***Sheila***
Dwa karpie przepłynęły koło mnie, muskając moją nogę i zniknęły między
wodnymi roślinami. Odkąd weszłam do jeziora, oszalały. Opływały mnie, ocierały
się i zaczepiały, ścigając między sobą. Uśmiechnęłam się mimowolnie i ruszyłam
ich śladem. Dwie godziny w jeziorze sprawiły, że czułam się o wiele lepiej,
odciski i skaleczenia na moich stopach zniknęły, jedyny ból, jaki wciąż mi
dokuczał, tkwił głębiej. W sercu.
Jeszcze
kilka godzin wcześniej nie przyszłoby mi do głowy, że złość Doriana tak bardzo
mnie zaboli. Że będzie mi zależało na jego sympatii. Nie byłam pewna, co na to
wpłynęło, to, co ujrzałam w wizji z przeszłości, to, że mnie uratował, martwił
się czy może wszystko naraz? Pomyślałam o tym, jak wtuliłam się w jego ramiona,
szczęśliwa i bezpieczna. Jak mnie od siebie odsunął, na co w pełni zasłużyłam,
ale mimo to – zabolało. Zraniłam go, chociaż naprawdę się starał.
Dogoniłam
koi i zmieniłam kierunek, wciąż mając przed oczami zagniewane spojrzenie
Doriana. O dziwo, ten gniew nie wywoływał już we mnie lęku. Chciałam zastąpić
to uczucie czymś innym, czymś ciepłym i przyjemnym. Znów zobaczyć uśmiech,
prawdziwy, niewymuszony uśmiech. Dla mnie.
Naprawię
wszystko, postanowiłam. Będę się starać, będę idealną narzeczoną. Byłam mu to
winna, poza tym oprócz Genevieve miał tylko mnie. Jak mogłam nie wziąć tego pod
uwagę? Małżeństwa z rozsądku zawierano od lat, jak mogłam być tak głupia i o
tym nie pomyśleć? Okropna, samolubna nimfa, zganiłam się, wynurzając z wody.
- Na
pewno zaszyła się gdzieś w wodorostach, przestań jęczeć – usłyszałam głos
Doriana.
W
pierwszej chwili miałam ochotę podpłynąć do brzegu i się przywitać, jednak
przypomniałam sobie, że sukienkę zostawiłam na brzegu. Takie powitanie byłoby
niestosowne i krępujące. Zebrałam wokół siebie cząsteczki wody, włożyłam w to
zbyt wiele energii, przez co stworzyłam maleńki, otaczający mnie wir. Krople
przywarły do mojego ciała, gromadząc się i zmieniając materię. Kiedy ruszyłam w
stronę brzegu, miałam na sobie lekką, zwiewną sukienkę. O wiele lepiej.
-
Nie wątpię, że tam jest, bracie, zastanawiam się tylko dlaczego. Nie
wystraszyłeś jej? - rozpoznałam Genevieve.
- Na
pewno nie ja – odparował, a ja przycupnęłam przy kamieniu, nagle straciwszy
odwagę. Nadal był na mnie zły? Może wcale nie miał ochoty mnie oglądać?
Ale
przecież tu idzie, prawda? Oparłam się o głaz, a mała rybka szturchnęła moje
ramię. Co powinnam mu powiedzieć? Od czego zacząć? Że jestem okropna i
samolubna już wie... a może dlatego sprowadził Genevieve? Odsyła mnie? Zerwie
zaręczyny i każe mi odejść...
-
Nie spieszyłaś się – usłyszałam wyrzut w głosie Doriana. Zatem chciał, by
Genevieve zjawiła się jak najszybciej. Czyli pewnie nie chciał mnie... Zdejmie
pierścionek, powie żegnaj, nie jesteś mnie warta.
-
Azz się pieklił, uznałam, że dasz sobie radę. Dałeś jej coś do ubrania, prawda?
-
Nie, nago bardziej mi się podoba.
Gorąco
rozlało się po moich policzkach, pomimo iż jego słowa nie miały najmniejszego
sensu. Nie widział mnie nago, więc jakim sposobem mogłam podobać mu się
bardziej? Miałam ochotę dać nura na dno jeziora.
-
Bądź poważny – zganiła go Genevieve. - W każdym razie kazałam twojej służbie
zanieść rzeczy do jej pokoju. Trochę to trwało, nim przekonałam Azazeala, że to
wciąż jego córka i musi uszanować jej decyzję, ale w końcu odpuścił. Choć
przeprawę będziesz miał ciężką.
