***Dorian***
Do pokoju wróciłem już o świcie. Nie
byłem senny, postanowiłem więc zrobić jeszcze jedną rzecz, zanim się położę.
Ogród dla Sheili.
Uśmiechnąłem się na myśl o mojej
narzeczonej. Wszystko szło coraz lepiej i to szybciej, niż się spodziewałem. W
przeszłości musiała zobaczyć coś, co jej się we mnie spodobało, więc cieszyłem
się, że nie trafiła na moment, gdy kogoś mordowaliśmy z Ezekielem. W dodatku
wyciągnąłem razem z nią czwórkę hyosube. Nie było ich w obecnym świecie,
wyginęły, tak jak wiele innych stworzeń. Tak jak moja rasa. Były tym, co
przypominało mi o czasach, w których żyłem, zatem nie miałem nic przeciwko ich
hodowli. Co prawda, wolałbym, by Sheilę goniły jednorożce, ale trudno,
przepadło, zostaną małe puchate stworki.
Przeniosłem się do ogrodu, próbując
przypomnieć sobie, w jaki sposób chciała urządzić to wszystko. Brama z róż,
tak. Ogród otoczony był zwykłym, żelaznym ogrodzeniem, brama stanowiła jego
część. Zacząłem od zmiany koloru, stalowa barwa nabrała ciepła, powoli
zmieniając tonację, aż zlała się w piękną zieleń. Dopiero wtedy nadeszła pora
na kwiaty. Chciała róże, dostanie róże, pomyślałem, kiedy wijące się krzewy
pięły się w górę bramy. Na początek czerwone, ale uznałem, że są zbyt nudne w
samotności. Odrobina bieli i różu, może trochę żółtych. Tak, o wiele lepiej.
Podniosłem wzrok na ostatnie pąki rozkwitające nad moją głową, zataczając nad
nią pół kręgu. Dopilnowałem, by znalazły się tam tylko różowe kwiaty oraz by
było ich więcej.
Nadeszła pora na urządzenie wnętrza
ogrodu. Po prawej stronie, między młodymi brzozami, Sheila zażyczyła sobie
fontannę. Dobrze więc. Najpierw zrobiłem tam miejsce, wypalając koło, następnie
przywołałem kamienie. Ułożyły się równo w duży zbiornik, nie za głęboki, który
wypełniłem wodą. Środek fontanny składał się z dwóch mniejszych mis. Z samej
góry tryskała woda do mniejszej misy, a pod nią z czterech różnych otworów do
tej większej. By zakończyć dzieło, sprawiłem, że wokół fontanny wyrosły drobne
czerwone kwiatki, tworząc barwny akcent.
Nadeszła kolej na huśtawki. Dużą
miałem ustawić pod rozłożystym orzechem, rosnącym po prawej stronie od
fontanny. Widziałem niedawno podobną w budynku zwanym sklepem, więc przeniosłem
tę, którą pamiętałem. Wyglądała trochę jak łoże z baldachimem, z tą różnicą, że
zamiast łóżka, na prętach wisiała duża i szeroka huśtawka obita miękkim
materiałem. Jasny daszek nad nią oraz przezroczysty baldachim skutecznie
zapewniały cień w upalne dni. Długa na cztery osoby i szeroka, wyglądała na
wygodną.
Kilka metrów bliżej, na wielkim
dębie, umieściłem mniejszą huśtawkę, dość wysoko, by można się było porządnie
rozhuśtać. Była niewielka, drewniana, zawieszona na linach. Zadbałem, by pod
nią znalazło się mnóstwo miękkiej trawy. Na wszelki wypadek, gdyby moje
pisklątko spadło i miało potłuc sobie swój ponętny kuperek.
Pomysł stworzenia wodospadu pojawił
się w chwili, gdy, zagłębiając się nieco dalej w ogród, dostrzegłem rozległe
skały, przypominające gigantyczne schody. Usunąłem wszystkie chwasty i
sięgnąłem do wnętrza ziemi, wyciągając z niej wodę, która utworzyła nieduży
strumyk, spływający po kamieniach, prosto do, przeniesionego tam przeze mnie,
jeziorka Sheili. Skały były już otoczone niewielkimi kamieniami, dzięki którym
nie musiałem martwić się o odgrodzenie wody od ziemi. Ziemia jednak okazała się
zbyt twarda i sucha, musiałem ją ożywić. Pchnąłem mocą, przygotowując grunt.
Chwilę potem pojawiły się kwiaty. Kaczeńce, jaskry i lilie wodne, dokładnie
tak, jak lubiła moja narzeczona. Wodospad był niski, z niewielkim spadem, ale za
to dość długi, ciągnął się przez kilka metrów, przez co całość prezentowała się
dobrze.
Tworzenie ogrodu stanowiło dla mnie
dziwną przyjemność, nie tylko dlatego, że w efekcie każdy będzie mógł podziwiać
moje dzieło. Powodem była drobna słodka nimfa, która miała zostać wkrótce moją
żoną. Naprawdę myślałem, że będzie mi trudno tak szybko ją uwieść, przekonać,
że pasujemy do siebie i będziemy świetnym małżeństwem. Tymczasem...
Uśmiechnąłem się, przypominając sobie jej pocałunki, przeprosiny, obietnicę, że
będzie się starać. Wystarczyło być miłym, troskliwym i prawić jej komplementy,
a duże, piękne oczy Sheili błyszczały radością.
Wróciłem do pracy. Centrum ogrodu
miała stać się altanka. W obecnych czasach wyglądałoby to nieco inaczej niż w
moich, przez chwilę zastanawiałem się, którą opcję wybrać. W końcu zdecydowałem
się na prostą, drewnianą budowlę ze szczelnym, spadzistym dachem i narożnymi
ściankami składającymi się z krzyżujących się, na długości około jednej stopy,
desek. W ten sposób zyskałem miejsce, które ochroni przed deszczem i słońcem,
ale wciąż będzie częścią ogrodu. Pomiędzy deski wkradły się pędy winogron i
róż. Pięknie i praktycznie, będą stanowiły także ochronę przed wiatrem. Na
koniec zadbałem o parkiet, początkowo miałem go pominąć, pozwalając trawie na
zmiękczenie podłoża, jednak pomyślałem o Sheili, która wszędzie chodziła boso.
