Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

28.11.2015

Rozdział III

*** Dorian***
 
    Odzyskałem przyjaciela.
    Ezekiel ani trochę się nie zmienił przez te cztery tysiące lat, czego właściwie mogłem się spodziewać, skoro spędził je śniąc, podobnie jak ja. Nadal był przemądrzały, zapatrzony w siebie i wciąż chciał ożenić się z moją siostrą. Nie dawałem mu na to większych szans. Nie po tym, co bezmyślnie zrobił. Zostawił ją samą, z myślą, że nie żyję. Zostawił, mimo że obiecał się nią zaopiekować. Dlatego uważałem, że na nią nie zasłużył. Przynajmniej na razie. Nie miałem nic przeciwko ich związkowi, szczególnie, że dzięki temu Genevieve z pewnością odsunęłaby się od Azazeala. Ale Ezekiel powinien się postarać. Porządnie postarać.
    Dość szybko pojął, czemu poślubiłem Sheilę i dlaczego powinien ukrywać się przed światem. Byłem pewien, że wymyśli sposób, by obejść wszelkie zakazy i nakazy aniołów, aby bez wszczynania wojny wybić się w tym świecie, nie musieć się ukrywać, latać jako smok kiedy tylko zechce i... żyć niemal tak, jak dawniej, choć w innej epoce, innym tysiącleciu, zupełnie innym czasie.
    Tak, jeśli ktoś potrafił tego dokonać, to tylko lodowy smok. To, co ja mogłem zrobić, to nie prowokować aniołów i stworzyć nową rasę, mieszaną, lecz wystarczająco potężną, by pokonać pierzastych, gdy w końcu zorientują się w sytuacji i wyruszą przeciwko nam. Tylko że wtedy nie będą mieć już żadnych szans. Smoki, moje dzieci, wnuki, prawnuki, mające w sobie również krew nefilim, razem będą niepokonane. Nie zajmie to paru czy nawet parunastu lat, może wiek albo dwa, ale w końcu odbuduję mój ród. Potomków smoków i nefilim. I oczywiście nimfy, co doda im pozorów kruchości i niewinności. Nie wykluczałem, że pojawią się dzieci, które będą miały w sobie najwięcej z nimfy, pacyfiści i wrażliwi na zło. Tacy, jak Sheila. Uśmiechnąłem się mimowolnie na tę myśl. Oni też są potrzebni w naszym rodzie. Jako przykład dla aniołów, że nie jesteśmy groźni.
    Sheila na pewno byłaby dumna z takich dzieci. Nie miałem wątpliwości, że będzie wspaniałą matką. Żoną była idealną. Podczas spotkania z Ezekielem byłem z niej naprawdę dumny. Uprzejma, elegancka, w sukni doskonale podkreślającej jej delikatną urodę, a do tego o nienagannych manierach, jakich zapewne mój przyjaciel nie spodziewał się po nimfie i nefilim.
    Po kolacji postanowiliśmy zmienić się w smoki i polecieć. Sheila była trochę zaniepokojona tym pomysłem, ale uspokoiłem ją, że będziemy omijać zaludnione obszary.
    Przed wyjściem dostałem namiętnego buziaka, w którym wyraźnie kryła się słodka obietnica. Czyżby nie potrzebowała już więcej czasu...? Pewnie wieczorem się przekonam. Zerknąłem na moją śliczną, kuszącą żonę, raz jeszcze posmakowałem jej słodkich ust i przenieśliśmy się z Ezekielem na jedną z większych łąk otoczoną lasami, gdzie bezpiecznie mogliśmy przybrać nasze smocze postacie.
    - Skąd ten głupi uśmiech? - zapytał, zdejmując koszulę i rzucając ją na trawę.
    - Głupi? To się nazywa uśmiech wyrażający zadowolenie, Ezekielu – pouczyłem go, także się rozbierając.
    - Głupawe zadowolenie – poprawił mnie i zrzucił resztę ubrań. - Niech zgadnę, rozmyślasz o swojej żonce?
    Zaczął się zmieniać, nie czekając na odpowiedź. Przewróciłem oczami, nie trudząc się odpowiadaniem na durne pytania i już po chwili również rozpocząłem przemianę.
    Pojawił się płomień, ból, trzask przekształcających się kości, rozrastające się mięśnie. Zamknąłem oczy, panując nad bólem, przeprowadzając przemianę powoli, stopniowo. Kiedy w końcu z pleców wystrzeliły skrzydła, przeciągnąłem się z ulgą i otworzyłem oczy, zerkając na przyjaciela. Posłał mi krótkie spojrzenie i wzbił się do lotu.
    Ezekiel jako smok wyróżniał się równie dobrze, jak w swej bardziej ludzkiej postaci. Wszystko to za sprawą rzadko spotykanej barwy łusek. Miały ciemnoniebieski kolor z jaśniejszymi przebarwieniami na krawędziach. Jego rozmiar i rozpiętość skrzydeł nie odbiegały już od normy, więc przynajmniej z tego powodu się nie puszył.
    Rozłożyłem skrzydła i już po chwili unosiłem się w powietrzu. Skierowałem się na wschód, uznając, że na razie lepiej unikać ludzkich siedlisk.
    Nie tak zapamiętałem to miejsce. Ludzie je zniszczyli, usłyszałem w myślach głos Ezekiela.
    Ludzie wszystko zniszczą. Zatrują rzeki, wybiją zwierzęta, będą zabijać się wzajemnie... a anioły i tak czepiają się nas, odparłem, prychając głośno i zostawiając smugę dymu w powietrzu.
    Nie dziw się, okazaliśmy się potężniejsi niż wszystko, co stworzyli. Ich ludzkie ścierwa nie sięgają naszej rasie do pięt. Oto prawdziwy powód wojny.
    Niech się cieszą, póki mogą, przesłałem mu myśl i przyspieszyłem lot.