Tata
był wściekły. Spodziewałam się tego. Skoro Genevieve musiała uświadamiać go, że
powinien uszanować moją decyzję, było naprawdę źle. Westchnęłam. Miałam dość
dostosowywania się do wszystkich. Dość udowadniania, że jestem coś warta, dość
proszenia. Zacisnęłam palce na skale. Tym razem będę walczyć o to, na czym mi
zależy. O bycie sobą.
- Tu
jesteś, kochanie. Wybacz, że przerywamy ci kąpiel, ale przywiozłam twoje
rzeczy.
Podniosłam
wzrok, szukając spojrzenia Genevieve, jednak ona stała kilka kroków dalej.
Natomiast na kamieniu, wyciągając do mnie dłoń, kucał Dorian. Podałam mu rękę i
pozwoliłam, by wyciągnął mnie z wody. Skorzystałam z okazji, by przyjrzeć się
jego twarzy. Wciąż się złościł? Trudno było mi wyczytać cokolwiek z jego oczu,
nie tym razem.
Puścił moją dłoń i spojrzał w stronę
siostry.
- A więc
mówisz, że mój przyszły teść jednak odpuścił? Czyli przyjdzie na ślub?
-
Nie przegapi tego. - Genevieve posłała nam obojgu uśmiech, podczas gdy ja nie
ruszyłam się z miejsca. Patrzyłam na Doriana. Nie odwołał ślubu? Nadal chce,
bym została jego żoną. I nadal jest zły.
- W
końcu cię polubi – odezwałam się cicho.
- Z
pewnością, wcale w to nie wątpię – mruknął Dorian, nie patrząc na mnie.
Westchnęłam. Co mogłam mu powiedzieć, żeby się uśmiechnął? Żeby nie był taki...
zimny.
-
Ale chyba to nie jego zdanie się liczy, prawda? - ściszyłam głos jeszcze
bardziej.
-
Tylko nasze. - W końcu na mnie spojrzał. - Zostawię was same, z pewnością
będziesz chciała się rozpakować, Sheilo?
Zdecydowanie
tak. Nie zależało mi na ubraniach ani niczym innym, chciałam tylko wiedzieć,
czy moje pudełko tu dotarło. Resztę oczywiście także rozpakuję, w końcu to mój
dom, nie mogę mieszkać z walizkami. Co prawda już za kilka dni pewnie będę
musiała zmienić pokój... powinnam dokładniej o to zapytać, ale nie teraz. Teraz
chciałam się tylko pogodzić.
Skinęłam
głową.
-
Najwyższa pora zostawić jakiś osobisty akcent we własnym pokoju. Tak sobie
pomyślałam... może część z nich powinnam przenieść do... naszego wspólnego
pokoju...? - przyjrzałam mu się uważnie.
Wciąż
nie potrafiłam odgadnąć emocji kryjących się w jego oczach. Zamiast tego
zwróciłam uwagę na atrakcyjną twarz o wyrazistych rysach i jasne włosy zebrane
teraz na karku w prosty węzeł. Pasowała mu ta fryzura. Uśmiechnęłam się
mimowolnie.
-
Jutro się tym zajmiemy, dobrze? Musimy najpierw wybrać naszą małżeńską
sypialnię – odparł.
Przytaknęłam,
wciąż się uśmiechając. Albo oszalałam, albo... naprawdę zaczynał mi się
podobać. Co prawda sypialnia małżeńska brzmiała o wiele straszniej niż wspólny
pokój, jednak już od chwili, gdy mi się oświadczył, wiedziałam, że to nastąpi.
- A
może chcesz iść z nami? - zapytałam, zanim ugryzłam się w język. Aż tak
zależało mi na jego uśmiechu?
Zawahał się, przez chwilę miałam
nadzieję, że się zgodzi.
-
Muszę zająć się hyosube – odparł w końcu. - Są głodne, a nie chcę, żeby zjadły
mi służbę...
-
Chwila... co? Hyosube? Chcesz mi coś powiedzieć, Dorianie? - Genevieve podeszła
do nas, biorąc się pod boki. Przygryzłam wargę. No to wypadałoby się przyznać
do głupoty...
- To
moja wina, nie złość się na niego...
Genie
posłała mi przelotne spojrzenie.
-
Jak to?
-
Sheila dotknęła wody życia i przeniosła się do naszych czasów. Tam goniły ją
hyosube, a wyciągając ją, przez przypadek przeniosłem też czworo z nich –
wyjaśnił Dorian.
Nic
dodać, nic ująć, przemknęło mi przez myśl.
-
Wpuściłeś ją tam?!
Zamknęłam
oczy.
-
Nie wiedział...
-
Trudno, stało się, teraz trzeba coś z nimi zrobić – stwierdził Dorian. - Sheila
zaproponowała, żeby tu zostały i myślę, że tak będzie najlepiej.
