę z bezsensownymi nazwami drinków.
    - No więc, jak tam podróż? Czyżbyś miał już dość?
    - Gdybym miał tak szybko dość, po co miałbym się żenić? - Pokręciłem głową. -  Zwiedziliśmy Szarm el Szejk, przed nami jeszcze sporo świata. Wiesz, że w Egipcie pamiętają naszą bójkę? Nazywają to wielką bitwą.
    - Tę przepychankę? - Uniósł brwi. - Nie miałem nawet siniaka. Rozcięta warga się nie liczy.
    - Byliśmy ich bogami, dla ludzi to było coś wielkiego.
    Zerknąłem na kelnerkę, która z uśmiechem postawiła przed nami drinki i zapytała, czy życzymy sobie czegoś jeszcze. Przez cały ten czas wpatrywała się w Ezekiela. On jednak tylko machnął ręką, przywykły do damskich zalotów.
    - A ty? Co planujesz? - spytałem, sięgając po drinka.
    - Ach, nic nowego. Chcę tylko podbić świat – mruknął, upijając łyk.
    - W jaki sposób? - Spojrzałem z zainteresowaniem.
    - Widzisz, mój drogi przyjacielu, manipulacja jest prostą drogą do władzy, którą ci prostacy sami mi oddadzą. I to z radością.
    - Świetnie, a trochę bardziej szczegółowo? Co planujesz? Czy efektem będzie samoistny pogrom jakiejś znacznej części ludzkości?
    - W efekcie będę ich bogiem. - Uśmiechnął się. - Jedynym.
    - Ech, myślałem, że na poważnie masz jakiś dobry plan. - Machnąłem ręką.
    - Ależ mam. Zostanę przywódcą. Prezydentem, królem, kimś takim. Wystarczy tylko odrobina kłamstw.
    - Będziesz władcą absolutnym całego świata? - Uniosłem brwi.
    - Dlaczego nie? Zacząłbym od jednego kraju, potem podbił kolejne...
    - W jaki sposób masz zamiar podbijać kraje, żeby anioły się do tego nie wtrącały? - zapytałem sceptycznie.
    Przewrócił oczami, jakbym powiedział coś nieskończenie głupiego.
    - Ludzie ciągle toczą wojny, Dorianie. Na tym polega ich wolna wola.
    - No cóż, skoro twierdzisz, że anioły nie będą miały nic przeciwko, to w porządku. - Wzruszyłem ramionami. - Powodzenia.
    - Nie będą mieć podstaw, by interweniować. Zawsze mają coś przeciwko. - Dopił drinka.
    - Jak to anioły. - Westchnąłem i upiłem łyk swojego.
    - Ty podobno z jednym się zbratałeś – stwierdził, posyłając mi krótkie, niemal znudzone spojrzenie. Znałem go jednak na tyle, by wiedzieć, że nie jest zadowolony.
    - Masz na myśli archanioła-pacyfistę? Jest nieszkodliwy i naiwny, ale może się przydać. Łatwo z niego wyciągnąć, co planują anioły.
    - Niemniej to archanioł. A może takie teraz wolisz towarzystwo? Rafael, Azazeal... a na zarządcę wybrałeś prostego demona strachu. Miękniesz, przyjacielu.
    - Prostego? - Zmarszczyłem brwi. - Zarzucasz mi niekompetencje w wyborze wojowników, pozyskiwanie informacji od niewłaściwych osób, a sam zamierzasz otaczać się plugawymi ludźmi, tylko po to, by słuchać, jak cię wielbią?
    - Nie mam zamiaru się nimi otaczać, co nie zmienia faktu, że jestem stworzony, by rządzić. Ale tak, nie podobają mi się twoje wybory. Poza dowódcą armii, ten wie, co robi.
    - Wygrał igrzyska. - Wzruszyłem ramionami. - Cóż, moje wybory nie muszą ci się podobać. O ile mnie pamięć nie myli, to przez twój jeden wybór – gdy nie powiedziałeś Genie, gdzie byłem zakopany – przespaliśmy cztery tysiąclecia.
    - Gdyby starsi mnie posłuchali, nie bylibyśmy gatunkiem na wymarciu. Nie kwestionuj moich decyzji. Nie chcesz pomocy, radź sobie sam. Ale powiesz Vi, że chciałem być użyteczny.
