Od autorek

Od autorek

Drodzy Czytelnicy! Zapraszamy na epilog Doriana. Dziękujemy wszystkim,
którzy komentarzami dawali nam znać, że nasza powieść nie znika bezowocnie
w głębinach Internetu. Zapraszamy także na Szczyptę magii.
Pozdrawiamy i czekamy na Wasze opinie;)

18.03.2017

Rozdział XXVIII

***Jasmiel***

    Minął już tydzień od ostatniej bitwy. Od naszej porażki. Na początku wszystko szło idealnie, demony nie były w stanie nam dorównać. I gdy już mieliśmy szansę na zakończenie wojny, część armii zalała ogromna fala wody.
    Okazało się, że to Sheili udało się przywołać potężną moc żywiołu. Nie dziwiłam się, że walczyła w obronie męża, kochała go, mimo że on nie był wart jej miłości. Ale nie sądziłam, że bezpośrednio stanie do walki. Nikt tego nie przewidział.
    Zginęło troje aniołów z mojego oddziału. Inni ponieśli dużo większe straty, ale każdy poległy anioł zapadał w pamięć swoim dowódcom. Fidiel, doskonały wojownik, zawsze poważny, skrupulatny. Adieasz, uczył się tak szybko, że kiedyś sam mógłby zostać przywódcą. I Samalian, pełen pozytywnego myślenia anioł, który walczył od niedawna, sądziłam, że udało mi się go wystarczająco wyszkolić. A jednak poległ.
    Dziś mieliśmy stoczyć kolejną bitwę. Oby już ostatnią. Wojna była wyniszczająca dla obu stron. Wierzyłam, że Michał kieruje się dobrem ludzi i nie widzi innego wyjścia, ale chciałam, żeby było. Gdyby Rafael miał rację i nasi wrogowie nie byli całkowicie źli, może istniałoby inne rozwiązanie. Z drugiej strony, gdyby tak było, na pewno byśmy o tym wiedzieli. Michał by o tym wiedział, Gabriel również, a już w szczególności Rafael. Więc może nie było innego wyjścia? I tylko ich śmierć mogła zakończyć wojnę, śmierć tych, którym zabijanie ludzi sprawiało przyjemność. Czy ktoś taki mógł mieć w sobie dobro? Gdyby chodziło o ludzi, powiedziałabym, że tak. Ludzie nie rodzą się źli. Ale oni nie byli ludźmi. Byli zupełnie inną rasą. Czynili zło. Byli złem.
    Tylko czy aby na pewno? Czy ktoś taki jak Sheila pokochałby kogoś do cna złego...?
    - Jasmiel. - Głos Glorianny wyrwał mnie z zamyślenia. Patrzyła na mnie z powagą. - Michał nas wzywa. Już pora.
    - Chodźmy – zgodziłam się i ruszyłam za przyjaciółką. Była mądra i waleczna, przyszło mi na myśl, że sprawdziłaby się także w dowodzeniu. Zawsze walczyłyśmy blisko siebie, idealnie potrafiłyśmy dopasować wzajemny styl walki.
    Michał już czekał. Stał z poważną miną, w pełnym uzbrojeniu. Obserwował przybywających. Ustawialiśmy się w szeregach, pilnując porządku. Kiedy każdy zajął swoje miejsce, nasz dowódca podniósł dłoń i nastąpiła cisza.
    - Przed nami decydująca bitwa – zaczął donośnym głosem. - Bariery wokół domu wroga nie są tak silne jak wcześniej. Mimo upływu tygodnia nadal ich nie naprawili. Przebijemy się. Znacie plany, wiecie, co robić, gdy przybędzie wroga armia. Tym razem niczym nas nie zaskoczą, ani mocą żywiołu, ani innymi sztuczkami. Nie spodziewają się nas tak szybko, mamy przewagę. Walczymy lepiej i mamy słuszny cel. Pamiętajcie, o co walczymy. O życie ludzkie. O ich bezpieczeństwo. Naszym zadaniem jest ochronić człowieka przed tą plugawą rasą. Nikt nie zrobi tego za nas. Nie pozwolimy, by cierpieli niewinni. Te potwory uwielbiają sprawiać ból, szczególnie tym, którzy sami nie potrafią się obronić. Ale koniec z tym. Dziś nastąpi upadek zła i zwycięży dobro. Czeka nas trudna bitwa, ale wygramy. Jeszcze dzisiaj zakończymy tę wojnę.
    Rozległy się okrzyki, wszyscy byliśmy gotowi do walki ze złem. Taka była nasza rola, byliśmy gotowi oddać życie za słuszną sprawę.
    Michał dał znak i wylecieliśmy.
    Naszym pierwszym celem była bariera. Powstrzymywała nas, ale nasz dowódca twierdził, że możemy się przebić. Osłabła, gdy Dorian zaprosił Rafaela. Oczywiście nie zaatakowaliśmy od razu, wykorzystując chwilową słabość i fakt, że Sheila potrzebowała pomocy archanioła. Nie, my tak nie działamy. Michał dał im czas na naprawę granic, ale najwyraźniej nie przyszło im do głowy, że wpuszczenie archanioła za bariery może mieć konsekwencje.