Dotyk trawy mógł być przyjemny, ale wiązał się też z chłodem, który nie wróżył
niczego dobrego dla delikatnej nimfy. Zatem drewniany parkiet, jasnobrązowy.
Ciągle czegoś brakowało. Pstryknąłem palcami, wpadając na genialny pomysł.
Wpłynąłem na barwę ścianek, rozjaśniając je niemal do bieli, po czym dodałem
kilka rzeźbionych kolumn pomiędzy nimi. Przyjrzałem się swojemu dziełu z
zadowoleniem. Sheila z pewnością będzie zachwycona. Może dodam jeszcze jakiś
drobiazg, specjalnie dla niej? W każdym z kątów umieściłem kamienną misę
wypełnioną wyjątkową odmianą nocnych kwiatów o słodkim zapachu wydzielanym
tylko po zmierzchu. Trochę trwało, zanim je odtworzyłem, jednak nie mogłem ich
po prostu przenieść – nie znalazłem ich w żadnym miejscu we współczesnym
świecie. Drobne, białe i granatowe dzwoneczki. Głupi ludzie zniszczą wszystko.
Wreszcie, pod sufitem zawiesiłem małą naftową lampkę, która nie tylko oświetli
altanę wieczorem, ale stworzy też odpowiedni nastrój. Skoro uwodzenie małej
nimfy szło mi tak dobrze, nie mogłem się poddawać. Naprawdę nie chciałem czekać
całego tygodnia. Na razie umieściłem w altanie kamienną ławę, ale później
miałem zamiar zadbać o coś lepszego.
Kiedy skończyłem, przyszedł mi do
głowy jeszcze jeden pomysł. W ogrodzie było niewiele ścieżek, wszędzie rosła
miękka, zielona trawa, dopiero daleko, przy lasku zaczynała się dróżka. Nie
chciałem tworzyć ścieżek z kamieni ani niczego podobnego ze względu na bose
stopy Sheili, a to, co ludzie nazywali chodnikiem, wyglądało koszmarnie. Mimo
to nie musiałem rezygnować ze ścieżki. Jedno machnięcie dłonią wystarczyło, by
pojawiły się wbite w ziemię pale. Miały dwa i pół metra wysokości i występowały
w odstępach jednego metra. Ziemia wokół nich poruszyła się i chwilę później
wystrzeliły z niej pędy róż. Pięły się wysoko, owijając wokół pali i splatały
ze sobą nawzajem. Kiedy tylko pąki rozwinęły się w piękne kwiaty, wytyczoną
dróżkę porosły małe krzaczki, wypełniając pustkę tam, gdzie nie było róż.
Zadbałem o to, by ścieżka biegła przez cały ogród, mijając klomby egzotycznych
kwiatów, altanę i prowadząc do najczęściej odwiedzanego miejsca – jeziora
Sheili.
Na koniec zająłem się roślinami.
Tam, gdzie trawa była przerzedzona lub porośnięta chwastami, wyrosły kwiaty.
Między fontanną, a huśtawkami pojawiły się klomby pełne róż, fiołków,
hortensji, tworząc potrójne okręgi, dalej bratki, aksamitki, konwalie, tuż przy
altance storczyki, dalie, goździki oraz irysy, gdzieniegdzie też, tworząc
kolorystyczne dopełnienie ogrodu, wyrosły niezapominajki, tulipany i inne
kwiaty. Ogród był gotowy. Z satysfakcją przyjrzałem się swojemu dziełu.
Wszystko wyglądało
perfekcyjnie, nie namyślając się więc dłużej, wróciłem do sypialni, zdjąłem
ubranie i położyłem się do łóżka. To był długi dzień i równie długa noc, pora
na chwilę wytchnienia. Ledwo przyłożyłem głowę do poduszki, zasnąłem.
Obudziłem się koło południa.
Najpierw wziąłem orzeźwiający prysznic, po czym ubrałem się i zszedłem do
jadalni. Po drodze zastanawiałem się, czy Sheila widziała już ogród. Lub jak
zareaguje, gdy go zobaczy. Tak czy inaczej, najbliższe dni zapowiadały się
obiecująco. A może wkrótce i noce.
Swoją narzeczoną zastałem w jadali. Podniosła
wzrok znad szklanki wody, którą piła wręcz nałogowo i posłała mi uroczy
uśmiech.
- Dzień dobry, Dorianie – przywitała
się.
- Późny, ale dobry. - Również się
uśmiechnąłem i zająłem miejsce naprzeciwko niej. - Najwyższa pora na...
śniadanio-obiad?
Zaśmiała się cicho i sięgnęła po
sok, po czym nalała go do mojej szklanki, nim służba zdążyła podejść.
- Tak, to
już bardziej pora obiadowa, zaraz podadzą do stołu.
Upiłem łyk i spojrzałem na nią.
- Dawno wstałaś?
- Jakieś cztery godziny temu.
Zjadłam śniadanie, a potem czytałam w bibliotece. To chyba mój leniwy dzień. -
Uśmiechnęła się i dopiła swoją wodę. - Varys był tak miły, że dotrzymał mi
towarzystwa.
- Może po posiłku przejdziemy się do
ogrodu? - zaproponowałem. Służba wnosiła już pierwsze dania.
- Chętnie, mam ochotę na spacer. -
Spojrzała na postawiony przed nią talerz. - Umieram z głodu.
- Smacznego, moje pisklątko. -
Sięgnąłem po pierwsze danie. Przypomniałem sobie nazwę potrawy: rosół. Pływały
w nim... makarony? Zabrałem się do jedzenia.
- Smacznego, mój... - urwała, jakby
zabrakło jej słowa. - Mój narzeczony.