    - Póki co całkiem nieźle sam sobie radzę. - Dopiłem drinka. - Genie jest już mniej obrażona na ciebie?
    - Dąsa się, ale przyjmuje moje zaproszenia. I nie, nie radzisz sobie. Twoje demony się buntują, potępieni uciekają...
    - Opanowałem sytuację.
    Uniósł brwi.
    - Opanujesz kolejną?
    Westchnąłem. Ezekiel był uparty i przekonany, że zawsze ma rację. No dobrze, często ją miał, ale nie tym razem.
    - W porządku, to jaką masz dla mnie radę? - spytałem, uznając, że wysłuchanie porad lodowego smoka mi nie zaszkodzi.
    - Twój zarządca. Może i jest niegłupi, ale to tylko zwykły demon. Inni nie zechcą go słuchać – wyjaśnił spokojnie i skinął na kelnerkę, by przyniosła mu kolejnego drinka.
    Pokręciłem głową.
    - Nie doceniasz demona strachu, Ezekielu. Nie widziałeś go w akcji. Nie powiedziałbym, że to zwykły demon, ponieważ to demon strachu. A strach potrafi zmusić do posłuszeństwa.
    - Strach nie zapewni mu szacunku. Widziałem go, gdy próbował opanować sytuację. Boją się go, ale czym jest strach wobec desperacji. Poza tym... on jest wyrzutkiem. I tak na niego patrzą.
    - Jak na razie sprawdza się na tym stanowisku, nie mam powodów, by go degradować. Nie będę pozbywał się dobrych pracowników tylko dlatego, że nie wzbudzają powszechnego zachwytu i nieopanowanej sympatii. Może przejdźmy do innych cennych rad? - Nie miałem zamiaru ustąpić.
    - Może jednak powinieneś – mruknął, ale najwyraźniej nie zamierzał kontynuować tematu. Wzruszyłem ramionami.
    - A ty kogo zamierzasz zrobić swoim zarządcą, gdy już zaczniesz panować nad światem? Człowieka? Demona?
    - Nikt nie podejmie decyzji lepiej ode mnie. - Posłał mi ten swój arogancki uśmiech, na widok którego kobietom miękły kolana. Przewróciłem oczami.
    - Świat to wiele krajów, dnia ci nie starczy, żeby dopilnować wszystkiego.
    - Jeśli znajdę kogoś odpowiedniego, może przekażę mu część władzy. Może. Wiesz chyba, jak dziś trudno o dobrych pracowników.
    Zanim zdążyłem odpowiedzieć, podeszła do nas wysoka długonoga blondynka w kusej spódniczce i butach na szpilkach. Uśmiechnęła się szeroko do Ezekiela, pochyliła, oparła dłonie na stoliku, pokazując przy tym głęboki dekolt ciasnej czerwonej bluzeczki i zapytała:
    - Zatańczymy, przystojniaku?
    Mina mojego przyjaciela mogła wyrażać wiele, od zdumienia, po rozbawienie czy nawet zniecierpliwienie. W końcu odpowiedział uśmiechem.
    - Nie tańczę tego... - machnął ręką w stronę parkietu i wijących się tam ciał – czegoś. Gdzie podziałaś resztę tego stroju, złotko?
    Roześmiała się.
    - Wolisz, jak kobiety ukrywają swoje wdzięki? - Przysunęła sobie krzesło i usiadła obok Ezekiela, zakładając nogę na nogę.
    Mój przyjaciel westchnął, zerkając na mnie. Najwyraźniej nie był w nastroju, by zrywać czarującego amanta.
    - Wolny kraj – mruknął. Przyjrzał się jej, jakby rozważając możliwości. Zdecydowanie była ładna. - Czym się zajmujesz, skarbie?
    - Architekturą krajobrazu. Projektuję najpiękniejsze ogrody. - Przechyliła głowę w jego stronę, nie przestając się zachęcająco uśmiechasz. - A ty, szarooki Apollo?
    Zerknąłem na pusty kieliszek, zastanawiając się, czy nie zamówić kolejnego drinka. Jeśli Ezekiel uzna, że dziewczyna mu się do czegoś przyda, pewnie jeszcze trochę tu zabawimy.