-
One są niebezpieczne – przypomniała Genevieve.
-
Potrafię nad nimi zapanować. - Wzruszył ramionami, na co jego siostra tylko
pokręciła głową.
- W
porządku. Wobec tego my zapanujemy nad bagażem.
Skinął tylko głową.
- W takim razie do
zobaczenia później. - Pochylił się i musnął lekko ustami mój policzek, po czym
odwrócił się i ruszył przed siebie.
Odruchowo
dotknęłam policzka. Pocałował mnie. Tylko dlaczego w policzek? Spłonęłam rumieńcem.
Dlaczego miałam co do tego obiekcje?
Pokręciłam
głową i pozwoliłam Genevieve zaprowadzić się do zamku, cały czas walcząc z
pokusą pobiegnięcia za nim i przypomnienia mu, że nie tak całował mnie
ostatnio.
Głupia,
głupia nimfa.
Dostałam
o wiele więcej, niż oczekiwałam. Nie tylko stroje, które nosiłam mieszkając u
ojca, ba, nie tylko te, które wisiały w mojej szafie. Kufry zostawione w pokoju
zajmowały niemal całą podłogę, wprawiając mnie w niepomierne zdumienie. To nie
były moje osobiste drobiazgi, ani niezbędne rzeczy. Suknie, gorsety, klejnoty,
książki, buty... wszystko w ogromnej ilości. O wiele więcej niż potrzeba jednej
nimfie.
- To
pomyłka – poinformowałam Genevieve. Nie mogło być inaczej. To wszystko nie
należało do mnie.
-
Skąd. Jesteś córką Azazeala, a więc w pełni zasługujesz na to wszystko.
Wyrodną
córką, uciekłam. Zostanę żoną jego wroga, a co gorsze – ta myśl wcale mnie już
nie mierziła, przeciwnie, Dorian wydawał mi się coraz atrakcyjniejszy i
bliższy.
Spojrzałam
na pootwierane skrzynie, zastanawiając się, co z tym wszystkim począć. Pokój, w
którym mieszkałam był duży, ale nie na tyle, by pomieścić to wszystko i by dało
się w nim mieszkać. Większości w ogóle nie potrzebowałam, ale zdawałam sobie
sprawę, że Genevieve nie zgodzi się zabrać ich z powrotem.
-
Rozchmurz się, słonko, chciał, by niczego ci nie brakowało.
Oczywiście.
Jakżeby inaczej. Westchnęłam, wyjmując z jednego z kufrów miękki, ciepły
sweter. Chociaż on mi się przyda.
-
Gdzie mam to pomieścić? - zapytałam bezradnie.
Odpowiedział
mi cichy śmiech przyjaciółki. Genevieve opadła na łóżko i zajrzała do
najbliższego kufra.
-
Rozpakować, słonko. Część niech zostanie tutaj, w szafie, komodach i tak dalej,
część zaniesiemy do innego pokoju. Na pewno jest tu pomieszczenie służące za
garderobę.
Całkiem
możliwe, niestety nie miałam o tym pojęcia. Większość czasu spędzałam w
jeziorze lub na rozmowach z Varysem albo Dorianem. Nie zwiedzałam zamku, moja
ostatnia eskapada utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że bez Doriana nie
powinnam się nigdzie ruszać.
-
Tak, pewnie tak.
-
Nie wiesz? - zaskoczenie w głosie Genevieve nie było niczym nowym.
- No
cóż... - bezradnie wzruszyłam ramionami, co spotkało się z reakcją w postaci
wesołego śmiechu.
- Wy
naprawdę się ku sobie macie, co?
Chyba.
Tak. Nie. Nie mam pojęcia. Wiedziałam, że coś się zmieniło, dziś, gdy poznałam
go od innej strony. Gdy mnie uratował, po raz kolejny. Gdy zobaczyłam go w jego
czasach, jego świecie. Tak, coś się zmieniło. Stał się kimś ważnym.
-
Inaczej nie bralibyśmy ślubu, prawda? - odparłam wymijająco. Zwyczajna para na
pewno nie pobierałaby się bez miłości, ale ja i Dorian nie byliśmy zwyczajną
parą, chociaż coś nas łączyło. Nadal nie wiedziałam co. Być może nie bez
znaczenia był fakt, że to za sprawą mojej krwi się obudził.
Pochyliłam
się, wyjmując z kufra zwiewną, białą sukienkę. Bardzo w moim stylu, choć może
nieco zbyt zwiewna. I cienka.
-
Będzie ci w niej do twarzy.