    Planujesz coś?, zapytał leniwie, wznosząc się ku chmurom.
    Jeszcze nie, odparłem. Brakuje nam przewagi. Ale w końcu będziemy ją mieć.
    Usłyszałem jego śmiech.
    A cóż to, masz zamiar napłodzić tyle dzieci?
    Dzieci, wnuki, prawnuki... Mam czas. Mnóstwo czasu.
Zerknąłem na Ezekiela. Ja przynajmniej mam plan. Nie zamierzam się poddać.
    To nazywasz planem? Płodzenie dzieci? Czysty geniusz. Jego głos wręcz ociekał sarkazmem. Spojrzał na mnie przeciągle i przyspieszył. Jak myślisz, ilu potomków urodzi twoja żona, nim anioły się wkurzą?
    Mogą się wkurzać, ile zechcą, póki nie będzie bezpośredniego zagrożenia dla nich lub ich ukochanych ludzi, nic nie zrobią. Rodzenie dzieci to nie powód do wojny.
Zwolniłem, dostrzegając ląd na horyzoncie.
    I wcale się nie domyślą, że chcesz odbudować ród. Obniżył lot i ruszył za mną.
    Nawet jeśli, to co zrobią? Zawahałem się, czy nie powinniśmy zawrócić, ale uznałem, że wszędzie możemy natknąć się na wyspy. Miniemy ją i nikt nas nie zauważy.
    To, co wychodzi im najlepiej. Kolejną wojnę. Spojrzał w dół, obserwując małe, ludzkie domki.
    Z powodu dzieci? Gdyby tak miało być, nie dopuściliby do ślubu, prawda?
    Nasza rasa nigdy nie miała więcej niż dwoje dzieci.
    W przeciwieństwie do nimf i diabłów...
Zerknąłem w dół. Na wyspie byli ludzie. Nawet z takiej odległości wyczułem ich zaciekawienie. Najchętniej poczułbym ich strach... ale to byłoby głupie posunięcie. Nie warto wszczynać wojny dla kilku ludzi. Uniosłem się wyżej.
    I właśnie to może im się nie spodobać. Zerknął w dół. To też nie.
    Podążyłem za jego wzrokiem. Niewielka grupka ludzi wciąż się w nas wpatrywała, a jeden z nich czymś w nas celował. Broń? Nie... Przyjrzałem się uważniej i zdałem sobie sprawę, że to kamera – urządzenie, które nagrywało obrazy i można je było potem odtworzyć. Rozpowszechnić.
    Nie mogłem do tego dopuścić.
    Widzisz tego człowieka z urządzeniem w ręce?, zwróciłem się do Ezekiela. Trzeba je zniszczyć. Inaczej ludzie dowiedzą się o nas... a potem anioły. Obniżyłem lot.
    Dowiedzą się z powodu jakiejś skrzynki?
    Tak. To się nazywa kamera.
Skierowałem się w stronę człowieka, który nadal nie czuł strachu, lecz fascynację i zawzięcie nagrywał.
    I co z tego? Ezekiel przelotnie zerknął w dół.
    A to, że nikt nie będzie mnie nagrywał bez pozwolenia, odparłem zniecierpliwiony i pomknąłem w stronę ludzi.
    Mogliby nas czcić... Pozwoliłbym im na to
, usłyszałem głos za plecami.
    Załóż sobie sektę. Podleciałem do mężczyzny z kamerą. Dopiero gdy byłem już blisko, wyczułem jego strach. Opuścił urządzenie i rzucił się do ucieczki. Niewiele myśląc, posłałem za nim słup ognia.
    A cóż to za wynalazek? Ta sekta? Ezekiel zbliżył się do mnie, choć wciąż pozostawał wysoko na niebie. Wiesz oczywiście, że to nie było mądre?
    Prychnąłem.
    A po co uciekał z kamerą? Rozejrzałem się. Ludzie, którzy wcześniej tu byli, zdążyli już schować się w popłochu. Zostały tylko spalone szczątki człowieka i jego urządzenia.
    Nie wiem, czym jest kamera, ale ta sytuacja na pewno nie umknie aniołom, stwierdził sceptycznie Ezekiel. Uniosłem się w górę.
    Kamera to takie urządzenie, które zapamiętuje obrazy. Potem odtwarza je i przesyła dalej za pomocą telewizji lub internetu, wyjaśniłem, pamiętając, jak tłumaczyły mi to Sheila i Genie. Teraz wszyscy ludzie mają te urządzenia w swoich domach, kontynuowałem, zrównując się z nim. Wystarczy kilka minut, żeby obraz został przesłany dalej. W ten sposób za godzinę wszyscy ludzie widzieliby nagranie.
    Telewizja i internet. Przekazują obrazy. W porządku. Może nas nie pokażą, ale anioły mają swoje metody, mruknął i przywołał mgłę, która nas spowiła. Była ciężka i zimna, lecz kryła nas całkowicie przed oczami ludzi. Po chwili podjął temat: Zatem ludzie chcą nas oglądać. Czy to znaczy, że nauczyli się nas czcić?
    Nie można czcić kogoś, w kogo się nie wierzy
, stwierdziłem. Lecimy dalej? Czy wolisz zwiedzać współczesny świat w postaci, na którą ludzie nie zwrócą szczególnej uwagi?
    Posłał mi najbardziej urażone spojrzenie, na jakie może pozwolić sobie smok. Może ty masz postać, na którą nie zwraca się uwagi, ja jednak zawsze przyciągam pełne zachwytu spojrzenia.
    Niewątpliwie.
Skierowałem się w stronę morza z zamiarem powrotu tam, gdzie zostawiliśmy ubrania, gdy coś przyszło mi do głowy. Zerknąłem na przyjaciela. A może moglibyśmy zapolować?
    Pewnie nie żyją tu już wywerny?
