***Sheila***
Miałam wrażenie, że ramiona mojego
ojca to najbezpieczniejsze miejsce na całym świecie. Zamknął mnie w nich, gdy
tylko pojawiłam się w zasięgu jego wzroku. Potrzebowałam tego, jak bardzo,
uświadomiłam sobie dopiero, gdy mogłam go dotknąć. Nie potrafiłam powstrzymać
łez, to było silniejsze ode mnie. Nagle dotarło do mnie, jak bardzo bałam się
przez te wszystkie dni spędzone w zamku. Jak bardzo chciałam go zobaczyć,
uściskać i upewnić się, że nic mu nie jest. Że jest bezpieczny. Że ja jestem bezpieczna.
Obejmował mnie mocno i trzymał w ramionach, szepcząc kojące słowa, póki mój
szloch nie ucichł. Przez chwilę znów byłam w domu, wśród kochających mnie osób
i czułam się dobrze jak nigdy dotąd. Jakby żadna siła nie była w stanie
wyrządzić mi krzywdy.
Tata zaprowadził mnie do pokoju,
nadal obejmując. Dopiero tam, gdy zamknęły się za nami drzwi, zaczął pytać. Jak
dostałam się do niewoli, czy ktoś mnie tam skrzywdził, czy nie jestem ranna,
jak się czuję, jak traktował mnie ten potwór...
- On ma na imię Dorian – poprawiłam.
Owszem, sama wielokrotnie nazywałam go w myślach potworem. Bestią. Jednak to
słowo w ustach mojego ojca brzmiało jak najgorsza obelga.
- Co za różnica... - mruknął ojciec.
- A jednak dla mnie to ogromna
różnica – zaprotestowałam. Nie wiedzieć czemu, lekceważące podejście ojca
wzbudzało we mnie złość. Przypomniałam sobie o bliźnie Doriana. O ranach na
brzuchu i szyi. Zerknęłam na moje dłonie zamknięte w dłoniach taty, blask
pierścionka uświadomił mi coś jeszcze. Mogłam nienawidzić Doriana. Więził mnie,
groził i zmuszał, był prawdziwą bestią, ale... moją własną. Może go nie
kochałam, ale niebawem zostanę jego żoną. Na dobre i złe. Potrzebował mnie.
Obiecałam sobie, że z niego nie
zrezygnuję, a byłam tego tak bliska. Kiedy uparł się, że zabije mojego ojca.
Potem, kiedy zmusił mnie do przyjęcia oświadczyn. A potem zobaczyłam, co tata
mu zrobił. Pocieszył mnie, choć to on był ranny. Pomyślałam o tym, jak mnie
obejmował i szeptał do ucha. Kiedy zobaczyłam go z Genevieve, jego tęsknotę i miłość
do niej, po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak samotny musiał się czuć,
sądząc, że ją stracił. Że stracił wszystko.
- Skrzywdził cię? - usłyszałam.
Zastanowiłam się głęboko. Tak. Zamknął mnie w lochu, związał, niemal wysuszył i
groził. Nie. Pozbył się Motta, stworzył dla mnie jezioro.
- Nie. Dobrze mnie traktował, tato.
Dostałam pokój, jezioro, nawet sukienkę...
Mina taty nie mówiła nic dobrego,
jednak czekałam, aż uważnie mi się przyjrzy. Otaksował wzrokiem ubranie, moje
nadgarstki, które na szczęście nie nosił już śladów sznura i – jego oczy
otworzyły się szerzej – pierścień z Claddagh. Dowód, że teraz należę do
Doriana. Przygryzłam wargę. Jak mu to wyjaśnić? Że z nim nie zostanę? Że
wychodzę za jego wroga?
- Co to jest, Sheilo? - Jego głos
był cichy i spokojny, ale wyłowiłam w nim tę charakterystyczną nutę złości.
- Pierścionek. - Najprościej byłoby
skończyć wyjaśnienia na tym słowie, jednak nie mogłam tak tego zostawić.
Westchnęłam. Raz nimfie śmierć. - On mi się oświadczył, tato.
- To widzę, ale dlaczego nosisz ten
pierścień?
Przecież właśnie powiedziałam
dlaczego.
- Zgodziłam się – spróbowałam.
I właśnie wtedy rozpętało się
piekło. Nigdy wcześniej nie widziałam ojca tak wściekłego. Gdyby spojrzenie
mogło zabijać... pewnie cały zamek zmieniłby się w ruiny. Krzyczał, klął,
warczał i chodził po pokoju, nie słuchając ani jednego mojego słowa. Zaczęło
się od gróźb, że zabije drania, który ma czelność rościć sobie prawa do jego
córki, a skończyło na szlabanie dla mnie. Zakaz opuszczania zamku, póki on
wszystkiego nie załatwi – czyli pozbędzie się niechcianego adoratora.
Próbowałam go uspokoić, bogini niech
będzie mi świadkiem, próbowałam. Tłumaczyłam, prosiłam, błagałam – wszystko na
nic, bo mnie nie słuchał. Uświadomienie sobie tego okazało się nad wyraz
bolesne. Nikt mnie nie słuchał. Dorian, mój przyszły mąż, za nic miał moje
zdanie, wolał grozić, niż dać mi szansę na podjęcie samodzielnej decyzji. A
teraz mój ojciec. Ani razu nawet nie spróbował udawać, że obchodzi go moje
zdanie. Nie zgadzał się, nie i już. Liczyło się to, że mój ślub z Dorianem
stanowił swego rodzaju mezalians. Córka diabła i ostatni z rasy Panów. Jego
wróg.
Łzy napłynęły mi do oczu. Mała,
głupiutka nimfa. Potarłam policzki. Dość, dość bycia słabą. Dość posłuszeństwa
i pokory. Czas wziąć życie we własne ręce.
Dlatego też, kiedy ojciec wygrażał
się, maszerując po pokoju, ja wyjęłam walizkę i zaczęłam się pakować. Nie
potrzebowałam wiele. Bielizna, kilka par butów, trzy ciepłe swetry, ulubiony
koc...
- Co ty wyprawiasz, dziecko?
- Pakuję się – odpowiedziałam,
wyjmując z szuflady szklaną buteleczkę, pudełeczko i trzy słoiczki z
własnoręcznie przygotowanymi kremami. Wrzuciłam je do pudełka po butach.