Posłałem jej szeroki uśmiech. Nie
miałem wątpliwości, że już w pełni zaakceptowała mnie jako swojego przyszłego
męża.
Zjadłem pierwsze danie i zabrałem
się za kolejne, którego nazwy jeszcze nie znałem, ale było dobre i ostre.
Przyjemnie paliło w podniebienie. Przyszło mi wtedy do głowy, że dawno się nie
zmieniałem. Na samą myśl poczułem palącą potrzebę przemiany.
- Dziś wieczorem przybiorę postać
smoka – powiedziałem głośno.
Zerknęła na mnie z łyżką w połowie
drogi do ust.
- A będę
mogła... być przy tym?
- Oczywiście. - Ciekaw byłem jej
reakcji, ale uważałem, że powinna mnie zobaczyć. W końcu miała zostać moją
żoną.
Wciąż mi się przyglądała,
najwyraźniej zapomniała o jedzeniu. Coś ją trapiło. Nim zdążyłem zapytać,
odezwała się sama:
- To
boli? Przemiana?
- To zależy. Zwykle boli, ale
potrafię już nad tym panować – wyjaśniłem. - Wymaga to czasu. Jeśli przemiana
trwa około dziesięciu minut, właściwie czuję ból tylko w jednym momencie. Jeśli
mniej, jest trochę gorzej. Ostatnia przemiana z postaci smoka trwająca jedną
minutę była paskudna. - Skrzywiłem się. - Ale wtedy nie miałem wyjścia...
Jej oczy były pełne troski, gdy na
mnie patrzyła.
- Podczas
wojny?
- Nie... - Zerknąłem na nią,
zastanawiając się, czy jej o tym przypominać. Z drugiej strony... skoro pyta...
- Kiedy uciekłaś. - Sięgnąłem po wino i wlałem do kieliszka.
- Och. - Opuściła dłoń, odkładając
łyżkę. - Ja nie wiedziałam... przepraszam, nie chciałam przysporzyć ci bólu...
- Dotknęła mojej dłoni.
- Dlatego byłem taki wściekły –
dodałem, biorąc ją za rękę. - Ale to już za nami, moje pisklątko. - Wolałem, by
nie roztrząsała tego, co stało się potem.
- Przepraszam. - Wstała i nim
odgadłem, co chce zrobić, obeszła stół i usiadła przy mnie. Musnęła ustami mój
policzek, nie puszczając ręki. - Nigdy więcej nie będziesz czuł przeze mnie
bólu.
- Dziękuję – odparłem zaskoczony,
obejmując ją ramieniem. - Nie przejmuj się, przechodziłem gorsze rzeczy. Zjedz
i pójdziemy do ogrodu. - Pocałowałem ją lekko w usta.
Uśmiechnęła się i pocałowała mnie
jeszcze raz.
- Żona powinna dbać o męża, nie mu szkodzić, nieważne czy
przechodziłeś gorsze rzeczy, czy nie.
- W takim razie mam szczęście, że
zostaniesz moją żoną. - Pocałowałem ją ponownie.
- To prawda, masz. - Dotknęła mojego
policzka, a potem przysunęła sobie talerz do miejsca, na którym siedziała
teraz. Miałem ochotę na więcej jej pocałunków, ale postanowiłem przełożyć je na
później. Gdy już zobaczy ogród.
Dokończyłem drugie danie i zabrałem
się za deser. Sheila dopiero kończyła zupę. Zapewne dlatego, że zerkała na mnie
co chwilę. Powoli jadłem deser, w którym było mnóstwo białej czekolady. Nic
dziwnego, że Genie i Sheila tak ją zachwalały.
- Masz plany na dziś? - zagadnęła.
Uśmiechnąłem się. Moja mała towarzyska nimfa nie mogła długo siedzieć w ciszy.
- Po spacerze w ogrodzie muszę coś
załatwić, ale potem jestem do twojej dyspozycji, Sheilo. - Zerknąłem na nią
ciekawie.
- Gdzie będziesz chciał się zmienić?
-
Tam, gdzie będzie wystarczająco dużo miejsca. Ostatnio znalazłem całkiem sporą
polanę, ale jeszcze się rozejrzę.
Skinęła
głową.
- Co powiesz na piknik? Zanim... no wiesz... zesmoczysz
się?
Mało brakowało, bym parsknął
śmiechem na jej określenie, ale udało mi się zachować powagę.
- Wspaniały pomysł – stwierdziłem
tylko.
Zadowolenie, które pojawiło się na
jej twarzy, było tego warte. Dokończyła drugie danie i upiła duży łyk wody.
- Zatem
coś przygotuję.
- A ja znajdę jakieś ciekawe
miejsce. - Posłałem jej uśmiech i skończyłem deser.
- Zgoda. Można powiedzieć, że to
nasza pierwsza randka...
- Na to wygląda. - Dopiłem wino z
kieliszka. Randka brzmiała dobrze. A spędzanie czasu we dwoje na łonie przyrody
jeszcze lepiej.
- To dobrze. Czas nadrobić
zaległości. - Zerknęła na wino. - Mogę trochę?
- Pewnie. - Wlałem jej odrobinę do
kieliszka. Upiła łyk, posmakowała go i upiła drugi.
- Dobre.
- Tylko mi się nie upij –
zastrzegłem z uśmiechem.
- Dlaczego? - zapytała, popijając
wino małymi łyczkami. - Boisz się, że ogarnie mnie nieposkromiona namiętność?
Parsknąłem śmiechem.
- Nie mam nic przeciwko temu,
problem w tym, że następnego dnia mogłabyś nic nie pamiętać...
- A tego nie chcemy – stwierdziła,
dopijając wino. - Spacer?
- Spacer – zgodziłem się, wstając od
stołu.
Podniosła się, wygładziła białą
sukienkę i wzięła mnie pod ramię. Wyszliśmy z zamku i powoli ruszyliśmy w
stronę ogrodu. Jeszcze nim tam dotarliśmy, Sheila zatrzymała się, a z jej ust
wydobyło się pełne zdumienia i zachwytu „och”. Uśmiechnąłem się.
