Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

30.01.2016

Rozdział VIII

***Sheila***
 
    Szarm el Szejk przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Gorące słońce Egiptu i pustynne krajobrazy różniły się od wszystkiego, co do tej pory znałam. Było coś pięknego w tych beżowych piaskach lśniących w świetle, w uczuciu, jakie wywoływały, ocierając się o moją skórę, grzejąc stopy. Skromna roślinność sprawiała wrażenie czegoś unikatowego. Oczywiście tak suche miejsce nie mogłoby zapewnić schronienia komuś takiemu jak ja, jednak bliskość morza rekompensowała wszystko i pozwalała mi zachwycać się urokami Szarm. Ach, a jakie to było morze! Fale mieniły się odcieniami czerwieni i złota, kiedy zachodziło słońce, przez resztę dnia natomiast wydawało się zielone, przełamane odcieniem błękitu. Woda była ciepła bez względu na porę dnia czy nocy, a w głębinach czekała wyjątkowa niespodzianka. Rafa koralowa. Feeria barw i kształtów, te cudowne ryby pływające u moich stóp. Małe meduzy, które zdawały się świecić. Zachwyt, jaki we mnie wzbudzały, nie dawał się ubrać w słowa. Nie ma wspanialszego uczucia niż ciepła woda obmywająca ciało, ani wspanialszego widoku niż wielobarwne ukwiały i ławice żółto-niebieskich ryb.
    No, może mogło być coś wspanialszego, zdecydowałam, kiedy dłonie Doriana przesunęły się po moim brzuchu. To on zaproponował, że wstaniemy jeszcze przed świtem, by nurkować bez towarzystwa. Ten pomysł bardzo mi się spodobał i doceniałam, że dla mnie zerwał się z łóżka tak wcześnie. Podejrzenie, że tak naprawdę chciał zobaczyć, jak pływam nago, niczego nie zmieniło. Nadal był najwspanialszym mężem na świecie. Uśmiechnęłam się, gdy przyciągnął mnie do siebie i wskazał kolejną ławicę ryb, tym razem złocistych. Jedna z rybek dotknęła polipa, który zareagował jasnym błyskiem. Roześmiałam się, widząc zdumioną minę Doriana. Najwyraźniej nigdy wcześniej nie słyszał o piórówce świecącej.
    Położyłam dłonie na obejmujących mnie ramionach i odepchnęłam się od jednego z kamieni, a woda wypchnęła nas oboje. Poczekałam, aż mąż nabierze tchu i zada mi pierwsze pytanie:
    - Co to było? Nie wiedziałem, że morskie rośliny świecą.
    - To bardziej zwierzę niż roślina. Wykazuje właściwości bioluminescencyjne. - Zarzuciłam mu ramiona za szyję. - Piękne, prawda?
    - W tej chwili mam przed sobą znacznie piękniejszy widok.
    Oto i mój mąż, czarujący, uroczy i czuły. Komplemenciarz i uwodziciel, jednak zainteresowany tylko mną. Potrafił być tak ciepły, kiedy tylko się postarał. Potrafił być też dziki i impulsywny, a nawet gniewny. Mściwy i brutalny, nieokrzesany. Jednak przy mnie się zmieniał. Widziałam te zmiany i doceniałam je. Każdy drobiazg, każdy gest. Wiedziałam, że nie złagodnieje całkowicie, ale starał się. Dla mnie. Przez to kochałam go jeszcze bardziej.
    - Wciąż się nie napatrzyłeś?
    - Tego widoku nie można mieć dość – odparł, muskając moje usta w pocałunku.
    Przerwały nam wesołe odgłosy rozmowy, zbliżali się inni turyści. Spojrzeliśmy na siebie z Dorianem i podpłynęliśmy do skały, na której zostawiliśmy ubrania. Wdrapałam się na nią pierwsza i chwyciłam sukienkę. Chwilę później byliśmy już ubrani, a w zasięgu wzroku pojawiła się nieduża łódka.
    - To chyba koniec pływania – mruknęłam, splatając palce z palcami Doriana. - Zaraz zrobi się tłoczno.
    - Możemy wrócić wieczorem – zaproponował, całując moją dłoń. - W międzyczasie możemy pozwiedzać.
    Propozycja była na tyle kusząca, że nie zastanawiałam się ani chwili. Powinniśmy wykorzystać każdą okazję, którą dawał nam gorący Egipt.
    Z przewodnikiem byliśmy umówieni dopiero godzinę później, mieliśmy więc czas, by się przebrać i zjeść śniadanie. Hotelowa restauracja zasługiwała na najlepsze opinie. Skusiliśmy się na świeże, chrupiące bułki, jajecznicę na bekonie i owocową sałatkę. Dorian nie mógł sobie odmówić także smażonych kiełbasek, które w zadziwiającym tempie znikały z jego talerza. To właśnie wspólne posiłki najczęściej przypominały mi, że mój mąż jest smokiem. Człowiek nie pomieściłby w sobie takich ilości jedzenia.

