***Dorian***
Obudziłem się powoli, otwierając
oczy i zerkając na wtuloną we mnie nimfę. Moją żonę. Śliczną, drobną brunetkę o
dużych oczach i małych, ponętnych usteczkach. Przymknąłem oczy, nie mając
ochoty jeszcze wstawać z łóżka.
Minęło niewiele czasu od mojego
przebudzenia, a tyle się zmieniło. Kiedy powstałem po czterech tysiącach lat
snu, nie miałem nic. Obudziłem się w obcym świecie, innych czasach, a moi
jedyni sojusznicy chcieli mnie wykorzystać. A teraz?
Miałem siostrę. Miałem piękną żonę,
która była we mnie zakochana. Nie tylko piękną, inteligentną, ale również
dobrze urodzoną. Poza Genevieve miała najwyższą pozycję w obecnym świecie, jako
córka upadłego anioła i władcy połowy Piekła.
Jej ojciec, a mój wróg, został
stłamszony i po części upokorzony, gdyż każdy doskonale wiedział, że nie
oddałby mi Sheili po dobroci. A jednak nie był w stanie zapobiec naszemu małżeństwu.
Poza tym, miałem w swoim władaniu
jeden z kręgów piekielnych. Mój własny krąg. Jedna czwarta Piekła. A na koniec
okazało się, że mój przyjaciel żyje i mogę go obudzić.
Wszystko układało się idealnie.
Sheila mruknęła coś przez sen,
wiercąc się w moich ramionach. Ponownie otworzyłem oczy, zerkając na nią. Jej
zapach, jej ciało tulące się do mojego, to wszystko przypominało mi naszą
pierwszą wspólną noc. I wiele kolejnych, które nas czekają. Nie byłem pewien,
ile powinienem zaczekać, ale uznałem, że Sheila sama o tym zadecyduje. Jako że
była dziewicą, z pewnością potrzebowała trochę czasu.
Nie miałem pojęcia, jak to możliwe,
ale ta noc była inna od wszystkich pozostałych. Czy to dlatego, że była moją
żoną? Że była nimfą? Pół aniołem? A może powodem była po prostu ona, inna niż
kobiety, które dotąd znałem. Moja nimfa, jedyna w swoim rodzaju, a więc
wyjątkowa pod każdym względem. I tylko moja, już na zawsze.
Sheila znów coś mruknęła i otworzyła
oczy. Przez chwilę spoglądała na mnie z uśmiechem, potem przysunęła się,
całując mnie w usta.
- Dzień
dobry.
- Bardzo dobry, moje pisklątko. -
Odpowiedziałem na pocałunek, przesuwając palcami po jej gęstych, miękkich
włosach. - Wyspałaś się?
- Mhm. Ale nie mam najmniejszej
ochoty wstawać – wymruczała, przytulając twarz do mojej szyi. - Dziś też
przyjdzie po nas służba?
- Tak, musimy się wyszykować na
ostatni dzień ceremonii – odparłem, również nie okazując chęci wstawania.
Najchętniej przeleżałbym tak cały dzień.
- Kiedy wyruszysz? - zapytała cicho,
zerkając na mnie. Jej włosy opadły na ramiona, jednocześnie łaskocząc moją
skórę.
- Chyba jutro. Jeszcze porozmawiam z
Genie. - Przymknąłem oczy, przypominając sobie obraz z księgi.
Moja żona mocniej się przytuliła.
- Długo
cię nie będzie?
- Myślę, że kilka godzin, w razie
gdybyśmy nie znaleźli miejsca od razu, może potrwać dłużej. Jeśli wyruszymy
rano, powinniśmy wrócić najpóźniej na kolację – stwierdziłem.
To najwyraźniej uspokoiło moją żonę,
bo znów się rozluźniła. Po chwili usiadła i rozejrzała się po sypialni. W końcu
wstała i włożyła na siebie cienki szlafrok.
- To dobrze. Postaram się, by
przygotowano coś specjalnego. - Posłała mi uśmiech. Odpowiedziałem tym samym,
przeciągając się leniwie.
- Najlepiej coś mięsnego. Ezekiel z
pewnością będzie zachwycony współczesnym jedzeniem.
Skinęła głową i podeszła do okna.
Otworzyła ciemne, masywne okiennice, wpuszczając do pokoju promienie słońca.
Dopiero potem znów się zbliżyła i usiadła na brzegu łóżka.
- Nie
martw się, zadbam o wszystko. Jak na dobrą żonę przystało.
- Najlepszą – przyznałem z
uśmiechem. Sięgnąłem po jej dłoń i pocałowałem lekko.
Otworzyła usta, by coś odpowiedzieć,
ale przeszkodziło jej pukanie. Westchnęła i podniosła się, cofając dłoń. Kiedy
otworzyła drzwi, trzy służki pochyliły się nisko.
- Chyba pora na przygotowania –
stwierdziłem, siadając i sięgając po spodnie.
- Widzimy się niebawem? - zapytała,
oglądając się przez ramię.
- Tak, tuż przed wyjściem do gości –
przytaknąłem. Skinęła głową i weszła do salonu, gdzie służki już rozłożyły
cztery suknie. Założyłem spodnie, koszulę, stanąłem w drzwiach i zerknąłem na
ubrania.
- Którą dziś wybierzesz?
- A która ci się podoba? - zerknęła
na mnie. Dziś przygotowano ciemną purpurę, złoto, srebro i granat.
Podszedłem bliżej, przyglądając się
uważnie. Po chwili wskazałem na suknię w kolorze złota.
- Ta wydaje się najlepsza.
Skinęła głową, a służki natychmiast
podsunęły jej dodatki, których wybór Sheila pozostawiła najmłodszej z nich. Nim
wyszły, prowadząc ją ze sobą, udało mi się skraść jej krótki pocałunek.
Po ich wyjściu wziąłem prysznic i
również zostałem poddany przygotowaniom. Dziś założyłem białą koszulę, a na nią
szustokor w matowym kolorze ciemnego złota, do tego ciemne spodnie i eleganckie
buty, już nie tak wysokie, jak wczoraj. Fryzurę ułożono podobnie jak
poprzednio. Przejrzałem się w lustrze i uznałem, że jestem gotów na trzeci
dzień ceremonii.