- Przecież ty nigdzie nie idziesz.
- Idę, tato. Do mojego przyszłego
męża. - Włożyłam do walizki książkę, którą podarowała mi Genevieve, za nią
trafił tam album do połowy wypełniony zdjęciami.
Odwróciłam się, czując uścisk na
ramieniu. Spojrzałam w chmurne oblicze ojca i westchnęłam. Nie sądziłam, że
wszystko okaże się tak trudne. Pomimo złości kochałam tatę i nie chciałam
odchodzić, bałam się, że nie pozwoli mi wrócić, jeśli wybiorę Doriana. A wyboru
nie miałam.
- Odłóż to. Odłóż i spójrz na mnie.
- Drgnęłam, gdy chwycił mnie za ramiona. Cieszyłam się, że nie jest już
aniołem, dzięki temu, nie mógł rozpoznać kłamstwa. - Groził ci? Musiał jakoś
cię zmusić...
Zatem skłamałam i wróciłam do
pakowania. Chyba mnie słuchał, bo nic nie mówił. Usiadł tylko w fotelu przy
oknie i słuchał, podczas gdy ja mówiłam mu, jak poznałam Doriana, jak mnie
traktował, jak się do siebie zbliżyliśmy. Powiedziałam, że dostrzegłam w nim
dobro i wcale nie kłamałam. Naprawdę tak uważałam. W pewnym momencie. Później
nie byłam pewna, czy sobie tego nie wmówiłam. Niczego nie byłam już pewna, ale
o tym mój ojciec nie mógł wiedzieć.
Zgodziłam się odłożyć pakowanie na
jakiś czas i zjeść z tatą obiad. Ucieszyłam się tym bardziej, kiedy dołączył do
nas Lex, mój przyjaciel, strażnik i główny dowódca wojsk taty. Tak naprawdę
nazywał się Legion, słyszałam, że został stworzony poprzez umieszczenie w jego
ciele setki demonów, które zaczęły ze sobą współegzystować, tworząc wojownika
idealnego. Nie mogłam temu zaprzeczyć, nikt nie walczył tak dobrze jak Lex.
Miałam wiele okazji obserwować go podczas treningów. Kilka razy nawet
proponował, że nauczy mnie paru ruchów, które pomogą mi się bronić, ale nigdy
nie byłam zainteresowana. Nie lubiłam walczyć, nie chciałam tego robić. Zarówno
moja dusza, jak i ciało nie były do tego dostosowane. Sama obserwacja sprawiała
mi jednak wiele radości. Treningów, nie prawdziwych walk. Podziwiałam szybkość
i precyzję Lexa. To, jak zawsze potrafił przewidzieć ruch przeciwnika, podczas
gdy nikt nie mógł rozgryźć jego. Nikt nie wiedział, który ze stu demonów ujawni
się podczas ataku.
Obiad nie upłynął w radosnej
atmosferze, czego mogłam się spodziewać. Tata był niezadowolony, Lex proponował
rozwiązanie siłowe, a ja starałam się ich przekonać, że wiem, co robię.
Straciłam apetyt, decydując się na uzupełnianie płynów. Wypiłam chyba cały
dzbanek wody i spróbowałam nawet wina. Kiedy tata znów ogłosił, że nie wyrazi
zgody na żaden ślub, odnotowałam w myślach, żeby jak najszybciej dokończyć
pakowanie.
Nie sądziłam nawet, że
ten dzień okaże się miłym pożegnaniem, jednak za żadne skarby tego świata nie podejrzewałabym,
że wszystko potoczy się tak źle. Rozumiałam złość ojca, ale mimo to miałam
nadzieję, że chociaż spróbuje mnie zrozumieć. Że zaakceptuje decyzję, którą
podjęłam. Powinnam była wiedzieć, że to nierealne.
Kiedy już się spakowałam i wzięłam
prysznic, czekała na mnie niespodzianka, niestety nie należała do kategorii
tych przyjemnych. Drzwi okazały się zamknięte na klucz. Mocniej nacisnęłam
klamkę i pchnęłam, nie wierząc w to, co się działo. Nie mogli mi tego zrobić.
Nie byłam więźniem! Wrzasnęłam i uderzyłam pięścią w drzwi. To koszmar,
koszmarny sen, z którego zaraz się obudzę. Okaże się, że nigdy nie zostałam
porwana i zmuszona do ślubu, a moja rodzina naprawdę mnie kocha. Może moja mama
żyje, a ja wyobraziłam sobie wszystko inne. Oparłam czoło o drzwi i czekałam,
aż się obudzę. Uszczypnęłam się nawet, ale nie doczekałam się niczego poza
siniakiem.
Z jednego więzienia do kolejnego.
Opadłam na łóżko, zastanawiając się, co robić. Mogłam spróbować wydostać się
oknem, ale sama daleko nie odejdę. Wstałam i zaczęłam przechadzać się po
pokoju. Jeśli nie wrócę do wieczora, Dorian po mnie przyjdzie. Ojciec się nie
zgodzi, zaczną się kłócić, może walczyć... może ktoś zginie...
Czyli pozostaje mi albo krzyczeć i
czekać, aż ktoś mnie wypuści, albo wyjść oknem, ale wtedy nie będę mogła zabrać
rzeczy. Nie będę miała nic własnego. Ani ubrań, ani pamiątek, ani niczego...
Tak bardzo chciałam być niezależna, nie prosić o nic Doriana... Wyjęłam z
pudełka małą buteleczkę i zamknęłam ją w dłoniach. Kiedy opuściłam jezioro
będące moim domem, to z którym połączyła się moja matka, znalazłam małą
buteleczkę i wlałam do niej odrobinę wody. Pragnęłam mieć przy sobie choć jej
część. By dodała mi sił. Łzy napłynęły mi do oczu na samą myśl, że mogłabym ją
zostawić. Przycisnęłam buteleczkę do piersi, szlochając cicho. Słone krople
spływały mi po policzkach, skapując na ramiona i miękki, puchowy dywan.
- Przepraszam, mamo. Nie mam
wyboru... - szepnęłam, mocno zaciskając palce na buteleczce. Nie potrafiłam
teleportować się jak demony. Mogłam jedynie zmienić formę, przybrać postać pary
wodnej i udać się tak do zamku Doriana. Jednak to trwałoby dość długo, jeśli
chciałam zdążyć do wieczora... - Muszę odejść już.