    Wyginęły
, potwierdziłem.
    A co przetrwało? Żyje tu jakiś większy zwierz?
    Niedźwiedzie, nosorożce, lwy, tygrysy, pantery...
    Niedźwiedź brzmi dobrze. Którędy?

    Rozejrzałem się i po namyśle skierowałem w stronę Szwecji, gdzie powinniśmy bez problemu znaleźć naszą zwierzynę.
    Zatem... skoro nie ma smoków, nie ma wywern i zapewne potworów morskich, kto teraz jest dominującym drapieżnikiem?, dobiegł mnie zaciekawiony głos Ezekiela.
    Wygląda na to, że człowiek, stwierdziłem z niechęcią. Ledwo nas zabrakło, a rozpanoszyli się niesamowicie.
    Odpowiedziało mi pogardliwe prychnięcie, najwyraźniej mój przyjaciel nie uważał ludzi za istoty godne miana drapieżników.
    Zbliżaliśmy się do Szwecji. Obniżyłem lot, wypatrując niedźwiedzi. Ezekiel minął mnie, wznosząc się dopiero, gdy jego łapy musnęły wierzchołki drzew. Wyciągnął szyję, rozglądając się za śladem zwierza.
    Dostrzegłem młodego niedźwiedzia, ale Ezekiel parsknął tylko i pokręcił głową.
    Za mały, uznał. Niech mu będzie, poszukamy czegoś większego. Wyprzedziłem go, uważnie patrząc w dół.
    Wypatrzyliśmy go niemal równocześnie. Duży, brunatny niedźwiedź przemierzał rozległe lasy. Przyspieszyłem lot, wpatrując się w ofiarę. Czułem narastającą ekscytację. Lubiłem polowania.
    Ten będzie odpowiedni, zadecydował Ezekiel. Okrążył zwierzę i obniżył lot już z drugiej strony. Niedźwiedź instynktownie wyczuł zagrożenie. Zmienił kierunek biegu, łudząc się, że nam ucieknie. Był wysoki i potężny, miał chyba ponad trzy metry, gęste futro i potrafił bardzo szybko biegać.
    Nie wystarczająco szybko. Nie dla smoków.
    Przyspieszyłem, lecąc tuż nad koronami drzew. Przywołało to wspomnienia innych polowań. Głównie na wywerny. Były dużo bardziej niebezpieczne niż ten niedźwiedź, który stanowił naprawdę niewielkie wyzwanie.
    W końcu wybiegł na sporą polanę. Zatrzymałem się w powietrzu tuż przed nim. Miałem ochotę dmuchnąć ogniem, żar już wzbierał się w moich płucach, ale w porę przypomniałem sobie, że jesteśmy w lesie. Zamiast tego wyciągnąłem pazury i drasnąłem niedźwiedzia. Zaryczał przeraźliwie, zawracając, lecz z drugiej strony już czekał Ezekiel.
    Wylądował i zasyczał, chcąc sprowokować zwierzę. Najwyraźniej mu się udało, albo niedźwiedź doszedł do wniosku, że nie zdoła umknąć, bo zaszarżował wprost na lodowego smoka. Wyczułem zadowolenie Ezekiela; zawsze uważał, że polowanie jest nic niewarte, jeśli ofiara nie próbuje walczyć. Niedźwiedź może nie był wywerną, ale jego wściekły atak był godny podziwu. Ezekiel pozwolił mu zadać pierwszy cios, uchylił się i zdzielił przeciwnika pazurami.
    Zwierzę wydało z siebie kolejny ryk i rzuciło się w stronę lodowego smoka. Ezekiel ponownie zrobił unik, raniąc jednocześnie ofiarę. Natychmiast się zbliżyłem i wylądowałem za niedźwiedziem, głośnym pomrukiem zwracając na siebie jego uwagę.
    Ranny niedźwiedź stał się bardziej agresywny, przestał już uciekać. Gdy zobaczył mnie, stojącego na ziemi, uznał najwyraźniej, że jestem słabszym przeciwnikiem niż ten, który go zranił. Wydając ryk, w którym słychać było gniew, wręcz furię spowodowaną bólem, rzucił się na mnie, demonstrując swoją siłę. Zatrzymałem jego łapę swoimi pazurami i dmuchnąłem żarem prosto w głowę zwierza. Niedźwiedź cofnął się, otwierając szeroko paszczę uzbrojoną w duże zęby i cztery większe kły. Sierść na jego pysku stliła się pod wpływem żaru, ukazując skórę. Oczywiście nie czekałem, aż się otrząśnie i ponownie zaatakuje. Wbiłem pazury w jego szyję.
    Dalej potoczyło się już szybko. Kolejny cios spowodował, że niedźwiedź zaryczał już znacznie słabiej, a przy następnym zamilkł zupełnie. Rozejrzałem się. Wokoło leżały wnętrzności zwierza. Swoje pazury pokryte miałem krwią, a w ustach czułem jej posmak oraz smak mięsa. Adrenalina powoli opadła. Polowanie dobiegło końca.
    Przeniosłem spojrzenie na przyjaciela.
    Zmieniamy się? Upieczemy go w ognisku, zaproponowałem.
    Czemu nie. Masz zamiar pochwalić się łupem żonce?
    Jego sylwetka zaczęła się zmieniać jeszcze, gdy do mnie mówił. Jak tylko przybrał ludzką formę, jego ciało pokrył lód, zmieniając się w eleganckie spodnie, białą, staromodną koszulę z długimi rękawami o koronkowych mankietach i sięgającą kostek pelerynę. Posłał mi zarozumiały uśmiech.
    - Nowa sztuczka.
    Ubranie z lodu? Jeszcze ci się roztopi na słońcu, zażartowałem.
    Rozpocząłem przemianę i gdy doszedłem do ostatniego etapu, miałem już na sobie ciemnoczerwoną koszulę bez guzików, podobną do tych, które nosiłem na co dzień oraz wygodne ciemne spodnie.