    Kiedy już wbiłam się w krótkie, czarne spodenki i beżową koszulkę, musieliśmy przenieść się do miejsca zwanego Deir el Bahari. Tam czekał na nas Amir Fakhry, nasz przewodnik. Okazał się czarującym jegomościem po trzydziestce, znawcą i pasjonatem kultury egipskiej. Przydługie czarne włosy miał w nieładzie, jakby często przeczesywał je palcami. Twarz o ciemnych oczach ukrytych za prostymi, czarnymi oprawkami sprawiała wrażenie sympatycznej. Ubrał się na sportowo, w koszulkę i krótkie spodenki w odcieniach brązu i beżu, zlewających się z wszechobecnym piaskiem. Przywitał nas oboje z szerokim uśmiechem i niemal od razu zaczął mówić. Nie przypuszczałabym, że w tak krótkim czasie można tak wiele powiedzieć, jednak jemu to się udało, w dodatku miał bardzo wyraźną dykcję, więc nawet w tym tempie rozumiałam go bez trudu.
    Amir – stanowczo zaprotestował przeciw zwracaniu się do niego per pan – uznał, że prawdziwe zwiedzanie Egiptu powinno odbyć się w tradycyjny sposób, tak jak niegdyś podróżowano w tych rejonach. Dlatego przyprowadził wielbłądy. Te piękne zwierzęta od razu zdobyły moje serce. Z radością przywitałam się z piękną damą o wdzięcznym imieniu Fatima. Miała bardzo łagodne usposobienie i była niezwykle urocza. Co prawda obawiałam się przejażdżki, jednak Amir tak bardzo zachwalał zwierzęta, a Fatima była tak słodka, że w końcu dałam się przekonać.
    - Pozwól, że pomogę. - Amir wykonał krótki gest w stronę Fatimy, a ta ugięła kolana, pochylając się przede mną. - Podaj mi rękę – zachęcił mnie z szerokim uśmiechem. Musiałam przyznać, że Amir był równie czarujący co jego pupilka.
    - Nie ma takiej potrzeby – usłyszałam głos Doriana, nim odepchnął naszego przewodnika i posadził mnie na grzbiecie wielbłąda.
    Posłałam mu gniewne spojrzenie, dając tym samym do zrozumienia, że nie tak należy traktować życzliwych ludzi i jeśli nie przestanie, pomówimy o tym w hotelu. Odpowiedział tak niewinnym spojrzeniem, że mogłam tylko westchnąć i pokręcić głową. Był niepoprawny.
    - Świetnie. Będę jechał przodem, od kompleksu dzielą nas niecałe dwa kilometry, a to da nam dość czasu, by lepiej się poznać. Chętnie opowiem też o miejscu, w które się wybieramy.
    Opowieść sięgała czasów starożytnych, magicznych obrzędów, targów kupieckich i wojsk przemierzających te ziemie. Amir często zmieniał ton wypowiedzi, dostosowując go do opowiadanej historii. Czasem słyszałam w nim arystokratę, czasem wieśniaka, a czasem wojownika. Jednocześnie historie były niezwykle barwne, pełne niespodziewanych zwrotów akcji. Czasem dopytywałam o coś, a Egipcjanin odpowiadał z jeszcze większym zaangażowaniem, rad że udało mu się nas zainteresować. Nie było to trudne, gdyż pasja Amira była tak wielka, że nie mogła nie być zaraźliwa. Genevieve dokonała idealnego wyboru, decydując się na tego właśnie przewodnika.
    Samo Deir el Bahari wyglądało wspaniale. Świątynie miały trzy piętra i sprawiały wrażenie wyrzeźbionych w skale. Zupełnie jakby olbrzym chwycił za dłuto i poświęcił się tej misternej pracy. Piętra łączyły rampy pełniące rolę schodów, świątynie zaś poprzedzały tarasy ozdobione kolumnami i rzeźbami.
    Przywiązaliśmy wielbłądy pod prowizorycznym zadaszeniem wzniesionym specjalnie na potrzebę turystów. Zawieszone na metalowych drągach płachty zapewniały zwierzętom cień i ochronę przed słońcem. Poklepałam przyjacielsko bok Fatimy, dziękując jej za podróż. Wzięłam Doriana pod ramię i razem ruszyliśmy za naszym przewodnikiem.
    - Nie wydajesz się równie zachwycony jak ja – zauważyłam cicho. - A przecież to był twój pomysł.
    - On za dużo gada. I spoufala się – burknął mój mąż,  gdy wchodziliśmy do pierwszej świątyni. Uśmiechnęłam się.
    - Jest po prostu miły, a mówienie należy do jego obowiązków. Chyba nie jesteś zazdrosny?
    Dorian rzucił mi spojrzenie spod uniesionych brwi, jakby chciał powiedzieć: „ja? Chyba żartujesz!” Znałam go jednak na tyle, by nie wierzyć w tę nonszalancję. W końcu westchnął.
    - Nie podoba mi się, że zwraca się do ciebie, jakbyście znali się od dawna. A ty patrzysz na niego tak...
    - Jak? Polubiłam go, a historie, które opowiada, są fascynujące. Daj spokój, spójrz na niego, jedyne co zajmuje jego myśli to praca, nie ja. Pewnie skrycie marzy o jednej z tych kurtyzan, o których opowiadał po drodze – dodałam ze śmiechem.
    - Może masz rację. Jest trochę nawiedzony, co?
    - Trochę – przyznałam, chichocząc. - Ale to urocze.
    W Deir el Bahari mieściły się trzy świątynie, dwie kaplice, dziedzińce i liczne malunki. Obejrzeliśmy wszystko, a Amir opowiedział nam ze szczegółami nie tylko jakie obrządki miały tam miejsce, ale także jak powstawały i jakie żywoty wiedli upamiętnieni tam ludzie. Skandale, romanse, spiski, wszystko to było niezwykle ciekawe. Najciekawsze zjawisko jednak odkryliśmy w jednym z korytarzy. Był to malunek wykonany na podłodze. Przedstawiał pięknego, wielkiego smoka.
    - Nie wiedziałam, że Egipcjanie czcili smoki – odezwałam się, zafascynowana rysunkiem.
    - Och, to jedna z największych zagadek Egiptu. Widzisz, w żadnym z podań nie ma smoków, niektórzy badacze twierdzą, że to skutek wymieszania kultur. Chrześcijanie mieli nawiązania o latających wężach. Spójrz jednak na to majestatyczne stworzenie – Amir kucnął i dotknął rysunku – czy można pomylić je z wężem?
    - Ewidentnie jest to smok – zgodził się Dorian, podchodząc i zerkając mi przez ramię.
    - Właśnie! Takie rysunki były popularne w Europie w okresie średniowiecza,  ten jednak jest znacznie starszy. Czy to nie fascynujące? Zdradzę wam, że w ubiegłym roku na wykopaliskach odkryto podobne rysunki, tym razem zawarte w księdze. Ciągle to badamy, ale umieszczone w niej informacje burzą wszystko, co wiedzieliśmy do tej pory. Według badań, księga liczy sobie cztery milenia, a to czyni ją o jakieś pięćset lat starszą od samej Hatszepsut, przed której świątynią umieszczono malunek.
    Cztery milenia, no tak. Wszystko jasne. Zerknęłam na Doriana, miał tak uradowaną minę jak żeglarze na widok boginki. Czyli nabroił tu do tego stopnia, że pamiętano o tym jeszcze co najmniej przez pięć stuleci. No ładnie.
    - No więc ta księga to swego rodzaju dziennik jednego z kapłanów, który rzekomo był świadkiem bitwy bogów, którzy przybrali taką oto postać. - Znów musnął dłonią rysunek. - Twierdził, jakoby byli to Set z Horusem.
    - Och, bili się? - Uniosłam brwi.
    Amir kiwnął głową i zaczął opowiadać o wielkiej bitwie, dzięki której smok miał stać się symbolem służącym dla chwalenia Horusa i obłaskawienia gniewnego Seta. Tylko ja usłyszałam pomruk Doriana:
    - Od razu wielka bitwa, drobna sprzeczka i przepychanka pod publikę.
    Uśmiechnęłam się i oparłam o męża. Zastanawiałam się, czy kiedyś zdołam poznać całą jego historię. Chciałabym, aby tak było. Chciałam poznać każdy skrawek jego duszy, dowiedzieć się o wszystkim, co sprawiało, że się uśmiechał. Amir przywołał wspomnienia, które Dorian cenił.
    - Faraon będący przodkiem Hatszepsut zaczął czcić wizerunek smoka i tak było przez wiele pokoleń. Zdaje się, że do jej śmierci, potem ta opowieść zatarła się wśród innych. Jednak okazuje się, że pozostały jeszcze ślady tego kultu. Widzicie, kapłan, autor księgi, wysnuł też twierdzenie, że Set i Horus byli bliskimi przyjaciółmi. Właśnie ten fakt sprawia, że nasi badacze wątpią w prawdziwość księgi. Horus i Set mają za sobą burzliwą przeszłość, walczyli chyba od zawsze, a tu nagle okazją się przyjaciółmi.
    - Zadziwiające. A ta księga... Można ją gdzieś zobaczyć?
    Amir pokręcił głową z autentycznym smutkiem.
    - Ciągle trwają badania, później, jeśli uznają ją za prawdziwą, a wierzę, że tak się stanie, zostanie umieszczona w gablocie kairskiego muzeum. - Westchnął z rozmarzeniem. - Ach, smoki. Ile bym dał, by zobaczyć to, co kapłan Ames.
    - Ile? - zaciekawił się Dorian. Szturchnęłam go z naganą.
    - Więc wierzysz, że naprawdę coś widział?
    - Och, jak najbardziej! Opowieści o bogach to wynik przemian kulturowych, jednak tu mamy dowód, że coś widziano. Może nie smoka, ale coś na pewno.
    - Latającego węża – prychnął Dorian, co wcale nie zniechęciło Amira. Uśmiechnął się chłopięco i pokręcił głową.
    - Nie, żadnych węży, nie wierzę, że to wąż.