    - Można powiedzieć, że jestem biznesmenem – odparł. - Niestety, nie mam ogrodu.
    - Szkoda. Dla ciebie zaprojektowałabym coś specjalnego, zachwycającego, może zaskakującego? Na widok czego ludzie zatrzymywaliby się ze zdumieniem.
    - Chyba żywopłot z ciernistych krzewów wokół zamku – mruknąłem. Dziewczyna momentalnie się ożywiła.
    - Masz zamek?
    - Naturalnie. Jednak ten żywopłot raczej nie będzie pasował. - Rozejrzał się. - Gdzie podziała się ta przeklęta kelnerka?
    - Pewnie jest zajęta. Możemy podejść do baru, jeśli chcesz zamówić mi... - Urwała, zerkając z niepokojem na masywnego mężczyznę, zbliżającego się do nas z grupką kolegów. - No nie, tylko nie on...
    - Nie płacę za to, by być zapomnianym przez obsługę. - Spojrzał na zbliżających się mężczyzn. - To nie jest moja kelnerka.
    - Może to jej zmiennik? - zażartowałem. Kobieta zerknęła z niepokojem na Ezekiela, potem znów na mężczyzn. Ten, który szedł pierwszy, zatrzymał się tuż przed moim przyjacielem.
    - Wiesz, że podrywasz moją laskę? - Zerknął na kobietę. - Ellie, chodź tutaj.
    - Odczep się, mogę robić, co chcę – burknęła blondynka.
    - Po pierwsze, nikogo nie podrywam. Po drugie, nie jesteśmy na ty. A po trzecie, okaż pani trochę szacunku. - Nawet się nie podniósł, Ezekiel nie należał do osób, którym przeszkadzało, że ktoś patrzył na niego z góry.
    Mężczyzna zrobił głupią minę i prychnął z oburzeniem. Jego towarzysze stanęli obok niego.
    - Słuchaj koleś, to moja laska i mam prawo robić, co mi się podoba. Lepiej nie podskakuj, bo jesteś w mniejszości. Ellie, do mnie, już!
    Uniosłem brwi. Najwyraźniej góra mięśni o małym rozumie był za bardzo pijany, by zdać sobie sprawę z tego, do kogo mówi.
    - Zależy, w jakiej postaci – mruknąłem, mierząc wzrokiem sześciu jego kolegów, równie pijanych jak on sam.
    - Mam nie podskakiwać? - Mój przyjaciel wydawał się rozbawiony całą tą sytuacją.
    - Dokładnie! - Pochylił się, by złapać dziewczynę za rękę, ale ta prychnęła tylko i przysunęła się bliżej Ezekiela. Najwidoczniej uznała, że będzie jej bronił.
    - Świetnie, więc ja będę sobie siedział, a ty grzecznie wyjdziesz i przestaniesz psuć mi wieczór swoim widokiem. Uczciwa wymiana. - Nawet nie spojrzał na blondynkę.
    Natręt bez słowa złapał dziewczynę za rękę.
    - Powiedziałam, że nigdzie z tobą nie idę – uparła się. Mężczyzna prychnął.
    - Wolisz się zadawać z tym fagasem wystrojonym w pozłacane ciuszki? Założę się, że nawet w piżamie ma złote guziki! Rajcują się teraz lalusie w wypasionych garniturkach?
    - Och, tylko jeśli to prawdziwe złoto. - Ezekiel wydawał się teraz bardziej zniecierpliwiony niż rozbawiony. - I nie musisz mi zazdrościć, że w przeciwieństwie do ciebie, umiem ubrać się z gustem. A teraz idź sobie, psuj widok komuś innemu.
    W tym momencie nadeszła kelnerka z kilkoma drinkami, jeden pospiesznie postawiła przed Ezekielem. Wyglądała, jakby chciała jak najprędzej się ulotnić.
    - Mówiłem do niej! - zawołał zazdrośnik i próbował złapać blondynkę, która zrobiła unik, w efekcie mężczyzna zatoczył się na kelnerkę. Dziewczynie nie udało się utrzymać tacy; drinki upadły na stolik i roztrzaskały się, oblewając mnie, Ezekiela i pijanego natręta.