    - A co do łupów, wątpię, żeby Sheila chciała oglądać martwego niedźwiedzia. - Wskazałem na rozszarpane zwierzę.
    - Ze skóry byłoby miękkie okrycie.
    - Możesz zatrzymać skórę – oświadczyłem wspaniałomyślnie, pochylając się po kamienie i układając je w duży okrąg.
    - Nie. Wolałbym polarnego, jeśli już. - W jego dłoni uformował się długi, lodowy sztylet. Kucnął przy ciele zwierzęcia i zaczął odcinać skórę.
    - Następnym razem możemy poszukać polarnego – zgodziłem się i zająłem ogniskiem. Przywołałem stosik drewna i podpaliłem. Ogień buchnął wysoko. Na wszelki wypadek zabezpieczyłem ognisko magią, by przypadkiem nie spowodować niepotrzebnego pożaru.
     Następnie zabrałem się za rożen. Z czterech grubszych patyków zrobiłem dwie podpórki, stawiając je w ziemi tak, by się ze sobą krzyżowały. Potem przypomniałem sobie metalowy rożen, który widziałem niedawno w jakimś sklepie. O tak, nada się. Przywołałem go i oparłem na podpórkach. Gotowe.
    Zerknąłem na Ezekiela, który kończył już oporządzać zwierza. Najwyraźniej nie potrzebował pomocy.
    Machnął ręką i metalowy pręt powędrował do jego dłoni. Nadział na niego duży kawał mięsa i razem umieściliśmy go nad ogniem.
    - No więc, skoro w tej chwili i tak nie mamy nic do roboty, to może opowiesz mi, co jeszcze mnie ominęło? - Mój przyjaciel starannie wytarł dłonie, koronkowe mankiety pozostały bez skazy.
    - Najlepiej zacznę od początku, od momentu mojego przebudzenia – zadecydowałem, siadając przy ognisku. Ezekiel zrobił to samo. Wróciłem myślami do tamtej chwili i opowiedziałem mu o dwóch diabłach, którzy mnie przebudzili, o Sheili, którą dostałem od nich w prezencie i jak początkowo zamierzałem ją zabić. Podejrzewam, że gdyby to nie była Sheila, gdyby była to zupełnie inna osoba, o całkiem odmiennym charakterze, może też wyglądzie, spełniłbym swoją groźbę, co z pewnością nie pomogłoby mi w odzyskaniu siostry. Ale to była moja mała, słodka, niewinna nimfa o dobrym sercu, zdecydowana pomagać każdemu łotrowi.
    Następnie powiedziałem Ezekielowi o sali wynalazków w moim zamku, o tym, jak Sheila wyjaśniła mi ich działanie; o jeziorku, zamachu na mnie, spotkaniu z Azazealem, rozpoznaniu Genevieve i decyzji o ślubie z Sheilą. O ogrodzie, który dla niej zrobiłem, a także wyprawie do Wenecji, która zakończyła się śmiercią Samaela. Opowiedziałem również o obiedzie u Azazeala i poznaniu archanioła-pacyfisty, który niespodziewanie stanął po mojej stronie. W końcu doszedłem do samej ceremonii. Wspomniałem również o Mizkunie, który próbował uciec i z którego wciąż nie wydostałem informacji o kryjówce Beliala. Zakończyłem relacją z rozmowy z Baśniarzem, dzięki któremu udało mi się ustalić miejsce snu lodowego smoka.
    Przegryzając upieczony kawał mięsa, skończyłem opowieść, która mimo tak krótkiego czasu wydawała mi się dosyć odległa i zapatrzyłem się w żółto-czerwone płomienie.
    - Mogę zająć się tym demonem – zaproponował mój przyjaciel, nabijając na nóż płat mięsa. - Jeśli coś wie, ja również się dowiem. - Odgryzł kawałek dziczyzny, spoglądając na mnie w zamyśleniu.
    - Spróbuj – zgodziłem się. - Lepiej jak najszybciej pozbyć się tego Beliala.
    - Dziwię się, że nie znalazłeś jeszcze nikogo, kto mógłby wyciągnąć z niego prawdę. - Dokończył kawałek, który sobie ukroił. - Ale to nie Belial mnie niepokoi. Straciłeś głowę dla tej dziewczyny, co?
    - Że co? - Uniosłem brwi w wyrazie zdumienia. - Co masz na myśli? Bo jeśli to, że ją szanuję i lubię, to przypominam ci, że to prawidłowe odniesienie w stosunku do własnej żony. - Sięgnąłem po kolejny kawałek mięsa.
    - Raczej, że stała się centrum twojego świata, niemal wszystko o czym mówiłeś, odnosi się do niej. Znasz ją niewiele ponad tydzień, a jestem pewny, że zabiłbyś każdego, kto krzywo na nią spojrzy.
    Wzruszyłem ramionami.
    - A ty pozwoliłbyś komuś obrażać Genevieve?
    - Znam Genevieve całe jej życie. Jest córką mojego wodza i kobietą, którą mi przyrzeczono. - Odkroił jeszcze kawałek mięsa. - A mimo to wiem, że ona już nie potrzebuje niczyjej opieki.
    - W przeciwieństwie do Sheili. Nietrudno zauważyć, że potrzebuje mojej ochrony. Jest krucha, delikatna i bezbronna.
    - I dlatego w jej obecności stajesz się łagodny jak baranek? - usłyszałem nutkę drwiny w jego głosie. Pokręciłem głową.
    - Nie do końca rozumiem, do czego zmierzasz. Twierdzisz, że powinienem w jej obecności ucinać głowy? Raz już zabiłem przy niej diabła i wystarczy. Wolę trzymać ją z daleka od widoku krwi i flaków.
    Uśmiechnął się i pokręcił głową.