Kiedy podszedłem do wyjścia, Sheili
jeszcze nie było. Postanowiłem tutaj na nią poczekać. Nie trwało to długo, już
po chwili wyszła zza rogu w towarzystwie służek. Ledwie zwróciłem uwagę, jak
ukłoniły się na mój widok, moje spojrzenie skupiło się na Sheili. Suknia, którą
dla niej wybrałem, ciasno opinała jej piersi i brzuch, na biodrach rozszerzając
się ku dołowi. Materiał przypominał najprawdziwsze złoto i nie potrzebował
żadnych dodatkowych zdobień. Całości dopełniał wysoki kołnierz, na który luźno
opadały ciemne loki mojej żony. Na czole miała wąski, złoty diadem.
- Wyglądasz przepięknie –
stwierdziłem szczerze. W zasadzie to Sheila we wszystkim wyglądała ślicznie,
ale najbardziej lubiłem ją w strojach, które podkreślały jej smukłą sylwetkę i
kobiece atuty.
- Dziękuję. Również prezentujesz się
bardzo przystojnie – odparła, biorąc mnie pod ramię. - A ta sukienka waży chyba
tonę...
- Aż tak ciężka? - Zerknąłem na nią.
- Nie wygląda. Gotowa na trzeci dzień ceremonii?
- Tak. Na oba pytania. - Uśmiechnęła
się i spojrzała mi w oczy. Również się uśmiechnąłem.
- To do dzieła. - Pocałowałem
ją lekko w usta. Przylgnęła do mnie i
odpowiedziała na pocałunek. Potem drzwi się otworzyły i powitał nas tłum gości.
Weszliśmy do sali, w której
poprzedniego dnia przyjmowaliśmy dary. Tym razem nasze trony stały przy stołach
uginających się pod mnóstwem rozmaitych potraw, a wokół nich stali goście, czekając,
aż zajmiemy miejsca. Powitano nas brawami, a gdy usiedliśmy na tronach, wszyscy
poszli w nasze ślady. Siedzieliśmy u szczytu połączonych ze sobą stołów, po
mojej prawej miejsca zajęli Genie i Varys, po lewej Sheili Azazeal i Rafael.
Oczywiście moja żona najpierw
musiała wszystkich uściskać, dopiero potem spokojnie usiadła i, zgodnie z
tradycją, nalała mi wina.
- Jutro
dostaniesz tylko sok – mruknęła cicho.
- Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to
jutro do kolacji z pewnością będzie wino – odparłem cicho, upijając łyk z
kieliszka.
- Dla ciebie sok – oświadczyła z
uśmiechem, po czym sięgnęła po półmisek z warzywami.
- Dbasz o moją trzeźwość? –
spytałem, nakładając sobie kilka różnych potraw na talerz.
- Dbam o mojego ukochanego męża –
odparła, nabierając na widelec kawałek zapiekanej marchewki. - Właściwie to
możecie się upić?
- Owszem, choć nigdy tego nie
próbowałem. Do tego potrzeba naprawdę mocnego trunku w ogromnej ilości –
wyjaśniłem, próbując potraw na talerzu.
Sheila skinęła głową na znak, że rozumie,
po czym, ku mojemu zaskoczeniu – i dumie – zaczęła zabawiać rozmową gości.
Podążyłem w jej ślady, uznając, że powinienem poznać osoby zasługujące na
siedzenie ze mną przy stole.
Po posiłku rozpoczęły się pokazy.
Główną atrakcją były igrzyska; salę, w której przebywaliśmy, przygotowano jak
arenę, na której miało zmierzyć się ze sobą trzydziestu najlepszych wojowników.
Rozpoczęło się od zawodów sprawnościowych. Demony kolejno poddawane były różnym
próbom; jeśli przeszły, mogły walczyć dalej, jeśli nie, traciły prawa do
dalszych igrzysk. Konkurencji było wiele: wytrzymałość na ogień, trafienie w
ruchomy krążek, który po celnym strzale zmieniał się w dym, włożenie ręki do
kosza pełnego węży albo skorpionów bez wydania z siebie choćby jęku, utrzymanie
się na zatrutej linie, parzącej dłonie oraz wiele innych prób. Do następnej
tury przeszło dwadzieścia cztery osoby.
Potem ogłoszono przerwę, uczestnicy
igrzysk mogli się posilić i odpocząć, a w tym czasie wystąpił demon żonglujący
kulami ognia. Wyrzucał w górę jedną, ogromną kulę, a spadały dwie. Przez chwilę
żonglował nimi, aż każda rozdzieliła się na dwie, potem kolejne dwie i już po
chwili miał w rękach osiem, szesnaście, trzydzieści dwie kule, latające pod
różnym kątem i wirujące w różne strony. Kiedy spojrzałem na Sheilę, dostrzegłem
zachwyt na jej twarzy. O ile igrzyska nie do końca jej się podobały, o tyle
pokaz ogni zdecydowanie przypadł jej do gustu.
Po przerwie wrócili zawodnicy. Tym
razem mieli walczyć w czwórkach. Każdemu z nich pozwolono wybrać rodzaj broni,
przeciwnicy dobierani byli przez demony prowadzące igrzyska. Starano się dobrać
ich tak, by walka była w miarę wyrównana. Spośród czterech zawodników mógł
przejść jeden albo dwóch, więc tuż przed walką starali się zawiązać sojusze,
atakując w parach. Właściwie tylko w jednej czwórce sojusz najwyraźniej nie
doszedł do skutku, gdyż najsilniejszy zawodnik pokonał pozostałych trzech. W
efekcie pozostało jedenaście demonów.
Podczas kolejnej przerwy do sali
weszli tancerze i tancerki – głównie inkuby i sukkuby. Najpierw tańczyli równo,
tworząc przeróżne układy, później zaczęli taniec w parach. Na koniec znów
wrócili do układów i gdy przerwa się skończyła, ukłonili się nisko, otrzymując
liczne brawa. Uznałem, że ich taniec nie był aż tak imponujący i zagadnąłem do
Sheili, że nimfy z pewnością lepiej by sobie poradziły.
- Na pewno nasze ruchy są lżejsze i
delikatniejsze. Te kobiety nawet kiedy się starają nie potrafią stłumić
emanującego z nich... erotyzmu. - Upiła łyk wina, przyglądając się odchodzącym
tancerzom.