Uśmiechnęłam
się, słysząc ten komplement. Tak, pewnie miała rację. Prosta, delikatna i sięgająca
kostek. Idealna dla mnie. Zawiesiłam sukienkę w szafie. No, to jedna za mną.
Pozostało... wszystko. Potrzebowałam pomocy, bez dwóch zdań. Na szczęście,
Genevieve chętnie mi jej udzieliła. Po godzinie w moim pokoju znów można było
mieszkać.
Było już przed północą, kiedy, nie
mogąc zasnąć, otworzyłam okno i wymknęłam się z pokoju. Stanęłam na stromej
płaszczyźnie dachu i, rozkładając szeroko ramiona dla utrzymania równowagi,
zrobiłam kilka kroków w kierunku sypialni Doriana. Przycupnęłam tam, spoglądając
w gwiazdy. Miałam nadzieję na deszcz, ale niebo pozostawało bezchmurne. Gwiazdy
mrugały do mnie wesoło, jakby się śmiały. Mnie nie było do śmiechu. Kilka razy
podchodziłam do pokoju Doriana, podnosiłam rękę i nie miałam odwagi zapukać. W
efekcie siedziałam na dachu, w chłodzie nocy i rozmyślałam. O wszystkim, co
dziś przeszłam. Hyosube, wywernie, rodzinie Doriana i nim samym. Nie
zamierzałam udawać, że nie spodobało mi się to, co zobaczyłam, kiedy za nim
podążałam. Nie wiedziałam tylko, jak mu to powiedzieć, by znów nie zdenerwował
się za podglądanie.
Westchnęłam i oparłam głowę na
kolanach. Samotność jest okropną karą. Jeśli chciał pokazać mi, jak bardzo się
gniewa, udało mu się. Ale ja to naprawię. Rano.
Objęłam się ramionami, chroniąc
skórę przed wiatrem. Oczywiście wszystkie swetry spoczywały w tej wielkiej
szafie w pokoju. Część nadal była w walizkach, ale nie miałam zamiaru wracać po
coś do okrycia. Widok nieba i jeziora działał na mnie zbyt kojąco, by odejść
choć na chwilę.
- Nie śpisz jeszcze? - usłyszałam za
sobą. Obejrzałam się. Na dachu, niedaleko mnie, stał mój narzeczony. Ruszył w
moją stronę powolnym krokiem.
- Nie mogłam zasnąć – odparłam, nie
odrywając od niego wzroku.
Usiadł koło mnie i spojrzał przed
siebie.
- Masz kłopoty ze snem?
Tylko z samotnością.
- Nie, to tylko dziś. Ale ty też nie
śpisz...
- Jeszcze nie. Jadłaś coś? - Zerknął
na mnie.
Potwierdziłam skinieniem głowy.
- Zajrzałam do kuchni, służba
natychmiast mnie obskoczyła i nie było nawet mowy, bym zrobiła coś sama. Głupio
mi tak ich wykorzystywać.
- Po to tu są. - Wzruszył ramionami
i spojrzał na mnie uważniej. - Nie zimno ci?
- Jest odrobinę chłodno, ale dobrze
mi tu – odpowiedziałam. Nieznacznie przysunęłam się w jego stronę, mając
nadzieję, że mi na to pozwoli. - Dorianie... przepraszam. Naprawdę zachowałam
się nieodpowiedzialnie. I nie byłam wobec ciebie sprawiedliwa...
- Tak? - W jego dłoni
zmaterializował się granatowy płaszczyk, którym nakrył mi plecy i ramiona.
Odruchowo przytrzymałam go na wysokości ramion.
- Tak. I naprawdę żałuję.
- Czego żałujesz, Sheilo? - spytał
spokojnie.
- Że sprawiłam ci przykrość. Że nie
doceniałam cię tak, jak powinnam...
- A teraz doceniasz? - Spojrzał w
moje oczy.
Owszem, wszystko, co dla mnie
robisz. To jak o mnie dbasz, jaki przy mnie jesteś.
- Tak. Teraz tak.
- To dobrze. - Dotknął mojego
policzka i pogładził delikatnie. - Myślę, że to ty powinnaś wybrać naszą
wspólną sypialnię. I urządzić ją tak, jak tylko zechcesz.
- Razem. Powinniśmy zrobić to razem
– poprawiłam go. - Chciałabym tylko, żeby była jasna.
Przymknęłam oczy, tuląc się do jego
dłoni. Lubiłam jego dotyk, za każdym razem coraz bardziej. Fakt, że
najwyraźniej złość już mu przeszła, wprawił moje serce w radosne drgania.