    - Bo jest taka delikatna, a jej wielkie, piękne oczy patrzą na ciebie z wielkim smutkiem...
    - Ale się przyczepiłeś – mruknąłem. - Lepiej pomyśl, jak przeprosić Genie, bo szybko ci nie pójdzie. Cztery tysiące lat chowania urazy nie znika tak ot, w kilka dni.
    - Kobiety nie potrafią długo chować do mnie urazy. Żadna nie oprze się tej twarzy. - Skończył jeść i wytarł dłonie. Jego ego jak zwykle nie miało granic.
    - Zobaczymy. - Skończyłem jeść trzymany w ręce kawałek. - Tak czy inaczej, powinieneś pokazać, że się starasz, że na nią zasługujesz.
    - Wątpisz, że na nią zasługuję? - uniósł brwi.
    - No cóż... nie ochroniłeś jej przed aniołami, uciekłeś w krytycznym momencie, zostawiając Genie na ich pastwę, choć obiecałeś ją chronić. Wiesz, że zawsze popierałem wasz związek i chętnie widziałbym was razem, ale powinieneś pokazać – przede wszystkim Genie – że powinna zostać twoją żoną nie z powodu twej, jak twierdzisz, oszałamiającej urody, ale dlatego, że zapewnisz jej bezpieczeństwo i szczęśliwe życie u swego boku.
    - Właściwie to przysięgi małżeńskie obowiązują od dnia ceremonii zaślubin, a do tego nie doszło. Znalazłem ją, tak jak ci obiecałem. Nie było łatwo, wierz mi, wszędzie nas wypatrywali. Byłem gotów zabrać ją w bezpieczne miejsce, to ona się zaparła. Nie umrę dla niczyjego kaprysu. - Westchnął. - Dobra, nawaliłem. Ale nadal jesteśmy sobie przyrzeczeni.
    - Przez kogo? - Pokręciłem głową. - Nasz ojciec nie żyje, a ona nie została zapytana o zdanie, więc dla niej takie narzeczeństwo się nie liczy. Świat się zmienił, Ezekielu. I Genie się zmieniła. Czas, byś rozpoczął działanie na nowych zasadach, innego wyjścia nie ma.
    - Zatem nasze tradycje masz dziś za nic?
    - Nie zmuszę jej do ślubu z tobą – powiedziałem stanowczo. - Genie będzie szczęśliwa tylko wtedy, jeśli podejmie samodzielną decyzję.
    - Ależ może ją podjąć, ale raczej nie ma nad czym się zastanawiać. - Wstał i zgasił ogień lodowym podmuchem. - Zbierajmy się stąd, chcę się napić w jakimś cywilizowany miejscu.
    - Znam jeden ciekawy bar. - Również wstałem i zerknąłem na niedźwiedzią skórę. - Na pewno jej nie chcesz?
    Przewrócił oczami.
    - Absolutnie. Chyba nie są teraz zbyt modne. Gdzie jest ten bar?
    Zamiast odpowiedzieć, przeniosłem nas na obrzeża niewielkiego miasteczka, gdzie znajdował się stary kościół. Rozejrzałem się dookoła i dostrzegłem płytę nagrobną, przejście do baru demonów, gdzie kilka dni temu zaprowadził mnie Varys w poszukiwaniu sługusów Beliala. W efekcie, znaleźliśmy Mizkuna.
    - Tutaj. Chodź za mną. - Ruszyłem w stronę nagrobka. Użyłem mocy, przesuwając płytę i tak samo zamknąłem ją za nami, gdy zeszliśmy na dół po schodach.
    Przeszliśmy ciemnym tunelem i weszliśmy do sali pełnej demonów. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak poprzednim razem, nawet wokalistka była ta sama, śpiewając pięknym, syrenim głosem, rozchodzącym się po całym barze.
    To właśnie ona przykuła uwagę Ezekiela. Obserwował ją, nie zwracając uwagi na nikogo innego.
    - Czyżby syreni głos podziałał na ciebie hipnotyzująco? - spytałem, kierując się do barowego kontuaru. Za nim stała ta sama barmanka, z jednym okiem niebieskim, drugim białym. Stojącemu obok nas demonowi o paskudnej twarzy pokrytej świeżymi strupami podała dziwny napój o kolorze czerwono-zielonym, w którym wyraźnie coś się ruszało. Cóż, kwestia upodobania.
    - To nie syrena. Jest w niej coś... starego. - Usiadł przy barze.
    - Raczej pradawnego. Nie wygląda na staruszkę – stwierdziłem, zerkając na barmankę, która przyglądała się z zainteresowaniem mojemu przyjacielowi, jakby zastanawiając się, czy do niego zagadać, w końcu odwróciła się i spojrzała na mnie. Posłała mi uśmiech, oparła się na kontuarze i pochyliła w moją stronę, wyraźnie demonstrując dekolt.
    - Witaj ponownie. Znalazłeś to, czego szukałeś? - zapytała.
    - Trop był dobry – odparłem, na co zareagowała jeszcze szerszym uśmiechem, a w jej oczach dostrzegłem satysfakcję. Właściwie to w niebieskim, bo białe pozostało nieruchome.
    - Oczywiście. A ten przystojniak wpatrujący się w wokalistkę przyszedł z tobą? - Oblizała pełne, czerwone wargi, zerkając na Ezekiela i zanim zdążyłem odpowiedzieć, dodała: - Podać to, co poprzednio? A może coś bardziej... orzeźwiającego?
    - Coś mocnego – wtrącił mój przyjaciel, odwracając się w naszą stronę.
    - Czyli może być to, co poprzednio – potwierdziłem.
    Barmanka posłała uśmiech Ezekielowi, a chwilę potem stały już przed nami dwa drinki.
    - To ta, która się do ciebie kleiła? - Ezekiel wzniósł kieliszek w toaście i upił połowę jednym łykiem.