Mocniej zacisnęłam palce, po dłoni
spłynęła łza. Gdyby tylko matka mnie teraz widziała... to ona zawsze kazała mi
być silną. Ona wierzyła, że stać mnie na więcej niż jest naprawdę. Gdyby
widziała, że się poddałam... Zamknęłam oczy. Nigdy się nie dowie. Mimo to...
będę walczyć o tych, których kocham. Nawet jeśli tego nie chcą. Jeśli im na
mnie nie zależy. Nawet, jeśli ich stracę, a moje życie stanie się piekłem.
Przycisnęłam buteleczkę do ust i
złożyłam na szkle pocałunek. Potem ostrożnie położyłam ją na poduszce i
podeszłam do okna, nie chcąc dłużej oglądać się za siebie. Musiałam być silna.
- Żegnaj, mamo.
Weszłam na parapet i
spojrzałam w pochmurne niebo. Deszcz mógł okazać się moją szansą. Doda mi sił,
może nawet pomoże dotrzeć szybciej. Odetchnęłam głęboko, czując rozchodzący się
w powietrzu zapach ozonu. Niebo rozjaśniła błyskawica, osłoniłam przed nią
oczy, a potem uniosłam dłonie, przywołując nagromadzoną w chmurach wodę.
Wielkie, ciężkie krople lunęły na ziemię, a ja zrobiłam krok do przodu i
spadłam. Stopiłam się z deszczem, lecz tym razem nawet w tej postaci czułam
ból. Płakałam, a deszcz płakał razem ze mną.
Droga między zamkiem mojego ojca, a
tym należącym do Doriana była daleka, o wiele dłuższa, niż przypuszczałam.
Dotarcie tam zajęło mi kilka godzin, a i tak było swego rodzaju cudem. Zdawałam
sobie sprawę, że gdyby nie deszcz, nigdy nie udałoby mi się pokonać takiej
odległości. Przybierając ludzką postać, po raz pierwszy poczułam ulgę, nigdy
dotąd nie czułam się zmęczona, będąc wodą. Nie wiedziałam czy to wina
podenerwowania, czy wycieńczającej podróży, może jednego i drugiego, ale gdy
tylko moje stopy dotknęły ziemi, kolana ugięły się pode mną i upadłam w mokrą
trawę. Deszcz i chłód przenikały moje ciało do szpiku, objęłam się ramionami i
przesłałam do organizmu impuls, mający rozbudzić moją magię. Kontrola nad wodą
pozwalała regulować także temperaturę ciała, które składało się w głównej
mierze właśnie z niej, z wody. Mimo to jedynym, co poczułam, była pustka.
Bolesna, zatrważająca pustka wewnątrz mnie. Magia nimfy nie odpowiedziała,
nawet opływający mnie deszcz nie dodawał mi sił. Zadrżałam, podciągając kolana
pod brodę. Nie miałam nic, co pomogłoby mi się ogrzać, sweter i buty
pozostawiłam w zamku, w moim dawnym pokoju, nie mogłam zmienić ich cząsteczek,
nie należały do wody, a zatem nie byłam w stanie ich jej przywrócić. Materia
wody była mi posłuszna, jednak nawet moje umiejętności nie mogły zmienić jej
całkowicie. Prosta sukienka bez dodatkowych ozdobień, sznurowań i zapięć była
wszystkim, co mogłam zrobić. Potarłam ramiona i drgnęłam, czując chłód metalu.
Pierścionek podarowany mi przez
Doriana wciąż znajdował się na moim palcu. Jakiś magiczny, nieznany mi sposób,
ten, który nie pozwalał mi go zdjąć, sprawił, że stał się częścią mnie, a zatem
jak ja mógł połączyć się z wodą w naturalny sposób, by potem powrócić na mój
palec. Jaka to ironia, że przedmiot, którego najbardziej chciałam się pozbyć,
okazał się jedynym, który naprawdę do mnie należał. Potarłam rubin w kształcie
serca, wycierając z niego łzę. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na precyzyjne wykonanie
i symbolikę, jaką niósł ze sobą pierścień. Ukoronowane serce ściskane w
dłoniach. Dorian nazwał go Claddagh, ale czym ten symbol był dla mnie? Klatką,
piękną złotą klatką, do której klucz przepadł na zawsze. Niemal słyszałam
trzepot skrzydeł – to moja wolność odlatywała gdzieś daleko, w miejsce mroczne
i niebezpieczne, z którego nie było powrotu. Mogłam próbować ją pochwycić,
krzyczeć, by wróciła, ale nie mogłam jej dosięgnąć, ponieważ drzwi mojej klatki
już się zatrzasnęły.
Oparłam głowę o ramiona, ledwie
zdając sobie sprawę, że szloch, który słyszę pomiędzy szelestem traw i wyciem
wiatru, należy do mnie. Mimo to doskonale odróżniałam ciepło moich łez od
chłodu deszczu i wody jeziora, moczącej moje stopy. Zamknęłam oczy, zbierając w
sobie całą odwagę i siłę, jaka we mnie pozostała.
Samotność była tym, co nakłoniło
mnie do opuszczenia jeziora i odnalezienia ojca. To ona kazała mi opuścić
bezpieczny dom i wyruszyć w nieznane z nadzieją, że znajdę kogoś, kto stanie mi
się bliski. Potrzebowałam tej bliskości niemal równie mocno jak wody, którą
żyłam, a teraz... znów zostałam z niczym. Nie wiedziałam, czy moja ucieczka nie
stanie się powodem, dla którego ojciec nie zechce mnie już nigdy więcej
widzieć. Czy nie zobaczę już Lexa, nigdy więcej nie zaproponuje mi, że nauczy
mnie samoobrony? Czy nigdy więcej nie wtulę się w ramiona Rafaela, nie dotknę
jego miękkich skrzydeł i nie usłyszę ciepłego głosu, zapewniającego, że mnie
kocha?
Zacisnęłam dłonie na materiale
sukienki, moje ramiona drżały targane szlochem i przenikającym mnie chłodem.
Skuliłam się, czując ciepłą dłoń na ramieniu. Byłam tak pogrążona we własnym
smutku, że nie zauważyłam, kiedy się zbliżył i usiadł przy moim boku.