- Dobrze, będzie jasna. - Przysunął
się bliżej i objął mnie ramieniem.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam do
niego. Sama jego bliskość dawała mi więcej ciepła niż płaszcz. I była
przyjemniejsza. Musnęłam ustami jego policzek i znów wtuliłam się w jego
ramiona.
- Cieszę się, że już się nie
gniewasz.
- Na ciebie nie można się długo
gniewać, moje pisklątko. - Uśmiechnął się i przesunął ustami po moim uchu.
Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie dotykał. Ale musiałam przyznać, że podobało mi
się.
- To dobrze. Mąż nie powinien
gniewać się na żonę – odparłam.
Uśmiechnął się szerzej.
- Masz absolutną rację, zapamiętam
na przyszłość. - Pochylił się i pocałował mnie w szyję. Wstrzymałam oddech,
czując jego wargi przesuwające się po moje skórze. Puls przyspieszył mi do
szaleńczej gonitwy.
- Koniecznie – poparłam go
zdławionym głosem.
Usta Doriana przesunęły się w górę,
całował mnie teraz po brodzie i w końcu dotarł do moich ust. Mruknęłam z
aprobatą, odpowiadając na pocałunek. Był powolny i słodki. Przesunęłam dłonią
po jego karku. Wciąż słyszałam w głowie ostrzegawcze dzwonienie, ale tym razem
postanowiłam je zignorować. Za bardzo podobało mi się uczucie, jakie we mnie
wywoływał. Objął mnie jedną ręką w pasie, przysuwając się jeszcze bardziej,
choć nie sądziłam, że to możliwe. Drugą dłoń położył mi na karku, wplatając
palce w moje włosy. Całował mnie wciąż powoli, czule i długo. I naprawdę
dobrze. Położyłam dłoń na jego policzku. Kiedy w końcu przerwał pocałunek,
spojrzał mi głęboko w oczy, jakby badał moją reakcję. Znów się zarumieniłam i w
tej chwili naprawdę tego nie znosiłam. Oddychałam głęboko, wciąż w jego
ramionach. Uśmiechnął się powoli.
-
Ślicznie się rumienisz – wyszeptał wprost do mojego ucha, przesuwając po nim
końcem języka.
Sapnęłam ze zdumienia. To było...
było... zabrakło mi słów, by to określić. Poczułam przebiegające po moim ciele
dreszcze. Bardzo przyjemne dreszcze.
- Co robisz? - zapytałam tylko.
- To są pieszczoty, moje pisklątko.
- Pochylił się nad moją szyją i przesunął po niej ustami, potem końcem języka.
Drgnęłam. Pieszczoty? Ojej. I co teraz?
- I to... naturalne...?
- Naturalne i bardzo przyjemne –
odpowiedział poważnie, zabierając się za moje drugie ucho.
- Ojej – wyrwało mi się na głos.
Przyjemne, to prawda, ale czułam się z tym dziwnie. Nigdy nie byłam tak blisko
z mężczyzną, nie wiedziałam, jak się zachować.
Uśmiechnął się tylko i znów
przesunął usta na moją szyję.
- Twoja skóra ma
niesamowity smak – stwierdził nagle, dotykając jej językiem.
Zamrugałam, zastanawiając się,
jakiego używałam mydła. Było nieprzyjemne? Może powinnam je zmienić...
- To źle...? - upewniłam się.
- Wręcz przeciwnie, Sheilo. -
Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. - Jesteś śliczna, pięknie pachniesz i
smakujesz. I jesteś moja. - Pocałował mnie w usta, powoli i czule.
Moja. Podobało mi się to słowo w jego
ustach. Chyba oszalałam, przemknęło mi przez myśl, ale również go pocałowałam.
Za każdym razem wychodziło mi to lepiej. Taką miałam nadzieję. Całowaliśmy się
przez długą chwilę, jego dłoń błądziła po mojej talii. Pocałunek stał się
bardziej intensywny, znowu poczułam ten niepokojący dreszcz, przez który
przerwałam nasz pierwszy pocałunek w jeziorku. Tym razem jednak nie odsunęłam
się od razu, ale próbowałam się dostosować, podchwycić jego rytm. Dopiero po
chwili położyłam dłoń na jego piersi i przerwałam pieszczotę. Pieszczota. To
tak dziwnie brzmiało. Tak nieprzyzwoicie w jego ustach.
- To było... coś – stwierdziłam
mądrze. Brawo, Sheilo.
- O tak, zdecydowanie. - Uśmiechnął
się szeroko. Jego oczy błyszczały. Chrząknęłam. Nagle miałam ochotę uciec gdzie
pieprz rośnie. Ten błysk... nie było w nim gniewu, ale coś... coś zupełnie mi
nieznanego.