- W końcu to sukkuby – podsumowałem.
- Ja tańczę lepiej – mruknęła w swój
kielich.
- Wiem. - Zerknąłem na nią z
uśmiechem. - Dużo lepiej.
Odprężyła się wyraźnie zadowolona i
sięgnęła do talerza ze słodkimi przekąskami.
Zanim zawodnicy wrócili na arenę,
zerknąłem na Genie, rozmawiającą z Varysem. Dotknąłem jej ramienia, by zwrócić
na siebie uwagę siostry. Kiedy na mnie spojrzała, posłałem jej szeroki uśmiech.
- Mam nowinę.
- Jeszcze jedną? Sądziłam, że
twojego nagłego ślubu nic nie przebije, bracie. - Spojrzała na mnie z życzliwą
ciekawością, uśmiechając się lekko. Jak każdego dnia, moja siostra wyglądała
olśniewająco. Upięła włosy w luźny kok, a kilka swobodnych pasemek opadało jej
na kark. Obcisła suknia w polorze purpury nie miała żadnych zdobień, co tylko
podkreślało urodę Genevieve.
- Ezekiel żyje, zasnął podobnie jak
ja. Zamierzam go odkopać – oświadczyłem zadowolony.
Genevieve zamrugała, na jej twarzy
nie pojawiła się radość, której oczekiwałem. Zdumienie owszem, ale nie radość. Oparła
się o miękkie obicie krzesła i patrzyła przed siebie, nic nie mówiąc.
Zerknąłem na zawodników, wchodzących
na arenę. Kolejna runda igrzysk polegała na walce w parach. Tym razem wojownicy
losowali broń, a przeciwników dla nich ponownie wybierano niezależnie od ich
woli.
- Pójdziesz ze mną, prawda? Ezekiel
na pewno się ucieszy z twojej obecności – zwróciłem się do siostry, gdy długo
nie odpowiadała.
- Jesteś pewien, że on nie zginął? -
zapytała cicho, znów odwracając się w moją stronę.
- Baśniarz pokazał mi miejsce, gdzie
się zakopał – odparłem. - Nie sądzę, by kłamał.
- Masz Baśniarza? - Jej zdumienie
wydawało się jeszcze większe.
- Dostaliśmy w prezencie ślubnym –
wyjaśniłem.
Przez chwilę nic nie mówiła,
zastanawiając się nad moimi słowami. W końcu westchnęła i spojrzała mi w oczy.
- To zły
pomysł. Powinniśmy zostawić go tam, gdzie jest.
Uniosłem brwi.
- Genevieve, czy ty mówisz poważnie?
Myślisz, że on by mnie nie odkopał, gdyby obudził się pierwszy? Albo ciebie?
Jak moglibyśmy go zostawić?
- Ezekiel nie jest wart tego, by
ryzykować. Aniołowie już grożą nam wojną. Jak myślisz, co zrobią, jeśli Ezekiel
powróci?
- Zapewniam cię, że dla kogoś innego
bym nie ryzykował. Ale Ezekiela nie zostawię – odparłem stanowczo, zerkając na
walczących.
- Zasłużył na swój los – mruknęła.
- Jeśli on zasłużył, to ja pewnie
też, więc może mnie również nie powinni budzić? Przynajmniej nie byłoby
problemu z aniołami. - Skrzyżowałem ręce na piersi, zerkając na przedostatnią
walkę w tej rundzie.
Genevieve zaklęła i chwyciła mnie za
ramię, odwracając w swoją stronę. Nie wyglądała na zadowoloną.
- Jesteś moim bratem, na ognie
piekielne! Dzień, w którym cię odzyskałam, był najszczęśliwszym w moim życiu.
Mogę walczyć z całymi niebiańskimi zastępami, jeśli dzięki temu będziesz przy
mnie. Tym bardziej jestem w stanie poświecić jednego zarozumiałego dupka.
- Jesteś dla niego niesprawiedliwa,
Genie. Znam go i wiem, że mu na tobie zależało – mruknąłem. - Pomyśl nad tym. -
Spojrzałem na arenę.
- Będę musiała jakoś z tym żyć –
odparła i również skupiła się na widowisku.
Ostatnie demony walczyły w trójkę.
Zwyciężył jeden, ten, który wcześniej pokonał trzech przeciwników. Pozostało
pięć demonów.
Kolejną przerwę zajęła starsza
kobieta. Nie, nie była stara, uzmysłowiłem sobie po chwili. Jej skóry nie
szpeciła ani jedna zmarszczka, a spojrzenie wciąż było bystre, jednak siwe,
niemal białe włosy złudnie dodawały jej lat. Nazwała siebie Tkaczką, twierdząc,
że nikt tak jak ona nie tka opowieści. Aby to udowodnić, wyjęła z kieszeni
kłębowisko jasnych, przypominających pajęczynę nici. Zaczęła splatać je ze
sobą, jednocześnie opowiadając jedną z najstarszych legend. Nić lśniła między
jej palcami, a kiedy Tkaczka ją wypuszczała, unosiła się w powietrzu, splatając
się w obrazy, które przeobrażały się wraz ze słowami kobiety. Dopiero po chwili
zrozumiałem, jak udaje jej się tak dobrze panować nad nicią. Miała z nią
specjalną więź. To były jej włosy. Moja żona obserwowała wszystko z zachwytem.
Sam również nie mogłem zaprzeczyć, że historie były dość ciekawe, a
przedstawienie widowiskowe.
Wraz z końcem przerwy na salę
powrócili zawodnicy. Tym razem dwóch wylosowało sobie przeciwników, jeden
musiał zaczekać. W pierwszym starciu był demon, który pokonał najpierw trzech,
a potem dwóch przeciwników. Wyglądał na silnego wojownika i początkowo
obstawiałem, że wygra igrzyska. Oczywiście zwyciężył również w tej parze.
Jednak w drugiej był demon, który mnie zaintrygował, jego sposób walki
świadczył o dużym doświadczeniu, choć wyglądał jeszcze dość młodo. Także
zwyciężył. Piąty zawodnik wylosował właśnie jego, ale ostatecznie z nim
przegrał.