- Wspominałaś coś o bramie z róż,
prawda, Sheilo?
Skinęła głową, wciąż miała uchylone
w zdumieniu usta.
- Wejdźmy dalej – zaproponowałem.
- Jak to zrobiłeś? - Posłusznie
ruszyła u mojego boku, nie puszczając mnie ani na moment i nie przestając się
rozglądać.
- Magia, pisklątko. - Zerknąłem na
nią. Ruszyliśmy alejką.
- To niesamowite! Wczoraj mówiłam o
różach, a dziś... i przecież dopiero wstałeś... robiłeś to nad ranem?
- Nie byłem jeszcze śpiący. Tam są
fontanna i huśtawki. - Wskazałem na prawo.
Puściła moje ramię i podbiegła do
fontanny. Dotknęła wody, potem obróciła się niczym dziecko, które nie wie,
gdzie podziać wzrok. W końcu spojrzała na mnie. Promieniała. Była piękna z tym
delikatnym uśmiechem i lśniącymi oczami. Ruszyła w moją stronę, najpierw szła,
potem przyspieszyła do biegu i wpadła w moje ramiona, przyciskając swe słodkie
usta do moich.
Odpowiedziałem tym samym,
przyciągając ją delikatnym ruchem do siebie. Ostrożnie i powoli pogłębiłem
pocałunek, starając się pohamować zbytnią namiętność. Przylgnęła do mnie
bardziej ochoczo, niż się spodziewałem. A nie dotarliśmy jeszcze do altany i
wodospadu.
Wsunąłem dłoń w jej włosy, drugą
wciąż trzymając ją w pasie. Jej reakcja sprawiła, że pocałunek stał się
zdecydowanie namiętny. Szkoda, że przerwała go zbyt szybko, jak na mój gust.
Odetchnęła i spojrzała mi w oczy, nic nie mówiąc. Pogłaskałem ją delikatnie po
policzku.
- Nie widziałaś jeszcze wszystkiego
– powiedziałem cicho.
- Ale widziałam najważniejsze. -
Splotła palce z moimi palcami. - Dziękuję.
- To sama przyjemność, oglądać
radość na twojej twarzy – szepnąłem jej do ucha. Przytuliła się do mnie,
obejmując mocno w pasie.
- Czasem
nie wierzę, że ty i Dorian, który chciał obciąć mi język, to ta sama osoba.
- Widzisz, jak na mnie działasz,
moje pisklątko? - Pocałowałem ją w ucho. Uśmiechnęła się powoli.
- Co
jeszcze masz mi do pokazania?
- Altankę. - Wciąż ją obejmując,
poprowadziłem w tamtą stronę.
- Zrobiłeś altankę? - zaciekawiła
się.
- Pomyślałem, że będzie tu pasować.
- Jak najbardziej.
Zaprowadziłem ją do altanki i
pozwoliłem, by obejrzała ją z każdej strony. Jej radość była zabawna, ale
sprawiła mi satysfakcję. Plan działał, już była moja.
- Niesamowite – wyszeptała.
- Można tu spędzać nawet wieczory. -
Wskazałem na lampkę. - A te kwiaty w misach pachną dopiero po zmierzchu.
Rozejrzała się po raz nie wiem który
i usiadła na kamiennej ławie, wzdychając z rozmarzeniem.
- Tu jest
magicznie, Dorianie.
- I o to chodziło. - Usiadłem obok
niej. - A twoje jeziorko przeniosłem i umieściłem taki niewielki dodatek...
- Nowe rybki? - próbowała zgadnąć.
Ufnie wtuliła się w moje ramiona i przymknęła oczy.
- Nie, ale to nie problem, jeśli
chcesz nowe, moje pisklątko. - Przesunąłem ustami po jej policzku.
- Nie, kocham moje rybki. -
Uśmiechnęła się.
- Zgadujesz dalej? - Zerknąłem na
nią, dotykając jej karku i masując delikatnie tuż pod miękkimi włosami.
- Jakieś egzotyczne muszle?
- Nie trafiłaś. - Pocałowałem ją w
koniuszek noska.
- Ozdobne kamienie?
- Nie. - Spojrzałem na nią
zdziwiony. - Najlepiej, jeśli sama zobaczysz.
- Pokaż mi zatem. - Wzięła mnie za
rękę. Wstaliśmy i ruszyliśmy w stronę wodospadu. - Nikt nigdy nie zrobił mi
takiego prezentu – zagadnęła, kiedy szliśmy różaną alejką.
- Bo nigdy wcześniej nie miałaś
narzeczonego – odparłem.
- To prawda. Ani chłopaka. Ani
nikogo w tym rodzaju. To brzmi żałośnie.
- Mnie to przecież nie przeszkadza –
powiedziałem, obejmując ją ramieniem. Nie wyobrażałem sobie, żeby Sheila miała
zachowywać się jak jakiś... sukkub. To by do niej zwyczajnie nie pasowało.
Podobnie jak bycie z jakimkolwiek innym mężczyzną.
- A mnie coraz bardziej podoba się
myśl, że jesteś tym pierwszym – odparła. Uśmiechnąłem się.
- Pierwszym i jedynym. Tak, to
przyjemna myśl.
Odgarnęła włosy za ucho i posłała mi
ciepłe spojrzenie. O tak, już ją miałem. Z uśmiechem poprowadziłem ją dalej.
Zbliżaliśmy się do wodospadu. Obejrzała się, najwyraźniej słysząc szum wody.
- Czy to...?
Uśmiechnąłem się tylko, prowadząc ją
do miejsca, z którego wodospad był już widoczny.
- Jest piękny... - Ścisnęła mocniej
moją dłoń.
- Myślałem nad większym, ale ten
pasuje do ogrodu.
- Jak dla mnie jest idealny. -
Posłała mi rozpromienione spojrzenie. - Cudowny.
- To świetnie. Jeśli chciałabyś
dodać coś jeszcze do ogrodu, mów śmiało.