- Jesteś zły? - upewniłam się.
Zamrugał.
-
Nie, skąd. Dlaczego? - Wyciągnął dłoń i pogładził mnie po policzku. - Po takich
wspaniałych pocałunkach?
- Bo... nie znam uczucia, które
widzę w twoich oczach... - wyjaśniłam powoli.
Na chwilę odwrócił wzrok, ale znów
spojrzał na mnie.
- To
oznacza, że bardzo mi się podobasz i chciałbym cię długo całować – wyjaśnił po
namyśle. - Chętnie zobaczyłbym to uczucie również w twoich oczach, ale...
poczekam.
Zarumieniłam się. A więc to było to
uczucie. Pragnienie.
- Przecież mi się podobasz.
- Tak? - Uśmiechnął się przeciągle.
Nie zauważył tego? Naprawdę? Byłam w
tym aż tak nieudolna, że nawet, gdy go całowałam, nie zauważył, że mi się
podoba? Bardzo podoba. Przełknęłam ślinę.
- Oczywiście. Jesteś bardzo
atrakcyjnym mężczyzną...
- A co ci się we mnie podoba,
Sheilo? - Nadal się uśmiechał.
Przyjrzałam mu się uważnie. Powinnam
mówić o charakterze czy wyglądzie? Co bardziej go interesowało?
- Twoje usta. Rysy twarzy, oczy,
kiedy nie masz w nich chęci mordu, twoje ciało... ciepło, jakie przy tobie
czuję... - Zarumieniłam się jeszcze bardziej. O tak, to było niezręczne.
- A więc będziemy bardzo udanym
małżeństwem, moje pisklątko – powiedział z wyraźnym zadowoleniem w głosie.
Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
Czyżby Dorian, wielki wspaniały Dorian, był łasy na komplementy? A to dopiero.
- Tak. Chciałabym, aby tak było.
- Będzie. - Przysunął twarz do moich
włosów. - Od początku o tym wiedziałem.
Cóż, ja potrzebowałam o wiele więcej
czasu, by zacząć w to wierzyć, ale z każdą chwilą, którą z nim spędzałam, to
przekonanie do mnie docierało. Chciałam, byśmy byli razem szczęśliwi. Jak
prawdziwe małżeństwo. Wtuliłam się w jego ramiona, co ostatnio stało się moim
ulubionym zajęciem.
- Możemy porozmawiać o... o tym, co
dziś widziałam?
- Opowiedz mi o tym, Sheilo. -
Usiadł wygodniej, wciąż trzymając mnie w ramionach.
- Właściwie to chciałam się
dowiedzieć jak to możliwe, że te stworki... hyosube... dlaczego tylko one mnie
widziały? A ty nie? Nie mogłam nawet cię dotknąć...
- Zwierzęta nie dostrzegają tak
skomplikowanej magii i w pewnej mierze są na nią odporne – wyjaśnił. - Dzięki
temu mogą dostrzegać istoty z innego czasu i przestrzeni.
- Byłam zbyt nieostrożna. -
Westchnęłam. - Uratowałeś mnie w ostatniej chwili, dziękuję. - Cmoknęłam go w
policzek. - Wiedziałam, że to zrobisz.
- Zawsze, kiedy będziesz mnie
potrzebować, moje pisklątko – obiecał. - Co jeszcze widziałaś?
Uśmiechnęłam się.
- Ciebie. Jak polowałeś na wywernę,
jakie miałeś wzięcie wśród kobiet – zerknęłam na niego – jak walczyłeś z jakimś
wielkoludem.
- To pewnie było jeszcze przed wojną
– stwierdził.
Zastanowiłam się. To, co widziałam,
nie przypominało wojny. W żadnym razie. Pomyślałam o jakimś szczególe, który
mógłby skojarzyć, bo najwyraźniej polowanie i walka nie były niczym wyjątkowym.
Genevieve.
- Rozmawiałeś o zaręczynach
Genevieve. Z Ezekielem.
Skinął powoli głową.
- A więc musiało to być
tuż przed wojną, dzień po ich zaręczynach...
Zatem ślub się nie odbył. A on
zginął. Co czuła Genevieve? Żałowała? Czy naprawdę nienawidziła tego mężczyzny,
tak jak mówił? Tęskniła za nim? Spojrzałam na Doriana, zastanawiając się, co ja
bym czuła, gdyby zginął. Pomijając fakt, że byśmy się nie poznali. Nie, to była
zbyt okrutna myśl. Wyciągnęłam rękę i splotłam palce z palcami Doriana.
- Przykro mi. Że to was spotkało.