    Minęło zaledwie parę minut od naszego przybycia, gdy pojawił się Dorian z armią, a wraz z nim Azazeal ze swoimi wojownikami. Demony ruszyły na nas z impetem. Rzuciłam się w wir walki, pokonując przeciwników, jednego po drugim. Gdy przebiłam się przez pierwszą falę wroga, rozejrzałam się za dowódcą. Tym, który okazał się nefilim. Niestety, walczył zbyt daleko. Tym razem nasz oddział zaatakowały demony Azazeala, a przewodził im Legion.
    Przez chwilę zyskaliśmy przewagę. Byliśmy silniejsi, potężniejsi i było nas więcej niż demonów. Bariery były coraz słabsze. Zanim zdołaliśmy je przełamać, pojawił się lodowy smok, a wraz z nim armia lodowych golemów.
    Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo.
    Ujęłam mocniej miecz, ostrze czerwieniło się od krwi wrogów. Upadali wokół mnie, a ich miejsce zajmowali następni. Obok walczyła Glorianna, doskonale sobie radziła, podobnie jak większość podległych mi aniołów. Walczyli tak, jak ich uczyłam, a mieli przeciwko sobie dobrze wyszkolone wojsko.
    Odwróciłam się, gdy zaatakowało mnie dwóch demonów jednocześnie. Jeden z nich miał trujące macki, choć drugi wyglądał na znacznie groźniejszego. Zablokowałam cios tego drugiego i uchyliłam się przed macką pierwszego, obcinając ją szybkim ruchem miecza. Jeszcze kilka zręcznych ciosów i oba demony nie były już w stanie nikomu zaszkodzić. Odwróciłam się, by walczyć z kolejnymi i stanęłam oko w oko z Azazealem.
    - Nic a nic się nie zmieniłaś, Jasmiel – odezwał się spokojnie.
    - Za to ty bardzo, Azazealu – odparłam, wpatrując się w niego. - Walczysz teraz przeciwko nam, przeciwko tym, których nazywałeś braćmi i siostrami.
    - Czyżbyś zapomniała, że ci tak zwani bracia odcięli moje skrzydła i dopilnowali, by nic z nich nie zostało? Albo o tym, że właśnie próbujecie zabić moją rodzinę?
    - Wiedziałeś, jakie są konsekwencje upadku – odpowiedziałam, kręcąc głową. - A mimo to podjąłeś taką decyzję. Nazywasz teraz rodziną tych, przeciwko którym walczyłeś. Tych, którzy mordują ludzi i nigdy nie przestaną. - Ścisnęłam mocniej miecz. - My bronimy niewinnych, którzy są zbyt słabi, by sami się obronić. A ty? Bronisz tych złych, bo jeden z nich ożenił się z twoją córką.
    - Dziecko, ja jestem tym złym. Nie obchodzą mnie niewinni, a ludzie interesują mnie tylko tam na dole. Ale przez wzgląd na dawne czasy, dam ci radę. Wracaj do swojego Nieba, nie próbuj ze mną walczyć. Dobrze wiesz, że nie jesteś w stanie mnie pokonać, nigdy nie byłaś.
    Kiedy to mówił, wydawał się rozluźniony, lecz wiedziałam, że potrzebuje tylko ułamka sekundy, by przejść do ataku.
    Prychnęłam.
    - Ja nie uciekam. A skoro jesteś taki zły, to skąd te sentymenty?
    - Jestem diabłem, Jassie – odparł tylko i momentalnie znalazł się przy mnie, zadając cios, którego ledwie uniknęłam. Często robił tak podczas treningów, zagadywał, a potem powalał na łopatki, pouczając, że nigdy nie należy tracić czujności.
    - Tak, pewnie, to wszystko wyjaśnia – burknęłam, zastanawiając się, czy znam jakiś chwyt, którego on mnie nie uczył. Minęło tyle czasu, dużo trenowałam. Udoskonaliłam wiele technik, potrafiłam doskonale walczyć. Nie zamierzałam się poddać. Kiedyś nie byłam w stanie go pokonać, ale teraz byłam lepsza, miałam większe doświadczenie. Miałam szansę.
    Sparowałam cios i przeszłam do ataku, lecz obronił się bez większych trudności. A kolejnym ruchem przypomniał mi, że nie tylko ja wiele ćwiczyłam od naszych wspólnych sparringów. Właściwie nie walczył już jak dawny Azz, był jeszcze szybszy i o wiele brutalniejszy.
    Zatem ja też musiałam być szybsza. Atakowałam i blokowałam, niestety za każdym razem bez efektu.