    I to była ta granica, której człowiek nie powinien przekraczać. Spojrzenie Ezekiela, gdy zobaczył plamy na swojej koszuli, mogłoby zabić. Wstał i zaczął starannie wycierać drinka z rękawów. Zaszczycił zazdrośnika niezadowolonym spojrzeniem.
    - Masz pojęcie, że koszula, którą właśnie zniszczyłeś, jest unikatem i kosztowała tyle, ile prawdopodobnie zarabiasz w ciągu roku?
    - Dość tego! - Wstałem, wpatrując się w winowajcę. - Wynoś się stąd i to już. Inaczej wylecisz z prędkością płonącej kuli i niekoniecznie drzwiami. - Wytarłem plamę na rękawie, czując narastającą złość. Ktoś taki jak ten człowieczyna powinien czołgać się ze strachu przed nami, a tymczasem musimy tu siedzieć i udawać, że wszystko jest w porządku!
    - Najpierw przeprosi – wtrącił Ezekiel. - A potem wyjdzie. - Po jego tonie mogłem wywnioskować, że owo wyjście wcale nie gwarantowało człowiekowi przeżycia.
    - Za zniszczenie tego ohydnego garnituru? - prychnął mężczyzna i spojrzał na mnie. - Taki jesteś mocny? A może to sprawdzimy? - Zrobił krok w moją stronę, unosząc zaciśniętą pięść. Niewiele myśląc, pchnąłem go mocą na ścianę. Zazdrośnik uderzył w nią z hukiem i stracił przytomność, ale jego koledzy najwyraźniej uznali to za osobistą zniewagę, bo ruszyli na mnie hurtem. Oczywiście nie zdążyli nawet mnie dotknąć; ich ciała zaczęły się rozgrzewać, gdy gwałtownie podgrzałem temperaturę ich skóry. Sala zaczęła napełniać się cuchnącym dymem, a ludzie odskakiwali, krzycząc ze strachu.
    - To może jeszcze ryknij dla lepszego efektu.
    - Sam sobie zarycz – burknąłem do Ezekiela, zerkając na czterech ochroniarzy, kierujących się w naszą stronę.
    - Trochę się spóźnili, co? - Oparł się o stolik i zerknął na wijących się na podłodze mężczyzn. - A może nie, jeszcze żyją.
    - Lepiej ich dobić, zanim znikniemy, czy zostawić? - zastanawiałem się.
    W tym momencie za ochroniarzami ujrzałem uzbrojonych ludzi; jeden z nich krzyczał, że jest z policji i celował do nas z broni.
    - Wymażmy im pamięć. Poza tym, który zniszczył moją koszulę, myślę, że jego serce powinno nagle stanąć.
    - No dobrze... - mruknąłem, ale zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, jeden z uzbrojonych mężczyzn podszedł do mnie, ciągle wymachując bronią i próbował złapać mnie za ręce, wołając coś o aresztowaniu. Odruchowo odepchnąłem go na sąsiedni stolik, na co drugi, podobnie ubrany, wyciągnął broń i wystrzelił.
    Poczułem bolesne pieczenie w ramieniu. Ze zdumieniem zdałem sobie sprawę, że ośmielili się do mnie strzelać. Do czego to doszło?! Żeby jakiś marny człowiek ze swoją ludzką technologią próbował mnie pokonać?! Zacisnąłem zęby, wpatrując się w sprawcę mojej rany. Mężczyzna zaczął się dusić, upadł na kolana.
    Kątem oka dostrzegłem, że Ezekiel zdążył już obezwładnić swoich przeciwników i teraz patrzył na mnie ze zdumieniem. Wtedy od strony drzwi rozległy się kolejne strzały. Podłoga wokół mojego przyjaciela pokryła się lodem.
    Dość tego pobłażania, postanowiłem. To nie byli bezbronni ludzie błagający o litość czy małe dziewczynki. Ci tutaj zasługiwali na śmierć i miałem zamiar się nią napawać. Nikt nie ma prawa do mnie strzelać.
    Najpierw ich unieruchomiłem. Wszystkich, którzy trzymali broń. Każdego z nich otoczył niewielki płomyk, palący ich stopy i powoli, stopniowo zbierający się wyżej. Nie zwracałem już uwagi na hałas z otoczenia; krzyki, wrzaski, najdziwniejsze dźwięki, nawoływania. Widziałem tylko ludzi, którzy próbowali się ze mną mierzyć, a teraz zdali sobie sprawę, że daremnie. Czułem ich strach.