    - Tak, to ta – potwierdziłem, wypijając od razu całość i rozkoszując się przyjemnym paleniem w gardle. Barmanka nie wydawała się urażona czy zażenowana taką oceną, uniosła tylko lekko brwi i zwróciła się do Ezekiela.
    - W tym barze gościły już różne istoty i to w ogromnej ilości, więc trudno zapamiętać wszystkich, ale ciebie bym nie zapomniała. Nie jesteś stąd, prawda?
    - Nie - odparł krótko i dopił drinka. - Jeszcze jeden.
    - Tak myślałam. - Odwróciła się i przygotowała drinka, po czym postawiła przed Ezekielem. - Na koszt firmy. - Puściła do niego oczko. No tak, jakżeby inaczej. Kobiety zwykle szalały za Ezekielem. Tylko Genie była wyjątkiem, nawet jeśli jej się podobał, to nie okazywała tego tak otwarcie. Co po części sprawiło, że mój przyjaciel właśnie na nią zwrócił uwagę. Do tej pory nie mogłem zapomnieć min zawiedzionych kobiet z naszej osady, gdy rozeszła się wieść o zaręczynach Ezekiela z Genevieve, która jako jedyna nie zabiegała o jego względy.
    Ezekiel oczywiście nic sobie z tego nie robił, podziękował barmance skinieniem głowy. Zerknął przelotnie na śliczną wokalistkę, która właśnie zeszła ze sceny i ruszyła do baru.
    - To co zawsze. - Jej głos był równie melodyjny jak wtedy, gdy śpiewała.
    Barmanka odwróciła się, sprawnie robiąc jakiegoś drinka. Zerknąłem na Ezekiela, ciekawy, czy będzie chciał dowiedzieć się czegoś o kobiecie z głosem syreny. Teraz, gdy była blisko, ja również wyczuwałem od niej pewien rodzaj mocy. Możliwe, że faktycznie była pradawną istotą.
    Spojrzała na nas spod rzęs i sięgnęła po szklankę, a Ezekiel obdarzył ją jednym ze swoich specjalnych uśmiechów. Oho, zaczyna się, pomyślałem i zerknąłem na kobietę, ciekawy jej reakcji.
    Upiła łyk i przeczesała włosy dłonią, przestając zwracać na nas uwagę. Wiedziałem, że Ezekiel potraktuje to jako wyzwanie. Pochylił się w jej stronę i położył dłoń na jej ramieniu. Ku mojemu zaskoczeniu znieruchomiał, gdy ich skóra się zetknęła. Cofnął rękę, a ona rzuciła mu szybkie spojrzenie, po czym dopiła swój drink i ruszyła na scenę. Ezekiel już na nią nie patrzył.
    Pochyliłem się w jego stronę.
    - Co się stało? - spytałem, zaciekawiony reakcją przyjaciela.
    - Ma bardzo silny urok – odparł upijając łyk swojego drinka. - Jej magia jest łagodna, ale myślę, że mogłaby być równie silna jak naszej rasa.
    - Kim w takim razie ona jest? - zdziwiłem się.
    - Nie wiem. Ale się dowiem.
    - Tylko nie zapominaj, że podobno jesteś zaręczony – przypomniałem.
    - Nie widzę związku – odparł, stawiając kieliszek na barze.
    - Dobrze wiesz, o czym mówię – odrzekłem, zastanawiając się, czy nie zamówić kolejnego drinka. Zanim się namyśliłem, dostrzegłem dwa sukkuby idące w naszą stronę. Dyskutowały o czymś zawzięcie, w końcu jedna z nich, brunetka, wzruszyła ramionami i skierowała się w moją stronę, a druga – wyższa od niej blondynka – z uroczym uśmiechem ruszyła do Ezekiela.
    - Nie moja wina, że wszystkie mnie pragną – odparł niewinnie i uśmiechnął się do kobiety.
    Pokręciłem głową z rozbawieniem. Brunetka położyła dłoń na moim ramieniu i uśmiechnęła się ponętnie. Wstałem i odsunąłem się, zanim zdążyła złożyć propozycję.
    - Nie wszystkie – zaprzeczyłem. - Zbieram się, idziesz ze mną czy... zostajesz? - Uniosłem brwi, patrząc na niego znacząco.
    Uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony rozczarowaniem brunetki. Ten uśmiech jeszcze się poszerzył, gdy blondynka szepnęła mu coś do ucha. Zerknął na nią i musnął dłonią jej policzek.
    - Przecież jestem zaręczony – odparł i odsunął się od baru i obu kobiet. - Poza tym Baśniarz ma mi wiele do opowiedzenia.
    - W takim razie wracamy. - Skierowałem się do drzwi. Ruszył za mną, a kiedy się zrównaliśmy, dostrzegłem uśmiech na jego twarzy, będący jedyną reakcją na rozczarowane westchnienie kobiet.
    Po powrocie do domu Ezekiel udał się do wybranej sypialni, a ja oczywiście do mojej i Sheili. To właśnie widok sukkubów przypomniał mi, że w domu czeka na mnie śliczna nimfa. Niestety, okazało się, że już spała. Nie zdawałem sobie sprawy, że zrobiło się już tak późno.
    Skierowałem się do łazienki, ale wtedy mój wzrok padł na śpiącą żonę. Kołdra zsunęła się z niej, ukazując skąpą, czerwoną, koronkową bieliznę. Wyglądała w niej tak kusząco, że przez chwilę pomyślałem, by obudzić ją pocałunkami. O tak, to z pewnością byłaby dla niej przyjemna pobudka... ale rano. Nie wpół do pierwszej w nocy. Jak mogłem się tak długo zasiedzieć? Pokręciłem głową i przykryłem moją śliczną żonę. A potem udałem się do łazienki i wziąłem długi, chłodny prysznic.