- Płaczesz – stwierdził miękko.
Podniosłam głowę i spojrzałam w oczy Doriana.
- No coś ty, wydaje ci się, to
deszcz – mruknęłam, wycierając łzy. Poprawiłam sukienkę zakrywając nogi aż po
kostki i odetchnęłam głęboko. Raz, potem drugi i trzeci. Że wcale mi to nie
pomogło, uświadomił mi dotyk Doriana, kiedy musnął mój policzek, ocierając go z
łez.
- Skrzywdził cię? - Spojrzałam na
niego nierozumiejącym wzrokiem. - Azazeal, Sheilo. Zrobił ci krzywdę?
Tylko złamał mi serce, przywykłam.
Jednak nie o to pytał Dorian, jego pojęcie krzywdy znacznie różniło się od
mojego. Pokręciłam więc głową, dając mu do zrozumienia, że nie, nikt mnie nie
pobił, nie zamknął w lochu, ani nie zrobił innej okropnej rzeczy.
- Nie zrobiłby mi krzywdy –
wyjaśniłam cicho. Tej jednej rzeczy byłam pewna. Mógł mi rozkazywać, mógł nie
chcieć mnie znać, ale nie skrzywdziły mnie, nigdy umyślnie. Było to tak pewne,
jak to, że nigdy nie przestanę go kochać. Choć nie wiedziałam, czy jeszcze
kiedyś dostanę okazję, by mu o tym powiedzieć.
- A jednak płaczesz. Opowiesz mi, co
się stało, moje pisklątko? - Przyjrzał mi się uważnie, jakby chciał odkryć
powód mojego smutku. Chlipnęłam pod nosem i wskazałam na siebie.
- A na co wygląda?
Spojrzał na mnie niepewnie.
-
Drżysz. Jest ci zimno. Zgubiłaś sweterek? - W jego dłoni pojawił się kremowy
sweter, którym mnie okrył. - Weź ten. I nie martw się, zawsze mogę dać ci nowy,
nawet kilka. Ale nie chodzi chyba tylko o sweter?
- Nie mam nic – odparłam. - Nie
chciał mnie wypuścić... jest równie uparty jak ty!
Otuliłam się swetrem, który mi dał.
- Wypuścić? Zamknął cię w zamku? -
Pokręcił głową. - Ale jesteś tutaj.
Skinęłam głową.
- Uciekłam oknem. Zmieniłam się w
wodę i przybyłam z deszczem, ale nie mogłam nic zabrać... pewnie jest
wściekły...
- Uciekłaś. - Czyżbym w jego głosie
usłyszała podziw? - Uciekłaś z zamku Azazeala. - Objął mnie lekko ramieniem. -
Nie martw się, Sheilo, Genevieve na pewno zgodzi się przynieść twoje rzeczy.
- Nie chodzi tylko o rzeczy. W ogóle
nie obchodziło go moje zdanie...
Jego ciało było ciepłe, ogrzewało
mnie o wiele lepiej niż sweter, który mocno do siebie przyciskałam.
- Nienawidzi mnie, to oczywiste, że
nie wyraził zgody na ślub. - Przytulił mnie do siebie. - Nie spytał cię, czy
zgodziłaś się dobrowolnie?
- Nie interesowało go to.
Tłumaczyłam, ale... co ja zrobię, jeśli nie zechce mnie już więcej widzieć? -
Spojrzałam na niego, szukając w jego oczach pocieszenia, potem opuściłam głowę
i oparłam ją na jego ramieniu. Zadziwiające, że jeszcze niedawno tak cieszyłam
się z dnia spędzonego bez Doriana, a teraz tylko w jego ramionach znajdowałam
ukojenie.
- Jeśli cię kocha, to w końcu mu
przejdzie, będzie musiał się z tym pogodzić – stwierdził po namyśle Dorian. - A
z tego co mi opowiadałaś, wynika, że cię kocha. Prawda?
- Tak myślałam...
- Wszystko się ułoży, zobaczysz,
moje pisklątko. - Delikatnie przesunął dłonią po moich włosach. - Nie jest
jeszcze tak źle. Mój ojciec, na przykład, spuściłby córce tęgie lanie za coś
takiego. - Skrzywił się, jakby przyszło mu do głowy niemiłe wspomnienie.
Odruchowo ścisnęłam jego dłoń.
- Bił was?
- Mnie może z parę razy się dostało,
ale gdy dorosłem, uznał, że spełniam wymagania i nie miał powodu mnie karać.
Genevieve wręcz przeciwnie. Była inna niż wszyscy i uważał ją za słabą, gdyż
nie lubiła walki i zabijania, poza tym broniła ludzi. Dopiero gdy dorosłem, nie
pozwoliłem mu na to. Uważałem, że moja siostra ma prawo do własnego zdania,
nawet jeśli się z tym nie do końca zgadzałem. - Wzruszył ramionami.
Zaimponował mi. Jak zawsze, gdy
pokazywał tę bardziej ludzką stronę. Tę troskliwą, która przede wszystkim
kochała siostrę. Nie wiedziałam, że mieli tak trudne dzieciństwo. Że Genevieve
cierpiała.
Tym razem sama objęłam Doriana
ramionami, wtulając się w niego. Może czasem i wychodziła z niego bestia, ale
miał też dobre strony. Nie pomyliłam się wtedy, miał w sobie dobro, nawet,
jeśli głęboko je skrywał.
- Jesteś dobrym bratem, Dorianie.
Zamrugał, wyraźnie zdziwiony, ale
przytulił mnie jeszcze bardziej, przysuwając twarz do moich włosów.
- Zawsze byliśmy blisko z Genie. Odkąd pamiętam.
Uśmiechnęłam się, wycierając ostatnie
łzy. O dziwo, było mi dobrze w jego ramionach. Zapewniały mi ciepło i... jakiś
rodzaj bezpieczeństwa. Pomimo tego, kim i jaki był. Podobał mi się jego zapach.
Uspokajał.
- To dobrze. To ważne, że macie
siebie.
- O tak. - Również się uśmiechnął i
spojrzał na moją twarz. - Mówiłem już, że masz śliczny uśmiech? Poproszę o
jeszcze jeden.
Roześmiałam się, słysząc ten
nieoczekiwany komplement. Jednak potrafił być miły i czarujący, kiedy tego
chciał.