    Byli bezsilni i już o tym wiedzieli. A płomienie wokół nich stawały się coraz większe.
    Usłyszałem, jak niektórzy z nich próbują wydostać się na zewnątrz, wybijając szyby, jednak te były pokryte grubą warstwą lodu i nie sądziłem, by cokolwiek mogło im zaszkodzić. Sam Ezekiel bawił się doskonale. Lodowe promienie tryskały spod jego palców, a trafieni nimi ludzie nagle obracali się do towarzyszy i rozrywali ich ciała gołymi rękami. No tak, mój kompan nie lubił budzić sobie rąk. Nigdy zaś nie gardził widowiskiem.
    Kiedy kilkanaście minut później w klubie zostało tylko kilka jeszcze żywych osób, a ogień w niektórych miejscach sięgał sufitu, zerknąłem na Ezekiela.
    - Chyba na nas już pora.
    - Zasada numer jeden, nie zostawiaj świadków – sprostował i jednym skinieniem dłoni pchnął niedobitków w płomienie. - Zasada numer dwa: zatrzeć ślady. - Kolejne machnięcie ręki i ocalałe butelki pękły zalewając kontuary alkoholem, który szybko zajął się ogniem. Ezekiel pochylił się nad ciałem mężczyzny, który zniszczył jego koszulę. Znalazł w jego kieszeni zapalniczkę, otworzył ją i upuścił koło ręki trupa. - Zasada numer trzy: wara od mojej garderoby. Oto nasz kozioł ofiarny. Teraz możemy iść.
    Spojrzałem na niego z uznaniem i skinąłem głową. W następnej chwili byliśmy już w jego zamku.
    Nie zdziwiło mnie, że pierwszym o czym pomyślał, była zmiana stroju. Służąca przygotowała nam drinki i proponowała mi coś do zjedzenia, gdy Ezekiel wrócił z garderoby ubrany dla odmiany w białe spodnie i jasnoniebieską koszulę z satyny. Nie wydawał się zadowolony.
    Zająłem miejsce w fotelu i zerknąłem na ranę. Dopiero nieprzyjemne pieczenie przypomniało mi o niej. Zatrzymałem dłoń nad ramieniem i mocą wyciągnąłem pocisk na zewnątrz. Bolało niewiele mniej, niż rana zadana anielskim mieczem. Już po chwili trzymałem w dłoni nabój, a z ramienia popłynęła krew.
    - Nie poplam mi fotela, jeśli łaska – usłyszałem i chwyciłem ręcznik rzucony mi przez Ezekiela. Odebrał mi nabój i przyjrzał mu się, trzymając go w dwóch palcach. - Takie maleństwo, a krwawisz jak zarzynane prosię. Nie doceniliśmy ich.
    - Przez te cztery tysiąclecia zdążyli rozwinąć technologię – mruknąłem, przykładając ręcznik do rany. - Zasłużyli na coś gorszego niż szybka śmierć.
    - Zdecydowanie była bolesna – pocieszył mnie. Usiadł, nadal przyglądając się kuli. - I pomyśleć, że gdyby ta kulka trafiła tu – dotknął palcem czoła – moglibyśmy mieć poważny problem.
    - Myślisz, że utkwiłaby w mózgu i nie mógłbym jej wyciągnąć? - zastanawiałem się.
    - Jakby nie było, kieruje nami mózg. Nie wydaje mi się, by mogła cię zabić, ale mogłaby na przykład zablokować leczenie lub pozbawić cię przytomności. Musimy o tym pamiętać. Twoja żoneczka dostanie zawału, gdy zobaczy tę krew.
    No właśnie. Sheila. Kolejny problem. Wścieknie się, tym razem jeszcze bardziej, niż poprzednio. Westchnąłem i oparłem się w fotelu.
    - I tak się dowie. Jak zwykle. Ale... może to i lepiej? - Zerknąłem na niego. - Anioły nie rzucą się z mieczami do wojny z nami, jeśli uznają, że się broniliśmy.
    - Nimfiątku możesz to wmówić, anioły się na to nie nabiorą. Ludzie są słabi, nie stanowią dla nas zagrożenia. Z tym będzie problem...