Spojrzał na mnie.
- Dobrze, że Genie udało się
przeżyć. Szczerze mówiąc, liczyłem na to, że Ezekiel też jakoś przetrwa... On
zawsze umiał sobie radzić...
W to nie wątpiłam,
sprawiał wrażenie takiego, który zawsze spadnie na cztery łapy.
- Byliście przyjaciółmi, prawda?
- Tak, znaliśmy się od dziecka –
przyznał.
Zawahałam się. Mężczyzna, którego
zobaczyłam w przeszłości Doriana mnie przerażał. Nie chciałabym go spotkać, ale
był przyjacielem Doriana. Wiedziałam, że mu go brakowało.
- Ale o tobie też nikt nie wiedział,
prawda? - zagadnęłam.
- Nie... - Spojrzał na mnie
uważniej. - Myślisz, że jednak się ukrył? Ale... nie zostawiłby chyba
Genevieve...
- Ty też byś jej nie zostawił. Mógł
nie mieć wyjścia.
Wolałam nie mówić, że nie wyglądał
mi na altruistę. Był przyjacielem, za którym Dorian tęsknił. Tylko to się teraz
liczyło.
- Możliwe... Jeśli byłby ranny...
Ale wtedy zostawiłby po sobie jakąś wskazówkę, by ktoś go kiedyś znalazł...
Przełknęłam ślinę. No tak,
wiedziałam, co muszę powiedzieć.
- Możemy go poszukać.
- Poszukamy. - Uśmiechnął się. - Po
ślubie się tym zajmiemy. Jeśli faktycznie ocalał, mamy szansę go znaleźć. Wcale
bym się nie zdziwił, lodowe smoki są bardzo sprytne...
- Zmieniał się w smoka? Z lodu? -
Nie brzmiało to dobrze.
- Nie z lodu. - Pokręcił głową. - W
normalnego smoka, ale mógł ziać lodem. Tak jak moim żywiołem jest ogień, jego
był lód.
- Ziejesz ogniem? - Zainteresowałam
się. Trudno było wyobrazić go sobie ziejącego ogniem.
- Pewnie. - Uśmiechnął się. -
Chciałabyś to zobaczyć?
Dobre pytanie. Czy chciałam zobaczyć
Doriana jako smoka, który zieje ogniem? Wielkiego, groźnego smoka, który mógłby
zjeść mnie na śniadanie? Powoli skinęłam głową.
- W takim razie zobaczysz mnie przy
następnej przemianie – obiecał.
Miałam tylko nadzieję, że nie będę
świadkiem łamania kości i bolesnej transformacji. Nie zapytałam o to,
wiedziałam, że muszę to zobaczyć. Żona by musiała. Poza tym ta ciekawość...
Dorian przeczesał dłonią włosy,
niszcząc fryzurę, która tak mi się podobała i zerknął w górę, na gwiazdy. Ja
natomiast przyglądałam się jemu. Jaki był w swojej drugiej formie?
- Późno już. Idziemy spać,
pisklątko?
Zamrugałam, spoglądając na niego.
Spać? My? Ale, że razem? Żartował, na pewno żartował. Prawda?
- Ale... jak to my?
Zerknął na mnie zdziwiony.
- Chcesz całą noc
przesiedzieć na dachu?
Głupie pytanie, oczywiście, że nie.
Ale miałam swój pokój. To, że mi się podobał, nie znaczyło, że będę spać z nim
już teraz. Pora na odrobinę asertywności.
- Nie.
- W takim razie odprowadzę cię do
pokoju. - Wstał i wyciągnął dłoń w moją stronę. Chwyciłam ją i pozwoliłam, by
mnie podciągnął. Drugi raz tego dnia.
Podeszłam do okna, które zostawiłam
otwarte i wdrapałam się przez nie do pokoju. Obejrzałam się na Doriana.
- Chyba będę musiał przejść przez
twój pokój – stwierdził po namyśle i wszedł za mną. Zerknęłam na niego
ukradkiem, zdejmując płaszcz.
- Śmiało, rozgość się. Służba
przyniosła mi dzbanek pełen gorącej czekolady, więc jeśli masz ochotę...
Podeszłam do stolika i nalałam
sobie, posyłając Dorianowi pytające spojrzenie. Czekolada na sen nie zaszkodzi.
Przecież nie powiedział, że ma zamiar zostać do rana. W takim razie – mogłam go
ugościć.
- Chętnie. - Podsunął mi szklankę,
którą wypełniłam gorącym napojem. Uśmiechnęłam się i usiadłam na łóżku,
opierając się o poduszki.
- Piłeś już kiedyś gorącą czekoladę?