Pokręciła głową.
- Nie,
jest idealnie. Absolutnie idealnie.
Uśmiechnąłem się zadowolony, gdy
nagle coś zakłóciło spokój panujący w zamku. Ktoś chciał przekroczyć granicę. I
to nie była Genevieve, ona mogła bez problemu wchodzić na tereny zamkowe.
- Chyba mamy nieproszonego gościa –
mruknąłem. Bez problemu wyczułem, że to Lucyfer. Przez chwilę zastanawiałem
się, czy po prostu nie zignorować go i zostawić tam, gdzie stoi. Z drugiej
strony, byłem ciekawy, co ten diabeł ma mi do powiedzenia.
- Gościa? - powtórzyła
zdezorientowana, zerkając to na mnie, to na burzące się niebo. - Niech zgadnę.
Jest potężny i wkurzony?
- Wkurzony owszem, a czy potężny...
- Wzruszyłem ramionami. - Gdyby Lucyfer był potężny, nie potrzebowałby mnie,
żeby zagarnąć część Piekła należącą do twojego ojca, prawda?
- To Lucyfer? - Objęła się
ramionami, na jej twarzy odmalowało się zaniepokojenie. - Wpuścisz go?
- Sprawdzę, czego chce. - Zerknąłem
na Sheilę. - Nie martw się, moje pisklątko. - Pocałowałem ją lekko w usta. -
Widzimy się niebawem, przed piknikiem?
Skinęła głową i, ku mojemu
zaskoczeniu, mocno mnie objęła.
- Uważaj
na siebie, dobrze?
- Obiecuję – odparłem, przytulając
ją. Uśmiechnęła się i musnęła ustami mój policzek.
- W takim
razie ja tu zostanę. Chyba nie chcę się na niego natknąć...
- Nie pozwoliłbym cię skrzywdzić –
zapewniłem. Dotknąłem jej policzka. - Niedługo wrócę, a tymczasem... cały ogród
jest do twojej dyspozycji.
Przykryła moją dłoń swoją i
spojrzała mi w oczy. To zaskakujące, ile ciepła pojawiło się w jej spojrzeniu,
odkąd znalazłem ją w podziemiach, przy wodzie życia. Było to spowodowane tym,
że zrobiła coś, czego nie powinna, czy raczej tym, co tam zobaczyła? Jakkolwiek
by nie było, z pewnością działało na moją korzyść.
Pocałowałem ją raz jeszcze i
postanowiłem wpuścić Lucyfera. Na razie czekał przy granicy. Założyłem, że był
cierpliwy. Samael pewnie wściekłby się, ale byłem pewien, że ten sztywny
pozorant uda absolutnie spokojnego i nie zaniepokojonego zaistniałą sytuacją.
- Do zobaczenia później –
usłyszałem, kiedy Sheila zrobiła krok w tył, najwyraźniej nie chcąc mnie
przetrzymywać.
- Do zobaczenia. - Ruszyłem przed
siebie. Mogłem po prostu zniknąć i pojawić się w zamku, ale uznałem, że spacer
po ogrodzie przyda mi się przed rozmową z diabłem.
Uśmiechnąłem się, słysząc plusk wody
i obejrzałem się przez ramię. Biała sukienka leżała na trawie, a mojej nimfy
nie było już widać. Po chwili wynurzyła się do ramion, odrzucając włosy do
tyłu. A mogłem odwrócić się chwilę wcześniej. Ech. Posłałem jej jeszcze jeden
uśmiech i skierowałem się w stronę zamku.
Postanowiłem porozmawiać z Lucyferem
w pokoju, który wyglądał na gabinet. Pod ścianą stało wygodne krzesło, które
zająłem. Innego nie było. Przede mną znajdowało się niewielkie biurko, na nim
jakiś notatnik, jeszcze pusty. Po prawej stronie miałem drzwi, po lewej okno,
nieco przysłonięte, w efekcie czego pokój tonął w półmroku, a naprzeciwko
biurka stał duży regał z książkami. Coś związanego z prawem. Założyłem nogi na
biurko, opierając się swobodnie na krześle i wpuściłem Lucyfera.
Od razu pojawił się w gabinecie,
skinął mi lekko głową. Nawet jeśli nie spodobało mu się, jak został przyjęty,
nie wyraził tego słowami.
- Co cię sprowadza? - spytałem
wprost, zerkając na diabła.
- Życzliwość – odparł i usiadł na
krześle, które pojawiło się znikąd. - Zbudziłem cię, to dziwne, że sprawdzam,
czy odnajdujesz się w naszym świecie?
- Jakże to miłe z twojej strony –
odparłem. Skoro chce udawać troskę, proszę bardzo. - Skoro już pytasz, radzę
sobie świetnie. Wiesz może, gdzie mógłbym znaleźć Beliala? - spytałem od razu,
uważnie obserwując jego reakcję.
- Obstawiałbym najbrudniejszą norę w Piekle. - Rozparł się wygodnie. - Ale nie martwiłbym się nim, jego gra to
podchody. Azazeal ma armię.
- W którym miejscu Piekła jest ta
najbrudniejsza nora, Lucyferze? - spytałem, pomijając na razie kwestię
Azazeala.
- Jest wiele takich. Wszędzie.
Trzeba tylko znaleźć właściwe.
- Właśnie o to właściwe pytam.
Sądziłem, że władca jednej czwartej Piekła będzie wiedział, gdzie ukrywają się
upadli, którzy roszczą sobie prawa do władzy. - Uniosłem brwi.
- Belial nigdy nie próbował przejąć
mojej części. - Wzruszył ramionami. - A mnie nie obchodziło, gdzie jest. Gdyby
to było takie proste, nie mielibyśmy problemów z odnalezieniem nefilim.
- Nawet, jeśli demony z twojego
kręgu tak naprawdę jemu służą?
- Moje demony służą tylko mnie. Inne
giną.