    Potrafił przewidzieć większość moich ruchów. Ostrze drasnęło moją skórę.
    - Za dużo myślisz, Jassie – upomniał mnie. Jego głos był równie łagodny jak wtedy, gdy uczył mnie podczas naszych pierwszych sparringów. A przez to myślałam jeszcze więcej, bo dostrzegałam w nim Azza, mojego mentora.
    Często powtarzał mi to przy treningach. Nie myśl, pozwól, by twoje ciało działało, wsłuchaj się w nie. Niemal się uśmiechnęłam. Niemal. Tym razem nie byliśmy na sparringu. Walczyliśmy w bitwie, po przeciwnych stronach.
    Odetchnęłam, postanawiając, że nie będę teraz o tym rozmyślać. Jeśli zacznę wspominać, zdekoncentruję się i przegram. A to oznaczało śmierć.
    Wydało mi się, że widzę uśmiech przemykający przez jego usta, ale zniknął, gdy Azazeal zadał kolejny cios.
    Zablokowałam go niemal instynktownie. Przyspieszyłam, atakując i się broniąc. Nie wiedziałam, jak długo trwała już nasza walka, ale miałam swój oddział w zasięgu wzroku i nie musiałam się o nich martwić. Radzili sobie. Zatem ja też musiałam.
    Nie było to łatwe, nie z takim przeciwnikiem. Jakby na dowód, Azazeal się odsłonił i pozwolił mi się zbliżyć, a wtedy ciął mieczem, zmuszając mnie do gwałtownego odskoczenia. Nie przestawał napierać. Nieugięty, niosący śmierć. Nawet gdy widziałam szansę na atak, musiałam być przygotowana na podstęp. Nigdy nie walczyłam z lepszym wojownikiem. I może już nigdy nie będę miała okazji.
    Nie, nie mogłam się poddać. Jeszcze mnie nie pokonał. Tak łatwo mu nie pójdzie. Nie ze mną.
    I wtedy poczułam ostrze wbijające się w mój bok.
    - Za dużo myślisz – powtórzył cicho.
    Najpierw ze zdumieniem spojrzałam na niego, potem na bok przebity ostrzem. Kiedy Azazeal wyciągnął miecz, moje ubranie zabarwiło się na czerwono.
    Wyciągnęłam miecz przed siebie, starając się zignorować ból, choć wiedziałam, że to bez sensu. Nie byłam w stanie go pokonać. Ani kiedyś, ani teraz.
    Pomyślałam o moim oddziale. Glorianna miała przejąć dowodzenie, gdyby coś mi się stało. Miałam nadzieję, że nie skierują się na Azazeala. On ich zabije. Tak jak mnie za chwilę.
    Za dużo myślę. Zawsze dużo myślałam. I jak do tej pory nie przeszkadzało mi to w walce. Teraz byłam kłębkiem myśli. Teraz, gdy patrzyłam już śmierci w oczy.
    Ale ta nie nadeszła, podobnie jak kolejny cios. Azazeal tylko na mnie patrzył.
    - Daj spokój, Jassie, umiesz ocenić obrażenia. Nie utrzymasz długo tego miecza.
    Przycisnęłam wolną dłonią krwawiący bok i spojrzałam na diabła.
    - Wolę umrzeć niż znaleźć się w waszej niewoli – powiedziałam cicho.
    Westchnął i znów miałam to wrażenie, że nie zmienił się tak bardzo, odkąd go znałam. Opuścił broń, moja krew mieszała się z inną na jego ostrzu, skapywała na ziemię.
    - Wracaj do domu, Jassie. I nigdy więcej nie próbuj mnie pokonać. Zajmą się tobą. - Spojrzał na moją dłoń uciskającą ranę. - Rafael cię załata, nie umrzesz.
    - Ale... - Patrzyłam na niego ze zdumieniem. - Ja... - Powoli opuściłam miecz. Nie chciał mnie zabić. - Rafael... tak. Może to właśnie on miał rację – szepnęłam, czując, jak ból rozlewa się po moim ciele.
    - Jasmiel! - Glorianna przypadła do mnie w następnej chwili. Chwyciłam ją za ramię, nim stanęła przeciwko Azazealowi. Nie zamierzałam jej stracić.
    - Przejmujesz dowodzenie – zwróciłam się do niej, starając utrzymać się na nogach. Spojrzałam na mojego byłego dowódcę.
    - Ten jeden raz – powiedział. - Idź.
    Skinęłam mu głową w podziękowaniu. Mógł mnie zabić, nie zrobił tego. Wcale nie zmienił się tak bardzo, jak zapewniał. Patrzyłam na niego jeszcze przez chwilę.
    - Zajmę się wszystkim – zapewniła mnie Glorianna, chwyciła za ramiona i pomogła przenieść się do Nieba.
    Ostatnim, co zobaczyłam, było spojrzenie Azazeala, tak podobne do tego, które pamiętałam z dawnych czasów. Gdy jeszcze był aniołem.