Tuż przed finałem zrobiono ostatnią
przerwę, tym razem zbyt krótką, by ktoś występował w międzyczasie. Po niej
powróciła zwycięska para, by zmierzyć się ze sobą. Podczas gdy wybierali broń,
postanowiłem raz jeszcze porozmawiać z Genevieve.
Sięgnąłem po kieliszek z winem,
upiłem łyk i zerknąłem na siostrę. Wciąż miała zaciętą minę.
- Genie, zamierzam odkopać Ezekiela.
Nie sądzisz, że lepiej, byś poszła tam ze mną?
- Nie sądzisz, że lepiej
spożytkujesz czas, spędzając go z żoną?
- Mamy na to całe nasze życie, a mój
przyjaciel spędza je w ziemi – odparłem.
- Jesteś na swoim ślubnym przyjęciu
i nie chcesz cieszyć się żoną? - Uniosła brwi.
- Nie zamierzam iść już teraz, tylko
jutro. A Sheila mnie popiera, ona też nie zostawiłaby przyjaciela w potrzebie –
odparłem stanowczo.
- Sheila ma za dobre serce. -
Westchnęła. - To naprawdę zły pomysł.
Zerknąłem na arenę, gdzie dwaj
wojownicy walczyli zażarcie. Obaj wybrali miecze. Demony wiedziały, że nagrodą
za zwycięstwo jest nie tylko chwała, ale także jedno z najlepszych miejsc w
moim kręgu.
Przeniosłem wzrok na siostrę,
zastanawiając się, co jest powodem jej niechęci. A może nie chodziło tylko o
anioły...?
- Genie, wiem, że byliście
zaręczeni, ale to było dawno i zapewniam cię, że jeśli Ezekiel nadal będzie
chciał cię za żonę, musi uzyskać twoją pełną zgodę.
- On nie zasługuje na pomoc –
odparła krótko. - Gdyby choć zająknął się o tym, że żyjesz... straciliśmy tyle
czasu...
- Czy powiedział wprost, że nie
żyję? - spytałem.
- Powiedział, że nie możemy już ci
pomóc. Że nikt nie może... - urwała i przygryzła wargę. Jej oczy pokazały mi,
że znów przeżywała tamten dzień. Sięgnąłem po jej dłoń i ścisnąłem lekko.
- Mówił prawdę. Ukrył mnie przed
aniołami, przed tym, który chciał mojej śmierci. Zakopał mnie, by moja rana się
zagoiła i pobiegł do ciebie. Może obawiał się, że jeśli powie ci prawdę,
zamiast uciekać, będziesz chciała mnie odkopać...? Nie wiem. Postąpił głupio, powinien
od razu ci powiedzieć, ale w takich sytuacjach najwyraźniej nawet lodowy smok
traci głowę...
- Nie powiedział całej prawdy.
Naprawdę chcesz tak ryzykować? Teraz, po ostrzeżeniu aniołów? - Słyszałem obawę
w jej głosie. Oczy Genevieve wyrażały niepokój. - Właśnie się ożeniłeś,
wszystko zaczęło się układać...
- Odkopanie Ezekiela spowoduje
wojnę? - Pokręciłem głową. - Świat się zmienił. Anioły nie zejdą z nami walczyć
tylko dlatego, że pojawi się nagle drugi mężczyzna z rasy Panów. Genie, on
uratował mi życie. Ryzykując własne. A teraz czeka w ziemi cztery tysiące lat.
Skoro Baśniarz pokazał mi, gdzie został zakopany, jak mógłbym zignorować to i
zostawić go na kolejne tysiąclecia?
- Nie wierzę, że będziecie grzecznie
siedzieć...
- Nie będziemy prowokować aniołów,
bo i po co? Ezekiel też nie jest głupcem. - Zerknąłem na scenę. O dziwo, walka
trwała nadal. Mimo że jeden z demonów był większy i potężniejszy, obstawiałem
zwycięstwo drugiego. - Jutro rano wyruszę go obudzić.
- Co muszę zrobić, byś zmienił
zdanie?
- Nie zmienię – odpowiedziałem
krótko.
- Nie znoszę twojego uporu, bracie.
- Nie zostawia się przyjaciół w
potrzebie, siostro.
- Irytujesz mnie – mruknęła i
wiedziałem już, że wygrałem. Uśmiechnąłem się lekko.
- Pójdziesz ze mną, prawda?
- Nie puszczę cię samego.
- W takim razie wyruszamy jutro
rano. - Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, zerkając na scenę. Okazało się, że
miałem rację. Niższy i młodszy wojownik, choć został zraniony, nie poddał się i
ostatecznie powalił przeciwnika.
Podszedł do mnie, po czym ukłonił
się nisko przede mną i przed Sheilą. Popatrzyłem na niego z ciekawością.
- Jak ci na imię? - zapytałem.
- V'lane – odparł demon, patrząc na
mnie śmiało. Zlustrowałem go wzrokiem. Był wysoki, szczupły, o dość ciemnej
karnacji i czarnych kręconych włosach.
- Gratuluję zwycięstwa. Twój styl
walki jest dość... interesujący. Masz zapewnione miejsce w moich wojskach.
- Dziękuję, panie. - V'lane skłonił
lekko głowę.
- Podoba mi się – usłyszałem, jak
moja siostra szepcze do Sheili za moimi plecami. Na wargach demona zaigrał
uśmiech. Zdaje się, że miał dobry słuch.
Ogłosiłem koniec rozrywek i
zaprosiłem wszystkich gości na bal, kończący trzeci dzień ceremonii. Sheila
wzięła mnie pod ramię, odprowadzając wzrokiem V'lane'a.
- Wydaje
się bardzo pewny siebie.
- To właściwa cecha dla dobrych
wojowników – stwierdziłem.
- Genevieve uważa też, że jest
przystojny – napomknęła moja żona.
- Słyszałem. - Zerknąłem przelotnie
na siostrę. - Zgadzasz się z nią?
Sheila zmrużyła oczy, przyglądając
się demonowi, który zbierał właśnie gratulacje od innych wojowników. Mężczyzna
podniósł wzrok, jakby wyczuł, że o nim mówimy i ukłonił się z zawadiackim
uśmiechem.