- Dziękuję, Dorianie.
Dotknął dłonią mojego policzka,
wpatrując się w usta.
-
Cudownie pachniesz. Tak... wyjątkowo.
- Deszczem. - Uniosłam twarz, czując
spadające na nią krople i uśmiechnęłam się. Spojrzałam na Doriana z
ciekawością. - Dlaczego jesteś dla mnie taki miły?
- Chcę, byś czuła się dobrze jako moja
narzeczona, a wkrótce żona. Nie zawsze przecież muszę być bestią, prawda? -
Kącik jego ust powędrował w górę, oczy wciąż taksowały moją twarz.
- Nie – przyznałam. - Czasem to nie
wypada.
Słowo żona wciąż mnie przerażało,
ale teraz, kiedy okazał mi tyle ciepła, pomyślałam, że może nie jestem
całkowicie stracona. Może moje życie wcale nie stanie się piekłem, jak
wyobrażałam to sobie dotąd. Nie przyszło mi nawet do głowy, że będzie miły. A
czy będzie szanował moje zdanie? Czy jest szansa, że to również się zmieni?
Poczułam, jak w sercu rośnie mi nadzieja.
Uśmiechnął się i zerknął w stronę
jeziorka.
-
Chcesz popływać, czy pójdziesz ze mną na kolację? Pewnie jesteś głodna.
Zamyśliłam się. Byłam
niewyobrażalnie zmęczona, a gdy się odsunął, znów poczułam chłód. Mnie samej
trudno było w to uwierzyć, ale miałam dość wody na jeden dzień. Czy byłam
głodna? Może. Odrobinę. Na pewno nie chciałam zostać teraz sama, a on był taki
miły...
- Wolałabym zjeść kolację.
- Dobrze. - Wstał i wyciągnął rękę w
moją stronę. Przyjęłam ją i podniosłam się powoli. Wiatr uderzył we mnie ze
wzmocnioną siłą, zachwiałam się i odruchowo przytuliłam do Doriana. Spojrzałam
na niego spłoszona. Jeśli zacznę się do niego kleić i on zaraz będzie miał mnie
dość.
- Przepraszam – mruknęłam cicho.
Objął mnie natychmiast.
- Za przytulenie się?
Możesz przytulać się do mnie, kiedy tylko zechcesz, moje pisklątko.
Spojrzałam na niego, czując rumieńce
wykwitające mi na policzkach. Nagle bardzo wyraźnie poczułam jego bliskość i
nie byłam pewna, co powinnam z tym zrobić. Odetchnęłam głęboko. W końcu
niepewnie skinęłam głową, w której ni z tego, ni z owego miałam tylko jedno
słowo: mąż. Złośliwy głosik skandował je w moim umyśle.
Ruszyliśmy w stronę zamku. Dorian
przepuścił mnie w drzwiach wejściowych, potem tych do jadalni, a na końcu
odsunął dla mnie krzesło. Uśmiechnęłam się i podziękowałam mu. Był szarmancki.
To nowość.
- Zawsze taki będziesz? Czy to
wyjątkowa okazja? - palnęłam, nim udało mi się ugryźć w język.
- Wyjątkowa, ale nie okazja. Kobieta
– odpowiedział i usiadł naprzeciwko mnie. Służba kończyła właśnie zastawiać
stół.
Pomyślałam, że muszę przypominać
teraz pomidora; policzki niemal mnie paliły. W dodatku to jego spojrzenie.
Nagle zapragnęłam schować się gdzieś, gdzie mnie nie zobaczy.
- Dziękuję – powiedziałam, nie wiem
już który raz tego dnia, spuszczając wzrok.
Przyglądał mi się jeszcze przez
chwilę z nieznacznym uśmiechem, po czym sięgnął po pieczeń z warzywami i
nałożył sobie na talerz. Ja natomiast dostrzegłam coś, co całkowicie odwróciło
moją uwagę od kolacji. Jak to możliwe, że nie zauważyłam wcześniej? Pochyliłam
się nieznacznie nad stołem, by zyskać pewność.
- Dorianie... to... szminka? -
Wskazałam kącik jego ust.
Zamrugał i otarł go wierzchem dłoni.
Spojrzał na rękę, przez chwilę przyglądając się czerwonemu śladowi.
- A
czym jest szminka? - zwrócił się do mnie.
Zatem miałam rację. Miał ślad
szminki na ustach. Czego jak czego, ale byłam pewna, że nie malował się
potajemnie, by potem włożyć damską sukienkę. Pokręciłam głową. To oznaczało
jedno. Miał kogoś. A ja głupia sądziłam, że chce tylko mnie. Jeszcze głupsza
byłam, godząc się na to. I nadal nie mogłam odmówić.
- To kosmetyk. Kobiety malują tym
usta – wyjaśniłam, odsuwając od siebie talerz. Nie byłam już głodna. Chciałam
tylko zapaść się pod ziemię.
- Ach. - Zastanawiał się przez
chwilę. - Wiem. To pewnie ta barmanka z klubu, która podała mi imię demona
służącego Belialowi. Najwyraźniej lubi całować swoich klientów. - Wytarł dłoń.
- Zatem miło spędziłeś dzień – stwierdziłam
sucho. Czy naprawdę musiałam tam teraz być? Patrzeć na niego i słuchać, jak
całował się z barmanką, podczas gdy mnie zmusza do ślubu?
Nagle przyszła mi do głowy pewna
myśl. Nie podobam mu się. Postawił mi taki warunek, bo wiedział, że ojciec się wścieknie,
dlatego był taki ciekawy, kiedy wróciłam. I taki miły. Nie miał zamiaru być
moim mężem, nie naprawdę. Nawet dziś spotkał się z inną kobietą. Nie
wiedziałam, czy powinnam poczuć ulgę, czy urazę. To mogło uwolnić mnie od
niektórych obowiązków żony. Jednocześnie byłam dla niego nikim.
- Nie jestem głodna – oznajmiłam
nagle, wstając. - Pójdę się położyć, jeśli mogę.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
-
Jesteś zazdrosna, Sheilo? - Uśmiechnął się powoli. - O barmankę? Jeśli cię to
uspokoi, to nie ja ją pocałowałem.