    - Jest jeszcze ten pokojowy archanioł, może się w końcu na coś przyda – mruknąłem. - Co innego możemy zrobić?
    - Chyba nie myślisz, że archanioł opowie się po naszej stronie?
    - Nie. Ale po stronie Sheili z pewnością, uwielbia ją. W każdym razie, można spróbować. - Wstałem i zerknąłem na ranę. Przestała krwawić, ale wciąż wyglądała paskudnie. - Lepiej już pójdę, póki jeszcze się nie zagoiło. - Rzuciłem mu ręcznik. Złapał go, posyłając mi rozbawione spojrzenie.
    - Jasne, niech pocałuje, żeby nie bolało. Daj znać, jeśli za bardzo nakłamiesz, żebym mógł podtrzymać tę wersję.
    - Myślę, że ominę tylko kilka w zasadzie błahych, a dla niej dość drastycznych szczegółów. - Zniknąłem i pojawiłem się w swoim zamku.
    Wiedziałem, że muszę być jak najbliżej prawdy, inaczej Sheila mi nie uwierzy. I przede wszystkim – nie mogę udawać, że to ja jestem najbardziej poszkodowany. Moja żona bardzo lubiła ludzi i z pewnością uzna, że przesadziłem. Postanowiłem przyznać się pierwszy. Jeśli stwierdzi, że szczerze żałuję, nie będę musiał wysłuchiwać, że powinienem poczuwać się do winy. Taką miałem nadzieję.
    Było już późno i myślałem, że zastanę ją w sypialni, jednak nasze komnaty były puste. Sheilę znalazłem dopiero w kuchni, siedziała przy małym stoliku u boku Varysa. V'lane siedział na blacie, zgarnął pudełko z ciastkami i opowiadał coś, żywo gestykulując. Sheila chichotała jak szalona, podczas gdy Varys tylko kręcił głową, popijając kawę. Podniósł się na mój widok, a V'lane urwał wpół zdania. Sheila odwróciła się z uśmiechem, który zniknął, gdy na mnie spojrzała. Zerwała się z krzesła i dopadła do mnie w dwóch susach.
    - Dobra boginko, co się stało?!
    Westchnąłem i usiadłem na stołku. Zerknąłem na Varysa i V'lane'a, którzy po chwili wyszli z kuchni. Kiedy zostaliśmy sami, spojrzałem na żonę skruszonym wzrokiem.
    - Chyba trochę narozrabiałem...
    - To znaczy? To nie potępieni, prawda? V'lane mówił, że poszło dobrze. - Usiadła przy mnie i rozpięła mi koszulę. Zsunęła jeden rękaw i przyjrzała się ranie. Na szczęście nadal wyglądało to okropnie. - Co się stało? Kto ci to zrobił?
    - Ludzie. Zaczęło się od tego, że wpadłem do Ezekiela obejrzeć zamek. Chciał znaleźć ludzką służbę, uznałem więc, że pójdziemy tam, gdzie jest dużo ludzi, którzy zgodzą się dla niego pracować. Poszliśmy do klubu. Usiedliśmy i złożyliśmy zamówienie, gdy podeszła do nas dziewczyna i zaczęła przystawiać się do Ezekiela.
    - Cóż, to jeszcze nie jest coś złego... - Wyjęła z szafki apteczkę i zaczęła delikatnie przemywać moje ramię.
    - Owszem, tym bardziej, że Ezekiel nie był zainteresowany. W końcu wciąż uważa się za związanego z Genie. Ale dziewczyna się uparła, potem wpadł jej... porzucony facet? I zrobił scenę zazdrości. Mimo wyjaśnień Ezekiela, który nie dał się wyprowadzić z równowagi, drań oblał nas drinkami...
    - Nieładnie, ale dziś mamy pralnie, które wywabiłyby plamy – stwierdziła i przyjechała palcem po oczyszczonej ranie. - Nałożę maść.
    Skinąłem głową, kontynuując wyjaśnienia.
    - Dlatego po prostu kazaliśmy mu się wynosić. Ale nie posłuchał. On i jego koledzy rzucili się na nas. Trochę oberwali, ale nadal nikt nie zginął. Wtedy wmieszali się ludzie z bronią... Zaatakowali mnie. Zdenerwowałem się. Bardzo. No i... myślę, że sporo osób zginęło. - Spuściłem wzrok. - Przykro mi, nie chciałem tego, Sheilo.