- Owszem. Ma w sobie jakiś
magnetyzm. I bardzo ładne, ciemne oczy, niemal granatowe... Ale wiesz co? Wolę
blondynów.
- Blondynów? A ja myślałem, że tylko
jednego blondyna. - Zerknąłem na nią z rozbawieniem.
- Wybacz niedopatrzenie, oczywiście,
że miałam na myśli jednego blondyna – zaśmiała się i pocałowała mnie czule.
Odpowiedziałem pocałunkiem, po czym przeszliśmy do sali balowej, już gotowej na
ostatnią rozrywkę tego dnia i całej ceremonii. Gdy rozbrzmiały pierwsze dźwięki
muzyki, zgodnie ze zwyczajem, poprosiłem Sheilę do tańca, którym rozpoczęliśmy
bal. Musiałem przyznać rację wcześniejszym słowom mojej żony – tańczyła lepiej
niż każdy sukkub, jakiego spotkałem. Do tego nie odrywała ode mnie oczu.
Po pierwszym wspólnym tańcu każdy
mógł poprosić moją żonę na parkiet, a ja powinienem zatańczyć z ważniejszymi
kobietami na balu. Jako pierwsza para podeszli do nas Azazeal i Genie. Skinąłem
Sheili głową i oddałem ją ojcu, sam zaś ująłem dłoń siostry.
W czasie tańca Genevieve wyjaśniła
mi, z kim powinienem zatańczyć przede wszystkim, które z kobiet pełnią
ważniejszą funkcję lub są partnerkami znaczących demonów. Polityka. Cóż, będąc
władcą części Piekła, musiałem postępować zgodnie z panującymi tam zasadami.
Podczas gdy poprosiłem do tańca
atrakcyjną rudowłosą kobietę – podobno mającą spore wpływy i uparcie
odrzucającą zalotników – Sheila zatańczyła z Legionem. Gdy piosenka umilkła i
zastąpiła ją inna, moja żona ruszyła przez całą salę i zatrzymała się przy
Varysie, który stał przy ścianie z poważną miną, zupełnie jakby pilnował
porządku, mimo że dzisiaj był gościem. Kiedy moja nimfa podeszła i coś do niego
powiedziała, najpierw popatrzył na nią zaskoczony, a potem ukłonił się
elegancko i ruszyli razem na parkiet.
Kolejne godziny mijały mi na tańcu.
Sheila kilka razy schodziła z parkietu na krótką przerwę, za każdym razem
zapewniając mnie, że wszystko w porządku i spokojnie da radę tańczyć do końca
balu. Jednakże pod koniec wyglądała już na mocno zmęczoną, mimo to nie
odmawiała nikomu, kto poprosił ją na parkiet. Mogła to zrobić, ale wtedy demon
któremu by odmówiła, nie mógłby poprosić jej po raz kolejny i byłoby to dla
niego upokorzenie. Z pewnością tym się sugerowała, zgadzając się za każdym
razem.
Również V'lane, zwycięzca igrzysk,
poprosił ją do tańca. Później zauważyłem, że tańczył z Genie. Wiele razy. Może
nawet zbyt wiele. Genie tylko z jedną osobą tańczyła częściej – z Azazealem.
Ezekielowi zdecydowanie by się to nie spodobało, ale póki co, trwał w uśpieniu
w głębi ziemi i wiedziałem, że będzie musiał się naprawdę postarać, by odzyskać
moją siostrę.
Bal zakończył się o północy, ja w
kilku słowach pożegnałem gości, którzy odpowiedzieli brawami i ceremonia
została zakończona. Sheila uściskała ojca oraz Genie, po czym udaliśmy się na
odpoczynek.
Moja żona wydawała się bardzo
zmęczona, wręcz wyczerpana. Niewiele myśląc, wziąłem ją na ręce.
- To był długi i aktywny dzień –
stwierdziłem.
- Aż za bardzo – mruknęła, wtulając
się w moje ramiona. - Połowa z nich w ogóle nie umiała tańczyć – poskarżyła
się.
- Dobrze, że już nigdy więcej nie
będziesz musiała z nimi tańczyć – odparłem, wnosząc ją po schodach i kierując
się do naszej sypialni.
- Z niektórymi było całkiem miło.
Byli bystrzy i nie deptali po moich stopach... - Uśmiechnęła się z
rozbawieniem.
- Więc ogólnie... dobrze się
bawiłaś, Sheilo? - Zerknąłem na drzwi, które same się przed nami otworzyły,
wszedłem do sypialni i posadziłem żonę na łóżku.
- Pomijając rozlew krwi... tak, było
miło.
- Demony lubią rozlewać krew, a rany
szybko im się goją. Mieli dobrą zabawę. - Usiadłem obok niej.
- To prawda, wydawali się
zadowoleni. - Sięgnęła do wiązań gorsetu i pociągnęła za wstążkę.
- Pomóc? - zaproponowałem.
- Jeśli możesz. - Uśmiechnęła się i
opuściła ręce. Sięgnąłem do wiązań i rozwiązałem je bez problemu.
- Kiedyś ubrania były głównie na
wiązania, nikt nie zawracał sobie głowy tworzeniem czegoś takiego jak guziki
lub suwaki – powiedziałem, rozluźniając jej gorset.
- Guziki i suwaki są o wiele
łatwiejsze w użyciu – mruknęła, wstając. Zsunęła suknię, pozostając w
koronkowej, beżowej bieliźnie. - I przede wszystkim są w łatwiej dostępnych miejscach.
- Pewnie to kwestia przyzwyczajenia
– odparłem, wpatrując się w Sheilę. Miała długie zgrabne nogi, kończące się
niesamowicie zgrabnymi pośladkami. Kiedy odwróciła się w moją stronę, oczy
automatycznie powędrowały ku okrągłym, kuszącym piersiom. Niełatwo było oderwać
od niej wzrok.
- Pewnie tak – przyznała, wieszając
suknię na wieszaku, po czym pochyliła się nad komodą. - Mimo wszystko wolę
stroje, które szybciej się zakłada.
- I szybciej zdejmuje – dodałem,
wpatrując się w bardzo zgrabną część jej ciała.
- Tak, to też. - Wyjęła z szuflady
koszulę nocną i usiadła przy mnie. - No więc... z rana wyruszacie?
Skinąłem głową.