Zazdrosna? Ja? O niego? To moja
urażona duma, tym cenniejsza, że niewiele mi poza nią zostało. Czy
wytłumaczenie mnie uspokoiło? Ani trochę.
- To nie moja sprawa, co z kim
robisz – oświadczyłam dyplomatycznie. Chyba.
- Nie twoja? - Zmarszczył nagle
brwi. - Nie wiem, jakie obecnie panuje pojęcie o małżeństwie, ale ja trzymam
się tradycyjnych zasad. Jesteś tylko dla mnie, a ja tylko dla ciebie. Myślałem,
że to oczywiste.
- Ale się całowałeś... -
zaprotestowałam niepewnie. Może dla niego pocałunek to nic wielkiego, ale dla
mnie to było ważne. To, że jeszcze nie byliśmy małżeństwem, nie dawało mu
dodatkowych praw... jeśli mówił prawdę. Usiadłam. - To się nie kwalifikuje?
- Miałem ją pobić za to, że mnie
pocałowała? - Zerknął na mnie z ciekawością. - Chociaż, gdyby ciebie ktoś
pocałował, na pewno by ode mnie oberwał.
Otworzyłam usta i znów je zamknęłam.
Nie mówił poważnie. Na pewno nie. Nie uderzyłby... A właściwie skąd wiedziałam,
że nie? Cieszyłam się, że jednak siedzę. Wprost nie mogłam uwierzyć, że to
powiedział.
- W przemocy nie ma nic dobrego,
Dorianie.
- Skoro tak twierdzisz, to czemu
jesteś zła, że nic nie zrobiłem, gdy barmanka mnie pocałowała? - Uniósł
pytająco brwi.
Przewróciłam oczami. Albo ze mną
było coś nie tak, albo mężczyźni byli naprawdę niedomyślni. Czy nie istniało
nic pomiędzy przemocą a namiętnością? Przełknęłam ślinę. To chyba niedobrze.
- Zakończmy lepiej ten niezręczny
temat – zaproponowałam.
Wzruszył ramionami i wrócił do
posiłku. Wbiłam wzrok w swój talerz. Naprawdę byłam zazdrosna? O niego?
Pokręciłam głową, przecież wcale nie chciałam być jego żoną! Przeciwnie,
chciałam uciec od niego jak najdalej. Zerknęłam na Doriana spod rzęs. Był
atrakcyjnym mężczyzną, nie mogłam temu zaprzeczać. Czy mi się podobał? Trudno
to określić, chyba tak. Gdy tak dłużej na niego patrzyłam i kiedy się nie
złościł. Czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Nie. Tak czy inaczej zostanę jego
żoną. Lepiej, gdyby mi się podobał.
Opuściłam wzrok, kiedy złapał mnie
na podglądaniu. Co za wstyd! Znów na niego zerknęłam. Co myślał o mnie? Nie
chciał się mną dzielić, ale... Naprawdę by kogoś pobił? Poczułam dreszcze. Co
zrobiłby wtedy ze mną? W co się wpakowałam?
Sięgnął po kolejną potrawę, zerkając
na mnie co chwila. Miał nieodgadnioną minę. Pomyślałam, że jeśli tak ma
wyglądać nasze wspólne życie, to prędzej czy później zwariuję. Raczej prędzej.
Sięgnęłam po szklankę i upiłam duży łyk wody, nim odważyłam się odezwać.
- Dlaczego akurat tydzień? -
zapytałam w końcu. Nie liczyłam na to, że zgodzi się przełożyć datę. Nie
pytałam nawet, czy muszę z nim mieszkać do tego czasu. Nie miałabym dokąd
pójść. Uznałam jednak, że warto byłoby wiedzieć, czego ode mnie oczekuje. Poza
nie całowaniem innych.
- Uznałem, że to wystarczająco dużo
czasu, byś mnie lepiej poznała, Sheilo. - Sięgnął po wino w kieliszku i upił
łyk. - Gdybym chciał ślubu już jutro, miałbym u swego boku bardzo wystraszoną
pannę młodą, a nie chcę, żebyś się bała.
No to próbuj śmiało, strach to ty
umiesz wyzwalać.
- Więc jeśli poznam cię lepiej, powinnam
uznać, że nie jesteś straszny?
- A jestem? - Zerknął na mnie.
Zastanowiłam się przez moment. Były chwile, kiedy wprost mnie przerażał, jednak
czasem, na przykład dziś nad jeziorem... potrafił sprawić, że poczułam się
bezpiecznie. Miałam wrażenie, że nie pozwoliły mnie skrzywdzić, nie czułam
jednak tej pewności co do niego samego.
- Nie jestem pewna – oparłam
szczerze. - Czasem. A czasem nie.
Pogratulowałam sobie w myślach
elokwencji i sięgnęłam po widelec, by zająć czymś ręce. Nabiłam na niego kawałek
mięsa i włożyłam do ust.
- Zawsze tak będzie, Sheilo. Ale ty
nie powinnaś się mnie bać nawet, kiedy jestem straszny. - Opróżnił talerz.
Zawsze. Tak, tego się spodziewałam.
Zawsze będzie w nim mrok, nawet jeśli niedostrzegalny na pierwszy rzut oka, ukryty
w głębi jego duszy. Przygryzłam wargę. O wiele prościej byłoby, gdyby nie miał
tej strasznej części.
- Powiedz mi... Czego ode mnie
oczekujesz? Tak naprawdę? Dlaczego ja? Mógłbyś mieć wiele kobiet, dlaczego
wybrałeś mnie? Pomimo... mojej niechęci.
Patrzył na mnie przez chwilę, potem
upił łyk wina.
- Dobrze, powiem ci. Podobasz mi się
od chwili, gdy po raz pierwszy wyszłaś z jeziorka. Wtedy jeszcze o tym nie
myślałem. Uważałem cię za wroga, mimo to lubiłem na ciebie patrzeć, rozmawiać z
tobą. Coraz bardziej mi się podobałaś, ale wciąż byłaś jego córką. Co nie
zmieniało tego, że nawet najpiękniejsze sukkuby wydawały się przy tobie szare i
zwyczajne. A gdy okazało się, że Genie żyje, zrozumiałem, że możesz być moja.
To wszystko. - Oparł się na krześle i przyglądał mi uważnie.