    Kiedy dojechaliśmy do ośrodka, w którym kończyła się nasza podróż, robiło się już ciemno. Amir zaprosił nas na typowo egipską kolację, twierdząc, że nie może pozwolić, by ktoś wrócił z jego wycieczki nie zaznawszy rozkoszy podniebienia za sprawą specjałów znad Nilu. Zaczęliśmy od zupy chudar, potem podano nam kotleciki falafel, a na koniec spróbowaliśmy egipskiego chleba aysz z ostrym sosem harrisa. Wszystko to było niezwykle pyszne i sycące, co po długiej wycieczce okazało się strzałem w dziesiątkę. Dorian wydawał się wręcz wniebowzięty i nawet wybaczył Amirowi jego urocze gadulstwo. Najsmutniejsze okazało się pożegnanie z Fatimą, która skradła mi serce. Powrót do hotelu był szybki, na szczęście, bo padałam z nóg. Opadłam na łóżko z mocnym postanowieniem, by już nie wstawać.
    - Nie mam pojęcia, jak można tyle mówić – wyznał Dorian, kładąc się obok. Przyciągnął mnie do siebie tak blisko, że prawie stykaliśmy się nosami. - To anatomicznie niemożliwe...
    Zachichotałam.
    - To prawda, mówił naprawdę dużo, ale żałowałabym, gdybym nie usłyszała choćby jednej z tych opowieści. Były fascynujące, a zapał Amira...
    - Gwarantuję ci, pisklątko, że mój zapał jest większy – przerwał mi i obdarzył namiętnym pocałunkiem. Absolutnie nie mogłam narzekać.
    Nocne pływanie przełożyliśmy na inny raz, żadne z nas nie czuło się na siłach na tę eskapadę. Zamiast tego zadowoliliśmy się kąpielą w jacuzzi, poddając się relaksującemu działaniu bąbelków i płynu do kąpieli. Zamknęłam oczy, opierając się o pierś Doriana, kiedy jego dłonie zaczęły masować moje ramiona. Pozwoliłam sobie na westchnienie, gdy jego usta musnęły mój kark.