- A to ciekawe. Czyli ten biedak,
którego torturuję w moich lochach, albo jest niewinny, albo na tyle sprytny, że
nie zdołałeś wykryć jego kłamstw? - Wyciągnąłem dłoń, w której pojawił się
kieliszek z winem. Upiłem łyk.
Uniósł brwi.
- Kto?
- Demon amuletów, oczywiście.
Powinieneś lepiej pilnować swoich poddanych. Więc mówisz, że nie masz pojęcia,
gdzie podziewa się diabeł, podkradający ci demony?
- Mizkun. To on miał trzymać rękę na
pulsie. Podwójna wtyczka, jeśli wiesz, o czym mówię. Widać wczuł się za bardzo.
Co powiedział?
- Podwójna, mówisz? - Uśmiechnąłem
się przeciągle. A więc miałem potwierdzenie. Nie miałem pojęcia, czym jest
wtyczka, ale określenie z pewnością dotyczyło kogoś, kto działał na dwa fronty.
- O tak, wczuł się znakomicie w swoją rolę. Masz więcej takich... wtyczek?
- Kilku w różnych miejscach.
- I nadal nie wiesz, gdzie ukrywa
się Belial? - Uniosłem brwi. - W takim razie marne te... wtyczki.
- Tylko Mizkun kontaktował się z
Belialem. On mnie nie martwił. Do dziś.
- W takim razie powinieneś być mi
wdzięczny, że usunąłem szpiega z twoich szeregów. I ostrożnie dobrać kolejnego.
Gdy dowiesz się, gdzie ukrywa się Belial, daj mi znać. Będę wdzięczny. - Spojrzałem
na niego, upijając kolejny łyk wina. Nie sądziłem, że mówi prawdę, a na pewno
nie całą. Jakkolwiek by nie było, i tak uzyskałem istotną informację. - A teraz
mam jeszcze coś do zrobienia. - Wstałem, odstawiając kieliszek.
- Mizkun wie. Choć nadal sądzę, że
największym z twoich problemów jest Azazeal. - Nie ruszył się z miejsca.
- Nie jest już moim problemem –
odparłem krótko.
- Nie? Sądzisz, że nie zechce
dokończyć tego, co zaczął w czasie wojny?
- Nie. - Zrobiłem krok w stronę
drzwi i zerknąłem na Lucyfera. - Masz do mnie jeszcze jakąś sprawę?
- Zajmę się już swoimi. - Wstał. -
Ale on wróci po córkę. Więc lepiej się jej pozbądź.
- Mam inne plany. Zatem udanego
popołudnia, Lucyferze. - Spojrzałem na niego oczekująco. Nie miałem zamiaru
odprowadzać go do drzwi.
Uniósł brwi. Najwyraźniej poczuł się
urażony, bo chwilę później już go nie było. Zadowolony z siebie, ruszyłem w
stronę lochów.
Wszedłem do celi Mizkuna. Wisiał
przykuty kajdanami przyczepionymi do sufitu, ledwo dotykając podłoża z kamienia
palcami u stóp.
- Witaj, demonie amuletów –
zwróciłem się do niego. - Mam dla ciebie dwie wiadomości, jedną dobrą, drugą
złą. Którą najpierw?
Więzień posłał mi ponure spojrzenie.
Uśmiechnąłem się.
- Czyli od tej lepszej. Dobra jest
taka, że jestem dziś w świetnym humorze, a zła... mój dobry humor oznacza
bardziej wymyślne tortury dla ciebie.
Nie doczekawszy się odpowiedzi,
wezwałem demona bólu i cierpienia.
- Od czego zaczynamy? Widzę, że rany
już ci się zagoiły. Spokojnie możemy zabrać się za tworzenie nowych. - Kazałem
go rozkuć i posadzić na krześle przesłuchań.
Było to żelazne krzesło,
przypominające fotel z wbudowanymi kolcami na siedzeniu, oparciu pleców oraz
rąk, nogach i podnóżkach. Więzień zacisnął zęby, starając się nie wydać jęku.
Taki się zrobił uparty? A może oszczędza głos na inne męki? Poniekąd słusznie.
Mój demon założył mu na dłonie i
stopy niewielkie urządzenia z korbką, które w miarę przekręcania miażdżyły
kości więźnia.
- Wiesz, gdzie jest Belial –
powiedziałem wprost. - Sam Lucyfer to potwierdził. - Mizkun drgnął na
wspomnienie o diable. - Powiesz mi teraz, czy za jakąś... godzinę?
- Nie wiem, gdzie jest Belial –
zapewnił uparcie więzień, w efekcie czego kazałem rozpocząć miażdżenie. W końcu
przestał oszczędzać głos, choć moim zdaniem i tak jęczał za cicho.
Godzinę później, gdy jego ręce i
stopy przypominały już krwawą masę, wpadł mi do głowy wspaniały pomysł. Oto
miałem czwórkę głodnych zwierząt, dla których trzeba było zdobyć pożywienie. A
może, zamiast szukać i im je dostarczać, ułatwię sobie zadanie?
Kazałem Varysowi sprowadzić hyosube.
Jako jedyny potrafił się nimi opiekować bez ryzyka zjedzenia, gdyż zwyczajnie
się go bały. Jak widać, demon strachu przydaje się nawet przy hodowli
niebezpiecznych zwierząt.
Wydałem polecenie, by zdjąć Mizkuna
z krzesła, gdyż nie chciałem, by moje hyosube przypadkiem się pokaleczyły.
Posadzono go w kącie i skuto dokładnie, by nie mógł się bronić, choć w tym
stanie i tak było to raczej wątpliwe. Gdy wszedł Varys, a zza niego wyjrzały
zwierzątka, skinąłem na nie, by się zbliżyły.
Mimo że były jedynie zwierzętami,
miały nienaganny instynkt i nieprzeciętny rozum. Wiedziałem, że nie przekroczą
mojego nakazu, zbyt dobrze znałem ten gatunek, chyba że byłyby na skraju głodu
lub walczyły o życie.