Zamrugałam. Nie spodziewałam się
takiej deklaracji, nawet przez myśl by mi nie przeszło, że podobam mu się do
tego stopnia. I to od chwili... Od chwili, gdy stał się odrobinę milszy. Gdy
prawie umarłam, z jego winy. Dlatego mi wtedy darował i przeniósł do pokoju?
Ponieważ uważał mnie za atrakcyjną? Na samą myśl, że pragnął mnie już wtedy,
poczułam się dziwnie.
Zerknęłam na niego niepewnie. Nie
wiedziałam, czy podoba mi się to, jak zaakcentował słowo moja.
- Chyba naprawdę ci się podobam... -
odezwałam się skrępowana. Nie wiedziałam, co mogę dodać. Powinnam czuć się mile
połechtana, ale tak naprawdę uczuciem, które zdominowało wszystkie inne, był
strach. Bałam się, jak cierpliwy będzie, skoro chciał mnie tak bardzo. Od dnia,
gdy uratował mi życie.
- Nie oświadczyłbym się kobiecie,
która by mi się nie podobała – powiedział, dopijając wino. Podstawiłam mu pusty
kieliszek. Czułam, że i ja powinnam się napić. Może alkohol odpędzi narastające
uczucie paniki.
- Dobrze. Skoro tak, niech będzie.
Nalał mi wina tylko do połowy
kieliszka, podczas gdy swój zapełnił niemal po brzegi.
- Podobno masz słabą głowę –
przypomniał.
- W tej chwili już nic nie zaszkodzi
mojej głowie – stwierdziłam niechętnie. I tak miałam w niej mętlik. Upiłam łyk
wina. Było dobre i słodkie.
- W porządku, najwyżej zaniosę cię
do sypialni, jeśli nie będziesz w stanie chodzić. - Zerknął na mnie z
uśmiechem.
Usłyszałam dzwonek alarmowy
narastający w mojej głowie. Do sypialni. Nie. Tydzień, muszę mieć chociaż
tydzień. Gwałtownie odstawiłam kieliszek. Do sypialni to ja pójdę sama. On też.
Zrezygnowałam z wina i dla odmiany zajęłam się zawartością swojego talerza.
- Nie będzie takiej potrzeby.
Parsknął śmiechem.
- Ale w razie czego, to żaden
problem.
Ja w jego ramionach. Och, to jest
problem. Gigantyczny problem.
- Dla mnie owszem. I nie śmiej się,
to poważna sprawa! Każdy idzie spać do siebie. Kropka. - Miałam nadzieję, że
zabrzmiałam stanowczo, nie desperacko.
- Oczywiście. Nie mówiłem o wspólnej
sypialni, jeśli chcesz, zaczekamy z tym do nocy poślubnej. Oferowałem tylko
pomoc w przemieszczaniu się. - Nadal się uśmiechał. Miałam ochotę cisnąć w
niego zgniecioną serwetką.
Łaskawca, zaczeka do nocy poślubnej.
Cały tydzień! Cóż ja zrobię z takim szczęściem. Wbiłam widelec w kawałek
marchewki, czując, że się pogrążam. Z drugiej strony dobrze było wiedzieć, na
czym stoję. Trudno nazwać to stabilnym gruntem. Tydzień.
- Więc tak będzie – odezwałam się w
końcu. Skinął głową, upijając łyk wina.
Ta milcząca odpowiedź jeszcze bardziej
mnie zdezorientowała. To znaczy, że się zgadza? Że będzie trzymał ręce przy
sobie przez najbliższy tydzień?
- Nic nie powiesz? - upewniłam się.
Sama nie miałam pojęcia, co chcę usłyszeć. Zapewnienie, że poczeka i przez ten
tydzień nawet nie spróbuje mnie dotknąć? Czy to możliwe, po tym co mi dziś
powiedział?
- Wszystko zależy od ciebie,
pisklątko. Zawsze możesz zmienić zdanie. - Popatrzył na mnie znad kieliszka. -
Ale uszanuję twoją decyzję.
- Nie zmienię. - Sięgnęłam po wino i
dopiłam do dna. Chciałam, żeby ten dzień już się skończył. Nie podobało mi się,
jak na mnie patrzył, ani to, że musiałam brać pod uwagę coś tak niedorzecznego
jak noc z nim. Najchętniej wróciłabym do domu, ale przypomniałam sobie reakcję
ojca oraz to, że nie mam dokąd pójść. Został mi tylko Dorian. Odstawiłam
kieliszek. Miałam zbyt wiele powodów, by się upić, a lepiej dla mnie, bym
poszła do sypialni o własnych siłach. Wstałam od stołu, otulając się swetrem.
- Jestem zmęczona, pójdę już spać.
- Dobrze. - Również wstał. - Ja też
już idę, więc cię odprowadzę, jeśli nie masz nic przeciwko?
Mam. Mam setki argumentów przeciwko,
ale żaden cię nie przekona. Skinęłam zatem głową.
- Możesz mnie odprowadzić.
Podał mi swoje ramię.
- Nie wiedziałem, czy wolisz piżamy,
czy koszule nocne, więc wziąłem jedno i drugie, leżą w twoim pokoju.
Przystanęłam, słysząc jego słowa.
Kupił mi coś, w czym będę mogła spać? To było... Miłe. Zupełnie jakby... o mnie
dbał. Przyjęłam jego ramię. Zalała mnie fala ulgi. Będąc w zamku taty, liczyłam
na to, że wezmę coś na przebranie. Kiedy mieszkałam w jeziorze, brak garderoby
na zmianę nie stanowił problemu, jednak tutaj, z Dorianem za ścianą, stał się
sprawą kluczową. Nagość w jego towarzystwie nie wydawała się czymś właściwym,
na pewno nie bezpiecznym. Nie, gdy patrzył na mnie tym intensywnym, pełnym
nieznanych mi emocji spojrzeniem.
- Dziękuję.
Uśmiechnął się tylko i ruszyliśmy na
górę. Całą drogę panowała między nami cisza, naprawdę niezręczna, gdybym miała
to ocenić. Nie wiedziałam, co mogę mu powiedzieć, tym samym uświadamiając
sobie, jak trudno będzie tu mieszkać. On sam chyba chciał pozwolić mi oswoić
się z zaistniałą sytuacją. Zatrzymaliśmy się przy drzwiach do mojej sypialni.