    Położyliśmy się późno, a mimo to miałam lekki sen. Nie wiem, która była godzina, gdy się obudziłam, ale wciąż był środek nocy, a Doriana nie było w łóżku. Przeciągnęłam się i chwyciłam szlafrok, otulając się nim i ruszyłam na poszukiwanie męża. Nie znalazłam go w salonie, ani w kuchni, zajrzałam nawet do łazienki, aż usłyszałam ciche głosy. Kierując się nimi, dotarłam na taras. Dorian opierał się o barierkę, obok stał Varys, a po jego minie zrozumiałam, że musiało stać się coś złego. Stałam w drzwiach, niepewna, czy powinnam do nich podejść.
    - Nie byliśmy w stanie ich powstrzymać, wdarli się do jednej z niższych partii Piekła. To, co po sobie zostawili... to ruiny. V'lane zebrał grupę żołnierzy, by nad nimi zapanować, wydałem na to zgodę. Większość udało się strącić, ale reszta... nie wiemy, gdzie są, panie.
    - A Ezekiel?
    - Zamroził dzielący nas i ich mur, uważa, że to załatwi sprawę schwytanych, ale wciąż nie wiemy, czego spodziewać się po tych, którzy uciekli. Nie znaleźliśmy też śladu Beliala...
    Ktoś napadł na naszą część Piekła. Dokonał zniszczeń, a demony nie mogą sobie poradzić. Nie rozumiałam, jak to w ogóle możliwe, ani kto mógł to zrobić. To brzmiało jak najprawdziwsza rebelia. W dodatku miała coś wspólnego z Belialem. Poczułam lodowaty dreszcz na karku.
    - Jak myślisz, ilu uciekło?
    - Kilkudziesięciu. Może czterdziestu. Część z nich mogła już opuścić krąg. Nie możemy na to pozwolić, Piekło stanie na głowie, jeśli uda im się zbiec.
    Dorian westchnął i skinął głową.
    - Zajmiemy się tym, będziesz mi potrzebny. Powiem tylko... - Odwrócił się i urwał na mój widok. Złość w jego spojrzeniu zmalała, zastąpiła ją troska. - Nie martw się, moje pisklątko, zajmę się wszystkim.
    - Czym? O kim mówiliście? - Podeszłam, mocniej otulając się szlafrokiem. Zatrzymałam się krok od Doriana, a on objął mnie ramieniem. - O kim?
    - O potępionych – wyjaśnił Dorian. - Przykro mi, ale musimy wracać. Obiecuję, że jeszcze będziemy mieli nasz miesiąc miodowy. - Musnął ustami moje włosy. - Przepraszam.
    Pokręciłam głową.
    - Mamy wiele czasu na podróże. Rozumiem, to nie twoja wina. Żadnego z was – dodałam, widząc, że Varys chce coś powiedzieć. - Poradzicie sobie? To bardzo niebezpieczne?
    Myśl, że Dorian miałby walczyć i się narażać była przerażająca. Chciałam znów znaleźć się w miękkim łóżku, w jego ramionach, z dala od wszystkich problemów. Pocałowałam go krótko, dając upust mojej frustracji. A potem spojrzałam na Varysa i jego również pragnęłam zatrzymać. Mojego przyjaciela. Byli mi zbyt bliscy.
    - Niebezpieczne? Nie, raczej uciążliwe. - Pocałował mnie jeszcze raz. - Spakuj nasze rzeczy, dobrze? Ja muszę omówić jeszcze kilka spraw z Varysem.
    Skinęłam głową i wróciłam do apartamentu. Nim weszłam do środka, dostrzegłam coś jasnego wysoko na niebie. Jasny kształt lecący ku gwiazdom. Wyglądał jak anioł.
    Obserwują nas, pomyślałam.