- Możecie go podgryźć, ale nie zjeść
– poinformowałem je. Hyosube wydały zgodny odgłos przypominający warczenie i
ruszyły na więźnia. Dwoje wdrapało się na niego, wbijając w skórę ostre szpony,
kończące futrzane łapki. Na początek poobgryzały go tam, gdzie było najwięcej
krwi. Mizkun jęczał głośno, ale nie wydawał się skłonny do zwierzeń, więc nie
przerywałem hyosube posiłku.
- Nawet pocieszne zwierzątka –
stwierdził Varys, z ciekawością przyglądając się całemu zdarzeniu. - Nie
wybrzydzają przy jedzeniu...
- Zawsze lubiły duże stworzenia –
stwierdziłem.
Przez kolejne dziesięć minut hyosube
obgryzały więźnia. Potem nakazałem im przestać, potrzebny był mi żywy.
Nakazałem Varysowi zabrać je z powrotem.
- Nie zamykaj ich, niech biegają.
Nie przekroczą granicy, ani nie zaatakują Sheili, co do reszty służby, lepiej
niech trzymają się z daleka.
Kiedy wyszli, spojrzałem na więźnia.
Wyglądał paskudnie, ale wciąż milczał. Przyszło mi do głowy, że musiałem coś
pominąć. Tyle cierpień za jedną informację? Coś było nie tak. W jego wzroku
nadal nie dostrzegłem rezygnacji.
- Stopy już się zagoiły? Dobrze. Nie
sądzisz, że trochę tu chłodno? - Rozejrzałem się po celi. - Może należałoby
podgrzać atmosferę?
Nakazałem rozpalić niewielkie
ognisko, a nad nim, za ręce, powieszono Mizkuna. Następnie opuszczono go nieco
w dół. Mimo licznych ran, więźniowi udało się podkulić nogi tak, by ogień nie
lizał jego stóp. Do ogniska dołożyłem własny płomień, by zawsze palił się tak
samo, nie mniej, ani więcej i by nie zgasł, póki sam go nie ugaszę. A także, by
kapiąca z więźnia krew nie zaszkodziła płomieniowi. Wiedziałem, że nikt zbyt
długo nie wytrzyma ze zgiętymi kolanami w powietrzu, więc tak czy inaczej,
jutro będę miał podpieczonego demona.
- Na mnie pora, do jutra
nigdzie się stąd nie ruszaj – zwróciłem się do więźnia. - Przyjemnej nocy,
trzymaj się... ciepło. - Wyszedłem, odprowadzany cichymi jękami demona. Z
pewnością za jakiś czas staną się głośniejsze, a do jutra może uda mu się
ochrypnąć i w końcu powie mi wszystko, co chcę wiedzieć.
Polana, którą udało mi się znaleźć,
była zarówno ładna, jak i duża, więc po pikniku nie będziemy musieli się
nigdzie przenosić. Ciągnęła się aż do otaczającego ją lasu, a z drugiej strony
ograniczało ją spore jezioro. Kawałek dalej był wodospad, wysoki na około
piętnaście metrów. Kaskady wody powodowały lekki szum, ale nie na tyle, by nie
można było rozmawiać. Miejsce wydawało mi się idealne.
Wróciłem do zamku, przebrałem się i
wziąłem szybki prysznic. Wolałem, by moja narzeczona nie dostrzegła na mnie
żadnych oznak przebywania w lochach. Założyłem ciemnozieloną koszulę bez
guzików oraz ciemne spodnie. Zamek błyskawiczny przestał być już problemem, ale
co do guzików, nie potrafiłem ich polubić.
Odnalazłem Sheilę w kuchni,
najwyraźniej przygotowywała posiłek na nasz piknik. Posłałem jej szeroki
uśmiech, starając się nie myśleć o upartym więźniu. Jeśli ktoś miałby mi
poprawić humor, to tylko ona.
- Gotowa na piknik? - spytałem.
Odpowiedziała mi uśmiechem.
- Gotowa. - Sięgnęła po ogromny,
zamknięty kosz. Nie miałem pojęcia, co tam zapakowała, ale na pewno było w
znacznej ilości.
- W takim razie w drogę. -
Pocałowałem ją lekko, wziąłem za rękę i opuściliśmy zamek.
Dorian znowu przypodobał się Sheili i wizja obiecujących nocy zdecydowanie się przybliżyła.;) Gdyby tylko wiedziała, co potem robił.^^
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na następny rozdział.:D
Ale Sheila nie wie i Dorian raczej nie planuje jej powiedzieć^^
UsuńAle z małej nimfy jest ciekawskie stworzenie i pewnie w końcu sama się dowie.^^
UsuńTeż mi się tak wydaje. Sielanka Sheili nie może trwać zbyt długo. Mam nadzieję, że zdemaskuje go jeszcze przed ślubem. Oj, Dorian wpadłby w szał, gdyby teraz Sheila nie chciała za niego wyjść :) Gdyby Dorian mścił się tylko na wrogach, ale krzywdzi również niewinnych ludzi, więc ktoś powinien mu się przeciwstawić tak, żeby go zabolało. Czy to będzie rola nimfy? Pewnie się okaże.
UsuńJest jeszcze Jasmiel, może to jej przypadnie ta rola.;)
UsuńPS Coraz ciekawsze te weryfikacje, teraz miałem wskazać kanapki.^^
Z pewnością Dorian nie byłby zadowolony, ale zadajcie sobie inne pytanie. Co zmieniłaby niechęć Sheili do ślubu?