- Wtedy powinniśmy wrócić na
kolację, może nawet wcześniej, jeśli wszystko sprawnie pójdzie.
- Ale pójdzie, prawda? Chyba nie ma
nic takiego, co mogłoby pójść nie tak? - zaniepokoiła się.
- Jeśli faktycznie jest zakopany w
tamtym miejscu, to tak, nie powinno być żadnych problemów.
- Sądzisz, że Baśniarz mógł się
pomylić?
- Nie wiem, pierwszy raz miałem go w
ręku – przyznałem.
- A Genevieve? Może ona wie coś
więcej? Zdaje się, że Baśniarz należał... do jej narzeczonego? - Odgarnęła
włosy do tyłu, najwyraźniej zapominając o leżącej na jej kolanach koszuli.
Zamrugałem, przenosząc wzrok nieco wyżej, na jej twarz.
- Co...? A tak, masz rację, Ezekiel
w nim pisał. Ale Genie raczej nie wie dużo więcej...
- Jeśli pisał w nim przy niej, może
coś wiedzieć – odparła, zakładając na siebie koszulkę. - Może powinieneś zabrać
ze sobą Baśniarza?
- Pomyślę nad tym. - Zerknąłem na
jej nogi, których nie zdążyła jeszcze zakryć.
- Przestaniesz wreszcie pożerać mnie
wzrokiem? - Usłyszałem śmiech w jej głosie. Pokręciłem głową.
- Raczej nie. Zawsze będziesz mi się
podobać, więc jak miałbym na ciebie nie patrzeć? - Uniosłem brwi.
Otworzyła usta, ale nic nie
powiedziała. Zamiast tego pokręciła głową z uśmiechem i pochyliła się ku mnie,
ujmując moją twarz w dłonie.
- W takim
razie ja też będę patrzeć – szepnęła i pocałowała mnie czule.
- Kiedy tylko zechcesz, moje
pisklątko – odparłem, również ją całując. Uśmiechnęła się, przytulając się do
mnie. Położyła głowę na moim ramieniu i westchnęła cichutko.
Przesunąłem dłonią po jej włosach i
objąłem ją ramionami.
- Jesteś senna?
- Mhm. Trochę. To był naprawdę długi
dzień i prawdę mówiąc nie mogę doczekać się, kiedy nasze życie wróci do
normalności – mruknęła. Przesiadła się na łóżko, bym mógł się rozebrać.
- Myślę, że już od jutra. -
Uśmiechnąłem się, zdejmując koszulę i spodnie. - W takim razie, idziemy spać?
- Tak. Jutro czeka cię kolejny długi
dzień – odparła, układając się na poduszkach.
- Owszem, ale znajdę przyjaciela. I
już nie będę ostatnim z naszej rasy. - Położyłem się obok niej.
- Cieszę się. - Splotła palce z
moimi. - Obaj mieliście szczęście.
- Na to wygląda. - Zerknąłem na nią
i uśmiechnąłem się. Jej koszulka tym razem była nieco krótsza, odsłaniała
kolana. Odwróciłem się na bok, twarzą w stronę Sheili.
- Genevieve nie wydawała się zbyt
zadowolona, gdy rozmawialiście...
- Obawia się, co na to powiedzą
anioły – wyjaśniłem.
- Ale to chyba nic złego, prawda? -
zaniepokoiła się, mocniej ściskając moją dłoń. - Pomagasz przyjacielowi.
- Dokładnie tak – przytaknąłem.
- Nie martw się. Wszystko się ułoży
– zapewniła, jakby jej słowa mogły o tym zadecydować i pocałowała mnie krótko.
- Też tak myślę – mruknąłem,
odwróciłem się na plecy i przytuliłem ją do siebie. Milczała przez chwilę i
sądziłem już, że zasnęła, kiedy usłyszałem jej cichy głos:
- Kocham
cię, Dorianie.
Spojrzałem na nią. Właściwie te
słowa nie powinny mieć dla mnie większego znaczenia, a jednak... były miłe. A
dla niej znaczyły bardzo wiele. Wobec tego, chyba powinienem coś
odpowiedzieć...? Pocałowałem ją w czoło i uśmiechnąłem się.
- Moja jedyna. - Ponownie ją
pocałowałem. Odpowiedziała mi z radością i pasją, wtulając się w moje ramiona.
Potem położyła głowę na mojej piersi, leżeliśmy tak przez kilka minut. Po
chwili usłyszałem jej równy oddech i spojrzałem na nią. Zasnęła.
Szybko poszedłem w jej
ślady.
Następnego dnia, tuż po śniadaniu,
pojawiła się Genie. Poznałem po jej minie, że ma ochotę nadal mnie przekonywać,
żebym nie budził Ezekiela, ale doskonale wiedziała, że to daremne. Rozumiałem,
że obwiniała go o moje zaśnięcie, ale tak naprawdę to nie on ponosił winę,
tylko Azazeal. Szkoda, że tak trudno było jej to zrozumieć.
- Jesteś pewien, że chcesz to
zrobić? - dopytywała.
- Oczywiście. - Pocałowałem krótko
żonę. - Widzimy się najpóźniej wieczorem.
- Będę czekać – obiecała Sheila.
Genevieve wzruszyła tylko ramionami.
- W takim razie – do dzieła. -
Wyciągnąłem rękę do siostry, by przenieść ją w miejsce ukrycia Ezekiela. Podała
mi dłoń, wciąż niezadowolona.
Znaleźliśmy się nad brzegiem morza,
wśród skał i piasków. Poprowadziłem Genie w stronę klifu, gdzie znajdowała się
duża jaskinia. Rozejrzałem się, by mieć pewność. Drzewa, trawa, skały, morze...
Tak, to tutaj. To miejsce pokazał mi Baśniarz. Zeszliśmy zatem do jaskini.
Było stromo, a duża część kamieni
miała ostre zakończenia. Miejsce samo w sobie odstraszało śmiertelników.
Genevieve stanęła na jednym z większych głazów i rozejrzała się. Nad jej dłonią
pojawił się mały ognik.
- Powinniśmy zejść dalej –
stwierdziłem. Skinęła głową i zeskoczyła z głazu, ruszając przed siebie. Jej
ognik oświetlał nam drogę, jednocześnie odbijając na ścianach jaskini osobliwe
cienie.