    Kiedy brałam ślub, nie sądziłam, że moja rola jako żony skupiać się będzie głównie na zamartwianiu o męża. Sądziłam, że po ostrzeżeniu aniołów Dorian się uspokoi i wszystko będzie dobrze, jednak okazało się, że nawet, gdy nad sobą panował, czekały nas problemy. Zastanawiałam się, czy gdyby Samael żył, mielibyśmy mniej zmartwień. Pewnie nie, nienawidził nas. Zwłaszcza mnie.
    Przemierzałam sypialnię odkąd Dorian i Varys opuścili dom. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca, zmartwienie zżerało mnie od środka. W końcu zadzwoniłam do ojca, prosząc, by przysłał po mnie Lexa. Równie dobrze mogłam ich odwiedzić, zamiast czekać w samotności. Pojawił się wyjątkowo szybko.
    - Kłopoty w raju? - zagadnął, całując mnie w policzek. Czyli już wiedział.
    - Wieść tak szybko się rozniosła?
    Wzruszył ramionami i objął mnie w pasie.
    - Staram się być na bieżąco, a dezercja potępionych nie miała miejsca od... nigdy.
    - Dorian i Varys ich znajdą – zapewniłam. Bardzo chciałam wierzyć, że to im się uda.
    - Zobaczymy. Nie martw się na zapas. Więc jak, gotowa na odwiedziny u ojca?
    Skinęłam głową z uśmiechem i niemal w tej samej chwili wszystko wokół się rozmyło. Wyraźnie widziałam tylko Lexa i to na nim skupiłam wzrok, by uniknąć zwrotów głowy. Patrzyłam w jego ciemne oczy i czarne, faliste włosy okalające twarz o oliwkowej cerze. Zamrugałam i rozejrzałam się, bo świat ponownie nabrał ostrości. Miałam przed sobą wysoką salę o masywnych, złotych kolumnach i bogatych draperiach.
    Obróciłam się, słysząc głos ojca. Rozmawiał z jednym z podlegających mu kusicieli. Raphael, jak przystało na inkuba, wyglądał świetnie. Miał ciemne włosy, z tyłu prawie sięgające karku, szczupły, przystojny i zawsze pewny siebie. Kiedy jego spojrzenie skierowało się w moją stronę, uśmiechnął się czarująco.
    - Cześć, Raph – przywitałam się i objęłam go.
    - Witaj, śliczna Sheilo, wyglądasz dziś nadzwyczaj pięknie. - Uśmiechnął się szeroko. - Zmieniłaś troszkę styl, pasuje ci. Widać, że małżeństwo ci służy. - Puścił do mnie oczko. - Co sprowadza cię na Sąd Dusz?
    - Ciekawość. I stęskniłam się za tatą – odparłam i ucałowałam ojca. - Witaj, tatku.
    Objął mnie i pocałował w czoło.
    - Postanowiłaś pokazywać nogi?
    Zerknęłam w dół i upewniłam się, że sukienka nie odsłania zbyt wiele. Sięgała mi jakieś trzy centymetry za kolana.
    - Za krótka?
    - Moim zdaniem jest w sam raz – wtrącił Raph. - Ładnych nóg nie powinno się zasłaniać.
    - Ty byś wszystko odsłonił – usłyszałam śmiech Lexa, gdy do nas dołączył. - A zatroskany tatuś obawia się o cnotę córeczki?
    - Jestem mężatką – postanowiłam przypomnieć, tak dla porządku.
    - Jakie tam wszystko, wolę, jak kobieta ma na sobie coś, co pobudzi wyobraźnię – sprostował uwodziciel.
    - Ustatkuj się wreszcie – poradziłam mu, co wzbudziło śmiech zarówno Lexa, jak i mojego ojca. - Nie żartowałam.
    - To nie dla mnie. - Machnął ręką. - Jeszcze się taka nie urodziła, co by tą jedyną dla mnie była – wyrecytował z poważną miną.
    - Nabijasz się – wytknęłam mu.
    - Taka jego natura, już jako podlotek bałamucił wszystkie moje służki – wtrącił ojciec. - Zawsze chciał wszystkie.
    - Nie chciałem, żeby któraś poczuła się gorsza – wyjaśnił Raph. Przewróciłam oczami. Kochałam go, ale były chwile, gdy chciałam wytargać za uszy.
    - A potem przez tydzień chowałeś się na strychu, cichcem wychodząc przez okno – sprostował Lex. Uśmiechnęłam się, myśląc o ich wspólnej przeszłości. - Ile miałeś wtedy lat?
    - Ze dwadzieścia? - zastanawiał się Raphael. - Ale one miały przewagę liczebną!
    - Raczej osiemnaście – uznał tata. - I sam byłeś sobie winien.
    Postanowiłam nie wspominać Dorianowi o barwnej przeszłości przyjaciela. Nie spodobałaby mu się. Po krótkiej rozmowie dowiedziałam się też, że wybrałam sobie dość niefortunny moment na odwiedziny. Lada chwila miał się odbyć Sąd Dusz, a mój ojciec musiał być na nim obecny. Pomyślałam, że dobrze będzie, jeśli z nim pójdę, w końcu była to jedna z najważniejszych kwestii w rządzeniu Piekłem, a Dorian nie miał o niej najmniejszego pojęcia.
    - Zostajesz na Sądzie? - zmieniłam temat. Bez wątpienia choć kilka dusz przybyło z jego powodu.
    - Tak, oczywiście. Nigdy wcześniej nie byłaś na Sądzie Dusz, prawda? - zapytał.
    Pokręciłam głową. To, co miało się niebawem wydarzyć, nie należało do moich ulubionych atrakcji. Nie byłam nawet pewna, czy chcę to oglądać.
    - Będzie strasznie? Czy raczej mam wziąć popcorn? - wysiliłam się na swobodny ton.
    - Popcornu lepiej nie zabieraj – poradził mój przyjaciel.
    - Zabiorą mi? - zażartowałam, biorąc go pod ramię. Ojciec i Lex zdążyli już zejść krętymi schodami, do których nigdy nie pozwalano mi się zbliżać.
    - Możliwe – odpowiedział poważnie Raph, powoli prowadząc mnie po schodach.
    - Żartujesz sobie. - Zerknęłam na niego.
    - Myślę, że nie zdążyłyby się do ciebie zbliżyć, ale lepiej nie ryzykować. - Wzruszył ramionami.
    Zamrugałam. To musiał być żart. A może chciał dać mi do zrozumienia coś innego?
    - Są agresywne?
    Spojrzał na mnie zdziwiony.
    - Część z nich to mordercy, zwyrodnialcy, zbrodniarze, oczywiście, że są agresywni. Ale nie martw się, nic ci nie grozi – zapewnił.
    - Mój mąż właśnie takich ściga... - wyznałam cicho.
    - Słyszałem o tym. Oby złapał ich jak najszybciej. A jak wam się układa? - Zerknął na mnie.
    - Wspaniale. Dorian jest czuły, troskliwy, trochę zazdrosny i o wiele bardziej czarujący. - Uśmiechnęłam się. - Jest lepiej niż mogłoby się wydawać.
    - To świetnie. - Uśmiechnął się szeroko. - Jesteś z nim szczęśliwa, to najważniejsze.
    Nie wyobrażał sobie nawet, jak bardzo byłam szczęśliwa. Sama myśl o Dorianie przyprawiała mnie o szybsze bicie serca. Chciałam jeszcze zaproponować Raphowi, by odwiedził nas i lepiej poznał mojego męża, jednak doszliśmy już do końca schodów. Znaleźliśmy się nie tyle w sali co w grocie, wypełnionej gwarnym tłumem. Wstrzymałam oddech, gdy zalały mnie dziesiątki emocji. Nie należały do mnie. Raph lekko ścisnął moją dłoń i poprowadził do krzesła oddzielnego od środka groty żelazną kratą. Odsunął mi je i zaczekał, aż usiądę.