    - Zabiłeś ich – stwierdziła cicho. - Ilu? - Nie mogłem dostrzec jej spojrzenia, bo wpatrywała się w moje ramię, wcierając w nie maść.
    - Nie wiem, było ich sporo... Gdyby nie strzelali... Ale stało się. A teraz już za późno, żeby to cofnąć. - Spojrzałem na nią.
    Westchnęła, zamykając oczy. Czekałem na jej odpowiedź, ale milczała. W końcu spojrzała na mnie, a z jej oczu wyzierał smutek.
    - Broniłeś się – szepnęła w końcu.
    A więc miałem rację co do niej. Usprawiedliwiała mnie. Powstrzymałem westchnienie ulgi. Czyli nie będzie się gniewać ani złościć. Wziąłem ją za rękę.
    - Tak. Sama widzisz, co mi zrobili... Ale nie powinienem ich zabijać – dodałem, sugerując, że mocno tego żałuję. - Mogłem ich... trochę poobijać. Ale ludzie są delikatni i... - Pokręciłem głową. Pora przejść do ważniejszych spraw. - Co teraz będzie, moje pisklątko? Anioły nie uwierzą, że się broniłem, pomyślą, że zrobiłem to dla zabawy czy coś...
    - Nie powinieneś. - Westchnęła. - Oni widzą więcej, niż sądzimy. Będą wiedzieć, że się broniłeś. A także to, że żałujesz. Starasz się, uczysz nad sobą panować. Muszą wziąć to pod uwagę... - Wsparła czoło na moim barku. - Porozmawiam z Rafaelem.
    - Dziękuję. - Objąłem ją ramieniem. - Naprawdę nie chcę, żeby wybuchła wojna. Powiedz mu o tym.
    - Wiem. On też. Jednak najważniejsze jest to, że pojmujesz, że to było złe. Rozumiem, że mogłeś zadziałać instynktownie, skoro do ciebie strzelali, pewnie byłeś też podenerwowany... ale musisz pamiętać, że to tylko ludzie. Jesteś starszy, silniejszy, mądrzejszy od nich. Nie możesz tak reagować. Rozumiesz?
    Pokiwałem głową.
    - Tak. Rozumiem.
    Rozumiałem, że zabijanie ludzi mogło być katastrofalne w skutkach ze względu na anioły. I że Sheila bardzo lubiła ludzi. Dlatego miałem zamiar unikać ich zabijania. Więc właściwie nie skłamałem, że żałuję. Powiedziałem prawdę, pomijając tylko kilka szczegółów. Dzięki temu moje pisklątko wstawi się za mną u archanioła i wszystko dobrze się skończy.
    A przynajmniej miałem taką nadzieję.
 
 
 

9 komentarzy:

  1. Jakiś marny człowiek strzelający do Doriana, jak on mógł?! Biedny Dorian, tak bardzo żałuje teraz, że musiało do tego wszystkiego dojść. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? To absolutnie i zdecydowanie nie jego wina^^

      Usuń
  2. No i Dorian znowu narozrabiał...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dorian znowu narozrabiał,ale ma nadzieje że żona go wybroni.A jeśli nie? to co wojna?Martwi mnie Ezekiel i jego plany podboju świata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jeśli nie to będzie dla niego nieciekawie. Nawet anielska cierpliwość ma granice. Pytanie tylko co skończy się wcześniej, ich cierpliwość czy wybryki Doriana.

      Usuń
  4. Ezekiel ma zły wpływ na Doriana, sugeruję zakazać mu się z nim bawić ^^
    Te plany Ezekiela ściągną na wszystkich nieszczęście :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślisz, że to właśnie przez jego plany będzie nieszczęście?:p

      Usuń
  5. dziękuje , ech te jego wypady z Ezekielem, przez niego ma same kłopoty, nie dosc ze ten chce zostac panem swiata to jeszcze i Dorianowi szkodzi, a co do aniołow to podejrzewam ze nie beda tacy pobłazliwi i jakas kara napewno bedzie:)

    OdpowiedzUsuń