    - Znowu za bardzo się skupiasz – odezwał się mój dowódca, odkładając broń. - Koniec na dzisiaj.
    - Jestem do niczego – burknęłam, zerkając na niego ponuro. - Trenuję już z tobą przez miesiąc i wciąż łatwo mnie pokonać.
    Anioł o błękitnych skrzydłach spojrzał na mnie z rozbawieniem w oczach. Roześmiał się.
    - Nie doceniasz się, Jessie. Nikt by o tobie nie powiedział, że trenujesz zaledwie od miesiąca. Masz ogromny potencjał, kiedyś będziesz znakomitą wojowniczką. Ale czeka cię mnóstwo pracy. - Położył dłoń na moim ramieniu i popatrzył na mnie z powagą. - Musisz uwierzyć w siebie.
    Patrzyłam w te łagodne oczy, pełne ciepła i dobroci. Uśmiechnęłam się.
    - Dziękuję, że to mówisz. Postaram się uwierzyć w siebie i będę trenować tyle, ile trzeba. Nie zawiodę cię – zapewniłam go.
    - Jestem tego pewien, Jasmiel. - Ścisnął lekko moje ramię. - Jestem tego pewien.

    Jęknęłam i otworzyłam oczy. Palący ból w boku powoli stawał się coraz mniejszy. Spojrzałam w łagodne oczy Rafaela.
    - Już dobrze, Jasmiel, wyjdziesz z tego. Goi się – powiedział cicho. Zamrugałam i rozejrzałam się po sali. Była pełna rannych aniołów, tych, którym udało się w porę ewakuować z pola bitwy lub uzyskali pomoc od innych aniołów. Podobnie, jak mnie wysłała tu Glorianna; nie byłam pewna, czy bez niej dałabym radę.
    - Dziękuję – szepnęłam. Skinął głową i dotknął moich włosów uspokajającym gestem. - Rozmawiałam z Azazealem – wyznałam mu. - To on mnie zranił. Ale nie chciał mnie zabić. Powiedział, że mnie uzdrowisz i kazał wracać do Nieba. On... - Skrzywiłam się, czując swędzenie w gojącej się ranie. - On ma rację, walczy po prostu za swoją rodzinę... Ta wojna powinna się już skończyć... Znalazłeś coś? Jakiś dowód, że oni nie są źli? - Spojrzałam na archanioła.
    - Możliwe, że tak. Muszę tylko to sprawdzić. - Twarz Rafaela była pełna nadziei. - A teraz odpoczywaj, skarbie. Prześpij się...
    Zamknęłam oczy. Nie byłam śpiąca, zmęczona tak, ale nie chciało mi się spać. Zamiast tego wciąż myślałam o Azazealu. Napłynęły kolejne wspomnienia.