    - Za chwilę przyjdzie Lex, ja powinienem już zająć swoje miejsce – powiedział, zerkając w stronę innych demonów.
    - Jasne, idź, dam sobie radę. Wspaniale było znów cię zobaczyć. - Pocałowałam go w policzek. - I odwiedź mnie kiedyś w przerwie między randkami.
    - Bardzo chętnie cię odwiedzę i poznam słynnego Doriana. Przykro mi, że nie mogłem być na waszym ślubie. Może wkrótce uda mi się wynagrodzić ci swoją nieobecność. - Uściskał mnie. - Do zobaczenia, Sheilo. - Odwrócił się i ruszył w stronę innych demonów.
    Patrzyłam, jak oddalał się pełnym gracji krokiem drapieżnika, przykuwając liczne spojrzenia. Nie robił tego specjalnie, nie sądziłam też, by mógł przestać, gdyby chciał. Jak każdy inkub odznaczał się magnetyzmem, który działał na kobiety. I był mi jak brat, a to dlatego, że został osierocony jako dziecko i wychował się w domu mojego ojca. Teraz, setki lat później, wciąż odwiedzał go między licznymi podróżami. Zostawał na dzień lub dwa, a wtedy ojciec i Lex odkładali na bok obowiązki i spędzaliśmy czas jak prawdziwa rodzina. Co prawda odkąd wkroczyłam w ich życie, odwiedził nas tylko kilka razy, ale i tak zdążyłam pokochać go jakby był moim rodzonym bratem. Miałam nadzieję, że tym razem zostanie trochę dłużej.
    - Na pewno chcesz tu być?
    Spojrzałam na Lexa, który zajął miejsce obok mnie. Przytaknęłam i ponownie rozejrzałam się po grocie. Było ciemno i zdecydowanie zbyt ponuro jak na mój gust. Pod sklepieniem unosiły się błędne ogniki, kąpiąc wszystko w błękitnym świetle nagle kojarzącym mi się z zaświatami. Po lewej gromadziły się wszelkiego rodzaju demony, dostrzegłam kilka sukkubów w seksownych, pełnych gracji strojach, a także Rapha i urodziwego młodzieńca u jego boku. Nie miałam wątpliwości, że również był inkubem. Napotkał moje spojrzenie i mrugnął, posyłając mi zawadiacki uśmiech, czym zasłużył sobie na szturchnięcie od Raphaela. Uśmiechnęłam się, nawet on starał się mnie chronić. Przeniosłam spojrzenie kawałek dalej, tam dostrzegłam trzech mężczyzn w drogich garniturach odpowiedzialnych za zawieranie paktów. Potrafili zdziałać cuda, lecz za straszliwą cenę ludzkiej duszy. Jednak najbardziej przerażająca była grupa demonów, których płci nie byłam w stanie określić. Mieli zdeformowane ciała, pokryte skórą tak grubą, że przypominała skorupę, a ich głowy, pozbawione uszu, wieńczyły rogi różnych kształtów i rozmiarów. Lex mówił mi kiedyś, że długość rogów oznaczała ich rangę i siłę, im były dłuższe, tym potężniejszy był demon; miał też więcej sukcesów na swoim koncie. To właśnie te demony przybywały, gdy człowiek zostawał z jakichś sposobów przeklęty. Nie miały litości. Wreszcie pozostawały małe, czarne istotki, przypominające ludzkie wyobrażenie diabła: miały proste, krótkie różki i długie cienkie ogony zakończone widełkami. Mierzyły nie więcej niż dziesięć centymetrów i unosiły się w powietrzu dzięki nietoperzowym skrzydełkom. Były kimś w rodzaju odpowiednika anioła stróża. Wybierały człowieka i towarzyszyły mu do końca życia, podszeptując mu na ucho złe myśli i podjudzając do niegodziwych uczynków.
    Prawa strona groty była dotąd pusta, ale nagle skała zajaśniała bladym światłem, po czym zaczęły wychodzić z niej wysokie postaci w długich białych togach.
    - Nadal nie rozumiem, jak ktokolwiek może traktować poważnie gości w kieckach – mruknął Lex, a ja uśmiechnęłam się, patrząc, jak aniołowie zajmują swoje miejsca. Właściwie był to dowcip stary jak świat, demony zawsze próbowały podkopać morale przeciwnika, porównując ich do wiotkich niewiast.
    Rozległy się gwizdy i ironiczne wiwaty, ale aniołowie je zlekceważyli, z godnością unosząc głowy. Pochód zamykali: Uriel o nieobecnym spojrzeniu, jak zwykle poważny Gabriel i w końcu Rafael. Pomachałam do niego i odpowiedział mi uśmiechem, po czym poszedł uściskać ojca. Gabriel ograniczył się do uścisku dłoni, tymczasem Uriel otworzył kolejne przejście, którym wypchnięto olbrzymią klatkę pełną dusz. Zadrżałam, kiedy na powrót zalały mnie silne emocje. Złość, strach, wściekłość, zagubienie, smutek. Objęłam się ramionami i zdałam sobie sprawę, że drżę. Trzęsłam się jak dziecko przebywające zbyt długo na mrozie. Krzyki wypełniały moje uszy, zagłuszając myśli.
    Potępieni wili się w klatce, chwytali za pręty, próbując za wszelką cenę się wydostać. Niektórzy płakali, inni wydawali z siebie dzikie wrzaski. Czułam się przytłoczona tym wszystkim, a emocje, które dały o sobie znać, gdy tylko zeszłam na dół, teraz tłumiły moje własne.
    - Odepchnij je – usłyszałam tuż przy uchu. Lex otoczył mnie ramionami. - Nie pozwól im się zbliżyć. Są tam, w klatce, ty jesteś ze mną. To nie twoje uczucia.
    Odetchnęłam i spojrzałam na przyjaciela.
    - Co to? - Mój głos nabrał chropowatego brzmienia.
    - Dusze. Emanują emocjami, z którymi umarli. To się skończy, gdy zostaną osądzeni, ale teraz musisz być silna. Dasz radę?
    Powoli się wyprostowałam. Nie byłam przygotowana na to, co tu zastałam, nie spodziewałam się czegoś takiego. Lex miał rację, musiałam wziąć się w garść. Chciałam, by traktowano mnie poważnie, zatem musiałam na to zasłużyć.
    - Nic mi nie będzie. A gdzie Uriel? - Rozejrzałam się w poszukiwaniu archanioła.
    - Dostarczył zmarłych i poszedł. - Lex wzruszył ramionami. - Czasem zostawał, ale zasada mówi, że archaniołów może być tylu, ilu władców Piekła.
    Zmarszczyłam brwi. Archaniołów pozostało dwóch, a przecież po naszej stronie był tylko tata. To nie wyglądało na równą liczbę. I wtedy pojawił się Lucyfer. W kłębach czarnej pary miał naprawdę efektowne wejście.
    - Drobne spóźnienie, miałem pilną naradę. Milusiu, Gburku, jakże niemiło was widzieć – powitał Rafaela i Gabriela teatralnym ukłonem, natomiast mojego ojca mocno klepnął w plecy. - Azz, mordo moja, jak leci?