    Położyłem się, pewny, że po dniu pełnym wrażeń szybko uda mi się zasnąć, ale okazało się, że nie było to wcale takie proste. Szczególnie, gdy wtulała się we mnie piękna kobieta w seksownej bieliźnie i niczym poza tym. I pomyśleć, że narzekałem na jej piżamy...

    Kiedy się obudziłem, Sheili już nie było. Sądząc po słońcu przebijającym się przez zasłony, dochodziło południe. Przynajmniej się wyspałem. Ubrałem się i skierowałem do kuchni, gdzie wyczułem obecność mojej żony.
    Stała, przegryzając jabłko i słuchała uważnie czegoś, co mówił jeden z moich demonów. Dowódca straży, ten, który wygrał igrzyska. V'lane, przypomniałem sobie. Ciekawe, co takiego interesującego opowiadał Sheili? Co dziwne, tym razem nie miała na sobie sukienki lecz króciutkie, czerwone spodenki i beżową koszulkę na ramiączkach. Obok niej stał Varys, przyglądając się V'lane'owi sceptycznie, jakby miał za chwilę sprostować jego słowa.
    - Dlatego od dziś będziesz biegać. Im będziesz szybsza, tym większe będziesz miała szanse. Poza tym dołączam do ekipy.
    - Możesz pomarzyć – przerwał Varys, krzyżując ramiona na piersi. V'lane rzucił mu krótkie spojrzenie.
    - Daj spokój, przydam się, tworzymy świetną drużynę!
    Sheila zachichotała, obserwując ich walkę na spojrzenia, a potem jej wzrok przesunął się na mnie. Uśmiechnęła się i podeszła, by dać mi krótkiego całusa. Odpowiedziałem tym samym i objąłem ją ramieniem.
    - Zamierzasz biegać? - zdziwiłem się. Wiedziałem, że lubi taniec i gimnastykę, ale o bieganiu nic nie wspominała.
    - Zamierzam nauczyć się bronić. Choć przypuszczam, że V'lane wymyślił to specjalnie, bym mogła szybciej uciekać – powiedziała z rozbawieniem, a wymieniony przez nią demon udał do głębi urażonego.
    - Bronić? - Uniosłem brwi. - W jaki sposób?
    Miałem na końcu języka, że nie musi się uczyć, bo ja ją obronię, ale uznałem, że mogłaby się ze mną nie zgodzić w kwestii sposobu obrony.
    - Nic mi nie będzie, mam doskonałych nauczycieli – zapewniła, a obaj mężczyźni natychmiast obiecali, że dopilnują jej bezpieczeństwa.
    Zupełnie nie wyobrażałem sobie Sheili jako wojowniczki, ale skoro koniecznie chce nauczyć się walczyć...
    - Jaką bronią chcesz się posługiwać? - zapytałem.
    - Mam anielski sztylet.
    - Proponowałem jej łuk – wtrącił V'lane.
    - Samobójca – Varys odpowiedział mu mruknięciem.
    - Z pewnością sztylet lepiej się sprawdzi w razie obrony – zgodziłem się z nią. - Ale pamiętaj, że zostawia blizny. - Opróżniłem szklankę, odłożyłem na blat i objąłem Sheilę ramieniem. - Dawno wstałaś?
    - A jaka broń ich nie zostawia? - Przewróciła oczami. - Jestem na nogach już od pięciu godzin. Ale nie wróciłam do domu w nocy...
    - Trochę się zasiedzieliśmy – przyznałem. - Ezekiel jeszcze śpi?
    - Skąd, nie wiem, czy w ogóle się kładł, rano znalazłam go w bibliotece. - Wręczyła mi talerz kanapek i poprowadziła do jadalni.
    - Pewnie przepytywał Baśniarza – stwierdziłem, idąc za nią. Weszliśmy do jadalni, usiadłem przy stole i sięgnąłem po kanapkę.
    - Możliwe. Cóż, siedzi tam do tej pory. - Zajęła miejsce naprzeciwko mnie.
    - Czekałaś wczoraj na mnie, moje pisklątko? - Sięgnąłem po kolejną kanapkę.
    - Próbowałam, ale w końcu senność wygrała. Dziś też masz zamiar gdzieś wyjść?
    - Dziś spędzę wieczór z tobą – obiecałem. - Śliczną miałaś wczoraj bieliznę – dodałem, spoglądając na nią z uśmiechem.
    - To dlatego, że planowałam... cię uwieść. - Zarumieniła się lekko i spuściła wzrok, by zaraz znów na mnie spojrzeć. - Ale chyba nie jestem w tym dobra.
    Zamrugałem zaskoczony. Mile zaskoczony, muszę przyznać. Sheila chce mnie uwodzić? Nie miałem nic przeciwko. Wręcz przeciwnie, brzmiało to bardzo zachęcająco.
    - Chciałaś mnie uwieść, moje pisklątko? - Pochyliłem się w jej stronę i musnąłem ustami płatek jej ucha. - Nic straconego – szepnąłem.
    Westchnęła cicho i splotła palce z moimi.
    - Zatem dostanę drugą szansę? Dziś wieczorem...?
    - Z przyjemnością dam ci tę szansę. - Podniosłem jej dłoń i ucałowałem po kolei wszystkie palce.
    Uśmiechnęła się i pochyliła nad stołem, by mnie pocałować. Smakowała znacznie lepiej niż kanapki, którymi się raczyłem.
    - Pamiętaj o tym, gdy Ezekiel zaproponuje ci kolejne wyjście. - Wciąż była zarumieniona, ale także zdecydowana.
    - Ezekiel sobie poradzi – stwierdziłem, całując ją w ten uroczo zarumieniony policzek.
    - Bez wątpienia, a my nie mieliśmy zbyt wielu chwil dla siebie. Myślisz, że Genevieve zechce go trochę oprowadzić? Moglibyśmy...