UsuńA z czym te kanapki były?^^
Wciąż je sobie zadajemy.xD
UsuńNie przyjrzałem się, sam fakt potrzeby weryfikacji mnie zirytował.:P
Teraz chodziło o ciasto - i to rozumiem.^^
Tutaj masz taką weryfikację? Jak ja wrzucam komentarz bez logowania, to prosi mnie tylko o potwierdzenie, że nie jestem robotem^^
UsuńNa początku też tak było, potem było kody liczbowe i następnie słowne, a teraz każe mi odpowiednie obrazki zaznaczać. Teraz chodziło o obrazki zup i lodów.xD
UsuńOjej, to dziwnie:p Może weryfikacja książkę kucharską pisze?:P
UsuńHehe, możesz mieć rację.^^
UsuńJak się Dorian wczuł w wystrój ogródka :P Denerwuje mnie w nim to, że pragnąc zdobyć Sheilę traktuje ją trochę hmm..jak przedmiot. Nie w bezpośrednich relacjach bo wtedy jest zupełnie inny ale gdy myśli o niej chce ją "zdobyć". Już sama nie wiem jaki co on tak naprawdę czuję. Czekam na kolejną nn! 😉
OdpowiedzUsuńCóż, Dorian chce ją zdobyć, to fakt^^ Ale przecież nie powie jej o tym wprost;p
UsuńBardzo dziękuję za rozdział. Dorian to manipulant, zrobi wszystko by osiągnąć swój cel. Mam nadzieję, że Sheila go wreszcie zdemaskuje, bo on raczej nigdy się nie zmieni. Tortury, zabijanie bez powodu (samolot), to dla niego codzienność, nie widzi w tym nic złego.
OdpowiedzUsuńManipulant i menda.^^ Pytanie tylko, co by się stało, gdyby Sheila faktycznie go nakryła...
UsuńBardzo dziękuje za rozdział.Taki słodki dla Sheili,a potem te tortury.Ale zbliżył się do niej,czyli osiągnął cel.Kocham to opowiadanie i zawsze czekam niecierpliwie na dalszy ciąg.
OdpowiedzUsuńBardzo nam miło, staramy się. :) I bardzo nas cieszy, że zdecydowałaś się pozostawić komentarz. To dla nas ogromna motywacja. :)
UsuńCo do celu Doriana, jeszcze go nie osiągnął, ale jest na dobrej drodze.
Tylko Dorian potrafi od przypalania swojego wroga przejść do romantycznego pikniku z ukochaną. Sheila zadurzyła się w Dorianie. Jest dla niego taka słodka i czuła. Chociaż Dorian też potrafi sprawić jej przyjemność - ogród wydaje się być zachwycający. Ciekawa jestem reakcji Sheili na widok przemienionego narzeczonego. Czy przyjmie to ze spokojem, czy przestraszy się na widok smoka? Czasem wydaje mi się, że Dorian ma jakieś zaburzenia osobowości. Najpierw okrutny potem dobrotliwy. Ale chyba ta dobroć jest pomieszana z protekcjonalnością. Sheila jest JEGO pisklątkiem, niewinną nimfą, pieszczoszkiem, zabawką. Dziękuję za rozdział. Pozdrawiam Agnieszka :)
OdpowiedzUsuńTu masz rację, Dorian traktuje Sheilę jak swoją własność i tak też ją postrzega. Zauroczyła go, więc będzie ją rozpieszczał, ale nadal nie bardzo liczy się z jej zdaniem.
Usuńdziekuje , Dorian dalej słodzi Sheili, i jak widac sprawia mu to przyjemnosc, ale ta jego ciemna strona ...mam nadzieje że Sheila jej nie zobaczy, dla niej jest on bóstwem:)
OdpowiedzUsuńTo lepiej, żeby Sheila nie odkryła jego ciemnej strony?:p
Usuńchyba lepiej nie miec złudzen co do osoby Doriana bo nadal jest strasznie okrutny i nie zna litosci a mily jest tylko wtedy kiedy czegos chce... ciekawe czy Sheila wkońcu przejrzy na oczy i dowie sie jakia osoba jest jej narzeczony... chociaz gest z ogrodem byl naprawde romantyczny to nie byl bezinteresowny... dziekuje bardzo
OdpowiedzUsuńDorian raczej nie należy do osób bezinteresownych:P A czy Sheila się dowie - zobaczymy;)
UsuńYay, przypomniałyście mi o istnieniu summer wine! Dziękować ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że zaglądasz tu czasem po ciekawe piosenki:p
UsuńZaglądam, zaglądam. I to chyba pierwsza z Waszej playlisty, przy której sama coś pisałam :P Wszystko w porządku u Ciebie?
UsuńA co pisałaś?
UsuńU mnie w porządku, dziękuję:)
To co Ci kiedyś wysłałam. Summer wine mi bardzo pasowało do tamtego klimatu ;)
OdpowiedzUsuńTo super :)
Możliwe;) A co u Ciebie?
UsuńNie no, jak w porządku to dobrze, prawda?
UsuńA u mnie papierologia stosowana :) Ogólnie wszystko dobrze, tylko czasami mam już dość czytania czegokolwiek dłuższego niż jeden akapit ;P
Dobrze, dobrze:) Chodziło mi o muzykę;) Ja ostatnio najczęściej słucham kołysanek XD
UsuńAle chyba tych własnych?xD
UsuńNie, nie chcę straszyć dziecka^^ Zgrałam najładniejsze do folderu i słuchamy do snu:)
UsuńI kto prędzej przy nich usypia?^^
UsuńJa XD
UsuńTak myślałem^^
UsuńA ja ostatnio mam fazę na Home by now no matter what :) Anyway, znowu mi przypomniałaś o kolejnej piosence - Mordred's Lullaby. Ale nie dla dzieci ;P
UsuńJak nie dla dzieci, to mogę najwyżej posłuchać w słuchawkach^^
UsuńMmm, uwielbiam Mordred's Lullaby.:D
UsuńBo jest co uwielbiać :)
UsuńTaki piękny ogródek, taka straszna piwnica! Buu :(
OdpowiedzUsuńZamek powinien być urozmaicony, tu ogródek, tam lochy... XD
UsuńDorian wziął to sobie do serca w kwestii własnego charakteru: tu trochę miłości i czułości, tam trochę sadyzmu... ;)
UsuńCały Dorian XD
UsuńZarówno wspaniały narzeczony co okropny dręczyciel. Nie ma co Dorian ma dwie twarze. Dziękuję i pozdrawiam cieplutko. Beata;)
OdpowiedzUsuń