    Zachichotałam. Były takie dni, gdy prawie lubiłam Lucyfera. Lex nazywał je Dniami LSD. Oczywiście Lucyfer nie brał narkotyków, po prostu od czasu do czasu miewał dość bycia poważnym politykiem i odreagowywał to jedynym w swoim rodzaju poczuciem humoru.
    Tata nie podzielał jego stylu bycia, posłał mu zniecierpliwione spojrzenie i wszyscy zajęli swoje miejsca. Sąd Dusz właśnie się rozpoczął.
    Gabriel odchrząknął i otworzył grubą księgę.
    - Jackson Tale, zmarły na wskutek odniesionych ran. - Odczytał,  a jeden z demonów wyszarpnął z klatki wysokiego brodatego mężczyznę odzianego w zakrwawioną bluzę z kapturem. Brodacz miotał się, przeklinając i obsypując wszystkich wyzwiskami. Kiedy jego spojrzenie padło na mnie, uśmiechnął się dziko. Przeszły mnie dreszcze i poczułam dziwną ulgę, gdy demon pchnął go dalej.
    - Tale został dźgnięty nożem przez Rosamund Fletcher i wykrwawił się w ciągu kilku minut – czytał dalej Gabriel.
    Mężczyzna warknął i rzucił się gwałtownie w stronę klatki. Usłyszałam kobiecy płacz. Jeden z demonów pochwycił Jacksona nim ten zacisnął dłonie na kratach, drugi otworzył drzwiczki i zmusił szlochającą dziewczynę do wyjścia. Kiedyś musiała być piękna, wysoka, długonoga i rudowłosa, o jasnej karnacji i dużych zielonych oczach. Kiedyś, bo jej twarz i dekolt szpeciły długie krwawe rany.
    - Ach, Rosamund Fletcher. Zmarła na wskutek przedawkowania. Oskarżenie? - Zerknął na tatę i Lucyfera.
    - Oczywiście oboje powinni trafić do mnie – odpowiedział od razu Lucyfer, prostując się na krześle. - Słodka panna Fletcher nie tylko przedawkowała niedozwolone środki, ale też odpowiada za śmierć swojego dilera, pana Tale'a. Z kolei pan Tale odpowiada za śmierć wielu młodych ludzi, których wciągnął w nałogi. - Uniósł kciuk w górę. - Brawo, tak trzymać, cenimy pańską postawę, panie Tale.
    Przez cały ten czas Rosamund szlochała, błagając o litość. Jednocześnie usiłowała stać jak najdalej od Jacksona.
    - Może to ona go zabiła, ale nie wygląda, by był bez winy – szepnęłam do Lexa. Serce mi się krajało, gdy słyszałam jej szloch. W dodatku czułam jej przerażenie. - Nie wygląda na morderczynię – dodałam.
    - Świetna intuicja – pochwalił mnie. - Widzisz, gdy chodzi o ludzi, nic nie jest proste.
    Faktycznie nie było. Głos zabrali stróżowie Rosamund i Jacksona. Zwłaszcza ten drugi dwoił się i troił, by wybronić podopiecznego, jednak jak się okazało, nie miał wiele do powiedzenia – w przeciwieństwie do diablika. Jackson Tale był dilerem, gwałcicielem, złodziejem i mordercą, nic, co mówił anioł, nie mogło mu pomóc. Walka o jego duszę wciąż trwała, on przestał się szamotać. Zamiast tego patrzył na mnie. Przerażał mnie.
    - Jacksonie Tale – odezwał się Gabriel – zostajesz skazany na Piekło.
    - Ha – zawołał tryumfalnie Lucyfer, a pod skazanym nagle wybuchły płomienie, które pochłonęły go w kilka sekund.
    Mimowolnie krzyknęłam i wtuliłam się w ramię Lexa. Przytulił mnie i już nie puścił. Dusze w klatce zaczęły się szamotać, wyć i dziko wrzeszczeć. Miałam wrażenie, że trwa to wieczność, kiedy w końcu udało się je uciszyć.
    - Rosamund Fletcher – wywołał kobietę Gabriel.
    Tym razem kłótnie między aniołem, a diablikiem trwały dłużej. Rosamund nie była złą osobą. Nigdy wcześniej nie brała narkotyków, nie wzięła ich i tym razem. Jackson Tale podał je jej potajemnie, chcąc ją wykorzystać. Lubił sprawiać ból. Obszarpane ubranie dziewczyny nie dawało złudzeń, wiedziałam, że zrobił jej o wiele większą krzywdę niż okaleczona twarz i dekolt, co też było jego sprawką. Dźgając Tale'a nożem, próbowała ocalić swoje życie. Była niewinna. Miałam nadzieję, że teraz nie spotka jej niż nic złego. Że zajmą się nią w Niebie.
    - Złamała podstawowe przykazanie – wtrącił Lucyfer.
    Ojciec skinął głową.
    - Zabiła człowieka i umarła nie żałując tego. Przeciwnie, czuła ulgę.
    Co on wygaduje? Ta dziewczyna była niewinna, nie zabiła umyślnie, próbowała się obronić. To przecież jasne.
    Niestety nie było. Obie strony uparcie trwały przy swoim, w końcu Gabriel przerwał rozmowy.
    - Wedle naszego prawa, powinnaś zostać skazana, Rosamund Fletcher. Nie wyczuwam w tobie ani odrobiny żalu za to, co uczyniłaś. Jednakże zaistniały też pewne okoliczności łagodzące, twój stróż twierdzi, że wiodłaś dobre życie. Ale rozumiesz chyba, że musisz odpokutować swoją winę? Nawet gdybym chciał nie mogę pozostać głuchy na słowa oskarżyciela. Jest w tobie zbyt wiele nienawiści. - Kobieta łkała, a ja miałam ochotę krzyczeć. Jak mogli tak męczyć tę biedną dziewczynę? - Trafisz do Czyśćca, tam wykażesz swoim zachowaniem, czy zasługujesz na wybaczenie – zadecydował, a dziewczyna została wyprowadzona przez demony.
    - To niesprawiedliwe – szepnęłam,  ale Lex tylko wzruszył ramionami.
    Gabriel kolejno odczytywał imiona, a stróżowie i demony spierali się, komu należna jest dusza. Były też przypadki, kiedy nie toczyła się żadna dyskusja. U boku zmarłego pojawiał się ktoś od paktów i po prostu zabierał duszę, która została mu sprzedana przez właściciela. Podobnie działo się z kochankami Rapha, które były w niego tak wpatrzone, że w dalszym ciągu zgadzały się na wszystko, byle tylko spędzić z nim choć chwilę. Starałam się na to nie patrzeć.
    Po trzech godzinach grota opustoszała, a ja czułam się zbyt przytłoczona, by choćby się ruszyć. Podniosłam wzrok, kiedy Lex wcisnął mi w dłonie kubek z gorącą czekoladą. Przyjęłam go i posłałam przyjacielowi ciepły uśmiech.
    - Trzymasz się? - zagadnął, siadając przy mnie.
    - Chyba tak – mruknęłam i upiłam łyk. Czekolada była przepyszna, ogrzewała i rozpływała się na języku. - Gdzie tata?
    - Musi załatwić jeszcze parę formalności z Lucyferem.
    - Chodzi o te osoby, do których upadku przyczyniły się demony z obu kręgów? - Skinął głową. - I jak to rozwiążą?
    - Zagrają w karty.
    Zamrugałam i spojrzałam na Lexa, oczekując, że lada chwila wybuchnie śmiechem. Nie zrobił tego.