    - Nie wydaje mi się. - Oboje odwróciliśmy się ku mojej siostrze, która właśnie wmaszerowała do jadalni i rzuciła na stół jakąś gazetę. Sprawiała przy tym wrażenie naprawdę niezadowolonej.
    - Dlaczego? Ezekiel powinien poznać współczesny świat, a siedząc w bibliotece z Baśniarzem pozna go tylko w teorii. - Spojrzałem na siostrę, która posłała mi ponure spojrzenie. Co ją dziś ugryzło?
    - Czy poprzez poznawanie masz na myśli straszenie i zabijanie ludzi? W taki sposób chcesz uniknąć wojny z aniołami? Niech cię, masz piękną żonę, może zająłbyś się nią, zamiast demolować ludzkie miasta?!
    Sheila obeszła stół i spojrzała na gazetę. Jej oczy się rozszerzyły i po chwili przerzuciła kilka stron.
    - Demolować miasta? Zniszczyłem im tylko kamerę! Opisali to w gazecie? - No pięknie. Jak nie telewizja, to gazeta. Powinienem nie zostawiać świadków. Ale wtedy anioły by się przyczepiły, że masowe mordy i takie tam. Tak źle, i tak niedobrze.
    - W gazecie, w internecie, w telewizji, wszędzie! Jesteście wszędzie, dociera to do ciebie?
    - Jedna osoba zginęła na miejscu, dwie w szpitalu, kolejne dwie są ranne. Wszyscy twierdzą, że widzieli smoki. - Sheila podniosła wzrok znad gazety. Widziałem smutek w jej oczach. - Coś ty narobił? Obiecałeś, że się uspokoisz, obiecałeś mi...
    - Kłamał. Jest w tym dobry – dobiegł nas głos Ezekiela, który właśnie stanął w drzwiach. - Co to za poruszenie?
    - To był wypadek. Celowałem w kamerę. - Wzruszyłem ramionami i posłałem Ezekielowi ostrzegawcze spojrzenie. - Najwyraźniej było tam więcej kamer.
    - Wypadek? Jak można ominąć człowieka, który trzyma tę kamerę? Nie da się i wiesz o tym, wiedziałeś, że go zabijesz. - Słowa Sheili pełne były urazy i rozczarowania.
    - Cóż, ja nikogo nie zabiłem – wyjaśnił mój zdradziecki przyjaciel, patrząc na Genevieve. - Tylko zwiedzałem, Vi, nie możesz mieć mi tego za złe. A sprawę się uciszy. Co o mnie napisali? - dodał, jakby nie mógł się oprzeć i zerknął Sheili przez ramię.
    - A co z ofiarami? Tego nie cofniecie. - Pytanie było skierowane do nas obu, ale Sheila patrzyła tylko na mnie.
    Tyle krzyku o trzech ludzi? Westchnąłem i pokręciłem głową. Niełatwo jest się bronić przed dwiema wkurzonymi kobietami i bez wsparcia tego zarozumialca, który dba tylko o siebie. Zrobiłem skruszoną minę.
    - Mógł wyrzucić kamerę... A tych dwoje pozostałych, to nie moja wina. Widocznie wleźli w ogień, nawet ich nie zauważyłem... Nie miałem zamiaru robić żadnej masakry. Naprawdę. - Położyłem dłoń na piersi. - Jakoś tak samo wyszło...
    - Rzucić kamerę, gdy ziałeś na niego ogniem? - Sheila nie wydawała się przekonana. - Jeśli nie chciałeś nikogo krzywdzić, czemu im nie pomogłeś?
    - Wiedział, co robi. - Genie spojrzała na mnie ze złością. - A ciebie na pewno bawiło to przedstawienie? - Tym razem jej gniew skierował się na Ezekiela. Ten wzruszył tylko ramionami i nadal czytał gazetę. Nagle jego twarz przybrała oburzony wyraz.
    - Monstrum! Nazwali mnie monstrum! Trzeba było ubić całą bandę... - urwał, spoglądając na wpatrzone w niego kobiety.
    Oczywiście się z nim zgadzałem co do konieczności ubicia tamtych ludzi, ale nie miałem zamiaru głośno o tym mówić. Westchnąłem ciężko, przeczuwając, że czeka mnie trudna i długa przeprawa z rozczarowaną żoną i wkurzoną siostrą.
 
 
 

12 komentarzy:

  1. Hehe, Dorian przynajmniej starał się utrzymywać pewne rzeczy w tajemnicy, a Zeke się wręcz nimi chwali. Ma za sobą ciekawy dzień, a z takim przyjacielem czeka go więcej takich.^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję za rozdział. Dorian już się nie zmieni, nawet dla Sheili.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dorian tłumaczy się żonie? Do czego to doszło... :) A Sheila oby wytrwała w postanowieniu zostania wojowniczką. To jest coś, czego jej potrzeba, bo przy boku Doriana nie może sobie pozwolić na słabość. Dziękuję za nowy, jak zawsze ciekawy rozdział. Pozdrawiam Agnieszka :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No to Dorian zawinił więc nie wiadomo czy czeka go ta upojna noc z Sheilą. A co do Ezekiela.. To chyba go nie lubię. Myśli, że wszystko mu się należy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ezekiel nie tylko myśli, on jest pewien, że wszystko mu się należy^^

      Usuń
  5. dziekuje , jak widac wypad z Ezekielem nie wyszedł mu na dobre, on za bardzo sie tym nie przejął ale Sheila i Gennie owszem, podejrzewam z e Ezekiel jeszcze nie raz spowoduje kłopoty małżeńskie, :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak czułam, że to nie przejdzie bez echa ;) Ech, słodka, naiwna Sheila :) Naprawdę, jestem ciekawa jak ostatecznie skończy się ta historia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale historia ze spaleniem ludzi czy ogólnie Dorian?:)

      Usuń