Zerknąłem na nią. Szła w zamyśleniu.
- Wiesz... przez te wszystkie lata
nienawidziłam go za to, że cię zostawił...
- Nie miał wyjścia. Zginęlibyśmy
obaj – odparłem. - A tak... obaj żyjemy.
- Ale gdyby mi powiedział... sama
mogłabym cię obudzić, zamiast szukać ciała, które mogłabym pochować...
- Wiem, Genie. Powinien to zrobić.
Ale czasu nie odwrócimy, a jego pomoc mnie ocaliła. - Zerknąłem na nią. - No i
w końcu się obudziłem. Co prawda w niezbyt miłym towarzystwie, ale jednak.
- Żyjesz i jestem za to wdzięczna,
ale nie wiesz, jak to jest... przewracać ciała, szukając swojego brata... -
powiedziała cicho.
- Nie powinnaś przez to
przechodzić... - Objąłem ją ramieniem, znów czując nienawiść do aniołów, które
przyniosły mojej siostrze tak wielki ból. - Co zrobiłaś, gdy mnie nie
znalazłaś...?
- Szukałam przez tydzień. Tydzień
przerzucania zmasakrowanych ciał, podczas gdy aniołowie patrzyli. Tylko Azz
zareagował, wiesz? Przegonił wszystkich, podwinął rękawy śnieżnobiałej koszuli
i szukał ze mną. Bez słowa, po prostu to robił. - Pociągnęła nosem, a w jej
oczach zebrały łzy. - Poddałam się po tygodniu. Miałam zamiar spalić wszystko
i... sama nie wiem. Wtedy Azz zaproponował, że pomoże mi zbudować nagrobek.
Coś, co pozwoli mi się pożegnać. I tak zrobiliśmy. Wracałam tam co roku...
spędzałam tydzień sam na sam z pustym grobem, mówiąc do ciebie... - urwała i
zaczerpnęła powietrza. - Tam byłam, gdy się obudziłeś. I dlatego byłam tak
wściekła, myśląc, że jakiś demon przybrał twoją twarz. Nikomu nie pozwoliłabym...
Zatrzymałem się i przytuliłem ją do
siebie. Przypomniałem sobie, że już wcześniej wspominała o nagrobku, ale
dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jakie to było dla niej bolesne.
- Zbudowałaś mi nagrobek? Cóż, już
się nie przyda. Jestem przy tobie i zawsze będę, Genie.
- Spalę go – powiedziała cicho,
obejmując mnie. Przez chwilę trzymałem ją w ramionach, przypominając sobie
dawne czasy. Zdarzało się wiele razy, że musiałem ją pocieszać, gdy spotkała ją
przykrość, szczególnie ze strony ojca, gdyż z innymi mogłem poradzić sobie bez
problemu.
To było tak dawno, a jednocześnie
wydawało mi się takie świeże w mojej pamięci. Mimo że wszystko się zmieniło –
świat się zmienił – mieliśmy siebie i to nigdy nie powinno się zmienić.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mi
ulżyło, kiedy cię zobaczyłem. - Spojrzałem na nią. - Całą, zdrową i tak...
waleczną. Wiedziałem już wtedy, że stałaś się silna, pokonałaś wszystko, co
stanęło ci na drodze. Przez cztery tysiące lat byłaś sama, a jednak wytrwałaś.
Właśnie ty, którą ojciec nazywał najsłabszą ze wszystkich. Ezekiel wiedział, że
to nieprawda i ja też wiedziałem. Jestem z ciebie dumny, siostro.
- Ojciec zapewne uznałby, że się
stoczyłam, skoro mieszkam z wrogiem. - Uśmiechnęła się. - Ale, w przeciwieństwie
do niego, przeżyłam. I żadna siła mi cię nie zabierze.
- Nie ma szans – przytaknąłem i
wziąłem ją za rękę.
Ruszyliśmy w głąb jaskini, która
zdawała się zwężać, ale potem ponownie się rozszerzyła. Nie wiem, jak długo
trwała nasza wędrówka. W pewnym momencie zatrzymałem się gwałtownie, dotykając
ściany.
- Czujesz? - spytałem cicho siostrę.
Zatrzymała się i zamknęła oczy.
- To musi
być tutaj.
Skinąłem głową. A więc Baśniarz
mówił prawdę. Odsunąłem się i spojrzałem na ziemię. Genie wciąż przyświecała
ognikiem, więc nietrudno było ustalić miejsce do kopania.
Zaczerpnąłem powietrza i
przystąpiłem do dzieła. Ziemia zaczęła się unosić, jakbym wkręcał w nią
ogromny, wirujący przedmiot, coraz głębiej i głębiej. W końcu spod niej zaczęła
wyłaniać się postać.
- Nie wierzę, że to robimy –
mruknęła moja siostra. Rzuciła na ziemię torbę, którą wcześniej niosła ze sobą
i puściła ognik, pozwalając mu swobodnie zawisnąć w powietrzu.
- On by zrobił dla nas to samo –
przypomniałem jej. Kiedy w dole ukazała się cała męska postać, sprawiłem, że
uniosła się w górę i łagodnie wylądowała tuż przed nami.
Nie miałem wątpliwości. To był
Ezekiel. Brudny i nagi, z wyjątkiem strzępów ubrań, pewnie sam by się przeraził
własnym widokiem, ale to z pewnością był on.
- Zróbmy mu zdjęcie na pamiątkę –
zaproponowała Genie, a jej warga drgnęła. Parsknąłem śmiechem.
- Już widzę jego minę...
- Potem moglibyśmy to zdjęcie
opublikować... - urwała, spoglądając na ciało. Kucnęła i przeniosła wzrok na
mnie. - Zrobimy to razem?
- Jeśli chcesz, to tak. - Również kucnąłem.
W mojej dłoni pojawił się nóż, przeciąłem skórę na ręce i upuściłem kilka
kropli krwi na skórę Ezekiela. Genevieve zrobiła to samo. Potem wspólnie
skupiliśmy swoją moc, kierując ją na leżącą przed nami osobę.