- Jeszcze nie. - Upił łyk. - Smakuje
wyśmienicie. - Usiadł obok mnie, przyglądając się zawartości szklanki. - Choć
wygląda dziwnie jak na taki słodki napój.
- To roztopiona czekolada. Jadłeś
czekoladę, prawda?
- Lody czekoladowe, babeczki
czekoladowe i ciasteczka czekoladowe – wyliczył Dorian, po czym upił kolejny
łyk.
Roześmiałam się. No tak, jadł
wszystko, ale nie czekoladę. Prawdziwą, rozpływającą się w ustach czekoladę.
Pomyślałam, że powinniśmy to nadrobić. Skoro już miałam zostać przykładną żoną,
nie mogłam dopuścić, by nie znał smaku czekolady. Z rana poproszę kogoś ze
służby, by wybrał się na zakupy. Uśmiechnęłam się więc i powiedziałam, że
jeszcze nic straconego. Tymczasem mieliśmy przed sobą dzbanek gorącej czekolady
i wiele rozmów do odbycia. Nie wiem, która była godzina, gdy wypiliśmy ostatni
łyk i Dorian podszedł do siebie, pocałowawszy mnie na dobranoc. Wiem, że chwilę
potem zaczęło świtać.
Och, jak słodko :) Po raz kolejny mogłyśmy się przekonać o niewinności i naiwności Sheili. Ale dziś jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało, ciekawe czemu. Nimfa czuje się jak widać, o wiele lepiej w towarzystwie Doriana. Wszystko poszłoby pewnie gładko, aż do ślubu, gdyby jej narzeczonym nie był Dorian. Po prostu nie wierzę, że wszystko będzie się układało tak sielsko. Coś musi się wydarzyć! Podejrzewam, że Ezekiel może rzeczywiście gdzieś sobie żyć, by narobić kłopotów naszym bohaterom. I nie mogę się doczekać miny Sheili, kiedy zobaczy Doriana, jako ziejącą ogniem bestię, którą jest nawet jeśli nie przybiera smoczej formy. Dziękuję za świetny rozdział. Pozdrawiam Agnieszka :)
OdpowiedzUsuńSheila jest niedoświadczona, ale w końcu nauczy się, na czym stoi świat. I nie mogę się nie zgodzić, że Dorian jest bestią. ^^ A co do Ezekiela na pewno jeszcze o nim wspomnimy.;)
UsuńJaki romantyczny, a zarazem pełen pikantności rozdział. A Sheila pragnie zobaczyć Doriana w wersji smoczej i coraz szczęśliwsza z nim jest. Faktycznie istna sielanka. Aż szkoda, że zapewne wkrótce ją zburzycie.;)
OdpowiedzUsuńPikantny? Gdzie, jak?^^ I kto by nie chciał zobaczyć smoka? Byke tylko nie posmakował w dziewicach. :p
UsuńTo nie wiesz gdzie?^^ Nimfie aż się "Ojej" z ust wyrwało. xD
UsuńJeśli to jest pikantny fragment, to Ty chyba nie czytasz romansów^^
UsuńDla nimfy z pewnością taki był:P Wiesz przecież, że czytam również inne wasze opowiadania, także te o sukkubach^^
UsuńAha, czyli to pikantny fragment, bo Sheili wyrwało się "ojej"?:D
UsuńBardzo dziękuję za rozdział. Na razie jest miło i sielankowo, ale to pewnie cisza przed burzą z piorunami.
OdpowiedzUsuńA coś już wskazuje na tę burzę?^^
UsuńNo no 😊 ciekawy rozdział. Jak tak dalej pójdzie to Sheila przed ślubem bd już zakochana 💗
OdpowiedzUsuńZobaczymy, jak to się dalej potoczy;)
UsuńDorian na dachu był prawie... słodki :) widac ze z checia juz teraz wzial ja do luzka :D nie moge sie nadziwic ze Sheila jest aż tak naiwna i niedoswiadczona w kontaktach z mezczyznami... dziekuje badzo za rozdzial
OdpowiedzUsuńPrawie.;) Wziąłby już dawno, jakby mógł. ^^ A Sheila prawie całe życie spędziła w jeziorku i taki efekt.
Usuńnoo od rybek to za duzo sie nie dowiedziala w tym temacie :D
UsuńOd innych nimf też nie za wiele^^
Usuńdziekuje , rozdział faktycznie słodki , Dorian stara sie jej nie wystraszyc, cóż lepiej jak sie ma w łóżku chętna żone , prawda?:)
OdpowiedzUsuńIle słodyczy w tym rozdziale i to nie od czekolady ;)
OdpowiedzUsuń