    Zanim wybuchła pierwsza wojna z rasą Panów, ludzie wiele wycierpieli z ich rąk. Właśnie trenowałam z Azazealem, gdy mój dowódca niespodziewanie zakończył trening. Wiedziałam, że usłyszał prośbę ludzi, ich gorliwe modlitwy. Błagali go o pomoc. Zawsze się zjawiał. Tym razem poszłam razem z nim.
    Wioska była doszczętnie spalona, jakaś kobieta szlochała nad ciałem swojego dziecka, mężczyzna trzymał w ramionach żonę. Kilku pozostałych, którym udało się przeżyć atak furii Panów, stało pośród pogorzeliska, rozglądając się ze strachem, czy ich oprawcy nie wrócą.
    Przyszliśmy tym ludziom z pomocą. Opatrzyliśmy rannych, pochowaliśmy poległych. Zapewniliśmy im nowy dom, pomogliśmy najlepiej, jak potrafiliśmy. Patrząc na nich, czułam dogłębny smutek i wiedziałam, że Azazeal czuł to samo. Jednak nikt nie potrafił pocieszać i dodawać otuchy, tak jak on.
    Nie chodziło tylko o słowa. Azazeal był pełen dobroci, ciepła, a sam jego głos był kojący. Dawał tym ludziom nadzieję, której potrzebowali.
    - Powinniśmy ich zabić. Tych morderców. Wszystkich, którzy tak okrutnie zabijają niewinnych – zwróciłam się do niego, gdy wracaliśmy do domu. Spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach.
    - Powinniśmy zapobiec cierpieniu tych ludzi, ale zabijanie nie jest rozwiązaniem problemu, Jassie. Gdy zaczniemy zabijać, nie będziemy lepsi od nich. Wojna jest najgorszą z możliwych opcji.
    Wtedy nie do końca się z nim zgadzałam. Dopiero po wojnie zrozumiałam, co miał na myśli. Jak wyniszczająca potrafi być dla obu stron i jak wiele śmierci ze sobą niesie. A ci, którzy ją przeżyją, nie będą już tacy jak przedtem. Pozostaną im blizny, nie zawsze fizyczne. U niektórych takie blizny stają się zbyt głębokie, by mogły się zagoić.

    Otworzyłam oczy. Rafaela już przy mnie nie było, zapewne był potrzebny gdzie indziej. Jeden z aniołów, którzy zajmowali się rannymi zapytał, czy czegoś potrzebuję, podziękowałam i zaprzeczyłam. Powinnam tam wrócić, gdy rana już się zagoi. Nie wątpiłam, że Glorianna sobie poradzi, ale chciałam przy nich być. Przy moim oddziale. Jeśli nie zaatakowali Azazeala bezpośrednio, powinni sobie poradzić.
    Wiedziałam, czemu darował mi życie. Wciąż był tym samym aniołem, mimo że upadłym. Wiele przeszedł i bardzo się zmienił, ale nadal miał dobre serce. Czyż mogłam winić go za to, że walczył w obronie tych, których kochał? Bronił córki. Bronił przyjaciółki. A przez to, bronił także zięcia, przyjął go do rodziny i stanął u jego boku. A to znaczyło, że w niego wierzył. Jak Rafael.
    Wierzył w miłość, taką, jakiej sam kiedyś doświadczył.