Na początku nie czułem nic poza
magią mojej siostry mieszającą się z moją. Dwa oddzielne prądy, które się
przenikały. Skupiłem się mocniej i wtedy poczułem trzecią siłę. Inną niż nasza,
zimną jak lód. Czułem chłód przenikający moje ciało. Ziemia i skały pod leżącym
pokryły się lodem, który w porażającym tempie zaczął pochłaniać wszystko, co
stanęło na jego drodze. Jaskinia zamarzła, lód musnął moją skórę i zatrzymał
się.
Ezekiel otworzył oczy.
Zdjęcie na pamiątkę, hehe.xD
OdpowiedzUsuńGenie nie była zadowolona z pomysłu odkopania Zeke'a, ciekawe dlaczego.;)
Dzięki za całą drugą część, czekam teraz z niecierpliwością na kolejną.:)
No ciekawe, czemu nie chciała go odkopywać^^
UsuńMam nadzieję, że czas oczekiwania trochę szybciej minie dzięki temu, co planujemy;)
Na to właśnie liczę;)
Usuń:)
UsuńBardzo dziękuję za rozdział i info. W tym przypadku Dorian powinien posłuchać siostry i nie budzić Ezekiela. To pewnie będzie, jak otwarcie puszki Pandory.
OdpowiedzUsuńEzekiel jest jego przyjacielem, uratował mu życie, miałby go olać i zostawić w ziemi?:p
UsuńKto by pomyślał, że z Sheili i Doriana będzie takie zgodne i szczęśliwe małżeństwo. :D. Wydaje mi się, że z Ezekielem będą same problemy. 😞
OdpowiedzUsuńNiewiele osób pewnie spodziewało się takiej sielanki, ale póki co są tuż po ślubie, a Sheila go kocha;p
UsuńWiększe, niż z Dorianem?;)
Zapewne tak 😊
UsuńTo się okaże;)
UsuńTa puszka Pandory to bardzo trafne porównanie. Przewiduję, że Ezekiel będzie dużo gorszy od Doriana i będzie raczej odgrywał rolę bohatera negatywnego. I wracając do naszego głównego bohatera - Dorian ma blond włosy? Jak mi to mogło umknąć? Cały czas sobie go wyobrażałam w czarnych, a teraz będę musiała sobie jego obraz przemalować. Naprawdę, to mnie zaskoczyło, tak samo jak to, że to już koniec 2 części. Nie pozostało mi zatem nic innego, jak gorąco podziękować Wam, dziewczęta, za świetną pracę i cały trud włożony w napisanie tak wciągającej powieści. Życzę miłego odpoczynku, napływu natchnienia i do zobaczenia przy kolejnej części. Pozdrawiam, Agnieszka :)
OdpowiedzUsuńPrzytoczę Ci fragment VI rozdziału pierwszej części:
Usuń"Właśnie te oczy sprawiały, że wciąż widziałam w nim potwora. Ta złość. Gniew, brutalność i dzikość, tak wiele złych emocji malowało się w niezwykłych, niebieskich oczach. Jasne włosy opadały mu falami na ramiona, otaczając twarz o wyrazistych, szlachetnych rysach. Bokobrody tylko dodawały mu uroku."
Dorian ma zdecydowanie jasne włosy;) W drugiej części też jest o tym wspomniane, chyba w jednym z rozdziałów Sheili.
My też dziękujemy Ci za wszystkie Twoje komentarze, które zawsze z przyjemnością czytamy, bo są długie i często zawierają mnóstwo konkretów:D Szczególnie zaś za wszelkie, bardzo pomocne uwagi:) I mam nadzieję, że w weekend zajrzysz na bloga;) Pozdrawiam:)
Zwykle takie szczegóły nie umykają mojej uwadze, chyba musiałam mieć jakieś zaćmienie mózgu :P I dziękuję za miłe słowa, bo zawsze się staram napisać coś elokwentnego, choć często moje komentarze noszą na sobie piętno braku obiektywizmu - często piszę, co ja bym chciała w związku z różnymi sprawami, co ja bym wolała, a przecież Wy macie gdzieś już uformowany obraz danej postaci, wydarzenia i np. zrobienie z łagodnej i czułej nimfy buntowniczej femme fatale raczej łatwo nie wejdzie w grę. Jednakże to nie są ani żądania, ani prośby, jedynie luźne napomknienia, a jak wiadomo, kropla drąży skałę i może kiedyś przeczytam jeszcze o Sheili-kontestatorce :)
UsuńZawsze bierzemy pod uwagę zdanie czytelników, to z myślą o Was piszemy. Jednak nie wszystkie oczekiwania możemy spełnić. Sheila cały czas się zmienia, są to delikatne zmiany, ale jeszcze się nie skończyły. O kontestatorce nie ma co marzyć, bo to nie byłoby w stylu Sheili. Mogę jednak zapewnić, że ma w sobie siłę i w końcu to stanie się widoczne.:)
UsuńKopę lat, Ezekiel ;) Zdjęcie na pamiątkę mogli zrobić! ;)
OdpowiedzUsuńCiekawe reakcja Genie, coś mi się wydaje, że nie powiedziała całej prawdy, będzie się działo :)
Pech, że nie zabrali aparatu:D
UsuńMasz na myśli jej ostatnie spotkanie z Ezekielem?
Tak. Myślę, że działo się więcej niż wyznała :) I na pewno Ezekiel nie będzie zadowolony z zastanego świata ;)
OdpowiedzUsuńEee tam, Dorian w sekundę mógłby go przywołać :P
Dorianowi udało się znaleźć parę lepszych stron obecnych czasów^^
UsuńAno mógł;)
No, siostrę, dobre żarcie, kawałek Piekła i niewolnicę awansowaną na żoną. Żyć nie umierać :D
UsuńSheili nie podobałoby się to określenie. Ani kolejność. ^^
Usuńdziekuje , przyznaje ze podzielam obawy Gene, obudzenie Ezekiela to nie jest dobry pomysł, Dorian chce dobrze ale ten Baśniarz nie przez przypadek dostał sie w ich rece i wskazał im miejse snu E.:)
OdpowiedzUsuńNadrobiłam zaległości i jestem dumna z Sheili za postawę życiową. Mam wrażenie , że pobudka Ezekiela to nie jest dobry pomysł. Z drugiej strony co ja tam wiem. Dziękuję i pozdrawiam cieplutko. Beata;)
OdpowiedzUsuń