- Myślę, że dzisiejszy dzień
naprawdę cię zmęczył. Wyśpisz się i jutro zobaczysz wszystko z lepszej
perspektywy. - Uśmiechnął się lekko. - Dobranoc, moje pisklątko. Słodkich snów.
- Pochylił się i delikatnie musnął ustami mój policzek.
Owionął mnie jego zapach. Ciężki,
zmysłowy, bardzo męski. Serce zaczęło podskakiwać jak szalone, a ja szybko
cofnęłam się o krok. Pragnęłam już tylko znaleźć się za drzwiami.
- Dobranoc – szepnęłam i nie
czekając na odpowiedź, weszłam do sypialni. Poczułam się pewniej dopiero, gdy
zamknęłam za sobą drzwi. Światło księżyca wpływało do pokoju jasną poświatą,
oświetlając leżące na łóżku ubrania. Niebieska koszulka nocna, zielona puchowa
piżama i długa, czerwona sukienka. Obok, schludnie ułożone, leżały dwa grube
koce.
Podeszłam do okna i uchyliłam je, by
lepiej słyszeć deszcz uderzający o szyby i poczuć jego zapach. Przyszło mi na
myśl, że Dorian ani razu nie poskarżył się, że moknie, gdy pocieszał mnie nad
jeziorem. Odruchowo dotknęłam policzka, wciąż czułam mrowienie w miejscu,
którego dotknęły jego usta.
Ile razy mnie dziś pocałował? W
rękę, w policzek... Oparłam się o ścianę i przymknęłam oczy. Zdecydowanie nie
będzie trzymał się na dystans do dnia ślubu. Skracał go wielkimi krokami, nim
się obejrzę, posiądzie całą przestrzeń wokół mnie i nie zdołam już zrobić
kroku, by nie poczuć jego bliskości. Odetchnęłam głęboko. Grunt to zachować
spokój. Przebywanie w jego ramionach okazało się przyjemnym doświadczeniem,
poradzę sobie i z resztą. Może miał rację, może przeżywałam wszystko tak
intensywnie, ponieważ miałam za sobą długi, pełen stresu dzień. Może jutro
będzie lepiej.
Ależ nasza mała nimfa miała pełen wrażeń dzień: najpierw kłótnia z ojcem, potem ucieczka, a na końcu miło spędzony czas z Dorianem. Wizja ślubu nie wydaje jej się już nawet taka zła, może przez ten tydzień się jednak trochę zmienić.;)
OdpowiedzUsuńDorian na pewno na to liczy^^
UsuńSheila coraz bardziej się pogrąża. Widać, że ma mieszane uczucia co do Doriana. Wcale się jej nie dziwię. Dał jej tydzień, aby mogli się lepiej poznać? To jakiś żart. Kiedy Sheila wypaliła o tej szmince, spodziewałam się jakiejś karczemnej awantury, jednak Sheila nie należy przecież do kłótliwych niewiast, toteż szybko zrehabilitowała Doriana w swoich oczach. Dziękuję za ten długi rozdział. Pozdrawiam Agnieszka :)
OdpowiedzUsuńDla Doriana tydzień czekania na Sheilę to wcale nie tak mało:D W dodatku uważa, że i tak jest cierpliwy^^
UsuńPewnie tak, bo strasznie arogancki z niego typ - łaska Pana nie zna granic. ;)
OdpowiedzUsuńToteż Sheila nie ma powodu narzekać^^
UsuńBardzo dziękuję za rozdział. To było do przewidzenia, że tatuś się zdenerwuje. Coś mi się wydaje, że tak łatwo nie odpuści, chociaż Sheili udała się ucieczka, to prędzej czy później Azazael ją znajdzie i spróbuje nie dopuścić do ślubu. A Dorian tylko na to czeka.
OdpowiedzUsuńMyślisz, że Azazeal będzie w stanie wparować do zamku Doriana mimo wszelkich zabezpieczeń?:P
UsuńOch jaki świetny rozdział! Sheila miała ciężki dzień ale pełen przygód. A Dorian jaki milutki *_* Żeby jeszcze Sheila była trochę bardziej chętna to byłoby cudownie ^_^
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podobało. Dorian umie, kiedy na na to ochotę i mu się opłaca. ^^
UsuńWięc pewnie niedługo i Sheila zrobi się bardziej chętna. ^^
UsuńA nie wiem, nie wiem, zobaczymy. ;)
Usuńciekawe czy to za uciekla od ojca do niego az tak poprawilo mu humor ze przez caly wieczor byl tak mily ze az wrecz slodki? Azaezel jeszcze napewno nie powiedzial ostatniego slowa... dziekuje bardzo
OdpowiedzUsuńNa pewno się ucieszył, ale też chce ją uwieść, a jak będzie tylko straszył, to Sheila nie spojrzy na niego życzliwym okiem.
UsuńTatuś Sheili się nie popisał, chociaż w sumie nie jestem zdziwiona, że ją zamknął :) I sądzę, że nie przypuszczał, że ona ucieknie, a prędzej, że robi jej przysługę ;)
OdpowiedzUsuńA Dorian coraz bardziej szarmancki, że hohoho ;)
Przysługę? Popychając ją w ramiona Doriana?:p
UsuńHa, jak chce to umie!
Nie, to że ją zamknie, więc ona się ucieszy, skoro Dorian ją zmuszał :) A tak dobra wymówka - "tata mnie zamknął, nie mogłam wrócić" ;)
UsuńDorian raczej nie przyjąłby takiej wymówki^^
UsuńDorian zyskał w moich oczach po powrocie Sheili do jego domu. Nie mniej rozumiem także jej ojca. Martwi się o córkę i pewnie myślał o innym zięciu. Dziękuję bardzo za kolejny cudny rozdział. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńZ pewnością Dorian jest ostatnim kandydatem, którego Azazeal by sobie wybrał na zięcia^^
Usuńa jednak Dorian cos do niej czuje, jest miły , cierpliwy i nawet zadeklarował stałośc, to oznacza że chce jej w swoim zyciu i chce jej chetnej. a co do jej ojca to obrał złą strategie -powinien uczyc sie od Doriana -nic na siłę!:)
OdpowiedzUsuńO tak, Dorian chce Sheilę chętną:D
UsuńNic na siłę, wszystko młotkiem?^^