9 komentarzy:

  1. Uwielbiam i nie mam słów podziwu dla Waszej wyobraźni.Dziękuję pięknie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gra w karty potrafi rozwiązać wszelkie spory.^^
    Również dziękuję za rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie, w końcu to diabły, ten kto lepiej oszukuje i wygra, zasłużył na duszę:D

      Usuń
  3. Hah, gra w karty, może jeszcze w pokera? ;)
    Tak z ciekawości, któraś z Was była w Egipcie, że tak ciekawie wszystko opisane? ;)
    A to o smokach, hihi, drobna sprzeczka pod publikę, rozbroiło mnie to :D
    Ale miesiąc miodowy proszę oddać, nieładnie tak przerywać go po dwóch dniach :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No na pewno nie w wojnę.^^
      Nie bylyśmy w Egipcie. Natomiast bardzo dużo czytałyśmy, oglądałyśmy zdjęcia i przewodniki, żeby napisać ten rozdział.
      Miesiąc miodowy niestety nie wyszedł tak jakby chcieli i musi poczekać.

      Usuń
    2. To ja dodam jeszcze, że te rozbudowane opisy zabytków to zasługa Iary:)

      Usuń
    3. To macie talent, żeby tak z przewodników fajnie wyłuskać co ciekawsze :) I w takim razie dodatkowe oklaski dla Iary ;)

      Usuń
  4. dziekuje , jak widac Dorian dalej jest bardzo terytorialny wobec Sheilii, , zazdrosny o przewodika....co do sadu to chyba wstrząsnał on Sheila, ona naprawde była wychowywana pod kloszem, naiwna i niewinna , i chyba to tak zauroczyło w niej Doriana:)

    OdpowiedzUsuń