    Wieść o decyzji anioła o błękitnych skrzydłach była tak nieprawdopodobna, że początkowo nie mogłam w to uwierzyć. Azazeal, mój generał, anioł, który nauczył mnie walczyć, rezygnuje z Nieba dla kobiety? Skazuje się na wygnanie, stanie się diabłem, by żyć ze śmiertelniczką? Musiałam sama to potwierdzić.
    Przybyłam, gdy już podjął decyzję. Nie miałam szansy go przekonać, ale i tak nic by to nie dało. Skoro nikt nie potrafił odwieść go od upadku, ja także nie miałabym szans. Czułam się zawiedziona. Był moim nauczycielem, wzorem. A teraz upadł. Nie byłam w stanie patrzeć, jak pozbawiają go skrzydeł.
    Miałam ochotę krzyczeć. Jak mógł do tego dopuścić? Do takiej sytuacji? Mógł wrócić do domu już na początku, zanim to uczucie go pochłonęło. Zanim pokochał ludzką kobietę tak mocno, by być w stanie zrezygnować dla niej z Nieba. A teraz było za późno, został wygnany, odebrano mu skrzydła, nie mógł już dotknąć własnej broni. Nie był już aniołem.
    Był diabłem.
    Widziałam tę Deirdre. Bez wątpienia była kobietą urodziwą, ale musiała mieć również niezwykłą osobowość, skoro Azz stracił dla niej skrzydła. A jednak nie zdążył zaznać z nią szczęścia. Zginęła z rąk innych diabłów, a nam nie wolno było mieszać się w ten konflikt.
    Azazeal upadł dla miłości i od razu ją stracił. I mimo że początkowo byłam na niego zła za tę decyzję, w tamtym momencie, gdy doszła do mnie ta smutna wieść, myślałam tylko o tym, że nie zasłużył na taki los.
    Ale nie było już odwrotu.
    Dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę to wojna go zmieniła. Przypomniałam sobie, jak coraz częściej opuszczał dom i błąkał się po Ziemi, szukając sensu tego wszystkiego. Dla mnie wojna była jedynym sposobem obrony ludzkości. Podobnie jak dla Michała. On też się zmienił po tym wszystkim, stał się bardziej radykalny, stanowczy. Uważał, że słusznie uczyniliśmy, wybijając niemal całą rasę i miał spore wątpliwości co do kobiety, która pozostała. Mówił, że byli złem, a naszym zadaniem jest likwidować zło. I tak zrobiliśmy.
    Ale Azazeal się z tym nie zgadzał. Stracił wiarę w słuszność tej decyzji. Możliwe, że przyczyną była ta jedna kobieta z rasy Panów, która nie była zła. Mówiono, że to ona przyczyniła się do jego upadku, bo nie postrzegał jej jako jedynej, która zasługiwała na życie, lecz jako nadzieję dla całej rasy. Nadzieję, która została zniweczona wraz ze śmiercią Panów. Wtedy natknął się na ludzką kobietę, która przyniosła mu pocieszenie, pokochał ją miłością mężczyzny do kobiety i zdecydował się odejść z Nieba.
    W efekcie został sam. Bez braci i sióstr, bez skrzydeł ani możliwości powrotu. I bez kobiety, którą pokochał.

    Przerwałam rozmyślania, gdy na łóżku obok mnie położono kolejnego rannego anioła. Rannego w wojnie, która być może nie miała sensu. Owszem, walczyliśmy w obronie dobra, ale nasi wrogowie nie byli całkiem źli. Może ci dwaj z rasy Panów tak, tego nie byłam pewna. Ale kobieta, która walczyła w obronie brata? I Azazeal, mimo że był diabłem, nie był zły. A wspomnienia, które dzieliliśmy, były dobre. Dziś zrozumiałam, że on też mnie pamiętał, nie jako jakąś tam anielicę, którą kiedyś znał, ale jako wojowniczkę, dla której był mentorem. Nie chciałam, żeby zginął, a on nie chciał mojej śmierci.
    Spojrzałam w stronę anioła. Rozpoznałam Zerucha, jednego z lepszych wojowników.
    - Co tam się dzieje? - zapytałam go. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.
    - Wygrywamy – oświadczył z triumfem w głosie. - Zostałem ranny, ale zanim mnie przeniesiono tutaj, widziałem, jak pękają bariery. Przebiliśmy się na teren zamku.
    - Bariery padły – szepnęłam i opadłam na poduszki.
    Wyglądało na to, że tym razem to będzie naprawdę ostatnia bitwa w tej wojnie.
 
 

7 komentarzy:

  1. Ktoś tu chyba polubił retrospekcje. ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo udany rozdział :) Dodatek wspomnień Jasmine w ciekawy sposób ukazał bitwę.
    Pozdrawiam,
    Areti

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasmiel. A bitwa będzie ukazana również z perspektywy kogoś innego;)

      Usuń
    2. Haha o rzeczywiście xD Jednak T9 zawsze znajdzie okazję by narozrabiać ;D

      Usuń
  3. Ale nagła zmiana w stosunku do poprzedniego rozdziału :) Lubię Jasmiel, bałam się, że zginie, dobrze, że nie :)

    OdpowiedzUsuń